rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Jest takie określenie na ciągnący się leniwie, pozbawiony choćby minimalnie emocjonującej akcji film, w którym bohaterowie umieszczeni zdają się być w gęstym kisielu: ruchy wykonują powolnie, długo się namyślają nad sprawami, które innym wydawać się mogą błahymi i ogólnie nie wykazują zbyt wielu oznak życia. Film tego typu to tzw. "snuj", "snujem" może być również filmowy bohater. Do tej pory stosowałem to określenie jedynie w myśleniu o kinie, na książki o podobnej konstrukcji jakoś się do tej pory nie natykałem.

"Mapa i terytorium" to dla mnie wzorzec z Sevres snuja w wydaniu literackim. To, czym zajmują się na blisko 400 stronach bohaterowie, można określić w prosty sposób: zajmują się snuciem się. Snują się życiowo, od czasu do czasu napotykając na swojej mało emocjonującej drodze inne snujące się postaci; wtedy przez chwilę coś iskrzy, ale też jakoś bez wyrazu i przesadnych emocji, tak mijają lata, podczas których nic właściwie się nie dzieje, tak jakby Houellebecq zilustrować ich postawą chciał jedno ze swoich powiedzonek: "w życiu może zdarzyć się wszystko, a zwłaszcza nic". Nie dzieje się za wiele w życiu bohaterów ale i w samej książce, czego nie usprawiedliwiają w moich oczach w żaden sposób nieatrakcyjna forma i nieciekawa narracja.

Przeczekałem ponad tydzień zanim usiadłem, by napisać te kilka słów o najnowszym wytworze Houellebecqa; stwierdziłem, że powinienem chyba głębiej pomyśleć o tej książce, dać sobie nieco czasu i skonfrontować moje wnioski z opiniami osób, które cenię. W tym czasie utwierdziłem się jednak w moich początkowych wnioskach.

Książka jest przede wszystkim wtórna, sprawia wrażenie mieszanki motywów ze swoich poprzedniczek. Przez pierwsze 50 stron co i rusz zliczałem kolejne "houellebecq'owskie" zabiegi, utwierdzając się we wrażeniu, że pisarz postanowił udawać samego siebie, co jakoś wcześniej mu się nie zdarzało: zawsze po prostu sobą był. Do tej pory jego nazwisko było dla mnie synonimem świeżego oddechu w pisarstwie, za każdym razem oferował coś nowego, z różnym skutkiem, jednak wychodząc z tych prób obronną ręką, efektownie mieszając kijem w mrowisku francuskiej literatury. "Mapa i terytorium" na tym tle wypada bardzo blado, niewiele wartościowego wnosząc w dorobek autora. To trochę tak, jakby do tej pory, być może nie całkiem w sposób zamierzony, Houellebecq stawiał się w roli kontestatora zastanej rzeczywistości, by w pewnym momencie wykonać tę mdłą woltę i przejść do obozu afirmacji, a to, co wcześniej było w nim prawdziwe, stało się teraz jedynie fałszywym kostiumem. Tutaj dochodzę do mojego najpoważniejszego zarzutu: nie dostrzegam w tym pisarstwie tak charakterystycznej wcześniej szczerości, dążenia do "swojej prawdy" ponad wszystkim, bez względu na reakcję otoczenia. "Mapa i terytorium" jest ugodowa, zadowala się półśrodkami, nie niesie ze sobą nic naprawdę istotnego, nie zmusza do autoanalizy. Kryjący się za tytułem koncept intelektualny jest niewiele wart, do tego bardzo słabo zarysowany; odbieram to jako próbę rzucenia czegoś na żer mądralom lubującym się w koncepcjach rodem z Baudrillarda i spółki. Można teraz sobie do woli analizować rzecz i jej odwzorowanie, zajęcie w sam raz na długie zimowe wieczory, kiedy rozwiązało się już wszystkie krzyżówki, sudoku i nawet ułożyło te 1500 puzzli, które stały od dwóch lat nieruszone za szafą.

Niemniej jednak Houellebecq pozostaje moim ulubionym autorem i wierzę, że pokaże jeszcze swój pazur, wolny od ciężaru, który starali się nałożyć mu na szyję akademicy Goncourtów.

