-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
-
ArtykułyMoa Herngren, „Rozwód”: „Czy ten, który odchodzi i jest niewierny, zawsze jest tym złym?”BarbaraDorosz1
-
Artykuły„Dobry kryminał musi koncentrować się albo na przestępstwie, albo na ludziach”: mówi Anna SokalskaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyDzień Dziecka już wkrótce – podaruj małemu czytelnikowi książkę! Przegląd promocjiLubimyCzytać2
Biblioteczka
2024-02-28
2024-03-11
2024-02-21
Młoda wieśniaczka Maria odpracowuje daninę panu grodu Narew. Wychowana przez ojca, który wręcz maniakalnie pilnuje, by dziewczyna nie zdejmowała srebrnego łańcuszka z krzyżem z szyi. Kiedy do grodu przybywają ledwo żywi zakonnicy, prosząc o azyl, dla mieszkańców stają się jasne dwie rzeczy: pokój między księstwem mazowsza a Krzyżakami staje pod znakiem zapytania, oraz fakt, że zakonnicy noszą obrażenia wskazujące na atak potwora.
Tymczasem komtur grupy mnichów odmawia złożenia wyjaśnień władcy osady- Bolesławowi, zasłaniając się tajemnicą kościoła. Zgodnie z zasadami panującymi wśród Krzyżaków, sekret misji Heinrich może wyjawić jedynie biskupowi, choć ma świadomość, jak wielkie niebezpieczeństwo może grozić mieszkańcom grodu.
Najbardziej ranny z zakonników - Josef stanął do walki oko w oko z bestią. Nie wie on jednak, że zakon nie wyjawił swoim akolitom całej prawdy o charakterze demona, którego ścigają. Kiedy Josefem w chorobie zajmuje się Maria, młodzi zbliżają się do siebie, ale na ich drodze staje przynależność mężczyzny do zakonu krzyżackiego, starannie ukrywana tajemnica rodziny dziewczyny i bestia.
W porównaniu do "Wilczego miotu" "Wilczy amulet" wypada dużo lepiej. Jest ciekawiej i zdecydowanie więcej akcji i zaskoczeń.
Wątek miłosny dość rozbudowany, lepszy niż w pierwszej części, może nieco naiwny, ale opisany subtelnie i lekko.
Bardzo dobry zarys funkcjonowania bractwa zakonu krzyżackiego. Dość przejrzysty obraz jak mnisi byli traktowani przez państwa, czy księstwa niezależne, oraz jak butni i pyszni byli sami Krzyżacy - przekonani o swojej wyższości i nieomylności.
Postać Marii świetnie scharakteryzowana. Naprawdę interesujące rozterki dziewczyny, która odkrywa swoją prawdziwą naturę. Swann stworzył według mnie jedną z najbardziej ciekawych postaci kobiecych, jakie miałam okazję poznać. Maria jest potulna, ale budzą się w niej najpierw potężna chęć życia zgodnie z potrzebą swojego nowo odkrytego "ja", a następnie strach o bezpieczeństwo rodziny. Jej rozterki są uzasadnione.
Minusem jest przedstawianie perspektywy z kilu stron, a co za tym idzie, powtórzenia. Raz krótkie na kilka zdań, raz dłuższe liczące kilka stron. Autor podobnie stworzył "Wilczy miot", gdzie opis wydarzeń prezentowany jest z punktu widzenia przynajmniej dwóch postaci.
Książka dobra, na pewno zostanie mi w pamięci na długo .
Młoda wieśniaczka Maria odpracowuje daninę panu grodu Narew. Wychowana przez ojca, który wręcz maniakalnie pilnuje, by dziewczyna nie zdejmowała srebrnego łańcuszka z krzyżem z szyi. Kiedy do grodu przybywają ledwo żywi zakonnicy, prosząc o azyl, dla mieszkańców stają się jasne dwie rzeczy: pokój między księstwem mazowsza a Krzyżakami staje pod znakiem zapytania, oraz fakt,...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-27
O księżniczce Tofie niewiele wiadomo. Pochodziła z plemienia Obodrzyców, poślubiła duńskiego króla Haralda Sinozębego. Nie wywarła wielkiego wpływu na politykę swych czasów, ale w historii zapisała się tym, że jako pierwsza kobieta ufundowała kamień runiczny ku czci swej matki (pierwszy udokumentowany precedens dokonany przez kobietę).
