Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Ropuszka jako dziecko została porwana przez wróżki i zabrana do Magicznej Krainy. Po latach Magiczny Lud prosi ją o przysługę - ma wrócić do świata ludzi i pobłogosławić dziecko. Zadanie wydaje się proste, jednak wieki później Ropuszka tkwi za ciernistym murem jako strażniczka klątwy, a na domiar złego do żywopłotu przybywa rycerz, który zna opowieści o pięknej księżniczce uwięzionej w wieży i rzuconej na nią klątwie.

„Cierń” to retelling Śpiącej Królewny, który z pierwowzorem poza ciernistym żywopłotem i zamkniętą w kasztelu księżniczkę ma niewiele wspólnego, bo Kingfisher bierze dobrze nam znaną baśń i kształtuje ją na swój oryginalny, słodki, uroczy i jednocześnie absolutnie przerażający sposób. I tak oto myślenie wpajane nam od dzieciaka przez animacje Disneya, w których dobry równa się ładny, a brzydki oznacza zły, runęło w gruzy już w momencie, kiedy autorka główną postacią swojej opowieści uczyniła nieładną (jak sama o sobie mówi), zmieniającą się w żabę dobroduszną dziewczynę, a im dalej w tę historię zabrniemy, tym lepiej zobaczymy, że utarte schematy nie mają tu racji bytu.

Uwielbiam sposób pisania Kingfisher, to jak łączy w swoich książkach humor i słodycz ze scenami, które mrożą krew w żyłach. Mimo swoich niewielkich rozmiarów, bo jest to zaledwie 160 stron, „Cierń” wszystkim tym może się poszczycić, bo pełne ciepła rozmowy Ropuszki z dobrotliwym rycerzem, który sprawiał, że uśmiechałam się z politowaniem przy każdym kolejnym „przepraszam”, przeplatają się z momentami, w których ciała stygną na zamkowych posadzkach.

„Cierń” już od pierwszej strony wciąga czytelnika w baśniowy mroczny klimat i nie pozwala się odłożyć, dopóki nie przewrócimy ostatniej kartki. Bo chociaż sama historia jest dość krótka, to rozwija się w szybkim tempie, a przeskoki między tym, co dzieje się obecnie przy ciernistym murze, a opowiadanymi przez Ropuszkę wydarzeniami, które doprowadziły do tego, że dziewczyna na setki lat utknęła przy tajemniczym kasztelu, sprawiają, że jeszcze bardziej chcemy wiedzieć, jak to wszystko się zakończy.
Dla mnie to była kolejna książka T. Kingfisher, która okazała się strzałem w dziesiątkę, chociaż nie obraziłabym się, gdyby była kilkadziesiąt stron grubsza, bo moim zdaniem jeszcze sporo można było z tej historii wycisnąć. Nie zmienia to faktu, że „Cierń” jako słodko-gorzka lektura na jeden wieczór, w której wygląd zewnętrzny może zmylić, a rycerze nie są pełnymi heroizmu bohaterami, sprawdza się idealnie.

Ropuszka jako dziecko została porwana przez wróżki i zabrana do Magicznej Krainy. Po latach Magiczny Lud prosi ją o przysługę - ma wrócić do świata ludzi i pobłogosławić dziecko. Zadanie wydaje się proste, jednak wieki później Ropuszka tkwi za ciernistym murem jako strażniczka klątwy, a na domiar złego do żywopłotu przybywa rycerz, który zna opowieści o pięknej księżniczce...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Siedem lat temu Osaron został pokonany.
Siedem lat temu Arnes zyskało nowego króla.
Siedem lat temu dwójka Antarich wypłynęła na morze.
Siedem lat temu Antari poświęcił się dla swojego świata.
Siedem lat temu pewien pirat wrócił do Londynu.

Kończąc kilka lat temu „Wyczarownie światła” nie spodziewałam się, że jeszcze kiedyś będzie mi dane spotkać tych bohaterów i odwiedzić Londyny w innych okolicznościach.
Jednak Victoria Schwab ponownie otwiera przed nami drzwi do magicznego świata, który boryka się z kolejnymi problemami - znikająca moc i rosnąca przeciwko królowi rebelia w Czerwonym Londynie, rozkwitający za sprawą młodziutkiej władczyni Biały Londyn, a także skradzione urządzenie, które pozwala każdej osobie przenieść się w dowolne miejsce.
Obawiałam się tej książki. Bałam się, że osoba autorska zaserwuje czytelnikom powtórkę z „Odcieni magii” i wrócimy do zwalczających się Londynów, jednak ku mojej uldze i szczęściu okazało się, że z tego świata da się wycisnąć jeszcze wiele więcej.

Mimo tego, że Schwab wraca do starych postaci, więc wszyscy stęsknieni za Kellem, Lilą, Rhyem i Alucardem będą usatysfakcjonowani, to wprowadza także spore grono nowych ciekawych bohaterów. I tak mamy między innym Tes, której zdolnością jest rzadki talent do widzenia magii i naprawiania magicznych przedmiotów, a do tego dostaje ona bardzo intrygującą osobistą historię. Poznajmy także nowe członkinie rodziny królewskiej oraz wspomnianą już młodą władczynię Białego Londynu, która oddaje cześć Hollandowi i w zamian za odrodzenie świata jest gotowa przelać wiele krwi. Wraz z tą mnogością bohaterów dostaliśmy wiele perspektyw, co sprawiło, że na początku trzeba się trochę mocniej na tej historii skupić, ponieważ co chwilę zmieniamy miejsce akcji, i tak ze spokojnego morza przenosimy się do pałacowych komnat, a kilka stron później przemierzamy już najciemniejsze uliczki miasta z dwójką kłócących się w kółko zabójców.
Schwab tka swoją historię z ogromną rozwagą, widać, jak wszystko jest przemyślane i podczas czytania tylko czekałam na to, aż każdy z wątków, będący jak osobna nitka, splecie się z innymi i stworzą one skomplikowaną, ale logiczną całość.

„The Fragile Threads…” stanowi początek całkowicie nowej serii i można ją czytać bez znajomości „Odcieni magii”, ale dla mnie największą przyjemność stanowił właśnie powrót do tego świata i przede wszystkim bohaterów. W tej książce widać to, jak wydarzenia z trylogii i kolejne siedem lat odcisnęły na nich swoje piętno, ale nie potrafię nawet wyrazić tego, jak ogromną nostalgię i wzruszenie czułam przy ich ponownych spotkaniach, szczerych rozmowach czy gestach, bo nikt nie potrafi budować relacji między postaciami tak jak V.E. Schwab. Doceniam również to, że wplecione są tu krótkie rozdziały pokazujące, co działo się przez te siedem lat i dzięki temu dostaliśmy pełniejszy obraz tego, jakie konsekwencje pociągnęło za sobą zakończenie „Wyczarowania światła” i jak bohaterowie starali się odnaleźć w nowych dla nich sytuacjach - Kell próbuje uporać się z bólem, który odczuwa przy używaniu swojej mocy, Rhy uczy się, jak być królem, a Lila dostaje swoją upragnioną wolność.

Chociaż rzadko zaznaczam fragmenty w książkach, to mój egzemplarz „The Fragile Threads of Power” jest pełen znaczników, tak samo, jak ta książka pełna jest emocji, niebezpieczeństw, nowych i starych wrogów, niespodziewanych zdrad i przede wszystkim magii. Nie potrafię zliczyć tego ile razy miałam w oczach łzy albo szybciej biło mi serce, a mimo tego wciąż mam wrażenie, że ten tom jest początkiem czegoś większego, bo chociaż cała książka toczyła się dość wartkim tempem, to końcowe sto stron sprawiło, że nie mogłam się oderwać, a ostatnie dwie po prostu wgniotły mnie w fotel.

Chciałabym wyrazić mój zachwyt lepiej, ale o dobrych książkach opowiada się najtrudniej. Mam nadzieję, że już niedługo otrzymamy polskie wydanie, bo potrzebuję go na wczoraj, a kolejnego tomu na jutro. Na zakończenie powiem tylko, że warto było czekać.

