-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński5
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać358
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
Biblioteczka
2022-04-19
2021-09-09
2021-03-30
2019-12-22
2018-11-15
2018-08-05
2018-06-11
2016-07-03
2016-05-11
2015-09-16
Najnowsza książka Stephena Kinga pozwala nam poznać zbrodniarza już w czasie czytania pierwszych stron, a więc to nie wątek kryminalny, ale raczej psychologiczny odgrywa tutaj główną rolę. „Znalezione nie kradzione” łączy się z „Panem Mercedes” w sposób nienarzucający się i bardzo delikatny. Tak naprawdę tym łącznikiem jest postać podstarzałego policjanta Billa Hodges'a, który zmienił się w kolejnym tomie. Przeszedł na emeryturę, pracuje na własną rękę w firmie detektywistycznej, zmienił nawyki zdrowotne i żywieniowe, ale jednocześnie sporo w jego charakterze zostało z tamtego policjanta, którego poznaliśmy w pierwszej części cyklu. W „Znalezione nie kradzione” Bill współpracuje z poznaną wcześniej Holly Gibney i Jerome'm Robinsonem. Ta trójka daje nam poczucie bezpieczeństwa, że zawsze obok znajduje się ktoś na straży sprawiedliwości.
Psychologia, psychologia, a właściwie thriller psychologiczny od początku do końca, w którym przysłowiowe „flaki i krew” pojawiają się dopiero od 300 strony wzwyż. Stephen King praktycznie rok w rok daje nam możliwość przeczytania nowości, która wyszła spod jego pióra, ale nieprzerwanie jest w stanie zapewnić swoim czytelnikom większą lub mniejszą dawkę rozrywki. To wielki sukces pisarza. „Znalezione nie kradzione” to książka o książkach, czyli coś wprost idealnego dla każdego mola książkowego. Jest to misternie ułożona intryga i lektura, która pokazuje jak zainteresowanie literaturą przeradza się w chory fanatyzm.
Wspomniany Peter Saubers, któremu po latach grozi wielkie niebezpieczeństwo ze względu na odkrycie kufra z pieniędzmi i utworami Rothsteina jest dzieckiem jednej z ofiar Pana Mercedesa. Gdzieś ten pierwszy tom subtelnie wplata się w fabułę „Znalezione nie kradzione” nie tylko w treści, ale i na okładce. Nie ma już na niej mnóstwa parasoli, jak to było w przypadku „Pana Mercedesa”, ale ten jeden jedyny najlepiej uzmysławia nam, że ta historia miała już swój początek, a „Znalezione nie kradzione” jest jej rozwinięciem.
Naczytałam się wielu rozbieżnych opinii na temat tej książki. Stephen King zawsze budzi skrajne emocje. Jedni uwielbiają go, cokolwiek by nie napisał, a inni wręcz przeciwnie starają się u niego dopatrywać spadku pisarskiej formy, głównie ze względu na wiek i presję po tylu opublikowanych utworach. Ja w pełni subiektywnie stwierdzam, że „Znalezione nie kradzione” to bardzo dobra książka, ale „Pan Mercedes” i postać Brady'ego Hartsfielda, który kradzionym mercedesem dokonał masakry pod City Center dużo bardziej mnie zaintrygowała, przestraszyła, wciągnęła i generalnie brakowało mi tej osoby w drugim tomie.
Liczę na to, że podsumowanie całej historii, czyli trzeci tom cyklu „Bill Hodges” okaże się najlepszą książką ze wszystkich i będzie brakującym elementem układanki, na który czeka każdy fan Stephena Kinga. Mam nadzieję, że wszystkie „smaki i aromaty”, których mogliśmy spróbować w „Panie Mercedesie” i „Znalezione nie kradzione” wzajemnie się przenikną i uzupełnią, a rozwiązanie historii zaskoczy niejednego czytelnika.
www.NiebieskaObwoluta.blogspot.com
Najnowsza książka Stephena Kinga pozwala nam poznać zbrodniarza już w czasie czytania pierwszych stron, a więc to nie wątek kryminalny, ale raczej psychologiczny odgrywa tutaj główną rolę. „Znalezione nie kradzione” łączy się z „Panem Mercedes” w sposób nienarzucający się i bardzo delikatny. Tak naprawdę tym łącznikiem jest postać podstarzałego policjanta Billa Hodges'a,...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-11-28
DZIWNE EONY
Stephena Kinga przedstawiać nie trzeba. Nie minął nawet rok od wydania przez wydawnictwo Albatros „Pana Mercedesa”, a już wydawnictwo Prószyński i S-ka serwuje nam nowość amerykańskiego pisarza. Od „Pana Mercedesa” nie mogłam się odkleić do momentu, aż nie ujrzałam ostatniej strony. Pisałam wtedy, że choć główny bohater był zły i zepsuty do szpiku kości, to chciało się go poznać bardziej i więcej.
