Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Pięknie wydana, ciekawie napisana książka z serii "Bibliotheca Universalis" wydawnictwa Taschen, idealna dla miłośników psów i/lub historii fotografii.

Pięknie wydana, ciekawie napisana książka z serii "Bibliotheca Universalis" wydawnictwa Taschen, idealna dla miłośników psów i/lub historii fotografii.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Czasami stwierdzam, że przeczytałam chyba już zbyt wiele książek o Rosji i byłych republikach radzieckich, ponieważ bardzo rzadko autorom udaje się mnie zaskoczyć. "Mordercy w mauzoleach..." mnie, niestety, nie zaskoczyli, choć prolog wiele obiecywał.

Autor - Amerykanin mieszkający w Rosji i żonaty z Rosjanką, reporter, podróżnik - wyruszył w podróż od Moskwy do Pekinu, by przekonać się, jak żyją zwykli ludzie w państwach, które od czasu najazdu mongolskiego tkwią w sidłach mniej lub bardziej oficjalnych reżimów.

W prologu do relacji ze swej podróży Tyler opowiada o fenomenie Dżyngis-chana oraz o władcach Rosji i Chin, którzy nastali po nim, wskazując, jak duży wpływ ich rządy miały na kształtowanie się społeczeństw w regionie. Następnie, w kolejnych rozdziałach, opowiada o swoich spotkaniach z mieszkańcami Federacji Rosyjskiej, Kaukazu, Azji Południowej i Chin. Odniosłam wrażenie, że w miarę postępów w podróży autor zatraca gdzieś cel, który sobie na początku postawił. Jego reportaż staje się relacją z tego, co robił, gdzie był, jak się tam dostał i z kim rozmawiał. A wydaje mi się, że rozmawiał głównie z młodymi i dobrze sytuowanymi mieszkańcami odwiedzanych krajów. Nie mam nic przeciwko reportażom, które nie komentują, a jedynie pokazują fakty, ale jednak książka Tylera wydała mi się wyjątkowo... płaska. Dobrze się ją czyta, a mimo to czegoś w niej brakuje. Nie umiem tego nazwać, dlatego tak długo zbierałam się z recenzją, lecz ostatecznie "Mordercy w mauzoleach..." mnie rozczarowali.

Czasami stwierdzam, że przeczytałam chyba już zbyt wiele książek o Rosji i byłych republikach radzieckich, ponieważ bardzo rzadko autorom udaje się mnie zaskoczyć. "Mordercy w mauzoleach..." mnie, niestety, nie zaskoczyli, choć prolog wiele obiecywał.

Autor - Amerykanin mieszkający w Rosji i żonaty z Rosjanką, reporter, podróżnik - wyruszył w podróż od Moskwy do Pekinu, by...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Locke & Key - Tom 1 - Witamy w Lovecraft Jay Fotos, Joe Hill, Gabriel Rodriguez
Ocena 7,8
Locke & Key - ... Jay Fotos, Joe Hill...

Na półkach: , ,

Bardzo ciekawy, wciągający komiks grozy, całość zapowiada się interesująco. Polecam szczególnie ze względu na ładną kreskę i piękne detale.

Bardzo ciekawy, wciągający komiks grozy, całość zapowiada się interesująco. Polecam szczególnie ze względu na ładną kreskę i piękne detale.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

King jest według mnie pisarzem bardzo nierównym. Potrafi tworzyć opowieści naprawdę wybitne, by następnie wypuszczać w świat jakieś grafomańskie nieporozumienia. Niewątpliwie jest jednak ikoną współczesnej literatury grozy. Nie można mu odmówić lauru autora, który nadał kształt gatunkowi horroru. Z tym większą ciekawością sięgnęłam po "Danse Macabre" - esej czy może monografię poświęconą horrorowi w kulturze amerykańskiej.

Książka stanowi rozwinięcie i uzupełnienie wykładów, które King wygłaszał w latach 70., przy czym napisana jest bez naukowego zadęcia. Na przeszło 680 stronach King opowiada o początkach literatury grozy w XIX wieku i jej rozwoju w XX stuleciu, skupiając się przede wszystkim na latach 50. Przybliża historię słuchowisk radiowych poświęconych "strasznym opowieściom". Pisze o najlepszych, ale i najgorszych filmowych horrorach (co dostarcza sporej dozy rozrywki i śmiechu).

Pisarz skupia się na kluczowych, archetypicznych bohaterach, powracających w kolejnych przeróbkach, adaptacjach i interpretacjach (wampir, wilkołak, szeroko rozumiany bezimienny potwór), dowodząc, że choć pod różnymi postaciami, to jednak wszystkie lub pojedynczo pojawiają się w większości opowieści grozy niezależnie od ich formy. Każdy horror wypełnia jeden z archetypów, nieważne, czy jest opowieścią o morderczych ptakach, o najeźdźcach z kosmosu czy o hrabim Draculi.

Bardzo ciekawie King pisze o koncepcji trzech poziomów strachu, zaspokajanych przez opowieści grozy. Zdaniem autora lektura czy oglądanie horrorów pozwala odbiorcy oczyścić się ze strachu, czy to osobistego, czy na skalę całego społeczeństwa (dlatego np. w czasach zimnej wojny powstawało tak wiele filmów o obcych i najeździe z kosmosu - przypominam, że esej koncentruje się na kulturze amerykańskiej). A robi to poprzez: 1) obrzydzenie odbiorcy poprzez pokazanie np. odciętych członków (jest to najniższy poziom, najłatwiejsza opcja, po którą King również często sięga, ale nie jest z tego dumny), 2) przestraszenie odbiorcy - jest to np. sytuacja, w której zza zamkniętych drzwi wyłania się potwór (taki strach znika po wyjściu z kina czy zamknięciu książki), 3) wywołanie w odbiorcy lęku i niepokoju, które zostają z nim na dłużej (tutaj drzwi pozostają zamknięte lub uchylają się, ale nie wiemy, co kryje się za nimi - czujemy tylko czyjąś obecność). Na konkretnych przykładach pisarz omawia przytoczoną teorię, a robi to lekko i ze swadą, przez co lektura jest wciągająca i płynna.

