-
ArtykułyPan Tu Nie Stał i książkowa kolekcja dla czytelników i czytelniczek [KONKURS]LubimyCzytać4
-
ArtykułyWojciech Chmielarz, Marta Kisiel, Sylvia Plath i Paulo Coelho, czyli nowości tego tygodniaLubimyCzytać3
-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik20
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński6
Biblioteczka
Nie sprostałam tej książce. Emocjonalnie, psychicznie nie sprostałam. Mniej więcej w połowie na moment straciłam zapał i myślałam, żeby ją odłożyć na wieczne potem. Pod koniec żałowałam, że tak nie zrobiłam. Ostatnie rozdziały były jak kolejne kroki na miejsce stracenia. Trudne, bolesne, ale nieuniknione. Zwyczajnie obawiałam się zakończenia. Podskórnie czułam, że nie chcę wiedzieć dokąd to wszystko prowadzi. Ale wsiąkłam. Zresztą już i tak było za późno.
Żadna książka (chyba w całym moim życiu) nie przeszyła mnie tak boleśnie. Rozumiem autora i jestem mu wdzięczna za to, co przemilczał i złagodził z prawdziwych wydarzeń, którymi się inspirował. Po raz kolejny życie dowiodło, że potrafi być straszniejsze od ludzkich wyobrażeń. Pierwszoosobowa narracja sprawia, że tamto miejsce, tamci ludzie, ona ożywają. Dlatego nie sposób nie zaangażować się emocjonalnie. Problem w tym, że ja nie chcę! Nie tak!
Długo dochodziłam do siebie i wrażenie jakie na mnie wywarła książka już ze mną zostanie. Ludzie są okrutni. W ostatnim czasie coraz więcej tego typu historii przypomina mi jak bardzo. I nie potrafię się z tym pogodzić ani tym bardziej zrozumieć. Ale może to i lepiej?
(mealibri.blogspot.com)
Nie sprostałam tej książce. Emocjonalnie, psychicznie nie sprostałam. Mniej więcej w połowie na moment straciłam zapał i myślałam, żeby ją odłożyć na wieczne potem. Pod koniec żałowałam, że tak nie zrobiłam. Ostatnie rozdziały były jak kolejne kroki na miejsce stracenia. Trudne, bolesne, ale nieuniknione. Zwyczajnie obawiałam się zakończenia. Podskórnie czułam, że nie chcę...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-03-28
Zwykle mam problem z książkami, a nawet z samymi autorami, którymi zachwycają się wszyscy. Jako człowiek wielce podejrzliwy nie ufam gustom większości. Wiadomo, czasami większość ma słuszną rację, ale często duża popularność jest pierwszym wskaźnikiem niskiej jakości. Przypominam, że swego czasu “furorę” robiły książki telefoniczne - każdy obowiązkowo jedną w domu miał.
Książki Remigiusza Mroza cieszą się ogromnym zainteresowaniem czytelników, w dość krótkim czasie zdobył godne pozazdroszczenia grono fanów. Nie jest też przesadą stwierdzenie, że obecnie jest jednym z najpopularniejszych autorów w Polsce. Nie powinien więc dziwić fakt, że dość sceptycznie podchodziłam do jego twórczości. “Listy zza grobu” to pierwsza próba zmierzenia się z nią.
