-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać263
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
Bardzo czekałam na tę jedenastą część sagi o Fjällbace. Mam ogromny sentyment do całej serii. To podczas jej czytania odkryłam, jak książki potrafią być wciągające. Po słabej wg mnie "Złotej klatce" i słabym "Mentaliście" liczyłam na powrót starej i dobrej Camilli Läckberg w bardziej kryminalnej odsłonie. "Kukułcze jajo" daje radę, ale do poziomu poprzednich części troszkę jej brakuje.
Lubię wracać do startych bohaterów - to jak spotkanie dobrych znajomych po kilku latach. Erica Falck i jej mąż Patrik żyją w małym szweckim miasteczku. Po raz kolejny Fjällbaką wstrząsa wiadomość o morderstwach. W noc, podczas której trwa huczne przyjęcie znajomych ginie znany fotograf przygotowujący swoją wystawę. Po dwóch dniach dochodzi o kolejnej zbrodni: w bestialski sposób zostaje zamordowana dwójka dzieci wraz ze swoim ojcem. Sprawę prowadzi Patrik Hedström i na początku nic nie wskazuje na to, by te zbrodnie były ze sobą powiązane. Erika zaintrygowana tajemniczą opowieścią o morderstwie do którego doszło ponad czterdzieści lat temu w Sztokholmie, wyrusza do tego miejsca, by zgłębić jego tajemnice. Okazuje się, że wszystkie morderstwa w jakiś sposób ze sobą się łączą. Przeszłość wciąż daje o sobie znać...
Fajnie było wrócić do Fjällbacki i przeczytać nieco mroczniejszą i bardziej krwawą odsłonę Läckberg. Zabrakło mi jednak tego charakterystycznego klimatu całej serii o Fjällbace. Miałam wrażenie, że książka była pisana w sporym pośpiechu. Nie mogłam wgłębić się w tę historię, choć fabuła była ciekawa i bardzo gęsta. Zbyt duża ilość bohaterów wymagała sporego skupienia podczas czytania. Autorka wplata w swoją opowieść wątek LGBT. Nie mam nic przeciwko, ale coraz częściej odnoszę wrażenie, że autorzy niemal za wszelką cenę chcą poruszać w swoich książkach tematy, które są obecnie na czasie. Podobne wrażenie miałam podczas czytania książki "Mam do pana kilka pytań" Rebecci Makkai. Często odbywa się to niestety kosztem całej fabuły.
Historia bardziej przewidywalna niż w poprzednich częściach. Polecam jednak rozpocząć czytanie od pierwszych tomów, a jeśli was wciągną to z pewnością dotrwacie i to tej jedenastej i przeczytacie ją z zainteresowaniem.
Bardzo czekałam na tę jedenastą część sagi o Fjällbace. Mam ogromny sentyment do całej serii. To podczas jej czytania odkryłam, jak książki potrafią być wciągające. Po słabej wg mnie "Złotej klatce" i słabym "Mentaliście" liczyłam na powrót starej i dobrej Camilli Läckberg w bardziej kryminalnej odsłonie. "Kukułcze jajo" daje radę, ale do poziomu poprzednich części troszkę...
więcej mniej Pokaż mimo to
Z wielką ekscytacją czekam na każdą kolejną książkę Jakuba Żulczyka, a na kontynuację "Ślepąc od świateł" czekałam szczególnie. Ta specyficzna narracja i język powodują, że albo wchodzi się w daną historię na całego albo wcale.
Żulczyk tym razem sięga głębiej, niemal pod powierzchnię, ukazując to, co do tej pory było skrywane i niedostępne.
"Nadeszło groźne i inne."
Jacek nie przypomina już bohatera znanego nam ze "Ślepąc od świateł". Teraz jest uzależnionym człowiekiem walczącym ze swoimi demonami i słabościami, zdolnym do zabijania. Mit idealnego, spokojnego i wyważonego Jacka pryska. Za to Pazina jakby się nie zmienia. Prowadzi azyl, a właściwie hostel dla odrzuconej młodzieży. Od czasu, gdy Jacek zostawił ją na lotnisku mija sześć lat. Ich drogi jednak ponownie ze sobą się przetną, choć to spotkanie po latach dla obojga z nich okaże się bardzo znaczące.
Warszawa, lockdown, pandemia. Ludzie zamknięci są w czterech ścianach, przepełnieni lękiem i niepewnością o zdrowie i przyszłość swoją i najbliższych. By zagłuszyć niepokój potrzebują czegoś, co pozwoli im choć na chwilę zapomnieć o smutnej i przygnębiającej rzeczywistości. Na rynku pojawiają się nowe narkotyki, tzw. świetliki, które przynoszą chwilę zapomnienia, ale także bardzo szybko uzależniają...
"Dawno temu w Warszawie" to także gorzki komentarz o pandemicznej rzeczywistości i sytuacji politycznej. Mistrzowskie dialogi pisane jakby z myślą o serialu [mam taką nadzieję!]. Nie zabrakło starych bohaterów. Zmieniły się za to realia. Bardzo udana to kontynuacja "Ślepąc", napisana podobnym stylem choć o wiele bardziej brudna i dystopijna.
Z wielką ekscytacją czekam na każdą kolejną książkę Jakuba Żulczyka, a na kontynuację "Ślepąc od świateł" czekałam szczególnie. Ta specyficzna narracja i język powodują, że albo wchodzi się w daną historię na całego albo wcale.
Żulczyk tym razem sięga głębiej, niemal pod powierzchnię, ukazując to, co do tej pory było skrywane i niedostępne.
"Nadeszło groźne i inne."
Jacek...
Tatiana Tibuleac swoją debiutancką książką "Lato, gdy mama miała zielone oczy" postawiła sobie bardzo wysoko poprzeczkę. Bez owijania w bawełnę - jest to jedna z najlepiej napisanych i najbardziej emocjonalnych książek, jakie przeczytałam w życiu. Pisana w gniewie, a w zasadzie wykrzyczana stanowi przeciwieństwo "Szklanego ogrodu", w której również obecny jest gniew, złość i żal, jednak narracja jest o wiele bardziej spokojniejsza i monotonna.
Łastoczka zostaje wykupiona z sierocińca przez swoją nową mamę. Jej los się odmienia, ale czy na lepsze?
"𝑃𝑟𝑧𝑦𝑐ℎ𝑜𝑑𝑧𝑒̨ 𝑛𝑎 𝑠́𝑤𝑖𝑎𝑡 𝑤 𝑛𝑜𝑐𝑦, 𝑚𝑎𝑚 𝑠𝑖𝑒𝑑𝑒𝑚 𝑙𝑎𝑡. 𝑀𝑜́𝑤𝑖, 𝑧̇𝑒 𝑤𝑧𝑖𝑒̨ł𝑎𝑏𝑦 𝑚𝑛𝑖𝑒 𝑛𝑎 𝑟𝑒̨𝑐𝑒, 𝑎𝑙𝑒 𝑚𝑎 𝑧𝑎𝑗𝑒̨𝑡𝑒."