Jest takie określenie na ciągnący się leniwie, pozbawiony choćby minimalnie emocjonującej akcji film, w którym bohaterowie umieszczeni zdają się być w gęstym kisielu: ruchy wykonują powolnie, długo się namyślają nad sprawami, które innym wydawać się mogą błahymi i ogólnie nie wykazują zbyt wielu oznak życia. Film tego typu to tzw. "snuj", "snujem" może być również filmowy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Malaparte, Malaparte”, powtarzałem w myślach nazwisko, którego nie da się zapomnieć, powtarzałem tak długo, że w końcu, pragnąc pozbyć się natręctwa, wziąłem do ręki „Kaputt”. Odłożyłem kilka dni później. Obawiam się, że natręctwo pozostanie przynajmniej do czasu, gdy sięgnę po „Zamach stanu”...
Malaparte – blagier, Malaparte – fantasta. Czym jest ta książka? Reportażem? Powieścią? Chyba czymś pomiędzy. W trakcie lektury przyszło mi do głowy parę dziwacznych określeń, chyba równie oryginalnych, jak sama lektura. Nazi – realizm magiczny? Commedia dell'arte na opak, w której Frank, Himmler i Mussolini wchodzą w role Arlekina, Pantalone i Scaramuccia? Śmieszne tragedie, śmieszna śmierć, śmiech więźnie w gardle. Taka piękna katastrofa, ta wojna, niesie z sobą tyle niezamierzonego piękna, ile cierpienia. W dziele Malapartego, „tego, który stoi po złej stronie”, piękne są naloty, piękna jest rozkładająca się kobyła i piękne jest warszawskie getto, przykryte grubym całunem śniegu. Surrealistyczne obrazy końskich łbów wystających z zamarzniętej Ładogi pozostają na siatkówce niczym powidok nierealnej tragedii, autentyczne cierpienie zamienione w kicz figury retorycznej.
Dyplomatyczne anegdoty, bale reżimu, niemiecki generał łowiący łososia w fińskiej rzece. Wawel, siedziba Franka, jako „stolica Polski, pod rządami niemieckiego króla”. Niestworzone historie i wymyślne bon moty w ustach nazistowskich dygnitarzy. Bogactwo stołu, fantazyjne potrawy przeciwstawione nędzy ukraińskiej wsi. Eleganckie towarzystwo włoskiej arystokracji walczy z nudą wojny za pomocą plotek i intryg. Sic transit gloria mundi.
Coś mi się zdaje, że tak Pasolini, jak i Littell znać musieli „Kaputt” i czerpać z tego tytułu pełnymi garściami.

„Malaparte, Malaparte”, powtarzałem w myślach nazwisko, którego nie da się zapomnieć, powtarzałem tak długo, że w końcu, pragnąc pozbyć się natręctwa, wziąłem do ręki „Kaputt”. Odłożyłem kilka dni później. Obawiam się, że natręctwo pozostanie przynajmniej do czasu, gdy sięgnę po „Zamach stanu”...
Malaparte – blagier, Malaparte – fantasta. Czym jest ta książka? Reportażem?...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W biografii pióra Roberta Hughesa postać Goi zdaje się być jedynie pretekstem dla przedstawienia politycznego, społecznego i kulturowego krajobrazu Hiszpanii przełomu XVIII i XIX wieku. Dla narodu, jego elity i władców są to czasy trudne, czasy fundamentalnych zmian. Przerdzewiała rzeczywistość hiszpańskiego ancien regime chyli się stopniowo ku degrengoladzie i upadkowi. W konflikt oświeconych, podatnych na francuskie mody afrancesados i religijnych, wiernych tradycji konserwatystów wdzierają się napoleońskie wojska. Wojna, w której stają naprzeciw siebie zorganizowane oddziały Francuzów i spontanicznie tworzone hiszpańskie guerillas jest wyjątkowo okrutna i zacięta. Ostatecznie najeźdźcy zostają przepędzeni a na tron powraca dynastia Burbonów, konserwatywna bardziej niż kiedykolwiek. Rozpoczynają się prześladowania, na które odpowiedzią są zbrojne powstania inspirowane przez postępowych generałów.
W tych trudnych czasach przyszło żyć Francisco Goi. Malarz płynie przez dziejowe zawieruchy wychodząc obronną ręką z pułapek historii. Obserwujemy jego prowincjonalne początki, stopniowe wspinanie się po szczeblach dworskiej kariery w Madrycie, szczyt w postaci posady pierwszego malarza króla, próby odnalezienia się w zamęcie napoleońskiego najazdu, w końcu ostatnie lata na dobrowolnym wygnaniu w Bordeaux. Wszystko opisane jest żywym i spontanicznym językiem biografa, postaci mają wyraziste charaktery, nie czuć dwóch wieków, jakie upłynęły od temtego czasu.
Książka jest skarbnicą ciekawostek na temat malarstwa Goi, mało znanych faktów z jego życia i interesujących anegdot. Autor rozprawia się z mitami, jakie narosły wokół postaci malarza, dekonstruuje podania, które nie mają pokrycia w rzeczywitości. Podkreślę jeszcze raz: jest w tym niezwykle żywy i naturalny, jego język momentami ociera się o slang, co mnie akurat bardzo się podobało. Nie jest to naukowa książka, lecz opowieść o ludziach z krwi i kości, którym zdarzyło się urodzić w konkretnym miejscu w konkretnych czasach, opowieść porywająca i potoczysta.
Na minus jestem zmuszony zaliczyć słabą jakość reprodukcji umieszczonych w książce, jak i ich niewielkie rozmiary. Musiałem posiłkować się osobnym albumem, by rozczytać się w detalach obrazów.