Kupując „Przebudzenie”, chciałam przede wszystkim jeszcze raz poczuć ten sam dreszcz emocji, który towarzyszy czytaniu powieści Stephena Kinga i chciałam przekonać samą siebie (po raz kolejny), że sięgam po jego książki nie dlatego, że są modne i mają świetną reklamę, ale dlatego, że są naprawdę dobre.
I chyba się przekonałam.
Tym razem Stephen King zabiera nas do małej miejscowości w Nowej Anglii. Mieszka tam rodzina Mortonów. Jamie - najmłodszy - już w pierwszym rozdziale mówi „było nas pięcioro, czterech chłopaków i jedna dziewczyna - i jako najmłodszy przy każdej okazji dostawałem masę prezentów”. Wszystko wydaje się na pozór zwyczajne. Rodzina przynależy do Kościoła Metodystów i aktywnie uczestniczy w życiu duchowym swojej miejscowości. Stąd gdy na miejsce poprzedniego pastora, przyjeżdża nowy, do tego młody, przystojny, z piękną żoną i słodkim dzieckiem, staje się obiektem zainteresowania, a jego rodzina - rodziną idealną. Pierwsze spotkanie Charlesa Jacobsa - pastora i małego Mortona jest symboliczne dla całej powieści. Mały bawi się w piaskownicy, a pastor rzuca na niego ogromny cień - ten cień zdaje się na Mortonie „wisieć” przez całe życie. (...)
Cały spokój, jakim czytelnik zdąży się naelektryzować w pierwszej połowie książki, ulotni się bardzo szybko. Nie dajcie się zwieść tym pozornie szczęśliwym początkiem, a może nie tyle szczęśliwym co rutynowym i zwyczajnym, bo Stephen King przygotował jak zwykle piorunujące zakończenie. Pisząc to mam na myśli, że książka rozwija się naprawdę bardzo powoli. Autor po raz kolejny wykorzystuje fenomen małych miasteczek, które budują klimat, zdają się być oazą spokoju, by później nieźle przestraszyć czytelnika. Innymi słowy, gdy uśpisz choć na moment swoją czujność możesz przebudzić się w najmniej odpowiednim momencie.
Podobnie jak w „Panu Mercedesie” mamy tutaj dwóch głównych bohaterów, których losy się łączą. Pełno tu kontrowersji na temat wiary, tego czy Bóg istnieje, a nawet nazywania ludzi wierzących głupimi. Wszystko to z ust człowieka, który niegdyś stał na ambonie i wygłaszał kazania. Stephen King zdecydowanie potępia fanatyzm religijny i wiarę, którą dzisiaj definiujemy jako ślepą.
Oprócz wiary, znajdziemy tu nawiązanie do popkultury, w końcu Jamie Morton to całkiem niezły gitarzysta. Wszystkie te składniki w połączeniu ze sobą tworzą bardzo dobrą potrawę, trochę w stylu „Pana Mercedesa”, trochę w stylu „Carrie”, a dużo lepszą od „Joylandu”.
„Przebudzenie” to jednak przede wszystkim nauczka, że istnieją rzeczy, które ZAWSZE pozostaną dla nas tajemnicą i nie damy rady ich zgłębić, ani dzisiaj, ani jutro, bez względu na to, jakie odkrycia będą nam towarzyszyć.
Może nie przeczytałam wszystkich książek Kinga, a może nawet nie przeczytałam większości, mimo tego nie mogłam się doczekać powieści „Revival” i kilka dni po premierze pobiegłam do księgarni. Książka mnie zaintrygowała połączeniem wiary z elektrycznością i Boga z przepływem prądu. Wydaje mi się, że mało jest ludzi, którzy mogą się na tej powieści w jakikolwiek sposób zawieść.
www.NiebieskaObwoluta.blogspot.com
DZIWNE EONY
Stephena Kinga przedstawiać nie trzeba. Nie minął nawet rok od wydania przez wydawnictwo Albatros „Pana Mercedesa”, a już wydawnictwo Prószyński i S-ka serwuje nam nowość amerykańskiego pisarza. Od „Pana Mercedesa” nie mogłam się odkleić do momentu, aż nie ujrzałam ostatniej strony. Pisałam wtedy, że choć główny bohater był zły i zepsuty do szpiku kości, to...