Od tej pory jej świat zamknięty zostaje w kolorowych szklanych butelkach zbieranych razem ze swoją nowa matką. Tytułowy "szklany ogród" to nic innego jak mozaika kolorowych szkiełek czasem pięknych, czasem wręcz obrzydliwych... dokładnie takich, jak wszystkie chwile w życiu Łaskoczki.
"Szklany ogród" to historia opowiedziana z perspektywy nastolatki wychowującej się w Mołdawii w początkowych latach transformacji postkomunistycznej. To czas miotania się i chaosu, wyboru między swoim własnym plebejskim językiem, a językiem rosyjskim, którym posługuje się miejska elita. Tego drugiego uczy ją nowa matka, surowo każąc każde potknięcie Łaskoczki i wierząc, że stanie się on jej przepustką do lepszego świata.
Tatiana Tibuleac zaciera granice między prozą a poezją. Przedstawia portret młodej dziewczyny próbującej zerwać z demonami przeszłości i poszukującej własnej tożsamości nie tylko tej narodowej.
Jedna z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie premier tego roku, nie wywołała jednak takiego efektu wow, jak w przypadku "Lata, gdy mama miała zielone oczy". Widać natomiast, że autorka się rozwija, piszę bardziej dojrzalej, nie pozwala sobie na wtórność. Będę z pewnością wyczekiwać jej kolejnych książek.
Tatiana Tibuleac swoją debiutancką książką "Lato, gdy mama miała zielone oczy" postawiła sobie bardzo wysoko poprzeczkę. Bez owijania w bawełnę - jest to jedna z najlepiej napisanych i najbardziej emocjonalnych książek, jakie przeczytałam w życiu. Pisana w gniewie, a w zasadzie wykrzyczana stanowi przeciwieństwo "Szklanego ogrodu", w której również obecny jest gniew, złość...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Zwycięzcy" to ostatnia część trylogii "Miasto niedźwiedzia" Fredrika Backmana. Swoją przygodę z tą serią rozpoczęłam od serialu "Miasto niedźwiedzia". Wprowadził mnie on w świetny klimat zimnego, ponurego i skutego lodem miasteczka Björnstad w północnej Szwecji.
Życie w tym mieście kręci się wokół hokeja i rywalizacji z sąsiadującym miastem Hed. Jeśli chce się zrozumieć tamtejszych mieszkańców i życie trzeba poprostu tam mieszkać - mówi narrator i chyba faktycznie coś w tym jest...
Przepadłam czytając tę serię, choć nigdy wcześniej nie interesowałam się hokejem. Fredrik Backman pisze fantastycznie - doskonale oddaje emocje i uczucia bohaterów. "Zwycięzcy" to kontynuacja losów małej społeczności zamkniętej w głębi ponurego lasu. To książka o miłości, braterstwie, drużynie, stracie i rywalizacji.
Bardzo podobała mi się nietypowa narracja w tej książce. Narrator jest wszechwiedzący, często wyprzedza fakty, zasiewa w nas zarenko niepokoju, intryguje i wzbudza ciekawość.
Björnstad wstrząsa przerażające wydarzenie, które już na zawsze położy się cieniem na tym mieście. "Zwycięzcy" przybliżają historię, która ma miejsce dwa lata po tym tragicznym wydarzeniu. Choć nikt nie chce już o nim myśleć, nie da się ukryć, że życie w Björnstad nie jest już takie samo, jak wcześniej. Straszna wichura która przynosi wiele szkód jeszcze dodatkowo podsyca rywalizację, nie tylko tę hokejową, między Björnstad a Hed. Ujście wszystkich emocji ma jednak zwykle miejsce na lodowisku, czy to wśród zawodników, czy kibiców.
Polubiłam bardzo bohaterów tego cyklu i z wielką przyjemnością po raz trzeci do nich wróciłam. Dużo w tej książce refleksji i cennych cytatów o życiu, przyjaźni, stracie i rywalizacji. Chwyta za serce i wywołuje masę różnych emocji od śmiechu poprzez łzy. Do tego świetny klimat, momentami wydaje nam się iż na własnej skórze czujemy zimny wiatr i mróz. Szkoda, że to już koniec. Będę polecać każdemu tę serię. Koniecznie zacznijcie czytać od pierwszej części, czyli od "Miasta niedźwiedzia" 🙂
"Zwycięzcy" to ostatnia część trylogii "Miasto niedźwiedzia" Fredrika Backmana. Swoją przygodę z tą serią rozpoczęłam od serialu "Miasto niedźwiedzia". Wprowadził mnie on w świetny klimat zimnego, ponurego i skutego lodem miasteczka Björnstad w północnej Szwecji.
Życie w tym mieście kręci się wokół hokeja i rywalizacji z sąsiadującym miastem Hed. Jeśli chce się zrozumieć...
Marlena Dietrich to postać nietuzinkowa i charyzmatyczna. Angelika Kuźniak w swojej książce "Marlene" przedstawia prawdziwy i niejednoznaczny portret kobiety okrzykniętej legendą, kapryśnej, samotnej, ale także bardzo spragnionej miłości. Korzystając z materiałów zgromadzonych w berlińskim muzeum odkrywa mniej znane oblicze artystki przytłoczonej ciężarem sławy. Barwne historie i romanse przeplatają się z bólem, samotnością, uzależnieniem i trudnymi relacjami rodzinnymi. To portret Marleny Dietrich pozbawiony jakichkolwiek masek.
"Marlene" nie jest książką typowo biograficzną, nie przytłacza nadmiarem dat i mało istotnych faktó. To raczej zlepek ciekawostek z życia artystki dla której bycie legendą stawało się z każdym rokiem coraz bardziej trudniejsze.
Marlena jest profesjonalostką. Dużo wymaga od innych, ale przede wszystkim od samej siebie. Bycie legendą jest dla niej nieustanną pracą, by wyglądać tak, jak życzą sobie tego ludzie i aby nigdy nie rozczarować publiczności... Nawet dla młodej Dietrich to nie lada wysiłek.
Podczas jej dwukrotnej wizyty w Polsce (w 1964 i 1966 roku) została zapamiętana jako postać niezwykle charyzmatyczna i do bólu dokładna. Miała swoje dziwne przyzwyczajenia, nawyki i wymagania. Zdawała sobie sprawę ze swojej wysokiej pozycji i nie wahała się jej wykorzystywać. Nie wszędzie jednak była witana entuzjastycznie. Chociaż od zakończenia wojny minęły już lata, w Niemczech wciąż uchodziła za zdrajczynię, gdyż otwarcie wyrażała swój sprzeciw wobec nazizmu. Później wspomniała: "Straciłam ojczyznę i język. Nikt, kto tego nie przeżył, nie może wiedzieć, co czuję".
