-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać292
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant4
Biblioteczka
2018-12-22
2017-11-23
ZANIM OBCY STAŁ SIĘ „OBCYM”
Podejmując wyzwanie zrecenzowania „Głodu”, należy w moim przekonaniu przede wszystkim pamiętać o sugestii Jerzego Giedroycia, by oddzielać dzieło od osoby autora. Knut Hamsun (1859-1952) to bowiem postać o dość odrażających poglądach – noblista od początku do końca popierał Hitlera (w 1942 roku spotkał się z nim osobiście), gloryfikował nazizm, a nawet podarował swój medal noblowski Goebbelsowi, jeszcze w maju 1945 pisał artykuły pochwalne na cześć Adolfa H. Za to wszystko po wojnie został poddany powszechnemu ostracyzmowi – a w końcu, skazany za zdradę ojczyzny i umieszczony w szpitalu psychiatrycznym.
„Głód” to jednak literatura największa z możliwych, bo naznaczona pierwiastkiem wizjonerstwa. Powieść Hamsuna, mimo iż napisana w 1890 roku, jest utworem niesamowicie nowatorskim – autor odszedł bowiem od modnego podówczas naturalizmu opisu i skoncentrował całą narrację jedynie na wewnętrznych przeżyciach bohatera, zapisie jego myśli, monologów, a wreszcie halucynacji. To przecież sensu stricte powieść psychologiczna, egzystencjalna. Proza Hamsuna to w pewnym sensie wstęp do dzieła Franza Kafki – dla głównego bohatera „Głodu” cały świat jest kafkowskim „Zamkiem”, a jego odpowiedź na pytanie „kto?”, brzmi zawsze – „ja sam”. Tytuł powieści może okazać się mylący – głód to akurat najmniejszy problem, z jakim boryka się bohater. Nie przyczyna, a skutek jego problemów. Proza Hamsuna jest tak naprawdę oskarżeniem skierowanym w stronę przypadkowości, bezcelowości i płycizny międzyludzkich kontaktów. „Głód” to więc przede wszystkim dogłębne studium samotności. Camusowskie odium unosi się tu bardzo wyraźnie.
Główny bohater, biedny, za to utalentowany i obdarzony niezwykłą przenikliwością literat, którego imienia nie poznajemy, włóczy się po ulicach Christianii (dawna nazwa Oslo), włócząc za sobą „ów wór z molami, zwany ciałem”. Jedynym źródłem jego utrzymania są drobne artykuły, które pisuje dla różnych czasopism. Większość dnia upływa mu jednak na poszukiwaniach pracy i miejsca do spania, co jednak jest mocno utrudnione zważywszy na stan jego zdrowia. Jest „młody i zdecydowany, zapomniawszy już jak wygląda szczęście”. Wadzi się z Bogiem: „(…) dumałem o wszystkim, coraz to bardziej rozgoryczony udręką, zadawaną mi przez Boga. Obrał złą metodę, jeśli sądził, że w ten sposób pociągnie mnie ku sobie i uczyni lepszym”. Uważa, że został dotknięty Boskim palcem, ale poprzez coś na kształt antyobjawienia, w sposób negatywny: „Ów palec boski, wetknięty z lekka w sieć moich nerwów, wywołał pewien nieład w drutach. Potem Bóg wyjął palec i oto zostały na nim drobniutkie niteczki nerwów. Po owym palcu została dziura, została rana w mózgu po palcu boskiej opatrzności”.
Wzruszające są zmagania głównego bohatera, by za wszelką cenę zachować własną godność. Bowiem pomimo najróżniejszych przykrości i przeciwności losu, jakie go spotykają, nie szuka litości. Za wszelką cenę stara się zachowywać moralnie, pilnując, by nie stać się typowym żebrakiem. Często wręcz konfabuluje na temat swojej sytuacji życiowej, celowo przedstawiając ją w niewłaściwym, lepszym świetle. Nazywa się nawet „bezdomnym radcą dworu”.
Powieść, pomimo wielu lat, które upłynęły od jej pierwszego wydania, nie straciła na aktualności, a myślę, że wręcz zyskała. Tak, jak bohater „Głodu”, żyją dziś na świecie miliony ludzi. Hamsun zwrócił nade wszystko uwagę na fakt, że tacy ludzie też mają prawo do posiadania własnej godności. Niezależnie od tego, czy nazwiemy ich, za Camusem, „obcymi”. Były, są i będą na świecie „natury delikatne, żyjące subtelnością, a umierające od brutalnego słowa”. Złościłem się na książkę norweskiego noblisty, nawet czasem popłakując pod nosem. Wstrząsające wrażenie spotęgowała bowiem świadomość, że za kilka-kilkanaście lat, moje życie może wyglądać podobnie do tego, które wiódł bohater „Głodu”. Z tą jednak różnicą, że w dzisiejszych czasach, czasopisma nie nagradzają autorów honorariami, a często wręcz sami ich żądają.
