Tymomateusz

Profil użytkownika: Tymomateusz

Wrocław/Warszawa Nie podano
Status Czytelnik
Aktywność 3 lata temu
10
Przeczytanych
książek
54
Książek
w biblioteczce
10
Opinii
221
Polubień
opinii
Wrocław/Warszawa Nie podano
Dodane| 37 książek
Lubię długie zdania. Nie lubię słowa "pozycja" na określenie książki. Właściwie do każdego słowa mam osobisty stosunek emocjonalny. Podobnie jest z literami. Jedne litery cenię bardziej niż inne, niektórych liter nie cenię. Wybór odpowiedniego miejsca na przecinek w zdaniu to kwestia życia i śmierci. Nie jestem w stanie znieść powtórzeń. ------ Od lata 2013 roku nie dodaję przeczytanych książek, choć wciąż jestem ciekawy, co czytają inni i tym niekiedy kieruję się przy wyborze lektur.

Opinie


Na półkach:

Jest takie określenie na ciągnący się leniwie, pozbawiony choćby minimalnie emocjonującej akcji film, w którym bohaterowie umieszczeni zdają się być w gęstym kisielu: ruchy wykonują powolnie, długo się namyślają nad sprawami, które innym wydawać się mogą błahymi i ogólnie nie wykazują zbyt wielu oznak życia. Film tego typu to tzw. "snuj", "snujem" może być również filmowy bohater. Do tej pory stosowałem to określenie jedynie w myśleniu o kinie, na książki o podobnej konstrukcji jakoś się do tej pory nie natykałem.

"Mapa i terytorium" to dla mnie wzorzec z Sevres snuja w wydaniu literackim. To, czym zajmują się na blisko 400 stronach bohaterowie, można określić w prosty sposób: zajmują się snuciem się. Snują się życiowo, od czasu do czasu napotykając na swojej mało emocjonującej drodze inne snujące się postaci; wtedy przez chwilę coś iskrzy, ale też jakoś bez wyrazu i przesadnych emocji, tak mijają lata, podczas których nic właściwie się nie dzieje, tak jakby Houellebecq zilustrować ich postawą chciał jedno ze swoich powiedzonek: "w życiu może zdarzyć się wszystko, a zwłaszcza nic". Nie dzieje się za wiele w życiu bohaterów ale i w samej książce, czego nie usprawiedliwiają w moich oczach w żaden sposób nieatrakcyjna forma i nieciekawa narracja.

Przeczekałem ponad tydzień zanim usiadłem, by napisać te kilka słów o najnowszym wytworze Houellebecqa; stwierdziłem, że powinienem chyba głębiej pomyśleć o tej książce, dać sobie nieco czasu i skonfrontować moje wnioski z opiniami osób, które cenię. W tym czasie utwierdziłem się jednak w moich początkowych wnioskach.

Książka jest przede wszystkim wtórna, sprawia wrażenie mieszanki motywów ze swoich poprzedniczek. Przez pierwsze 50 stron co i rusz zliczałem kolejne "houellebecq'owskie" zabiegi, utwierdzając się we wrażeniu, że pisarz postanowił udawać samego siebie, co jakoś wcześniej mu się nie zdarzało: zawsze po prostu sobą był. Do tej pory jego nazwisko było dla mnie synonimem świeżego oddechu w pisarstwie, za każdym razem oferował coś nowego, z różnym skutkiem, jednak wychodząc z tych prób obronną ręką, efektownie mieszając kijem w mrowisku francuskiej literatury. "Mapa i terytorium" na tym tle wypada bardzo blado, niewiele wartościowego wnosząc w dorobek autora. To trochę tak, jakby do tej pory, być może nie całkiem w sposób zamierzony, Houellebecq stawiał się w roli kontestatora zastanej rzeczywistości, by w pewnym momencie wykonać tę mdłą woltę i przejść do obozu afirmacji, a to, co wcześniej było w nim prawdziwe, stało się teraz jedynie fałszywym kostiumem. Tutaj dochodzę do mojego najpoważniejszego zarzutu: nie dostrzegam w tym pisarstwie tak charakterystycznej wcześniej szczerości, dążenia do "swojej prawdy" ponad wszystkim, bez względu na reakcję otoczenia. "Mapa i terytorium" jest ugodowa, zadowala się półśrodkami, nie niesie ze sobą nic naprawdę istotnego, nie zmusza do autoanalizy. Kryjący się za tytułem koncept intelektualny jest niewiele wart, do tego bardzo słabo zarysowany; odbieram to jako próbę rzucenia czegoś na żer mądralom lubującym się w koncepcjach rodem z Baudrillarda i spółki. Można teraz sobie do woli analizować rzecz i jej odwzorowanie, zajęcie w sam raz na długie zimowe wieczory, kiedy rozwiązało się już wszystkie krzyżówki, sudoku i nawet ułożyło te 1500 puzzli, które stały od dwóch lat nieruszone za szafą.

