Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Czasem emocje odbierają władzę w rękach - czasem wręcz przeciwnie. Przypominając niekontrolowany reaktor pełen nieposkromionej energii, motywują do działania. Konflikty, które wciąż rozbudzają się w naszych wnętrzach, są skutkiem działalności emocjonalnej prowokowanej przez nas samych. To tylko reakcje na bodźce otaczającego świata i reakcje na te reakcje. Czy da się zapanować nad tym naturalnym łańcuchem prowadzącym wprost do sedna naszego charakteru? Bo przecież właśnie emocje (zwykle przepuszczane przez filtr rozumu), niczym ręka rzeźbiarza trzymająca dłuto, przekuwają nieznającego zasad świata młodego człowieka w świadomego obywatela kultury. Rodzina, przyjaciele, szkoła, praca - to tylko kolejne środowiska, które stanowią źródła głębokich przeżyć pozwalających odkryć, kim naprawdę jesteśmy.
Człowiek zagubiony, który nie może liczyć na godne naśladowania wzorce, który nie ma możliwości odzwierciedlenia zachowań w różnorodnej grupie społecznej, jest zdany sam na siebie. Jest dziką masą niezweryfikowanych uczuć i myśli, które mogą wydobyć z niego cechy najbardziej pożądane, ale również najbardziej niebezpieczne. Autodestrukcja swój początek zazwyczaj znajduje w wewnętrznym chaosie i nieumiejętności proszenia o pomoc w jego rozproszeniu. Kiedy grunt jest podatny, a mrok wszechobecny - dusza pozostaje naga i bezbronna, wręcz skazana na pochłonięcie. Taki los spotyka wielu po cichu, zakrada się powoli, psując to co niewinne, odbierając radość poznawania, wystawiając na próby niewykształconą jeszcze hierarchię wartości. Cierpienie potęguje brak autorytetów, a niezdecydowanie - brak osób darzonych zaufaniem.
Idea „Władcy much”, którą przekazują nam bohaterowie powieści, przeżywa renesans. Choć próba dekonstrukcji zastosowanej przez Goldinga metafory samotnej wyspy i przełożenia jej na współczesny świat, z początku może wydawać się karkołomna, szybko staje się łatwa do wykonania. W czasach prawie pozbawionych bliskości, strach tak często zwycięża. A trauma, która żyje w nas swoim życiem, zawsze przynosi szkody. Dążenia do spełnienia wyobrażeń o sobie samym, czy to stworzonych w oczach obserwatorów, czy we własnym odbiciu, potrafią być destrukcyjne. A po drodze, choć już ta wewnętrzna sprawia problemy, społeczeństwo dodaje tak istotne kwestie, jak role płciowe, identyfikacja seksualna, umiejętności mentalizacji czy współpraca w grupie. Wiele decyzji do podjęcia, wiele uczuć do przepracowania, a zazwyczaj niewielka świadomość siebie i zdolność radzenia sobie z presją społeczną, skutkują falą samotności i buntu w naszym „nowym lepszym świecie”.
Choć na wyspie problemy dojrzewania zdają się nie istnieć, to tylko pozory wolności. Kiedy dziecko staje przed decyzjami, które powinien podejmować dorosły, po czasie samo zauważa, że nie do tego zostało stworzone. Okres niewinności w naszym życiu to czas skończony i opiekunowie powinni dbać o to, by trwał jak najdłużej - na dorosłość nigdy nie jest za późno. Jednak w przypadku chłopców-rozbitków los nie pozostawia im wyboru. Stają przed wyzwaniami, którym nie są w stanie podołać - stworzenie społeczności, nadzór obowiązków czy wzajemny szacunek są czymś nieosiągalnym, wprost z „poprzedniego życia”. Podziały, które szybko się dokonują, w prosty sposób charakteryzują podejście do nowej rzeczywistości - jedni pragną powrotu do cywilizacji, inni z chęcią odkrywają w sobie nieposkromioną dzikość. Ta symbolika wewnętrznego rozłamu na to, co ludzkie i pierwotne, towarzyszy im aż do końca. Aż do momentu, gdy zwycięża strach.
Zaryzykuję stwierdzenie, że głównym bohaterem powieści nie jest ani Ralph, ani Prosiaczek, ani Jack. Choć to ich myśli oprowadzają nas po plaży i tropikalnym lesie, kontroluje je coś potężniejszego. Tym niewątpliwym gospodarzem wyspy jest strach. Z całą przebiegłością zatraca racjonalizm, wykorzystuje słabości i wyobraźnię, a najgorsze - pozbywa chłopców skrupułów. W obliczu rosnącego zagrożenia reguły umierają, karmiąc panikę, która prowadzi do nieuchronnego chaosu. Nawet ci, którzy rzucają mu wyzwanie, ulegają jego zwodniczym podszeptom. Łatwo jest krzywdzić, kiedy nie widzi się innej drogi, by przetrwać, a jeszcze łatwiej, kiedy odkryło się, jakie to proste.
Czytając „Władcę much”, bałam się. Czułam, że coś może wślizgnąć się w moje sny. Nie byłam pewna, co przyniesie ciemność. Nie wiedziałam, kiedy podniosę na kogoś rękę, by się bronić. Dałam ponieść się instynktom, choć niewiele widziałam w mroku. Czułam frustrację z powodu klęski ogniska i braku możliwości ucieczki. A przede wszystkim - uciekałam przerażona, szukając sposobu, by przetrwać wielkie polowanie. William Golding to autor-mistyk. Udało mu się stworzyć dzieło, które duchowo łączy czytelnika z bohaterem. Wszystko, o czym napisał, to żywe emocje, które potrzebują ujścia - naczynia, w które naturalnie się przeleją. Podróż na tę wyspę to czas rozważań i strachu, który lepiej zaakceptować, ponieważ strach żyjący własnym życiem może nieść niepoliczalne straty.