Swobodna narracja i bardzo dobre tłumaczenie Pauliny Braiter i Pawła Ziemkiewicza uprzyjemniają czytanie. To jeden z lepszych utworów Kinga, z jakimi miałam do czynienia.

King jest według mnie pisarzem bardzo nierównym. Potrafi tworzyć opowieści naprawdę wybitne, by następnie wypuszczać w świat jakieś grafomańskie nieporozumienia. Niewątpliwie jest jednak ikoną współczesnej literatury grozy. Nie można mu odmówić lauru autora, który nadał kształt gatunkowi horroru. Z tym większą ciekawością sięgnęłam po "Danse Macabre" - esej czy może...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Co my wiemy o rodzimym przemyśle gier komputerowych? Otóż okazuje się, że nic. Przynajmniej ja niczego na dobrą sprawę o tym nie wiedziałam, póki nie przeczytałam książki Kosmana.

"Nie tylko Wiedźmin" to pewnego rodzaju popularnonaukowe opracowanie, prezentujące rodzimy rynek od 1958 do 2014 roku. Autor opowiada o początkach komputerów w Polsce i o pierwszych twórcach gier, by następnie przedstawić losy największych i najbardziej znaczących firm w historii polskiego dewelopingu gier. Temat bardzo ciekawy i raczej słabo opracowany, przynajmniej jeśli chodzi o książkowe publikacje. Ma duży potencjał i fajnie, że autor podjął próbę okiełznania go, jednak nie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, by tekst spełnił moje oczekiwania.

Owszem, pozwolił z uśmiechem wspomnieć lata 90. i niektóre z opisywanych gier, które kojarzę z dzieciństwa (lub z recenzji w "Secret Service"). Owszem, dał pojęcie o tym, jak od niczego doszliśmy do "The Witcher". I że to nie jedyna udana polska gra. Owszem, chwilami zadziwił i rozbawił, zaskoczył, bo kto by pomyślał, że tak to wszystko wyglądało. Za to właśnie daję 5 gwiazdek.

Lecz jednocześnie im dalej brnęłam w następujące po sobie rozdziały, tym mocniejsze rosło we mnie przekonanie, że Kosmanowi się bardzo spieszy i chciałby opowiedzieć za dużo na raz. Chwilami odnosiłam wrażenie, że zanadto skupia się na detalach, a kilka rozdziałów dalej przyspiesza i zaczyna traktować temat "po łebkach". Wydaje mi się, że zabrakło tu wyważenia pomiędzy literaturą - jeśli nie naukową, to przynajmniej popularnonaukową - a artykułem do miesięcznika. Poza tym dla mnie rażący jest brak porządnej bibliografii (porządnej, bo jakaś tam jest, tylko nie sposób jej brać na poważnie) i jakiegokolwiek glosariusza dla laika.

Problemem tej książki jest też, jak sądzę, trudność z ustaleniem, do kogo właściwie autor ją kierował. Jeśli do kogoś, kto kompletnie nie zna historii polskiego dewelopingu, to obawiam się, że takiego czytelnika szybko znudzą opisy poszczególnych gier (w pewnym momencie autor popada tu w schemat) oraz szczegóły kłótni między ich twórcami. Jeśli dla konesera, geeka i znawcy, czy jakkolwiek go nazwać, to śmiem twierdzić, że taką osobę również znudzi, bo niewątpliwie wie on już to wszystko. Natomiast jeśli do tych wszystkich "po środku", to być może rzeczywiście im się przyda jako przyczynek do dalszych, samodzielnych poszukiwań - jak to w zasadzie było.

Za największy minus tej publikacji poczytuję tragiczną edycję. Wydanie pełne jest literówek, powtórzeń, zdarzają się akapity całkowicie niejasne. Dla mnie było to bardzo denerwujące.

Ogólnie lektura pozostawiła we mnie wrażenie jakiejś takiej... płaskości, niedorobienia. Szkoda.

Co my wiemy o rodzimym przemyśle gier komputerowych? Otóż okazuje się, że nic. Przynajmniej ja niczego na dobrą sprawę o tym nie wiedziałam, póki nie przeczytałam książki Kosmana.

"Nie tylko Wiedźmin" to pewnego rodzaju popularnonaukowe opracowanie, prezentujące rodzimy rynek od 1958 do 2014 roku. Autor opowiada o początkach komputerów w Polsce i o pierwszych twórcach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

To moim zdaniem jeden z lepszych przykładów starej szkoły reportażu. A przez "starą szkołę" rozumiem reportaż w stylu Kapuścińskiego. Reportaż, który jest nie tylko relacją, ale który jest komentarzem. I w dodatku dobrą prozą.

Chociaż zawarte w książce teksty powstały przed latami 90-ymi (w związku z czym część informacji jest już trochę nieaktualna, ew. opisywana sytuacja się pogłębiła lub zmieniła), pozostały zaskakująco aktualne. Wydaje mi się, że to dlatego, że Terzani nie tylko opisuje, ale też zadaje pytania - nie ślizga się po powierzchni, jak często robią to współcześni reportażyści, tylko sięga głębiej, szuka istoty rzeczy. Przy czym nie tyle odpowiada na pytania, co stawia pytania właściwe. I właśnie ze względu na te pytania ujawnia swój stosunek do tego, o czym opowiada.

