TL;DR: "trafił ziomek do friendzone'a i zamiast głupią dziunię zostawić, to przeżywa".
Przeczytałem tę książkę po wielu latach, starając się nie doszukiwać tych treści, które przedstawiano mi w szkole, ale chyba dawne omówienie było dość celne. Jeśli ten utwór zdobył w swojej epoce taką popularność, to chyba musiał być dość prawdopodobny i całość w jakiś sposób jest wierna rzeczywistości.
Jest więc Romantyk-protagonista. Utożsamić się z nim jest jednak raczej trudno. Jestem mniej więcej w jego wieku, jakieś tam romantyczne uniesienia w życiu miałem, ale żeby aż tak się zachowywać? W tym wieku?...
I tu pierwsze spostrzeżenie: widocznie tak właśnie wtedy ludzie żyli. Gdyby nie, to czy po przeczytaniu "Cierpień młodego Wertera" strzelaliby sobie w te puste łby? Wokulski pewnie jest jednym z setek sobie podobnych, których wewnętrznie skręcało, i którzy podejmują się rzeczy niemożliwych dla przeżycia jakichś emocji. Nawet, jeśli by jego upór w końcu został nagrodzony (czyli ślubem), to i tak podświadomie czujemy, że to się dobrze nie skończy. "Dziś" wiemy, że i potem, już w małżeństwie należy o nie dbać. Ciężko uwierzyć, że Wokulski (wdowiec przecież) nigdy się nie zastanawiał, co będzie, gdy już się z Izabelą ożeni. Staje się to bajką o szewczyku, który pokonał smoka i dostał rękę królewny, a potem "żyli długo i szczęśliwie". Nie uwierzę, że Wokulski nie zdawał sobie sprawy, że mezalians to nie tylko dziwna reguła społeczna, która "zniewala prawdziwą miłość", ale po prostu racjonalny zwyczaj, który pokazuje, że zupełnie inaczej wychowane osoby, które z początku nawet są pewne swojej miłości, z czasem będą miały problem, żeby się dogadać. Rozumiem, że Wokulski jest romantykiem i żyje emocjami, ale chociaż autor te szaleństwa opisuje bardzo dokładnie, to są one (już dla mnie) niewiarygodne.
Gdy szukamy antagonisty, to chyba go tu nie ma, nie jest nim na pewno Izabela. Konflikt jest albo między Wokulskim a szeroko pojętą sytuacją (obyczajami?), a może między Wokulskim - z samym sobą. To nie jest przedstawiony w szkole "konflikt pokoleń" (romantyzm vs. pozytywizm), choć autor prawie wprost tak o nim mówi, używając nawet obu nazw. Może właśnie chodzi o to prawo do mezaliansu, o to, żeby takie szewczyki mogły wstępować na salony. Chyba nie przypadkiem w pierwszym bodajże rozdziale pada nieśmiało "socjalizm".
I chyba to właśnie arystokracja jest źródłem wszystkich tych rzekomych nieszczęść. Wiele gorzkich słów autor poświęcił ich nieróbstwu, bezproduktywnym sposobie życia, przeciwstawiając Izabeli i baronowej uczciwą Helenę i jeszcze Helenkę. Która z nich jest tytułową "Lalką"?
Wokulski, wydając pieniądze na coraz durniejsze rzeczy, myśli, że stanie się taki jak szlachta i faktycznie tak jest. Każdy kolejny krok, coraz głupszy, zbliża go do wymarzonego środowiska. Mam jednak wrażenie, że on i Łęcka mówią po prostu różnymi językami i się wzajemnie nie rozumieją. Ani ona nie rozumie jego wyrzeczeń (w zasadzie nie wie do końca, skąd są pieniądze, na pewno nie są jej do niczego potrzebne, bo zawsze skądś się znajdują), ani on nie do końca wie, czego ona oczekuje. Zakochał się w ładnej buzi (przypadek jak tysiące innych) i po czasie orientuje się, że to nie jest to, czego oczekiwał. Rozczarowanie można oczywiście zrozumieć, natomiast braku wyciągania wniosków - chyba już nie.
Ciekawe, czy to, co dla nas jest dziś tak oczywiste, mogło być niejasne dla ludzi epoki autora? Czy rzeczywiście nikt się nie zastanawia, co by było po ślubie, czy rzeczywiście "żyliby długo i szczęśliwie"?
Jest i ideał, wynalazca, który zdradził swoją grupę, który pozytywistycznie buduje Nowy Lepszy Świat. Autor chyba chciałby, aby Wokulski stał się taki jak on, ale ten złośliwie wyrywa mu się i leci prosto w ogień świecy. Wokulski może jeszcze nie dorósł, ale nie ma jakiegoś morału dla czytelnika "tak nie rób, tak jest niedobrze, lepiej bądź jak Ochocki".
Jest i Rzecki-Idealista, postać wspierająca. O nim chyba wiemy nawet więcej, ale ciężko ustalić, czego on chce, jaki ma cel w życiu. Wiemy, jaki był 30 lat temu, ale czy naprawdę od tej pory nic się nie zmienił? A może jednak zmienił, skoro nie umie już nawet wyjechać z miasta. Przyznam, że z wszystkich postaci to właśnie ta wydała mi się najciekawsza. Mógłby być arystokratą (jest przecież oficerem), a jest w gruncie rzeczy nikim. Nie do końca wiem, czy z wyboru - i dlaczego.
Jego pamiętniki to zgrabny zabieg, tworzący drugiego narratora pozwalającego ukazać te same wydarzenia z dwóch stron, czasem zupełnie innych.
Wreszcie jest Warszawa i kilka miejsc w Polsce. Nie jest tu źle, ale... W praktyce - nic tu się nie da. Chcesz szybko dużo zarobić - jedź np. do Bułgarii i handluj na wojnie. Chcesz zarobić dużo, ale może wolniej - jedź do Moskwy. Chcesz walczyć o wolność, to jedź na Węgry. Chcesz być wszechmocny - jedź do Paryża. W Polsce jest tylko ta zła arystokracja marnująca swoje bogactwo, czas, życie (pół biedy) i w ogóle trzymająca nas w zacofaniu i biedzie. Nawet się nie chcą żenić z takimi przedsiębiorczymi ludźmi jak Wokulski.
Być może to właśnie dlatego ta powieść zdobyła takie powodzenie? Może to nie z Wokulskim i jego wewnętrznymi rozterkami się utożsamiano, a z niechęcią autora do arystokratów? Bo wspólny wróg łączy najlepiej?
TL;DR: "trafił ziomek do friendzone'a i zamiast głupią dziunię zostawić, to przeżywa".
Przeczytałem tę książkę po wielu latach, starając się nie doszukiwać tych treści, które przedstawiano mi w szkole, ale chyba dawne omówienie było dość celne. Jeśli ten utwór zdobył w swojej epo...
Rozwiń
Zwiń