Fabuła książki koncentruje się wokół dwóch wiodących postaci. Seweryn Zaorski, główny bohater, to patomorfolog “z przeszłością”, samotny ojciec dwóch córek, który po wielu latach wraca na stare śmieci, do Żeromic. Wprowadza się do tego samego domu, w którym dorastała jego nastoletnia miłość i przyjaciółka, Burza. Starsza aspirant Kaja Burzyńska prywatnie jest żoną Michała, burmistrza i najlepszego przyjaciela Zaorskiego ze szkolnych lat. Dwadzieścia lat temu jej ojciec, również policjant, zginął w pożarze. Od tamtego czasu Burzyńska regularnie dostaje od niego listy. Jakim cudem? Dobre pytanie! Co więcej listy mają zawierać wskazówki. Odnośnie czego? No właśnie…
Wrażenia? Nie kupuję tej historii. Nie kupuję ani trochę. Próbowałam się przekonać, ale nie. Tego typu układanki i suspens działają na mnie w przypadku Dana Browna, ale nie tu. Ojciec pozostawia córce wymyślne łamigłówki, bo najwidoczniej nie może jej wyjawić wprost tego, co jego zdaniem powinna wiedzieć. Nie ma zaufanych ludzi ani innych sposobów na bezpieczne przekazanie niezbędnych informacji - tylko zagadki, których istnienia przez tyle lat nawet nie zauważyła, a niewiele brakowało, żeby w ogóle szansa na ich rozszyfrowanie przepadła. Co więcej, stale przychodzące listy od tragicznie zmarłego to dla Burzyńskiej norma. Zero podejrzeń. Jakichkolwiek! Ta historia nie ma dla mnie sensu. Podobnie jak zakończenie, które po części wywąchałam już na samym początku.
Szkoda, bo początek zapowiadał się całkiem dobrze. Naprawdę zaciekawił mnie i chyba dlatego tak usilnie starałam się wsiąknąć w fabułę. Niestety z biegiem czasu entuzjazm wygasł. W ogóle mam wrażenie, że cała akcja jest trochę “za bardzo”. Wszystko tu jest “za bardzo”. I te licealne zażyłości rozdmuchane do rozmiaru sensu życia... Dojrzali ludzie tak się nie zachowują.
To dopiero pierwsze podejście. Za wcześnie, by wyrokować o autorze. Oby następne było pomyślniejsze.
mealibri.blogspot.com
Zwykle mam problem z książkami, a nawet z samymi autorami, którymi zachwycają się wszyscy. Jako człowiek wielce podejrzliwy nie ufam gustom większości. Wiadomo, czasami większość ma słuszną rację, ale często duża popularność jest pierwszym wskaźnikiem niskiej jakości. Przypominam, że swego czasu “furorę” robiły książki telefoniczne - każdy obowiązkowo jedną w domu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-01-14
Bardzo dobrze pamiętam jaką sensację wywołała ta książka lata temu. Mówiło się o niej dużo i rzadko pochlebnie. Również film nakręcony na podstawie owego dzieła wywołał niemały skandal, jakby faktycznie miał podkopać wiarę każdego, kto go obejrzy. Utrzymywane w tym tonie głosy zawsze spotykały się z moim sceptycyzmem. Koniec końców to fikcja literacka, oparta na legendach, pogłoskach, hipotezach i innych historyjkach, sprytnie wplecionych w fakty historyczne, dzięki godnym uznania umiejętnościom autora. Dlatego też nigdy nie odczuwałam potrzeby sięgnięcia po “Kod Leonarda Da Vinci” i może nigdy bym tego nie zrobiła, gdyby książka nie trafiła do mnie przypadkiem.
Wydanie, które przeczytałam to wersja skrócona i ciężko mi określić, na ile jest ona uboższa od pełnej wersji. W każdym razie, czytając nie odczuwa się skoków w fabule czy innego rodzaju luk. Wcześniej widziałam film (i to wielokrotnie), więc porównania z nim były nieuniknione, przy czym nie mam na myśli wartościowania, jedynie ciekawą odmianę - urozmaicenie dobrze znanej historii. Co ciekawe owa znajomość wcale nie sprawiła, że książka wydała mi się nudna. Owszem, zakończenie mogłoby wyglądać o wiele lepiej, gdyż niestety autor wydaje się cierpieć na tę dolegliwość, która mnie niesłychanie drażni - za wcześnie zdradza zakończenie; przygotowując grunt podaje zbyt wiele szczegółów, przez co czytelnik sam może je wydedukować. Mimo to lektura okazała się interesująca. Niestety tylko interesująca. Wracając do całego szumu powstałego z jej powodu - kompletnie go nie rozumiem. Nie znalazłam w niej nic oburzającego (kwestia wrażliwości, a może wyjętych fragmentów?). Taka tam historia, jak w każdym czytadle, byleby chwytliwa. Dobrze się czyta, można miło spędzić przy niej czas. I to może tyle.
