-
Artykuły„Kobiety rodzą i wychowują cywilizację” – rozmowa z Moniką RaspenBarbaraDorosz1
-
ArtykułyMagiczne sekrety babć (tych żywych i tych nie do końca…)corbeau0
-
ArtykułyNapisz recenzję powieści „Kroczący wśród cieni” i wygraj pakiet książek!LubimyCzytać2
-
ArtykułyLiam Hemsworth po raz pierwszy jako Wiedźmin, a współlokatorka Wednesday debiutuje jako detektywkaAnna Sierant1
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2018-08-11
2017-11-07
Chyba zaczynam rozumieć fascynację twórczością Remigiusza Mroza. Naprawdę, jestem bardzo mile zaskoczona wysokim poziomem, jaki prezentuje autor - zarówno pod względem przyjemnego, ale fachowego języka, którym lekko prowadzi nas przez bynajmniej nie lekką fabułę, jak również w kwestii zorientowania w temacie - to widać, że autor nie porywa się z motyką na słońce, dobrze zna obszary, w których się porusza i tematykę, jaką podejmuje. "Behawiorystę" naszego rodzimego autora de facto czytało mi się dużo lepiej niż prozę światowej sławy pisarzy, a Remigiusz Mróz tą powieścią wywarł na mnie wrażenie porównywalne do tego jakie zrobił na mnie Coben. Powiedzieć, że jestem urzeczona, to jakby nie powiedzieć nic.
Autor bardzo się postarał żeby stworzyć nieszablonowych, zagadkowych bohaterów, przykuwających uwagę swoją indywidualnością, o których pamięta się jeszcze długo po zamknięciu książki. Wyraziste postacie z ciekawą osobowością - Gerard Edling i Kompozytor - są niewątpliwie mocną stroną tej powieści. Obaj tak do siebie podobni, a zarazem tacy inni. Każdy z nich myśli, że jest w stanie przechytrzyć drugiego, że jest o krok przed przeciwnikiem. Ale który z nich ma rację? Czy Gerard naprawdę jest w stanie zebrać niezbędną wiedzę o Kompozytorze na podstawie samej obserwacji jego zachowania? Czy nie wiedząc nic o zamachowcy jest w stanie powstrzymać go przed kolejnymi morderstwami? A może to Kompozytor lepiej się przygotował? Może z premedytacją zachowuje się tak a nie inaczej, żeby celowo zmylić Gerarda i służby? Właściwie ani przez moment nie mogłam nikomu ani niczemu ufać, nie mogłam wziąć niczego za pewnik. Oczywiste dla mnie było tylko to, że Edling jest dobry, a Kompozytor - zły. Ale który z nich jest bardziej sprytny i inteligentny? Do kogo będzie należało ostatnie słowo w tej sprawie? Finał niesie odpowiedź na to pytanie.
Edling i Kompozytor to główni, ale nie jedyni bohaterowie powieści. Przez powieść przewija się wiele osób. Nazwisk jest tyle, że na początku ciężko mi było zapamiętać kto jest kim. Każdy odgrywa jakąś rolę, jedni bardziej, inni mniej istotną, ale niewątpliwie niektóre postacie wzbudzają nieufność i czujność. Autor tak sprytnie ponadawał bohaterom te role, że finał okazał się dla mnie niemałym szokiem. Jeśli ktoś był w stanie wyczuć co jest na rzeczy, to zazdroszczę mu niezawodnego instynktu.
Mróz potrafi rewelacyjnie manipulować czytelnikiem, zmuszając go do mimowolnych refleksji. Wydarzenia, jakie mają miejsce w książce, idea koncertu krwi, dobór ofiar, trudne dylematy... to wszystko sprawia, że czytelnik sam zaczyna czuć się "dyrygentem" tego makabrycznego koncertu. To przerażające, naprawdę, bo w pewnym momencie zaczyna się czyste filozofowanie i gdybanie na dość wrażliwe, trudne tematy. Czy kiedykolwiek chcielibyście stanąć przed wyborem kogo uśmiercić a kogo ocalić? W ten właśnie sposób działa "Koncert krwi". Może to również było celem pisarza? To, byśmy postawili się w roli dyrygenta koncertu, odkryli prawdę o nas samych, przyjrzeli się naszemu własnemu "ja", ocenili swoją osobistą moralność konfrontując się z własnym sumieniem. Jeśli tak, to autorowi udał się ten eksperyment. Poczułam się jak sędzia, który ma zadecydować o wyroku i było to ciekawe doświadczenie, choć nie chciałabym go powtórzyć w realnym życiu.