Grzegorz Gajek właśnie tą księżniczkę słowiańską uczynił główną bohaterką swej książki. I choć ciężko sprawdzić z jakich źródeł korzystał podczas pisania, pod względem zachowania czy to chronologii czy również prawdy historycznej, zaskakująco dobrze sobie radzi. We wstępie Autor zaznacza, że wszelkie historyczne niejasności są przez niego traktowane jak zielone światło do stworzenia własnej płaszczyzny. Ogólnie jednak, mimo że w powieści znajduje się także sporo elementów fantasy, oddać trzeba, że z logicznego punktu widzenia te historyczne i te fantastyczne części są połączone dobrze.
Co nie gra?
Kuleją dialogi. Rozumiem, że Gajek zrezygnował z archaizmów, gdyż wprowadzać by mogły ciężkość w czytaniu, lub przymus sprawdzania co poszczególne słowo czy zwrot oznacza. Ale wymiana zdań między bohaterami, określanie kogoś per "głupku", potwierdzenie zwrotem "jasne" i wiele podobnych nie oddaje klimatu X wieku, który minimalnie powinien zostać zachowany. W swojej trylogii "Krwawa jutrznia" Mariusz Wolny opisuje losy fikcyjnych postaci za panowania cara Rusi Dymitra Samozwańca, i choć czas akcji w tej akurat powieści jest późniejszy niż u Gajka, to jednak Wollny lawiruje w sposób malowniczy językiem przystępnym współczesnemu czytelnikowi oddając ducha późnego średniowiecza.
Te urywane myśli bohaterów "Tofy" też są ciężkie do zinterpretowania, bo powinny mieć na celu celowe pominięcie czegoś w wypowiedziach lub przemyśleniach postaci, natomiast czytelnik ni w ząb nie potrafi domyślić się o co tak naprawdę chodzi. Wolałabym, żeby jednak w tym aspekcie Gajek konkretniej kończył myśli bohaterów.
Sama postać główna, czyli Tofa wydawać by się mogła irytująca i głupia, ale Autor raczej był skłonny uczynić ją taką, by czytelnik mógł zauważyć jej przemianę. Z 15 letniej dziewczynki zmienia się wszak w kobietę, w królową oddaną sprawie państwa . To mnie przekonuje, zwłaszcza, że po ciągu ucieczek zafundowanych przez Tofę, jej późniejsze opanowanie zdaje się być wiarygodne.
Nie rozumiem wątku Baby Jagi. Nie dość, że jest dla mnie niepojęty, to jeszcze niepotrzebny. Zgodzę się, że mógł być przerywnikiem, ale po tym, jaki los spotyka tak straszną wiedźmę, przed którą uciekają nawet najstarsze stworzenia lasu, i kto jest czyniącym sprawiedliwość w tym starciu .. Nie, zdecydowanie jest to niespójne. Podobnie jak sytuacja z wyrwaniem duszy Tofy z rąk utopców. Wodne demony- potężne istoty, z którymi nie potrafi walczyć równie silna czarownica, idą w porozumienie z "podrzędnym" czarownikiem, który jak to opisuje Gajek, nie ma takiej mocy by równać się ani z czarownicą, ani z wodnikami.
Akcja jest nierówna. Jest dużo opisów spraw błahych. Merytorycznie niczego to nie wnosi to książki. Sprawy sercowe Tofy, choć skomplikowane, nie mają iskry, nie trafiają do czytelnika w sposób , który sprawiłby, że nawet ten wątek romantyczny byłby interesujący. Przed opisami bitew, które i tak są stworzone w sposób minimalistyczny, jest dużo lania wody po prostu.