mealibri.blogspot.com
Bardzo dobrze pamiętam jaką sensację wywołała ta książka lata temu. Mówiło się o niej dużo i rzadko pochlebnie. Również film nakręcony na podstawie owego dzieła wywołał niemały skandal, jakby faktycznie miał podkopać wiarę każdego, kto go obejrzy. Utrzymywane w tym tonie głosy zawsze spotykały się z moim sceptycyzmem. Koniec końców to fikcja literacka, oparta na legendach,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-01-14
Od dłuższego czasu zbierałam się by napisać choć parę słów na temat tej książki. Zadanie nie jest łatwe, bo jak pisać jednocześnie nie zdradzając zbyt wiele?...
Langdon budzi się w szpitalu z urazem głowy. Za nic nie może sobie przypomnieć, co się stało i jak znalazł się w tym miejscu. Nim udaje mu się zrozumieć beznadziejność swego położenia, dochodzi do serii nieprawdopodobnych zdarzeń: w szpitalu pojawia się morderca, by dokończyć dzieła; ginie jeden z opiekujących się Langdonem lekarzy; on sam uchodzi z życiem dzięki pomocy tajemniczej Brooks. Wkrótce potem uświadamia sobie, że atak jest reakcją na jego niedawne działania, jakieś dochodzenie, w którym brał udział, jednak przez amnezję nie wie nad czym i dla kogo pracował. Cokolwiek widział, cokolwiek badał, zdobyte informacje wpakowały go w duże tarapaty, z których trudno będzie mu się wydostać. Jedno jest pewne - musi odkryć prawdę o ostatnich wydarzeniach, inaczej jemu i wielu osobom grozi niebezpieczeństwo.
Książka rozpoczyna się bardzo dynamicznie. Krótkie rozdziały, mnóstwo niedopowiedzeń, silne uczucie napięcia, nawet grozy - trudno powiedzieć, kiedy ostatnio spotkałam się z tak wciągająca akcją już od pierwszej strony, i to dosłownie, bez krzty naciągactwa. Ta atmosfera utrzymuje się przez kilka następnych rozdziałów i niestety upada. Główny bohater zabiera się do rozwiązywania zagadki, więc pojawiają się opisy. Opisy miejsc, budowli, dzieł sztuki….. Opisy i opisy. Może jest to wyłącznie moje odczucie, może w rzeczywistości jest ich mniej niż zapamiętałam, ale przy tak dobrym początku serwowane przez autora wyjaśnienia mocno zwalniają tempo, a to głównie ono mnie urzekło. Na szczęście nie trwa to długo i znów można wdrożyć się w akcję. Na dodatek autor w dalszej części dokonuje serii (czasem bardziej, czasem mniej) zaskakujących zwrotów, po których już nie można się oderwać. I wtedy następuje koniec… I rozczarowanie. Tyle zachodu, tyle kręcenia, tyle wszystkiego, żeby bohaterowie mogli sobie porozmawiać… Szkoda. Nie na to czekałam.
“Inferno” to moje pierwsze spotkanie z Danem Brownem w wersji pisanej. Niestety mam problem z sięganiem po to, co podoba się wszystkim, co wzbudza podejrzanie duży entuzjazm, ponieważ nie zawsze popyt idzie w parze z wartością. Tu muszę przyznać, że mimo końcowego niedosytu i małego potknięcia w trakcie, książka była warta uwagi, wciągająca i dostarczająca rozrywki. Niewykluczone, że kiedyś znów do niej zajrzę.
mealibri.blogspot.com
Od dłuższego czasu zbierałam się by napisać choć parę słów na temat tej książki. Zadanie nie jest łatwe, bo jak pisać jednocześnie nie zdradzając zbyt wiele?...
Langdon budzi się w szpitalu z urazem głowy. Za nic nie może sobie przypomnieć, co się stało i jak znalazł się w tym miejscu. Nim udaje mu się zrozumieć beznadziejność swego położenia, dochodzi do serii...