Czasem emocje odbierają władzę w rękach - czasem wręcz przeciwnie. Przypominając niekontrolowany reaktor pełen nieposkromionej energii, motywują do działania. Konflikty, które wciąż rozbudzają się w naszych wnętrzach, są skutkiem działalności emocjonalnej prowokowanej przez nas samych. To tylko reakcje na bodźce otaczającego świata i reakcje na te reakcje. Czy da się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dualistyczny charakter problemów świata - to z nim zmierzamy się każdego dnia, szukając szczęścia. Istnieje, odkąd człowiek zadał sobie pierwsze pytanie o naturę swoich potrzeb. Dopiero wówczas odkrył, że zarówno nadmiar jak i niedobór może prowadzić do cierpienia, a złoty środek to mityczne poczucie całkowitego spełnienia. Marzenie o szczęściu w świecie przemocy i nierówności, które jednocześnie zdaje się być mrzonką oraz jedynym wyjściem, by nie doprowadzić się do szaleństwa. Piękno upaja i spala z równą łatwością, łudząc nas wygraną. Czy warto cierpieć, by zaznać go choćby na krótką chwilę?
Marquez nie prowadzi filozoficznej dysputy nad sensem i moralnością, jedynie przytacza przypowieść, z której każdy czytelnik wyciągnie to, co jest mu niezbędne. Mnie postawiła przed pytaniem - co sprawia, że godzimy się na ból, by odczuwać szczęście? Dlaczego radość i cierpienie tak często chodzą parami, chociaż logika powinna stawiać je po dwóch przeciwnych stronach? W tej historii odpowiedź stanowi miłość, chęć poznawania świata oraz samego siebie. Łączą one zarówno potrzeby odczuwania jak i rozumienia. Zmieniają nie tylko bohaterów, ale także sposób w jaki patrzą na życie. Zaczynają poznawać jego nowe aspekty, które bez podobnych wyzwań, ulotnych przyjemności i widma konsekwencji, nie byłyby dla nich dostępne. I choć sacrum towarzyszy bohaterom jak niewidzialny bat nałożony na ludzi przez ludzi, całkowicie przeistacza ono swoje znaczenie. Bo najświętszym miejscem w klasztorze, może nie być ołtarz, a mała brudna cela, stanowiąca jednocześnie cały świat dla niespodziewanej miłości.

