-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński5
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać358
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2010
2016-01-07
2024-01-29
Czasy, któe "wspominamy" jako najświetniejszy okres naszej cywilizacji, okazują się nie takie różowe, jak by się wydawało. Na głównego bohatera autor wybrał też mniej ciekawą postać, będącą przeciwieństwem wybitnych postaci z początków Cesarstwa Rzymskiego. Kulawy, jąkający się, uważany za przygłupa Klaudiusz z jednej strony jest ignorowany jako niestanowiący zagrożenia dla dworskich intryg, z drugiej te intrygi doskonale dostrzega. Nie bierze w nich udziału, to raczej one sterują jego życiem (aż do wyniesienia na sam szczyt), ale we wszystkim jest biernym obserwatorem.
Zabieg z utworzeniem autobiografii jest ciekawy i bardzo mi się podobał, ale nie do końca jestem pewny, czy właściwy. Przemyśleń, rozważań moralnych itp. dużo tutaj nie ma (i chyba dobrze, bo byłyby jednak niewiarygodne), ale też za to przyjęte podejście pozwala lepiej identyfikować się z odizolowanym od świata bohaterem, pozostawionym z własnymi myślami. Wydaje się, że wszechwiedzący narrator nie zdołałby stworzyć takiego poczucia osamotnienia.
Klaudiusz mało pisze o sobie, a więcej o otaczającym go świecie i wydarzenia przedstawia kolejnymi gawędami. Nie ma tu dat, nie do końca wiadomo, co jest prawdą, a co fikcją - gdzie autor popuścił wodze fantazji, a które elementy podał zgodnie z zapisami historyków. Paradoksalnie, dodaje to autentyczności tej postaci. Wydaje się, że opis w trzeciej osobie, pozbawiony dat czy szczegółów, byłby w jakiś sposób niepełny, natomiast autorowi-Klaudiuszowi można to wybaczyć.
Nie wiem, czy to wpływ tłumacza i czy w oryginale też mowa jest o "Niemcach", "Hiszpanach", "Francuzach" oraz czy występują pewne zapożyczenia z feudalizmu czy późniejszych epok, ale w gruncie rzeczy te anachronizmy bardzo mi się podobały. Tworzy to pewną więź między czytelnikiem a żyjącym dawno cesarzem, pomiędzy naszym światem a tamtym. Nie chodzi o uwspółcześnienie treści, a języka. Inaczej wszystko musiałoby być napisane starożytną łaciną.
Wszechobecne spiski, morderstwa, boska chwała i moralne zepsucie tamtych czasów to temat pomijany w szkole, gdzie uczymy się tylko o zwycięskich wodzach i cnotliwych poetach. Tutaj jednym kaprysem można pozbawić kogoś życia, majątku lub zrobić konia senatorem. A pamiętajmy, że czyjeś zachcianki z tej epoki sprawiły, że do dziś połowa świata ostatni miesiąc w roku nazywa "dziesiątym" (December).
Książka uświadamia nam, że czasy, w których dzieje się akcja, znamy znacznie mniej, niż nam się wydaje. Powieść najpierw te nieznane czasy przybliża, pozwala nam je zrozumieć, a potem pokazuje je z perspektywy osoby, która zupełnie do nich nie pasuje. Kogoś nijakiego, kto ma tylko jedno zainteresowanie, żadnych ambicji, żadnych pragnień, chce tylko mieć tzw. święty spokój. Kogoś, kto okazuje się fascynujący tylko dlatego, że kompletnie nie pasuje do swojej epoki. Myślę, że ten kontrast stanowi właśnie o wielkości tego dzieła.