To jej dążenie do bycia perfekcyjną, idealną, "bycia legendą" stało się wręcz jej obsesją. Nie dawała sobie taryfy ulgowej, zawsze starała się wyglądać perfekcyjnie, nawet jeśli oznaczało to wbijanie sobie igieł z włosami w skórę głowy. Nie umiała pogodzić się z upływającym czasem. Diagnoza raka szyjki macicy niemal zwala ją z nóg. Dalsze swoje lata spędza więc w samotności, zaszywając się w swoim domu i coraz częściej zaglądając do kieliszka oraz po środki nasenne i przeciwbólowe. Przyczyna jej śmierci wciąż nie jest dokładnie znana: jedni mówią i ataku serca, inni twierdzą, że zmarła że starości. Pojawiają się także głosy mówiące o tym, że popełniła samobójstwo. "Śmierć nie była dla Dietrich. (...) Gdyby cały świat mówił panu, że jest pan legendą, żyjącą legendą, po jakimś czasie uwierzyłby pan, że jest nieśmiertelny, że reguły świata w ogóle pana nie dotyczą. Taka była Dietrich".
Angelika Kuźniak korzystając z materiałów zgromadzonych w berlińskim muzeum odkrywa mniej znane oblicze artystki przytłoczonej ciężarem sławy. Barwne historie, romanse przeplatają się z bólem, samotnością, uzależnieniem i trudnymi relacjami rodzinnymi. To portret Marleny Dietrich pozbawiony jakichkolwiek masek.
www.instagram.com/agnethaczyta
Marlena Dietrich to postać nietuzinkowa i charyzmatyczna. Angelika Kuźniak w swojej książce "Marlene" przedstawia prawdziwy i niejednoznaczny portret kobiety okrzykniętej legendą, kapryśnej, samotnej, ale także bardzo spragnionej miłości. Korzystając z materiałów zgromadzonych w berlińskim muzeum odkrywa mniej znane oblicze artystki przytłoczonej ciężarem sławy. Barwne...
więcej mniej Pokaż mimo to
Najnowsza książka Doroty Masłowskiej jest niczym wycieczka po Warszawie bez wychodzenia z domu. To obraz naszej stolicy, która jest jednocześnie piękna, brzydka, straszna i śmieszna, dokładnie taka jak życie.
"Mam tak samo jak ty" to zbiór felietonów pisanych często podczas pandemii ukazujący Warszawę bez ani grama lukru. Obok bogatych dzielnic stoją często lombardy i sklepy pamiętające jeszcze czasy PRL-u, bogactwo miesza się z biedą, przepych z ubóstwem. Ta książka to nie spacer po muzeach i warszawskich zabytkach, to wycieczka po ZUSach, Żabkach i Rossmannie tętniącego życiem, głównie w czasie pandemii aż po Halę Banacha, podziemne przejścia i ciasne uliczki, bo to tak również rozgrywa się prawdziwe polskie życie. Masłowska przedstawia Warszawę, jako stolicę kontrastów. Pisze o jej pięknie i bogactwie, ale skupia się także na ukazaniu jej drugiego oblicza: nieco bardziej szarego i pełnego paradoksów.
Lubię bardzo styl pisania Masłowskiej, jej plastyczny język, cięte riposty i poczucie humoru. "Mam tak samo jak ty" to obraz Warszawy, której nie znajdziecie w żadnym przewodniku. Polecam.
Najnowsza książka Doroty Masłowskiej jest niczym wycieczka po Warszawie bez wychodzenia z domu. To obraz naszej stolicy, która jest jednocześnie piękna, brzydka, straszna i śmieszna, dokładnie taka jak życie.
"Mam tak samo jak ty" to zbiór felietonów pisanych często podczas pandemii ukazujący Warszawę bez ani grama lukru. Obok bogatych dzielnic stoją często lombardy i...
"Genialna przyjaciółka" spotyka "Alicję z Krainy Czarów". Z tego niezwykłego połączenia powstała zaskakująca i niejednoznaczna powieść drogi.
"Złap zająca" to historia przyjaźni Sary i Lejli, które poznały się i dorastały w czasie wojny na Bałkanach. Kiedy Sara wyjeżdża do Irlandii, traci kontakt z Lejlą, jednak za sprawą niespodziewanego telefonu decyduje się wrócić do Bośni i wyruszyć wraz z dawną przyjaciółką w podróż do Wiednia, by odszukać jej brata, który zaginął podczas wojny w Jugosławi.
Obie kobiety, europejka i muzułmanka wyruszają białym oplem w podróż z Mostaru do Wiednia. Wpadają w króliczą norę swojej przeszłości, choć obie zapamiętały ją zupełnie inaczej. Teraźniejszość przeplata się z przeszłością, a czarnowłosa Lejla jest teraz białowłosą Lelą i nie przypomina już dziewczyny sprzed dwunastu lat.
Powrót do Bośni, którą Sara zostawiła już dawno za sobą przywołuje wspomnienia dzieciństwa, miejsc i ludzi.
Ta podróż do Wiednia jest także metaforyczną podróżą w głąb ich samych, historią o przyjaźni, która rozpadła się tak nagle, jak kraj w którym się wychowały.
Podążamy za Sarą i Lejlą, jak za królikiem, którego chcemy złapać. Nie wiemy właściwe jak dalej potoczy się cała historia, jaki będzie jej finał i puenta. Sara z zakamarków pamięci wyłuskuje wspomnienia, które tworzą skomplikowany obraz powojennej Bośni, a także ich relacji i przyjaźni, która obarczona jest również wzajemnymi urazami, niechęcią i rozczarowaniem. To także próba rozliczenia się Sary z przeszłością i wyborami, których dokonała.
Aż trudno uwierzyć, że "Złap zająca" jest debiutancką powieścią Lany Bastašić. To nazwisko, które trzeba zapamiętać. Dla mnie to jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałam w tym roku.
"Genialna przyjaciółka" spotyka "Alicję z Krainy Czarów". Z tego niezwykłego połączenia powstała zaskakująca i niejednoznaczna powieść drogi.
"Złap zająca" to historia przyjaźni Sary i Lejli, które poznały się i dorastały w czasie wojny na Bałkanach. Kiedy Sara wyjeżdża do Irlandii, traci kontakt z Lejlą, jednak za sprawą niespodziewanego telefonu decyduje się wrócić do...
Młody Mungo mógłby być takim przysłowiowym bratem bliźniakiem Shuggie'go Baina. Dźwigają oni bowiem podobny bagaż życiowych doświadczeń - dorastają w podobnym otoczeniu i w podobnej dysfunkcyjnej rodzinie.
Douglas Stuard znowu sięga po tematy znane nam z pierwszej książki, takie jak: bieda i alkoholizm, ale nie ma w tym ani odrobiny wtórności. Choć historia jest bardzo podobna do poprzedniej książki nie czułam się ani trochę zawiedziona.
Nie ukrywam, że "Młody Mungo" to najbardziej wyczekiwana przeze mnie premiera tego roku. Po świetnym "Shuggie Bainie", który był wg jedną z najlepszych książek 2021 roku miałam co do niej bardzo duże oczekiwania.
Tłem akcji ponownie jest biedna i robotnicza dzielnica Glasgow. To tutaj dorasta piętnastoletni Mungo, wrażliwy protestant. Świat, który go otacza zdominowany jest przez biedę, alkoholizm, przemoc i wojny gangów. Na czele jednego z nich stoi jego starszy brat Hamish, dla którego najgorszymi wrogami są katolicy.