Siedem lat temu Osaron został pokonany.
Siedem lat temu Arnes zyskało nowego króla.
Siedem lat temu dwójka Antarich wypłynęła na morze.
Siedem lat temu Antari poświęcił się dla swojego świata.
Siedem lat temu pewien pirat wrócił do Londynu.

Kończąc kilka lat temu „Wyczarownie światła” nie spodziewałam się, że jeszcze kiedyś będzie mi dane spotkać tych bohaterów i odwiedzić...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przychodnia w Zrębkach nie jest zwykłym gabinetem weterynaryjnym. Pacjentów, do których nie należą tylko kotki i pieski, ale również mantykory, jednorożce czy wolpertingery, leczy nieumarła weterynarka-nekromantka, technik jest faunem, a techniczka już na początku pracy straciła oko. Tym razem ten nietypowy zespół będzie musiał zmierzyć się ze smokami, gadającym kotem czarownicy i mediami, które coraz bardziej zaczynają interesować się ich pracą.

Pierwszy tomy „Necroveta” był przyjemną historią, na którą składały się głównie różne przypadkami leczenia magicznych i niemagicznych stworzeń i chociaż pomysł na fabułę był bardzo ciekawy, to momentami odczuwałam znużenie i nie parłam przez niego z taką ciekawością, jakiej bym sobie życzyła. W przypadku „Metod leczenia drakonidów” sprawa wyglada nieco inaczej. Chociaż fantastycznych zwierząt znajdziemy tu równie dużo i fabuła dalej kręci się wokół ich przypadłości, to ten tom na pewno jest o wiele bardziej dynamiczny. Joanna W. Gajzler wprowadza tutaj nowe wątki i problemy, z którymi bohaterowie muszą się uporać. I tak dostajemy na przykład Florkę, która staje się nieufna po wysłuchaniu przepowiedni magicznego kota, nową techniczkę, która zachowuje się podejrzanie oraz pojawiające się w okolicy smoki i wiwerny. Autorka pokusiła się również na wprowadzenie wątku romantycznego, jednak stanowi on tylko przyjemny dodatek, a nie zmienia tej książki w historię miłosną.

Bardzo doceniam to, że w „Necrovecie” znajdujemy stworzenia, o których prawdopodobnie wcześniej nie słyszeliśmy. Chociaż każdy zna jednorożce, fauny czy centaury (tak na marginesie, poród centaurydy to chyba była moja ulubiona scena), to czy czytaliście gdzieś wcześniej o szilali, aitwarasie albo lolmiszo? Bo ja z pewnością nie, a odkrywanie tych fantastycznych zwierząt i czytanie o metodach ich leczenia, które swoją drogą są bardzo realistycznie i umiejętnie opisane, sprawiało, że chciałam wiedzieć o nich jeszcze więcej.

„Necrovet. Metody leczenia drakonidów” podobały mi się jeszcze bardziej niż pierwszy tom, mamy tu więcej akcji, nowe ciekawe stworzenia i trochę bliżej poznajemy niektórych bohaterów, co jest też okazją do poruszenia w tym tomie tematów związanych z nierównością, tolerancją, a także chorobami psychicznymi. Jeśli nie czytaliście jeszcze „Necroveta”, to serdecznie go wam polecam, a ja z niecierpliwością wypatrywać będę kolejnego tomu, bo według gadającego kota zbliża się czas duchów i demonów.

Przychodnia w Zrębkach nie jest zwykłym gabinetem weterynaryjnym. Pacjentów, do których nie należą tylko kotki i pieski, ale również mantykory, jednorożce czy wolpertingery, leczy nieumarła weterynarka-nekromantka, technik jest faunem, a techniczka już na początku pracy straciła oko. Tym razem ten nietypowy zespół będzie musiał zmierzyć się ze smokami, gadającym kotem...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pippa Fitz-Amobi po sprawie Andie Bell i niebezpieczeństwie, na które naraziła siebie i swoją rodzinę ma już dość rozwiązywania zagadek. Jej podcast o morderstwie stał się viralem, ale miał zakończyć się po pierwszym sezonie tak samo, jak jej detektywistyczna kariera. Kiedy jednak znika ktoś bliski, a policja bagatelizuje sprawę, Pip rozpoczyna kolejne prywatne śledztwo, które zaprowadzi ją do kolejnych mrocznych sekretów skrywanych przez małe miasteczko.

O ile „Przewodnik po zbrodni według grzecznej dziewczynki” od samego początku mnie wciągnął i zaangażował, tak w przypadku „Grzecznej dziewczynki, zepsutej krwi” było trochę inaczej. Początkowo nie byłam przekonana do samej zagadki, miałam wrażenie, że ten tom trochę stracił na tempie, a samo zaginięcie nie wydawało mi się tak ekscytujące, jak poprzednia sprawa. Jednak czytałam dalej, bo sama młodziutka i inteligentna Pip wystarczyła do tego, żebym chciała wiedzieć, jak poradzi sobie tym razem. I tu muszę zwrócić tej książce honor, bo kiedy razem z główną bohaterką zaczęłam łączyć fakty, a na jaw zaczęły wychodzić głęboko skrywane mroczne tajemnice, okazało się, że zafascynowana przekładam stronę za stroną, nie mogąc się od niej oderwać.

„Grzeczna dziewczynka…” zaskoczyła mnie nie tylko rozwojem samego śledztwa, ale także podjęciem tematu moralności i rozważaniem tego, co jest sprawiedliwe, a co nie. I tu wchodzi Pip, która w tym tomie przechodzi pewnego rodzaju załamanie moralności, bo kiedy sprawa okazuje się bardziej skomplikowana niż początkowo myślała, a proces znanego z pierwszego tomu Maxa Hastingsa nie idzie po jej myśli, nie jest pewna, jak powinna postępować i z tej tytułowej grzecznej dziewczynki zmienia się w pełną złości osobę zaczynającą podejmować decyzje, które są moralnie wątpliwe.

Świetnym pomysłem okazał się również wątek podcastu prowadzonego przez główną bohaterkę, z którego wszyscy dowiadują się, jakie postępy czyni ona w śledztwie. I muszę powiedzieć, że mi się ten wątek niesamowicie podobał, bo działał na podstawie tego, że chociaż wszyscy słuchają, to nikt nic nie mówi, a jeśli już ktoś coś powie, to nigdy nie wiadomo, kiedy są to prawdziwe informacje, a kiedy ktoś chce zaistnieć w viralowym podcaście.

Pozornie spokojne miasteczko kolejny raz okazało się niebezpiecznym miejscem, a samo zakończenie było tak niespodziewane, naszpikowane zwrotami akcji i traumatyczne dla Pip, że jestem absolutnie pewna, że będzie miało swoje ogromne konsekwencje w kolejnym tomie. Mimo początku, który nie był tak porywający, jak się spodziewałam „Grzeczna dziewczynka…” jest kontynuacją, która nie daje czytelnikowi odetchnąć i trzyma w napięciu do samego końca, a nawet po jej odłożeniu.

Pippa Fitz-Amobi po sprawie Andie Bell i niebezpieczeństwie, na które naraziła siebie i swoją rodzinę ma już dość rozwiązywania zagadek. Jej podcast o morderstwie stał się viralem, ale miał zakończyć się po pierwszym sezonie tak samo, jak jej detektywistyczna kariera. Kiedy jednak znika ktoś bliski, a policja bagatelizuje sprawę, Pip rozpoczyna kolejne prywatne śledztwo,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Little Kilton, małe miasteczko, w którym 5 lat temu doszło do tragedii. Andie Bell została zamordowana przez swojego chłopaka - Sala Singha. Pippa Fitz-Amobi nie jest jednak tego taka pewna i w ramach szkolnego projektu postanawia przeprowadzić własne śledztwo, które zaprowadzi ją do najmroczniejszych tajemnic skrywanych przez pozornie spokojne miasteczko i narazi na śmiertelne niebezpieczeństwo.