Dualistyczny charakter problemów świata - to z nim zmierzamy się każdego dnia, szukając szczęścia. Istnieje, odkąd człowiek zadał sobie pierwsze pytanie o naturę swoich potrzeb. Dopiero wówczas odkrył, że zarówno nadmiar jak i niedobór może prowadzić do cierpienia, a złoty środek to mityczne poczucie całkowitego spełnienia. Marzenie o szczęściu w świecie przemocy i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Tworzę, więc jestem" mówi Murakami w swojej onirycznej autoanalizie. Spokój wypełnia moje dni, tworząc z nich szereg nierozróżnialnych części materiału spajającego rozum z ciałem. Sztuka to katalizator niepojętej iskry, która stanowi początek kaskady uczuć, myśli i działań składających się na podstawę bytu. Twórca gotuje, robi zakupy, kontempluje przyrodę, uprawia seks, pije alkohol, śpi (próbuje spać), rozmawia przez telefon, podróżuje, ucieka, oddycha. Każda czynność jest sobie równa - żyje w świecie całkowitego równouprawnienia duchowości i cielesności. Między nimi można jedynie poszukiwać balansu, a nie dokonywać wyboru. Zdajemy sobie sprawę, z tego że ciało staje się narzędziem duszy, modelem będącym w stanie wprawić w ruch wzór czy równanie. Zadaniem twórcy z kolei jest właśnie przekuć idee w coś namacalnego - tak by już nigdy nie opuściła materialnego świata, wraz z jego ulotnym i zmiennym "ja". Na razie poznałam koncept, pytanie brzmi - jak Murakami ożywi swą idee? Kontynuacja już czeka na półce.

"Tworzę, więc jestem" mówi Murakami w swojej onirycznej autoanalizie. Spokój wypełnia moje dni, tworząc z nich szereg nierozróżnialnych części materiału spajającego rozum z ciałem. Sztuka to katalizator niepojętej iskry, która stanowi początek kaskady uczuć, myśli i działań składających się na podstawę bytu. Twórca gotuje, robi zakupy, kontempluje przyrodę, uprawia seks,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Matki są nieśmiertelne - zarówno ich obecność jak i nieobecność odciska piętno.
Niektóre z nich nie zdają sobie sprawy z drzemiącej w nich siły oddziaływania, płynąc ze swoimi podopiecznymi lub obok nich. Zdarza się, że są zaledwie cieniem skrytym w miejscach, do których lepiej się nie zapuszczać. Inne roztapiają miłością, ciepłem, wsparciem, dbając, by drogi pozostały proste, a róże schowały kolce.
Jednak są też takie, które dobrze wiedzą o swoim immunitecie. Z chwilą, gdy pierwszy raz słyszą bicie małego serca, odczuwają siłę własnego ciała, które buduje nowe ciało. A potem, gdy już pępowina zostaje przecięta - szybko znajdują w sobie pokłady rodzicielstwa. Wszystko to po to, by stać się autorytetem - w dobrej wierze lub ku pokrzepieniu własnego serca.
Wszystkie, choć tak różne, mają specjalne miejsce w sercu swoich dzieci. Bo w kogo mają uwierzyć jak nie w mamę?
Mama śpiewa kołysanki, mama przytula.
Mama, nawet jeśli niedostępna i smutna, jest obok i wraca do domu.
Mama, nawet jeśli jej nie ma tu i teraz, jest gdzieś pod tym samym niebem i to się liczy.
Czy taka osoba obdarzona dziecięcym namaszczeniem może być sądzona w zwykły sposób? Przecież to tak, jakby pytać o świętość bóstwa na jego ołtarzu.
Czasem wydaje się konieczne, by postać matki odrzeć z miodu, lepkości i koronek. Nawet w bajkach złoczyńca często skrywa się pod przebraniem.
Czy mama kocha, gdy dominuje?
Czy to tylko miłość pcha ją do pełnej kontroli?
Czy można mamie wybaczyć lata nieproszonego dotyku?
Czy mama może chcieć i mieć to, czego dziecko nie chce?
Czy dla mamy powinna być ważna mama, mamine, mamowe i mamy?
Żadne dziecko nie rodzi się z odpowiedziami na te pytania. Przecież nie wie nawet, gdzie się ono tak naprawdę zaczyna, a gdzie kończą jego rodzice. Może noga jest bardziej taty, a głowa należy do mamy? Ja to ja, ale przecież też oni.
Miłość zawsze będzie sprawiać problemy. Jej niejednoznaczność jest piękna i trudna zarazem.
Jednak, gdzie pojawia się ból i krzywda dziecka, tam nie ma immunitetu miłości, powinny być konsekwencje.

