Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Indie. Trzy na godzinę Małgorzata Łupina, Joanna Nowicka
Ocena 7,8
Indie. Trzy na... Małgorzata Łupina,&...

Na półkach:

Ludzie mają różne historie do opowiedzenia. Czytałam już o wielkich tego świata, o ludziach z pasjami, o tych, którzy mnie inspirują do codziennej walki o siebie. Świat jest zupełnie inny niż ten serwowany nam przez kolorową telewizję, gdzie na kanałach tematycznych możemy oglądać celebrytów i ich problemy związane z kupnem torebki. Inny niż w stacjach pokazujących coraz to głupsze reality-show. Filmy proponowane przez telewizję w paśmie wieczornym często robią nam wodę z mózgu. Wartościowe programy nadawane są późno w nocy, kiedy to oglądalność jest praktycznie zerowa. A podróże? W większości ludzie wolą smażyć się na plażach egzotycznych wysp, podziwiać piramidy, zwiedzać buddyjskie świątynie, gdy tymczasem obok giną ludzie, dzieci są sprzedawane, a uchodźcy odgradzani od turystów wielkimi murami... Podobnie jest z książkami, bo przecież dobrze sprzedaje się Gray i podobne mu "arcydzieła", z których niestety ludzie czerpią wiedzę o świecie i kształtują swoją wrażliwość.


A jak poznać rzeczywistość? Nie wszyscy mogą pozwolić sobie na wyprawę w nieznane, ale istnieją ci, którzy mają odwagę szukać prawdziwego świata i pokazywać go wbrew wszystkiemu i wszystkim. Nie są to wygodne tematy, dzięki którym autor zapewni sobie sprzedaż książki, czy oglądalność, ale dla każdej opowiedzianej i wysłuchanej historii - warto...


Jedną z takich książek (i filmów) jest "Trzy na godzinę" Joanny Nowickiej i Małgorzaty Łupiny. Książka powstała jako uzupełnienie wielokrotnie nagradzanego filmu pod tym samym tytułem. Są to raczej rozmowy z ofiarami gwałtów w Indiach, z ich rodzinami, policjantami, ale i z adwokatami gwałcicieli. Wypowiedzieli się również obrońcy praw człowieka i zwykli mieszkańcy New Delhi. Brutalna i okrutna statystyka mówi, że w ciągu godziny gwałcone są trzy kobiety, choć liczba ta jest z pewnością zaniżona, bo większość ofiar nie zgłasza się na policje. Powód? To co dzieje się po zgłoszeniu. Kobieta staje się wyklęta przez społeczeństwo, najczęściej również przez rodzinę, która obwinia ją za przyniesienie hańby rodzicom. Bo przecież w społeczeństwie podzielonym na kasty, to kobieta jest winna temu, że ją zgwałcono. Ofiara musi borykać się z traumą po gwałcie, z fizycznymi dolegliwościami, ponieważ gwałcone są najczęściej młode kobiety i dziewczynki, i najczęściej są to gwałty zbiorowe. Ale jest jeszcze coś, gwałciciele są bezkarni, żyją obok, w tej samej dzielnicy, szczycą się dokonaniami, a , co absurdalne, adwokaci często oskarżają właśnie rodzinę dziewczyny o to, że źle wychowała swoją córkę...


Książka pokazuje los nie tylko tych zgwałconych kobiet w Indiach, ale i tych, które... znikają. Od lat populacja chłopców rośnie, a dziewczynek maleje, nikt temu nie może zaprzeczyć i nawet się nie stara. Gdzie są? Co się z nimi dzieje po urodzeniu? Jaki los czeka dziewczynkę w kraju mężczyzn i ich zasad? Ciąże usuwa się tak długo, aż nie będzie syna, żony są przez mężów zmuszane do badań USG, a dziewczynki porzucane w rożnym wieku...


Polecam książkę tym wszystkim, którzy Indie znają z kolorowych filmów Bollywood, przepięknych krajobrazów, świątyń i jeszcze piękniejszych kobiet ubranych w purpurowe sari. Pewnie takie Indie też gdzieś są. Ale to ogromny kraj, pełen sprzeczności, biedy, kontrastów, praw tylko dla mężczyzn i kast nietykalnych. Choć to drastyczne i trudne to jednak warto poznać historię kilku dziewczynek, z którymi rozmawiała Anna Dereszowska podczas kręcenia dokumentu. Nie jest to wygodna prawda, a czytelnik nie czuje się komfortowo, ale myślę, że jesteśmy winni ofiarom możliwość wykrzyczenia tego, co je spotkało, a o czym nie mogą mówić, bo w ich kraju niewielu chce słuchać.


Jedno pokazuje ich nadal słabe szanse na wysłuchanie. Film "Trzy na godzinę" był emitowany w Wigilię ok. 24.00... Szkoda, że w porze największej oglądalności kolejny raz musieliśmy śledzić głupie losy jeszcze głupszego Kevina, który został sam w domu... Ja wolałabym, aby w tym czasie świat wysłuchał Chameli i Shabnam...


Anna M.

Ludzie mają różne historie do opowiedzenia. Czytałam już o wielkich tego świata, o ludziach z pasjami, o tych, którzy mnie inspirują do codziennej walki o siebie. Świat jest zupełnie inny niż ten serwowany nam przez kolorową telewizję, gdzie na kanałach tematycznych możemy oglądać celebrytów i ich problemy związane z kupnem torebki. Inny niż w stacjach pokazujących coraz...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Everest. Na pewną śmierć Stephen G. Michaud, Beck Weathers
Ocena 6,0
Everest. Na pe... Stephen G. Michaud,...

Na półkach:

"Większość ludzi nie chce wstawać o trzeciej nad ranem, żeby wyjść na zewnątrz i katować się przez dwanaście godzin. Ale my to robiliśmy. Albo to lubisz, albo nie".


Lubię czytać o górach, choć byłam w nich chyba tylko ze dwa razy. Nigdy się nie wspinałam i nie będę, to zupełnie nie moja bajka, ale przeczytałam większość książek o himalaistach. Dlaczego? Bo cenię ludzi, którzy dla pasji potrafią poświęcić wszystko, którzy nie boją się wyzwań. Inspirują mnie historie o ich poświęceniu, heroizmie, wytrwałości, walce ze sobą i przeciwnościami. Daje mi to niezłego kopa w mierzeniu się z codziennością...


Mount Everest zawsze był dla mnie metaforą, pomagał mi w mojej drodze, był i jest celem wędrówki. Uczę w szkole, i odkąd pamiętam chciałam z tej szkoły zwiać. Zawsze marzyłam by być kimś innym, niż jestem i robić zupełnie coś innego, niż wskazywały moje talenty. Chciałam być misjonarzem, pracować w organizacjach pokojowych, wstąpić do wojska - jednym słowem - być kimś ważnym i osiągnąć coś spektakularnego. Życie szybko zweryfikowało moje marzenia i po 13 latach nieustannej walki z wiatrakami skapitulowałam. Dopiero wtedy odkryłam, że szkoła i nauczanie od zawsze były moja pasją, choć nie chciałam się do tego przed sobą przyznać, bo to takie "zwyczajne"... Wstaje człowiek codziennie rano, przez kilka godzin uczy oczywistych oczywistości i tak długo to robi, aż osiągnie cel, a przynajmniej tak mu się wydaje. Kolejnego dnia robi dokładnie to samo, zupełnie od nowa... Bez rozgłosu, bez kamer. Do tego każdy przy zdrowych zmysłach ciągle pyta: "po co to robisz? Nie rozumiem, jak można lubić uczyć dzieci?" Myślę sobie zatem, że jestem takim samym "dziwolągiem", jak himalaiści. Dlatego chyba tyle o nich czytam.



Autora chyba nie trzeba przedstawiać. John Krakauer pisząc swoją książkę "Wszystko za Everest" wyrył w naszej świadomości i pamięci historię nie tylko swojej wspinaczki, ale i każdego z uczestników tamtej tragedii. Jednym z nich był właśnie Beck Weathers. Jego książka jednak nie koncentruje się na samych wydarzeniach z 1996 roku, bo autor chętniej opowiada o swoim życiu "przed", o depresji, ucieczce w góry, o rodzinnych problemach.


więcej na:
http://annamatysiak.blogspot.com/2015/11/everest-na-pewna-smierc-beck-weathers.html

"Większość ludzi nie chce wstawać o trzeciej nad ranem, żeby wyjść na zewnątrz i katować się przez dwanaście godzin. Ale my to robiliśmy. Albo to lubisz, albo nie".


Lubię czytać o górach, choć byłam w nich chyba tylko ze dwa razy. Nigdy się nie wspinałam i nie będę, to zupełnie nie moja bajka, ale przeczytałam większość książek o himalaistach. Dlaczego? Bo cenię ludzi,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dziś nieco inaczej niż zwykle... Nie byłabym sobą, gdybym nie eksperymentowała :) I nie chodzi tu tylko o moje własne czasem doprawdy dziwaczne pomysły, ale o ciągłe poszukiwane zmian. Postanowiłam na chwilę oddać mojego bloga w cudze ręce (no dobra - nie takie znowu cudze - ale w ręce mojej koleżanki z pracy). K.S. pewnie teraz głośno wzdycha, ale spokojnie - już w przyszłym tygodniu wracam na blog.

Dlaczego dziś inaczej? Powodów jest wiele.... Bo lubię Ankę, bo razem się odchudzany (chwilowo to zbyt doniosłe słowo), bo robi świetne zdjęcia, bo nie wyrabiam czasowo z matematyką, bo przeczytałam książkę i chciałam się nią podzielić nie tylko w formie recenzji, ale i od tej praktycznej strony. Wreszcie, bo Ania ma w domu sprawny piekarnika, a ja nie...


Oddaję głos Ani...

Anna M.


Ostatnio doszłam do wniosku, że najwyższy czas zmienić coś w swoim życiu. Dlaczego by nie od samej siebie? I wtedy wpadła mi w ręce książka Marka Zaremby „Jaglany detoks”, która w pewnym sensie odpowiada na zadane przeze mnie pytanie. Okładka piękna, książka wydana cudownie. Tytuł hmm… dziwny. Do tej pory kasza jaglana kojarzyła mi się z drugim daniem obiadu. Autor jednak udowodnił, że wcale kasza nie musi być zwykłym dodatkiem do mięsa. Może być czymś więcej, no i jest!


Nie jest to jednak zwykła książka kucharska. Pierwsza część poświęcona jest ogólnym informacjom na temat nie tylko samych produktów, ale i świadomości o żywieniu, świadomości o samym sobie. Autor na samym początku przekonuje, że żeby coś zmienić należy zacząć od siebie i tego co nas otacza, a dieta to tylko dodatek.


Dowiadujemy się zatem wielu ciekawych rzeczy na temat nie tylko samej kaszy ale i naszego sposobu odżywiania. W rozdziale „Niezbędnik detoksu” znajdziemy wiele informacji o przyprawach, nie tylko o znanym każdemu czosnku, ale i na przykład o galgancie. Jednym z wielu ciekawych rozdziałów jest „Świadomość”, w którym autor pisze o ważnym w życiu każdego z nas aspekcie psychologiczno-emocjonalnym. Dowiemy się również, że suplementy diety pomagające odbudować naszą skórę, paznokcie i włosy wcale do takich rewelacyjnych nie należą. Po przeczytaniu dosłownie 211 stron książki przechodzimy do ważnego elementu dla książki kulinarnej jakim są oczywiście przepisy!


Druga część książki „Jaglany detoks” to wspominanie przepisy. Ta część została podzielona na kilka fragmentów: śniadania, zupy, dania główne, przekąski i tzw. detoks party (co w moim tłumaczeniu powinno nazywać się ciasta, ciasteczka i inne słodkości). Przepisy są napisane w bardzo prosty i zrozumiały sposób. Większość z nich nie wymaga dużego nakładu naszej pracy.


Pozwoliłam sobie zrobić (bo uwielbiam słodycze!) jaglane ciasteczka. Czytając przepis,, szczególnie składniki, nie widziałam tam cukru. Jak to? Ciastka bez cukru? Ale nic, postanowiłam zrobić. Wyszły cudowne, pyszne i szybkie i nie jest to tylko i wyłącznie moje zdanie. Każdy przepis ma odpowiednie zdjęcie, które jeszcze bardziej zachęca nas do gotowania.


Autor ciekawie przekazuje nam posiadaną przez siebie wiedzę w zakresie dietetyki. Przekonuje nas do zmiany życia i rozpoczęcia nie od diety tylko od siebie. Książka wydana pięknie z jeszcze piękniejszymi zdjęciami. W treści nie ma przesady, ale są ważne i konkretne informacje. Sprawdzalność przepisów? Ekstra! Jednym słowem - dla mnie bomba!



Anna Czyż




Kochani, ja również polecam książkę "Jaglany detoks" - recenzja zachęcająca, zdjęcia wspaniałe, a same ciasteczka? Cóż - przepyszne!!! Wiem, co mówię i piszę. :) :) :)


Anna M.

