-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1196
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać452
Biblioteczka
Księga Nocnych Kobiet, opowieść piekielna, mitologia życia ziemskiego, błotnistego, bagiennego. Bladolicy bogowie po kolana w gnoju. Ręce utaplane krwią. Czarną… białą… czerwoną. Sine znamiona na twarzy, krwawe pręgi na plecach, otwarte broczące rany. To znak własności. Parafa na akcie zaboru, drut kolczasty na płocie. Tu byli, tu są, to ich. Ziemia, powietrze, oddech.
Księga Nocnych Kobiet, instrukcja obsługi, remedium na marzenia. Czarna rozpacz i świetlana przyszłość. Świetlista, ognista, porażająca. Ideę zjadają robaki, ideę nadpsutą, nadgniłą, perfekcyjną. Mgła pomysłu w ciemnych dłoniach. Zgniatana w topornych łapskach, bezmyślnie miażdżona i rozrywana na siłę. Bo euforia, bo radość. Przerażenie! Czy ktoś słucha duchów? A duchy niezmiennie wykrzykują zaklęcia, nazywają po imieniu, wyznaczają ścieżki. Wystarczy zamknąć oczy i odczuć. Bo one tu są. Od zawsze.
Ta książka mną wstrząsnęła. Nie tyle temat, choć i on powinien, bo o przemocy, o bólu, o beznadziei. Ale tyle tego dookoła, że chyba moja skorupa już bardzo gruba. Jednak dotknął mnie język opowieści. Dosadny i obrzydliwy. I to od pierwszej strony. Wżerał mi się w głowę i uzależniał. Tworzył szaleńczo wyraziste kształty o grubaśnych konturach. I nawet na myśl mi nie przyszło żeby się od nich uwolnić. Wręcz przeciwnie. Chciałam więcej.
Księga Nocnych Kobiet, opowieść piekielna, mitologia życia ziemskiego, błotnistego, bagiennego. Bladolicy bogowie po kolana w gnoju. Ręce utaplane krwią. Czarną… białą… czerwoną. Sine znamiona na twarzy, krwawe pręgi na plecach, otwarte broczące rany. To znak własności. Parafa na akcie zaboru, drut kolczasty na płocie. Tu byli, tu są, to ich. Ziemia, powietrze,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Droga „Czuła Przewodniczko”, odkąd poznałam twoje imię nie mogę przestać myśleć o Tobie, a właściwie nie mogę pozbyć się wrażenia Twojej ciągłej obecności przy mnie (we mnie). Bo racje ma Natalia de Barbaro, Twoją czułą obecność odczuwałam na długi, długi czas przez lekturą jej książki. Byłaś w we mnie praktycznie od zawsze. Najpierw byłyśmy bliskimi przyjaciółkami, chyba nawet jednością. I to był stan pierwotny, najbardziej spójny i całkowicie mi przyjazny, nastawiony na JA, na tu i teraz. Czułam, chłonęłam, uczyłam się, wzrastałam. Nasz ścisły związek zaczął się rozluźniać. Między nami stawali ludzie, ich uczucia, lęki, przekonania. Moje myśli, lęki, przekonania. A do tego edukacja, wychowanie, kultura coraz bardziej zamazywały Twoje kontury. Już zaczęłam wątpić w Twoją obecność, już nie pamiętałam naszego związku, wypierałam Cię ze świadomości, aż do całkowitego zagubienia i alienacji od Ciebie.
I oto znowu jestem Ciebie świadoma „Czuła Przewodniczko”, jednak dużo wody upłynęło od naszej pierwotnej spójnej egzystencji. Jestem słabsza i silniejsza, a moja postać obrosła w liczne warstwy i skorupy. I brak mi też wcześniejszej jednorodności. Zamieszkuje mnie wiele postaci, niejednorodnych o przeciwstawnych celach i usposobieniach. A ja tak pragnę spokoju. Zrozumienia i zgody na siebie. Dziękuję, że mnie nie opuściłaś. Nigdy.
Książka Natalii de Barbaro jest bardzo ważna dla mnie. Otrzymałam ją od przyjaciółki, a teraz ja także przyjaciółki pragnę nią obdarować.