Niemniej jednak Houellebecq pozostaje moim ulubionym autorem i wierzę, że pokaże jeszcze swój pazur, wolny od ciężaru, który starali się nałożyć mu na szyję akademicy Goncourtów.

Jest takie określenie na ciągnący się leniwie, pozbawiony choćby minimalnie emocjonującej akcji film, w którym bohaterowie umieszczeni zdają się być w gęstym kisielu: ruchy wykonują powolnie, długo się namyślają nad sprawami, które innym wydawać się mogą błahymi i ogólnie nie wykazują zbyt wielu oznak życia. Film tego typu to tzw. "snuj", "snujem" może być również filmowy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Malaparte, Malaparte”, powtarzałem w myślach nazwisko, którego nie da się zapomnieć, powtarzałem tak długo, że w końcu, pragnąc pozbyć się natręctwa, wziąłem do ręki „Kaputt”. Odłożyłem kilka dni później. Obawiam się, że natręctwo pozostanie przynajmniej do czasu, gdy sięgnę po „Zamach stanu”...
Malaparte – blagier, Malaparte – fantasta. Czym jest ta książka? Reportażem? Powieścią? Chyba czymś pomiędzy. W trakcie lektury przyszło mi do głowy parę dziwacznych określeń, chyba równie oryginalnych, jak sama lektura. Nazi – realizm magiczny? Commedia dell'arte na opak, w której Frank, Himmler i Mussolini wchodzą w role Arlekina, Pantalone i Scaramuccia? Śmieszne tragedie, śmieszna śmierć, śmiech więźnie w gardle. Taka piękna katastrofa, ta wojna, niesie z sobą tyle niezamierzonego piękna, ile cierpienia. W dziele Malapartego, „tego, który stoi po złej stronie”, piękne są naloty, piękna jest rozkładająca się kobyła i piękne jest warszawskie getto, przykryte grubym całunem śniegu. Surrealistyczne obrazy końskich łbów wystających z zamarzniętej Ładogi pozostają na siatkówce niczym powidok nierealnej tragedii, autentyczne cierpienie zamienione w kicz figury retorycznej.
Dyplomatyczne anegdoty, bale reżimu, niemiecki generał łowiący łososia w fińskiej rzece. Wawel, siedziba Franka, jako „stolica Polski, pod rządami niemieckiego króla”. Niestworzone historie i wymyślne bon moty w ustach nazistowskich dygnitarzy. Bogactwo stołu, fantazyjne potrawy przeciwstawione nędzy ukraińskiej wsi. Eleganckie towarzystwo włoskiej arystokracji walczy z nudą wojny za pomocą plotek i intryg. Sic transit gloria mundi.
Coś mi się zdaje, że tak Pasolini, jak i Littell znać musieli „Kaputt” i czerpać z tego tytułu pełnymi garściami.