Czasy, któe "wspominamy" jako najświetniejszy okres naszej cywilizacji, okazują się nie takie różowe, jak by się wydawało. Na głównego bohatera autor wybrał też mniej ciekawą postać, będącą przeciwieństwem wybitnych postaci z początków Cesarstwa Rzymskiego. Kulawy, jąkający się, uważany za przygłupa Klaudiusz z jednej strony jest ignorowany jako niestanowiący zagrożenia ...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-05-10
Historia Władka to jedna z wielu tysięcy podobnych historii Polaków XX wieku. I wojna światowa, zesłanie do Rosji. W Polsce wszyscy taką historię znamy i nie jest w niej nic dziwnego. To, co jest tu poruszające, to fakt, że napisał to ktoś z kultury anglosaskiej, w miarę dobrze oddając ducha tych mrocznych czasów, kojarzących się na Zachodzie tylko ze zdjęciem uśmiechniętego Stalina w Jałcie.
Nie wierzę, że Autor sam tę historię wymyślił i jestem pewien, że bazą stały się czyjeś (może wielu osób) wspomnienia. Na pewno jest tu włożona spora ilość pracy w zapoznanie tematu. Z tego powodu ogromny szacunek za poruszenie tego tematu i próbę przekazania zachodniemu czytelnikowi historii Polski (tu przypomina mi się film Mela Brooksa "to be or not to be"). Na szczęście ta historia nie jest szczególnie długa, przez co jest szansa, że znudzony Anglik czy Amerykanin nie odłoży książki na półkę, ale będzie czytał dalej i coś mu w głowie zostanie.
Chociaż tempo później nieco siada i coraz częściej pojawiają się dość duże przeskoki, kolejnych drugoplanowych bohaterów nie poznajemy już tak dokładnie.
W trakcie lektury obserwujemy świat XX wieku na tle historycznych wydarzeń. Mamy dwóch antagonistów, którzy jednocześnie są protagonistami. Kibicujemy obu i czekamy, aż się wreszcie pogodzą. Dość zręczny zabieg, który trzyma do końca w napięciu.
Zakończenie zaskakuje, ale... chyba takie powinno właśnie być, jakie jest. Dusza krzyczy "więcej" i teraz będę czytał "Córka marnotrawna". Jedna historia się kończy, druga zaczyna - to też jest tu ładnie ujęte.
Śledzimy bohaterów na przestrzeni ich całego życia. Autor sprawnie dostosowuje emocje i motywacje do ich sytuacji, ale też i wieku. W dzieciństwie może są oni nieco zbyt dojrzali, ale to też chyba chodzi o to, aby pokazać ich ponadprzeciętność.
Książka przypomina trochę książki K. Folleta ("Upadek gigantów" i kolejne części), choć jest mniej (i dobrze) "epickie". Archer skupia się mniej na wydarzeniach i kontekście (tło historyczne mu nie zawsze wyszło), a bardziej na emocjach. Z drugiej strony, Follett wciskał swoich bohaterów, gdzie tylko się dało i strasznie spłycał ich motywacje w jednym kierunku. Myślę, że warto przeczytać obie.
Historia Władka to jedna z wielu tysięcy podobnych historii Polaków XX wieku. I wojna światowa, zesłanie do Rosji. W Polsce wszyscy taką historię znamy i nie jest w niej nic dziwnego. To, co jest tu poruszające, to fakt, że napisał to ktoś z kultury anglosaskiej, w miarę dobrze oddając ducha tych mrocznych czasów, kojarzących się na Zachodzie tylko ze zdjęciem...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-25
Niewiele gorsza od poprzedniej części, niepotrzebne chyba aż tak długie wprowadzenie o Herodzie, natomiast ciekawe, że autor zacytował na końcu różne relacje współczesnych o śmierci Klaudiusza.
Wydaje się, że oryginalny tytuł ("Klaudiusz bóg" lub może "Boski Klaudiusz") byłoby lepsze. Chyba Messalina jest tam dla swego rodzaju reklamy u polskeigo czytelnika; jest to postać drugoplanowa, choć pewnie najważniejsza z drugoplanowych, to jednak zmiana tytułu przez tłumacza jest moim zdaniem nieuzasadniona.
