Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Fantastycznie napisany zbiór mądrych przemyśleń na temat Korei.

Fantastycznie napisany zbiór mądrych przemyśleń na temat Korei.

Pokaż mimo to


Na półkach:

To jest druga Ćakra. Książka stanowi chaotyczny zbiór tekstów autora z różnych czasów, tak nowych, jak i często z lat 90. i miejscami zdezaktualizowanych. Niektóre zdania są wewnętrzne sprzeczne, a błędów jest multum i to poważnych. K. Mroziewicz twierdzi, że Pawi Tron wywieźli Brytyjczycy, że król Jerzy V nakazał przenosić okresowo zimową stolicę między Kalkutą a Delhi, że krowy są święte, bo chronili je buddyści a zjadali muzułmanie, że na Południu Indii żyją niemal tylko hinduiści... A przecież powszechnie wiadomo, że Pawi Tron wywiózł Nadir Szach, stolicę z Kalkuty do Delhi przeniesiono raz, krowy uczyniono świętymi w tradycji hinduskiej, a na Południu jest też dużo chrześcijan i muzułmanów, na przykład w Kerali. Można tak długo wymieniać. To nie przystoi osobie uważanej za znawcę Indii.
Poza tym humor jest niesmaczny i nie przystoi z kolei dyplomacie. Mroziewicz pisze o ,,paszczach rosyjskich tirówek'' i o tym, że w w piśmie dewanagari znak ,,ya'' wygląda jak - cytuję - ,,cipka''. To miało być śmieszne? To mają być wypowiedzi byłego ambasadora RP w Indiach? Wstyd.
Tę książkę należy omijać równie szerokim łukiem co Ćakrę, czyli kołową historię Indii.

To jest druga Ćakra. Książka stanowi chaotyczny zbiór tekstów autora z różnych czasów, tak nowych, jak i często z lat 90. i miejscami zdezaktualizowanych. Niektóre zdania są wewnętrzne sprzeczne, a błędów jest multum i to poważnych. K. Mroziewicz twierdzi, że Pawi Tron wywieźli Brytyjczycy, że król Jerzy V nakazał przenosić okresowo zimową stolicę między Kalkutą a Delhi, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To znacznie bardziej podróż do wnętrza siebie niż do Indii. Na ile ta pierwsza podróż jest autentyczna wie tylko autor, ale wierzę mu, że tak jest. Ale ta druga mnie nie przekonuje. W zasadzie brak jakiegoś motywu przewodniego, jakiejś myśli porządkującej te indyjskie doświadczenia. Ja wiem, zgodnie z nazwą to jest Masala, mieszanka. Ale garam masala przynajmniej to mieszanka starannie dobranych przypraw, które komponują się w jeden smak. Tu mamy raczej miszmasz. I niekiedy te impresje są pozbawione głębi, już nie mówiąc o doczytaniu, albo wręcz dziwaczne, jak oniryczna scena walki Jezusa Chrystusa z którymś hinduskim bogiem (czy to był Kryszna?). Widocznie ani nie pojąłem po co ona miała być ani co miała powiedzieć o Indiach. I to drugie odnosi się do całej książki.

To znacznie bardziej podróż do wnętrza siebie niż do Indii. Na ile ta pierwsza podróż jest autentyczna wie tylko autor, ale wierzę mu, że tak jest. Ale ta druga mnie nie przekonuje. W zasadzie brak jakiegoś motywu przewodniego, jakiejś myśli porządkującej te indyjskie doświadczenia. Ja wiem, zgodnie z nazwą to jest Masala, mieszanka. Ale garam masala przynajmniej to...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Indie. W poszukiwaniu sacrum Emilia Kubik, Rafał Kubik
Ocena 7,3
Indie. W poszu... Emilia Kubik, Rafał...