Właściwie to mogłabym napisać tutaj wszystko to, co napisano już na okładce. Podpisuję się obiema rękami pod tym, że to trzymający w napięciu thriller i że ciężko się od niego oderwać. Rzeczywiście tak jest. Kiedy zaczęłam lekturę, odkładałam ją na bok tylko na tyle, na ile zmuszały mnie do tego ważniejsze obowiązki. Intrygująca atmosfera, dynamiczna akcja, kolejne porwania i nowe moralne dylematy sprzyjają intensywnemu zaczytaniu. Przekonałam się na własnej skórze, że "Behawiorysta" naprawdę uzależnia.
Remigiusz Mróz napisał powieść, przy której nie można się nudzić. W swoim gatunku "Behawiorysta" to naprawdę bardzo dobra książka. Porusza problemy etyczne, działa na psychikę, zmusza do użycia szarych komórek, wzbudza czujność, intryguje i zdumiewa. Warto ją przeczytać, nie tylko ze względu na ciekawą fabułę, ale też po to, by zmierzyć się z dylematami moralnymi, jakie Kompozytor stawiał swoim odbiorcom. Przy tej książce można nie tylko przeżyć trzymające w napięciu chwile, ale również poznać lepiej samego siebie, skonfrontować serce z rozumem, spróbować rozstrzygnąć etyczne dylematy. Autor rzuca niełatwe wyzwanie naszym sumieniom. Czy zechcecie je podjąć? Zachęcam.
Chyba zaczynam rozumieć fascynację twórczością Remigiusza Mroza. Naprawdę, jestem bardzo mile zaskoczona wysokim poziomem, jaki prezentuje autor - zarówno pod względem przyjemnego, ale fachowego języka, którym lekko prowadzi nas przez bynajmniej nie lekką fabułę, jak również w kwestii zorientowania w temacie - to widać, że autor nie porywa się z motyką na słońce, dobrze zna...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-03-06
Nawet nie wiem od czego zacząć swoją opinię, bo cokolwiek bym napisała na pewno będzie to zbyt banalne a przede wszystkim niewystarczające do oddania piękna tej historii. Amy Harmon zachwyciła każdy kawałek mojej duszy i poruszyła moje serce do łez. Historia Josie i Samuela jest bardzo prosta, ale z tej prostoty płynie niesamowite piękno. I choć to książka o przyjaźni, która przeradza się w miłość, wierzcie mi, że z typowym romansem nie ma ona nic wspólnego.
Książkę czyta się powoli, nieśpiesznie. Nie ma jednak potrzeby by przeczytać ją szybko i na raz. Tą historią czytelnik po prostu chce się delektować, a akcja, która nie pędzi na złamanie karku i nie trzyma w szalonym napięciu korzystnie się do tego przyczynia. Historię Josie i Samuela przeżywa się powoli, ale całym sobą. Jestem nią naprawdę oczarowana.
Autorka dużo miejsca poświęca muzyce klasycznej, literaturze i legendom indiańskiego plemienia Nawaho. To właśnie zetknięcie tych światów dało podwaliny przyjaźni jaka narodziła się między dwojgiem wrażliwych, choć na pierwszy rzut oka znacząco różniących się od siebie młodych ludzi. Zarówno Josie jak i Samuel to bohaterowie niebanalni, inteligentni, kulturalni, ale przede wszystkim dobrzy i ta dobroć niezwykle z nich emanuje. Miłość między nimi to tylko kwestia czasu, ale droga do niej nie będzie usłana różami.
Ile czasu upłynie i ilu strat doświadczą bohaterowie zanim oboje pozwolą rozkwitnąć temu, co zakiełkowało przed laty w szkolnym autobusie?
Przeczytajcie, bo naprawdę warto.
Nawet nie wiem od czego zacząć swoją opinię, bo cokolwiek bym napisała na pewno będzie to zbyt banalne a przede wszystkim niewystarczające do oddania piękna tej historii. Amy Harmon zachwyciła każdy kawałek mojej duszy i poruszyła moje serce do łez. Historia Josie i Samuela jest bardzo prosta, ale z tej prostoty płynie niesamowite piękno. I choć to książka o przyjaźni,...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-09-19
2017-10-11
Wow. Siedzę oszołomiona i jeszcze nie potrafię dojść do siebie po tym, co przeczytałam. Obok mnie leży książka, na którą boję się nawet spojrzeć, bo od razu przed oczami stają przerażające sceny jakie rozegrały się na Eileen Torran - szkockiej wyspie, która miała być rajem na ziemi, a okazała się piekłem, które całkowicie pochłonęło spokój rodziny Moorcroft.