To, co jest innego w drugiej części, jest przede wszystkim cytowanie współczesnych bohaterowi opinii. Z jednej strony w jakiś sposób się z nim utożsamiamy, życzymy mu jak najlepiej, a z drugiej - zauważamy (w postaci plotek, cytowanych listów czy rozmów), że współcześni mieli na jego temat zgoła inne zdanie. Przyznam, że zrobiło to na mnie duże wrażenie. W pierwszej części forma autobiografii jest zaskakująca, tutaj zaskakujący był dla mnie zabieg z odmiennym widzeniem siebie samego i przez inne osoby. Autor wykonał ogromną pracę i należy sądzić, że takie celowe upiększenie postaci Klaudiusza jest jak najbardziej zamierzone (w końcu każdy z nas uważa się za lepszego niż oceniają go inni).
Obie książki zostawiły mnie z dużym "WOW" - co pewnie współcześni Klaudiuszowi nazywaliby z grecka "katharsis". Jeszcze w trakcie lektury zerkałem do Wikipedii i innych źródeł na temat opisywanych osób i zdarzeń i moim zdaniem można tak robić, wiedza o tym, jak się to wszystko skończy, w niczym nie przeszkadza.
Opis kampanii na Brytanii przypomina pamiętniki generałów; opis ukarania Messaliny wygląda niczym sceny z "Ojca chrzestnego".
Warto przeczytać i dokończyć rozpoczętą w pierwszym tomie historię. Szkoda, że to już koniec, przecież potem jeszcze było tylu władców, niewiernych żon, morderstw, spisków...
Niewiele gorsza od poprzedniej części, niepotrzebne chyba aż tak długie wprowadzenie o Herodzie, natomiast ciekawe, że autor zacytował na końcu różne relacje współczesnych o śmierci Klaudiusza.
Wydaje się, że oryginalny tytuł ("Klaudiusz bóg" lub może "Boski Klaudiusz") byłoby lepsze. Chyba Messalina jest tam dla swego rodzaju reklamy u polskeigo czytelnika; jest to postać...
2022-01-20
"Wake up, Neo..."
Świetnie stworzony świat, tym razem, jak się wydaje, utopijny. Mechanizm funkcjonowania społeczeństwa, któremu jest już tak dobrze, że prawie nie musi pracować, jest na swój sposób wizjonerski. Chyba niedługo - za kilkadziesiąt może lat - czeka nas to samo, skoro najpierw tydzień pracy skrócono z 6 dni do 5, teraz coraz częściej mówi się o 4-dniowym tygodniu pracy... Było 10 godzin pracy dziennie, jest 8, a może wkrótce będzie 7. Tutaj Autor przedstawia propozycję, jak mogłoby to funkcjonować jako ostateczny system, gdy praca będzie już prawie całkowicie zbędna, i wydaje się, że ma to sens.
Ale ten świat idealny ma swoje drugie dno, podziemie - różnych cwaniaków, oszustów, przestępców naciągających system. W praktyce wszyscy będący w szarej strefie są jednak pożyteczni i to oni pozwalają w tym pozornie idealnym świecie funkcjonować.
Spojrzawszy na kontekst czasów, w których powstała ta książka, może jest to próba wybielenia cinkciarzy, badylarzy i innego rodzaju "elementu" z czasów późnego PRL: z jednej strony są oni tępieni przez władze, z drugiej są niezbędni dla ludności; z tego powodu władza ich toleruje. Czy ich istnienie jest winą społeczeństwa, czy też systemu, w którym żyjemy?