Podchodziłam do tej książki bez większych oczekiwań, miała być kolejną młodzieżówką, o której za jakiś czas zapomnę. Nawet nie wiecie, jak bardzo cieszę się ze swojej pomyłki, bo historia zaczynająca się od niewinnie wyglądającego projektu i śledztwa prowadzonego przez nastolatkę zmieniła się w historię pełną kłamstw, sekretów, uprzedzeń i zwrotów akcji wywołujących zimny dreszcz przerażenia.

„Przewodnik po zbrodni według grzecznej dziewczynki” nie jest książką tylko o nastolatkach, bo wiekowy przekrój postaci jest bardzo różnorodny, a Pip, czyli główna bohaterka tego zamieszania, mimo swojego młodego wieku jest bardzo inteligenta i dociekliwa, co sprawiało, że rozwiązywanie z nią i jej przesympatycznym pomocnikiem (naprawdę Ravi jest jak promyczek słońca w tej całej sytuacji) mrocznej kryminalnej zagadki i wpadanie w coraz większe problemy było czystą rozrywką. Nic w tej historii nie było takie, jak się spodziewałam, podczas słuchania miałam pełno pomysłów, ale kiedy już myślałam, że wytypowałam podejrzanego, za chwilę działo się coś, co podważało moją teorię i całe śledztwo stawało się zabawą w łączenie kropek na bardzo dużej kartce.

Holly Jackson ma bardzo przyjemny styl pisania i przez tą książkę się po prostu płynie, a ciekawym urozmaiceniem samego tekstu są wstawki w formie wywiadów czy smsów.
„Przewodnik pod zbrodni…” zapewnił mi parę godzin całkowitego zaangażowania w historię, kilka zawałów serca i przeszywający mnie do tej pory chłód, kiedy tylko pomyślę o rozwiązaniu zagadki, bo zakończeniu mroku odmówić nie można.
Zamknięta i pozornie rozwiązana sprawa, która wstrząsnęła miasteczkiem, szkolny projekt, który zamienia się w niebezpieczną grę z mordercą i pewna nastolatka, która nie odpuści, dopóki prawda nie wyjdzie na jaw - to wszystko znajdziecie w „Przewodniku po zbrodni według grzecznej dziewczynki”.

Little Kilton, małe miasteczko, w którym 5 lat temu doszło do tragedii. Andie Bell została zamordowana przez swojego chłopaka - Sala Singha. Pippa Fitz-Amobi nie jest jednak tego taka pewna i w ramach szkolnego projektu postanawia przeprowadzić własne śledztwo, które zaprowadzi ją do najmroczniejszych tajemnic skrywanych przez pozornie spokojne miasteczko i narazi na...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mona ma moc, jakiej nikt się nie spodziewał… potrafi wpływać na ciasto, sprawiać, że chleb nie będzie czerstwy, a piernikowe ludki będą tańczyć. Czternastolatka wiedzie spokojne życie w piekarni swojej ciotki, do czasu kiedy na kuchennej podłodze znajduje trupa, magiczni zaczynają znikać, wszystko wskazuje na to, że jej dziwaczna moc jest bardziej użyteczna, niż ktokolwiek mógłby się przypuszczać.

Tak samo, jak ja nie przypuszczałam, że „Wypieki defensywne” tak bardzo przypadną mi do gustu. Bo czy historia, której główną bohaterką jest dziewczynka mająca moc panowania nad ciastem i chlebem oraz trzymająca w piwnicy morderczy zakwas o imieniu Bob, może się udać? Zdecydowanie może. Mimo tego, że jest to historia dla trochę młodszych czytelników to swoimi dziwacznymi pomysłami, absurdalnymi rozwiązaniami i przede wszystkim humorem i oryginalnością zachwyci nawet dorosłych, którzy twierdzą, że nic już ich nie zaskoczy.

„Wypieki defensywne” to przede wszystkim książka pełna akcji i humoru oraz doprawiona szczyptą mroku (już na pierwszej stronie główna bohaterka znajduje w piekarni ciało i porównuje krew do nadzienia malinowego). Przez cały czas trwania fabuły siedzimy w głowie nastoletniej Mony i mimo tego, że w pewnym momencie spada na nią wielka odpowiedzialność oraz staje się ona kimś na kształt wybrańca, to nie traci swoich dziecięcych cech, a ja nie miałam żadnego problemu z tym, żeby uwierzyć w jej młodziutki wiek. Wygłaszane przez nią wewnętrzne monologi sprawiały, że parskałam śmiechem, ale także skłaniały do refleksji, bo Mona świetnie zdaje sobie sprawę z tego, że jako dziecko nie powinna być zmuszana do bohaterstwa czy heroicznych czynów, a dbać o jej bezpieczeństwo powinni dorośli, którym to w tej historii wychodzi naprawdę kiepsko.

Kingfisher stworzyła słodko-gorzką historię z chlebem, magią, barwnymi postaciami i złymi pierniczkami w roli główniej, która pod warstwą słodkich wypieków mówi o moralności i o tym, że nawet pozornie nieważne talenty mogą mieć wielką wartość. Kiedy na ulicach miasta czai się zabójca i żaden czarodziej nie może czuć się bezpieczny, a u bram zbierają się wrogie armie, potrzebna będzie piekarka z najdziwniejszym talentem, o jakim słyszeliście i słoik magicznego zakwasu.

Mona ma moc, jakiej nikt się nie spodziewał… potrafi wpływać na ciasto, sprawiać, że chleb nie będzie czerstwy, a piernikowe ludki będą tańczyć. Czternastolatka wiedzie spokojne życie w piekarni swojej ciotki, do czasu kiedy na kuchennej podłodze znajduje trupa, magiczni zaczynają znikać, wszystko wskazuje na to, że jej dziwaczna moc jest bardziej użyteczna, niż ktokolwiek...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Grey, Vivi i Iris wiedzą, że nie ma w nich nic normalnego. Życie sióstr Hollow zmieniło się, kiedy kilka lat wcześniej zniknęły na ciemniej uliczce Edynburga i po miesiącu równie niespodziewanie wróciły z białymi włosami, bezdennie czarnymi oczami oraz niebezpiecznymi mocami. Teraz kiedy najstarsza z nim ponownie zaginęła, rozpoczynają się mrożąca krew w żyłach poszukiwania, które ujawnią głęboko skrywane sekrety i wstrząsną światem rodziny Hollow.

„Dom sióstr marnotrawnych” to osobliwa i niepokojąca historia o słodkim kwiatowym zapachu pomieszanym ze zgnilizną. I to dosłownie, bo kwiaty oraz rozkładające się ciała są tu na porządku dziennym, a to sprawia, że nie można jej odmówić mrocznego i dusznego klimatu. Jednak nie jest to książka opierająca się tylko na mrocznych zagadkach i dziwnych wydarzeniach, bo dostajemy w niej także wątek rodzeństwa, w którym każda z sióstr poszłaby za resztą w ogień. I chociaż bardzo mi się podobała ta siostrzana więź, która przybrała w tej historii nawet taką paranormalną formę (bohaterki potrafią na przykład wyczuwać swoją obecność) to opisywania, jakie cudowne, piękne i powabne są siostry, miałam w pewnym momencie dość, bo naprawdę już za pierwszym razem zrozumiałam ich wyjątkowość i autorka nie musi mi powtarzać tego przez całą książkę.

Uwielbiam motyw kilku światów, przechodzenia do nich oraz tajemniczych drzwi i w „Domu sióstr marnotrawnych” również taki motyw znajdziemy, co oczywiście od razu mnie zachwyciło, ale po skończeniu czuję związany z tym pewien niedosyt. Chciałabym wiedzieć więcej o tym drugim świecie, tym bardziej, że ta książka jest dość cienka i nie obraziłaby się za kilkadziesiąt dodatkowych stron, które odpowiedziałaby mi na parę pytań. Jak dokładnie działa ten drugi świat i przejścia? Jak oddziałuje on na nasz?