Ta książka dotknęła i wstrząsnęła mną naprawdę mocno. "Młody Mungo" to bolesna i wzruszająca opowieść o dorastaniu, pojęciu męskości i próbie wyrwania się z szarego, brutalnego świata.
Mungo dorastający ze starszym rodzeństwem i matką alkoholiczką mocno odczuwa nieprzystosowanie do świata, bierność i bezradność. Mimo iż matka jest dla niego surowa i okrutna, a czasem znika nawet na parę tygodni, nie przestaje pl jej kochać, choć mogłabym rzec, że to bardziej współuzależnienie niż miłość. Matkę zastępuje mu dwa lata starsza siostra robiąca wszystko, by wyrwać się z tego okrutnego świata. Kiedy Mungo poznaje katolika Jamesa czuje, że wreszcie i on ma szansę na inne lepsze życie. Z czasem ich przyjaźń zaczyna przeradzać się w coś więcej... Swoją miłość muszą starannie ukrywać przed rodziną, Hamishem i przed światem, w którym nie ma dla nich miejsca. Kiedy matka wysyła Munga na "męską" wyprawę na ryby z jej dwoma kumplami, po powrocie nic już nie będzie takie, jak wcześniej...
Czytałam tę książkę że ściśniętym gardłem. Douglas Stuart pisze niezwykle realistycznie bez żadnych filtrów i upiększeń, czerpiąc wiele ze swoich własnych doświadczeń. Skala przemocy i okrucieństwa jest momentami niewyobrażalna.
"Młody Mungo" złamie wam serce i zostawi z gulą w gardle, ale też z malutkim promykiem nadziei majaczącym gdzieś w oddali.
Młody Mungo mógłby być takim przysłowiowym bratem bliźniakiem Shuggie'go Baina. Dźwigają oni bowiem podobny bagaż życiowych doświadczeń - dorastają w podobnym otoczeniu i w podobnej dysfunkcyjnej rodzinie.
Douglas Stuard znowu sięga po tematy znane nam z pierwszej książki, takie jak: bieda i alkoholizm, ale nie ma w tym ani odrobiny wtórności. Choć historia jest bardzo...
"Pani March" to satyra na świat nowojorskiej klasy wyższej. W tej lekkiej, zabawnej książce ze sporą dawką ironii możemy dostrzec znakomite studium psychologiczne postaci, a szczególnie tytułowej pani March.
Mąż pani March - George jest znanym i cenionym pisarzem. Pani March prowadzi wystawne życie w eleganckiej nowojorskiej dzielnicy i dumnie korzysta ze sławy swojego męża. Jej życie ogranicza się w zasadzie do zakupów, odwiedzin w ulubionej cukierni i wydawaniu wystawnych przyjęć na cześć swojego męża. Pewnego dnia właścicielka cukierni sugeruję jej, że jest ona pierwowzorem literacki głównej bohaterki najnowszej powieści Georga. Problem w tym, że to odrażająca i odpychająca kobieta lekkich obyczajów o imieniu Johana. Od tej pory życie pani March będzie przepełnione sami podejrzeniami i wręcz obsesyjnymi myślami. Jej niepokój wzrasta jeszcze bardziej, gdy szperając w gabinecie męża znajduje wycinek z gazety dotyczący zaginionej kobiety. Pani March zaczyna nie tylko podejrzewać męża o najgorsze, ale zadręczać się myślami, jakoby to właśnie ona była inspiracją do stworzenia bohaterki ostatniej powieści jej męża. Jej podejrzenia, strach i niepokój sięgają zenitu, kiedy na ulicy ktoś zwraca się do niej imieniem Joanny, a w domu zaczynają pojawiać się karaluchy i niepokojące dźwięki. Pani March jest zdeterniwana, by poznać prawdę. Jej działania jednak będą zagrażać całemu jej otoczeniu.
Świetnie bawiłam się podczas czytania tej książk. Trudno mi ją jednoznacznie zakwalifikować do jakiegoś gatunku, ale z pewnością znajdziecie w niej sporo z powieści psychologicznej, thrillera i ok satyry społecznej. Niech was nie zwiedzie lekkość i humor tej książki. Wbrew pozorom "Pani March" to głębokie studium ludzkiej psychiki oraz świata przepełnionego złudzeniami, pozorami i kłamstwami w którym każdy doskonale odgrywa przypisaną mu rolę. Nieoczywista to książka w której prawda miesza się z fikcją, w bardzo nastrojowym, wręcz filmowym klimacie. Polecam.
"Pani March" to satyra na świat nowojorskiej klasy wyższej. W tej lekkiej, zabawnej książce ze sporą dawką ironii możemy dostrzec znakomite studium psychologiczne postaci, a szczególnie tytułowej pani March.
Mąż pani March - George jest znanym i cenionym pisarzem. Pani March prowadzi wystawne życie w eleganckiej nowojorskiej dzielnicy i dumnie korzysta ze sławy swojego...
"Altruiści" zabierają nas w podróż po Nowym Jorku, Paryżu, Bostonie, Zimbabwe, ale także po zakamarkach naszej duszy. Zaintetesowałam się tą książką, gdy tylko dowiedziałam się, że to zabawna saga rodzinna. Jacy są "Altruiści"? Zabawni, czuli i trochę samotni i samolubni. Arthur Alter jest profesorem w college'u, którego nie stać na kredyt hipoteczny. Jego młodsza dziewczyna nieustannie jest zirytowana, a dzieci nie chcą z nim rozmawiać. Syn Ethan żyje z pieniędzy matki, a Meggie na siłę stara się uszczęśliwiać innych, zapominając często o sobie.
To opowieść o więzach, emocjach, ale też o pieniądzach i problemach z podzieleniem się spadkiem. Wszystko zaczyna się od ognia, który nęka rodzinę Alterów w różnej postaci. Jest gorąco, emocje kipią, a próba pojednania rodziny kończy się otwarciem przysłowiowej "puszki Pandory". Wszystko przyprawione jest tutaj dużą dawką humoru jednak chaotyczność i złożoność tej książki nie ułatwia czytania. Wszystkiego w tej książce dla mnie jest za dużo: postaci, miejsc, poruszanych problemów, tak jakby autor nie potrafił skupić się porządnie na jednym lub kilku wątkach. Nie mogłam się wgryźć w tę historię, męczyłam się podczas czytania chyba właśnie nadmiarem tego wszystkiego. Dla tych co lubią mocno rozbudowane, wielowątkowe książki będzie za to idealna.
"Altruiści" zabierają nas w podróż po Nowym Jorku, Paryżu, Bostonie, Zimbabwe, ale także po zakamarkach naszej duszy. Zaintetesowałam się tą książką, gdy tylko dowiedziałam się, że to zabawna saga rodzinna. Jacy są "Altruiści"? Zabawni, czuli i trochę samotni i samolubni. Arthur Alter jest profesorem w college'u, którego nie stać na kredyt hipoteczny. Jego młodsza...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wyobraźcie sobie świat w którym władza odbiera rodzicom dzieci, a książki zakazane są z przyczyn rasowych. W USA powstaje represyjny system PACT - Ustawa o Protekcji Amerykańskiej Kultury i Tradycji, który pod przykrywką bezpieczeństwa narodowego zwalcza i niszczy każdą osobę pochodzenia azjatyckiego. W kraju panuje strach, a każda próba przeciwstawienia się władzy jest surowo karana.