Na półkach:

Piękny album autorstwa dwójki ludzi naprawdę pasjonujących się Indiami. Jego ogromną zaletą jest, że wychodzi poza sztampowe ujęcia w stylu ,,Tadź Mahal i przy okazji inne budynki w Złotym Trójkącie''. To nie jest tylko przegląd przykładów architektury. Szczególnie cenię sobie ujęcia ulicznego życia i zbliżenia twarzy zwykłych mieszkańców Indii, z wypisanymi na nich radościami i smutkami ich życia.

Piękny album autorstwa dwójki ludzi naprawdę pasjonujących się Indiami. Jego ogromną zaletą jest, że wychodzi poza sztampowe ujęcia w stylu ,,Tadź Mahal i przy okazji inne budynki w Złotym Trójkącie''. To nie jest tylko przegląd przykładów architektury. Szczególnie cenię sobie ujęcia ulicznego życia i zbliżenia twarzy zwykłych mieszkańców Indii, z wypisanymi na nich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pewnie prawie każdy autor wplata wątki ze swojego życia w powieści, czyniąc to bardziej lub mniej świadomie i w różnym stopniu je przerabiając i maskując. Ale własne życie nigdy nie jest tylko własne. Inni, prawdziwi ludzie mogą się różnie zareagować na to jak zostali ,,wpleceni''. Tak stało się z Mirceą Eliade i Maitreyi Devi. On swoje wspomnienia o ich wspólnych chwilach przerobił na powieść, zmieniając imiona i część fabuły. W zasadzie metoda Eliadego niczym nie różniła się od podejść wielu innych pisarzy. Ale dla niej, dla Maitreyi Devi, to był skandal i upokorzenie, bo według niej Eliade zmienił fakty, ale pozostawił historię na tyle bliską prawdzie, że mogła stać się podstawą podejrzeń i plotek. I tak powstała ,,Mircea'', która, w przeciwieństwie do ,,Majtreji'', była książką nie kryjącą kogo opisuje i powstałą po to, by sprostować to, co według Devi Eliade wykrzywił. Mnie ,,Mircea'' czytał się znacznie lepiej, a ,,Majtreji'' wydało mi się jakieś płytkie (ale też od ,,Majtreji'' zacząłem, a to chyba błąd?). Trochę rozumiem Eliadego, bo, jak podkreśliłem, jak wielu innych autorów napisał powieść na bazie swoich doświadczeń. Jednakże jeszcze bardziej rozumiem reakcję Devi i w tym literackim ,,pojedynku'' jestem sercem po jej stronie. Tak czy inaczej, to bardzo ciekawy przykład opisu jednej znajomości z dwóch stron (nawet jeżeli nie ma tu równowagi, bo jedna ze strona nie postawiła sobie wcale za cel opisania ,,całej prawdy'').

Pewnie prawie każdy autor wplata wątki ze swojego życia w powieści, czyniąc to bardziej lub mniej świadomie i w różnym stopniu je przerabiając i maskując. Ale własne życie nigdy nie jest tylko własne. Inni, prawdziwi ludzie mogą się różnie zareagować na to jak zostali ,,wpleceni''. Tak stało się z Mirceą Eliade i Maitreyi Devi. On swoje wspomnienia o ich wspólnych chwilach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pewnie prawie każdy autor wplata wątki ze swojego życia w powieści, czyniąc to bardziej lub mniej świadomie i w różnym stopniu je przerabiając i maskując. Ale własne życie nigdy nie jest tylko własne. Inni, prawdziwi ludzie mogą się różnie zareagować na to jak zostali ,,wpleceni''. Tak stało się z Mirceą Eliade i Maitreyi Devi. On swoje wspomnienia o ich wspólnych chwilach przerobił na powieść, zmieniając imiona i część fabuły (mowa oczywiście o powieści ,,Majtreji''). W zasadzie metoda Eliadego niczym nie różniła się od podejść wielu innych pisarzy. Ale dla niej, dla Maitreyi Devi, to był skandal i upokorzenie, bo według niej Eliade zmienił fakty, ale pozostawił historię na tyle bliską prawdzie, że mogła stać się podstawą podejrzeń i plotek. I tak powstała ,,Mircea'', która, w przeciwieństwie do ,,Majtreji'', była książką nie kryjącą kogo opisuje i powstałą po to, by sprostować to, co według Devi Eliade wykrzywił. Mnie ,,Mircea'' czytał się znacznie lepiej, a ,,Majtreji'' wydało mi się jakieś płytkie (ale też od ,,Majtreji'' zacząłem, a to chyba błąd?). Trochę rozumiem Eliadego, bo, jak podkreśliłem, jak wielu innych autorów napisał powieść na bazie swoich doświadczeń. Jednakże jeszcze bardziej rozumiem reakcję Devi i w tym literackim ,,pojedynku'' jestem sercem po jej stronie. Tak czy inaczej, to bardzo ciekawy przykład opisu jednej znajomości z dwóch stron (nawet jeżeli nie ma tu równowagi, bo jedna ze strona nie postawiła sobie wcale za cel opisania ,,całej prawdy'')/