Dziś nieco inaczej niż zwykle... Nie byłabym sobą, gdybym nie eksperymentowała :) I nie chodzi tu tylko o moje własne czasem doprawdy dziwaczne pomysły, ale o ciągłe poszukiwane zmian. Postanowiłam na chwilę oddać mojego bloga w cudze ręce (no dobra - nie takie znowu cudze - ale w ręce mojej koleżanki z pracy). K.S. pewnie teraz głośno wzdycha, ale spokojnie - już w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Pasja: to co cierpię, na co przystaję, co znoszę i co jest moim przeznaczeniem" - Aron Ralston


Książki opowiadają mi o świecie, którego nie widać na pierwszy rzut oka. Jesteśmy zbyt zajęci marnowaniem czasu na błahostki, aby dostrzec prawdziwe jego oblicze. Wolimy ekscytować się kolejnym skandalem jakiegoś celebryty lub śledzić losy rolnika, który od kilku sezonów ponoć szuka żony. Za dużo pracujemy, zbyt często się zamartwiamy, zbyt szybko żyjemy i co jakiś czas wydaje nam się, że nasza codzienność nas przerasta. Nasze życie nagle zależy od kilku niewykonanych telefonów, od koszmarnych rozmów i dokumentów "na wczoraj". Wydaje nam się, że jeśli się rozchorujemy, to świat się zawali, bo przecież nagle nie jesteśmy perfekcyjni. Oceniają nas za wygląd, liczbę like'ów na Facebooku, markowe ciuchy lub ilość kilogramów. Takie dni prędzej czy później przychodzą, bo natłok informacji, którymi jesteśmy w dzisiejszym świecie bombardowani jest przytłaczający i nikt nie może uciec przez narastającym chaosem. Wtedy sięgam po książkę. Nie jest to powieść o wymyślonym świecie, najczęściej są to biografie, literatura faktu, a dziś właśnie skończyłam czytać "127 godzin" Arona Ralstona.


"Nie jesteśmy ważni i wspaniali dlatego, że znajdujemy się na szczycie łańcucha pokarmowego, ani dlatego, że potrafimy kształtować swoje środowisko - ono nas przetrwa dzięki niezgłębionym siłom i niezwyciężonym mocom. Zamiast poddawać się własnej marności, okazujemy dzielność, gdy staramy się kierować własną wolą pomimo naszej efemerycznej i kruchej obecności na tej pustyni, an tej planecie, w tym wszechświecie" (s.21)



Aron Ralston był jednym z tych szaleńców, którzy sądzą, że nasza wartość zależy wyłącznie od tego, co zrobimy, a nie kim jesteśmy. Brał od życia całymi garściami, ryzykował i szukał coraz to nowych wyzwań, aby igrać ze śmiercią. Wydawało się, że zawsze się wymyka tylnymi drzwiami z każdej opresji. Aż do kwietnia 2003 roku, gdy postanowił samotnie wspinać się w kanionie Blue John w Utah.


"Wśród niezbyt zamożnych mieszkańców naszych miast panuje milcząca zgoda co do tego, że lepiej być biednym, a mimo to bogatym w doświadczenia - spełniając swoje marzenia - niż cieszyć się tradycyjnym bogactwem i nie móc realizować swoich pasji." (s.25)



Tego dnia na prostym odcinku wspinaczki Aron spadł wgłąb szczeliny i jego prawa ręka została przygnieciona przez olbrzymi głaz. Został uwięziony, z dala od cywilizacji, bez potrzebnego sprzętu, telefonu, nawet najbliższa rodzina i przyjaciele nie wiedzieli gdzie przebywa. Nie potrafił się wydostać, nie miał zapasów wody, skazany był na powolną i długą śmierć z odwodnienia, wykrwawienia lub na skutek zakażenia. Przez 127 godzin próbował wszystkiego, aby ocaleć. Gdy skończyła się woda, pił własny mocz. Miewał halucynacje, na skraju hipotermii, by z promieniami słońca wracać do świata żywych. Miał ze sobą małą kamerę, więc codziennie nagrywał swoje pożegnanie z rodziną, mówił o swoich pasjach, spojrzeniu na siebie, modlił się do Boga, zawierał pakty z diabłem. Wszystko na nic. Wracał myślami do dzieciństwa, na nowo szeregował i porządkował świat swoich wartości.


"Tyle razy miałem szczęście, że nawet przelotne wizje mojego końca stawały się zabawką, którą obracałem w dłoniach, by doznać intensywnych uczuć, posmakować dramatycznego kontrastu między strachem ostatecznego unicestwienia a pragnieniem życia w pełni (...) Podczas mniej niebezpiecznych, ale wciąż jednak ryzykownych wypraw testowałem granice swej wytrzymałości, poddając się długotrwałemu działaniu cierpienia powodującego katharsis, pragnąc zburzyć swoje wewnętrzne mury, oczyścić ducha, doznać czegoś wznioślejszego niż nuda i stres, przezwyciężyć samego siebie". (s.160)



Po 127 godzinach męczarni Aronowi pozostała tylko jedna możliwość. Nie chciał jeszcze się poddawać, z bardzo kochał życie, swoje pasje, dlatego prawie nieprzytomny z odwodnienia odciął sobie rękę małym scyzorykiem... i wyszedł ze szczeliny. Po kilku kilometrach wędrówki znaleźli go turyści. Przeżył.



"Jest 11.32, czwartek, 1 maja 2003 roku. Rodzę się w swoim życiu po raz drugi. Tym razem wychodzę z różowego łona kanionu, gdzie spędziłem okres inkubacyjny. I tym razem jestem dorosłym człowiekiem, rozumiem też znaczenie i moc owych narodzin, czego żaden z nas nie pojmuje, gdy rodzi się po raz pierwszy". (s.286)



Dalsze losy Arona są już inną historią. Powrócił do wspinaczki, podróżuje jako mówca motywacyjny, powstał nawet o nim nominowany do Oskara film. Ma żonę i syna, którego widział w wizjach na dnie kanionu. Jednak nie wszytko układa się tak pięknie. W 2013 roku został aresztowany za przemoc domową... Walka ze sobą nadal trwa....



"Wiedząc o tym - gdybym miał cofnąć się w czasie - znów powiedziałbym Kristi i Megan <<do zobaczenia>> i ruszył sam w tę wąską szczelinę> Nauczyłem się wiele i nie żałuję swojego wyboru. Potwierdził on tylko moje przekonanie, że naszym celem jako istot duchowych jest podążanie za szczęściem, poszukiwanie pasji wieść życie, w którym możemy nawzajem znaleźć inspirację. Właśnie z tego bierze się wszystko inne. Kiedy znajdujemy inspirację, musimy podjąć działanie dla siebie i dla innych. Nawet jeśli oznacza to, że trzeba dokonać trudnego wyboru albo odciąć coś i pozostawić w przeszłości. Pożegnanie to także śmiały i obiecujący początek"



Lubię słuchać jego przemówień, opowieści o owych 127 godzinach, czy śledzić kolejne wyprawy w góry. I choć na jego życiorysie pojawiają się rysy, to jedno jest pewne - jego odwaga, determinacja i chęć życia zawsze będą mnie inspirować...



Anna M.

"Pasja: to co cierpię, na co przystaję, co znoszę i co jest moim przeznaczeniem" - Aron Ralston


Książki opowiadają mi o świecie, którego nie widać na pierwszy rzut oka. Jesteśmy zbyt zajęci marnowaniem czasu na błahostki, aby dostrzec prawdziwe jego oblicze. Wolimy ekscytować się kolejnym skandalem jakiegoś celebryty lub śledzić losy rolnika, który od kilku sezonów ponoć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Jest w nas głęboko zakorzeniony opór przed rezygnacją z cukru. Dorastamy w emocjonalnym i fizycznym związku z tą substancją. Sama myśl, że nie będziemy mogli po nią sięgnąć w chwili radości i by coś uczcić - lub gdy jesteśmy zmęczeni i jest nam źle - napawa nas przerażeniem. Jeśli nie coś słodkiego, to co?"


Rzucam cukier! - to chyba najczęściej powtarzane przeze mnie zdanie w moim życiu. Powtarzane w wielu wariacjach: z wykrzyknikiem, znakiem zapytania lub wielokropkiem. Po wielu latach wysiłków mogę się poszczycić połowicznym sukcesem - cukier rzucił mnie i to na łopatki :) Miał wspólników - moje koleżanki. No bo jak to, impreza bez słodkości, wspólna kawcia bez ciasteczka?Tyle razy słyszałam: "przecież sama upiekłam, nie poczęstujesz się? Jedno ci nie zaszkodzi!". Przed egzaminami - koniecznie kawałek czekolady, a potem kolejny i kolejny... Przecież to dla mózgu, a że większość idzie w tyłek, tego na opakowaniu nie napisali. Co robić? Pora poszukać pomocy u praktyków diety bezcukrowej. Sarah Wilson nie obiecuje, że będzie łatwo, ale przy pracy nad przewartościowaniem myślenia o jedzeniu, gwarantuje pełen sukces


"Co więcej - to rzecz niezwykle dziwna - przekonasz się, ze ludzie będą próbowali cię zniechęcić. Być może narazisz się nawet na ich gniew. (...) Wysiłki osoby walczącej z cukrem krytykuje się jako nietrafione. Rzucacze zmuszeni są od obrony swojej diety. Tłumaczę to tak: wszyscy wiemy, że cukier jest szkodliwy, i tak szczerze, w głębi duszy jesteśmy świadomi, że spożywamy go w nadmiarze. Jednak większość ludzi jest do niego tak przywiązana - emocjonalnie i fizycznie - że wizja odstawienia go mrozi krew w żyłach. To instynktowna reakcja. Założę się, że gdybyśmy oznajmili, że wykreślamy z jadłospisu orzeszki ziemne czy popcorn, nie wzbudzilibyśmy tak negatywnych uczuć" (s34)


Nareszcie ktoś mnie zrozumiał. Mogę teraz śmiało zrezygnować z cukru dodanego, choć autorka proponuje odrzucić każdy cukier, nawet ten zawarty w niektórych owocach. Aż tak radykalna nie jestem, ale miło wiedzieć, że komuś się udało. Sarah Wilson poleca trwający 8 tygodni detoks. Nie zachęca do liczenia kalorii, wręcz przeciwnie - stawia na tłuszcze i żywność bogatą w składniki odżywcze. Autorka dzieli się swoimi przepisami na pyszne zamienniki popularnych potraw, od przestawek przez dania główne, aż do deserów. Tak, nie zrozumieliście mnie źle - DESERÓW. Nie są to trudne do wykonania potrawy, ale najpierw trzeba się wczytać w przepis i zadać sobie trochę trudu w zlokalizowaniu sklepu ze zdrową żywnością. Bezcukrowe zamienniki cukru są mniej znane, ale ja kupiłam je w zwykłym osiedlowym markecie. Nawet nie wiedziałam, że tam są, a robię w nim zakupy codziennie. Więc nie przejmujcie się, zawsze można coś w przepisie zmienić, poeksperymentować, dodać np. orzechy... Ja tak zrobiłam i ciasteczka wyszły przepyszne. A właśnie - ciasteczka. Nie wyobrażam sobie napisać recenzję książki nazwijmy to "kucharskiej" bez przetestowania choćby jednego przepisu.


Moja kuchnia kolejny raz zamieniła się w doświadczalny poligon, a ja, piekąc ciasteczka, bawiłam się jak małe dziecko. Są wakacje, więc niestety nie mogłam zanieść pyszności dzieciom z mojej klasy, jak to mam w zwyczaju, ale z pewnością już we wrześniu zrobię moim milusińskim niespodziankę.


Polecam książkę Sary Wilson "Rzucam cukier", bo pozwala spojrzeć na życie od jego lepszej, bezcukrowej strony. Autorka proponuje detoks i gwarantuje powodzenie tej próby, dodaje otuchy i podpowiada, jak poradzić sobie w różnych sytuacjach. Można znaleźć wiele ciekawostek, odniesień do innych kucharzy, odrobinę zwierzeń i ogromną garść przepisów. Dużym atutem książki jest jej przepiękne wydanie. Doskonałe zdjęcia i aranżacje potraw sprawiają, że człowiek chce natychmiast coś ugotować. A jeśli ma się świadomość, że to potrawy beż cukru, to można zaszaleć bez wpadania w poczucie winy...


Mój doskonały wieczór z książkami. A do tego gorące mleko i migdałowe pyszności...



Pewnie nie rzucę nigdy cukru tak radykalnie jak Sarah, ale mam teraz doskonałe przepisy, aby zrezygnować całkowicie z "cukru dodanego". Zostawiam Was zatem z moimi przemyśleniami, a ja wracam do czytania... Mam już wszystko, co kocham: mnóstwo wolnego czasu, książki i domowej roboty łakocie...



Anna M.

"Jest w nas głęboko zakorzeniony opór przed rezygnacją z cukru. Dorastamy w emocjonalnym i fizycznym związku z tą substancją. Sama myśl, że nie będziemy mogli po nią sięgnąć w chwili radości i by coś uczcić - lub gdy jesteśmy zmęczeni i jest nam źle - napawa nas przerażeniem. Jeśli nie coś słodkiego, to co?"


Rzucam cukier! - to chyba najczęściej powtarzane przeze mnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kocham gotować, uwielbiam jeść, a kuchnia francuska jest jedną z tych, które szczególnie lubię. Czego chcieć więcej? Może jeszcze książki jednego z najlepszych kucharzy i znawców smaków Francji? Kiedy trzymam w rękach książkę Davida Lebovitza, zaczynam układać w głowie listę zakupów... Co zrobić... A jeśli zobaczycie zdjęcia, wpadniecie po same uszy i nie wiadomo kiedy piekarnik już będzie włączony na odpowiednią temperaturę.