Dwunastoletni Bird próbuje odnaleźć swoją zaginioną trzy lata wcześniej matkę, poetkę chińskiego pochodzenia. Mieszka wraz z ojcem, dawnym profesorem, zdegradowanym teraz do pracownika bibioletki, który zakazuje mu nawet jakiejkolwiek wzmianki o matce. Bird, a własciwie Noah, gdyż Birdem nazywała go tylko matka, otrzymuje tajemniczy list. Jest pewien, że pochodzi właśnie od niej dlatego, że zaadresowany jest nie do Noaha, tylko do Birda. Ten list to w zasadzie rysunek, który wywołuje u chłopca wiele wspomnień z dzieciństwa. Bird postanawia odnaleźć swoją matkę. Wyruszając na poszukiwania będzie musiał zmierzyć się ze światem pełnym podziałów. Pozna działanie podziemnych bibliotek i poruszające historie dzieci, które zostały zabrane rodzicom. Trafia do Nowego Jorku, gdzie jego głos sprzeciwu może być początkiem wielkiej zmiany.
"Nasze zaginione serca" to książka o podziałach i różnicach rasowych, niesprawiedliwości, sile propagandy,
ale także o odwadze i niezwykłej miłości między matką i dzieckiem. Każe zastanowić się nad tym, jak polityka za pomocą strachu i propagandy posuwa się do manipulacji społeczeństwem i krzywdzenia zwykłych obywateli. Kiedy na mieście w różnych miejscach zaczynają pojawiać się hasła z pytaniem "Ile zaginionych serc jeszcze nam zabiorą" w Birdzie coś pęka. Coraz częściej słychać również plotki, że jego matka stanęła na czele rodzącej się opozycji. Czy Bird również będzie miał w sobie tyle samo odwagi i siły by odnaleźć matkę i sprzeciwić się panującym w kraju zasadom?
Autorka, Celeste Ng, amerykańska pisarka o chińskich korzeniach, w swojej twórczości porusza w szczególności kwestię związaną z rasizmem, szczególnie wobec Azjatów, który nasilił się jeszcze bardziej po pandemii, choć tak naprawdę od dawna jest głęboko zakorzeniony w amerykańskiej historii.
Dla mnie z kolei to książka także o tym, że nie możemy być bierni i obojętni na krzywdę wokół nas. Polityka, z którą się nie zgadzamy, a która próbuje nas uciszyć wywołuje uczucie złości, a złość często przekształca się w bunt i sprzeciw, który może być początkiem poważnych zmian. No cóż... bardzo uniwersalna to książka. Trochę widzę tutaj nawiązania do "Roku 1984" Orwella, czy "Opowieści Podręcznej" Margaret Atwood - książek, które z każdym rokiem przerażają coraz bardziej i zmuszają do refleksji nad tym, w jaką stronę zmierza nasz świat.
Wyobraźcie sobie świat w którym władza odbiera rodzicom dzieci, a książki zakazane są z przyczyn rasowych. W USA powstaje represyjny system PACT - Ustawa o Protekcji Amerykańskiej Kultury i Tradycji, który pod przykrywką bezpieczeństwa narodowego zwalcza i niszczy każdą osobę pochodzenia azjatyckiego. W kraju panuje strach, a każda próba przeciwstawienia się władzy jest...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Mój strach jest konkretny; jego gałęzie - przeciwnie, poskręcane, o nieokreślonych granicach." - Katixa Agirre
"Suche gałązki" to niepokojąca, wzruszająca i bardzo naturalistyczna proza. Marta Barrio stworzyła prawdziwą, ale też niezwykle dramatyczną kronikę cierpienia kobiety, która musi stanąć przed najtrudniejszym wyborem. Autorka bardzo skrupulatnie opisuje ciążę głównej bohaterki. Świetnie oddaje wszystkie jej emocje i odczucia od momentu pojawienia się dwóch kresek na teście ciążowym, wyboru imienia, aż do usłyszenia tej najgorzej wiadomości: "Dziecko - wyjaśnił nam - ma poważną wadę letalną, ciężką dysplazję szkieletową, podręcznikowy przykład. (...) To rzadka choroba, anomalia genetyczna, którą ultrasonograf wykrywa czasami dopiero wtedy, gdy jest za późno na przerwanie ciąży, a przynajmniej wedle prawa hiszpańskiego." Ta wstrząsająca informacha powoduje, że para poważnie zaczyna rozważać możliwość aborcji w innym kraju.
Aborcji wciąż jest tematem tabu, a cierpienie z nią związane ukrywane pod warstwą liczonych eufemizmów i zamiatane pod dywan. "Suche gałązki" poruszają do głębi i fundują nam prawdziwy rollercoaster emocji - od radości poprzez smutek, strach, załamanie, stratę i żałobę.
Krótkie rozdziały przypominają intymne zapiski z pamiętnika." Po co upubliczniać sprawy osobiste? Ponieważ niektóre doświadczenia wykraczają poza pierwszą osobę. Chcę wierzyć, że to jest jedno z nich. Po co pokazywać to, co prywatne, ciało? Być może po to, żeby zdefiniować intymność." To kobiecy głos, przypominający bardziej lament i płacz, a czasem krzyk, tak często przez wielu jeszcze zagłuszany. Bolesna i poruszająca to lektura.
"Mój strach jest konkretny; jego gałęzie - przeciwnie, poskręcane, o nieokreślonych granicach." - Katixa Agirre
"Suche gałązki" to niepokojąca, wzruszająca i bardzo naturalistyczna proza. Marta Barrio stworzyła prawdziwą, ale też niezwykle dramatyczną kronikę cierpienia kobiety, która musi stanąć przed najtrudniejszym wyborem. Autorka bardzo skrupulatnie opisuje ciążę...
Proza Emilie Pine jest niezwykle oszczędna i wzruszająca w swojej prostocie. Jednocześnie wymaga od czytelnika sporego zaangażowania i skupienia, bo Pine pisze o małych, codziennych rzeczach docierając do tych niezwykle wielkich.
Akcja powieści "Ruth i Pen" rozgrywa się w ciągu jednego dnia. Wśród ulicznego gwaru, klaksonów autobusów, szumu wody pod prysznicem poruszane zostają tematy związane z przyjaźnią, miłością i rodzicielstwem. Ruth i Pen dzieli w zasadzie wszystko. Przypadek sprawia, że tego samego dnia stają przed trudnym wyborem. Ruth to terapeutka, która będzie musiała stanąć przed wyborem, czy ratować swoje małżeństwo, czy jednak zdecydować się na odejście. Z kolei Pen to nastolatka, która waha się przed wyznaniem swojej przyjaciółce, tego co naprawdę do niej czuje. Dwa różne charaktery, dwie różne osobowości, jeden ten sam Dublin i jeden dzień, który zmienia wszystko.