Generalnie "Tofa. Księżniczka Słowian" nie porywa. Jest to powieść poprawna historycznie. Zawiera elementy magii, utrzymana jest w konwencji low fantasy. Łatwo "wchodzi się" do świata przedstawionego przez Gajka, ale nierówności w akcji, błędy w logice magicznej i charakterystyka ważnych postaci pozostawia znak zapytania.
O księżniczce Tofie niewiele wiadomo. Pochodziła z plemienia Obodrzyców, poślubiła duńskiego króla Haralda Sinozębego. Nie wywarła wielkiego wpływu na politykę swych czasów, ale w historii zapisała się tym, że jako pierwsza kobieta ufundowała kamień runiczny ku czci swej matki (pierwszy udokumentowany precedens dokonany przez kobietę).
Grzegorz Gajek właśnie tą księżniczkę...
2023-12-26
Opinia dotyczy całego cyklu "Materia Prima".
Pomysł jest mega ciekawy. Autor fajnie rozbudowuje intrygę i kreuje postacie, ale niestety gubi się w swoim uniwersum. Przechrzta traci gdzieś w tym natłoku informacji o theokratos wątek, i podczas opisów nie wyjaśnia do końca na czym polega problem. Coś jest, na przykład jakaś potężna magia, ale skąd ona właśnie u akurat tego osobnika? Dlaczego nie u innego? Autor odpowiedzi udziela tylko połowicznie.
Kolejny minus za to, że z głównych bohaterów czyli Samarina i Rudnickiego, Przechrzta robi superbohaterów wychodzących z każdych beznadziejnych sytuacji obronną ręką. Nie straszna im żadna ekstremalnie niebezpieczna sytuacja, ponieważ mają tak wielkie szczęście, że z każdej śmiertelnej nawet pułapki wychodzą ledwie zadrapani. Dzięki fortunie otrzymują również zaufanie i szacunek koronowanych głów. Trochę to mało wiarygodne. Przede wszystkim jednak czyni z nich postacie do przesady wręcz wyidealizowane, więc mało autentyczne. Zwłaszcza, że zarówno Samarinowi jak i Rudnickiemu wszystko przychodzi łatwo .
Słabo również wypada sztucznie rozciągnięty wątek losów Samarina. Są one mało interesujące, od razu da się wyczuć, że na siłę tworzone.
Generalnie bardzo obiecujący pomysł, ale zdecydowanie słabsze wykonanie. Powieść, w której występują Przeklęci powinna obfitować w sceny z ich udziałem, natomiast w każdym z trzech tomów można takie wstawki policzyć na palcach jednej ręki. Podobnie jak ze scenami batalistycznymi, gdy tłem powieści jest czas Polski pod okupacją, a więc czas zrywów niepodległościowych i powstań. Więc Czytelniku, jeśli nastawiasz się na piękne opisy walk Polaków z najeźdźcą, to się srogo zawiedziesz.
Opinia dotyczy całego cyklu "Materia Prima".
Pomysł jest mega ciekawy. Autor fajnie rozbudowuje intrygę i kreuje postacie, ale niestety gubi się w swoim uniwersum. Przechrzta traci gdzieś w tym natłoku informacji o theokratos wątek, i podczas opisów nie wyjaśnia do końca na czym polega problem. Coś jest, na przykład jakaś potężna magia, ale skąd ona właśnie u akurat tego...
2023-09-18
Lubię połączenie fantasy z historią. Uważam, że dzięki dobrze skonstruowanej powieści, która łączy ze sobą właściwie dwa odrębne gatunki, może powstać niesamowicie epickie dzieło. Fantastycznie elementy fantasy do historii wplotła Elżbieta Cherezińska w swoim cyklu "Odrodzone królestwo". Monumentalne tomiszcze opisują historię Polski za czasów rozbicia dzielnicowego, gdzie rozpoczyna się wyścig o władzę i zjednoczenie podzielonego na księstwa królestwa.