„Malaparte, Malaparte”, powtarzałem w myślach nazwisko, którego nie da się zapomnieć, powtarzałem tak długo, że w końcu, pragnąc pozbyć się natręctwa, wziąłem do ręki „Kaputt”. Odłożyłem kilka dni później. Obawiam się, że natręctwo pozostanie przynajmniej do czasu, gdy sięgnę po „Zamach stanu”...
Malaparte – blagier, Malaparte – fantasta. Czym jest ta książka? Reportażem?...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W biografii pióra Roberta Hughesa postać Goi zdaje się być jedynie pretekstem dla przedstawienia politycznego, społecznego i kulturowego krajobrazu Hiszpanii przełomu XVIII i XIX wieku. Dla narodu, jego elity i władców są to czasy trudne, czasy fundamentalnych zmian. Przerdzewiała rzeczywistość hiszpańskiego ancien regime chyli się stopniowo ku degrengoladzie i upadkowi. W konflikt oświeconych, podatnych na francuskie mody afrancesados i religijnych, wiernych tradycji konserwatystów wdzierają się napoleońskie wojska. Wojna, w której stają naprzeciw siebie zorganizowane oddziały Francuzów i spontanicznie tworzone hiszpańskie guerillas jest wyjątkowo okrutna i zacięta. Ostatecznie najeźdźcy zostają przepędzeni a na tron powraca dynastia Burbonów, konserwatywna bardziej niż kiedykolwiek. Rozpoczynają się prześladowania, na które odpowiedzią są zbrojne powstania inspirowane przez postępowych generałów.
W tych trudnych czasach przyszło żyć Francisco Goi. Malarz płynie przez dziejowe zawieruchy wychodząc obronną ręką z pułapek historii. Obserwujemy jego prowincjonalne początki, stopniowe wspinanie się po szczeblach dworskiej kariery w Madrycie, szczyt w postaci posady pierwszego malarza króla, próby odnalezienia się w zamęcie napoleońskiego najazdu, w końcu ostatnie lata na dobrowolnym wygnaniu w Bordeaux. Wszystko opisane jest żywym i spontanicznym językiem biografa, postaci mają wyraziste charaktery, nie czuć dwóch wieków, jakie upłynęły od temtego czasu.
Książka jest skarbnicą ciekawostek na temat malarstwa Goi, mało znanych faktów z jego życia i interesujących anegdot. Autor rozprawia się z mitami, jakie narosły wokół postaci malarza, dekonstruuje podania, które nie mają pokrycia w rzeczywitości. Podkreślę jeszcze raz: jest w tym niezwykle żywy i naturalny, jego język momentami ociera się o slang, co mnie akurat bardzo się podobało. Nie jest to naukowa książka, lecz opowieść o ludziach z krwi i kości, którym zdarzyło się urodzić w konkretnym miejscu w konkretnych czasach, opowieść porywająca i potoczysta.
Na minus jestem zmuszony zaliczyć słabą jakość reprodukcji umieszczonych w książce, jak i ich niewielkie rozmiary. Musiałem posiłkować się osobnym albumem, by rozczytać się w detalach obrazów.

W biografii pióra Roberta Hughesa postać Goi zdaje się być jedynie pretekstem dla przedstawienia politycznego, społecznego i kulturowego krajobrazu Hiszpanii przełomu XVIII i XIX wieku. Dla narodu, jego elity i władców są to czasy trudne, czasy fundamentalnych zmian. Przerdzewiała rzeczywistość hiszpańskiego ancien regime chyli się stopniowo ku degrengoladzie i upadkowi. W...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Tymomateusz

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


ulubieni autorzy [8]

Dubravka Ugrešić
Ocena książek:
6,8 / 10
13 książek
1 cykl
Pisze książki z:
69 fanów
Claudio Magris
Ocena książek:
7,0 / 10
15 książek
1 cykl
Pisze książki z:
15 fanów
Sándor Márai
Ocena książek:
7,5 / 10
46 książek
3 cykle
336 fanów
Michel Houellebecq Cząstki elementarne Zobacz więcej

statystyki

W sumie
przeczytano
10
książek
Średnio w roku
przeczytane
1
książka
Opinie były
pomocne
221
razy
W sumie
wystawione
10
ocen ze średnią 6,4

Spędzone
na czytaniu
56
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
1
minuta
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
37
książek [+ Dodaj]