2014-09-01
WARIAT CZY NIESZCZĘŚNIK?
„Brady podaje Jerome'owi lodowe przysmaki i żałuje, że nie są nafaszerowane arszenikiem. Albo może warfaryną. Nakarmić ich tym, aż zaczną krwawić z oczu, uszu i ust. Nie wspominając o odbytach. Wyobraził sobie, jak wszystkie dzieciaki na West Side upuszczają plecaki i swoje cenne komórki i krew im się leje z każdego otworu. Jaki film katastroficzny można by nakręcić!”
Stephena Kinga chyba nie muszę Wam przedstawiać. Ten amerykański autor książek grozy jest znany dla większości czytelników na całym świecie. Każdy, albo może prawie każdy natknął się kiedyś na jeden z jego utworów i nawet jeśli żadnego nie przeczytał (radzę nadrobić zaległości), to widział go na półce w księgarni. Stephen King to jeden z tych autorów, który niczym szóstkowy uczeń w ostatniej klasie liceum jest traktowany z taryfą ulgową i korzysta z wyrobionej wcześniej na swój temat opinii. Nawet gdyby jedna z jego książek okazała się zwyczajnym niewypałem, to zostanie mu to szybko wybaczone, a rzesze fanów będą czekać na kolejną książkę. Wcale to nie znaczy, że „Pan Mercedes” jest właśnie owym „niewypałem”. Dla mnie jest to jedna z lepszych książek, jakie miałam ostatnio okazję czytać i zaraz Wam wytłumaczę dlaczego.
Pamiętacie jeszcze niektóre zabawy z dzieciństwa? „W co dzisiaj się pobawimy? To ja będę policjantem, a Ty złodziejem!” - zawsze ktoś był tym „dobrym”, a ktoś inny tym „złym”, inaczej zabawa traciła sens. Stephen King w swojej najnowszej książce bazuje właśnie na najprostszym możliwym schemacie, a mianowicie przeciwstawieniu sobie dobra i zła. Kreuje dwie najważniejsze postacie, które choć mają identyczne inicjały B.H., to różnią się wszystkim innym. Inteligentny zwyrodnialec i podstarzały policjant. Wariat i człowiek zrównoważony psychicznie. Co z tego może wyniknąć? Eksperyment z powieścią detektywistyczną i interesująca analiza psychologiczna.
„Pan Mercedes” rozładowuje początkowe napięcie już w drugim rozdziale, bowiem wtedy dowiadujemy się, kto wciela się w rolę tego „dobrego i złego”. Nasza rola, jako czytelników, ogranicza się do dogłębnej analizy tych postaci. Według mnie ciekawszą z nich jest postać Brady'ego Hartsfielda, który kradzionym mercedesem dokonuje masakry pod City Center, gdzie grupa bezrobotnych ludzi, czeka z nadzieją na znalezienie pracy. Tę tragedię wzmaga jeszcze fakt, że pierwszy rozdział książki jest poświęcony właśnie tym ludziom. Poznajemy ich, wiemy kto tam stoi, wiemy, że wśród tych ludzi znajduje się niemowlę, a potem widzimy jak jakiś wariat wjeżdża w nich samochodem, a co więcej udaje mu się zbiec z miejsca wypadku. Brady Hartsfield nie poprzestaje na tym. Nawiązuje internetowy kontakt z emerytowanym policjantem. Bill Hodges daje się sprowokować i zaczyna „grać” z Panem Mercedesem w niebezpieczną grę, w której stawką jest jego życie i los jego przyjaciół. Kto jest bardziej doświadczonym graczem?
„Pan Mercedes” to książka, która przypomina mi „Ostatni bastion Barta Dawesa” - książkę, którą Stephen King napisał pod pseudonimem Richard Bachman. Jest to również utwór nieco lepszy od „Carrie” i o wiele lepszy od „Joylandu”. Posiada interesującą okładkę, która ilustruje nam pierwszą scenę w książce. Deszcz, a później mgła, wiele ludzi, którzy są symbolizowani przez parasole, i którzy czekają licząc na to, że może uda im się znaleźć lepszą pracę, a co za tym idzie lepsze życie. Tymczasem jakiś wariat wjeżdża w nich z impetem - nie swoim autem. Tytułowy Pan Mercedes, czyli Brady Hartsfield to niezwykle interesująca postać. Został wykreowany dogłębnie i szczegółowo. Poznajemy jego myśli, pragnienia, a co najważniejsze jego przeszłość. Mając pełne spojrzenie na jego życie, zaczęłam się zastanawiać, czy jest wariatem, a może jest nieszczęśnikiem, którego zniszczyło społeczeństwo. A może Brady Hartsfield urodził się zwyrodnialcem? Ciężko odpowiedzieć na to pytanie, ale na pewno to on wyróżnia się w tej książce. Chcemy poznać go bardziej, chcemy go więcej, choć jest zły i zepsuty do szpiku kości.