Matki są nieśmiertelne - zarówno ich obecność jak i nieobecność odciska piętno.
Niektóre z nich nie zdają sobie sprawy z drzemiącej w nich siły oddziaływania, płynąc ze swoimi podopiecznymi lub obok nich. Zdarza się, że są zaledwie cieniem skrytym w miejscach, do których lepiej się nie zapuszczać. Inne roztapiają miłością, ciepłem, wsparciem, dbając, by drogi pozostały...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Moim przywilejem jest bać się jutra mniej niż jest to możliwe. Oczywiście, że o tym nie pamiętam. Mam swój dzień, własne problemy, krótkotrwałe rozwiązania. To wszystko jest tu i teraz, a nie tam i wtedy. Czasem myślę o przeszłości, szczycę się tym, że staram się rozumieć jej znaczenie. Jednak jakie ma ona znaczenie, gdy podejmuję decyzję dzisiaj, jutro, pojutrze? Decyduję za siebie, nie dalej niż dwa kroki w przód. W takiej skali waga przyszłości zdaje się dużo większa.
Młodość wręcza mi wybór, wręcz stanowczo wkłada mi go prosto w dłonie. Do tego dorzuca wolną wolę, której istnienie nieco podważa deterministyczny charakter świata. I tak, wyposażona we wszystko, co mogę chcieć, by żyć, posuwam się z nurtem rwącej teraźniejszości. Dużo nas wokół, wszyscy maszerujemy. Czasem ramię w ramię, czasem przeciwko sobie. Zdarza się, że podajemy sobie ręce, kiedy indziej odwracamy wzrok. Dwie strony monety, ciągłe niezdecydowanie, impas dwóch wrogich idei człowieczeństwa. A co jeśli idea została już wybrana?
Życie staje się prostsze, gdy wiesz jaka jest twoja droga. Pięknie proste, wręcz śmiesznie proste. Wystarczy robić, co do ciebie należy. Żyć, by obawiać się mocniej, złościć głośniej, ekscytować namiętniej. Krzyczeć, bić, podejrzewać, pluć, drapać, kopać - wszystko szczerze i na miejscu.
Czy może istnieć świat, którego boją się ludzie?
Czy ten świat już istnieje?
Jednego mogę być pewna - jeśli nadejdzie rok 1984, to będzie ten ostatni.

Moim przywilejem jest bać się jutra mniej niż jest to możliwe. Oczywiście, że o tym nie pamiętam. Mam swój dzień, własne problemy, krótkotrwałe rozwiązania. To wszystko jest tu i teraz, a nie tam i wtedy. Czasem myślę o przeszłości, szczycę się tym, że staram się rozumieć jej znaczenie. Jednak jakie ma ona znaczenie, gdy podejmuję decyzję dzisiaj, jutro, pojutrze? Decyduję...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pani Kotas to taki kot, który biega własnymi ścieżkami. Raczej woli zakamarki własnego mieszkania. Raczej preferuje zgiełk oddzielony szybą niż żywą intensywność "na zewnątrz". To kot, który z przyjemnością przeciska się przez szpary między starymi meblami wypchanymi naftaliną. Czasem znika bez słowa, nie informując o tymczasowej wyprowadzce. To nie pupil w sam raz dla dziecka spragnionego przytulania, jest zbyt swój, by być czyjś. Dla takiego kota współistnienie stanowi nie lada wyzwanie. A kiedy bezpiecznie jest tylko miauczeć, gdy świat pragnie rozmawiać, nie ma dla niego lepszego miejsca niż zahibernowany dom z wiecznie milczącymi lokatorami. Taki właśnie K/kotas przypadł w udziale autorce, która (bardzo miło z jej strony) postanowiła ujarzmić go słowem pisanym i poznać z ludzkością.

Pani Kotas to taki kot, który biega własnymi ścieżkami. Raczej woli zakamarki własnego mieszkania. Raczej preferuje zgiełk oddzielony szybą niż żywą intensywność "na zewnątrz". To kot, który z przyjemnością przeciska się przez szpary między starymi meblami wypchanymi naftaliną. Czasem znika bez słowa, nie informując o tymczasowej wyprowadzce. To nie pupil w sam raz dla...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Szerokim łukiem minęłam się z myślą Franza K. Może ten pościg za znakami zapytania znużył mnie na tyle, by nie szukać odpowiedzi? A może sam książkowy K. zamiast wzbudzić refleksję swoją postawą, odrzucił mnie w stosunku do całości konceptu? Trudno powiedzieć, co generowało moje zniechęcenie, lecz z pewnością minie chwila dłuższa niż dłuższa, zanim ponownie spróbuję pojąć fenomen procesu oraz "Procesu".