Kuchnię Davida Lebovitza poznałam przy okazji książki "Słodkie życie w Paryżu", dziś polecam "Moja kuchnia w Paryżu". Znajdziecie w niej wszystko, co konieczne, aby stać się mistrzem kuchni: od porad na temat przypraw, przez zwierzenia o kupowaniu naczyń do tart, aż do gotowych przepisów. Wszystko jasno, prosto i z właściwym autorowi poczuciem humoru. Między przepisami i zdjęciami można znaleźć opowieści z życia w Paryżu, kulinarne ciekawości z przeróżnych warzywnych straganów i porady, jak nie spalić dania, a jedynie smakowicie przypiec.



"Największym wyzwaniem, jakiemu musiałem stawić czoło, gdy urządzałem w Paryżu moją pierwszą kuchnię z prawdziwego zdarzenia, nie było podjęcie decyzji, w jakiej odległości od lodówki zamontować piekarnik albo z czego powinny być zrobione blaty. Nie miałem trudności z wyborem materiału na podłogi ani szafek do przechowywania garnków i patelni. Nie chodziło też o to czy piekarnik ma być gazowy, czy elektryczny. Problemem okazał się zlewozmywak. Po dziesięciu latach mieszkania we Francji w końcu zdecydowałem się kupić własne mieszkanie. Jak dotąd wszyscy byli przekonani, że miałem ogromną designerską i profesjonalną kuchnię, podczas gdy tak naprawdę musiał mi wystarczyć blat wielkości szachownicy. Żonglowałem miskami, garnkami i patelniami, wiecznie zmagając się z brakiem miejsca".


I już za to kocham Davida, mam podobne dylematy w mojej kuchence bez okien... :) Bo kiedy musisz się zastanawiać, co pozmywać, aby było więcej miejsca, a piekąc ciasto otwierasz okno w pokoju bo jest za gorąco, wiesz, ze może cię zrozumieć ktoś, kto zna wyzwania maleńkiej kuchni :) Później otworzyłam książkę akurat na zdjęciu autora wybierającego plats a gratin, czyli naczynia do zapiekanek. Ku mojemu zdziwieniu trzymał w rękach maleńkie ceramiczne naczynie wprost z mojej kuchni :) Przypadek? Nie sądzę, bo już wtedy wiedziałam, że uda mi się coś ugotować z jego książki. Oczywiście marzyła mi się czekoladowa tarta Tarte au chocolat et confiture de lait, ale nie mam w mojej mini-kuchni dobrego piekarnika. Zatem wybór padł na mój ulubiony quiche, czyli słoną tartę. Oczywiście nie byłabym sobą gdybym odrobinę nie zmodyfikowała przepisu, zamiast proponowanych gruszek dodałam szynkę :) Ale ser pleśniowy pozostał... Pyszne! I jak tu się odchudzać... Dobrze, jutro zrobię sałatkę. A tymczasem wracam do jedzenia i zgłębiania tajników kuchni francuskiej. Mam wrażenie, że dziś wszystko w moim mieszkanku na dwunastym piętrze pachnie Paryżem.



Polecam książkę, ale ostrzegam, nie da się jej "tylko" przeczytać. Z pewnością wyjmiecie garnki i pobiegniecie do najbliższego sklepu. Ja tak zrobiłam!

Anna M.

Kocham gotować, uwielbiam jeść, a kuchnia francuska jest jedną z tych, które szczególnie lubię. Czego chcieć więcej? Może jeszcze książki jednego z najlepszych kucharzy i znawców smaków Francji? Kiedy trzymam w rękach książkę Davida Lebovitza, zaczynam układać w głowie listę zakupów... Co zrobić... A jeśli zobaczycie zdjęcia, wpadniecie po same uszy i nie wiadomo kiedy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Do tej pory znałam Oscara Pistoriusa jedynie z "show" na jego temat w jednej z telewizyjnych sieciówek. Roztrząsano tam sprawę zabójstwa jakie miał popełnić, szeroko komentowano jego zachowanie, pokazywano łzy i załamanie, wreszcie wydano jednoznaczny wyrok i sprawę zamknięto. Świat o nim już zapomniał. W moim odczuciu było to niesmaczne i płytkie. Stado wygłodniałych reporterów rzuciło się nagle na ofiarę i tu już nie jest istotne czy winną czy nie zarzucanych czynów. Wałkowano to tygodniami, w końcu przestałam śledzić doniesienia dziennikarzy i unikałam tematu. Nagle dostałam książkę i szczerze mówiąc pomyślałam "no nie, tylko nie to...". Już od pierwszych stron miło się rozczarowałam. Autor bowiem nie przesądza o winie, lecz pokazuje bardzo szeroki kontekst wydarzeń. To bardzo rzetelna opowieść o samym Oscarze, jego marzeniach, planach, trudnym starcie, ciągłej presji udowadniania kim jest, ale i miłości, potrzebie akceptacji, prawdzie i kłamstwach.

Książka "Tajemnica Oscara Pistoriusa" w moim odczuciu wcale nie koncentruje się na owej feralnej nocy13 lutego 2013 roku, jest bowiem dużo szerszym spojrzeniem na temat. Mamy możliwość prześledzenia życia Oscara, jego uporu w dążeniu do celu, świadomości bycia "innym" i silnego dążenia do bycia "jak każdy". Oscar Pistorius jest bowiem postacią bardzo złożoną, wymyka się wszelkim próbom uchwycenia go w jakikolwiek szablon. Ma wiele twarzy.. Jest jednym z najlepszych sportowców, zwycięzcą paraolimpiad, ale chyba jednak nie do końca pogodzonym ze swoim kalectwem. Swego czasu bożyszcze kobiet, zdobył serce przepięknej modelki Reevy Steenkamp, choć wydaje się być raczej zagubionym chłopcem. Pełen sprzeczności, trudny do zrozumienia przez bliskich, uciekający przed prawdą, nie dający się jednoznacznie ocenić i zrozumieć.

Jaki jest Oscar Pistorius? Czy zabił? Co wydarzyło się w jego mieszkaniu? Co dzieje się w jego psychice? Na te pytania trzeba samemu sobie odpowiedzieć, książka jest jedynie i na szczęście tylko tłem owych wydarzeń. Autor w genialny sposób prowadzi czytnika przez zakamarki i skrawki historii Oscara, wiąże różne fakty i osoby, rzuca dodatkowe światło na samego sportowca. Bardzo cenna jest również opowieść o RPA, daje ona bowiem dodatkowe światło na sprawę. Nie wszystko jest bowiem czarno-białe jak się wydaje zwykłemu człowiekowi. I choć wyrok zapadł, a Oscar został skazany na 5 lat więzienia za zabójstwo, to warto zapytać "dlaczego", "jak" i "co do tego doprowadziło"? Sąd zadecydował, media też już wydały okrutny wyrok, niewiele osób zadało sobie trud poznania Oscara mimo wydarzeń z tamtej tajemniczej nocy. Myślę, że książka Johna Carlina jest doskonałą pozycją dla tych wszystkich, którzy chcą dowiedzieć się o Oscarze czegoś więcej, dać mu szansę na opowiedzenie o sobie.



Zawsze interesują mnie ciekawi ludzie, nieszablonowi, pełni pasji i sprzeczności. Nie będę osądzała tego, co zrobił, sam musi to odpokutować, i tylko on wie, jaka była prawda i co wydarzyło się tamtej nocy. Będzie musiał żyć z tym niezależnie od wyroku. Dzięki książce zrozumiałam, jakim jest człowiekiem, czego pragnie, co miało wpływ na jego podejście do życia, jakie dylematy nim targały i pod jaką presją nieustannie żył. Świat zdawał się tego nie dostrzegać, rodzina i znajomi bagatelizowali, on sam zaprzeczał. Teraz pozostaje już tylko milczenie....

Do tej pory znałam Oscara Pistoriusa jedynie z "show" na jego temat w jednej z telewizyjnych sieciówek. Roztrząsano tam sprawę zabójstwa jakie miał popełnić, szeroko komentowano jego zachowanie, pokazywano łzy i załamanie, wreszcie wydano jednoznaczny wyrok i sprawę zamknięto. Świat o nim już zapomniał. W moim odczuciu było to niesmaczne i płytkie. Stado wygłodniałych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tetraplegia to paraliż czterokończynowy powstały na skutek urazu rdzenia kręgowego na odcinku szyjnym. Szanse na wyleczenie - zero... Tyle medyczny opis choroby...

Natomiast "Tetrus" to opowieść o niezwykłym chłopcu - Michale. Nastolatek po wypadku samochodowym zostaje sparaliżowany, świat przestaje istnieć, koledzy i znajomi zawodzą, przyszłość wydaje się być beznadziejnie czarna. Michał ma sprawną jedną rękę, rusza głową i nie potrafi pogodzić się z rzeczywistością oraz brakiem rokowań na poprawę. Chce zakończyć swój dramat, ale nawet nie potrafi popełnić samobójstwa. Pozostaje tylko leżeć, patrzeć w sufit i czekać na śmierć. Ojciec, aby pomóc mu wrócić do życia, umieszcza go w ośrodku Caritasu specjalizującym się w tego rodzaju urazach. Michał szybko poznaje tam rówieśników z podobnymi "barierami". Nagle temat nauki samodzielnego siadania w toalecie przestaje być krępujący, bo każdy z nich przecież kiedyś musiał to opanować. Dodatkowo chłopcy wcale nie wydają się być inni niż całe reszta rozbrykanych nastolatków. A już zupełnie szalonym pomysłem wydaje się być drużyna rugby złożona z terusów... Michał, niegdyś doskonały sportowiec i zawodnik, teraz nie może nawet postawić nogi na parkiecie sali gimnastycznej. Wracają wspomnienia, ale powrót do tego, co kochał wydaje się być niemożliwy. Czy aby na pewno???

Książka Kazimierza Szymeczko jest wspaniałą opowieścią o naszych marzeniach, ideałach i celach życiowych, które w obliczu katastrofy muszą zostać głęboko przemyślane i przewartościowane. To również opowieść o życiu, które zdrowi ludzie w swej świadomości skazali na wegetacje, gdy tymczasem tętni swoją młodzieńczą szaloną pasją. Niesamowity dziennik, którego daty przeplatają się tworząc wielowymiarowy portret głównego bohatera. I nie jest to osoba wyssana z palca, ale nastolatek z krwi i kości. Chociaż autor odżegnuje się od identyfikowania osób występujących w książce, to jednak jak sam przyznaje pracował dwa lata w podobnym ośrodku Caritasu, a Integracyjny Klub Sportowy Jeźdźcy istnieje i ma się dobrze. Wiele sytuacji opisanym w książce naprawdę się wydarzyło. Oddajmy mu głos:

"Tych, którym wydaje się, że autor fantazjuje i tworzy nieprawdziwą wizję świata po wypadku, namawiam do podjęcia wolontariatu (choćby tygodniowego!) w najbliższym ośrodku tego typu. Nie gloryfikuje niepełnosprawnych ani nie ubliżam im. Są różni jak to ludzie. Jedni dążą do celu i nie boją się wyzwań, inni płyną z prądem, niektórzy wykorzystują defekt ciała jako usprawiedliwienie dla lenistwa. Poznałem ich na tyle, że mogę pisać o ich życiu obiektywie. Ich poglądy, uczucia, ambicje i słabostki w niczym nie różnią się od naszych. Nie ma ludzi w pełni sprawnych. Informatyk na wózku nie ma ze mną szans w biegach i skokach, ale ja w porównaniu z nim jestem niepełnosprawny w grze w szachy i w programowaniu"(s.6)

Polecam książkę "Tetrus", to kolejna pozycja z cyklu "Plus minus 16", którą się zachwyciłam! Daje do myślenia, zmusza do zadawania pytań. Momentami przeraża i powoduje, że chcesz płakać, ale zaraz potem trafiasz na fragment, przy którym śmiejesz się do łez. Samo życie...

moja ocena: 6/6

Anna M.

Tetraplegia to paraliż czterokończynowy powstały na skutek urazu rdzenia kręgowego na odcinku szyjnym. Szanse na wyleczenie - zero... Tyle medyczny opis choroby...

Natomiast "Tetrus" to opowieść o niezwykłym chłopcu - Michale. Nastolatek po wypadku samochodowym zostaje sparaliżowany, świat przestaje istnieć, koledzy i znajomi zawodzą, przyszłość wydaje się być...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wanda Błeńska. Spełnione życie Joanna Molewska, Marta Pawelec
Ocena 7,5
Wanda Błeńska.... Joanna Molewska, Ma...

Na półkach:

Dr Wandę Błeńską widziałam tylko raz, gdy byłam jeszcze na studiach, podczas spotkania w ramach wykładów o misjach. Biło od niej niezwykłe ciepło, spokój i radość dosłownie "nie z tej ziemi". Nigdy nie zapomnę jej uśmiechu i uwagi jaką poświęcała każdej osobie. Gdy kilka dni temu przeczytałam książkę Joanny Molewskiej i Marty Pawelec, wspomnienia wróciły. Jako studentka Wydziały Teologicznego UAM, nie interesowałam się zbytnio misjami, raczej zgłębiałam Biblię. Po studiach kilka razy była na spotkaniach z misjonarzami, wiedziałam też o kole misyjnym na naszej uczelni, a w pracy katechetka próbowała mnie namówić na pracę na rzecz misji. Niestety nie mam takiego powołania, bardziej interesowała mnie pomoc dzieciom w różnych rejonach świata, niż ich ewangelizacja. Subtelna różnica, ale jednak znacząca. Zawsze uważałam, że najpierw trzeba pomóc człowiekowi w jego najbardziej podstawowych potrzebach, prawach i problemach. Nawracanie to coś wtórnego, jeśli się żyje wiarą, to każdy ją zauważy bez zbędnego gadulstwa, demonstrowania i przekonywania kogokolwiek. Najpierw musimy sprawić, by ludzie nie byli chorzy i głodni, potem możemy im mówić o Bogu... Dlatego bycie człowiekiem i pomoc człowiekowi to pierwsze i najważniejsze zadanie chrześcijanina, wszystko inne przychodzi później, zwyczajnie, cicho i niepostrzeżenie...