Czytając "W Azji" doznałam fascynującego uczucia - jednocześnie zagłębiałam się w tekst i czułam, że moja czytelnicza refleksja sięga daleko poza jego ramy. Zapewne wiązało się to z faktem, że dziś znam już odpowiedzi na niektóre z pytań autora. Że wiem, co było dalej. Terzani opowiada o krajach, w których mieszkał w latach 70-ych i 80-ych, opowiada o przemianach, reżimach i represjach, ale wiele miejsca poświęca mentalności, życiu codziennemu, kulturze. Poszukuje w nich innej duchowości, pociąga go, że mieszkańcy Azji inaczej widzą i odczuwają czas, mają inne priorytety - i boli go, że ten świat ginie, zmienia się na wzór konsumpcyjnego Zachodu. Razem z nim odczuwa się ów żal podczas lektury.


Jako językoznawca zawsze zwracam uwagę na język, którym poprowadzona jest narracja, i w przypadku Terzaniego byłam zachwycona (chwała tłumaczce, Joannie Wajs). Reportaże zawarte w tomie pochłania się jednym tchem, ale czasem warto zatrzymać się na chwilę, by podziwiać nie tylko, co jest napisane, ale i jak dobrze - jak ładnie - jest napisane. Lekkość pióra i sposób prowadzenia przez Terzaniego narracji mnie urzekły.

Na pewno sięgnę po więcej.

To moim zdaniem jeden z lepszych przykładów starej szkoły reportażu. A przez "starą szkołę" rozumiem reportaż w stylu Kapuścińskiego. Reportaż, który jest nie tylko relacją, ale który jest komentarzem. I w dodatku dobrą prozą.

Chociaż zawarte w książce teksty powstały przed latami 90-ymi (w związku z czym część informacji jest już trochę nieaktualna, ew. opisywana sytuacja...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Opowieść Podręcznej" kanadyjskiej pisarki Margaret Atwood, typowanej przez wielu jako najpoważniejsza kandydatka do nagrody Nobla (u mnie - w tłumaczeniu Zofii Uhrynowskiej-Hanasz) jest teraz "na czasie" i bardzo "na topie". W pewnych kręgach mówi się o niej dużo (choć więcej chyba jednak o serialu nakręconym na jej podstawie), a to ze względu na poruszaną tematykę.

Jest to antyutopia, w której kobiety zostały w zasadzie ubezwłasnowolnione, zaś o ich przydatności dla społeczeństwa świadczy to, że mogą rodzić dzieci. To powieść bardzo feministyczna, tym bardziej że powstała jako komentarz do próby ograniczenia emancypacji kobiet za rządów Reagana. Sięgnęłam po nią z ciekawości, o co tyle szumu - a poza tym dlatego, że lubię ten nurt sf, którego twórcy snują historie alternatywne i antyutopijne. Wywarła na mnie wielkie wrażenie - wcale nie ze względu na poruszaną tematykę (choć oczywiście daje do myślenia) - raczej przez wzgląd na walory literackie.

Jest to dokładnie taka literatura, jaką uwielbiam - z punktu widzenia czytelnika (w dodatku mola książkowego), ale także - filologa. Narracja, prowadzona przez Atwood, to językowy majstersztyk, dziką przyjemność czerpię z samych porównań, skojarzeń i metafor. Jest w tym jakaś świeżość (mimo że powieść jest moją rówieśniczką - to miłe znaleźć książkę napisaną dawno temu, a jednak przerastającą niejeden wytwór naszych czasów), zaskakująca odkrywczość rzeczy dobrze znanych. Podoba mi się rytm owej narracji, jej niespieszność i pieczołowitość przy jednoczesnej swobodzie i lekkości. Po każdym zdaniu i każdym akapicie czuję się jak syty kot, wygrzewający się w słońcu - mój głód dobrej literatury, głód zabawy słowem jest zaspokojony.

Do tego wszystkiego odpowiada mi konstrukcja opowieści, dawkowanie wydarzeń, faktów o Republice Gileadu oraz organizacji społeczeństwa pod rządami reżimu. Historię totalitarnego państwa, w którym żyje narratorka, ale także samej narratorki poznajemy we fragmentach, jakbyśmy zbierali rozbite lustro. Retrospekcje przeplatają się z teraźniejszą akcją, urozmaicaną domysłami i wyobrażeniami protagonistki - jednej z ciekawiej skonstruowanych bohaterek, o jakich ostatnio czytałam. Freda jest bystra, spostrzegawcza i dowcipna, a jednocześnie jest stworzeniem, walczącym o przetrwanie w każdy dostępny sposób. Czytelnik jej kibicuje, bo łatwo się z nią utożsamić.

"A co ja bym zrobiła na jej miejscu?", "Czy ja znalazłabym w sobie tyle siły, by żyć dalej?" itp. pytania towarzyszą lekturze chyba każdej antyutopii, bo też pod względem gatunkowym powieść realizuje wszystkie schematy. Są uciskani i są nadzorujący. Jest tajna opozycja i są buntownicy. Jest każąca ręka reżimu. I jest zakończenie, które otwiera nowe możliwości, ale niczego nie obiecuje.