Pewnie prawie każdy autor wplata wątki ze swojego życia w powieści, czyniąc to bardziej lub mniej świadomie i w różnym stopniu je przerabiając i maskując. Ale własne życie nigdy nie jest tylko własne. Inni, prawdziwi ludzie mogą się różnie zareagować na to jak zostali ,,wpleceni''. Tak stało się z Mirceą Eliade i Maitreyi Devi. On swoje wspomnienia o ich wspólnych chwilach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Doceniam odwagę kobiety, która gotowa jest ryzykując życie udać się w knieje, żeby spotkać się ze zbrojnymi w karabiny rebeliantami. I potem gotowa jest opowiedzieć nam o ich życiu i ich wersji konfliktu (ryzykując tym razem aresztowanie i rozmaite zarzuty). Tego nie dokonał w Indiach chyba prawie nikt inny. Doceniam fakt, że dzięki temu Roy odsłania przed nami kawałek Indii, którego inaczej byśmy nigdy nie poznali. Doceniam barwny język, którym raczyła nas już w ,,Bogu rzeczy małych’’. Doceniam odwagę, z jaką wypowiada swoje poglądy i krytykuje własny kraj. A jednak kilka kwestii powstrzymuje mnie przed daniem wyższej oceny. Poglądy Roy są doskonale znane i dobrze, że je wyraża, ale czasem razi mnie ich kategoryczność i cóż, pewna naiwność. Problem jest ważny – wydobywanie surowców wypycha plemiona z ich ziem i w objęcia maoistów. Ale jedyna jej odpowiedź jest taka: ,,Dlaczego boksyt nie może zostać w ziemi?’’. Hm, łatwo powiedzieć. Czyż sama nie używa komputera, czy nie wspomina w tym samym zbiorze – choć może innym eseju – że ma iPada czy coś takiego? Jak konkretnie wyobraża sobie one zatrzymanie wydobycia wszystkich potrzebnych do rozwoju technologicznego surowców? Ja wiem, że odpowiedź niełatwo znaleźć, ale obawiam się, że powtarzanie ,,Dlaczego boksyt nie może zostać w ziemi?’’ (czy jak to było po polsku) nie jest jeszcze rozwiązaniem. Podobnie sugestia, że ideologię Gandhiego należałoby zaprowadzić za pomocą kałasznikowa. Świetnie, a co gdyby wszyscy próbowali wprowadzić swoje idee w ten sposób? A równocześnie krytykuje ona Nowe Delhi za brutalne traktowanie Kaszmirczyków i powieszenie oskarżonego o spiskowanie Afzala Guru (To nie w tym zbiorze, tylko w ,,A perfect day for democracy’’, do znalezienia na Internecie). Zarzuty rozumiem, ale czy to, co ona pisze o maoistach, nie jest gloryfikacją przemocy – tej samej przemocy, którą Roy krytykuje, gdy stosuje ją rząd?
Oby w indyjskiej debacie publicznej zawsze było miejsce na głosy takich osób jak Arundhati Roy, ale jej krytycyzm wobec indyjskiego państwa wydaje się nie mieć granic, często przy równoczesnym braku propozycji alternatyw (no dobrze, w ,,Algebrze bezgranicznej sprawiedliwości’’ proponowała na przykład mniejsze tamy zamiast wielkich). Od czasu ,,Boga rzeczy małych’’ Roy zajmuje się niemal tylko działaniami społecznymi i publicystycznymi i ma do tego prawo (w Polsce wyszły tylko ,,Algebra bezgranicznej sprawiedliwości’’ i teraz ,,Indie rozdarte’’, ale napisała znacznie więcej). Ale chyba nie jestem jedynym, który ma ochotę zawołać – a może kolejna powieść?