Emilie Pine świetnie odnajduje się wchodząc do głów swoich jakże różnych bohaterek. Jej proza podnosi na duchu, wzrusza i udowadnia, że nadzieją zawsze umiera ostatnia.
Proza Emilie Pine jest niezwykle oszczędna i wzruszająca w swojej prostocie. Jednocześnie wymaga od czytelnika sporego zaangażowania i skupienia, bo Pine pisze o małych, codziennych rzeczach docierając do tych niezwykle wielkich.
Akcja powieści "Ruth i Pen" rozgrywa się w ciągu jednego dnia. Wśród ulicznego gwaru, klaksonów autobusów, szumu wody pod prysznicem poruszane...
"Cudowne lata" to książka wielokrotnie przez was polecana, ale jeśli przy jej zakupie miałabym sugerować się samym tytułem i okładką nie wiem, czy bym się na nią zdecydowała. Okładka owszem jest piękna, a tytuł sugeruję, że w środku czeka na nas jakaś romantyczna, trochę przesłodzona historia z młodzieńczych lat, którą ja pewnie bym odrzuciła sądząc, że może być zbyt banalna. Na całe szczęście recenzje i opinie mówią coś innego 😉 Ktoś przekładając francuski tytuł "Trois" na polskie "Cudowne lata" i projektując okładkę popełnił duży błąd. Muszę wam o tym tutaj napisać, bo dla mnie to jedyny minus tej książki. Dzieciństwo i lata młodości są oczywiście piękne, szczęśliwe i kolorowe jak te fioletowe magnolie na okładce, ale zdarzają się także chwile pełne bólu, rozczarowania i smutku. I właśnie o tym, jest ta książka. Zerknijcie proszę na jej zagraniczne wydania, a będziecie wiedzieć o czym mówię.
"Cudowne lata" to historia o trójce przyjaciół: Ninie, Êtienne i Adrienie. Poznają się podczas pierwszego dnia w szkole i od tej pory obiecują sobie, że będą nierozłączni. Wspólnie przeżywają swoje pierwsze miłości i rozczarowania, zakładają zespół i planują wyjechać na studia do Paryża. Życie jednak mocno zweryfikuje ich plany na przyszłość.
Czy ich przyjaźń przetrwa próbę czasu? Co takiego się wydarzyło, że od kilkunastu lat nie mają ze sobą już kontaktu?
W książce mamy dwie ramy czasowe, przeskakujemy z lat dziewięćdziesiątych do roku 2017. Teraz Nina, Êtienne i Adrien nie widują się i nie rozmawiają ze sob. Choroba Êtienne sprawia jednak, że nawiązuje on ponowny kontakt z Niną.
Ta historia przenosi nas do czasów naszego własnego dzieciństwa, wywołuje sentyment i wzruszenie, pachnie chlorowaną wodą w basenie, smakuje lodami na patyku i pierwszym papierosem. "Cudowne lata" opowiadają o przyjaźni z czasów dzieciństwa, ale także o trudnych wyborach, które decydują o tym, kim zostajemy.
Valérie Perrin stworzyła niesamowity klimat. Przenosi czytelnika do lat szkolnych i funduje nam cały kalejdoskop różnych emocji. Postaci są barwne, a ich emocje znakomicie oddane. Takie książki chcę czytać! Z pewnością znajdzie się w topce tego roku.
"Cudowne lata" to książka wielokrotnie przez was polecana, ale jeśli przy jej zakupie miałabym sugerować się samym tytułem i okładką nie wiem, czy bym się na nią zdecydowała. Okładka owszem jest piękna, a tytuł sugeruję, że w środku czeka na nas jakaś romantyczna, trochę przesłodzona historia z młodzieńczych lat, którą ja pewnie bym odrzuciła sądząc, że może być zbyt...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Przy stole" to książka o tym, że często żyjemy w iluzji i nie widzimy, że sprawy mają się zupełnie inaczej. Gerry i Linda uchodzą za szczęśliwe małżeństwo z ponad trzydziestoletnim stażem. Decyzja o separacji sprawia, że obraz pozornie idealnej rodziny zaczyna się rozpadać. Dzieci - Nicole i Jamie są zszokowani tą decyzją, która staje się niejako punktem zapalnym tego wszystkiego, co dzieje się potem.
Nicole jest trzydziestosześcioletnią twardą i bezkompromisową singielką i bizneswomen. Nie wyobraża sobie imprez bez alkoholu, które często kończą się przygodnym seksem. Stara się uśmiechać i tryskać humorem, bo myśli, że właśnie tego oczekują od niej rodzina i znajomi. Wiecznie w biegu nie dopuszcza do siebie własnych uczuć, przekonana, że są one oznaką słabości.
Jamie właśnie planuje ślub ze swoją długoletnią narzeczoną. Rozstanie rodziców jest tym bardziej kłopotliwe, bo jak zaadresować zaproszenia, co ze ślubną przemową, podziękowaniami, rozmieszczeniem przy stole... Niby Jamie świetnie dogaduje się z narzeczoną, ale ich związek pozbawiony jest namiętnych uczuć. Jego decyzja o ślubie podyktowana jest bardziej długim stażem związku. Taka wg Jamiego jest kolej rzeczy. Boi się on zmian i podjęcia decyzji ze strachu przed porażką. Jego życie przypomina ruchomy chodnik na lotnisku. "Nieważne czy idziesz, czy stoisz, i tak się poruszasz, i tak w końcu znajdziesz się w konkretnym miejscu".
"Przy stole" to książka o braku komunikacji, o zmaganiu się z presją życia po trzydziestce i o tym, że ludzie mają"ja publiczne i " ja" prywatne. Przepełniona jest emocjami, ale tymi schowanymi i głęboko ukrytymi. Może dlatego niektórzy zarzucają jej powierzchowność i brak dojrzałości bohaterów. Ja jednak widzę w niej niesamowity realizm i mam poczucie iż bohaterami tej książki mogłaby być każda współczesna rodzina i każdy z nas. Tutaj emocje co prawda nie wylewają się każdym porem skóry, tylko są mocno blokowane przed jakimkolwiek wyjściem na powierzchnię. Myślę więc, że ta pozorna płytkość o której niektórzy piszą jest celowym zabiegiem autorki. Ale wiadomo że, każdy odbiera książkę przez pryzmat jakiś swoich własnych doświadczeń...