A jednak - mimo elementów, których się człowiek spodziewa, mimo pewnej przewidywalności - opowiedziana jest w taki sposób, że nie można się oderwać od tekstu. Jest w niej napięcie, które hipnotyzuje. Napięcie typowe dla zagadki, którą chce się rozwiązać. Napięcie emocjonalne, bo w końcu ile człowiek może znieść upokorzeń i w imię czego to robi. Napięcie erotyczne, to też trzeba przyznać, bo w końcu wszystko w Gileadzie sprowadza się do kwestii prokreacji. Widać też, że tę powieść pisała kobieta, i zauważam to w rozumieniu jak najbardziej pozytywnym. Jest to literatura po kobiecemu piękna, ale ani trochę nie skręca w stronę tzw. "literatury kobiecej".

Sądzę też, że jest to opowieść o rozpaczy i o sile, o tym, co skłonni jesteśmy poświęcić, by przetrwać, i o nadziei, która w człowieku nie umiera do końca.

Jeśli pozostałe powieści Atwood są równie dobre, to ja je na pewno przeczytam.

"Opowieść Podręcznej" kanadyjskiej pisarki Margaret Atwood, typowanej przez wielu jako najpoważniejsza kandydatka do nagrody Nobla (u mnie - w tłumaczeniu Zofii Uhrynowskiej-Hanasz) jest teraz "na czasie" i bardzo "na topie". W pewnych kręgach mówi się o niej dużo (choć więcej chyba jednak o serialu nakręconym na jej podstawie), a to ze względu na poruszaną tematykę.

Jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jeśli kogoś męczy dzisiejszy spór o aborcję, o granice przyzwoitości, epatującą seksem sztukę itp., niech nie czyta "Epoki hipokryzji" Kamila Janickiego. Mógłby bowiem odnieść wrażenie, że od dwudziestolecia międzywojennego nic się w Polsce nie zmieniło, jeśli chodzi o debatę publiczną dotyczącą życia intymnego Polaków.

Jeśli natomiast ciekawi kogoś sfera życia, o której nie pisze się w podręcznikach do historii, zdecydowanie może po ów opasły tom sięgnąć. Dowie się bowiem wielu ciekawych rzeczy, ze zdziwieniem odkrywając, że ludzie przeszłości niewiele różnili się od nas, jeśli chodzi o potrzeby, natomiast diametralnie odmiennie postrzegali seksualność.

Lektura "Epoki hipokryzji" dostarcza uciechy, gdy czyta się o poglądach XIX-wiecznych badaczy na masturbację, kobiecy orgazm czy zdradę małżeńską. Kiedy jednak się pomyśli, że wpływały one na ludzkie życie, czytelnikowi przestaje być do śmiechu. Z drugiej strony - kto wie, co będzie wprawiać ludzi w zdumienie, gdy za kolejne 70 lat poczytają monografie dzisiejszych seksuologów? Tego nie możemy wiedzieć.

Za to możemy poczytać o tym, jakimś wyniszczającym zajęciem jest onanizm (aż dziw, że ludzkość wciąż istnieje) oraz jak przechlapana dola przypadła w udziale kobietom (mąż sypiał z kochankami, a sfrustrowanej żonie pozostały lekarskie masaże części intymnych, zalecane na histerię), kiedy wymyślono kondomy, a kiedy powstał pierwszy wibrator, jak ważna w życiu każdego młodzieńca była wizyta u prostytutki oraz o zabójczych (i dla plemników, i dla użytkowników) środkach antykoncepcyjnych.

Popularnonaukowa rozprawa Janickiego to opowieść o historii polskiej seksualności od końca XIX wieku do wybuchu II wojny światowej. Napisana ciekawie, wciągająca, niepozbawiona humoru, a jednocześnie starająca się pokazać hipokryzję ówczesnego społeczeństwa (rozluźnienie seksualnych obyczajów przy jednoczesnej świętoszkowatości na pokaz). Lektura w sam raz na wakacje.

Jeśli kogoś męczy dzisiejszy spór o aborcję, o granice przyzwoitości, epatującą seksem sztukę itp., niech nie czyta "Epoki hipokryzji" Kamila Janickiego. Mógłby bowiem odnieść wrażenie, że od dwudziestolecia międzywojennego nic się w Polsce nie zmieniło, jeśli chodzi o debatę publiczną dotyczącą życia intymnego Polaków.

Jeśli natomiast ciekawi kogoś sfera życia, o której...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Niemiecki literaturoznawca, Werner Fuld, napisał książkę o historii cenzury - miejmy nadzieję, nieocenzurowaną ;) - od starożytności po czasy współczesne. W ciekawy sposób opowiada o przyczynach i podstawach zastosowania tego środka władzy, o przypadkach, gdy prześlizgnęły się przez nią utwory, które władzy mogłyby zagrozić, a także o absurdach cenzury.

Z poszczególnych rozdziałów dowiemy się na przykład, dlaczego tak naprawdę Kościół stworzył indeks ksiąg zakazanych i jaką ceremonią było palenie książek (kat odczytywał wyrok i skazywał dany wolumin na spalenie), kiedy indeks przestał obowiązywać, jak ciężko było publikować w Rosji carów i w Rosji komunistów, w jak niewygodnym położeniu znaleźli się pisarze w NRD, czego zakazuje purytańska Ameryka, ile niekiedy trzeba poświęcić czasu i energii (i godności), by doprowadzić do publikacji własnej książki, a także z niejakim zaskoczeniem odkryjemy, że cenzura nie zginęła. Niegdyś była narzędziem walki z samodzielnym myśleniem i rewolucyjnymi ideami, dziś stanowi oręż w walce o ochronę dóbr osobistych - rozumianą tak szeroko, że znów zakrawa o absurd. Dla mnie istnienie cenzury we współczesnych Stanach czy w Niemczech było sporym zaskoczeniem.