"Jak daleko mogę pamięcią sięgnąć, zawsze miała dwa cele: ja muszę być lekarką i muszę być lekarką na misjach. I koniec. Jako dzieciak to mówiłam - i się spełniło. Kiedy rozmawiam z młodzieżą, zawsze im powtarzam: jeżeli macie jakieś dobre, świetlane pomysły, to je pielęgnujcie. Nie dajcie im zasnąć. Nie odrzucajcie ich. Nawet jeżeli wydają się niemożliwe do spełnienia, za trudne. Swoje marzenia trzeba pielęgnować! Zawsze można znaleźć jakąś wymówkę, powód, dla którego rezygnuje się z marzeń. Czasem jest to strach.... A strach ma często wielkie oczy!"

Wanda Błeńska należy do moich autorytetów. To Matka Trędowatych, która przez ponad 40 lat nie opuściła swoich podopiecznych z Ugandy. Jej spokój i ciepło promieniowały na wszystkich. Książka jest przepięknym, głębokim i dającym do myślenia wywiadem z Doktą, bo tak ją nazywano w Afryce. Pani Doktor opowiada o swoim dzieciństwie, studiach, wojnach, pracy, marzeniach i wyjeździe na misje na całe życie. W jej wypowiedziach uderza ogromny szacunek dla człowieka, nie tylko tego chorego, ale też tego "innego". Z powagą i ostrożnością wypowiada się np. o plemiennych wierzeniach, nikogo nie oceniając nawet szamanów i czarowników. Dla nas Afryka to obraz utrwalony przez filmy, stereotypy, legendy, mniej lub bardziej prawdziwe wyobrażenia, dla Wandy Błeńskiej to cały świat, w których się odnalazła, który pokochała i starała się zrozumieć. Pomagała jej w tym pasja leczenia, pomagania chorym i głęboka wiara w Boga. Dokta jest też dla mnie przykładem wielkiego poświęcenia, heroizmu i walki o szacunek i godność swoich pacjentów. Sama przyznaje, że często nie stosowała choćby rękawiczek podczas badań chorych na trąd, aby nie poczuli, że się ich boi lub brzydzi. Z otwartością mówi, że widywała lekarzy badający "wzrokiem zza biurka". Ona jednak nigdy nie odtrącała człowieka, walczyła z jego chorobą, uczyła higieny i przekonywałam, że przy jej przestrzeganiu ryzyko zakażenia jej minimalne. Nie ocenia Afrykańczyków, nie dramatyzuje, nie straszy wojnami, ale spokojnie i ciepło przeprowadza czytelnika/słuchacza przez swoje spełnione życie. Jest nawet tak szczera, że zapytana, czy tęskni za Ugandą, odpowiada, że nie, bo zawsze ma ja w swoich wspomnieniach. Afryka ożywa w niej zawsze wtedy gdy się nią dzieli. a ta książka jest tego najlepszym przykładem.

POLECAM

Anna M.

Dr Wandę Błeńską widziałam tylko raz, gdy byłam jeszcze na studiach, podczas spotkania w ramach wykładów o misjach. Biło od niej niezwykłe ciepło, spokój i radość dosłownie "nie z tej ziemi". Nigdy nie zapomnę jej uśmiechu i uwagi jaką poświęcała każdej osobie. Gdy kilka dni temu przeczytałam książkę Joanny Molewskiej i Marty Pawelec, wspomnienia wróciły. Jako studentka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Łódź Regina uchwycona w tej chwili, gdy wiatr zadmie w żagiel i unosi dziób ponad fale, do skoku. Smok na żaglu był żywy. Patrzył na nas wszystkich złotym okiem, patrzył tak, iż każdemu się zdawało, że jego właśnie widzi. Wąż był masztem łodzi. On żagiel w pysku trzymał, jak Orm tarczą nieraz osłaniał Regina. Obraz cały otoczony był ornamentu rysunkiem misternym. Z daleka zdawał się łodygą rośliny, nagiętą równo wokół łodzi, a z bliska?... Ach, na Odyna! Z bliska dopiero widać, że to nie ornament, to napis... To runy jedna w drugą tak złożone, że zdawały się ozdobą, a były mową:

<<Wiele jest rzeczy, które ludzkie dają szczęście: miłość, przyjaźń, bogactwo i dzieci. Ale do wieczności przenosi tylko to, czego nie dostaniesz od nikogo: sława >>(...)".



MIŁOŚĆ

Sigrun ma 15 lat, gdy poznaje swojego przyszłego męża, sławnego jarla Regina, potomka Panów Północy. Przymierze dwóch zacnych rodów dawnym zwyczajem zostało przypieczętowane przez małżeństwo. Dziewczyna opuszcza rodziców, by wraz z mężem udać się do swego nowego domu. Czy sprosta zadaniu bycia żoną wikinga? Przecież całe życie się do tego przygotowywała, skąd więc ten lęk? Nie, kobiety Wikingów nie mogą się bać, muszą być odważne i dzielne, jak ich mężowie. Czy będzie potrafiła czekać miesiącami, aż ukochany powróci z dalekich wojen? Czy da mu synów? Sigrun jest pewna jednego - z pomoca bogów los będzie je sprzyjał i wypełni pokładane w niej nadzieje...



PRZYJAŻŃ

Regin jest jarlem, ale byłby nikim bez swojej wiernej drużyny. Synowie Wikingów szybko dorastali. Matki mogły się nimi cieszyć tylko przez pierwsze lata życia, potem chłopiec przenosił swoje posłanie do izby mężczyzn, by razem z nimi jeść, ćwiczyć na placu i hartować się w boju. Drużyna była sobie wierna, każdy darzył się całkowym zaufaniem, zawsze mógł polegać na wiernym przyjacielu. Budowa łodzi, wspólna wyprawa i splecione losy cementowały przyjaźń po grób. Nawet po śmierci, w Walhalli, wojownicy wspólnie biesiadowali i ćwiczyli się w walce przed obliczem Odyna i Thora. Przyjaźń mężczyzn była wieczna. Regin i Orm - zawsze razem, miecz przy mieczu, tarcza przy tarczy.Ale jest tez inna przyjaźń - Sigrun i Bodvar - niesplamiona niczym, nawet cieniem podejrzeń przyjaźń żony największego jarla i jego wiernego kompana. Gdy wódz z drużyną wypływali w morze, w grodzie pozostawał najwierniejszy druh, by strzec kobiet i dzieci, zarządzać mieniem, być oparciem dla ludzi. Przez lata Bodvar będzie wiernie wypełniał swe przysięgi...


BOGACTWO

Szlachetne kamienie, złoto, srebro, drogocenne futra, skóry i niekończące się zapasy miodu, wina i jadła. O bogactwie Wikingów krążyły legendy, każdy ród oprócz nieśmiertelnej sławy miał niezmierzone ziemie, olbrzymie połacie lasów bogatych w zwierzynę, ukryte przez królem spichlerze. Do tego z wypraw wojennych zwożono łupy, a każda kobieta miała więcej szlachetnej biżuterii niż sama królowa. Lecz to nie wszystko... Głupcem byłby ten, kto sądzi, ze bogactwem Wikingów był tylko kruszec. Ich prawdziwym skarbem była tradycja, wierzenia i wpojone od dziecka surowe zasady. Dla nas mogą się one wdawać okrutne, barbarzyńskie i pogańskie. Nie zaprzeczę, takie były, ale to one przez wieki sprawiały, że rody Panów Północy opierały się każdemu, kto w swej głupocie ośmielał się stanąć na ich ziemi. Odyn i Thor - bogowie nordyccy to żądni ofiar wodzowie, nawet Walkirie, które zabierały dusze poległych w walce Wikingów, nie były słodkimi aniołami, ale bezlitosnymi wojowniczkami. Mitologia skandynawska może szokować, ale jest też pełna magii, miłości do przyrody, szacunku do morza. Zresztą nasze rodzime obyczaje z czasów przedchrześcijańskich też nie były zbyt "miłosierne".


SŁAWA

Sława Wikingów, ich legendy i pieśni o ich podbojach do dziś rozpalają serca milionów osób. Potomkowie dawnych jarlów szczycą się swą tradycją rodową, a mieszkańcy Skandynawii chętnie przywołują dawne historie. Sławę w czasach Wikingów przynosiły wyprawy, podboje, o niej śpiewali pieśni i układali padania i legendy. Sławę zapewnili liczni potomkowie, a synowie byli przedłużeniem życia, krwi i potęgi ojców. Największą sławą mógł się okryć wojownik na polu walki. Śmierć w łożu, ze starości była hańbą, bo tylko ta z mieczem w dłoni dawała prawo wejścia do Walhalli. Tylko takiej śmierci pragnęli i szukali mężni Wikingowie.


Elżbieta Cherezińska po mistrzowsku zebrała dawne legendy i fascynujące historie rodowe, a później utkała z nich niezwykłe losy Ludów Północy. W czasach, kiedy w Hollywood kręci się filmy o dzielnych wojownikach, gladiatorach czy rycerzach, autorka skupiła się na losie ich kobiet, które pozostawały w domach, godach i strzegły tradycji i wiary. Niemniej dzielne od swych mężów, silne i dotąd niezauważane, w książce Cherezińskiej maja odwagę opowiedzieć o swoim losie. Ich życie to pasmo czekania, miłości, poświęcenia, pasji, uległości i wiary.

"Saga Sigrun" zachwyciła mnie. To opowieść o miłości, czekaniu, próbie znalezienia szczęścia, ale i o niemożności pozostania w jednym miejscu. To historia miłości do kobiety, ale i do morza i wojen. Wreszcie to też opowieść o życiu bez mężczyzn w świecie, gdzie tylko oni się liczyli. Dwa światy: kobiet i mężczyzn, dwa spojrzenia na życie, dwa różne przeznaczenia w życiu. Jedna prawda - pasja i poświęcenie.



Anna M.
Już czytam kolejny tom sagi.

"Łódź Regina uchwycona w tej chwili, gdy wiatr zadmie w żagiel i unosi dziób ponad fale, do skoku. Smok na żaglu był żywy. Patrzył na nas wszystkich złotym okiem, patrzył tak, iż każdemu się zdawało, że jego właśnie widzi. Wąż był masztem łodzi. On żagiel w pysku trzymał, jak Orm tarczą nieraz osłaniał Regina. Obraz cały otoczony był ornamentu rysunkiem misternym. Z daleka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"A teraz się okazuje, że żadna ze mnie pani. Zwykła gospodyni stryja, przecież nie żadna rodowa dziewczyna, prosta jakaś kobieta wciąż mi rozkazuje i udowadnia, że nic nie wiem, że nic nie umiem, na niczym się nie znam. Jednym słowem: nie mogę iść za mąż tak, jak stoję. Muszę się uczyć, zaciskać zęby i uczyć! I żebym ja chociaż chciała iść za mąż. Przecież żadnej nie mam ochoty z jakimś obcym mężczyzną żyć. Ja za mąż nie potrzebuję! Ja muszę uciec od biedy, od śmierdzącej nędzy, od strachu. Od słabości".



Cherezińska znów mną wstrząsnęła. Po przeczytaniu drugiego tomu "Północnej Drogi" czuję się, jakbym dostała w twarz. Halderd i Sigrun to noc i dzień, piekło i niego, ogień i woda. Jakże się myliłam... Czytając "Sagę Sigrun" myślałam, że Halderd jest wyniosła, smutna, nieciekawa, zimna. Nie mogłam się bardziej pomylić. Halderd mnie urzekła, oczarowała, nie pozwoliła odłożyć książki przed końcem. Po cukierkowej historii miłości Sigrun i Regina, trudne, brutalne i do bólu prawdziwe życie Halderd nie pozwala nawet na chwilę odpoczynku. To silna, niezależna kobieta. Wydana za mąż (w wieku 14 lat) za potwora i pijaka nie miała łatwego życia. Ale nie dano jej wyboru, była biedna, a jej rodzina okryła się hańbą i tylko tak mogła uciec od głodu i zimna. Za skrzynie pełne złota przez lata płaciła wysoką cenę. Cóż może i Sigrun była bajecznie zakochana w szlachetnym Reginie, ale to Halderd jest realna i odważnie pluje przeznaczeniu w twarz. Nienawidzi swego męża! Podobnie wiele kobiet Północy składało ofiary, aby rozpoczęła się jakaś wojna i mężowie wypłynęli. Wtedy nastawał czas wolności, spokoju i wytchnienia. Ale wojny nie trwały wiecznie... Dzień, gdy na fiordach pojawiały się łodzie wikingów, był dniem trwogi, żałoby i smutnego losu tych, których jedynym obowiązkiem było rodzenie synów. A Halderd miała ich sześciu. Jednak kobiety dzielnie znosiły swój los, potrafiły walczyć o godność, być na równi z mężczyznami, a nawet nimi kierować po własnej myśli. W końcu od czego jest alkowa...