Mimo kilku niedociągnięć „Dom…” jest świetną lekturą na jesienny wieczór. Mroczna, wciągająca, momentami makabryczna i obrzydliwa zabierze czytelnika w niebezpieczne miejsca i sprawi, że po plecach przejdą ciarki. Poznajcie siostry Hollow, w których życiu nie ma nic normalnego i dajcie się porwać historii pełnej tajemnic, kwiatowego zapachu i drzwi, za którymi czai się coś niespodziewanego.

Grey, Vivi i Iris wiedzą, że nie ma w nich nic normalnego. Życie sióstr Hollow zmieniło się, kiedy kilka lat wcześniej zniknęły na ciemniej uliczce Edynburga i po miesiącu równie niespodziewanie wróciły z białymi włosami, bezdennie czarnymi oczami oraz niebezpiecznymi mocami. Teraz kiedy najstarsza z nim ponownie zaginęła, rozpoczynają się mrożąca krew w żyłach...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Miasto jadeitu” nie do końca spełniło moje oczekiwania, ale po szokującym zwrocie akcji i trzymającym w napięci zakończeniu widziałam w tej historii ogromny potencjał i nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę, że sięgnęłam po kontynuacje. W przypadku „Wojna o jadeit” nie ma nawet mowy o czymś takim, jak syndrom drugiego tomu, a wręcz przeciwnie, jest on jeszcze lepszy od pierwszego i po wdrożeniu się w świat, którym rządzą klany i zielone kamienie nie można się od niego oderwać.

„Wojna o jadeit” jest przepełniona akcją, a dynamiki dodaje jej również to, że fabuła rozgrywa się w kilku miejscach, przez co ciągle jesteśmy w ruchu, skaczemy pomiędzy bohaterami. Opuszczamy Janloon i poznajemy coraz wiekszą część wykreowanego przez autorkę świata, a co za tym idzie w tym tomie dostajemy jeszcze bardziej rozbudowaną politykę, nowe sojusze i układy oraz kolejne niebezpieczne intrygi, których źródłem są przemyt i spory o to kto będzie klanowym dziedzicem.

Ten tom przepełniony jest scenami, na których serce biło mi szybciej i utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że Fonda Lee lubi znęcać się nad swoimi postaciami. Najpierw wykreowała je w bardzo przemyślany sposób z dbałością o najmniejsze szczegóły, a teraz zmusza do dokonywania trudnych wyborów, które wpłynął na całe ich życie, muszą decydować czyje dobro bardzo się liczy - klanu czy ich samych. Ja z zapartym tchem śledziłam losy rodziny Kaulów, przejmowałam się wyborami, które czasem sprawiały, że ciarki przechodziły mi po plecach i razem z nimi cieszyłam się ulotnymi momentami szczęścia.

Nawet po skończenie czuje się zachwycona tym, jak autorka opisuje sceny walki, są obrazowe, dynamiczne, trzymające w napięciu i dość brutalne, a dzięki temu momentami czułam się jakbym oglądała dobry film akcji. „Wojna o jadeit” wynagrodziła mi wszystko, co nie porwało mnie w pierwszym tomie, a wprowadzenie nowych postaci, wątku przemytnika i to, że Lee dała nam okazje do poznania szerzej tego świata całkowicie do mnie trafiło. Jeśli „Miasto jadeitu” nie do końca was przekonało to bardzo mocno zachęcam was do sięgnięcia po drugi tom, który nie pozwoli się odłożyć.

„Miasto jadeitu” nie do końca spełniło moje oczekiwania, ale po szokującym zwrocie akcji i trzymającym w napięci zakończeniu widziałam w tej historii ogromny potencjał i nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę, że sięgnęłam po kontynuacje. W przypadku „Wojna o jadeit” nie ma nawet mowy o czymś takim, jak syndrom drugiego tomu, a wręcz przeciwnie, jest on jeszcze lepszy od...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Athena Liu i June Hayward są przyjaciółkami i pisarkami. Jednak kiedy Athena staje się gwiazdą w literackim świecie, June ma na swoim koncie jedną książkę, o której mało kto słyszał. I tak od zakończonego tragiczną śmiercią konkursu jedzenia naleśników i ukradzionego rękopisu zaczyna się historia o zazdrości, amerykańskim rynku wydawniczym, zawłaszczeniach kulturowych i książkowych dramach.

Rebecca F. Kuang odeszła tu od pisanego wcześniej fantasty i zaserwowała nam coś całkowicie nowego - satyrę z elementami thrillera oraz kryminału - i w tej formie wypada równie dobrze! Autorka przez całą książkę opowiada o absurdach związanych z wydawniczym światem, rozważa kwestie kto, jakie tematy powinien w swoich książkach poruszać i skąd czerpać inspiracje, zastanawia się jak pochodzenie czy płeć autora wpływa na odbiór jego dzieła. Jednocześnie wplata w to wszystko wątek książkowych dyskusji, które co jakiś czas wybuchają na portalach społecznościowych, gdzie każdy się wykrzyczy albo wyrazi swoje zdanie i na tym temat się zakończy, nie zmieniając praktycznie niczego.

Chociaż „Yellowface” jest napisane jakby w formie wewnętrznego monologu June, która wszystko nam opowiada, to przez tą książkę się płynie i nie można się oderwać. Fascynujące było czytanie o tym, jak June postrzega swoje zachowanie, jak próbuje przekonać siebie i czytelnika o słuszności swoich czynów, popadając przy tym w coraz większy obłęd zżerana strachem, że za chwilę wszyscy dowiedzą się, co zrobiła. I wiecie co? Nic w tej książce nie jest takie proste, jakby mogło się wydawać, bo mimo tego, że June nie jest postacią, którą da się lubić (tym bardziej znając jej myśli) i chociaż przez całą lekturę czekałam, aż wszystko się wyda to były momenty, kiedy zaczynałam jej współczuć i za chwilę musiałam przypominać sobie, że to ona sama jest autorką zamieszania.

„Yellowface” spełniło wszystkie moje oczekiwania i mimo tego, że wolę Kuang w fantastyce to po raz kolejny pokazała ona, że umie pisać i żadna historia jej niestraszna. Ja już ze swoje strony tylko mogę polecić wam historie o książkowych kręgach i wydawniczym świecie, pełną kłamstw i krętactwa.

Athena Liu i June Hayward są przyjaciółkami i pisarkami. Jednak kiedy Athena staje się gwiazdą w literackim świecie, June ma na swoim koncie jedną książkę, o której mało kto słyszał. I tak od zakończonego tragiczną śmiercią konkursu jedzenia naleśników i ukradzionego rękopisu zaczyna się historia o zazdrości, amerykańskim rynku wydawniczym, zawłaszczeniach kulturowych i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

„Okno skąpane w mroku” obiecywało nieszablonową historie pełną świeżych pomysłów - magiczna mgła działająca, jak infekcja, moc zamknięta w kartach, główna bohaterka goszcząca w swoim umyśle Koszmar, który powoli przejmuje nad nią kontrole. I o ile wszystkie te elementy w niej znajdziemy, a przez pierwszą połowę książki słuchało się przyjemnie, dodając do tego ciekawie rozpisane legendy, które krążą w tym świecie, to w drugiej połowie wszystko zaczęło się sypać.

Chociaż sens historii został w jakimś stopniu zachowany, to całkowicie wyłożył się czas wydarzeń i w momencie, kiedy myślałam, że upłynęło kilka dni okazywało się, że minęły tygodnie, a przy tym nie działo się nic szczególnie istotnego dla fabuły i zaczynałam się nudzić. Kreacja Elspeth od początku nie była najlepsza, ale maskowały ją trochę wydarzenia i budowa świata, jednak kiedy pojawił się nagle wynikający z niczego wątek romantyczny i wysunął się on na pierwszy plan, a bohaterowie zaczęli zachowywać się nieracjonalnie, to nijaka Elspeth zaczęła kłuć mnie oczy.