Książka jest bardzo dobrze napisana - i równie dobrze przetłumaczona. Narrator prowadzi czytelnika gładko od stulecia do stulecia, z kraju do kraju, przywołując i głośne, i mniej znane utwory. Naturalnie, skupia się przede wszystkim na historii cenzury niemieckiej (podczas reformacji, za nazistów, w NRD, ale i współczesnej), czytelnik zaś z niesłabnącym (przynajmniej w moim skromnym przypadku) zainteresowaniem śledzi losy książek zakazanych. Polecam :)

Niemiecki literaturoznawca, Werner Fuld, napisał książkę o historii cenzury - miejmy nadzieję, nieocenzurowaną ;) - od starożytności po czasy współczesne. W ciekawy sposób opowiada o przyczynach i podstawach zastosowania tego środka władzy, o przypadkach, gdy prześlizgnęły się przez nią utwory, które władzy mogłyby zagrozić, a także o absurdach cenzury.

Z poszczególnych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kiedy byłam nastolatką, a później także na początku studiów, uwielbiałam wiersze Poświatowskiej. Cytowałam je z pamięci i zaczytywałam się w nich raz po raz, ponieważ emocje w nich zawarte wydawały się bardzo pasować do moich własnych. Bo chociaż ja nie choruję, to obraz miłości, tworzony przez Poświatowską, a także liryczny ton wierszy bardzo do mnie przemawiały. Dlatego z dużą ciekawością sięgnęłam po "Haśkę".

Przepięknie wydana książka, okraszona zdjęciami, fotokopiami rękopisów i artykułów prasowych, ukazuje Halinę Poświatowską jako osobę nieprzeciętną, ciężko chorą, co dzień stojącą w cieniu śmierci, a jednak chłonącą życie całym swoim jestestwem. Choć pamięć o jej charakterze bywa odmienna, tak jak różni są rozmówcy Marioli Pryzwan, udaje się poprzez książkę stworzyć wielowymiarowy obraz poetki, wieloaspektowe wspomnienie osoby fascynującej.

Nie jest to typowa biografia, raczej polifoniczna charakterystyka poetki, przytaczana przez jej bliskich, znajomych, osoby, które spotkała raz czy dwa w swoim krótkim życiu i które ją z różnych względów zapamiętały - a także zawarta w listach, które pisała do bohaterów i autorów wspomnień. Prawdę mówiąc nie umiem do końca określić, co sprawia, że lektura tak mocno wciąga - zagapiałam się na przystankach autobusowych, w przerwach w pracy sięgałam po "Haśkę", szłam przez las zaczytana - nie mogąc się oderwać. Poświatowska była piękną kobietą, a przy tym los obdarzył ją nieugiętym charakterem. Swoje krótkie życie wykorzystała bardziej niż niejeden człowiek, z ogromną determinacją, by żyć jeszcze jeden dzień dłużej. Poezja stanowiła jej ucieczkę od codzienności - jak stwierdziła jej matka, Poświatowska była skazana na poezję. Kto wie, czy uprawiałaby ją, gdyby życie oszczędziło jej choroby.

I być może to właśnie jest najbardziej intrygujące - że ludzie dopiero w ekstremalnych życiowych próbach pokazują, na co naprawdę ich stać.

Kiedy byłam nastolatką, a później także na początku studiów, uwielbiałam wiersze Poświatowskiej. Cytowałam je z pamięci i zaczytywałam się w nich raz po raz, ponieważ emocje w nich zawarte wydawały się bardzo pasować do moich własnych. Bo chociaż ja nie choruję, to obraz miłości, tworzony przez Poświatowską, a także liryczny ton wierszy bardzo do mnie przemawiały. Dlatego z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Obrazy Vincenta van Gogha zawsze miały dla mnie coś pociągającego w sobie. Kilka widziałam na żywo, w Rosji. Zachwycił mnie sposób, w jaki malarz nakładał farby na płótno, każde pociągnięcie pędzla było wyraźnie widoczne, farby nałożone szalenie grubą warstwą, a do tego ta kolorystyka... Byłam w tym roku na wystawie "Van Gogh Alive!", która też zrobiła na mnie wrażenie. Tym chętniej zatem sięgnęłam po fabularyzowaną biografię artysty, napisaną przez znakomitego pisarza, Irvinga Stone'a.

"Pasja życia" nie jest książką biograficzną, lecz powieścią biograficzną - a to dość zasadnicza różnica. Pisarska wyobraźnia pozwala na uzupełnienie białych plam w życiorysie malarza (np. okresu spędzonego z bratem w Paryżu, o którym nie ma zbyt wielu dokumentów), a także na dostosowanie faktów do poetyckiej wizji człowieka targanego emocjami, wrażliwego twórcy, niedostosowanego do świata i nie zgadzającego się z porządkiem społecznym w Europie XIX wieku. Vincent van Gogh z kart powieści jest człowiekiem fascynującym, zupełnie oderwanym od czasów, w których przyszło mu żyć. Z każdym rozdziałem coraz silniej przeżywa się - wraz z nim - rozwój jego malarskiej pasji, a także wszystkie niepowodzenia.

Napisana pięknym językiem (pięknie też przetłumaczona - przez Wandę Kragen), bywa momentami równie barwna i ekspresywna, co obrazy van Gogha, nota bene - przepięknie opisane przez Stone'a. Powieść jest potoczysta, postacie - autentyczne - żywo odmalowane, narracja porywa. "Pasję życia" czyta się jednym tchem, tak jak jednym tchem van Gogh chciał oddać widziany świat na swoich płótnach. Z pasją właśnie.