Doceniam odwagę kobiety, która gotowa jest ryzykując życie udać się w knieje, żeby spotkać się ze zbrojnymi w karabiny rebeliantami. I potem gotowa jest opowiedzieć nam o ich życiu i ich wersji konfliktu (ryzykując tym razem aresztowanie i rozmaite zarzuty). Tego nie dokonał w Indiach chyba prawie nikt inny. Doceniam fakt, że dzięki temu Roy odsłania przed nami kawałek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

,,Za stary się na to robię'' - mówi gdzieś w Sezonie burz wiedźmin (może trochę parafrazuję) i można się zastanawiać kto naprawdę to mówi.
Tak naprawdę to nie jest prequel, tylko sequel. Bo wiedźmin jest taki, jaki by był po zakończeniu sagi, nie przed jej rozpoczęciem. Jest już zmęczony, cyniczny, choć nadal sprawny i nadal najlepiej się czuje jak może ubić potwora tu czy tam. Nie jest to ten wiedźmin z początku sagi, który od ubijania monstrów przechodzi, czy jest wciągany siłą, w świat wielkiej polityki, intryg i wojen, miłości i przeznaczenia, z których wszystkie wystawiają na próbę jego kodeks moralny i zawodowy. (Jest zresztą jeszcze jeden argument za tym, że chociaż jest to formalnie prequel, to symbolicznie jest to sequel, ale podanie tego argumentu tutaj byłoby spoilerem).
Poza tym wszystko jest w zasadzie tak samo: królowie i czarodzieje kombinują, potwory terroryzują ludzi, krasnoludy są surowe i rubaszne, czarodziejki nie mogą mieć dzieci i dlatego związek z nimi jest dla samej fizycznej przyjemności (w tę ostatnią, wygodną konstrukcję fabularną autor wszak ciągle wtłacza wtłacza wiedźmina). Postaci ciągle dyskutują o polityce, a równocześnie wciąż mówią, że szkoda o niej gadać.
Od strony fabularnej książka nie psuje większej struktury: A. Sapkowski sprawnie wpisał tę historię między opowiadania a początek sagi. Ale jako niezależna opowieść chyba jednak nie porywa. Jak to bywa z sequelami i prequelami, to jest chyba raczej książka dla tych, którzy wiedźmina i tak już pokochali, bo ci, którzy dopiero mają go pokochać, powinni raczej zacząć od początku.
Język jest jak zawsze przebogaty i fenomenalny a świat bardzo barwnie nakreślony. Dlatego ciężko mi było wybrać odpowiednią ilość gwiazdek. Ze względu na język i zamiłowanie dla postaci i całego, tak pięknie nakreślonego świata trudno mi uznać tę książkę za złą, ale - taki lost kontynuacji - trudno ją uznać za wybitną, kiedy ma się w pamięci te wcześniejsze.