"Przy stole" to książka o tym, że często żyjemy w iluzji i nie widzimy, że sprawy mają się zupełnie inaczej. Gerry i Linda uchodzą za szczęśliwe małżeństwo z ponad trzydziestoletnim stażem. Decyzja o separacji sprawia, że obraz pozornie idealnej rodziny zaczyna się rozpadać. Dzieci - Nicole i Jamie są zszokowani tą decyzją, która staje się niejako punktem zapalnym tego...
więcej mniej Pokaż mimo to
Uwielbiam serial "Wielkie kłamstewka" więc nie będę chyba zbyt obiektywna oceniając tę książkę ;) Schemat i konstrukcja "Klubu kłamców" Annie Ward jest wręcz identyczna jak w serialu i powieści Liane Moriarty. Trochę to przewidywalne, trochę zastanawiałam się, czy nie podchodzi to już pod plagiat, a trochę byłam nawet z tego faktu zadowolona 😉
"Klub kłamców" osadzony jest właściwie w takich samych realiach, co "Wielkie kłamstewka". Choć miejsce jest inne to czytając tę książkę wyobrażałam sobie piękny krajobraz Monterey z czołówki serialu.
Już na wstępie mamy do czynienia z wielką zbrodnią, wiemy, że ze szkoły zostały wyniesione dwa ciała. W następnych rozdziałach cofamy się o kilka miesięcy i odkrywamy skomplikowaną sieć kłamstw i szokujących sekretów, które doprowadziły do tej zbrodni.
Akcja kręci się wokół elitarnej szkoły w górskim miasteczku Kolorado. Natalie jest asystentką administracyjną i marzy o życiu, takim jakie prowadzą matki uczniów tej szkoły. Broke jest dziedziczką fortuny, a Asha to sprzedawczyni nieruchomości, która podejrzewa swojego męża o romans. Ich córki trenują piłkę nożną i rywalizują ze sobą nie tylko na boisku, ale także o miejsce na prestiżowej uczelni. Szkolą się pod okiem Nicholasa - przystojnego wicedyrektora do spraw sportowych, którego Natalie kocha, Broke pożąda, a Asha potrzebuje. Losy tych trzech kobiet splotą się ze sobą w zaskakujących okolicznościach.
Spędziłam bardzo przyjemny czas z tą książką. "Klub kłamców" to nie tylko historia o rywalizacji kobiet o względy mężczyzny, ale także ukazanie sieci kłamstw i sekretów skrywanych pod pod fasadą pięknych domów i majętnych i "idealnych" rodzin. To także opowieść o solidarności kobiet w obliczu krzywd wyrządzonych im oraz ich córkom. Choć całość była dość przewidywalna, ale to chyba tylko ze względu na moją znajomość "Wielkich kłamstewek" to czytałam tę książkę z wielkim zaciekawieniem. Można by rzec: "ale to już było..." lecz podczas czytania czułam taki vibe tego serialu, że nie przestaję się zachwycać 🙈😍
Uwielbiam serial "Wielkie kłamstewka" więc nie będę chyba zbyt obiektywna oceniając tę książkę ;) Schemat i konstrukcja "Klubu kłamców" Annie Ward jest wręcz identyczna jak w serialu i powieści Liane Moriarty. Trochę to przewidywalne, trochę zastanawiałam się, czy nie podchodzi to już pod plagiat, a trochę byłam nawet z tego faktu zadowolona 😉
"Klub kłamców" osadzony jest...
Kiedyś kobiety musiały być smokami. Tak, to pewne! Myślę, że nadal w każdej z nas drzemie uśpiona jeszcze smoczyca 😉
"Dwudziestego piątego kwietnia 1955 roku pomiędzy godziną 11.45 a 14.30 czasu centralnego 642 987 Amerykanek — żon i matek — przeistoczyło się w smoki. Jednocześnie. Masowe przesmoczenie. Największe w dziejach. Wśród kobiet, które przemieniły się tego dnia, nie było mojej matki. Była za to ciotka Marla".
Bohaterką tej książki jest dziewczynka o imieniu Alex. Jej świat runął w jednej chwili: dom, w którym mieszkała spłonął, a jej ciotka Marla zniknęła. Dziewczynka wraz z przybraną siostrą zamieszkuje w wynajętym mieszkaniu, które opłaca jej ojciec. Kiedy Alex chce kontynuować naukę, jej ojciec sprzeciwia się tej decyzji, grożąc pozbawieniem córki środków na utrzymanie. W Alex coś pęka, zaczyna zauważyć wszechobecną zmowę milczenia i zakłamanie. Pojawiają się świadkowie pierwszych przesmoczeń, choć państwo robi wszystko, żeby ukryć ten fakt. Tysiące kobiet - smoczyc chce uwolnić się od patriarchatu i walczyć o swoje prawa i marzenia. Społeczeństwo stara się to przemilczeć, zlekceważyć i wyprzeć. Kobiety jednak pozostają nieugięte. Ich narastający gniew sprawia, że przeistaczają się w smoki, których nikt nie powstrzyma.
"Kiedy kobiety były smokami" to powieść o feminizmie i sile kobiet. Kelly Barnhill udowodniła, że można przedstawić poważne tematy i problemy za pomocą realizmu magicznego i odrobiny fantastyki. Pod tą magiczną otoczką kryją się uniwersalne i ważne przesłania. W książce zostaje poruszona kwestia patriarchatu, nierównego traktowania kobiet, a także odbierania im głosu. To także historia o zmowie milczenia, wstydzie, który nie pozwala zabrać głosu, a także o kobiecym gniewie, który ma niewyobrażalną skalę.
Kiedyś kobiety musiały być smokami. Tak, to pewne! Myślę, że nadal w każdej z nas drzemie uśpiona jeszcze smoczyca 😉
"Dwudziestego piątego kwietnia 1955 roku pomiędzy godziną 11.45 a 14.30 czasu centralnego 642 987 Amerykanek — żon i matek — przeistoczyło się w smoki. Jednocześnie. Masowe przesmoczenie. Największe w dziejach. Wśród kobiet, które przemieniły się tego dnia,...
"Nim dojrzeją maliny" to słodo-gorzki debiut ukraińskiej pisarki Eugenii Kuzniecovej.
Radek Rąk napisał o tej książce: "Są takie momenty, kiedy trzeba uciekać. I są takie miejsca, do których uciec można".
Dwie siostry i kuzynka wyjeżdżają na rodzinną wieś, do prawie stuletniej babci, u której kiedyś spędziły dzieciństwo. Mijka właśnie się zaręczyła się choć kocha innego mężczyznę, Lilka zastanawia się nad wyjazdem do Australii, a Marta jest w bliźniaczej ciąży i nie chce zdradzić, kto jest ojcem dzieci.
W otoczeniu sielskiej przyrody, wśród śpiewu ptaków, zapachu kwiatów i dojrzałych owoców czas na chwilę się zatrzymuje. Jednak każdy urlop kiedyś dobiega końca, a życie nie zwalnia biegu. Problemy, chwilowo odepchnięte na bok, wkrótce przypominają jednak o sobie.
To trochę historia o tym, że choćbyśmy nie wiadomo, jak daleko uciekali nasze problemy również będą za nami podążać. Zmiana otoczenia z pewnością pozwala się do nich zdynsować i nabrać siły, ale nie sprawi, że one znikną. W końcu Mijka, Lilka i Marta będą musiały podjąć pewne decyzje. "Lilka zdawała sobie sprawę, że dla niej też nic nie stanie się jaśniejsze, nawet jeśli zrobi sobie trzymiesięczną przerwę. Wprost przeciwnie, wszystko tylko się skomplikowało".