Absolutnym literackim majstersztykiem są dla mnie fragmenty dotyczące pobytu malarza w Arles oraz ataków szaleństwa, które w tamtym czasie na niego spadły. Wydaje mi się za to, że zakończenie wypadło dość blado na tle całego utworu. Mimo to - ze wszech miar polecam, książka jest genialnie napisana. Warto!

Obrazy Vincenta van Gogha zawsze miały dla mnie coś pociągającego w sobie. Kilka widziałam na żywo, w Rosji. Zachwycił mnie sposób, w jaki malarz nakładał farby na płótno, każde pociągnięcie pędzla było wyraźnie widoczne, farby nałożone szalenie grubą warstwą, a do tego ta kolorystyka... Byłam w tym roku na wystawie "Van Gogh Alive!", która też zrobiła na mnie wrażenie. Tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie wiem, czy to kwestia mojego e-booka, czy może wydawca bądź tłumacz zmienili koncepcję wydania, niemniej dużym minusem dla mnie w stosunku do pierwszego tomu był brak przypisów.

Może dlatego, że jestem filologiem i zawsze czytam paratekst w książkach (czyli wstępy, przedmoty, posłowia, komentarze tłumacza, nawet podziękowania), bo wiadomości w nich zawarte są dla mnie równie ciekawe jak sama książka.

Może dlatego, że w pierwszym tomie bardzo to pomagało zorientować się, czym współcześnie są wymieniane przez narratora prowincje Imperium, kim byli myśliciele, władcy, dowódcy wojskowi itd., a także odświeżyć swoją wiedzę historyczną. Wprawdzie na końcu podano niektóre wyjaśnienia, podobnie jak w tomie pierwszym, niemniej sięganie do nich było pewnym utrudnieniem. Zapewne czepiam się szczegółu, niemniej ten brak zauważyłam od razu i dosyć mnie rozczarował.

Co do samej powieści - jej siłą (poza ciekawą epoką, w której autorka osadziła akcję) są postacie, atmosfera tajemniczości i dialogi. To na nich głównie opiera się narracja, splatająca losy starych rzymskich rodów, prześladowanych chrześcijan i pałacowych spiskowców. Wydaje mi się, że drugi tom jest w swej wymowie nieco bardziej melancholijny, nieco bardziej refleksyjny od pierwszego - być może podkreśla to jeszcze pora roku, czyli późna jesień i zima.

Choć w pewnym momencie wydaje się, że już nie poznamy rozwiązania zagadki, a pytania tylko się mnożą, fabuła wciąga - a o to przecież chodzi. Zresztą, Eliusz Spartianus nie pozostawia spraw bez rozwiązania i czytelnik ma szansę przekonać się, czy trafnie typował sprawców. Czegóż innego oczekiwać od dobrego kryminału? :)

Nie wiem, czy to kwestia mojego e-booka, czy może wydawca bądź tłumacz zmienili koncepcję wydania, niemniej dużym minusem dla mnie w stosunku do pierwszego tomu był brak przypisów.

Może dlatego, że jestem filologiem i zawsze czytam paratekst w książkach (czyli wstępy, przedmoty, posłowia, komentarze tłumacza, nawet podziękowania), bo wiadomości w nich zawarte są dla mnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Początek lektury szedł ciężko. Przeskoczyłam z wartkiej akcji i oszczędnego języka skandynawskiej narracji (Jo Nesbo) w długie, niespieszne zdania, atmosferę Imperium Rzymskiego początku IV wieku naszej ery, natłok starożytnych nazw, nazwisk i tytułów - i zanim przywykłam do tego stylu, zgrzytał mi nieco (może też dlatego, że w komunikacji miejskiej czasem ciężko się skupić...).

Dość szybko jednak się wkręciłam, bo choć długo wydaje się, że główny bohater - historyk poszukujący prawdy o śmierci młodego faworyta cesarza Hadriana oraz o powiązanych z nią współczesnych mu morderstwach - krąży po omacku w środku sprawy beznadziejnej, to sam wątek kryminalny jest dość ciekawy, a tło kulturalno-historyczne dodaje kolorytu i smaku całej opowieści.

Najlepsze jednak śledztwo prowadzić może sam czytelnik, poszukując informacji o postaciach, o których czyta (i odpowiedzi na pytanie, czy postać to historyczna, czy też wymyślona), miejscach, odwiedzanych przez bohatera, weryfikując i uzupełniając swoją wiedzę historyczną. We mnie rozbudził się głód zwiedzenia Włoch i sprawdzenia, "jak to teraz wszystko wygląda" i "czy to wciąż stoi".

Zdecydowanie sięgnę po tom drugi i trzeci.

Początek lektury szedł ciężko. Przeskoczyłam z wartkiej akcji i oszczędnego języka skandynawskiej narracji (Jo Nesbo) w długie, niespieszne zdania, atmosferę Imperium Rzymskiego początku IV wieku naszej ery, natłok starożytnych nazw, nazwisk i tytułów - i zanim przywykłam do tego stylu, zgrzytał mi nieco (może też dlatego, że w komunikacji miejskiej czasem ciężko się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ciekawa lektura, ładnie wydana, napisana przez ostatniego dyrektora znakomitego przedwojennego przedsiębiorstwa, znanego w całej Polsce - palarni kawy Pluton. Konrad Tarasiewicz literatem nie był - i to widać w jego stylu, w którym odbija się także międzywojenna polszczyzna. Ma to swój urok, muszę przyznać. Największą zaletą tej książki jest jednak prezentacja świata, który już odszedł - polskich przedsiębiorców pierwszej połowy wieku, Warszawy sprzed II wojny, Europy lat 20. i 30. Przyjemna lektura.