2018-04-23
2019-04-10
Autora, Dana Browna, raczej nie trzeba nikomu przedstawiać. Światową sławę i poczytność przyniosły mu powieści z Robertem Langdonem w roli głównej (z wykształcenia historykiem, z zamiłowania znawcą symboli, z przypadku superagentem i wybawcą ludzkości). Kilka z nich doczekało się bardzo dobrze przyjętych ekranizacji. Stylowi amerykańskiego pisarza często zarzuca się, że na dłuższą metę męczy - traci świeżość, powtarza schemat i najzwyczajniej już tak nie zaskakuje jak na początku. Dlatego dla wszystkich tych, którzy tak jak ja, hołdując szaleństwu, dopuścili się zbrodni czytania nie po kolei, interesującym urozmaiceniem może okazać się “Zwodniczy punkt”.
Książka zachowuje charakterystyczny dla Browna, nielinearny sposób budowania fabuły: akcja wyprowadzana jest z kilku początkowo niepowiązanych ze sobą punktów, w każdym bohaterowie, których wzajemne relacje, rola w wydarzeniach, a czasem nawet prawdziwe oblicze, ujawniane są krok po kroku, no i zagadka - zawsze musi być jakaś zagadka; poszczególne wątki sukcesywnie zmierzają ku punktowi kulminacyjnemu, w którym wszystko wychodzi na jaw i szczęka opada, niebo ciemnieje, świat drży w posadach… Czy coś tam takiego… Ale sama zagwozdka i rozsypanka powieści nie budują. Przynajmniej nie w tym przypadku. Autor nadaje swoim książkom tło. Zazwyczaj jest to tło z pogranicza historii sztuki i symboliki, czasem religii. W nim dopiero osadza to, co na wyobraźnię działa najbardziej: konflikt, by czytelnik, po rozsypanych jak okruszki ciekawostkach, doszedł do rozwiązania. Jak jest tym razem? O czym w zasadzie jest “Zwodniczy punkt”?
Trwa kampania prezydencka w USA. Na ostatniej prostej zostali już tylko dwaj liczący się kandydaci: senator Sedgewick Sexton i ubiegający się o reelekcję Zachary Herney. Mniej więcej w tym samym czasie dochodzi do nadzwyczajnego zdarzenia. W lodowcu Arktyki najnowszy satelita NASA odkrywa meteoryt, który może dowieść istnienia życia pozaziemskiego. Taką nowinę należy triumfalnie ogłosić światu. Jednak najpierw, w celu zbadania obiektu, i co za tym idzie potwierdzenia autentyczności prawdopodobnie najważniejszego w dziejach ludzkości znaleziska, na Lodowiec Milne’a udają się wysłannicy Agencji, zespół niezależnych naukowców (między innymi oceanograf Michael Tolland oraz astrofizyk Corky Marlinson) i... Rachel Sexton - Analityk Narodowego Biura Wywiadowczego, prywatnie córka senatora, zagorzałego wroga NASA.
Badania początkowo przebiegają bez komplikacji i wszystko wskazuje na to, że owe śmiałe przypuszczenia zostaną jednoznacznie potwierdzone. Lecz gdy wszyscy wydają się świętować sukces, Rachel, Michael i Corky nabierają podejrzeń, a wkrótce też pewności, że odkrycie to misternie zaplanowana mistyfikacja. Podejmując próbę zdemaskowania oszustwa wystawiają się na śmiertelne niebezpieczeństwo. Ale kto za tym wszystkim stoi? Kto odważyłby się na coś takiego? Komu mogłoby zależeć na odkryciu, i to do tego stopnia, że byłby gotów je sfingować, a następnie strzec jego tajemnicy, nawet za cenę życia ludzkiego? I jaki ma to związek z wyścigiem prezydenckim?