Głębsze dno tego świata, które główny bohater stopniowo odkrywa, wydaje się z jednej strony zaskakująco do niego pasujące; one wprost z niego wynika i staje się jego oczywistym dopełnieniem. Z drugiej jednak - chyba zbyt mało realne; a może raczej: zupełnie niepasujące do realiów czasów książki (nawet gdyby to ZSRR było tym odpowiednikiem siły sprawczej dla całego tego systemu). Wtedy ten system - już dla czytelnika zrozumiały i odniesiony na świat rzeczywisty - miałby swoje usprawiedliwienie, ale chyba Autor miał tu jednak inne intencje. Raczej chyba o wybielanie PRL i jej władz nie chodziło.
Zakończenie niestety, jak słusznie zauważył był cytowany w Posłowiu anonimowy redaktor, "pochodzi z innej książki". Tutaj pada nawiązanie w zasadzie nie wiadomo do czego; głębsze dno - raczej jest zupełnie niejasne, urwane - jakby termin oddania powieści się kończył. Może brakuje drugiej części, dalszego ciągu? Ten jednak chyba byłby niepotrzebny, jak niepotrzebne były kolejne części filmu "Matrix".
Nie ma niestety dylematu, czy główny bohater postąpił dobrze - czy warto było wziąć czerwoną pigułkę? Czy rzeczywiście ten odkryty teraz świat, stojący ponad dotychczas mu znanym jest lepszy? Czy on jest w zasadzie idealny? Chyba nie; jest tu "wybryk" jednego z drwali, który może sugerować pojawianie się kolejnego buntu, nieposłuszeństwa chociaż. A więc, czy warto tego królika dalej gonić?
Ten koniec niestety przynosi pewne rozczarowanie, ale sama droga do niego jest na pewno pasjonującą przygodą. Myślę, że warto tę podróż odbyć.
"Wake up, Neo..."
Świetnie stworzony świat, tym razem, jak się wydaje, utopijny. Mechanizm funkcjonowania społeczeństwa, któremu jest już tak dobrze, że prawie nie musi pracować, jest na swój sposób wizjonerski. Chyba niedługo - za kilkadziesiąt może lat - czeka nas to samo, skoro najpierw tydzień pracy skrócono z 6 dni do 5, teraz coraz częściej mówi się o 4-dniowym...
2016-06-26
Jedna z najlepszych powieści Lema, inna w stylu niż pozostałe. Wizja ewolucji biologicznej przeniesionej w świat maszyn. Ewolucja sama w sobie nie istnieje, ale "zmusza" żywe organizmy do dostosowywania się do warunków. Nie dlatego ryba ma opływowy kształt, żeby lepiej pływała, a dlatego nie ma nieopływowego, gdyż pływała gorzej. Algorytmy ewolucyjne, dziś stosowane w metodach sztucznej inteligencji, jakże trafnie przepowiedziane przez Mistrza w tej opowieści. Maszyny, które przetrwały apokalipsę, dostały "impuls życia", instynkt samozachowawczy, i dostosowały się do swoich warunków. One nie muszą zabijać, są w stanie wpływać polem magnetycznym zarówno na mózg (paraliżując jego działanie) jak i urządzenia elektryczne. To wystarcza do obrony i większa siła nie jest potrzebna - tak jak tygrysowi nie jest potrzebny śmiercionośny jad.
Oto "Niezwyciężony" - który jest rzeczywiście niezwyciężony. Moim zdaniem symbolizuje całą ludzkość. Dopiero on jest w stanie pokonać wroga, a przynajmniej zachować go z dala od swojej załogi. A może niezwyciężonym jest główny bohater, któremu człowieczeństwo nakazuje zaryzykować życie i wyruszyć jednak z misją ratunkową dla towarzyszy?
Czy też niezwyciężone są te małe mechanizmy, które można by pokonać niszcząc całą planetę (ale w sumie po co?)? A może sama natura czy teoria ewolucji są niezwyciężone, bo zawsze stworzą - z czegokolwiek - organizm, który będzie dążył do przeżycia, jak to źdźbło trawy w szczelinie między płytami chodnika?