W biografii pióra Roberta Hughesa postać Goi zdaje się być jedynie pretekstem dla przedstawienia politycznego, społecznego i kulturowego krajobrazu Hiszpanii przełomu XVIII i XIX wieku. Dla narodu, jego elity i władców są to czasy trudne, czasy fundamentalnych zmian. Przerdzewiała rzeczywistość hiszpańskiego ancien regime chyli się stopniowo ku degrengoladzie i upadkowi. W...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Czas serca. Listy Ingeborg Bachmann, Paul Celan
Ocena 7,8
Czas serca. Listy Ingeborg Bachmann, ...

Na półkach:

Dwa wiosenne miesiące 1948 roku, Wiedeń. Para zdawałoby się przypadkowych kochanków nie zdaje sobie jeszcze sprawy z tego, jak doniosłe znaczenie ma dla nich to spotkanie. Dwa miesiące zamieniają się w 20 lat naznaczonych nieporozumieniami i wątpliwościami, które znajdują wyraz w emocjonalnej korespondencji. Są od siebie zależni, czerpią z siebie wzajem dla swojej twórczości. Tak bardzo różni i tak podobni. On, niemieckojęzyczny żyd urodzony w rumuńskich ówcześnie Czerniowcach, weteran obozów, stracił rodzinę w zagładzie. Ona, 6 lat młodsza, z prowincjonalnej austriackiej arystokracji, z ojca o nazistowskiej przeszłości, w zakazanych przez reżim książkach znajduje swój schron. Miłość z gatunku tych niemal nieprawdopodobnych, w dekoracjach powojennej Republiki Federalnej, w dusznej atmosferze literackiego światka naznaczonego zazdrością i urażonymi ambicjami. Przez 20 lat, aż do samobójczej śmierci Paula, pamiętali o sobie żyjąc w różnych światach, każde w innym związku, w innym kraju. Z lektury listów wyłania się obraz związku dwojga ludzi o bardzo delikatnych duszach, ludzi zranionych, wciąż upadających, lecz pomimo upadków starających się wciąż iść, ludzi o niezwykłej wrażliwości, niepewnych. Warto sięgnąć po tę książkę choćby dla samego uświadomienia sobie, jak różne barwy przybierać może uczucie, jak trudno je ująć w słowa.

Dwa wiosenne miesiące 1948 roku, Wiedeń. Para zdawałoby się przypadkowych kochanków nie zdaje sobie jeszcze sprawy z tego, jak doniosłe znaczenie ma dla nich to spotkanie. Dwa miesiące zamieniają się w 20 lat naznaczonych nieporozumieniami i wątpliwościami, które znajdują wyraz w emocjonalnej korespondencji. Są od siebie zależni, czerpią z siebie wzajem dla swojej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytałem w liceum z wypiekami na twarzy. Mądra książka dla młodzieży. Pomaga zaakceptować samego siebie i pozwala spojrzeć na homoseksualizm trzeźwym okiem, z cenną życzliwością i dystansem. Ma wspaniałe działanie terapeutyczne.

Czytałem w liceum z wypiekami na twarzy. Mądra książka dla młodzieży. Pomaga zaakceptować samego siebie i pozwala spojrzeć na homoseksualizm trzeźwym okiem, z cenną życzliwością i dystansem. Ma wspaniałe działanie terapeutyczne.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Z mojej osobistej perspektywy nudne czytadło. Stereotyp goni stereotyp, zupełnie nic zaskakującego. Nada się jako podpałka w kominku.