,,Za stary się na to robię'' - mówi gdzieś w Sezonie burz wiedźmin (może trochę parafrazuję) i można się zastanawiać kto naprawdę to mówi.
Tak naprawdę to nie jest prequel, tylko sequel. Bo wiedźmin jest taki, jaki by był po zakończeniu sagi, nie przed jej rozpoczęciem. Jest już zmęczony, cyniczny, choć nadal sprawny i nadal najlepiej się czuje jak może ubić potwora tu czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jako zbiór anegdotek jest do doskonałe uzupełnienie do historii Indii w dwudziestym wieku. Wykładowca może na przykład zebrać sobie stąd różne smaczki i ubarwiać nimi wykład. Ale jako historia Indii książka broni się już mniej. Bo też jest to książka napisana przez dziennikarza, więc jest to po troszę historia jego życia, po części historia Indii a po części zbiór uzyskanych przez dziennikarza w wywiadach informacji i zebranych skądinąd ciekawostek. Ale w efekcie nie jest to ani reportaż ani monografia. Drugą wadą jest dla mnie sposób, w jaki poglądy autora rzutują na sposób opisu. Widać, że nie lubił Nehru i Gandhiego, a sercem był bliżej Patela i hinduskich nacjonalistów. I w porządku, miał do tego pełne prawo. Ale jeśli pisze się historię kraju, to takie poglądy nie powinny prowadzić do przemilczenia pewnych ważnych wydarzeń czy ich skrótowego opisu. Chodzi mi o zabójstwo Gandhiego, które przedstawiono tak skrótowo i wybiórczo, że w zasadzie nie wiadomo kto zabił i po co.
Moja recenzja ukazała się w Przeglądzie Orientalistycznym 2010, nr 3–4 (234–235).

Jako zbiór anegdotek jest do doskonałe uzupełnienie do historii Indii w dwudziestym wieku. Wykładowca może na przykład zebrać sobie stąd różne smaczki i ubarwiać nimi wykład. Ale jako historia Indii książka broni się już mniej. Bo też jest to książka napisana przez dziennikarza, więc jest to po troszę historia jego życia, po części historia Indii a po części zbiór...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To jest jedna z najlepszych książek o współczesnych Indiach wydanych w Polsce. Zamiast jednotorową monografię, autor napisał zbiór tekstów poświęconych różnym aspektom tego kraju, ale jest to zbiór spójny i te wątki się wzajemnie uzupełniają. Poza tym, co w każdej tego typu książce powinno się znaleźć (polityka, gospodarka itp.) opisano wiele kwestii, o których trudno byłoby gdziekolwiek indziej po polsku przeczytać (problem obniżania się poziomu wód gruntowych, ciekawy opis przemysłu szlifowania diamentów itd.). Autor jest zresztą znamienitym znawcą Indii - godna polecenia jest też jego historia Indii napisana z Kulkem. Tylko rozdział o polityce koalicyjnej jest słabszy. Jakoś brak w nim porządku, stopniowego wprowadzania w cały system i chyba laikowi ciężko przez to przebrnąć. Ale zachęcam do przebrnięcia, bo dalej jest już znacznie lepiej.
Moja recenzja:
http://www.polska-azja.pl/2012/07/09/k-iwanek-nowa-merytoryczna-potega-recenzja-ksiazki-indie-nowa-azjatycka-potega-d-rothermunda/

To jest jedna z najlepszych książek o współczesnych Indiach wydanych w Polsce. Zamiast jednotorową monografię, autor napisał zbiór tekstów poświęconych różnym aspektom tego kraju, ale jest to zbiór spójny i te wątki się wzajemnie uzupełniają. Poza tym, co w każdej tego typu książce powinno się znaleźć (polityka, gospodarka itp.) opisano wiele kwestii, o których trudno...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jako zbiór anegdotek jest do doskonałe uzupełnienie do historii Indii w dwudziestym wieku. Wykładowca może na przykład zebrać sobie stąd różne smaczki i ubarwiać nimi wykład. Ale jako historia Indii książka broni się już mniej. Bo też jest to książka napisana przez dziennikarza, więc jest to po troszę historia jego życia, po części historia Indii a po części zbiór uzyskanych przez dziennikarza w wywiadach informacji i zebranych skądinąd ciekawostek. Ale w efekcie nie jest to ani reportaż ani monografia. Drugą wadą jest dla mnie sposób, w jaki poglądy autora rzutują na sposób opisu. Widać, że nie lubił Nehru i Gandhiego, a sercem był bliżej Patela i hinduskich nacjonalistów. I w porządku, miał do tego pełne prawo. Ale jeśli pisze się historię kraju, to takie poglądy nie powinny prowadzić do przemilczenia pewnych ważnych wydarzeń czy ich skrótowego opisu. Chodzi mi o zabójstwo Gandhiego, które przedstawiono tak skrótowo i wybiórczo, że w zasadzie nie wiadomo kto zabił i po co.
Moja recenzja ukazała się w Przeglądzie Orientalistycznym 2010, nr 3–4 (234–235).