Dla mnie to jedna z ładniejszych wizji Lema, podobny wątek pojawił się także w "Pokoju na Ziemi", ale tam raczej maszyny nastawione są (być może) wrogo; tutaj one sobie po prostu żyją, trwają, bez żadnych emocji... Nie do końca zgadzam się z Autorem, że to małe organizmy raczej przetrwają duże - rzeczywiście, w razie kataklizmu bakterie jako takie pewnie przetrwają, ale jednak organizmy wielokomórkowe umieją się przed nimi bronić. Sam Lem chyba też zdawał sobie z tego sprawę, każąc małym "komórkom" łączyć siły i atakować dopiero łącznie - może przypominać to rój czy mrowisko.
Jedna z najlepszych powieści Lema, inna w stylu niż pozostałe. Wizja ewolucji biologicznej przeniesionej w świat maszyn. Ewolucja sama w sobie nie istnieje, ale "zmusza" żywe organizmy do dostosowywania się do warunków. Nie dlatego ryba ma opływowy kształt, żeby lepiej pływała, a dlatego nie ma nieopływowego, gdyż pływała gorzej. Algorytmy ewolucyjne, dziś stosowane w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-12-11
Rewelacyjna książka, opisująca walkę załogi brytyjskiej korwety podczas Bitwy o Atlantyk. Konflikt może trochę u nas zapomniany, ale pełen poświęcenia, zaangażowania zarówno walczących na okrętach, jak i marynarzy na chronionych statkach handlowych.
Nie ma tu ruchów wojsk, wielkich bitew morskich, narad admirałów w sztabach Admiralicji, intryg szpiegowskich Pokazano raczej codzienną służbę, męczącą, ryzykowną, z goryczą niepowodzeń - gdy liczba zatopionych okrętów podwodnych wroga jest tak straszliwie niewielka. Jest pewien upór, dążenie do celu, mimo tego braku osiągnięć.
To nie morze jest tu okrutne, ale czający się w jego otchłani niewidoczny wróg. Mimo to, wroga nie widać, a krótki sygnał na asdiku jakże często zanika, pozostawiając tylko falującą wodę.
To, co najbardziej mnie uderzyło, to to, jak różne są postacie. Z jednej strony każdy z nich ma imię i nazwisko, ma swoje motywacje, jest bohaterem, ale i tchórzem. Autor nikogo nie ocenia, ale nie pozwala przywiązać się także do tych dobrych. W pewnym momencie ktoś zginie - czy na morzu w trakcie służby, czy w czasie nalotu na urlopie. Tak pewnie wyglądała ta wojna - po prostu zapomnieć, żyć dalej, wykonywać wciąż swoje obowiązki.
Wydaje mi się, że odtworzenie tego klimatu to największa siła książki.
Choć to książka marynistyczna i wojenna, myślę, że każdy może dać jej szansę. Polecam.
Rewelacyjna książka, opisująca walkę załogi brytyjskiej korwety podczas Bitwy o Atlantyk. Konflikt może trochę u nas zapomniany, ale pełen poświęcenia, zaangażowania zarówno walczących na okrętach, jak i marynarzy na chronionych statkach handlowych.
Nie ma tu ruchów wojsk, wielkich bitew morskich, narad admirałów w sztabach Admiralicji, intryg szpiegowskich Pokazano raczej...
2017-11-14
Autor przedstawia czasy, w których kosmos (a przynajmniej Układ Słoneczny) wydaje się już być zdobyty. Główny bohater przechodzi w ciągu całej książki kolejne stopnie zaawansowania: najpierw jest kadetem, potem pilotem, dowódcą, aż wreszcie uczestniczy w komisjach badania wypadków. Staje się dojrzały również psychicznie, a decyzje, które podejmuje na podstawie swojego doświadczenia, są bardziej rozważne.