Książce nie można odmówić wartkiej akcji i wciągającej fabuły. Przyznaję, że czytając pierwszy raz trudno było mi się od niej oderwać, podobnie i później. Chociaż polityka, agencje wywiadowcze czy życie pozaziemskie to nie do końca mój klimat, to i tak czytałam z dużym zainteresowaniem. Pomysł na przeniesienie akcji na Arktykę i wplątanie we wszystko NASA okazał się zaskakująco dobrym posunięciem i jak wspomniałam wyżej, wprowadza nieco urozmaicenia w dorobku Browna, nawet jeśli jego styl uważa się za męczący. W książce znajdzie się kilka takich elementów, które doceniam - jak dbałość o szczegóły i zaplecze technologiczno-naukowe (jeśli można to tak nazwać), ale są też takie, które wydają mi się zbędne. Dla przykładu: uważam, że wprowadzenie wątku romantycznego między postaciami wypada tu nienaturalne i jest niepotrzebne. Odnoszę wrażenie, że autor albo koniecznie chciał nadać książce głębi dla niej samej, nie zważając na to, że jej obecności nic nie tłumaczy (co mu się zresztą nie udało), albo czuł się w obowiązku połączyć bohaterów zalążkiem uczucia, z samej racji stworzenia ich kobietą i mężczyzną. Tak czy inaczej, ja tego nie kupuję.
Do rangi wybitnego dzieła “Zwodniczy punkt” nie dorasta. Niemniej jednak przy takiej lekturze można miło spędzić czas w czytelniczym podnieceniu.
mealibri.blogspot.com
Autora, Dana Browna, raczej nie trzeba nikomu przedstawiać. Światową sławę i poczytność przyniosły mu powieści z Robertem Langdonem w roli głównej (z wykształcenia historykiem, z zamiłowania znawcą symboli, z przypadku superagentem i wybawcą ludzkości). Kilka z nich doczekało się bardzo dobrze przyjętych ekranizacji. Stylowi amerykańskiego pisarza często zarzuca się, że na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-11-02
"Dziewczyna z pociągu" ma na imię Rachel. Do niedawna wiodła spokojne życie w pięknym domu, u boku kochającego męża. Do pełni szczęścia brakowało jej jedynie dziecka. Niewiele…. Prawda…?
Rachel jest bezrobotną, rozwiedzioną alkoholiczką, pomieszkującą kątem u koleżanki. W niczym nie przypomina dawnej siebie. Piętrzące się problemy wywołały u niej depresję i choć stara się utrzymać resztki kontroli nad własnym losem, to i tak wszyscy widzą w niej jedynie zagubioną, żałosną wariatkę, zapijającą smutki do utraty świadomości. Cóż, może i mają rację, zważywszy, iż dla zachowania pozorów każdego dnia rano o ósmej cztery wsiada do pociągu i udaje, że jedzie do pracy. Godziny przed powrotem odmierza w barze, kontemplując swój powolny upadek lub - jeśli nie ma już siły pić - włócząc się bez celu ulicami Londynu.
Odprawiając swój codzienny rytuał, po drodze mija pewien dom na Blenheim Road; dokładnie taki, jak ten kilka numerów dalej, w którym kiedyś mieszkała, a w którym teraz były mąż jeszcze raz układa sobie życie, tym razem z inną Panią Watson. Z okna pociągu przygląda się mieszkającej tam parze. W alkoholowo-depresyjnym odurzeniu pisze wyidealizowany scenariusz życia osób, których nigdy nie spotkała. Czasami myśl, że są szczęśliwi przynosi jej ulgę. Innym razem tylko usprawiedliwia jej uzależnienie.
Niespodziewanie pewnego dnia kobieta z Blenheim Road znika bez śladu. Rachel zaś zaczynają prześladować dziwne obrazy - urywki wspomnień, a może tylko urojenia? (Te ostatnie są dość częste w przypadku alkoholików.) Jednak jest pewna, że była tam w dniu jej zniknięcia. Co tam robiła? Co wyparła z pamięci? Co łączy ją z tą sprawą?
Powieść Pauli Hawkins zyskała miano bestsellera i chyba nikt po przeczytaniu jej nie ma wątpliwości dlaczego. W najprostszych słowach: nie sposób się od niej oderwać, i zwrot ten, choć nazbyt trywialny, doskonale oddaje charakter książki. Wciągająca od pierwszych stron historia, do samego końca nie daje czytelnikowi nawet chwili na głębszy oddech. Żywa, retrospekcyjna narracja, prowadzona z punktów widzenia trzech, wydawałoby się diametralnie różnych, kobet i akcja rozgrywająca się niejako na przecięciu ich losów. To wszystko nadaje przedstawionej historii głębi oraz sprawia, że najważniejszym elementem książki nie jest sama zbrodnia, ale zdarzenia, znajomości i wybory bohaterów, które do niej doprowadziły. Trzeba przyznać, że autorka w mistrzowski sposób zaciera ślady, które mogłyby naprowadzić czytelnika na trop przestępcy. Stopniowo ujawniając niejednoznaczne strony osobowości bohaterów, zarazem daje wszystkim motyw do dokonania zbrodni, ale i podstawy, by domniemywać ich niewinności.