Ciekawa lektura, ładnie wydana, napisana przez ostatniego dyrektora znakomitego przedwojennego przedsiębiorstwa, znanego w całej Polsce - palarni kawy Pluton. Konrad Tarasiewicz literatem nie był - i to widać w jego stylu, w którym odbija się także międzywojenna polszczyzna. Ma to swój urok, muszę przyznać. Największą zaletą tej książki jest jednak prezentacja świata, który...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Opis wydarzeń, poprzedzających wybuch rewolucji październikowej (7 listopada 1917), a także jej pierwszą fazę. Napisany dwa lata po przewrocie przez amerykańskiego socjalistę, Johna Reeda.

Długo się zastanawiałam, jak ocenić ten reportaż. Dałam 6 gwiazdek, ponieważ to jednak jeden z najważniejszych reportaży XX wieku. Chociaż może to określenie gatunkowe jest tu nieco na wyrost - John Reed nie jest do końca obiektywny, stara się co prawda pokazać dokumenty zarówno bolszewickie, jak i wydane przez antybolszewicki Rząd Tymczasowy, przekazać relacje obu stron, a jednak od początku czuć, po czyjej jest stronie, dokąd kieruje swoją sympatię. Nie pozostawia czytelnikowi samodzielnej oceny sytuacji - przemyca swoją pomiędzy wierszami.

Być może dlatego właśnie miałam taki problem z tym utworem, może dlatego czytałam tę książkę tak długo. Wydaje mi się, że najlepiej moje wrażenia z lektury określi wyrażenie "brak zaufania". Czy to kwestia tego, czego nauczyłam się z książek i historii? Czy tego, że wiem, co przyniosły kolejne lata po rewolucji? Reed pisze o bolszewikach w superlatywach, co wywoływało mój wewnętrzny sprzeciw. A z drugiej strony - w tym, co zarzucał Rządowi Tymczasowemu, też kryło się trochę racji.

Przypominało mi to nieznośnie obecną sytuację polityczną: wszyscy politycy mają jakieś ciemne sprawki na sumieniu, wszyscy nami manipulują, na przestrzeni lat, ba - wieków - nic się nie zmieniło. "Historia narodów uczy nas, że narody niczego nie nauczyły się z historii", powiedział Georg Wilhelm Friedrich, i po raz kolejny muszę się z nim zgodzić.

Opis wydarzeń, poprzedzających wybuch rewolucji październikowej (7 listopada 1917), a także jej pierwszą fazę. Napisany dwa lata po przewrocie przez amerykańskiego socjalistę, Johna Reeda.

Długo się zastanawiałam, jak ocenić ten reportaż. Dałam 6 gwiazdek, ponieważ to jednak jeden z najważniejszych reportaży XX wieku. Chociaż może to określenie gatunkowe jest tu nieco na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo wciągająca powieść kryminalna, chociaż podczas lektury miałam nieodparte wrażenie, że to chyba jakiś schemat skandynawskich kryminałów: komisarz-alkoholik o nieprzeciętnych zdolnościach śledczych oraz pechu w życiu osobistym, do tego zgryźliwy, stary policjant, dużo bardziej doświadczony od głównego bohatera, szef, przymykający oko na wiele spraw, itp. A jednak nie przytłoczyło mnie to ani nie zniechęciło, ponieważ fabuła została skonstruowana według najlepszych detektywistycznych receptur, a narrację poprowadzono lekkim stylem, dzięki któremu lektura jest płynna i przyjemna. Przeoczenie kilku przystanków tramwajowych gwarantowane ;)

Bardzo wciągająca powieść kryminalna, chociaż podczas lektury miałam nieodparte wrażenie, że to chyba jakiś schemat skandynawskich kryminałów: komisarz-alkoholik o nieprzeciętnych zdolnościach śledczych oraz pechu w życiu osobistym, do tego zgryźliwy, stary policjant, dużo bardziej doświadczony od głównego bohatera, szef, przymykający oko na wiele spraw, itp. A jednak nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Reportaż, który oczarowuje poetyckością opisów przyrody i bawi opisami codzienności w ekstremalnych warunkach. Intryguje historią miejsca, które zawsze było tylko abstrakcyjnym punktem na mapie. Piękny portret miasta, które przez dziewięć miesięcy w roku zamarza pod śniegiem i lodem. Miasta z ciekawą przeszłością, po której giną ostatnie ślady - książka jest w pewnym stopniu próbą zachowania ich przynajmniej między słowami i w pamięci czytelników. To także opowieść o języku jakuckim, którego autor postanowił się nauczyć, i o przenikaniu się tego, co rosyjskie, z tym, co jakuckie. Wreszcie jest to nieomal studium badawcze - próba prześledzenia drogi Wacława Sieroszewskiego, polskiego zesłańca, etnografa, który jako jeden z pierwszych szczegółowo opisał życie Jakutów na Dalekiej Syberii. Wszystko opisane wspaniałym językiem, zabarwionym poczuciem humoru. Chyba nie czytałam jeszcze tak poruszających wyobraźnię opisów mrozu, śniegu, lodu, zimy, wiatru, a przede wszystkim - bieli. Biel i przestrzeń też są bohaterkami tekstu Książka. Lektura ze wszech miar wciągająca i godna polecenia. Polecam zatem. :)