Mimo wszystko bohaterowie są w jakimś stopniu pionierami - ale właśnie nie takimi jak Kolumb, Cook czy bracia Wright, którzy zebrali już swoją chwałę. Teraz nadchodzi szara codzienność - pięknie przez autora ukazana. Nadchodzi czas walki z psującymi się maszynami, doraźnym naprawianiem zawodnych urządzeń, niewyjaśnionych awarii w wyniku zbiegów okoliczności, które przez pychę konstruktorów albo nie zostały uwzględnione, albo zignorowane, walki dowódcy z załogą itp. Z jednej strony, problemy te są błahe, przyziemne, z drugiej, utrudniają pracę i to już zwykli ludzie, mający zwoje wady i zalety (jak Pirx) muszą się z nimi zmagać; już nie w blasku fleszy, ale często walcząc o życie.
W pewnej recenzji przeczytałem, że wszystkie te problemy, które opisuje autor, to satyra na komunizm, ale niekoniecznie tak musi być. Ja jestem inżynierem i jakże prawdziwe są te opisy - ciągłe rozwiązywanie zagadnień, które w gruncie rzeczy są drobne, ale których nikt wcześniej nie rozwiązał. Ktoś, szary anonimowy, czasem musi zginąć, aby mógł toczyć się postęp. Regulaminy i przepisy, które z jednej strony są przestrzegane, ale które mają luki i które trzeba obchodzić. Bardzo celne spostrzeżenia, w których znalazłem i część siebie. I ukazanie, że tak będzie zawsze, że podbój kosmosu (a może i coś, co będzie jeszcze potem) też będzie wykonywany przez ludzi, którzy mają swoje wady.
Na tej podstawie ukazany jest konflikt (może za mocne słowo) człowiek-maszyna. Automaty będą coraz doskonalsze, ale też nigdy tej doskonałości nie osiągną. Awarie, którym ulegają, ale które z kolei też stają się przyczyną dalszych usprawnień, pokazują, że tych usprawnień nigdy nie będzie za mało. I maszyny, które chcą być ludźmi, ale nigdy nimi nie będą, bo są albo zbyt doskonałe (Pirx wygrywa z robotem tylko dlatego, że przez swoją słabość nie potrafi wykonać żadnego ruchu - co w normalnych okolicznościach powinno go dyskwalifikować), albo też z kolei stają się zbyt ludzkie, że mogą się na chwilę zapomnieć i wyruszyć na wyprawę. Te słabości i niedoskonałości człowieka, choć z jednej strony są przyczyną awarii i katastrof, z drugiej świadczą o jego niepowtarzalności. Nie wiem, czy taka była intencja autora, ale tą książką złożył ludzkości wielki hołd.
Autor przedstawia czasy, w których kosmos (a przynajmniej Układ Słoneczny) wydaje się już być zdobyty. Główny bohater przechodzi w ciągu całej książki kolejne stopnie zaawansowania: najpierw jest kadetem, potem pilotem, dowódcą, aż wreszcie uczestniczy w komisjach badania wypadków. Staje się dojrzały również psychicznie, a decyzje, które podejmuje na podstawie swojego...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-12-19
Język, który w totalitarnym państwie z "1984" Orwella jest narzędziem zniewolenia, tutaj jest jednymy sposobem osiągnięcia wolności. To, co najciekawsze, że obie te wizje są równie prawdopodobne.
Opowieść, w której autor tworząc specyficzny świat nie zaniedbał (jak w "Gwiezdnych Wojnach") fizyki, w której sporo pracy włożył na urealnienie swojego dzieła. I to właśnie walka z prawami fizyki, które mogłby obalić kłamstwo rządzących, jest tu przykładem wręcz bezczelności władzy. Walki z czymś niezmiennym, z czymś na swój sposób doskonałym i nie do obalenia.
Czy i komunizm miał taki być? Pewnie według wizji Autora tytułowa Paradyzja, jako Polska - czy ogólnie blok RWPG - również walczyłaby z boskimi prawami fizyki (lub może ekonomii), tak samo bez nadziei na sukces.