"Psy Pana" szumnie reklamowane jako "nowa" Trylogia husycka, czy też odpowiednik tej drugiej to lekkie nieporozumienie.
Powieść Świątkowskiego nie jest co prawda tragiczna, da się ją do końca przeczytać bez marzeń o porzuceniu, natomiast ma zbyt wiele mankamentów, przez co traci na wartości.
Pierwszym błędem Autora według mnie było to, że nie przyłożył większej wagi do zaznaczenia sytuacji politycznej Cesarstwa Niemieckiego.
Z powieści dowiadujemy się, że trwa zbrojny konflikt, w kraju kręcą się Szwedzi, wojska cesarskie, gdzieś do spółki też Inkwizycja, a także inni oberwańcy. W porządku, kręcili się oni wszyscy, ale Świątkowski nie tłumaczy czytelnikowi, co tak naprawdę się dzieje, dlaczego sytuacja w kraju jest tak napięta- generalnie pozostaje przypuszczać.
W zasadzie aż się prosi, żeby zaznaczyć raz i porządnie, że konflikt dotyczy antykatolickiej koalicji, którą utworzyli protestanci, ponieważ cesarz nie zgodził się spełnić ich roszczeń wyznaniowych. Dodać jeszcze, że cesarzem był wówczas Ferdynand II z dynastii katolickich Habsburgów, którzy panowali w Hiszpanii i właściwie większość tła się rozjaśnia. W międzyczasie dodać, że protestantów poparli Szwedzi i Francuzi- nie bez powodu zresztą, oraz Dania i Republika Zjednoczonych Prowincji- współcześnie obszar odpowiadający położeniu Holandii.
W książce jest groch z kapustą, niby czas i miejsce były, aby rzucić jaśniejsze światła na to zagadnienia, tym bardziej nie rozumiem, dlaczego Autor tego nie zrobił.
Drugim dużym minusem dla mnie to marne postacie główne. I nie chodzi tu o to, że były słabo czy niewystarczająco scharakteryzowane, ale o to, że były nijakie a ich zachowanie wzbudzało negatywne skojarzenia.
I na ten przykład grafianka Katarzyna cudem uchodzi z życiem z zamku ojca, gdzie jeszcze przed kolacją wiodła spokojne życie. Traci wszystko, trzy wrogo nastawione do siebie frakcje wręcz wyrzynają się, by ją uprowadzić, a ona choć przyznaję, początkowo wystraszona nie ma właściwie jakiś przemyśleń z tymi tragediami, które rozgrywały się na jej oczach. I do tego zmierzam, że brakuje w powieści tej głębi, mocniejszych przemyśleń, by móc poczuć, że emocje bohaterów wstrząsają czytelnikiem.
Przypomina mi się jeszcze jeden przykład, który może posłużyć za dowód, gdy Katarzyna w chwili dotarcia do dalekiego krewnego (o książęcym tytule i pochodzeniu), wraz z brygadą najemników, którzy w miasteczku zaopatrują się w potrzebne do dalszej podróży akcesoria idzie kupić suknię, gdyż nie uchodzi w zniszczonych ubraniach stawać przed obliczem książęcego majestatu...
Nie lepiej ma się też sprawa z dominikaninem. Dominik Erquicia mógłby stać się postacią ciekawą i pełną sprzecznych doznań, gdyby Świątkowski bardziej do budowy emocji się przyłożył. Bardzo przypomina momentami Mordimera od Piekary, kiedy budzi się w nim złość, gdy podkreśla swą przynależność do zakonu, kiedy w nielicznych momentach w jego umyśle powstają dylematy natury etycznej.
Najlepszą postacią jest zdecydowanie Schenk, i to jego losy interesują mnie najbardziej.