"Nim dojrzeją maliny" to ciepła i nostalgiczna książka. Nie znajdziemy w niej rozbudowanej akcji ani zawrotnego tempa. Mogłaby aspirować do pięknej sagi rodzinnej, gdyby postaci byli bardziej rozbudowane, a emocje bardziej głębsze. Dla mnie okazała się jednak zbyt banalna i monotonna. Wiem jednak, że znajdzie swoich zwolenników, którzy lubią takie lekkie i niespieszne historie. Została wyróżniona Europejską Nagrodą Literacką i spotkała się z wieloma dobrymi opiniami czytelników więc gorąco zachęcam byście sami sięgnęli po tę książkę i wyrobili sobie własne zdanie na jej temat. "Nim dojrzeją maliny" to książka, która może zachwycić lub wręcz przeciwnie - rozczarować swoją prostotą.
"Nim dojrzeją maliny" to słodo-gorzki debiut ukraińskiej pisarki Eugenii Kuzniecovej.
Radek Rąk napisał o tej książce: "Są takie momenty, kiedy trzeba uciekać. I są takie miejsca, do których uciec można".
Dwie siostry i kuzynka wyjeżdżają na rodzinną wieś, do prawie stuletniej babci, u której kiedyś spędziły dzieciństwo. Mijka właśnie się zaręczyła się choć kocha innego...
"Córki Klanu Jeleni" wywołały we mnie smutek i wzruszenie o tyle mocniejsze im bardziej uświadamiałam sobie, że opisana w książce historia miała lub mogła naprawdę mieć miejsce. Danielle Daniel - autorka książki opowiada historię zainspirowaną prawdziwymi dziejami swojej rodziny cofając się aż do XVIII wieku, do czasów kolonizacji tzw. Nowej Francji, a obecnej Kanady.
1657 rok, osada Trois-Rivières - Marie jest rdzenną kobietą należąca do Klanu Jeleni, dla której żywioły i naturą są największą siłą i wartością. Musi jednak zapomnieć o swojej rodzinie i założyć nową w której żyłach będzie płynąć krew francuskich osadników. Rozpoczyna się bolesny i pełen cierpienia proces nawracania rdzennej ludności na jedną właściwą chrześcijańską wiarę.
"Córki Klanu Jeleni" to powieść o niezwykłej sile, wytrwałości i niezłomności kobiet. Marie zostaje zmuszona do poślubienia białego kolonizatora, porzucenia swoich dotychczasowych wierzeń i przejścia na chrześcijańską wiarę. Jej mąż Pierre jest głęboko wierzącym katolikiem jednak poślubiając Marie zaczyna powoli odkrywać dobrodziejstwa natury, uczy się polować i korzystać z wiedzy żony.
Akcja książki toczy się powoli, jakby zgodnie z rytmem natury, nabiera dopiero tempa, kiedy pojawia się postać Jeanne, najstarszej córki Marie i Pierra.
Kiedy Marie była w ciąży z Jeanne, pewna kobieta przepowiedziała, że jej córkę czeka okrutny los. Od tej pory Marie nieustannie niepokoi się o jej los. Jeanne od początku jest buntowniczką zmuszoną żyć pomiędzy dwoma światami. Sprzeciwia się niektórym zasadom i oczekiwaniom. Jej bunt i decyzję niosą jednak ze sobą tragiczne skutki.
Jeanne jest głosem wszystkich kobiet, które stały się ofiarami katolickich kolonizatorów. Danielle Daniel oddaje hołd kobietom zmuszonym do poślubienia białych osadników i porzucenia swojego dotychczasowego życia. To bolesna i prawdziwa lekcja historii, która obdziera z najmniejszych złudzeń i pokazuje ile cierpienia zgotowali katoliccy kolonizatorzy. Jeśli chcecie bardziej wgłębić się w ten temat to polecam wam bardzo książkę "27 śmierci Toby'ego Obeda". Ostrzegam jednak, że bez paczki chusteczek się nie obejdzie.
Premiera książki 22.02.
[współpraca z @wydawnictwomova]
www instagram.com/agnethaczyta
"Córki Klanu Jeleni" wywołały we mnie smutek i wzruszenie o tyle mocniejsze im bardziej uświadamiałam sobie, że opisana w książce historia miała lub mogła naprawdę mieć miejsce. Danielle Daniel - autorka książki opowiada historię zainspirowaną prawdziwymi dziejami swojej rodziny cofając się aż do XVIII wieku, do czasów kolonizacji tzw. Nowej Francji, a obecnej Kanady.
1657...
Bardzo zaskakująca i niejednoznaczna to była książka łącząca w sobie cechy kryminału z traktatem filozoficznym.
Nie znałam wcześniej twórczości argentyńskiej pisarki Claudii Piñeiro, ale zdecydowanie jej książki zasługują na uwagę. Jej styl pisania jest bardzo nowatorski i nieporównywalny do żadnego innego.
"Czas much" to historia o kobietach, matkach i córkach, a także o muchach, tych natrętnych, odganianych, które nie chcą zniknąć z pola widzenia.
Ines wychodzi na wolność po piętnastu latach odsiadki za zabójstwo kochanki byłego męża. Próbuje z pomocą przyjaciółki - towarzyszki z więzienia odnaleźć się w nowej rzeczywistości. A przez piętnaście lat zmieniło się dużo: rozwinął się feminizm i zaczęto mówić o równouprawnieniu zupełnie innym językiem. Razem z Rączką zakładają firmę zajmującą się dezysenkcją, a przyjaciółka dodatkowo świadczy usługi detektywistyczne. Kiedy wszystko zdaje się wracać na właściwe tory, Ines otrzymują od swojej klientki zaskakującą propozycję. Pani Bonar oferuje jej dużą sumę pieniędzy w zamian za załatwienie dla niej zabójczej trucizny. Ta transakcja pełna jest niebezpieczeństwa, ale jest również dla przyjaciółek ogromną szansą na lepsze życie, zwłaszcza, że Rączka walczy ze śmiertelną chorobą.
Czytając tę książkę wyczuwamy się w sytuację Ines, zastanawiamy się, jak byśmy postąpiły na jej miejscu. "Czas much" pełen jest odcieni szarości, nic w tej książce nie jest tylko czarne lub białe.
Dodatkowo autorka snuje niesamowicie mądre i skłaniające do refleksji rozważania na temat kobiecości, macierzyństwa, grzechu i kary. Masa w tej książce różnych aluzji, metafor, no i much. Muchy są wszędzie. "Ale kiedy umiera mucha, człowiek nic nie mówi, nie wydaje dyspozycji, nic."
Bardzo zaskakująca i niejednoznaczna to była książka łącząca w sobie cechy kryminału z traktatem filozoficznym.
więcej Pokaż mimo toNie znałam wcześniej twórczości argentyńskiej pisarki Claudii Piñeiro, ale zdecydowanie jej książki zasługują na uwagę. Jej styl pisania jest bardzo nowatorski i nieporównywalny do żadnego innego.
"Czas much" to historia o kobietach, matkach i córkach, a także o...