A może raczej chodzi o to, że nawet gdyby komuna walczyła z prawami fizyki, to i tak byłaby do pokonania? Że mimo wszystko w Polsce jest lepiej niż w Paradyzji, więc skoro i tam w końcu uda się poznać prawdę, to i u nas się uda? I faktycznie - stało się to bodajże 5 lat po napisaniu książki.
Ja tę pozycję pochłonąłem jednym tchem. Jak pisałem wyżej, chyba tej fizyki może być dla "zwykłego" czytelnika za dużo (mechanika obracających się brył nie jest chyba w zakresie nawet szkoły średniej), ale to nie powinno nikomu przeszkadzać. Myślę, że poziom skomplikowania nie różni się od tego u Mistrza Lema.
Język, który w totalitarnym państwie z "1984" Orwella jest narzędziem zniewolenia, tutaj jest jednymy sposobem osiągnięcia wolności. To, co najciekawsze, że obie te wizje są równie prawdopodobne.
Opowieść, w której autor tworząc specyficzny świat nie zaniedbał (jak w "Gwiezdnych Wojnach") fizyki, w której sporo pracy włożył na urealnienie swojego dzieła. I to właśnie walka...
2022-06-20
Uważam, że to bardzo dobra pozycja. Przed przeczytaniem sądziłem, że chodzi o jakieś głupawe pomyłki, w rodzaju "budowali drogę z dwóch stron, ale się nie zetknęli i powstała autostrada". Tytuł (polski) sugeruje właśnie jakieś takie lekceważenie, może niedbalstwo: absolutnie nie o to tu chodzi.
Tutaj nastawienie jest bardziej na to, że mimo przewidzenia większości możliwych przypadków, pojawia się gdzieś problem, którego w danym kontekście nikt by się nie spodziewał. Nie ma szyderstwa czy pogardy dla osoby, która zrobiła błąd, wręcz - w dość ładnym podsumowaniu - podkreślone jest, że winnych jest zawsze wielu. Często też autor próbuje ich usprawiedliwić i to duża zaleta tej książki.
Opisywane przypadki dotyczą wielu dziedzin życia (nie chodzi tylko o walące się mosty i spadające samoloty, jak można by się też spodziewać), ale i kwestie związane z analizą danych z biologii, finansami, grami komputerowymi, teleturniejami i wieloma innymi dziedzinami.
Czyta się szybko i przyjemnie, humor jest odpowiednio dawkowany (ani za mało, ani za dużo, to też ważne). Rzeczywiście, jak zwracają w opiniach uwagę inni Komentujący, pod koniec pojawia się być może zbyt dużo informatyki (część błędów to właśnie nieprzewidzenie ograniczeń komputerów). Ja akurat nie miałem z tym problemu, ale myślę, że niewielkie przygotowanie trzeba jednak mieć w tym zakresie.
Absolutnie nie żałuję poświęconego czasu; krzyczę "więcej! jeszcze!", choć wiem, że liczbę opisywanych sytuacji trzeba przecież minimalizować.
Może przydałoby się więcej źródeł i odnośników do poszczególnych historii (do niektórych są); z drugiej strony w pozycji popularnonaukowej nie są chyba aż tak konieczne.
PS. W e-booku na Legimi nie działają przypisy.
Uważam, że to bardzo dobra pozycja. Przed przeczytaniem sądziłem, że chodzi o jakieś głupawe pomyłki, w rodzaju "budowali drogę z dwóch stron, ale się nie zetknęli i powstała autostrada". Tytuł (polski) sugeruje właśnie jakieś takie lekceważenie, może niedbalstwo: absolutnie nie o to tu chodzi.
Tutaj nastawienie jest bardziej na to, że mimo przewidzenia większości możliwych...