Ale Halderd nie była głupią kurą domową, w swej pogardzie dla innych planowała osadzić swego syna, Ragnara, na tronie należnym Panom Północy. A ten śmiały plan wymagał poświęceń, walki, ciężkiej pracy i przebiegłości. Składała zatem ofiary dla Odyna, rzucała zaklęcia, budowała kościół Chrystusowi, spotykała się z królami. Bóg, żaden bóg, nie śmiał sprzeciwiać się dzielnej Pani na Ynge... Droga do władzy jest pełna niebezpieczeństw. Ale któż może się przeciwstawić Halderd??? Jednak nieokiełznana ambicja i bezwzględność nawet w imię miłości do syna nie zawsze są nagradzane rzez bogów. Ale Halderd nie godzi się ze swoim losem, nie cofnie się przed niczym, by ziściły się jej marzenia. Odyn nie przyjmuje ofiar? Trudno. Świat się zmienia? Kolejni Panowie przyjmują chrzest? Trudno. Wszystko, aby tylko przedłużyć linię krwi, zapewnić władzę i bogactwo, wypełnić przepowiednie, odczytać właściwie runy...




Kolejna książka Elżbiety Cherezińskiej sprawiła, że zniknęłam na kilka dni. Czytałam powoli, smakowałam, wielokrotnie przerywałam lekturę szukając w internecie informacji na temat historycznych wydarzeń, oczami wyobraźni widziałam nawet łodzie wpływające między fiordami. Książka "Ja jestem Halderd" jest magiczna, nie tylko dlatego, że opowiada o legendarnych wikingach, i nie dlatego, że na każdej niemal stronie czuć zapach miodu, śniegu i krwi. Co zatem sprawia, że nie można się oderwać od lektury? Oprócz wszystkich już opisanych wątków jest jeszcze jeden - tajemnicza, nowa wiara. Otóż powoli i nieubłaganie chrześcijaństwo wypiera stare wierzenia Panów Północy. Ale nie jest to idylliczna wizja natchnionych misjonarzy, którzy dla Chrystusa pozyskują miłością barbarzyńskich pogan. To krew wypiera krew, polityka i pieniądze zmuszają do zgięcia karku nad chrzcielnicą, a sama wiara nie ma tu wiele do powiedzenia. Ale przecież znamy to i my Polacy, przecież i nas chrystianizowano "ogniem i mieczem"... Czy można się oburzać? Nie, chyba gorszy to tylko ignorantów z zakresu teologii i historii. Niestety prawda jet bliższa opisom Cherezińskiej, niż nabożnym malowidłom w katedrach...



"Zaklęcie raz rzucone nie da się odwrócić. To nie zabawa. Kto raz seidr popróbuje, jest nią pomazany na wieki. Jeśli nie będziesz musiała, to jej nie ruszaj. (...)


Chcę. Kościół Einara kościołem, chrzest chrztem, a siła run starsza niż to wszystko. Bogowie bogami, ich walka sprawą kraju, ale nie biją się sami, lecz robią to naszymi rękami. A magia była, jest i będzie. I na ludzi działa. Żadnego z bogów, ani Odyna, ani Chrystusa na oczy nie widziałam. Działanie magii tak".




Kocham czytać. Książki mnie uspokajają, dają poczucie bezpieczeństwa, odrywają od nużącej i stresującej rzeczywistości, pozwalają na chwilę zapomnienia. Dzięki nim zwiedzam świat, poznaję ludzi, ich historie i kulturę albo oglądam zorzę polarną siedząc w ciepłym pokoju z kubkiem kawy w dłoniach...


Anna M.
Wiedzieliście, że nazwa Norwegia pochodzi od nord vegen co w staronordyckim oznacza właśnie droga północna? Niesamowite!

"A teraz się okazuje, że żadna ze mnie pani. Zwykła gospodyni stryja, przecież nie żadna rodowa dziewczyna, prosta jakaś kobieta wciąż mi rozkazuje i udowadnia, że nic nie wiem, że nic nie umiem, na niczym się nie znam. Jednym słowem: nie mogę iść za mąż tak, jak stoję. Muszę się uczyć, zaciskać zęby i uczyć! I żebym ja chociaż chciała iść za mąż. Przecież żadnej nie mam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Jesteśmy twarde. Jesteśmy nieustraszone. Jesteśmy stanowcze. Trzeba się z nami liczyć. Każdego dnia w pojedynkę stawiamy czoła wszelkim wyzwaniom i nigdy nie dajemy za wygraną. Nie pozwalamy na to, żeby przerażała nas perspektywa samotnej wyprawy do restauracji. Nie pozwalamy na to, żeby możliwość natknięcia się na byłego chłopaka powstrzymywała nas przed pójściem na imprezę z podniesioną głową. (...)

Na bycie singielką potrzeba dużo siły, której większość kobiet nigdy nie doświadczy. Ta siła to niezgoda na określanie własnego życia przez pryzmat związku, to zdefiniowanie go na nowo z myślą o sobie. To wyśmiewanie uprzedzeń i stereotypów. To pokazywanie światu, że twoim celem nadrzędnym nie jest wyjście za mąż" (s.15.22).

No dobrze, pisanie o szczęściu bycia singielką w Walentynki to tak jak stanie na parapecie mojego okna na 12 piętrze - bardzo ryzykowne. Ale przecież odważna ze mnie babka! Za chwilę pewnie odezwie się grono zakochanych szczupłych nastolatek próbujących nawrócić starą pannę wątpliwej figury. I na próżno wyjaśniać, że samotne życie po trzydziestce może być udane. Dzielnie zatem odpieram ataki zdziwionych koleżanek, uśmiecham się miło, gdy znajomi zapraszają mnie na swatane spotkania, i często (wiem, że to nieładnie) drwię z facetów, którzy uważają się za ósmy cud świata.

"Dlaczego nasza niezależność jest traktowana jak zagrożenia atakiem terrorystycznym? To tak, jakby powiedzieć: <<Światło zielone - spotyka się z kimś. Uff. Nie skończy sama jak palec>>. Albo <<światło żółte - no cóż, kolejny nieudany związek, i na dodatek, to >>. Albo <<Światło czerwone - ma trzydzieści cztery lata i wcale się nie kwapi, żeby poślubić pierwszego napotkanego faceta, mimo, że jej jajeczka znikają szybciej niż naleśniki z IHOP. Ona naprawdę zwleka i czeka, aż pojawi się Ten Właściwy. Uwaga! Uwaga!" (s.28)



Książka Mandy Hale "Singielka" to jedna z tych, do których będę wracała. Autorka w zabawny sposób opowiada o zaletach i wadach życia singielki. Wbrew pozorom wcale nie jest to zachęta do zerwania z facetem, ale próba wyjaśnienia dlaczego warto pokochać siebie, zanim zaczniemy szukać miłości u innych. Pełna optymistycznych sentencji i mądrości niekoniecznie ludowych wspiera te z nas, które akurat nie zajmują się aktualnie gotowaniem obiadków, przewijaniem dzieci, czy sprawdzaniem telefonu ukochanego. Może kiedyś... W przyszłości... Ale nie teraz.... I choć wiele z moich "koleżanek" widzi we mnie desperatkę, to właśnie ja na ostatniej imprezie nie biegałam za facetem. Bycie samą nie oznacza bowiem bycia samotną. Singielka jest niezależna, silna, ma głowę pełną pomysłów na życie i czas na ich realizacje. Nie mówi światu: "chcę być sama do śmierci", ale raczej "dopóki jestem sama, będę się świetnie bawić, aż nie poznam kogoś, kto na mnie naprawdę zasługuje". A życie będzie wtedy wyglądało kolorowo. Singielka ma odwagę stanąć sama na weselu, żeby kolejny rok z rzędu powiedzieć "no rzucaj, tylko nie spudłuj" i złapać ten cholerny welon. Singielka mieni świat, pomaluje go na nowo, odklei stare etykiety, wyrzuci z szafy za małe cichy, kupi bilet i wyruszy w szaloną podroż. A gdy już spotka miłość swego życia, będzie miała album pełen niezwykłych wspomnień. Wtedy znajdzie czas na pieluchy, zupki i pranie skarpetek...

"Może i nie klęczy przed nami książę z bajki ze szklanym pantofelkiem w dłoni, ale stać nas na to, by kupić sobie zabójcze szpilki i udać się na bal bez eskorty (...) Potrzeba odwagi i serca, by kroczyć przez życie w butach samotnej kobiety"


POLCECAM

Anna M.

singielka

"Jesteśmy twarde. Jesteśmy nieustraszone. Jesteśmy stanowcze. Trzeba się z nami liczyć. Każdego dnia w pojedynkę stawiamy czoła wszelkim wyzwaniom i nigdy nie dajemy za wygraną. Nie pozwalamy na to, żeby przerażała nas perspektywa samotnej wyprawy do restauracji. Nie pozwalamy na to, żeby możliwość natknięcia się na byłego chłopaka powstrzymywała nas przed pójściem na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zawsze wiedziałam, wewnętrznie wyczuwałam, że istnieje świat ukryty przed szerokim wzrokiem społeczeństwa. Doświadczyłam tego wielokrotnie, będąc po tej drugiej stronie. Zbyt często dzielimy ludzi na zdrowych i chorych, bogatych i biednych, inteligentnych i głupich. Podziałów jest mnóstwo i każdy z nas choć raz został zaszufladkowany przez tych innych, lepszych. Ale nie o takim świecie pisze Irena Cieślińska. To byłoby zbyt proste. Bogactwo, niepełnosprawność, status społeczny, poziom wykształcenia, czy miejsce zamieszkania widać na pierwszy (no dobra czasem na drugi) rzut oka. Nie boimy się ludzi biednych, niepełnosprawnych, gorzej sytuowanych. Jesteśmy w stanie zrozumieć i pomóc nędzarzom, uzależnionym, chorym. Ale istnieje jeszcze jedna kategoria ludzi, którzy chorują nie ze swojej winy, a ich przypadłość jest często nierozumiana przez innych. Izolują się od społeczeństwa lub to społeczeństwo ich odpycha, bo nagle niedolni są do normalnego funkcjonowania. Jedni odziedziczyli wadliwe geny, inni nabyli "chorobę" wraz z przeziębieniem, jeszcze inni nie znają powodu nagłego pogorszenia zdrowia. Część chorych umiera krótko po diagnozie, inni muszą nauczyć się kontrolować objawy i żyć ze swoimi ograniczeniami.

Książka "Pomyleni. Chorzy bez winy" nie jest bynajmniej encyklopedia medyczna, ale jest zbiorem historii ludzi i ich chorób. Poznajemy m.in. Glorie Lenhoff, światowej sławy śpiewaczkę operową, która cierpi na zespół Williamsa, czyli "elfizm". Ma absolutny słuch, śpiewa w każdy usłyszanym nawet przypadkowo języku, Jest bardzo wrażliwa, niezwykle towarzyska, ale jednocześnie nie potrafi policzyć do 10, podpisać się, zawiązać butów i przejść samodzielnie przez ulicę. Jak to możliwe? Kim jest? Jak mierzy się z codziennością i co czuje? W innym rozdziale dowiadujemy się, czym jest zespół Pradera-Williego. To choroba, na którą cierpi trzynastoletnie Lily - jest ciągle głodna. Cokolwiek by zjadła, po chwili zwija się z głodu, jakby od kilku dni nie miała nic w ustach. Dla jedzenia jest w stanie kraść, oszukiwać, kłamać. Wszyscy w jej otoczeniu muszą ją kontrolować, zamykać szafy na zamki, nawet okoliczne pizzerie wiedzą, że nie wolno od niej przyjmować zamówienia. Ale to nie koniec, poznajemy też narkoleptyków, dzieci z syndromem Alicji, czy małą Sophie, która z powodu strachu przez dentystą nic nie jadła i zmarła z głodu. Historie ludzi, którzy nie czują własnego ciała, czy tych, którzy zamykając oczy widzą demony są jak opowieści nie z tego świata. A to tylko cześć opowieści...

Na próżno jednak szukać w książce medycznych opisów przypadków, bo to nie przewodnik po dziwnych schorzeniach. "Pomyleni" to zapis wewnętrznego świata osób, które nie z własnej winy są po drugiej stronie muru. To zaproszenie do ich świata, codzienności, walki z przeciwnościami, ukrywania choroby i radzenia sobie z objawami. Ów mur budują wszyscy, ponieważ boimy się tego, czego nie rozumiemy i łatwo przyszywamy krzywdzącą i nieprawdziwą łatkę "chorzy psychiczni". Nie zadajemy sobie trudu, by poznać historię człowieka, a nie historię jego choroby. Wiedzieliście, że Brad Pitt, podobnie jak sama Autorka tej książki, cierpi na prozopagnozje, czyli nie rozróżnia twarzy. Irena Cieślińska opisuje swoje dramatyczne przeżycia, kiedy nie mogła w gromadce dzieci w przedszkolu rozpoznać swoich pociech lub gdy nie poznała męża, bo włożył inny sweter, a szefa nie wpuściła na bankiet. Inaczej funkcjonuje, nie ze swojej winy. Na co dzień musi tłumaczyć się z tego, że nie poznaje ludzi, często mają o to pretensje. Książka pełna jest przykładów sławnych i znanych ludzi, którzy są "chorzy"... Johnny Depp cierpi na clourofobie, Napoleon, Juliusz Cezar i Aleksander Wielki irracjonalnie bali się kotów, a Pamela Anderson unika luster. Czy wiedzieliście tez, że Lewis Caroll pisząc Alicję w Krainie Czarów mógł opierać się na własnych doświadczeniach? Czy on również był chory? Dziś nie można jednoznacznie tego stwierdzić, ale 150 lat po jego opowieściach o króliczej norce, udało się zarejestrować, jak syndrom Alicji zmienia aktywność elektryczną mózgu. Chorzy na prawdę mają uczucie spadania, widzą nienaturalnie duże lub nagle małe osoby i przedmioty. Przestrzeń się zakrzywia, ze nie sposób wyjść z domu, natomiast czas wariuje...