„Okno skąpane w mroku” jest pełna dobrych pomysłów, ale też niedociągnięć i głupotek. I chociaż początek tej historii jest poprowadzony dość ciekawie, to środek wypadł tak, jakby autorka nie do końca wiedziała, co powinno się wydarzyć i jakie powinny być relacje między postaciami. Mimo tego, że samo zakończenie sprawiło, że znowu rozbudziła się we mnie iskierka zainteresowania to raczej nie sięgnę po kolejny tom.

„Okno skąpane w mroku” obiecywało nieszablonową historie pełną świeżych pomysłów - magiczna mgła działająca, jak infekcja, moc zamknięta w kartach, główna bohaterka goszcząca w swoim umyśle Koszmar, który powoli przejmuje nad nią kontrole. I o ile wszystkie te elementy w niej znajdziemy, a przez pierwszą połowę książki słuchało się przyjemnie, dodając do tego ciekawie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jagoda Wilczek ma za sobą sprawę Śpiącej Królewny, morderstwa na ulicach Warszawy i spotkanie z demonem. Tym razem podejmuje się zdjęcia klątwy, która uruchamiając się co roku,
pozbawia życia osoby, które kilka lat wcześniej brały udział w pewnej niebezpiecznej sprawie. Problem w tym, że żadna klątwa tak nie działa, a z czasem wszystko zaczyna się coraz bardziej komplikować…

W „Zaklęciu dla czarownika” porzucamy dobrze nam znaną Warszawę i przenosimy się do Londynu, a co za tym idzie, zostawiamy między innymi Sonie, Mariusza Olchę i rodzinę Wilczków, a na pierwszy plan wychodzi Caleb ze swoją ekipą. Jednak nie jest to żaden minus, bo od początku wpadamy w wir akcji, poznajemy zagranicznych magów, angielską magiczną policję i angażujemy się w niebezpieczne śledztwo.

I tak jak poprzednie tomy ten także nie pozwala nam się nudzić, nie ma tu żadnych przestojów i już po pierwszym rozdziale nie potrafiłam się od niego oderwać, a główny plot twist naprawdę mnie zaskoczył! „Zaklęcie…” oferuje nam coś, czego wcześniej w tej serii nie uświadczyliśmy, czyli wątek romantyczny. I o ile ta historia radziła sobie świetnie też bez niego, to on tu absolutnie nie przeszkadza, a lekko ją urozmaica, bo wywiązuje się bardzo naturalnie i w równie nienachalny sposób jest prowadzony.

Jako ostatni tom cyklu „Zaklęcie dla czarownika” wypada bardzo dobrze - zamyka wiele wątków, ale też pozostawia trochę otwartych drzwi, które sugerują czytelnikowi, że może jeszcze kiedyś spotka polubione przez siebie postaci w innej historii (ja ze swojej strony z chęcią przeczytałabym coś o Soni!). Jest tylko jedna rzecz, na którą liczyłam, a której nie dostałam, czyli rozwinięcia wątku Wawrzyńca, o którym wspomnienia przewijały się przez całą serię i w związku z tym myślałam, że tu dowiemy się, co dokładnie się z nim stało, ale troszeczkę się przeliczyłam. No cóż, nie można mieć wszystkiego, a ja dostałam tu mój ulubiony rodzaj zakończeń, czyli słodko-gorzkie, bo Kubasiewicz nie serwuje nam ani cukierkowych deklaracji, ani przesadnie ścielących się trupów, przez co wszystko jest świetnie wyważone, a ja z ogromny żalem docierałam do końca tej pełniej magii i niebezpieczeństw przygody.

Seria o Jagodzie Wilczek ujęła mnie swoim klimatem, zaklęciami i bohaterami, z którymi bardzo się polubiłam, bo żadnemu nie została przypięta łatka wybrańca, a każdy był bardzo naturalny w swoich działaniach. To była ekscytująca i satysfakcjonujaca przygoda, ale wszytko co dobre musi się kiedyś skończyć, a ja uważam, że autorka wybrała bardzo dobry moment na postawienie kropki.

Jagoda Wilczek ma za sobą sprawę Śpiącej Królewny, morderstwa na ulicach Warszawy i spotkanie z demonem. Tym razem podejmuje się zdjęcia klątwy, która uruchamiając się co roku,
pozbawia życia osoby, które kilka lat wcześniej brały udział w pewnej niebezpiecznej sprawie. Problem w tym, że żadna klątwa tak nie działa, a z czasem wszystko zaczyna się coraz bardziej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Co się stanie, kiedy drużyna złożona z Pożegnuchy, Wróżki Chrzestnej, byłego rycerza, demonicznej kury, kościanego psa i księżniczki-zakonnicy wyruszy na pomoc jej siostrze? Dostaniemy mroczną baśń, w której książęta nie ruszają na ratunek uciemiężonym damom, a raczej sami pełnią rolę oprawcy. Historię, której urokiem jest jej dziwność i nieprzewidywalność.

„Pokrzywa i kość” wyróżnia się na tle innych tytułów z gatunku fantasy baśniowym klimatem, poruszanymi tematami i dojrzałością. Bo mimo tego, że w tej historii magia nie jest niczym dziwnym, a ubicie interesu na targu goblinów jest jak najbardziej możliwe, to głównym problemem nie jest zagłada świata tylko przemoc domowa, ciąże i poronienia oraz śmierć, przy czym bohaterów nie są odkrywającymi w sobie moc nastolatkami, ale osobami, które przekroczyły minimum trzydziestkę i chociaż nie każdy z nich ma jakąś moc to ich upór w dążeniu do celu działa cuda.

Mogę sobie ponarzekać, że chciałabym aby świat wykreowany był rozleglej opisany, ale to niedociągnięcie wynagradza mi pomysłowość autorki, bo im głębiej wchodziłam w tą historię tym bardziej niezwykłe rzeczy w niej spotykałam i chyba dlatego, że brzmi to tak absurdalnie, bardzo polubiłam kurę nosząca w sobie demona. Mimo tego, że nie jest to cukierkowa bajeczka, w której dobro zawsze zwycięża nad złem, a nawet żeby to się stało potrzeba wielu lat, to bawiłam się na niej doskonale za sprawą tego, jak zręcznie Kingfisher równoważny mrok z humorem.

„Pokrzywa i kość” była dla mnie czymś nowym, bo brutalne baśnie, osobliwe drużyny i tematy, które są bliższe naszej rzeczywistości niż tej przedstawionej w fantasy, nie są często obecne w książkach, po które zazwyczaj sięgam. Wyprawa z Marrą i jej towarzyszami była naprawdę wyjątkową przygodą, do której bardzo mocno was zachęcam.

Co się stanie, kiedy drużyna złożona z Pożegnuchy, Wróżki Chrzestnej, byłego rycerza, demonicznej kury, kościanego psa i księżniczki-zakonnicy wyruszy na pomoc jej siostrze? Dostaniemy mroczną baśń, w której książęta nie ruszają na ratunek uciemiężonym damom, a raczej sami pełnią rolę oprawcy. Historię, której urokiem jest jej dziwność i nieprzewidywalność.

„Pokrzywa i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Thunderhead” jest kontynuacją, jakiej się nie spodziewałam - całkowicie inna niż pierwszy tom, wychodząca poza ramy młodzieżowego fantasy, wielowątkowa. I chociaż na początku nie wiadomo do czego ta historia w ogóle zmierza, to nie przeszkadzało mi to wciągnąć się w nią od pierwszej strony.