Książka ukazuje jak silne, zniewalające i destrukcyjne zarazem potrafi być pragnienie szczęścia. To, co przede wszystkim wpływa na koloryt książki, to sposób w jaki autorka wnika w psychikę przedstawionych kobiet, jak obnaża zawiłości ich relacji oraz oblicze panującej między nimi cichej rywalizacji, w której występują jako żony, matki, kochanki. Lektura do polecenia każdemu, nie tylko miłośnikom thrillerów.
mealibri.blogspot.com
"Dziewczyna z pociągu" ma na imię Rachel. Do niedawna wiodła spokojne życie w pięknym domu, u boku kochającego męża. Do pełni szczęścia brakowało jej jedynie dziecka. Niewiele…. Prawda…?
Rachel jest bezrobotną, rozwiedzioną alkoholiczką, pomieszkującą kątem u koleżanki. W niczym nie przypomina dawnej siebie. Piętrzące się problemy wywołały u niej depresję i choć stara się...
2018-04-12
Po olbrzymim sukcesie “Dziewczyny z pociągu” nadszedł czas na drugi thriller pióra Pauli Hawkins - “Zapisane w wodzie”.
Główna bohaterka Jules, dowiaduje się o tragicznej śmierci swojej siostry Nel i zmuszona jest wrócić w rodzinne strony, by dopilnować ostatnich formalności oraz by zaopiekować się buntowniczą siostrzenicą. Jednak powrót wcale nie jest łatwy. Kobiety od dawna pozostawały w chłodnych stosunkach, a właściwie nie utrzymywały ze sobą kontaktu; do tego dom po rodzicach i cała okolica tylko przywołują ponure wspomnienia, przed którymi Jules starała się raz na zawsze uciec. No i jeszcze jedno - dlaczego jej siostra nie żyje…?
W zasadzie nie powinno się porównywać książek. Jakkolwiek w tym przypadku zestawienie z tak dobrze odebranym debiutem autorki jest w pewnej mierze nieuniknione. Tu również śledzimy fabułę z perspektyw kilku postaci, co jest samo w sobie ciekawym zabiegiem i niezwykle wymagającym dla autora. Niestety pojawia się problem. Wiodących bohaterów jest zbyt wielu, co za tym idzie i narratorów jest zbyt wielu. W pierwszej chwili można uznać, że to absurd. Jak można zarzucić książce coś podobnego? A jednak, przy takiej budowie to istotna kwestia. Czytając odnosi się wrażenie, że autorka wprowadza większość postaci jakby od razu, na rozpiętości kilkudziesięciu stron, zanim czytelnik zdąży oswoić się z klimatem, co jest męczące i mylące, nie mówiąc już o tym, że konieczność ciągłego układania ich wzajemnych powiązań w pierwszej chwili odbiera przyjemność z czytania. Z drugiej strony, godna podziwu jest zdolność Hawkins do tworzenia wyrazistych, a przy tym wciąż autentycznych postaci. Każda z nich ma swój “sposób bycia” wyczuwalny w tekście.
“Dziewczynie z pociągu” intrygujący ton nadaje wgląd w meandry ludzkiej psychiki i kobiecej cichej rywalizacji. “Zapisane w wodzie” przenosi akcent na relacje międzyludzkie w małej społeczności, gdzie wszyscy wszystkich znają i każdy do każdego jakiś uraz ma. I to główna różnica. Jeśli ktoś liczy na powtórkę z rozrywki, to tu takiego psychologiczno-analitycznego wymiaru nie ma. Celowo nie używam pojęcia “brakuje”, bo po pierwsze, ma ono posmak wartościowania; po drugie, mogłoby stwarzać pozór, iż jakieś elementy książki pozostawiają miejsce na coś, co ostatecznie się nie wydarzyło. Zawiedzionym pozostaje sama “zawikłanka”.