2016-05
2016-04-03
Jedna z moich ulubionych pozycyj Lema. Z jednej strony pytanie o sens podróży w kosmos - niby bohaterskich, ryzykowania życiem, wreszcie tworzących trwałe, męskie przyjaźnie. Niby bohaterowie, po spędzeniu długiego czasu w próżni i oddaniu światu najlepszych lat swojego życia, nie oczekują honorów po powrocie, ale jest chyba jakieś rozczarowanie, że nikt na nich nie czeka, że Ziemia poszła dalej swoją drogą. Tu pada pytanie o sens odwiedzania odległych światów i w ogóle czy jest to potrzebne. Potem mimo wszystko, bohaterowie próbują dostosować się do nowych warunków i nie chodzi tu o zapoznawanie z nowymi urządzeniami czy technologiami, ale raczej z kompletnie inną wizją świata. To dla mnie jest największą siłą tej książki - dążenie ludzkości do zapewnienia sobie maksimum bezpieczeństwa, tutaj uosobione przez zabieg beretryzacji. Zaskakujące jest, jak wiele dla nas "dobrego" daje umiejętność ponoszenia ryzyka i agresji. Zdaniem autora, te niby negatywne cechy świadczą o naszym Człowieczeństwie (przez duże Cz) i to dzięki nim ludzie są dopiero zdolni do wielkich czynów.
Jedna z moich ulubionych pozycyj Lema. Z jednej strony pytanie o sens podróży w kosmos - niby bohaterskich, ryzykowania życiem, wreszcie tworzących trwałe, męskie przyjaźnie. Niby bohaterowie, po spędzeniu długiego czasu w próżni i oddaniu światu najlepszych lat swojego życia, nie oczekują honorów po powrocie, ale jest chyba jakieś rozczarowanie, że nikt na nich nie czeka,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Książkę przeczytałem niestety po wcześniejszym obejrzeniu serialu. Jest bardziej psychologiczna, mniej w niej akcji, ale dzięki temu można lepiej rozumieć motywy wszystkich bohaterów. Banały typu "satyra na stosunki elit politycznych", "szyderczy obraz sanacji" itp. sobie daruję. To, na co zwróciłem uwagę, to to, że to nie Dyzma jest jakimś cwaniakiem, który wszystkich oszukuje. On jest tego wszystkiego ofiarą, kimś, kto wie, czym jest głód i tylko chce tego uniknąć. To nie on tworzy dla siebie kolejne okazje awansu, nie ma jakichś przebiegłych planów poza "oby się tylko nie wydało", tylko on wie, czego mu brakuje i podejmuje jakieś działania, aby te braki usunąć. To inni najpierw używają go w swoich grach, a potem, uwierzywszy we własne mity, pchają go coraz wyżej i wyżej Tu nawet nie ma fatum, nie ma szczęśliwego zbiegu okoliczności, to jest przyczyna i skutek, który jest przyczyną kolejnego wydarzenia. Ktoś w innej recenzji zwrócił uwagę na postać Kunickiego - kogoś, kogo elity tak samo nie wpuszczą w swoje szeregi, dopóki nie zostanie oszustem. Kunicki jest dobrym administratorem, ale nikt nie dostrzeże tego u kogoś pospolitego. Dyzma tak samo wchodzi do elit. Wniosek jest taki, że w tych elitach takich osób musi być więcej - i chyba tak jest (minister skarbu, który "sam przecież nie jest ekonomistą").
Książkę przeczytałem niestety po wcześniejszym obejrzeniu serialu. Jest bardziej psychologiczna, mniej w niej akcji, ale dzięki temu można lepiej rozumieć motywy wszystkich bohaterów. Banały typu "satyra na stosunki elit politycznych", "szyderczy obraz sanacji" itp. sobie daruję. To, na co zwróciłem uwagę, to to, że to nie Dyzma jest jakimś cwaniakiem, który wszystkich...
więcej Pokaż mimo to