Główni bohaterowie rozdzielają się, Citra kontynuuje praktykę u sędzi Curie, a Rowan staje się samozwańczym kosiarzem Lucyferem, który likwiduje skorumpowanych i łamiących prawo kosiarzy. Ale jest to tylko mały ułamek tego, co się w tym tomie dzieje, bo nagle pojawia się całkowicie nowy bohater - Greyson Tolliver, którego obecność i ilość poświęconego mu miejsca jest początkowo dezorientująca i potrzeba trochę czasu, żeby się do niego przyzwyczaić i poznać prawdziwy cel wprowadzenia tej postaci.

Kolejnym szerzej rozwiniętym wątkiem jest wątek tytułowego Thunderheada, sztucznej inteligencji, która na różne sposoby czuwa nad funkcjonowaniem świata. Czytanie o tym, jak rozmyśla on nad swoją rolą w ludzkiej egzystencji, próbuje naginać swoje zasady, aby jak najbardziej pomóc ludziom, a jednocześnie pozwolić im popełniać swoje błędy, zamiast ślepo prowadzić za rękę niczym niesforne dziecko, było bardzo interesujące i sprawiło, że odeszliśmy od schematu młodzieżowego fantasy. Chociaż mam wrażenie, że ta seria mimo nastoletniego wieku głównych bohaterów, nigdy do końca do tej kategorii nie należała, bo dystopijny, rozbudowany świat, rozważania na temat moralności i śmierci od początku dość mocno ją wyróżniały.

„Thunderhead” to książka, która tak angażuje czytelnika, że nie można się od niej oderwać, dopóki nie przełoży się ostatniej kartki i nie przeżyje kilku poważnych zawałów na ostatnich 50 stronach. Nie można odmówić jej akcji, bo cała fabuła jest nią przepełniona, ale zakończenie tego tomu wgniecie w fotel nawet najtwardszych, bo to, co tam się wydarzyło było nie do przewidzenia i sprawiło, że od razu chciałam sięgnąć po kolejny tom. „Thunderhead” jest z pewnością bardzo udaną kontynuacją, przemyślną i zaskakującą na wszelkie możliwe sposoby, bo nigdy nie powiedziałabym, że w taką stronę rozwinie się historia, która rozpoczyna się od dwójki niepozornych nastolatków wybranych do nietypowego szkolenia.

„Thunderhead” jest kontynuacją, jakiej się nie spodziewałam - całkowicie inna niż pierwszy tom, wychodząca poza ramy młodzieżowego fantasy, wielowątkowa. I chociaż na początku nie wiadomo do czego ta historia w ogóle zmierza, to nie przeszkadzało mi to wciągnąć się w nią od pierwszej strony.

Główni bohaterowie rozdzielają się, Citra kontynuuje praktykę u sędzi Curie, a...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Miasto jadeitu” ma w sobie wszystko, co najlepsze w fantastyce. Przemyślany i dobrze rozpisany świat, bohaterów wykreowanych w bardzo realistyczny sposób, oryginalny system magiczny, a skoro tu mamy do czynienia z rywalizującymi ze sobą klanami to do tego wszystkiego dochodzą mafijne porachunki i wątki polityczne. I to wszystko wyszło w tej książce świetnie, jednak na początku miałam ogromny problem z tym, żeby się w nią zaangażować, ale zacznijmy od plusów, bo ich jest tu zdecydowanie więcej niż minusów.

Fonda Lee stworzyła pełnokrwistą historię, kreując świat z dbałością o wszystkie szczegóły. I w taki sposób poznajemy Kekkon - wyspę, na której rozgrywa się fabuła - od podszewki. Od bogów i mitologii, poprzez toczącą się na wyspie wojnę, aż do ukształtowania się dwóch klanów i obecnej polityki. Jednak nie są to informacje, które dostajemy już na początku, zamiast tego autorka podrzuca nam je przez całą książkę, konsekwentnie budując świat, w którym pierwsze skrzypce gra jadeit.

Jadeit zapewniający każdej osobie, która go nosi (i która może go nosić) nadprzyrodzone zdolności. Ale nie mam tu na myśli rzucania klątw i zaklęć, tylko wyostrzenie zmysłów i dostarczenie mocy do wykorzystania w sztukach walki po odpowiednim szkoleniu. I to oryginale podejście do mocy oraz jej źródła jest jedną z moich dwóch ulubionych rzeczy w tej książce, bo drugą jest kreacja postaci.
Każdy członek rodziny Kaulów jest inny i wyróżnia się na tle reszty. Nikt nie dzieli się tu na bohaterów i czarne charaktery, bo każda postać ma swoje za uszami jest mieszanką równoważących się cech i tak od lojalności i honoru przechodzimy do niepohamowanej porywczości i brutalności.

Wszystkie te elementy wypadają w „Mieście jadeitu” rewelacyjnie, jednak przez pierwszą połowę miałam duży problem z zaangażowaniem się w te wydarzenia, bo mimo tego, że nie wieje nudą to tempo na początku nie jest porywające i potrzeba trochę czasu, żeby wsiąknąć w ten świat. Ale kiedy po połowie i wgniatającym w fotel zwrocie akcji dostałam krwawe walki i epickie zakończenie okazało się, że warto było przebrnąć przez niespieszny początek. Jeśli nawet ten tom nie zachwycił mnie tak, jakbym chciała to dalej jest to świetna historia, która ma ogromny potencjał i liczę na to, że kolejny będzie jeszcze lepszy.

„Miasto jadeitu” ma w sobie wszystko, co najlepsze w fantastyce. Przemyślany i dobrze rozpisany świat, bohaterów wykreowanych w bardzo realistyczny sposób, oryginalny system magiczny, a skoro tu mamy do czynienia z rywalizującymi ze sobą klanami to do tego wszystkiego dochodzą mafijne porachunki i wątki polityczne. I to wszystko wyszło w tej książce świetnie, jednak na...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z pewnością każdy z nas słyszał o jednorożcach, elfach czy krasnoludach. A słyszeliście o wolpertingerze albo ptakach bi yi niao? Bo właśnie takie magiczne zwierzęta spotyka Florka Kuna w nowej pracy w lecznicy weterynaryjnej, której szefowa jest nieumarła, a technik faunem.

„Necrovet” to bardzo sympatyczna lektura skupiająca się głównie na różnych przypadkach leczenia magicznych i niemagicznych stworzeń. Bardzo podobało mi się to, że autorka pokusiła się o umieszczenie w tej historii mniej znanych fantastycznych zwierząt, więc jeśli będziecie musieli wyrwać kiedyś zęba mantykorze, to po przeczytaniu tej książki będziecie wiedzieć, jak to zrobić. Ja mogłabym się przyczepić tylko do tego, że chciałabym wiedzieć więcej o tym skąd nagle pojawiła się w przyrodzie taka gatunkowa różnorodność, bo chociaż wszystkie zabiegi i sposoby leczenia były opisane w bardzo rzetelny sposób to o samej genezie tych stworzeń nie ma aż tak dużo.

Słuchałam „Necrovet” w audiobooku i było to naprawdę kilka przyjemnie spędzonych godzin, chociaż podejrzewam, że gdybym czytała ją w papierze momentami mogłabym się trochę nudzić. Z pewnością jest to jednak książka, która chociaż trochę roztopi serce miłośników zwierząt, bo urocze jest to, jak bohaterowie dbają i martwią się o swoich futrzastych przyjaciół.
Nie spodziewajcie się po tej książce wiele i zapewniła mi ona sporo rozrywki, bo jak się przymknie oko na niedociągnięcia i skupi jedynie na leczeniu niecodziennych stworzeń, nekromantycznych rytuałach i akcji związanej z ratowaniem jednorożca to całość wypada naprawdę przyjemnie. Muszę przyznać, że podobała mi się ona na tyle, że jeśli tylko wyjdzie kolejny tom to od razu po niego sięgnę, bo okazało się, że weterynaryjne cozy fantasy to coś, co wpasowało się w mój gust.

Z pewnością każdy z nas słyszał o jednorożcach, elfach czy krasnoludach. A słyszeliście o wolpertingerze albo ptakach bi yi niao? Bo właśnie takie magiczne zwierzęta spotyka Florka Kuna w nowej pracy w lecznicy weterynaryjnej, której szefowa jest nieumarła, a technik faunem.