O ile wszystko powyższe mogę wybaczyć, nie mogę odpuścić jednego. Autorka przez całą książkę przygotowuje grunt pod zwrot akcji, co chwilę powracając do jednej sytuacji, dokładniej do konkretnych słów, które przed laty poróżniły siostry. Słów, jak się później okazało opacznie odebranych. Niestety, moim zdaniem zabieg się nie udał. Ciężko mi nawet odgadnąć, co dokładnie Paula Hawkins próbowała osiągnąć. Intencje Nel od początku były oczywiste, więc oczekiwanie od odbiorcy, że z jakiegoś powodu zrozumie je tak jak zrobiła to Jules, jest nielogiczne; z kolei założenie, że znającym prawdę czytelnikiem nagłe olśnienie bohaterki w jakikolwiek sposób wstrząśnie, zwyczajnie naiwne. Nie mogę strząchnąć z siebie wrażenia, że coś tu się niemiłosiernie posypało. Tak czy inaczej, jeśli intencje autora i interpretacje czytelnika idą innymi drogami oznacza to, że z technicznie coś poszło nie tak, a to poważny zarzut.
Ostatnia szczypta czepialstwa. Przekombinowane tytuły zawsze wywołują u mnie irytację i unikam ich jak alergenów. To tak, jakby ktoś próbował nadrobić tym braki w zawartości. Coś może i przyświecało winowajcy, ale koniec końców wyszło dennie. Ale co tam, byleby coś o wodzie... Na całe szczęście okładka się broni; jest nieco mroczna, kasandryczna - jak wnętrze.
Książka zdecydowanie oddaje klimat hermetycznego światka, spowitego lokalnymi legendami i tajemnicami. Do tego topielista sceneria, zdecydowanie działająca na wyobraźnię. W sam raz na leniwy wieczór. Kiedy już poukłada się bohaterów w siatkę relacji, akcja nabiera tempa i jak to u Hawkins, wszyscy wydają się winni. Nie jest to jedna z tych książek, które zostają z człowiekiem na zawsze czy pozostawiają go emocjonalnie rozbitym. Za to można się naprawdę wciągnąć i ciężko oderwać oczy (choć poniekąd żal, że nie jest tak od początku). Co ciekawe, choć zakończenie samo w sobie nie rzuca na kolana, odnajduję w nim pewną lekkość… jakby uwolnienie od brzemienia… jakby ostatnie wyznanie przed długo wyczekiwanym oddechem.
mealibri.blogspot.com
Po olbrzymim sukcesie “Dziewczyny z pociągu” nadszedł czas na drugi thriller pióra Pauli Hawkins - “Zapisane w wodzie”.
Główna bohaterka Jules, dowiaduje się o tragicznej śmierci swojej siostry Nel i zmuszona jest wrócić w rodzinne strony, by dopilnować ostatnich formalności oraz by zaopiekować się buntowniczą siostrzenicą. Jednak powrót wcale nie jest łatwy. Kobiety od...
“Gra pozorów” Katarzyny Gacek to moje pierwsze spotkanie z “cosy crime”, czyli “kryminałem kocykowym” i pełna zaskoczenia muszę przyznać, że właśnie tego mi trzeba było!
O czym jest książka? A więc w zwykle spokojnym Milanówku dochodzi do niecodziennego zdarzenia, które wkrótce trafia na usta wszystkich mieszkańców. Monika Banach, znana autorka bestsellerowych kryminałów, zostaje porwana. A przynajmniej na taki scenariusz wskazują dowody. Tak też wydają się sądzić wszyscy związani z pisarką i sprawą jej zaginięcia. Tylko kto i w jakim celu miałby porywać Banach? Dla okupu? Z zemsty? Z zazdrości? A może nie mówiąc nic nikomu postanowiła uciec, zaszyć się gdzieś z dala od wydawców, fanów, agentów i publicystów, z dala od codzienności? Ale czy autorka jej pokroju zdecydowałaby się na podobny krok niemal w przeddzień premiery swojej najnowszej książki? W jednej chwili wydaje się, że każda osoba z jej otoczenia mogłaby mieć jakiś interes w tym zniknięciu. W kolejnej - żadne wytłumaczenie nie ma sensu. A więc co się z nią stało? Czy Monika Banach się odnajdzie?