Pomimo niezaprzeczalnie słabych stron "Psy Pana" mają też te powiedzmy całkiem przyzwoite. Warto zaznaczyć, że sam pomysł na tak skonstruowane low fantasy jest ciekawy. Tego najbardziej mi szkoda- niewykorzystanego potencjału, niedopracowania bardzo dobrego pomysłu. Wplecenie w realia historyczne subtelnego wątku o magii, która nawet wprost nie jest nazywana czarami a zjawiskiem alchemicznym, jest intrygująca. W tle zamieszki religijne przybierające znamiona wojny, tajemnicze manuskrypty i te wszystkie niejasne umiejętności mogły być w przyszłości porównywalne do trylogii Sapkowskiego, która de facto rozgrywa się 200 lat wcześniej, niż wydarzenia umiejscowione w powieści Świątkowskiego. Na tą chwilę nie warto tego robić, gdyż są to powieści nieporównywalne.
Chcę jeszcze wspomnieć, że pióro Autor ma dobre, choć zawiodła korekta, bo jest kilkanaście powtórzeń. Sam fakt jednak prowadzenia powieści dwutorowo i połączenia obydwu wątków razem jest trudne, i udało się Świątkowskiemu dobrze.
Lubię połączenie fantasy z historią. Uważam, że dzięki dobrze skonstruowanej powieści, która łączy ze sobą właściwie dwa odrębne gatunki, może powstać niesamowicie epickie dzieło. Fantastycznie elementy fantasy do historii wplotła Elżbieta Cherezińska w swoim cyklu "Odrodzone królestwo". Monumentalne tomiszcze opisują historię Polski za czasów rozbicia dzielnicowego, gdzie...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-05-24
2023-06-09
Wszystkie z trzech części wchodzące w skład "Kronik dymitriad" powinno oceniać się jako całość, ponieważ opisują wydarzenia historyczne z początku XVII, kiedy to siły Rzeczypospolitej zaangażowały się w sprawę rzekomo cudownie ocalonego i odnalezionego Dymitra I Samozwańca, syna Iwana Groźnego- cara Rosji.
Generalnie każda z części trzyma poziom, choć "Krwawa jutrznia" i "Straceńcy" to opisy przygotowań do objęcia przez Samozwańca władzy, jego wystawne wesele z polską szlachcianką Maryną Mniszchówną, a także wątek boczny- szalenie ciekawy, od którego rozpoczyna się powieść, czyli tajemnicze morderstwa wyglądające jakby dokonał ich potwór. W tle postać Kacpra Ryksa, który przyznaje, początkowo u mnie wzbudzał raczej złość i niesmak z powodu :
1. Naiwności, wręcz niespotykanej.
2. Darem wychodzenia z każdej opresji niemal bez szwanku, a jeśli nawet z ranami groźnymi dla życia, to zawsze jednak potrafił się "wylizać".
3. Tym że Wollny kreuje Kacpra na niemal da Vinci, czyli człowieka obdarzonego wyśmienitym umysłem, daleko wyprzedzającym czasy jego urodzenia.
Trzeci tom- "Mściciel" to już same luźne wzmianki o tym co wówczas dzieje się na Rusi, czyli zupełne fiasko dwóch Samozwańców, i powolna acz nieunikniona klęska Zaruskiego i Maryny. Dzieje się za to dużo na Pokuciu, kiedy ziemie te jeszcze nie podniosły się z najazdów tatarskich.
Brakuje mi opisów potyczek wojennych, a wiele ważnych bitew Autor musiał tu zawrzeć, ponieważ w sposób namacalny stanowiły o dalszych losach "sprawy moskiewskiej".
Cały cykl warty przeczytania.
Wszystkie z trzech części wchodzące w skład "Kronik dymitriad" powinno oceniać się jako całość, ponieważ opisują wydarzenia historyczne z początku XVII, kiedy to siły Rzeczypospolitej zaangażowały się w sprawę rzekomo cudownie ocalonego i odnalezionego Dymitra I Samozwańca, syna Iwana Groźnego- cara Rosji.
Generalnie każda z części trzyma poziom, choć "Krwawa jutrznia" i...