ZROZUMIEĆ BOLERO

Chciałam opisać dziś jeszcze jedną historię dwojga osób: Maurice'a Ravela, genialnego francuskiego kompozytora i kanadyjskiej malarki Anny Adams. To dwie z pozoru różne osoby - inny kontynent, czas, zainteresowania. Połączyła ich choroba Picka, która uszkadza lewą półkulę mózgu, odbiera mowę, skazuje na samotność i nieuniknioną śmierć. Pojawia się znikąd i zabija. Objawy są nagłe i trudne do wyjaśnienia: pogorszenie nastroju, zachowania kompulsywne, powtarzanie czynności, zanik mowy, niezdolność rozróżniania liter...

"Czy dlatego we wczesnej fazie choroby Maurice Ravel napisał najbardziej kompulsywny z utworów muzycznych - swoje sławne i rozpaczliwe Bolero? Naprzemiennie powtarzane dwie linie melodyczne, osiem razy w ciągu 340 taktów, wciąż głośniej, wciągając coraz większą liczbę instrumentów, przyspieszające aż do finałowego załamania. Ravel, pisząc Bolero w 1928 roku, miał 53 lata. Ani on, ani jego przyjaciele nie podejrzewali nawet nadchodzącej tragedii (...)"(s.47)

Anna Adams, matka czwórki dzieci, doktor biologii molekularnej, z dnia na dzień stawała się zupełnie obca rodzinie. Nagle zainteresowała się malarstwem, kompulsywne tworząc te same motywy. Nikt ni potrafił tego wyjaśnić. Później przestała mówić, nie potrafiła też liczyć. W 2002 r. również u niej zdiagnozowano chorobę Picka.

"Czy dlatego we wczesnej fazie choroby Anna (...) słuchała niemal wyłącznie muzyki Ravela? I czy dlatego, mając 53 lata, namalowała swój niezwykły obraz Unravelling Bolero (rozwikływanie Bolera). Zaabsorbowana motywami powtórzeń, pokryła płótno regularnym wzorem 340 prostokątów, uporządkowanych z matematyczną precyzją, po jednym na każdy takt utworu. Wysokość figury odpowiada natężeniu dźwięku, kształt - czasowi trwania nuty, kolor - tonacji. Chłodne błękity i poszarzałe zielenie wypełniają obraz aż do nieoczekiwanej zmiany w 326 takcie, finałowego załamania utworu przynoszącego feerię różów i niepokojących pomarańczy" (s.48)

Polecam książkę Ireny Cieślińskiej! Jest bowiem fascynującą podrożą przez zakamarki i tajemnice ludzkiego mózgu, zapisem tego, czego nie rozumiemy, próbą uchwycenia świata, który dla "zdrowych" nie istnieje, bo jest inny, niemożliwy do ogarnięcia, tajemniczy.



Anna M.

POSTSCRIPTUM - tak często autorka kończy poszczególne rozdziały.

To będzie zatem moje POSTSCRIPTUM.

Każdy, kto mnie zna, wie, że od urodzenia cierpię na pewną przypadłość - nie mam węchu, a smak mam wyłącznie podstawowy. Taka się urodziłam i nie można tego naprawić... Nie wiem zatem, jak coś pachnie, wszystko jest dla mnie bezwonne, takie samo, jednolite... Nigdy nie czułam zapachu kwiatów, trawy, perfum, jedzenia. Co do tego ostatniego, to czuję wyłącznie smak słodki, gorzki, słony, kwaśny. Nie wiem, co jem, jeśli tego nie widzę. Gdy piję sok, mogę powiedzieć, że jest słodki lub kwaśny, ale nie wiem z jakich owoców. Podobnie z dżemem, jogurtem, zupą... Skąd zatem wiem, że istnieją zapachy i smaki? Z obserwacji ludzi, z tego, co mówią przyjaciółki (od lat to one wybierają mi perfumy), ale też z doświadczenia, czasem przykrego, czasem zabawnego. Co chwilę pakuję się w tarapaty (brzydkich zapachów też przecież nie czuję), przypalam jedzenie, mam manię prania rzeczy, bo nie jestem w stanie powiedzieć, czy raz założona koszulka pachnie jeszcze proszkiem, czy już potem. Jestem też mistrzem gaf towarzyskich, bo zawsze zanim coś zjem, muszę wiedzieć, co to jest, no i jak można nie pochwalić potrawy koleżanki, albo jej nowych perfum?... Moi znajomi zaakceptowali to, mówią mi gdy coś pachnie, jak smakuje, co jest w sałatce, ale za każdym razem chyba nie dowierzają temu... Życie to sztuka wyborów i kompromisów, a przez 34 lata można nauczyć się żyć w świecie zapachów nie czując ich...

Zawsze wiedziałam, wewnętrznie wyczuwałam, że istnieje świat ukryty przed szerokim wzrokiem społeczeństwa. Doświadczyłam tego wielokrotnie, będąc po tej drugiej stronie. Zbyt często dzielimy ludzi na zdrowych i chorych, bogatych i biednych, inteligentnych i głupich. Podziałów jest mnóstwo i każdy z nas choć raz został zaszufladkowany przez tych innych, lepszych. Ale nie o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Irlandia... Zielona Wyspa, raj dla tysięcy Polaków, obiekt żartów i temat niekończących się dyskusji politycznych na "naszym podwórku". Patrzymy na ten kraj, jak swego czasu Izraelici na Kannan, ale czy znamy Irlandczyków? No dobrze, wiemy ogólnie, że jest tam zielono, mokro i zimno. Ale to tak, jakby powiedzieć o nas, że w Polsce piją, narzekają i za wszystko winią Tuska. Jakaś tam prawda jest, ale stereotypy bywają złudne. Wzięłam do ręki książkę Tsanko Ivanova "Z parasolem przez Irlandię", bo jak sam autor o sobie pisze: "Humor. To to, co podtrzymuje mnie na duchu". A ja lubię się śmiać, kocham celtycką mitologię, a skandynawskie zespoły rockowe i metalowe stanowią przecież potęgę na skalę światową.


I nie zawiodłam się! Książka to dziwne i komiczne (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) połączenie przewodnika, rozmówek, mini-encyklopedii i poradnika. Sporo tu o języku, niby angielskim, ale jakimś nieangielskim. Jeszcze więcej o narodowych przywarach mieszkańców Dublina, no i kilka wskazówek, jak uniknąć kłopotów i nie wpaść w kulturowe tarapaty... Wszystko przyprawione irlandzkim humorem, czyli tym, o czym nie mamy zielonego, nomen omen, pojęcia :) Weźmy np. pogodę:


"Postawa wyspiarzy w sprawie pogody to istny triumf optymizmu nad doświadczeniem. Za każdym razem, kiedy zaczyna padać, Irlandczycy spoglądają w niebo zszokowani i zdradzeni. Czas na kolejną parasolkę. Wielu przybyszów pochodzi z krajów, gdzie deszcz jest rozumiany jako zjawisko krótkotrwałe. W Irlandii jest to potężny prysznic. Przerwy między opadami uznawane są za <<krótki okres bez opadów>>. Na pytanie: <<Jakie ubrania wziąć ze sobą w marcu?>> odpowiedź brzmi: <<Wszystkie, jakie masz>>" (s.22)



Przygotujcie się zatem na jazdę bez zapiętych pasów bezpieczeństwa tym, co w Polsce mało znane, czyli autostradą, i to bez ograniczenia prędkości! Książka jest prześmieszna, język cięty i jak przystało na niezbędny w codziennych sytuacjach okraszony irracjonalnymi idiomami słowniczek. Serdecznie się ubawiłam, tym bardziej, że czytałam już wiele książek o Irlandii, uwielbiam filmy o tym kraju i kocham muzykę. Ale ostrzegam, Irlandia to ciągle nieodkryty mentalnie kawałek raju i jeśli ktoś zna go tylko z kasowego "Braveheart - Waleczne Serce" to faktycznie pierwszy deszcz tak go uderzy w twarz, że będzie chciał się napić w miejscowym pubie i siarczyście zakląć. A wtedy książka Tsanko Ivanova okaże się błogosławionym zbawieniem, choć sam autor radzi, by na okres pobytu na wyspie zdecydowanie zostać ateistą ;)



Anna M.

Irlandia... Zielona Wyspa, raj dla tysięcy Polaków, obiekt żartów i temat niekończących się dyskusji politycznych na "naszym podwórku". Patrzymy na ten kraj, jak swego czasu Izraelici na Kannan, ale czy znamy Irlandczyków? No dobrze, wiemy ogólnie, że jest tam zielono, mokro i zimno. Ale to tak, jakby powiedzieć o nas, że w Polsce piją, narzekają i za wszystko winią Tuska....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Życie jest fascynujące, radosne, bogate w emocje, piękne, pełne miłości... Tak, życie niektórych. Inni muszą walczyć o przetrwanie, zapomnienie - o siebie, i to już nieistotne, czy na własne życzenie, czy z winy innych. Lisa Wingalte w swojej powieści "Pudełko na modlitwy" przedstawia nam dwie silne kobiety, które choć dzieli przepaść czasu, pozycji i marzeń, to łączy stary, pusty dom. Czy tylko dom???



"(...) jakby dom był jednym, wielkim pytaniem, na które odpowiedź nie miała nic wspólnego z posprzątaniem jedzenia z kuchni. Jakby dom chciał czegoś ode mnie. To oczywiście głupie. Domy nie mogą chcieć, myśleć cy zastanawiać się. Nie pieką same ciast dyniowych, kiedy nikogo nie ma. nie czują miłości, nienawiści a ni nie mają oczekiwań. One po prostu są. I już na pewno niczego nie wiedzą" (s.50)



Ów dom należał do starszej pani, Ioli Ann Pole, która nagle umiera nie pozostawiając spadkobierców. Nikt tak naprawdę jej nie znał, nie miała rodziny, przyjaciół, a pod koniec życia praktycznie nie wychodziła z domu. Ale nasza bohaterka miała wiele tajemnic, a dokładnie osiemdziesiąt jeden pudeł ukrytych głęboko w garderobie. Tylko one znają prawdę, no może jeszcze cokolwiek mógłby powiedzieć kot Ioli, ale ten milczy jak zaklęty. A pudełka? To swoisty pamiętnik, życiorys pisany w formie listów do..., które Iola zaczęła pisać będąc małą dziewczynką.


Kim jest druga bohaterka? To młoda, zagubiona i przestraszona kobieta, która nagle znalazła się w obcym miasteczku bez nadziei na cokolwiek. Tandi wraz z dwójką dzieci ukrywa się przed byłym mężem, trudną przeszłością, wspomnieniami rozbitej rodziny z własnego dzieciństwa. Ucieka przed uzależnieniem od środków przeciwbólowych, od wspomnień miłości i marzeń o cudownej przyszłości. Dziś jest poranioną kobieta i znów wchodzi w kolejny toksyczny związek. Nie ma pracy, więc parafia, na której własność przeszedł dom Ioli zatrudnia ją do posprzątania go i uporządkowania rzeczy zmarłej. Tandi znajduje w nim najlepszą przyjaciółkę, powiernicę i pomoc w rozwiązywaniu swoich życiowych problemów. Otwierając kolejne pudła poznaje Ioli Anne, jej dylematy, wybory, radości i smutki, które dziwnym sposobem są bardzo podobne do tych, jakie pojawiają się w jej codzienności. Ale nic w życiu nie przychodzi łatwo, jaką cenę będzie musiała zapłacić Tandi? Kim jest Ioli i jakie tajemnice skrywają kolejne listy? Dlaczego nigdy ich nie wysłała? O czym pisała?



"Pudełko na modlitwy" to bardzo ciepła opowieść o życiu kobiet, ich sile i determinacji. Nie brak w niej cierpienia, ale i nadziei i wiary, że każdy z nas może być szczęśliwy. Polecam gorąco na chłodne zimowe wieczory, do przemyśleń, do rozmowy, do napisania listu do...




Anna M.

Życie jest fascynujące, radosne, bogate w emocje, piękne, pełne miłości... Tak, życie niektórych. Inni muszą walczyć o przetrwanie, zapomnienie - o siebie, i to już nieistotne, czy na własne życzenie, czy z winy innych. Lisa Wingalte w swojej powieści "Pudełko na modlitwy" przedstawia nam dwie silne kobiety, które choć dzieli przepaść czasu, pozycji i marzeń, to łączy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Zdradzę wam tajemnicę. Bądźcie zawsze uczciwi względem innych, bądźcie uczciwi względem siebie, a unikniecie poprawczaka i całego tego syfu, który widzicie każdego dnia. Tego syfu, który wciąga was w coraz większe bagno, nie dając żadnego koła ratunkowego. Macie tylko siebie i swoje ambicje, ale pamiętajcie, to wasze wybory i to wy poniesiecie konsekwencję. Odpowiedzialność to ważne słowo i trzeba się go nauczyć. Kiedy okaże się, że jest już za późno, ciężko jest ie podnieść". (s.83)

Gimnazjaliści - postrach większości nauczycieli... Czy słusznie? Nie wiem, nigdy nie uczyłam w gimnazjum, ale sporo się nasłuchałam, od nauczycieli rzecz jasna. Ale czy to, co mawiają o gimnazjalistach to prawda? Wielu dzisiejszych gimnazjalistów uczyłam kiedy jeszcze byli mniej lub bardziej grzecznymi szóstoklasistami, kilkoro mnie nadal w szkole odwiedza, a ci przez których obiecywałam sobie, że ostatni rok uczę w szkole, dziś nisko mi się kłaniają na ulicy. Cóż, od gimnazjalistów tyleż samo nasłuchałam się o nauczycielach. A że sama jestem nauczycielem, znam ten "światek" czasem zbyt dobrze... Kocham też muzykę, no może niekoniecznie rap czy hip-hop (uwaga: z góry przepraszam za złą terminologię i moją ignorancję w tym temacie). Z miłą zatem chęcią wzięłam do ręki książkę Jarosława Podsiadlika "Być kimś, być sobą. Pierwsze 7 dni".