Szerokim łukiem minęłam się z myślą Franza K. Może ten pościg za znakami zapytania znużył mnie na tyle, by nie szukać odpowiedzi? A może sam książkowy K. zamiast wzbudzić refleksję swoją postawą, odrzucił mnie w stosunku do całości konceptu? Trudno powiedzieć, co generowało moje zniechęcenie, lecz z pewnością minie chwila dłuższa niż dłuższa, zanim ponownie spróbuję pojąć...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Ziarno granatu. Mitologia według kobiet Katarzyna Boni, Elżbieta Cherezińska, Julia Fiedorczuk, Agnieszka Jelonek, Renata Lis, Weronika Murek, Grażyna Plebanek, Joanna Rudniańska, Barbara Sadurska, Dominika Słowik, Aleksandra Zbroja, Aleksandra Zielińska
Ocena 6,0
Ziarno granatu... Katarzyna Boni, Elż...

Na półkach: ,

Mitologia, niczym gałązki laurowe, przeplata się w popkulturze, dotykając widza, słuchacza i czytelnika swoją nieprzemijającą uniwersalnością. Stanowi pomost trwałych prawd rozwieszony między przodkami a współczesnymi. Korzystając z motywów kultury śródziemnomorksiej, sięgamy do pierwszych pytań o naturę człowieka - jego wewnętrzne piękno, a także skazy i piętna. Koncept autorek zbioru opowiadań, sygnowanego symbolem obfitości tj. granatu, był z pewnością świetny. Uważam, że nadawanie nowych imion starym historiom, nie tylko sprawia, że wracamy do pierwowzorów, ale również ułatwia nam poczuć międzypokoleniową wspólnotę z tymi, którzy żyli, rozmyślając już wówczas o istocie istnienia. I może gdyby ten damski wielogłos nie popadł w chaos, udałoby się stworzyć coś przełomowego. Jednak "Ziarno granatu" wymusza na czytelniku wybór - która z opisywanych kobiet przemawia do mnie? Są tak różne, jak różne są ich autorki i ta różnorodność, tak piękna w rzeczywistości, moim zdaniem wprowadza nieporządek w tę współczesną mitologię. Doceniłam kunszt Demeter, siłę Eurydyki, dzikość Medei, bezradność Kasandry, czułość Kory. Ale czy inne starożytne kobiety przekonały mnie do swoich historii? Bywało różnie - czasem mozolnie, czasem bez refleksji, czasem przystępnie, lecz niewystarczająco. Nierówność to moim zdaniem podstawowa wada tego zbioru, choć w tym tyglu wszelakich stylów i typów postaci, znajduję takie, do których z pewnością powrócę i zatrzymam w pamięci.

Mitologia, niczym gałązki laurowe, przeplata się w popkulturze, dotykając widza, słuchacza i czytelnika swoją nieprzemijającą uniwersalnością. Stanowi pomost trwałych prawd rozwieszony między przodkami a współczesnymi. Korzystając z motywów kultury śródziemnomorksiej, sięgamy do pierwszych pytań o naturę człowieka - jego wewnętrzne piękno, a także skazy i piętna. Koncept...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kiedy Borszewicz brał się za umieranie w "Mrokach" ujął mnie swoją bezpardonową miłością do nicości. Jednak, gdy na warsztat wziął życie - zabrakło mi tchu. Skąd ten paradoks? "Pomroki" wciskają w kanapę, wymuszając refleksję nad codziennością, jednocześnie wyciskając gorzki śmiech i słony uśmiech. Forma pamiętnikarska i niedopowiedzenia sprawiają, że chce się dopisać ciąg dalszy. Z taką literaturą pragnie się także: oszaleć, pojechać do Krosna Odrzańskiego, grać w piłkę nożną, zakochać w nieobliczalnym aktorze, myśleć o końcu świata i czekać, aż przyjdzie szczęśliwy dzień. Gdy już policzę wszystkie szcztućce, które umrą wraz ze mną w moim mieszkaniu i pogodzę się z faktem, że nie wszyscy gramy do jednej bramki, zapytam się w duchu, czy było warto.