2023-05-06
2023-01-22
W 1692 roku w Stanach Zjednoczonych, w miasteczku Salem oskarżono o czary około 200 ludzi, zarówno kobiet jak również mężczyzn. Oskarżenie zaczęło się zupełnie niepozornie, ot dwie dziewczynki twierdziły, że rzuciły na nie uroki trzy kobiety pochodzące z niższych warstw społecznych. Zbiorowe szaleństwo ogarnęło miasteczko wówczas, gdy na podobną chorobę co nieletnie oskarżycielki zaczęli zapadać też inni mieszkańcy. W rezultacie na stosie spłonęło 14 kobiet i 5 mężczyzn.
Stany Zjednoczone nie słyną tylko z Salem, przynajmniej jeśli chodzi o procesy o czary. W Europie polowanie na czarownice zaczęto wcześniej, i karą za udowodnioną winę była śmierć przez spalenie. Na nowych ziemiach swoistym zachowaniem było, że często podejrzaną o czary kobietę, czy też mężczyznę (choć rzadziej) wypędzano z domu, pozbawiano dachu nad głową, dobytku i dobrego imienia, ale przynajmniej pozwolono zachować życie.
Pokłosiem (przynajmniej częściowym) głośnego procesu o czary w Salem są wydarzenia, które Robert McCammon postanowił uczynić głównym tłem swojej powieści "Zew nocnego ptaka". Do prężnie rozwijającej się osady Fount Royal przybywa sędzia Isaac Woodward. Towarzyszy mu sekretarz Matthew Corbett, który jak na młody wiek odznacza się wyjątkową wiedzą i przenikliwym umysłem. Sędzia ma przeprowadzić proces młodej kobiety oskarżonej o zamordowanie męża, miejscowego pastora, a także o wszelkie kontakty z samym szatanem- a więc i o czary. Oskarżona Rachel Howart nie przyznaje się do winy, a mimo niezbitych dowodów młody towarzysz sędziego nie wierzy w to, że kobieta mogła popełnić zarzucane jej czyny. Matthew jest młody i naiwny, ale bez wątpienia też odznacza się wielką determinacją do odkrycia prawdy.
"Zew nocnego ptaka" to powieść licząca ponad 900 stron. Czy jest to jednak odpowiednio przełożone do jakości i poziomu zaintrygowania książką? Tak i nie.
Po pierwsze McCammon bardzo natrudził się nad wielowątkowością.
Główną osią powieści jest proces Rachel Howart, i to wokół tego wydarzenia wszystko się kręci. Natomiast mamy tu dość dużo postaci, które są dość mocno zarysowane, zajmują w książce sporo miejsca. Autor w bardzo ciekawy sposób "wplata" owe persony do kart powieści, natomiast trzeba oddać, że co do pewnych sytuacji lub osób nie jest to konieczne.
Mam wrażenie, że o ile misterna intryga, którą McCammon utkał wymaga zarówno wiarygodnie i rzeczowo przedstawionego tła, a do tego potrzebne są też postacie z krwi i kości- toteż ich charakterystyka jest absolutnie fenomenalnie skonstruowana. Nie zmienia to jednak faktu, że momentami jest za długo, lekko zawiewa nudą, zwłaszcza kiedy czytelnik przekonuje się się, że właściwie to do odkrycia tajemnicy niczego nie wnosi.
Realia życia schyłku XVII wieku w niedawno skolonizowanej Ameryce są opisami szalenie ciekawymi. Moim zdaniem jest to bardzo interesujący przerywnik, który Autor umieścił tu i ówdzie, aczkolwiek warto dodać, że codzienność społeczeństwa z roku 1699, czyli roku w którym dzieje się akcja powieści ma wpływ na to jak została potraktowana książkowa Rachel. Fanatyzm religijny McCammon opisał z mistrzowskim wręcz zacięciem. To nie jest chyba zaskoczeniem, że XVII wieczna gawiedź oprócz codziennych i ciężkich obowiązków nie miała zbyt wielu okazji do zabawy. Głęboko zakorzeniona powinność by być bogobojnym chrześcijaninem, a przy tym częstom oddawana wręcz z mistyczną czcią chwała Bogu w miejscu publicznym pod czujnym okiem sąsiadów była na porządku dziennym. A co działo się po powrocie do domu? Lubię McCamona za to piętnowanie postaw, które tak skrupulatnie opisał.