ZANIM OBCY STAŁ SIĘ „OBCYM”
Podejmując wyzwanie zrecenzowania „Głodu”, należy w moim przekonaniu przede wszystkim pamiętać o sugestii Jerzego Giedroycia, by oddzielać dzieło od osoby autora. Knut Hamsun (1859-1952) to bowiem postać o dość odrażających poglądach – noblista od początku do końca popierał Hitlera (w 1942 roku spotkał się z nim osobiście), gloryfikował nazizm,...
2000
Może to tylko moja subiektywna ocena, ale "Julius z Księżycowej Doliny" to jedna ze wspanialszych bajek mojego dzieciństwa (co prawda późnego, przeczytane w wieku, bodajże 12 lat). Dlatego też pozwalam sobie nieco tę ocenę zawyżyć.
Może to tylko moja subiektywna ocena, ale "Julius z Księżycowej Doliny" to jedna ze wspanialszych bajek mojego dzieciństwa (co prawda późnego, przeczytane w wieku, bodajże 12 lat). Dlatego też pozwalam sobie nieco tę ocenę zawyżyć.
Pokaż mimo to2004-10
NIE TYLKO DLA „BUDYNIOWYCH CZYTELNIKÓW”
Olof Lagercrantz (1911-2002) napisał ten esej, mając całkowitą świadomość, że porywa się na rzecz niemożliwą – „trudno o temat bardziej rozległy i częściej komentowany niż temat przedstawiony w tej książce”. Pisarz ostrzega czytelnika, by nie postrzegać jego eseju jako poradnika: „Niech Bóg mnie chroni przed taką interpretacją. Chodzi tu tylko i kilka spostrzeżeń i wspomnień wyniesionych z życia spędzonego w krainie czytelników i pisarzy. O kilka fragmentów”. Rzeczywiście Olof Lagercrantz, jak się zdaje, spędził swoje długie życie wśród pisarzy czytelników. Jest to postać u nas prawie zupełnie nieznana, dlatego warto choć pokrótce przybliżyć jego sylwetkę. Lagercrantz zaczynał swoją karierę literacką jako młody poeta (pierwszy tom poezji wydał w wieku 24 lat), który jednak szybko „zrzucił swój liryczny mundurek”. Był pisarzem, krytykiem literackim, wykładowcą. Szczególne uznanie zdobył jako autor esejów i biografii, w swojej twórczości szczególnie poświęcił się takim twórcom, jak Dante, Swedenborg, Conrad, Joyce, czy Strindberg, którego biografia jest jedyną oprócza „O sztuce czytania i pisania” pozycją Lagercrantza przełożoną na język polski. Mamy tu zatem do czynienia z doświadczonym przedstawicielem szwedzkiej humanistyki – uwaga ta była konieczna, gdyż do napisania zbioru esejów z pozycji znawcy, potrzebny jest stosowny, nadający wiarygodność mandat. Oprócz doświadczenia, na korzyść Lagercrantza przemawia jego wiek – w chwili opublikowania eseju „O sztuce czytania i pisania” miał już 74 lata.
Mówi o czytelniku, jako o współtwórcy książki – wspominając, że najwyraźniej zapomnieli o tym fakcie „dwaj literaccy bohaterowie stulecia, Marcel Proust i James Joyce, [którzy] sami zużywają cały zapas tlenu” i „uśmiercili starą sztukę opowiadania i stworzoną przez nią wspólnotę”. Prowokuje to do postawienia pytania, czy u Lagercrantza teoria przekłada się na praktykę i czy szwedzki pisarz zaprasza czytelnika do współtworzenia eseju „O sztuce czytania i pisania”. I tak i nie – bowiem Lagercrantz przeplata fragmenty uniwersalne z bardzo osobistymi, „fruwając sobie od zachwytu do zachwytu” nad pisarzami, którym poświęcił dużą część swojego twórczego życia – Strindbergowi i Conradowi. „O sztuce czytania i pisania” jest w gruncie rzeczy balansowaniem pomiędzy prostotą wykładu, a akademickim fermentem – co powoduje, że – przynajmniej moim zdaniem – momentami u Lagercrantza trochę wieje nudą. Szwed przywołuje również sformułowaną przez Henry’ego Jamesa koncepcję „czytelnika budyniowego” – który rzuca się na książkę, jak na budyń, pochłania ją i szybko o niej zapomina. Wydaje mi się, że „O sztuce czytania pisania” to lektura dla każdego rodzaju czytelnika – również tego, którego tak zgrabnie określił James.
Co się dzieje, gdy czytamy? Czy czytanie jest rzeczą dobrą? Jak należy czytać? Czy można nauczyć się pisać? Dla kogo pisze autor? – większość spośród dziewiętnastu rozdzialików książki otwierają interrogatywy, zaglądające za kulisy czytania – tej czynności, którą uważa (obok pisania) za „znaczną część działalności człowieka”. Jedno z najważniejszych pytań postawionych przez Lagercrantza brzmi: „czy literatura piękna (…) czyni nas lepszymi ludźmi?”. W odpowiedzi przywołuje historię swojego znajomego handlarza ryb, który przez czterdzieści lat nie przeczytał ani jednej zmyślonej historii, a jednak trudno uważać go było za człowieka pośledniejszego gatunku.