Kiedy Borszewicz brał się za umieranie w "Mrokach" ujął mnie swoją bezpardonową miłością do nicości. Jednak, gdy na warsztat wziął życie - zabrakło mi tchu. Skąd ten paradoks? "Pomroki" wciskają w kanapę, wymuszając refleksję nad codziennością, jednocześnie wyciskając gorzki śmiech i słony uśmiech. Forma pamiętnikarska i niedopowiedzenia sprawiają, że chce się dopisać ciąg...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ile w tym ironii, ile bólu przelewanego łzami z gorzkim uśmiechem, ile bezmyślnego gapienia w okno ponad światem, wie tylko Jarosław Borszewicz.

Ile w tym ironii, ile bólu przelewanego łzami z gorzkim uśmiechem, ile bezmyślnego gapienia w okno ponad światem, wie tylko Jarosław Borszewicz.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mniej więcej od połowy chłonęłam ją, jak Genowefka rosołek pani Borejko! Ile ciepła, ile cudownych emocji! Po raz pierwszy przeczytałam książkę o zwykłych-niezwykłych ludziach, przeznaczoną dosłownie dla każdego, bo każdy znajdzie tu cząsteczkę swojego życia. Taka prawdziwie ludzka, i choć telegramy zastąpiły telefony komórkowe, a kartki odeszły w niepamięć, mam wrażenie, że nic się nie zmieniło. Tak samo wtedy, jak i dziś.

Mniej więcej od połowy chłonęłam ją, jak Genowefka rosołek pani Borejko! Ile ciepła, ile cudownych emocji! Po raz pierwszy przeczytałam książkę o zwykłych-niezwykłych ludziach, przeznaczoną dosłownie dla każdego, bo każdy znajdzie tu cząsteczkę swojego życia. Taka prawdziwie ludzka, i choć telegramy zastąpiły telefony komórkowe, a kartki odeszły w niepamięć, mam wrażenie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Gorzki obraz życia Londyńczyków, ale tak naprawdę - każdego z nas. Zawsze pragniemy, aby było dobrze, ale czy ma sens nasza wędrówka, jeśli sami nie potrafimy wyjaśnić, czym jest dla nas szczęście? I odwieczne pytanie: co zrobić, by ze mną było inaczej? Ta książka udowadnia, że kariera, pieniądze, wolność, używki, brak zobowiązań, zobowiązania, rodzina, małżeństwo, dom - nie są w swoim najprostszym znaczeniu drogą do szczęścia. Więc co jest? Czy jesteśmy skazani na życie rodem z NW?

Gorzki obraz życia Londyńczyków, ale tak naprawdę - każdego z nas. Zawsze pragniemy, aby było dobrze, ale czy ma sens nasza wędrówka, jeśli sami nie potrafimy wyjaśnić, czym jest dla nas szczęście? I odwieczne pytanie: co zrobić, by ze mną było inaczej? Ta książka udowadnia, że kariera, pieniądze, wolność, używki, brak zobowiązań, zobowiązania, rodzina, małżeństwo, dom -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Lawendowy pokój" to książka o niesamowitym potencjale. Świetny zamysł, powracający motyw rozdartego serca, przepiękne tło malowane przez Paryż i Prowansję. Gdy przeczytałam opis byłam zachwycona i tuż po premierze schwytałam tę pozycję. Ostatecznie przeleżała sporo na półce, ale chciałam ją przeczytać w momencie, kiedy rzeczywiście będę potrzebować literackiego lekarstwa. Przyznam szczerze, że nie odczułam nic specjalnego po tej kuracji - nawet efektu placebo. Miałam wrażenie, że Nina George nieumiejętnie włożyła w usta prostych ludzi, wzniosłe myśli, co było komicznie nienaturalne. Co jeszcze nie pasowało? Dziwnym trafem każda nowo poznana osoba w tej książce, to urodzony filozof, inteligent i pielgrzym na zatartym szlaku miłości. Ta iluzja idealnych nieznajomych i znajomych, i w ogóle wszystkich, ma prawo wywołać na twarzy ironiczny uśmiech. Mimo pięknych cytatów, którymi autorka sypała jak z rękawa, mimo przejmujących historii bohaterów - nie mogłam powstrzymać się od nerwowych spojrzeń w kierunku zegara. Może po prostu trudno było mi zrozumieć głównego bohatera i jego problemy, bo z pewnością nie byłam do książki uprzedzona, wręcz przeciwnie - z przyjemnością się nad nią pochyliłam.
To nie zmienia faktu, że strony przewracałam w powolnym tempie, a końca nie było widać.
"Lawendowy pokój" jest dla mnie powieścią drugorzędną, zdecydowanie nie należy do "środków pierwszej pomocy". Specyfik ciężki, słowa osadzają się gdzieś z tyłu głowy, niebezpiecznie powodując jej stopniowe odchylanie i senność. Jeśli macie problemy ze spaniem lub nie znacie przepisu na prowansalskie danie, a przy okazji chcecie coś - cokolwiek - poczytać, zalecam dziennie, wieczorem po 2-3 rozdziały.