Sama intryga, która jest jak wspomniałam maksymalnie wręcz rozpięta niesamowicie przykuwa uwagę. Bo o ile uważam, że niektóre elementy umieszczone prze Autora można wyrzucić bez większego żalu, natomiast paradoks polega na ty, że nie mogę powiedzieć, by owe elementy nie były ciekawe, nie nudziły, czasem wzbudziły uśmiech, lub zaciekawienie- szczególnie jeśli były już otwarcie opisane jako te nie "spinające" reszty fabularnej.
Są jeszcze dwie rzeczy za którą lubię McCammona, mianowicie poczucie humoru. Realia epoki oddał w powieści świetnie i równie dobrze poradził sobie z tą humorystyczną atmosferą, zarówno w dialogach jak i w scenerii. Wybitnie także pokazał i streścił przebieg manipulacji jednostki na człowieka\społeczeństwo.
W 1692 roku w Stanach Zjednoczonych, w miasteczku Salem oskarżono o czary około 200 ludzi, zarówno kobiet jak również mężczyzn. Oskarżenie zaczęło się zupełnie niepozornie, ot dwie dziewczynki twierdziły, że rzuciły na nie uroki trzy kobiety pochodzące z niższych warstw społecznych. Zbiorowe szaleństwo ogarnęło miasteczko wówczas, gdy na podobną chorobę co nieletnie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Możecie sobie wyobrazić, że pewnego dnia zaczyna boleć was koszmarnie głowa, tak potężnie, że tracicie przytomność, a tuż po przebudzeniu okazuje się, że jesteście w szpitalu na oddziale neurologii? Taka sytuacja spotyka młodego księdza, Krzysztofa Lorenta. Następnie zostaje przeniesiony do szpitala psychiatrycznego na obserwację, ponieważ twierdzi, że posiadł dar wiedzy, i że ścigają go niebezpieczni ludzie.
Tam poznaje doktor Sambierską, która przez przypadek zostaje wciągnięta w wir wydarzeń, jakie wcześniej przewidział Krzysztof, choć wówczas nikt mu nie wierzył.
"Kapłan" Krzysztofa Kotowskiego to przede wszystkim powieść sensacyjna. Tak, jakoś nie można oprzeć się wrażeniu, że Autor inspirował się "Kodem da Vinci, Browna, aczkolwiek w swojej powieści ustalił swoje zasady i postawił na to, by za główną enigmę przyjąć nie kawałek religii (w sumie byłoby to logiczne, skoro główny bohater to ksiądz), a kawałek historii- tej średniowiecznej, ale też tej współczesnej.
Czyta się bardzo dobrze. Kotowski ma lekki styl, bardzo spójny i zgrabny, ale wątków w powieści natworzył po prostu multum, z czego nie są to wątki, które byłyby absolutnie konieczne. Nie zbudował bowiem Autor w "Kapłanie" jakiegoś wybitnego łańcucha skutkowo - przyczynowego, mimo to, Kotowski nie przynudza, więc zostaje mu wybaczone.
Postać księdza Lorenta, tytułowego Kapłana Wiedzy, jest stworzona w typowo bezpieczny sposób. Krzysztof Lorent jest opanowany, spokojny, idealny jako persona niebezpieczna bo posiadająca naprawdę potężną wiedzę. Tłem są tu zaś postacie takie jak doktor Sambierska, zbyt pewna siebie psychiatra, która ma awers do kościoła katolickiego- jak się okazuje nie bez podstawy, ale jakoś nie jestem przekonana, czy niechęć nie powinna być skierowana do konkretnej osoby w tym przypadku.