Napiszę, jak zwykle, bardzo osobiście. Kilka lat temu mieszkałam w Krakowie i często spierałam się z pewną osobą w kwestii czynników wpływających na nasze życie. Według mnie nasza przeszłość w dużej mierze określa naszą przyszłość. Moja rozmówczyni twierdziła, że każdy może zrealizować swoje marzenia, każdy ma takie same szanse w życiu, te same możliwości, ten sam start. Ja zawsze upierałam się, że rodzina, szkoła, sytuacja materialna czy miejsce zamieszkania mają znaczący wpływ na przyszłość danej osoby. Tak jest też w przypadku Krzysia, bohatera naszej książki. To zwykły gimnazjalista, jakich tysiące w naszych szkołach. Nie ma wsparcia w rodzinie, ciągłe kłótnie, oczekiwania, roszczenia i brak zrozumienia. Już nie tylko chodzi o konflikt pokoleń, ale przede wszystkim o dramat młodego, wcale nie głupiego człowieka, który nie widzi dla siebie żadnej pozytywnej przyszłości. Buntuje się zatem przeciwko wszystkim i wszystkiemu. Rodzina? Matka wiecznie zapracowana próbuje stworzyć namiastkę domu, ojciec alkoholik, który między jednym ciągiem a drugim uzurpuje sobie prawo do wychowywania nastoletniego już i wychowanego przez ulicę syna. Szkoła? Typowa osiedłówka... Koledzy? Z podobnymi problemami w domu lub zupełnie bez domu. Codzienność? Jeden dzień podobny do drugiego, brak zrozumienia, pustka i zero przyszłości. Czy jednak owa patologiczna codzienność całkowicie określa naszą przyszłość? Otóż nie. Istnieje szansa na wyrwanie się bagna. Jest nią pasja i upór. Dla Krzyśka jest nią pisanie piosenek. Zafascynowany koncertem hip-hopowym, za który na marginesie dostaje lanie od ojca, chłopak zaczyna odkrywać drogę do siebie, do swoich emocji do pokazania światu bólu życia, wreszcie drogę do bycia sobą... Książka jest zapisem pierwszych 7 dni przemiany, fascynacji, pisania i przemyśleń o życiu.

"Piosenka po piosence coraz bardziej rozumiałem, o co w tym wszystkim chodzi. Z każdą chwilą coraz więcej sytuacji, o których właśnie słuchałem, zaczynało mocniej i dokładniej odzwierciedlać moje przeżycia. Powtarzałem sobie jak mantrę, że to nie koniec, że wszystko może jeszcze się odmienić i chociaż wszyscy dookoła mnie nie do końca w to wierzyli, jakiś głos niczym zakłamany naiwniak stale kazał mi podsycać w sobie nadzieję" (s.65)

Autor doskonale przedstawił świat współczesnej młodzieży, ich problemy i relacje. Nie ma tu ani przesady, ani zbędnego epatowania cierpieniem. Jest za to zwykłe życie, ludziom z tzw. dobrego domu, jak mojej znajomej z Krakowa, może się ono wydawać zupełnie nierealne, ale przecież nie jest to powód do jego zanegowania. Uczę już trochę, żyję trochę dłużej niż uczę, a wiem o wiele więcej... Krzysiek, Marcin i Monika są przedstawicielami pokolenia, które system i ludzie spisali już na straty. Czy słusznie? Jest przecież w ich dobro, pasja, chęć bycia, tylko my zbyt łatwo sobie ich zaszufladkowaliśmy. Nasz błąd widać jak na dłoni, ale czasem wolimy tą dłoń zacisnąć w pięść i uderzyć z wysokiej perspektywy naszego wygodnego życia...

Polecam, książka otwiera oczy, wbija w fotel i zmusza do innego spojrzenia na rozrabiającego przed naszym blokiem gimnazjalistę....

Anna M.

P.S. Do książki jest dołączona płyta z utworami czołowych polskich twórców hip-hopowych. Część tekstów można znaleźć w samej książce, a wszystkie doskonale korespondują z historią Krzysia.

"Zdradzę wam tajemnicę. Bądźcie zawsze uczciwi względem innych, bądźcie uczciwi względem siebie, a unikniecie poprawczaka i całego tego syfu, który widzicie każdego dnia. Tego syfu, który wciąga was w coraz większe bagno, nie dając żadnego koła ratunkowego. Macie tylko siebie i swoje ambicje, ale pamiętajcie, to wasze wybory i to wy poniesiecie konsekwencję....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Przecież ja dla was nie istnieję. (...) Mnie od małego nie chwali się za nic innego, tylko za pusty talerz. Nie zauważyłaś? Tak jest do dzisiaj. Musze zmiatać ze stołu wszystko, co mi poda, bo jak nie, to zaraz się obraża albo mnie szantażuje. (...) Jest zdziwiona, że umiem nie tylko żreć? Że czuję i myślę? (...) Pewnie, że sam jestem sobie winien, bo dotąd jej ulegałem. Ale już tego nie chcę! Rozumiesz? Nie chcę! I zmienię to, czy jej się podoba, czy nie! Albo zmienię, albo zrobię to, o czym jej wtedy powiedziałem! I niech mnie matka straszy psychiatrami i tym, że gdy wróci ojciec, to wstawi kraty w oknach... bo ja już jestem sam, uwięziony w tym ohydnym sadle!"

Codzienność nastolatka z samej już definicji słowa "gimnazjalista" jest ciężka. Każdy z nas przechodził przez ten trudny okres, i choć w moim przypadku gimnazja jeszcze nie istniały, to z całą pewnością istniały już zbuntowane dzieciaki... Tak jest też w przypadku głównego bohatera książki "Ten gruby" Barbary Ciwoniuk. Jeśli do tego dołożymy jeszcze dużą nadwagę, wrażliwość i nadopiekuńczą mamę, to kłopoty są gwarantowane.

Jacek nie ma więc łatwego życia, właśnie kolejny raz został pobity, bo... jest gruby. Leży zatem ukrywając się w domu z połamanymi żebrami, a mama nadal znosi mu schabowe do pokoju... Dotąd siedział cicho stłamszony przez starsze siostry, zmieniał tylko szkoły i nie walczył o siebie. Ale jego cierpliwość się skończyła, nie ma już gdzie uciec, pora stawić czoła sytuacji. No może nie do końca nie ma gdzie uciec, jest jeszcze ciocia, która mieszka gdzieś daleko i nie utrzymuje kontaktu z rodziną przez dawne kłótnie, a jeśli mama mówi, ze jej nie lubi tzn., że to najlepsza opcja. Jacek wyjeżdża...

Ale na drugim "końcu świata" sytuacja nie wygląda dużo lepiej. Mieszka tam bowiem Adrianna, która podobnie jak Jacek, ukrywa się w domu przez ludźmi. Jej jedynym zajęciem jest obserwowanie świata zza firanki i machanie do staruszków, którzy samotnie całymi dniami stoją w oknie. Ada nie chodzi do szkoły, to szkoła przychodzi do niej. Powód? Wózek inwalidzki, a raczej lęk dziewczynki przez litością i wzrokiem innych. Wiedzie zatem życie z dala od życia.

Co łączy te dwie osoby? Hmm. Aaaaa - szalona ciotka Jacka, do której chłopiec przyjeżdża. "Niedźwiedź", bo takie ma przezwisko jest szaloną dyrektorką równie szalonej szkoły. Dzieciaki i nauczyciele tam są zupełnie inni, niż w dotychczasowym gimnazjum Jacka. Co więcej ciocia każe bratankowi demonstracyjnie wchodzić do gabinetu na przerwach i ostentacyjnie z niego wychodzić z głośnym trzaskaniem drzwiami. Ale w tym szaleństwie jest metoda, choć nie wszyscy ją rozumieją...

Polecam książkę Barbary Ciwoniuk "Ten gruby"! Autorka musi być wnikliwą obserwatorką życia, bo Jacek i Adrianna są tak realni, że aż czytelnika boli ich ból. Zaczyna więc kibicować im i czeka na dobre wieści. Ale czy nadejdą? Czy dzieci stawią czoła swoim lękom? Czy będą miały odwagę się spotkać? i co z tego może wyniknąć? Uważam, że każdy rodzic, nauczyciel i "gimnazjalista" powinien przeczytać historię Jacka. Można przy tej książce płakać i śmiać się. To niesamowita historia, choć przecież zupełnie zwyczajna, bo otyłych dzieci jest coraz więcej. Nie brak też ich prześladowców. Niestety, jako otyłe dziecko, sama tego doświadczyłam w dzieciństwie, zresztą nie tylko w dzieciństwie. Wiem zatem, co mówię, choć pewnie mój brat miałby jeszcze więcej do powiedzenia w tym temacie. Ale to już inna historia...

Anna M.

"Przecież ja dla was nie istnieję. (...) Mnie od małego nie chwali się za nic innego, tylko za pusty talerz. Nie zauważyłaś? Tak jest do dzisiaj. Musze zmiatać ze stołu wszystko, co mi poda, bo jak nie, to zaraz się obraża albo mnie szantażuje. (...) Jest zdziwiona, że umiem nie tylko żreć? Że czuję i myślę? (...) Pewnie, że sam jestem sobie winien, bo dotąd jej ulegałem....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Muzyka to wibracja, serie dźwięków, akordów, rytmów, barw i współbrzmień, które w nas coś wywołują, które nami powodują. Często kiedy piszę, słucham muzyki. Wtedy staje się ona tłem, ale tez wręcz inspiracją. Myślę, że pewne zdania, słowa, nigdy nie zaistniałyby w mojej głowie, gdyby nie muzyka..." (s.9)



Książka Artura Cieślara "Kobieta metamuzyczna" to podroż przez świat muzyki, filozofii, piękna i wrażliwości. Autor rozmawia z dwunastoma kobietami, które w bardzo rożny sposób związane są z światem muzyki. Dlaczego? To książka metamuzyczna, która czerpie z muzyki, ale ją przekracza. Wśród rozmówczyń znajdziemy zatem: Grażynę Auguścik, Anię Dąbrowską, Urszulę Dudziak, Katarzynę Groniec, Krystynę Jandą, Grażynę Łobaszewską, Katarzynę Nosowską, Sławę Przybylską, Jadwigę Rappé, Marię Szabłowską, Magdę Umer i Elżbietę Zapendowską. To doprawdy wspaniała uczta nie tylko czytelnicza, ale i muzyczna. Nie będę oczywiście streszczała każdego wywiadu, chcę dziś opowiedzieć Wam o dwóch kobietach, zupełnie różnych kobietach, które wpłynęły na moje życie. Ich oddziaływanie nie skończyło się wraz z ostatnią piosenką na płycie, ale odtwarzane jest ciągle na nowo, i na nowo...



"To była dla mnie wielka radość, móc spotkać się i rozmawiać o rzeczach ważnych z kobietami, które wcześniej znałem jedyne z płyt, z radia i koncertów. Chciałem je poznać, zbliżyć się do ich świata, i tak też się stało".




KASIA NOSOWSKA

Postanowiłam przeczytać książkę, gdy zobaczyłam na okładce nazwisko Nosowska... Oj, mam dużo wspomnień związanych z zespołem HEY. Zawsze mnie inspirowały rockowe piosenki. Jeśli ktoś myśli, że to tylko głośne wrzaski, to bardzo, ale to bardzo się myli. W piosenkach rockowych słowa odzwierciedlają duszę artysty, nie są to plastikowe teksty o niczym, jak to ma miejsce u popowych gwiazdeczko-celebrytek. Każde moje uczucie i wspomnienie z czasów liceum mogę opisać konkretną piosenką i jej słowami. Cały mój świat od zawsze kręci się wokół muzyki, choć jak już wielokrotnie pisałam, dzięki mojej nauczycielce muzyki, nie potrafię śpiewać. Wpoiła mi lęk przed wydawaniem jakichkolwiek dźwięków zapisanych nutami, i od czasów II klasy podstawówki publicznie ich nie wydaję. W samotności - to zupełnie inna sprawa, wtedy śpiewam, słucham, krzyczę i znów śpiewam... Muzyka zawsze była dla mnie ucieczką od codzienności, a słowa piosenek mówiły za mnie o moich uczuciach, lękach czy buntach.



Kasia Nosowska w rozmowie z Arturem Cieślarem odsłania swoją metafizyczną naturę. Dla fanów jej muzyki to nic nowego, ale dla szerszego grona czytelników, to naprawdę niespodzianka, że rockowa dziewczyna, która tyle lat daje sobie świetnie radę w męskim świecie rocka, jest tak wrażliwą i piękną również wewnętrznie osobą.