"Lawendowy pokój" to książka o niesamowitym potencjale. Świetny zamysł, powracający motyw rozdartego serca, przepiękne tło malowane przez Paryż i Prowansję. Gdy przeczytałam opis byłam zachwycona i tuż po premierze schwytałam tę pozycję. Ostatecznie przeleżała sporo na półce, ale chciałam ją przeczytać w momencie, kiedy rzeczywiście będę potrzebować literackiego lekarstwa....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niestety ta książka jest dla mnie nieoczekiwanym rozczarowaniem, choć dawna znajdowała się na mojej liście. Z zapałem usiadłam do czytania i po parunastu stronach doznałam pierwszego zaskoczenia - zupełnie czego innego się spodziewałam. Uznałam, że to może dobry znak, najwyraźniej powieść nie jest schematyczna. "Potem będzie lepiej, cierpliwości" - powiedziałam sobie w duchu.
No i czekałam. Czekałam cierpliwie na falę, która wreszcie sprawi, że moje złe przeczucia okażą się bezpodstawne.
I wtedy, stało się coś całkowicie odwrotnego.
Owszem, przyszła fala, ale zalała mnie jeszcze większym rozczarowaniem.
Przeszło 200 stron i nic. Tylko ziarno frustracji, które próbowałam wszelkimi siłami wyplenić.
Nie wiem, co sprawiło, że tak, a nie inaczej odebrałam tę książkę. Może to dlatego, że sięgnęłam po nią tuż po "Złodziejce książek"? Kontrast między Liesel, a Bruno i jego siostrą był wręcz namacalny.
Rozumiem ideę "Chłopca w pasiastej piżamie", przedstawienie niemieckich dzieci wychowywanych w beztrosce i niewiedzy o złu, które wyrządzili światu ich rodzice. Te dzieci po prostu wydały mi się... może napiszę na wyrost, ale cóż - przeciętnie inteligentne.
Szczególnie siostra głównego bohatera. Choć była postacią drugoplanową, pojawiała się w większości scen i drażniła swoją dziecinnością.
A sam Bruno... Wiadomo, że był tylko chłopcem, zupełnie nieświadomym okropności, które dzieją sie wokół, ale coś mi w nim nie pasowało. Był zwykłym, nieostrożnym dzieckiem, i tyle. Ciekawskim i, o dziwo, bez włączającej się intuicji, bez czerwonej lampki bezpieczeństwa. Pchał się w to, co powinno go odstraszać, mimo jego niewiedzy.
Może jestem przyzwyczajona do książek, których mali bohaterowie są przedstawiani w sposób wyidealizowany, ale wolę ideały, bo one sprawiają, że mój świat się zmienia. Bruno nie zmienił mojego świata, po prostu przepłynął po kartkach swojej książki i zniknął.
Nie chcę wyrokować tutaj, że "Chłopiec w pasiastej piżamie" to książka słaba, nudna, niewarta poświęcenia jej czasu. Z pewnością jest bardzo dużo osób, które ją cenią i wspominają. Niestety ta pozycja nie przypadła mi do gustu, aczkolwiek mimo wszystko polecam przeczytać "Chłopca w pasiatej piżamie", aby przekonać się, jakie odczucia wywoła w każdym kolejnym czytelniku. :)

Niestety ta książka jest dla mnie nieoczekiwanym rozczarowaniem, choć dawna znajdowała się na mojej liście. Z zapałem usiadłam do czytania i po parunastu stronach doznałam pierwszego zaskoczenia - zupełnie czego innego się spodziewałam. Uznałam, że to może dobry znak, najwyraźniej powieść nie jest schematyczna. "Potem będzie lepiej, cierpliwości" - powiedziałam sobie w...

więcej Pokaż mimo to