Droga „Czuła Przewodniczko”, odkąd poznałam twoje imię nie mogę przestać myśleć o Tobie, a właściwie nie mogę pozbyć się wrażenia Twojej ciągłej obecności przy mnie (we mnie). Bo racje ma Natalia de Barbaro, Twoją czułą obecność odczuwałam na długi, długi czas przez lekturą jej książki. Byłaś w we mnie praktycznie od zawsze. Najpierw byłyśmy bliskimi przyjaciółkami, chyba...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Zryczałam się jak bóbr. Ze szczęścia, z wdzięczności, z nadzieją. Książkę powinnam zacząć czytać od epilogu, bo w nim zawiera się jej cała treść i główne przesłanie. Rzeczywiście, nie nauczyłam się niczego nowego, czego gdzieś w głębi nie wiedziałam. Nie dowiedziałam się żadnej nowinki, której by już wcześniej nie przemycały telewizja, internet, książki czy czasopisma. Bo teraz wszyscy mamy żyć świadomie, w oparciu o wartości a nie cele. Jednak dopiero Steven C. Hayes, twórca terapii akceptacji i zaangażowanie (ACT) zmienił moją perspektywę i wyzwolił ufność wobec „elastyczności psychologicznej” (właściwie, to dzięki niemu to wyrażenie, a właściwie to wszystko co ono oznacza, zagnieździło się w mojej świadomości a mam nadzieję, że i w podświadomości). Zmieniłam się, i piszę to z pełnym przekonaniem. Widzę to z perspektywy kilku miesięcy powolnej lektury „Umysłu wyzwolonego”, czytania ale też praktykowania zawartych w niej ćwiczeń. To naprawdę działa. Działa. Widzę to dzisiaj.
Gorąco polecam.
Zryczałam się jak bóbr. Ze szczęścia, z wdzięczności, z nadzieją. Książkę powinnam zacząć czytać od epilogu, bo w nim zawiera się jej cała treść i główne przesłanie. Rzeczywiście, nie nauczyłam się niczego nowego, czego gdzieś w głębi nie wiedziałam. Nie dowiedziałam się żadnej nowinki, której by już wcześniej nie przemycały telewizja, internet, książki czy czasopisma. Bo...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Gdybym miała cudowną moc i sprowadziła z zaświatów Margaret Mitchell, na chwilę, tak żeby tylko zdradziła mi co dalej, jak potoczyły się dalsze losy bohaterów „Przeminęło z wiatrem”, Bo przecież oni żyli nadal, gdzieś szarpali się z losem, i absolutnie nie przyjmuję do wiadomości, że zostali powołani do życia tylko na kartach powieści. A Margaret Michell ich znała, wiedziała gdzie ich znaleźć i znakomicie poznała ich historię. I gdyby zdradziła mi wszystko co wie, to czy ta wiedza uzdrowiłaby moje skołatane i stęsknione serce, czy poczułabym ulgę? Bo jeśli opowieść miałaby zadowolić moje romantyczne oczekiwania, to czy nie rozczarowałoby mnie to „żyli długo i szczęśliwie w zgodzie i we wzajemnym poszanowaniu”, i czy uwierzyłabym w taką sielską egzystencję Retta i Scarlett? A z drugiej strony, gdyby zgodnie z książkowym temperamentem i co jest bardziej prawdopodobne, bohaterowie Ci nadal szarpali się i kąsali, ranili i zdradzali, znęcali by się nad sobą nawzajem do granic wytrzymałości, to nie lepiej byłoby ich jednak rozdzielić na wieki, dla dobra siebie samych jak i rzeszy śledzących ich podglądaczy? Sama nie wiem. Na szczęście nie mam żadnych tajemnych mocy, a na pewno takich, co ściągają pisarzy z zaświatów.
Po raz kolejny utonęłam w „romansie wszechczasów” i znowu pokochałam wszystkich bohaterów, bo przez ponad 1000 stron książki naprawdę można się mocno przywiązać i zżyć. Ale zaskoczyło mnie coś innego, bo z czasów poprzedniej lektury (w moich latach nastoletnich) pamiętałam o wielkim melodramacie, natomiast całkowicie uleciała mi z pamięci piękna opowieść o czasach minionych, o wiktoriańskiej Ameryce, konfederackim południu, honorze i manierach. O tradycji, którą wypiera „nowe”. I właśnie ta kronika schyłku starych zasad jest clou tej powieści, bo historia wielkiej miłości Retta i Scarlett jest w moim odczuciu zaledwie kanwą, drugim planem tej opowieści. Margaret Michell wykonała kawał dobrej roboty.