Ta niewielka książeczka ma jedną niepodważalną zaletę, już na pierwszy rzut oka widoczną – jest solidnie opatrzona przypisami i dlatego, choć jest to dzieło powstałe blisko trzydzieści pięć lat temu, może być istotnym źródłem informacji na temat szwedzkiej literatury i kultury, wciąż niezwykle mało znanej w Polsce, poza nielicznym gronem filologów szwedzkich. Przeciętnemu czytelnikowi powinno być znane nazwisko Augusta Strindberga, Klasa Östergrena, czy Tove Jansson, bardziej zaawansowani powinni też słyszeć o poecie Pärze Lagerkviście, czy o krytyku Horace’u Engdahlu, sekretarzu Akademii Szwedzkiej, który przez dziesięć lat ogłaszał nazwisko kolejnych laureatów literackiego Nobla, jednak literatura szwedzka to w dużej większości nadal terytorium nieznane. Lagercrantz podsuwa wiele interesujących, domagających się bardziej szczegółowego zbadania tropów.
W zbiorze esejów szwedzkiego humanisty znajdziemy również polskie wątki. Poza bezgraniczną i programową fascynacją prozą Josepha Conrada, Olof Lagercrantz oddaje jeszcze hołd innemu wielkiemu Polakowi – wynalazcy esperanta, Ludwikowi Zamenhofowi, którego grób odwiedził na cmentarzu żydowskim w Warszawie, dokąd udał się w poszukiwaniu śladów getta, a to z kolei za sprawą lektury pamiętników z warszawskiego getta Chaima A. Kaplana. Lagercranz stwierdza rzecz wzruszającą: „Chaim A. Kaplan, Zamenhof i Conrad to na swój sposób słudzy słowa. Wszyscy trzej pochodzą z tego miejsca w Europie, które dotknęły większe porcje cierpienia niż jakiekolwiek inne”.
Niestety, odbiór eseju Lagercrantza utrudnia niechlujne i momentami bardzo kulejące tłumaczenie, którego autorem jest Jacek Kubitsky – psychoterapeuta, od ponad pół wieku zamieszkały w Szwecji. Kubitsky za swoje przekłady bywał nagradzany – między innymi w 1997 roku, kiedy otrzymał Nagrodę Stowarzyszenia Tłumaczy Polskich za przekład „Słownika psychoanalizy” – tym bardziej nienajlepsza jakość tłumaczenia Lagercrantza jest trudna do wytłumaczenia. Najwyraźniej instrumentarium, które wystarczało w przypadku pozycji psychologicznych, nie sprawdziło się w kontakcie z książką z szeroko pojętego literaturoznawstwa.
Mimo wszystko, książka Lagercrantza wyposaża czytelnika w całą masę interesujących spostrzeżeń, jak na przykład o korzyściach wynikających z uczenia się na pamięć wierszy, o przyjemnościach ponownej lektury czy niebezpieczeństwach przy pisaniu biografii. Lagercrantz zwraca też uwagę na pewien paradoks, którego doświadczył bodajże każdy, kto w najmniejszych choćby stopniu parał się pisarstwem – że najtrudniej jest napisać tekst, który mamy dokładnie opracowany – „jeśli z góry zakładałem, ze dokładnie wiem, co pisać, doznawałem niepowodzenia”. W przeciwieństwie do tekstów, w których musimy zdać się na umiejętność improwizacji i własną wyobraźnię.
„O sztuce czytania i pisania” to, pomimo zasygnalizowanych wcześniej zastrzeżeń, lektura bardzo pożyteczna – również wziąwszy pod uwagę jej niecodzienne wydanie – można ją schować do kieszeni i czerpać z niej w dowolnym momencie. Dla mnie osobiście najważniejsze, że Lagercrantz z całą dobitnością, już w tytule swojej książki podkreśla istotny fakt, o którym w dzisiejszych czasach chyba coraz bardziej zapominamy – że czytanie i pisanie może być sztuką. Lecz jeśliby ktoś przystąpił do lektury książki Szweda z nadzieją, że znajdzie tam gotowe porady dla początkujących pisarzy, to może go spotkać zawód. Ujmując rzecz bardziej metaforycznie – Lagercrantz nie daje czytelnikowi ryby, ani też nie wyposaża w wędkę – jedynie wskazuje drogę nad najbliższe jezioro.
NIE TYLKO DLA „BUDYNIOWYCH CZYTELNIKÓW”
więcej Pokaż mimo toOlof Lagercrantz (1911-2002) napisał ten esej, mając całkowitą świadomość, że porywa się na rzecz niemożliwą – „trudno o temat bardziej rozległy i częściej komentowany niż temat przedstawiony w tej książce”. Pisarz ostrzega czytelnika, by nie postrzegać jego eseju jako poradnika: „Niech Bóg mnie chroni przed taką interpretacją....