Jako zbiór anegdotek jest do doskonałe uzupełnienie do historii Indii w dwudziestym wieku. Wykładowca może na przykład zebrać sobie stąd różne smaczki i ubarwiać nimi wykład. Ale jako historia Indii książka broni się już mniej. Bo też jest to książka napisana przez dziennikarza, więc jest to po troszę historia jego życia, po części historia Indii a po części zbiór...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Świetna książka. Autor spędził w Bombaju/Mumbaju szmat czasu, mieszkając w nim dzieciństwie jak i ponownie jako dorosły po to, by napisać te książkę. Poznał metropolię od podszewki i opisał od różnych stron (od tancerek w nocnych klubach przez płatnych zabójców po dźinijskich mnichów). Największy podziw i ciarki wywołują jego kontakty ze światem przestępczym. Język jest barwny, ale autor nie zatrzymuje się na opisach, racząc nas również swoimi obserwacjami - do których ma dar - i przemyśleniami. Ciekawa jest też postać samego Mehty. Fragmenty jego wspomnień wplecione są w książkę. Widać, że jest człowiekiem, który już do teraz przeżył życie w bardzo różnych środowiskach i przeróżnych miejscach, ale równocześnie z urodzenia jest jednak Indusem i Bombaj jest po części też jego miastem. W sam raz człowiek do opisania tak kosmopolitycznego miasta jak Bombaj.
Moja recenzja:
http://www.polska-azja.pl/2012/09/05/k-iwanek-reportaz-maksymalny-recenzja-ksiazki-maximum-city-bombaj/

Świetna książka. Autor spędził w Bombaju/Mumbaju szmat czasu, mieszkając w nim dzieciństwie jak i ponownie jako dorosły po to, by napisać te książkę. Poznał metropolię od podszewki i opisał od różnych stron (od tancerek w nocnych klubach przez płatnych zabójców po dźinijskich mnichów). Największy podziw i ciarki wywołują jego kontakty ze światem przestępczym. Język jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta książka powinna się raczej nazywać ,,Skołowana historia Indii''. To zresztą w ogóle historia Indii nie jest. Nie ma tu niemal niczego, co historyczna monografia powinna zawierać, za to jest sporo błędów. Koncepcja zataczania koła przez dzieje Indii jest w praktyce realizowana tylko tak, że autor zatacza koła między jakimiś wyrwanymi wątkami z dziejów Indii i swoimi prywatnymi doświadczeniami. Autor nie tylko nie zna się na historii Indii, ale nawet nie rozróżnia historii w sensie dziejów od historii w sensie nauki i od historiografii. Świadczą o tym kuriozalne wzmianki takie jak stwierdzenie, że w Indiach nie było w danym okresie historii, a w Nepalu, o dziwo, była. Autor twierdzi słusznie, że pisząc o danym kraju należy się opierać na źródłach w językach kraju, ale w bibliografii ani jednego takiego źródła nie znajdziemy, straszą tam natomiast jakieś pozycje kompletnie z Indiami niezwiązane. Należy trzymać się od tej książki z dala, żeby nie wypaczyć sobie wyobrażenia o dziejach Indii.

Ta książka powinna się raczej nazywać ,,Skołowana historia Indii''. To zresztą w ogóle historia Indii nie jest. Nie ma tu niemal niczego, co historyczna monografia powinna zawierać, za to jest sporo błędów. Koncepcja zataczania koła przez dzieje Indii jest w praktyce realizowana tylko tak, że autor zatacza koła między jakimiś wyrwanymi wątkami z dziejów Indii i swoimi...

więcej Pokaż mimo to