Z mojej osobistej perspektywy nudne czytadło. Stereotyp goni stereotyp, zupełnie nic zaskakującego. Nada się jako podpałka w kominku.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Lekka, pocieszna książeczka. Cały tekst spokojnie zmieściłby się na 80 stronach. Za rok nic z niej nie będę pamiętał.

Lekka, pocieszna książeczka. Cały tekst spokojnie zmieściłby się na 80 stronach. Za rok nic z niej nie będę pamiętał.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Mogłem tu i ówdzie odnaleźć siebie samego w tej książce, dlatego wydała mi się dość interesująca, jednak przeszkadzało mi w niej to ciągłe 'odwracanie kota ogonem'. Gdzieś w 1/3 książki po prostu przestałem dawać wiarę w cokolwiek, z czym styka się główny bohater, skoro i tak wiadomo było, że wszystko jeszcze 5 razy się diametralnie odmieni. A skoro nie miałem poczucia obcowania z prawdą a jedynie z racją, bądź 'różnymi rodzajami prawdy', to i przestałem się pasjonować wydarzeniami. Poza tym fabuła momentami nie trzyma się kupy a opisywane zachowania wydają się niekiedy zupełne nieprawdopodobne.
[dopisane później: Jestem zmuszony podnieść ocenę o gwiazdkę wyżej, gdyż po miesiącu wciąż o tej książce i jej bohaterze myślę. Szkoda, że musiałem się z nim rozstać]

Mogłem tu i ówdzie odnaleźć siebie samego w tej książce, dlatego wydała mi się dość interesująca, jednak przeszkadzało mi w niej to ciągłe 'odwracanie kota ogonem'. Gdzieś w 1/3 książki po prostu przestałem dawać wiarę w cokolwiek, z czym styka się główny bohater, skoro i tak wiadomo było, że wszystko jeszcze 5 razy się diametralnie odmieni. A skoro nie miałem poczucia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ostatni rozdział jeszcze ratuje tę książkę... przez wcześniejsze cztery brnie się jak przez gęste błocko. I co z tego wszystkiego wynika? Albo jestem za stary na te historyjki, albo wręcz przeciwnie, może umknęło mi w niej coś niezwykle istotnego, rozwijającego i mądrego. Wydała mi się po prostu naiwna. Nie mam już ochoty sprawdzać, za co Gide dostał Nobla, w każdym razie na pewno nie za tę książkę.

Ostatni rozdział jeszcze ratuje tę książkę... przez wcześniejsze cztery brnie się jak przez gęste błocko. I co z tego wszystkiego wynika? Albo jestem za stary na te historyjki, albo wręcz przeciwnie, może umknęło mi w niej coś niezwykle istotnego, rozwijającego i mądrego. Wydała mi się po prostu naiwna. Nie mam już ochoty sprawdzać, za co Gide dostał Nobla, w każdym razie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Gejdar Dominika Buczak, Mike Urbaniak
Ocena 6,8
Gejdar Dominika Buczak, Mi...

Na półkach:

Świetny zbiór wywiadów z gejami, którzy reprezentują, zdaje się, pełen przekrój homo-świata. Niektórzy tak niezwykli, że aż trudno uwierzyć w to, że rzeczywiście istnieją. Mamy tutaj gejów żonatych, gejów imprezowych, gejów - księżniczki, monogamicznych, działaczy, niedoszłych księży, starych i młodych. Obserwujemy ich wybory życiowe, dostrzegamy ich małość bądź wielkość, nieraz jest się z czego zdrowo pośmiać. Zebrane w jednej książce tak różne życiorysy prowadzą między sobą dialog w głowie czytelnika, z którego rodzi się niemałe zamieszanie, szczególnie, jeśli czytelnik jest młodym gejem i te wszystkie trudne decyzje ma przed sobą. Lektura tej książki pomaga mądrze wybierać spośród wielu dróg realizacji swojej uczuciowości i seksualności, polecam!

Świetny zbiór wywiadów z gejami, którzy reprezentują, zdaje się, pełen przekrój homo-świata. Niektórzy tak niezwykli, że aż trudno uwierzyć w to, że rzeczywiście istnieją. Mamy tutaj gejów żonatych, gejów imprezowych, gejów - księżniczki, monogamicznych, działaczy, niedoszłych księży, starych i młodych. Obserwujemy ich wybory życiowe, dostrzegamy ich małość bądź wielkość,...

więcej Pokaż mimo to