Reportaż, który oczarowuje poetyckością opisów przyrody i bawi opisami codzienności w ekstremalnych warunkach. Intryguje historią miejsca, które zawsze było tylko abstrakcyjnym punktem na mapie. Piękny portret miasta, które przez dziewięć miesięcy w roku zamarza pod śniegiem i lodem. Miasta z ciekawą przeszłością, po której giną ostatnie ślady - książka jest w pewnym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Strategia antylop" zamyka trylogię reportaży o ludobójstwie w Rwandzie. Jest swoistą próbą podsumowania - Jean Hatzfeld wrócił po kilku latach do swoich bohaterów, ocalałych i katów, którzy muszą znów żyć obok siebie. Jak sobie z tym radzą? Powiem szczerze, że we mnie tom trzeci nie obudził nadziei na to, że do podobnych wydarzeń nie dojdzie w przyszłości. Hutu i Tutsi żyją obok siebie, unikając rozmowy o przeszłości, a Hutu zdają się bagatelizować wydarzenia z 1994 roku, nie rozumieją, dlaczego Tutsi wciąż przeżywają je na nowo, dlaczego nie zapomną. Jak można jednak zapomnieć o śmierci, skoro cały kraj przesiąkł jej zapachem?...

"Strategia antylop" zamyka trylogię reportaży o ludobójstwie w Rwandzie. Jest swoistą próbą podsumowania - Jean Hatzfeld wrócił po kilku latach do swoich bohaterów, ocalałych i katów, którzy muszą znów żyć obok siebie. Jak sobie z tym radzą? Powiem szczerze, że we mnie tom trzeci nie obudził nadziei na to, że do podobnych wydarzeń nie dojdzie w przyszłości. Hutu i Tutsi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Sezon maczet" to studium psychologiczne zabójcy, stanowi zapis rozmów z mordercami, odsiadującymi wyroki w więzieniu.Reporter pozwala wypowiedzieć się dziesięciu mężczyznom Hutu, którzy przez sto dni rzezi co dzień szli zabijać lub szabrować. Co nimi kierowało? Czy zdawali sobie sprawę z tego, co robią? Czy sumienie ich nie dręczy, czy myślą o swoich ofiarach? Czy którykolwiek z nich próbował oponować przeciwko temu szaleństwu, jakim było rwandyjskie ludobójstwo? Hatzfeld opisuje zachowanie mężczyzn, ton ich głosu, opowiada ich historię, starając się pozostać bezstronnym, tak, aby tom pierwszy i drugi, zestawione ze sobą, dały możliwie najbardziej obiektywny obraz rzezi. Lektura tego tomu poraziła mnie chyba jeszcze mocniej niż pierwszego, ponieważ beznamiętność i niezrozumienie sytuacji, przebijające przez wypowiedzi zabójców, przerażają chyba jeszcze mocniej niż opisy tego, co przeżyły ofiary.

"Sezon maczet" to studium psychologiczne zabójcy, stanowi zapis rozmów z mordercami, odsiadującymi wyroki w więzieniu.Reporter pozwala wypowiedzieć się dziesięciu mężczyznom Hutu, którzy przez sto dni rzezi co dzień szli zabijać lub szabrować. Co nimi kierowało? Czy zdawali sobie sprawę z tego, co robią? Czy sumienie ich nie dręczy, czy myślą o swoich ofiarach? Czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Trylogia Jeana Hatzfelda na temat ludobójstwa w Rwandzie to lektura wstrząsająca. Napisana świetnie, świetnie też przetłumaczona. Temat straszny, wyznania ofiar i katów wstrząsające - a mimo to, choć zabrzmi dziwnie takie stwierdzenie, każdy tom czyta się lekko i szybko za sprawą świetnego pisarstwa.

Trylogia składa się z trzech części: "Nagość życia", "Sezon maczet" i "Strategia antylop". Pierwszy tom zawiera wypowiedzi Tutsich, którzy przeżyli masakrę w 1994 r.

Autor przedstawia sylwetki trzynastu osób, ocalałych, którzy muszą żyć z pamięcią o masakrze dokonanej na ich bliskich przez ich sąsiadów. Reporter pozwala wypowiedzieć się każdej z ofiar po swojemu, w swoim tempie, nie ingerując w wypowiedzi, co potęguje wstrząsające wrażenie, jakie wywierają wspomnienia Tutsich. Jak to możliwe, że sąsiedzi po prosty chwycili za maczety i dzień po dniu mordowali znajomych, obok których żyli przez tyle lat? Jak to możliwe, że liczba ofiar jest tak wysoka, że zadano im tak okrutne rany? Jak to możliwe, że szli potem ucztować, przywłaszczać cudze dobra, kochać się z żonami? Jak to możliwe, że świat białych nie zapobiegł masakrze, choć ONZ o wszystkim wiedziało? Te same pytania zadają sobie i ofiary, i reporter. Nie ma na nie odpowiedzi, pozostaje tylko świadectwo, spisane poetyckim językiem przepełnionym smutkiem i niedowierzaniem.

Trylogia Jeana Hatzfelda na temat ludobójstwa w Rwandzie to lektura wstrząsająca. Napisana świetnie, świetnie też przetłumaczona. Temat straszny, wyznania ofiar i katów wstrząsające - a mimo to, choć zabrzmi dziwnie takie stwierdzenie, każdy tom czyta się lekko i szybko za sprawą świetnego pisarstwa.

Trylogia składa się z trzech części: "Nagość życia", "Sezon maczet" i...

więcej Pokaż mimo to