„Necrovet” to bardzo sympatyczna lektura skupiająca się głównie na różnych przypadkach leczenia...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Siedmioro świętych bez twarzy” kusi obietnicą mrocznych tajemnic i inspirowanego Włochami świata, w którym ludzie, dzielący się na apostołów i nieuprzywilejowanych, zanoszą modły do świętych. Jednak tych obietnic nie spełnia, a każdy z tych wątków jest potraktowany bardzo powierzchownie, jakby autorka nie była pewna na czym ma się skupić, bo w pewnym momencie romans przyćmiewa całą fabułę, a wszystko, co do tej pory dowiedzieliśmy się o świecie, staje się nieistotne.

Bo kiedy między dwójka głównych bohaterów zaczyna się rodzić romantyczna relacja (swoją drogą mam wrażenie, że nie ma tu miejsca na żaden rozwój uczuć, tylko bardzo szybko przechodzimy od „nienawidzę cię” do „kocham cię”) zapominamy o morderstwach i świat przestaje się rozwijać mimo tego, ze wcześniej też nie był zbyt mocno opisany. Autorka chwyta się kilku wątków i nie rozwija żadnego, przez co nie można się w tą historię zaangażować. Brakuje tu opisów miasta, tego jak działają moce apostołów, jak wygląda podział na magicznych i niemagiczny członków społeczeństwa, dlaczego jednym się żyje lepiej od drugich, nie wspominając już o samym wątku buntowników, który po prostu jest, ale nic o nim nie wiemy.

Początek jest intrygujący, od razu wpadamy w wir wydarzeń i powoli zagłębiamy się krwawą zagadkę morderstw, aż nadchodzi połowa książki i wszystko się sypie za sprawą romansu opisanego masą bezsensownych myśli bohaterów, bo to co dzieje się w ich głowach w ogóle nie znajduje odzwierciedlenia w czynach, a czytelnik tylko brnie przez puste słowa, które można by było spożytkować na opisanie czegoś innego.

„Siedmioro świętych bez twarzy” to bardzo schematyczna historia, która nie przyprawiła mnie o szybsze bicie serca, tylko sprawiła, że miałam ochotę przewracać oczami. To nie jest zła książka, bo pomysł był naprawdę ciekawy, ale kuleje w niej tyle rzeczy, że nie potrafię nazwać jej również dobrą.

„Siedmioro świętych bez twarzy” kusi obietnicą mrocznych tajemnic i inspirowanego Włochami świata, w którym ludzie, dzielący się na apostołów i nieuprzywilejowanych, zanoszą modły do świętych. Jednak tych obietnic nie spełnia, a każdy z tych wątków jest potraktowany bardzo powierzchownie, jakby autorka nie była pewna na czym ma się skupić, bo w pewnym momencie romans...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

XIX wiek. Wielka Brytania. Robin to osierocony pół-chińczyk, który zostaje przywieziony do Anglii przez tajemniczego profesora Lovella. Mężczyzna wyznacza mu cel - chłopiec ma uczyć się greki i łaciny, aby pewnego dnia stać się studentem translatoryki na Oksfordzie i w instytucie Babel zająć się srebrnymi sztabkami, których magiczne właściwości są fundamentem imperium. Wszystko zmienia się jednak w dniu, kiedy Robin poznaje pewnego człowieka, który sprawia, że zaczyna kiełkować w nim ziarno zwątpienia i zmusza go do rozważań nad moralnością i wiernością.

„Babel” nie jest fantastyką, jakiej się spodziewałam, bo zamiast magicznych umiejętności postaci i niezwykłych stworzeń, mamy tylko element fantastyczny w postaci srebrnych sztabek, które za pomocą tłumaczeń i języków napełniają magią nasi bohaterowie, tym samym wspomagając funkcjonowanie brytyjskiego społeczeństwa, bo sztabki są filarem podtrzymującym całe życie Anglików - wspomagają budynki, sprawiają, że ogrody są bardziej zielone, a powozy jeżdżą szybciej. I można by było powiedzieć, że na tym magia w tej książce się kończy, ale myślę, że za równie nadzwyczajne można uznać to, że „Babel” jest wielkim wyrazem miłości do słów i swoistym listem od kochanka dla tłumaczy, bo dyskusje i rozważania na temat słów, etymologii i teorii przekładu same w sobie zawierają cząstkę magii.

„Babel” nigdzie nie pędzi, nie spieszy się i nie od razu chce nam zdradzać swoje wszystkie tajemnice. Akcja rozgrywa się na przestrzeni kilku lat, kiedy to obserwujemy życie nie tylko Robina, ale także jego trójki oksfordzkich przyjaciół, z których każdy ma swoją tragiczną historię - zabrani daleko od domów i rodzin, okłamywani, dyskryminowani i poniżani tylko ze względu na swoje pochodzenie, kolor skóry czy płeć. Widzimy to, jak zaczyna rodzić się w nich bunt przeciwko obecnemu stanowi rzeczy i kształtuje poczucie celu, bo życie wśród bibliotek i ksiąg okazuje się tylko mrzonką, a poza Oksfordem świat jest jeszcze bardziej okrutny i niesprawiedliwy. Kuang nie bawi się w półsłówka i w pewnym momencie łapiemy się na tym, że „Babel” z książki o tłumaczach zmienił w traktat o moralności, gdzie głównym punktem jest jednoznaczna i wyraźna krytyka kolonializmu i nierówności, którego zakończenie z pewnością nie będzie szczęśliwe.

Świat słów, języków i tłumaczeń całkowicie mnie pochłonął, a studiowanie obcojęzycznych ksiąg razem z Robinem i jego przyjaciółmi, które w pewnym momencie przerodziło się w rewolucję i walkę, było niesamowitym doświadczeniem, więc chyba nie muszę mówić, że polecam Wam tę książkę. Odwiedźcie XIX-wieczną Anglię, gdzie srebro jest tym, czego każdy pożąda, przejdźcie się korytarzami wieży Babel i sami zdecydujcie, po której stronie stanąć.

XIX wiek. Wielka Brytania. Robin to osierocony pół-chińczyk, który zostaje przywieziony do Anglii przez tajemniczego profesora Lovella. Mężczyzna wyznacza mu cel - chłopiec ma uczyć się greki i łaciny, aby pewnego dnia stać się studentem translatoryki na Oksfordzie i w instytucie Babel zająć się srebrnymi sztabkami, których magiczne właściwości są fundamentem imperium....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dziewczęta w Huaxii nie mają dużego wyboru, mogą zostać żoną albo konkubiną-pilotką, która będzie wspierać pilota w sterowaniu machiną wojenną, jednak jest to droga prowadząca do rychłej śmierci, bo siła życiowa jednej konkubiny rzadko wystarcza do więcej niż jednej walki. Kiedy Zetian zostaje konkubiną wszystko się zmienia i okazuje się, że jej moc jest potężna, a ona sama szybko zyskuje tytuł Żelaznej Wdowy.

Zazwyczaj podsumowanie znajduje się na końcu, ale ja już na początku muszę powiedzieć, że „Żelazna Wdowa” to skarbnica dobrych pomysłów ze słabym wykonaniem. Tej historii bliżej do science fiction niż fantasy, a pomysł na mechy walczące z pewnego rodzaju kosmitami (Hundunami) na początku bardzo mi się podobało, problem zaczął się robić wtedy, kiedy przekładałam stronę za stroną i coraz bardziej nie rozumiałam tego świata, bo pojawiały się tylko nazwy, których osoba autorska nawet nie pokusiła się wyjaśnić. W taki sposób otrzymaliśmy między innymi qi Wody, qi Drewna, qi Metalu, klasy Hundunów i formy mechów, które brzmią dla mnie jak czarna magia, bo nie rozumiem skąd się wzięły ani co oznaczają.