W poszukiwania (totalnym zbiegiem okoliczności) zaangażowana zostaje Agencja Detektywistyczna Czajka, w osobie jej założycielki Gai Stawskiej i młodszej detektyw Klary Kamińskiej. Pierwsza jest matką nastolatki, niedawno rozstał się z mężem i po cyklu trudnych przejść wreszcie zaczyna ogarniać życie. Druga to ujmujący, ale równie niepokorny i trochę zbyt pewny siebie lekkoduch, z którym czasem trudno wytrzymać. Pomagać im będzie Matylda Żukowska, lokalna dziennikarka a prywatnie przyjaciółka Gai, zaś wchodzić w drogę będzie Grzegorz Lewin z policji. Kobiety staną przed najtrudniejszym w ich dotychczasowej działalności zadaniem. W międzyczasie będą musiały też stawić czoła osobistym problemom. Jak sobie poradzą? Sprawdźcie sami!
Muszę przyznać, że na początku liczba postaci trochę utrudniała mi lekturę. Bez notowania imion, nazwisk czy choćby podstawowych powiązań między bohaterami ciężko jest zapamiętać, kto jest kim. Ale trzeba ich jakoś wprowadzić i na szczęście po pewnym czasie to poczucie zagubienia mija. Co więcej, to właśnie ilość wątków jak też relacji pozwala autorce na, nomen omen, grę pozorów - każdy ma motyw, każdy jest podejrzany. Dojście do prawdy wymaga od bohaterów (oraz czytelnika) dopasowania wszystkich elementów układanki. Najmniejsza pomyłka może słono kosztować. Kryminał w typie “cosy crime” jest dedykowany czytelnikowi zafascynowanemu mechanizmami zbrodni, który jednak nie szuka śniących się po nocy opisów przemocy. Lektura ma dostarczać mu zajmującej rozrywki, podczas której będzie mógł się zrelaksować - odprężyć po długim dniu w pracy z książką w ręku, sącząc z wolna ciepłą herbatę. Dokładnie tak jest z “Grą pozorów” Katarzyny Gacek. Powieść jest lekka, ale nie naiwna ani nużąca, co najważniejsze - nie obraża inteligencji czytelnika. Jest po prostu świetnie napisana. Akcja przepleciona jest wątkami obyczajowymi, miejscami humorem. Ponadto na zainteresowanych dalszymi losami Gai, Klary i Matyldy czeka niemały cliffhanger.
Pierwszy raz trzymałam w rękach książkę z gatunku “cosy crime” i może nazwanie tego miłością od pierwszego wejrzenia byłoby lekką przesadą, ale na pewno “Gra pozorów” mnie szczerze zainteresowała, bez reszty wciągnęła i wbrew moim oczekiwaniom zaskoczyła. Kryminał to wymagający gatunek. Niełatwo jest tak prowadzić fabułę, by rozwijając ją podtrzymać zainteresowanie czytelnika i jednocześnie nie zdradzić zbyt wiele, aby zakończenie pozostało tajemnicą do końca. Katarzyna Gacek poradziła sobie po mistrzowsku! Czy sięgnę jeszcze po “kryminał kocykowy”? Zdecydowanie! Czy przeczytam kolejny tom z serii o Agencji Detektywistycznej Czajka? Z przyjemnością! Wszystkim polecam.
mealibri.blogspot.com
“Gra pozorów” Katarzyny Gacek to moje pierwsze spotkanie z “cosy crime”, czyli “kryminałem kocykowym” i pełna zaskoczenia muszę przyznać, że właśnie tego mi trzeba było!
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toO czym jest książka? A więc w zwykle spokojnym Milanówku dochodzi do niecodziennego zdarzenia, które wkrótce trafia na usta wszystkich mieszkańców. Monika Banach, znana autorka bestsellerowych kryminałów,...