Gdybym miała cudowną moc i sprowadziła z zaświatów Margaret Mitchell, na chwilę, tak żeby tylko zdradziła mi co dalej, jak potoczyły się dalsze losy bohaterów „Przeminęło z wiatrem”, Bo przecież oni żyli nadal, gdzieś szarpali się z losem, i absolutnie nie przyjmuję do wiadomości, że zostali powołani do życia tylko na kartach powieści. A Margaret Michell ich znała,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Lektury kształcą i są pełne wiedzy o życiu, a gdy jesteś otwarty i kreatywny, to zawartą w nich wiedzę zastosujesz praktycznie w każdym momencie swej egzystencji. „Emma” to dla mnie poradnik psychologiczny, którego znaczenie odkryłam dopiero podczas kolejnej lektury. Jak bezsensowne i miałkie wiodę życie, błądzę niczym przysłowiowy goryl we mgle. Te wydumane zobowiązanie, obowiązki, powinności! Trawie swój czas na kompletnie niepotrzebnych czynnościach. I jak tu mam być spełniona, zadowolona, szczęśliwa?
Jane Austen, dziewiętnastowieczna trenerka osobista i psycholożka otworzyła mi oczy. Rozmowy, przede wszystkim wyważone, kulturalne rozmowy. O! tych nie sposób przecenić. O pogodzie, o przeciągach, o talentach i ich braku, o chorobach, tych rzeczywistych i wyimaginowanych, ten temat jest najważniejszych. I o emocjach, Ale rozmowę prowadź tak, aby broń boże nie zahaczyć o sedno, niech rozmówcy się domyślają o co Ci chodzi. Jak to niewiarygodnie rozwija intelekt. A, i wypełnia czas. Zamiast myśleć o niebieskich migdałach, ty rozważasz wszelkie możliwe znaczenia cudzej wypowiedzi. Do tego spotkania towarzyskie, tylko zgodnie z konwenansem, w myśl dobrych manier. Spacery, bale, śniadania, podwieczorki, kolacje, rewizyty. Do tego obowiązkowe przymiarki u krawcowej, spotkania z golibrodą, szewcem…. I jak tu czas znaleźć na tak zwane „obowiązki domowe”, gdy człowiek jest zarobiony, że taczki nie zdąży załadować. No to zapewnia pole do popisu licznym usługodawcom: pokojówki, majordomusy, lokaje, ogrodnicy, woźnicowie, guwernantki, stajenni… I takim sposobem, nie tylko sobie zapewniamy sens egzystencji ale tez wspomagamy liczną rzesze bliźnich. BRAWO!!!
Lektury kształcą i są pełne wiedzy o życiu, a gdy jesteś otwarty i kreatywny, to zawartą w nich wiedzę zastosujesz praktycznie w każdym momencie swej egzystencji. „Emma” to dla mnie poradnik psychologiczny, którego znaczenie odkryłam dopiero podczas kolejnej lektury. Jak bezsensowne i miałkie wiodę życie, błądzę niczym przysłowiowy goryl we mgle. Te wydumane zobowiązanie,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Znam ten sposób narracji. Tak mówi moja dusza. I historia też jest mi bardzo bliska. Powtarzam ją w głowie odkąd poznałam ludzki język. Urodzić się w cieniu słońca. Niby nic groźnego, nic nadzwyczajnego. Wydaje się to nawet komfortową sytuacją. Ale nikt nie chce całe życie przebywać w cieniu. Naturalnym jest chęć emitowania własnego blasku. No i teraz sedno. Weź człowieczku przyćmij słońce. No i co? Komfortowa sytuacja?
A.S. Byatt rewelacyjnie pokazała znój wyczołgiwania się spod światła „ideału”, wzorca, z którym permanentna konfrontacja jest nieunikniona i wręcz naturalna. Udało jej się stworzyć obraz wyrazisty, soczysty acz nie przejaskrawiony. Dla mnie bomba!
Znam ten sposób narracji. Tak mówi moja dusza. I historia też jest mi bardzo bliska. Powtarzam ją w głowie odkąd poznałam ludzki język. Urodzić się w cieniu słońca. Niby nic groźnego, nic nadzwyczajnego. Wydaje się to nawet komfortową sytuacją. Ale nikt nie chce całe życie przebywać w cieniu. Naturalnym jest chęć emitowania własnego blasku. No i teraz sedno. Weź...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to