Fabuła „Żelaznej Wdowy” w dużej mierze opiera się na patriarchacie, więc jak możemy się domyślić główna bohaterka jest tą feministyczną wojowniczką, która ten system chce zmienić i to jest kolejny dobry pomysł, w którym coś nie wyszło z realizacją, bo oprócz tego, że Zetian posiada bardzo mało cech osobowości i przez większą część książki jest po prostu wściekła na wszystko i na wszystkich to jeszcze nie cierpi przewijających się w fabule kobiet.

Dla równowagi muszę przyznać, że jest rzecz, która bardzo mi się podobała i jest to rola jaką odgrywały w tej historii media. Drony krążące po polu bitwy i transmitujące walki na cały kraj, medialna kreacja wizerunków pilotów oraz podejmowanie kroków, które zadowolą publiczność i przysłużą się propagandzie kojarzyła mi się momentami z „Igrzyskami Śmierci” i chyba to mnie w tej książce najbardziej pozytywnie zaskoczyło.

Mimo wszystko prawie do samego końca uważałam, że ta książka mimo swoich wad zapewnia dobrą rozrywkę i nie jest zła, ale potem nadszedł epilog i wszystkie moje ciepłe uczucia do niej wyparowały, bo dawno nie czytałam czegoś kończącego się w równie bezsensowny i komiczny sposób. Wyglada to tak jakby osoba autorka pisała go na szybko na kolanie wrzucając do niego najbardziej bezsensowne pomysły, jakie przyszły jej do głowy.

„Żelazna Wdowa” to jedno z moich większych rozczarowań, bo mimo tego, że były momenty, na których bawiłam się dobrze to moje odczucia po skończeniu są negatywne, a ciekawe pomysły nie wystarczą do napisania dobrej książki.

Dziewczęta w Huaxii nie mają dużego wyboru, mogą zostać żoną albo konkubiną-pilotką, która będzie wspierać pilota w sterowaniu machiną wojenną, jednak jest to droga prowadząca do rychłej śmierci, bo siła życiowa jednej konkubiny rzadko wystarcza do więcej niż jednej walki. Kiedy Zetian zostaje konkubiną wszystko się zmienia i okazuje się, że jej moc jest potężna, a ona sama...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Grey tak jak co roku wraca na wakacje do rodzinnego La Cachette, teraz jednak wszystko jest inne, bo jej najlepsza przyjaciółka zniknęła bez śladu kilka miesięcy wcześniej, a mieszkańcy będący jasnowidzami próbują ukryć wszystko, co wiedzą…

„W mroku płytkich kłamstw” jest jak układanka, w której po jakimś czasie wszystko łączy się w całość, ale samo jej układanie dostarcza dużo rozrywki. Poszukiwania zaginionej dziewczyny sprawiły, że przewracałam strony tej książki z ogromnym zainteresowaniem i próbowałam odgadnąć, co mogło stać się w małym miasteczku, w którym każdy zna każdego.
Największym plusem tej książki jest klimat, La Cachette jest miejscem pełnym jasnowidzów, które obleka aura tajemniczości i mroku oraz gdzie kamienie i liczby mają magiczną moc. Podczas czytania czujemy gorące bagniste powietrze, zapach lasu i wyobrażamy sobie brodzące w wodzie aligatory.

Dzieci Lata, czyli paczka przyjaciół Grey to grono osobliwych i wyjątkowych postaci, z których każdy jest zaskakujący i posiada inne nadnaturalne zdolności. Poznawanie każdego z nich było bardzo intrygujące, ale dla mnie najsłabszym ogniwem tej grupy była główna bohaterka. Grey jest równie szara jak jej imię i w pewnym momencie miałam wrażenie, że jest tylko pośrednikiem między mną a innymi bohaterami, a ja obserwuje wszystko jej oczami.

„W mroku płytkich kłamstw” nie jest książką idealną i w mimo tego, że w pewnych momentach może nam trochę brakować w niej akcji to zapewnia dobrze spędzony czas przy rozwiązywaniu zagadki i odkrywaniu tajemnic z przeszłości. Odwiedźcie mroczne, bagienne miasteczko, gdzie każdy próbuje strzec swoich sekretów i rozwiążcie zagadkę zaginięcia, ale uważajcie, bo po zmroku zaczynam się tam robić niebezpiecznie.

Grey tak jak co roku wraca na wakacje do rodzinnego La Cachette, teraz jednak wszystko jest inne, bo jej najlepsza przyjaciółka zniknęła bez śladu kilka miesięcy wcześniej, a mieszkańcy będący jasnowidzami próbują ukryć wszystko, co wiedzą…

„W mroku płytkich kłamstw” jest jak układanka, w której po jakimś czasie wszystko łączy się w całość, ale samo jej układanie dostarcza...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Chcielibyście żyć w świecie, w którym nie ma śmierci, chorób i wojen, a wielkość populacji kontrolują kosiarze? To oni decydują czyje życie, jak i kiedy zakończyć, jednak do zostania kosiarzem trzeba przejść odpowiednie szkolenie. A kiedy Citra i Rowan zostają do niego wybrani, nastolatkowie wcale nie są zadowoleni, bo jak się okazuje za pozornie idealny świat trzeba wiele zapłacić.

Trzeba przyznać, że „Kosiarze” swoją oryginalnością odznaczają się na tle innych młodzieżowych fantasy, bo uczynienie śmierci głównym tematem książki dla nastolatków nie jest powszechne, a dodatkowo poprowadzenie go w taki sposób, że odbieranie życia nie jest jedynie kolejną czynnością, którą robią bohaterowie między ratowaniem świata a jedzeniem płatków, tylko przemyślaną i kierowaną moralnością decyzją.

I właśnie ta moralność jest problemem przewijającym się przez całą książkę, ponieważ Citra i Rowan mimo swojego młodego wieku stają przed masą trudnych wyborów i zmagają się z pytaniem czy pozostać przy swoich wartościach, czy zacząć kierować się radami mentora. I tak jak mogłabym się trochę przyczepiać do tego, że chciałabym wiedzieć więcej o tym idealnym świecie, w którym nie ma głodu i biedy, tak nie mogę narzekać na to, że nie zagłębiliśmy się w tworzoną przez kosiarzy organizacje, bo o nich dowiadujemy się dość sporo, przy czym kilku z nich wysuwa się w tej historii dość mocno na pierwszy plan, dając czytelnikowi lepiej zrozumieć motywy, którymi się kierują i wartości, które starają się wpoić uczniom.

Jak można się było tego spodziewać mamy tu pełno scen śmierci, tych mniej i bardziej okrutnych, a dla bardziej wrażliwych czytelników wspomnę, że znajdziecie tu nawet sceny masowych mordów, jednak Shusterman opisuje je w tak nieostentacyjny sposób, że mimo tego, że krew może zmrozić wam się w żyłach to raczej nie będziecie się krzywić z niesmakiem.
„Kosiarze” to książka, od której trudno się oderwać, bo samo szkolenie, związane z nim komplikacje, i wszystkie dziejące się poza nim intrygi sprawiają, że zanim się obejrzysz już przekładasz ostatnią stronę i wyglądasz drugiego tomu, bo ten zakończył się wgniatającym w fotel zwrotem akcji. Dajcie się zabrać do świata, gdzie ludzie nie wiedzą czym jest przeziębienie, a nagła śmierć jest już tylko legendą, ale uważajcie, bo nie wszyscy kosiarze są prawi i miłosierni.

Chcielibyście żyć w świecie, w którym nie ma śmierci, chorób i wojen, a wielkość populacji kontrolują kosiarze? To oni decydują czyje życie, jak i kiedy zakończyć, jednak do zostania kosiarzem trzeba przejść odpowiednie szkolenie. A kiedy Citra i Rowan zostają do niego wybrani, nastolatkowie wcale nie są zadowoleni, bo jak się okazuje za pozornie idealny świat trzeba wiele...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to