"Muzyka jest substancją, która wypełnia wszystkie szczeliny, które w sobie nosiłam. Ona mnie scaliła. Wdarła się przepięknie w liczne zakamarki i sprawiła, że poczułam się pełna, gotowa do tego, żeby już w jednym kawałku pójść dalej przez życie. (...) W muzyce szukam wzruszenia, jeśli je znajduję, idę za tym. W muzyce szukam dreszczy" (s. 111)



KATARZYNA GRONIEC


Druga osobą, o której chce tu wspomnieć jest Katarzyna Groniec. Kilkanaście lat temu z uporem maniaka słuchałam i oglądałam "Metro". Jej wykonanie "Szyby" jest do dzisiejszego dnia streszczeniem mojego życia nastolatki. Śmiało mogłabym usiąść na jej miejscu, na owych sławnych już dziś schodach i zaśpiewać... "Pytają wszyscy - skąd jesteś i co robisz? To im wystarczy, że imię jakieś masz. Nie próbuj opowiadać i mówić im o sobie, bo zamiast Ciebie oni widzą twarz". Przyznaję, dziś nie słucham jej piosenek, bo to zupełnie nie mój styl muzyczny, ale "Metro" na zawsze pozostanie ze mną... Po tylu jednak latach Kasia Groniec znów mną wstrząsnęła. Poruszyła bowiem we mnie to, czego najbardziej się boję... Słuchanie jej, czy czytanie staje się dla mnie wyzwaniem, bo nie daje odpocząć, nie usprawiedliwia. Zmusza do stawiania sobie bolesnych pytań i milczenia, gdy odpowiedzi nie ma...


"- Stajesz rano przed lustrem i dokładnie sprawdzasz czy Ty to wciąż Ty, niezmieniona?
- Przyznaję, że nie jest łatwo pogodzić się z upływem czasu. Pojawiają się bardzo niewygodne pytania. Na przykład: ile czasu mi zostało, żebym mogła jeszcze zostać matką? (...) Zatem ile mi zostało tego czasu ważnego dla biologii? Pięć lat? Potem już nie urodzę. I co to będzie znaczyć dla mojej kobiecości? Ile stracę i co zyskam?" (s.69)



Polecam zatem książkę Artura Cieślara "Kobieta metamuzyczna". Uwaga jednak, przy czytaniu koniecznie proszę włączyć muzykę, zrobić sobie gorące kakao i odważnie wyruszyć wgłąb siebie.


Anna M.

"Muzyka to wibracja, serie dźwięków, akordów, rytmów, barw i współbrzmień, które w nas coś wywołują, które nami powodują. Często kiedy piszę, słucham muzyki. Wtedy staje się ona tłem, ale tez wręcz inspiracją. Myślę, że pewne zdania, słowa, nigdy nie zaistniałyby w mojej głowie, gdyby nie muzyka..." (s.9)



Książka Artura Cieślara "Kobieta metamuzyczna" to podroż przez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Rozmowy z dystansu" to zbiór wywiadów jakie Krzysztof Ziemiec przeprowadził ze znanymi i cenionymi osobami. Znaleźli się wśród nich m.in. Jarosław Kaczyński, Leszek Balcerowicz Adam Daniel Rotfeld, kardynał Stanisław Dziwisz, arcybiskup Józef Michalik), generał Waldemar Skrzypczyk, Paweł Kukiz, Anna Dymna i Norman Davies.



Krzysztof Ziemiec, dla ogółu znany przede wszystkim z "Wiadomości", jest doświadczonym przez los człowiekiem, wielokrotnie nagradzanym, ale przede wszystkim jest dziennikarzem i jako taki stawia trudne i często bardzo intymne pytania. Tak powstała książka. Nie jest to jeden z kolejnych celebryckich talk-show, ale duchowa i intelektualna podroż przez ważne dla Polski i świata tematy. Każdy wywiad jest inny, jak różni są rozmówcy, ale zawsze dotyczy spraw najważniejszych. Są to prawdziwe dziennikarskie perełki. Nie ma tabu, jest tylko szczera rozmowa, a dziennikarz tylko zadaje pytania... I tak, pyta Jarosława Kaczyńskiego o stan polskiej gospodarki, OFE, ale i o film o Wałęsie. Kardynał Dziwisz stara się udowodnić, że Kościół w Polsce ma się dobrze, a arb. Michalik prezentuje stanowisko ws. gender. Ciekawy jest również wywiad z Anną Dymną o jej fundacji "Mimo Wszystko" i pracy dla innych. Rozmówcy poruszają też ciągle aktualne sprawy: Majdan, Ukraina, Krym, katastrofa Smoleńska. Jest zatem sporo polityki, tyleż samo duchowości i humanitaryzmu.





Chciałabym napisać o jednym z wywiadów, który mnie poruszył, a mianowicie o rozmowie z prof. Normanem Daviesem. Cenię go bardzo, pamiętam, że na półce zawsze stały grube tomy jego historii Polski i świata. To pierwsze skojarzenie z historią, jakie mam. Nie jedną noc przesiedziałam nad opasłymi tomami jego dziejów świata. Zawsze ceniłam stanowisko profesora i również tym razem nie zawiodłam się. Żałuję jedynie, że wywiad jest taki krótki, cóż.., ale za to prawdziwy crème de la crème.



"Czy Pan się czuje polskim patriotą?
Nie. Chociaż interes Polski mam zawsze w sercu i dużo o tym piszę. Moja żona jest Polką, dzieci są w 50% Polakami. Oczywiście jestem związany z tym, co uważam za patriotyzm polski. Ale, przyznaję, denerwuje mnie, gdy każdy mówi, że jest patriotą. Nie słyszałem Polaka, który powiedziałby: nie jestem patriotą".




Odważne słowa, ale właśnie za mówienie prawdy cenię profesora. Zbyt często składamy bowiem puste deklaracje. Patriotyzm to nie słowa, ale postawa życia. Każdy z nas zapytany, czy czuje się patriotą, bez wahania odpowiada, że tak. Ale czy to prawda? Ktoś, kto tylko mówi, że kocha swój kraj, ale go okrada, opluwa tradycje, nie zna jego historii i nie szanuje autorytetów, ten nie ma pojęcia, czym jest patriotyzm...

Och, kolejna krótka lekcja historii od Pana Profesora :) ...



Polecam zatem książkę, mimo, że jest bardzo skromna objętościowo, to wszystko rekompensuje jej treść. Każdy wywiad budzi nasze sumienie i zmusza do weryfikacji poglądów. Każde pytanie wymaga odpowiedzi nie tylko rozmówcy, ale i naszej. POLECAM !!!



Anna M.
moja ocena: 6 / 6

"Rozmowy z dystansu" to zbiór wywiadów jakie Krzysztof Ziemiec przeprowadził ze znanymi i cenionymi osobami. Znaleźli się wśród nich m.in. Jarosław Kaczyński, Leszek Balcerowicz Adam Daniel Rotfeld, kardynał Stanisław Dziwisz, arcybiskup Józef Michalik), generał Waldemar Skrzypczyk, Paweł Kukiz, Anna Dymna i Norman Davies.



Krzysztof Ziemiec, dla ogółu znany przede...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Prześladowani. Przemoc wobec chrześcijan Lela Gilbert, Paul Marshall, Nina Shea
Ocena 8,7
Prześladowani.... Lela Gilbert, Paul ...

Na półkach:

Art. 53 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej:

1. Każdemu zapewnia się wolność sumienia i religii.
2. Wolność religii obejmuje wolność wyznawania lub przyjmowania religii według własnego wyboru oraz uzewnętrzniania indywidualnie lub z innymi, publicznie lub prywatnie, swojej religii przez uprawianie kultu, modlitwę, uczestniczenie w obrzędach, praktykowanie i nauczanie. Wolność religii obejmuje także posiadanie świątyń i innych miejsc kultu w zależności od potrzeb ludzi wierzących oraz prawo osób do korzystania z pomocy religijnej tam, gdzie się znajdują.
3. Rodzice mają prawo do zapewnienia dzieciom wychowania i nauczania moralnego i religijnego zgodnie ze swoimi przekonaniami. Przepis art. 48 ust. 1 stosuje się odpowiednio.
4. Religia kościoła lub innego związku wyznaniowego o uregulowanej sytuacji prawnej może być przedmiotem nauczania w szkole, przy czym nie może być naruszona wolność sumienia i religii innych osób.
5. Wolność uzewnętrzniania religii może być ograniczona jedynie w drodze ustawy i tylko wtedy, gdy jest to konieczne do ochrony bezpieczeństwa państwa, porządku publicznego, zdrowia, moralności lub wolności i praw innych osób.
6. Nikt nie może być zmuszany do uczestniczenia ani do nieuczestniczenia w praktykach religijnych.
7. Nikt nie może być obowiązany przez organy władzy publicznej do ujawnienia swojego światopoglądu, przekonań religijnych lub wyznania.


Tyle stanowi prawo, jak jest z jego przestrzeganiem wiemy sami. Myślę tu o każdej religii, dobrze wiemy, jak trudno w naszym kraju żyje się niechrześcijanom.... Na świecie jest już znacznie gorzej...



Książka "Prześladowani. Przemoc wobec chrześcijan" to swoiste kompendium wiedzy o prześladowaniach. Każdy chrześcijanin powinien ją przeczytać, aby wiedzieć, że Kościół to coś więcej, niż nasze lokalne spory, którego radia słuchać, albo co jakiś ksiądz powiedział i z kim się nie zgadza. Niechrześcijanie również powinni zapoznać się z tą pozycją, aby nie zaciemniać obrazu tezami, że Kościół żyje jak pączek w maśle. Nie wszędzie! Dramatyczna sytuacja uczniów Jezusa, która wyłania się z kart książki jest doskonale udokumentowana z podaniem kontekstu i przyczyn owych zagrożeń. Autorzy to nie pobożne panie z "Kółka różańcowego" lamentujące, że inni się z nich śmieją. Paul Marshall jest bowiem wykładowcą Center for Religious Fredom w Hudson Institute (Waszyngton) i autorem ponad dwudziestu nagrodzonych książek. W swojej pracy zajmuje się stosunkami międzynarodowymi i radykalnym islamem. Lela Gilbert, adiunkt w tym samym instytucie, na co dzień współpracuje m.in. z "Jerusalem Post" i "National Review Online". Mieszka w Kalifornii i w Jerozolimie. Natomiast Nina Shea od lat zajmuje się prawami człowieka na płaszczyźnie międzynarodowej. W latach 1999-2-12 była członkiem Komisji ds. Międzynarodowej Wolności Religijnej przy Kongresie Stanów Zjednoczonych. Była też delegatem ONZ zajmującym się prawami człowieka. Tyle o autorach. A o czym jest sama książka?

W 2013 roku stowarzyszenie Pomoc Kościołowi w Potrzebie opublikowało raport "Prześladowani i Zapomniani", z którego wynika, że w 2012 r. 105 tysięcy chrześcijan straciło życie tylko z powodu wiary w Jezusa, a 200 milionów żyje w krajach, gdzie nie wolno im swobodnie wyznawać swojej wiary. Wśród przyczyn takiego stanu rzeczy znalazły się: islam wojujący, radykalny hinduizm i buddyzm czy dyktatorskie reżimy. Autorzy omawiają prześladowania chrześcijan pod kątem politycznym, socjalnym, religijnym i co niezmiernie ważne, zarówno globalnym, jak i przedstawiają historie wielu ofiar.

Ja chciałabym dziś zwrócić uwagę przede wszystkim na prześladowania w Iraku. W ostatnich dniach dochodzą stamtąd wstrząsające informacje. Książka pomoże z pewnością w zrozumieniu przyczyn takiego stanu rzeczy, które media albo pomijają, albo bagatelizują...

"Kościół w Iraku znajduje się w stanie kryzysu z powodu trwających od dziesięciu lat brutalnych prześladowań. Obalenie rządów dyktatorskich Saddama Husajna oraz świeckiej partii Baas (Partii Odrodzenia Arabskiego) rozpętało bezwzględna kampanię czystek religijnych skierowanym przeciwko starożytnym wspólnotom chrześcijańskim w Iraku. (...) Od roku 2003 az dwie trzecie z około 1,5 miliona irakijskich chrześcijan wyznania chaldejskiego i ormiańskiego Kościoła prawosławnego, jak również część protestantów uciekła do Syrii, Jordanii oraz innych, bardziej odległych miejsc". (s.266)

Irak od lat jest pogrążony w chaosie. Światowe media dopiero dziś wspominają o krwawych prześladowaniach. Tymczasem jednym z najbardziej brutalnych aktów przemocy był atak na katedrę w Bagdadzie (31 października 2010 r.). Islamscy terroryści podczas Mszy świętej zastrzelili 58 osób i ranili co najmniej 60 innych. Dziś kraj nadal spływa krwią ofiar, teraz potrzebna jest natychmiastowa pomoc.



Więcej na temat aktualnej sytuacji w Iraku przeczytasz tutaj:
(www.gpch.pl/irak).


Anna M.

Art. 53 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej:

1. Każdemu zapewnia się wolność sumienia i religii.
2. Wolność religii obejmuje wolność wyznawania lub przyjmowania religii według własnego wyboru oraz uzewnętrzniania indywidualnie lub z innymi, publicznie lub prywatnie, swojej religii przez uprawianie kultu, modlitwę, uczestniczenie w obrzędach, praktykowanie i nauczanie....

więcej Pokaż mimo to