(...)
Jeśli będziecie szukać w tej książce wybitnego elementu zaskoczenia czy zagadek do rozwiązania, możecie się zawieść. Jednak jeśli szukacie dobrej literatury, książki która wciągnie Was w całości na trzy lub cztery popołudnia, to „Pan Mercedes” jest do tego idealny. Stephen King mnie nie zawiódł. Uważam, że jego nazwisko broni się samo w sobie. Z chęcią wystawiłabym tej książce ocenę maksymalną, bo czytanie jej sprawiło mi wielką frajdę, ale poczekam do momentu, aż przeczytam więcej książek tego autora. Powinna się znaleźć jeszcze niejedna perła wśród starszych pozycji.
www.NiebieskaObwoluta.blogspot.com
WARIAT CZY NIESZCZĘŚNIK?
„Brady podaje Jerome'owi lodowe przysmaki i żałuje, że nie są nafaszerowane arszenikiem. Albo może warfaryną. Nakarmić ich tym, aż zaczną krwawić z oczu, uszu i ust. Nie wspominając o odbytach. Wyobraził sobie, jak wszystkie dzieciaki na West Side upuszczają plecaki i swoje cenne komórki i krew im się leje z każdego otworu. Jaki film katastroficzny...
2014-07-19
2014-06-30
2013-12-14
Byłam więc głodna nowej powieści Kinga. Głodna dobrego horroru, w którym jest mnóstwo znaków zapytania, niedopowiedzeń i chwil grozy. I "Outsider" zaspokoił moją potrzebę. (...)
O ile w klasycznym kryminale wytrawny czytelnik już po pierwszych stu stronach potrafi dostrzec schemat i wytypować potencjalnych sprawców, o tyle w "Outsiderze" to zadanie jest wybitnie utrudnione. Jeden bohater, który zostawia ślady DNA w jednym miejscu, natomiast w drugim zostaje uwieczniony na kamerach monitoringu, co pozwala mu mieć alibi nie do obalenia. Zarówno dowody oskarżające głównego bohatera są nie do odrzucenia, jak i te dzięki którym może zostać uniewinniony. Jest to sytuacja absurdalna i totalnie pozbawiona logiki. Czy ktoś wrabia Terry'ego Maitlanda. Jeśli tak, to jak radzi sobie z podkładaniem dowodów takich jak DNA? A może to działanie siły wyższej?
Najnowsza książka Kinga jest mocna i odrażająca. Dobrze po nią sięgnąć, mając za sobą trylogię "Pan Mercedes", bo w pewnym momencie "Outsidera" natrafiamy na Holly Gibney, bohaterkę znaną właśnie z "Pana Mercedesa", "Znalezione nie kradzione" oraz "Koniec warty". Holly sprawia, że śledztwo w książce nabiera tempa. Nowa bohaterka rozkwita i nabiera pełni odwagi i motywacji do działania. Nie da się ukryć, że "Outsider" to w połowie zgrabny kryminał a w połowie przerażający horror ze szczyptą fantastyki. W całej książce do wad mogę zaliczyć tylko konstrukcję zakończenia. Liczyłam, że będzie ono bardziej spektakularne.
Niemniej jednak pisząc o "Outsiderze" nie warto czepiać się detali, bo w całości jest to książka bardzo pobudzająca i podkręcająca wyobraźnię. Stephen King mnie nie zawiódł i zapewnił książkową ucztę na minimum pięć letnich wieczorów. Było warto - gorąco polecam.
www.NiebieskaObwoluta.blogspot.com
Byłam więc głodna nowej powieści Kinga. Głodna dobrego horroru, w którym jest mnóstwo znaków zapytania, niedopowiedzeń i chwil grozy. I "Outsider" zaspokoił moją potrzebę. (...)
więcej Pokaż mimo toO ile w klasycznym kryminale wytrawny czytelnik już po pierwszych stu stronach potrafi dostrzec schemat i wytypować potencjalnych sprawców, o tyle w "Outsiderze" to zadanie jest wybitnie...