Policjanci Michał i Ewa- czyli historia poboczna, która teoretycznie się łączy z całością, w praktyce jest zbędna (przynajmniej tak szczegółowo opisana).
Największym minusem jest to, że Autor jest niekonsekwentny. Jeśli na potrzeby powieści stworzył i opisał fikcyjne bractwo, które powstało w IV wieku, dbało o to, by nikt o nich nie wiedział. Miało swoich szpiegów i ludzi na wysokich światowych stanowiskach, a kierował nimi starzec, któremu owa funkcja przypadła jako scheda jego własnego rodu, a dodam jeszcze, że był to dla owego starca zaszczyt i największe pragnienie, to jak wytłumaczyć, że bractwo z taka historią zwykłych obywateli przestrzega "nie wchodźcie mi w drogę" i macha palcem w groźbie. Podczas gdy większe "szychy" były likwidowane ot tak? Tu jest ewidentnie sytuacja: mieć ciastko i zjeść ciastko, ale generalnie jest to według mnie nie logiczne w stosunku do całości.
Możecie sobie wyobrazić, że pewnego dnia zaczyna boleć was koszmarnie głowa, tak potężnie, że tracicie przytomność, a tuż po przebudzeniu okazuje się, że jesteście w szpitalu na oddziale neurologii? Taka sytuacja spotyka młodego księdza, Krzysztofa Lorenta. Następnie zostaje przeniesiony do szpitala psychiatrycznego na obserwację, ponieważ twierdzi, że posiadł dar wiedzy, i...
więcej mniej Pokaż mimo to
Fenomenalna opowieść!
Bardzo cenię ciekawe powieści historyczne. Zdolność wplecenia w jej ramy intrygujących postaci fikcyjnych, dopasowanie sytuacji i zdarzeń prawdziwych do wymyślonych i autentycznych bohaterów wymaga mocnej wyobraźni i naprawdę dobrego pióra. I choć początkowo sądziłam, że Egipcjanina Sinuhe po prostu nie skończę, szybko zdałam sobie sprawę, że o tej pozycji nie zapomni się szybko .
Choć Waltari kilkukrotnie myli się w ułożonej przez siebie chronologii, co bije w oczy, język powieści- bądź tłumaczenie (ciężko stwierdzić) jest często bardzo naiwny, by nie rzec, że infantylny, to bez wątpienia jest to zjawisko dodające dodatkowo uroku książce.
Wspaniałe wykreowany świat, którym tłem jest starożytny Egipt u schyłku XVIII dynastii faraonów. Barwne i soczyste postacie, których motywy i czyny są mocno zarysowane na przestrzeni powieści. Bajkowe opisy scenerii Teb, Babilonu, Azzuro, Krety i wiele innych starożytnych miast, czynią z Egipcjanina Sinuhe mistrzowski klasyk.
Skomplikowana sytuacja polityczna i napięcia na tle religijnym, którym Waltari nie szczędził stron, zresztą słusznie. Wojna z krajem Hatti o odzyskanie zagarniętej Syrii, która była wówczas pod zwierzchnictwem państwa faraonów opisują krwawy konflikt, który Czytelnik poznaje poprzez bezpośredni kontakt Sinuhe z tymi wydarzeniami, daje jasny i mocny przekaz.
Powieść jest pełna odniesień, które odnajdują sens również w czasach współczesnych, co uświadamia boleśnie, co i kto tak naprawdę rządzi światem, co jest ważne, czym jest miłość i przyjaźń.
Ponadczasowa i wyjątkowa!
Fenomenalna opowieść!
więcej Pokaż mimo toBardzo cenię ciekawe powieści historyczne. Zdolność wplecenia w jej ramy intrygujących postaci fikcyjnych, dopasowanie sytuacji i zdarzeń prawdziwych do wymyślonych i autentycznych bohaterów wymaga mocnej wyobraźni i naprawdę dobrego pióra. I choć początkowo sądziłam, że Egipcjanina Sinuhe po prostu nie skończę, szybko zdałam sobie sprawę, że o tej...