To, co od razu rzuca się w oczy podczas lektury, to doskonale budowane napięcie. Już od pierwszych stron autor rzuca bombę, jaką jest wywołujące niepokój wyznanie Kirstie. Tajemniczy, mroczny klimat jaki zbudował pisarz jest wręcz namacalny. Na pozór banalne rzeczy przyprawiają czytelnika o dreszcze. To niezwykła umiejętność sprawić, by nawet zachowanie psa wywoływało ciarki na skórze.
Poza rewelacyjnie dozowanym napięciem na ogromne uznanie zasługuje nieprzewidywalność całej historii. S. K. Tremayne stworzył powieść, której nie da się przewidzieć. Autor doskonale myli tropy, odkrywając gdzieniegdzie jedynie cząstki prawdy przeplatając ją z kłamstwem i iluzją tak, że ciężko zorientować się co naprawdę wydarzyło się podczas śmierci jednej z bliźniaczek.
Głos w tej historii należy do Sarah, jednak pojawiają się tajemnicze rozdziały kiedy wypowiada się Angus. Dlaczego tajemnicze? Bo wypowiedzi Angusa jeszcze bardziej utwierdzają w przekonaniu, że coś jest nie tak a prawda ma głębsze dno, niż mogłoby się wydawać. Wypadek Lydii (a może Kirstie?) owiany jest tajemnicą, która wychodzi na jaw dopiero w finale.
Grozy całej historii dodają paranormalne elementy, jakie wprowadził autor, jednak nie czyni to powieści mniej wiarygodną. Wszak przez cały czas nie wiadomo, czy pewne rzeczy dzieją się naprawdę, czy są tylko wytworem umysłu bohaterów. Czytelnika wciąż nurtują pytania o co tak naprawdę chodzi, czy dziewczynka jest opętana, a przede wszystkim co się wydarzyło tego dnia, kiedy zginęła jedna z bliźniaczek.
Finał, choć przerażający, niesie logiczne wyjaśnienia całej historii. Bałam się tego finału i słusznie, bo autor na szczęście nie spłycił zakończenia, lecz do samego końca zapewnił czytelnikowi nie lada emocje. Trochę się obawiałam jaki kierunek obierze S. K. Tremayne, czy pójdzie na łatwiznę, bo mi osobiście ciężko było wyobrazić sobie jakiś sensowny finał całej tej pogmatwanej historii. Na szczęście pisarz nie zawiódł. Książkę odłożyłam z jednej strony z ulgą, że te wszystkie tajemnicze, przerażające wydarzenia już za mną, a z drugiej strony z podziwem dla kunsztu autora i jego bezkresnej wyobraźni.
"Bliźnięta z lodu" to przerażający thriller psychologiczny, który nieźle miesza w głowie. Autor przygotował niebanalną historię, która intryguje, ale przede wszystkim niepokoi. Bohaterowie ani nie budzą sympatii, ani nie budzą antypatii i z pewnością tak miało być. Moorcroftowie wzbudzają przede wszystkim strach i zainteresowanie, a niekiedy nawet i współczucie. Jeżeli jeszcze nie poznaliście trzymającej w napięciu historii bliźniąt z lodu, to przygotujcie się na mocne wstrząsy i zawroty głowy jakie mogą pojawić się z nadmiaru adrenaliny (potwierdzam). Przed lekturą ostrzegam, ale z całego serca polecam.
Wow. Siedzę oszołomiona i jeszcze nie potrafię dojść do siebie po tym, co przeczytałam. Obok mnie leży książka, na którą boję się nawet spojrzeć, bo od razu przed oczami stają przerażające sceny jakie rozegrały się na Eileen Torran - szkockiej wyspie, która miała być rajem na ziemi, a okazała się piekłem, które całkowicie pochłonęło spokój rodziny Moorcroft.
To, co od razu...
2016-12-12
2020-01-07
Gdybym wcześniej wiedziała jakich wrażeń dostarczy mi ta książka, nie zwlekałabym z lekturą aż tyle czasu. Książki Elżbiety Rodzeń mają w sobie coś urzekającego i magicznego, ale ta powieść jest po prostu wyjątkowa. To nic, że trochę nierealna. To nic, że w rzeczywistości podobna historia prawdopodobnie nigdy się nie wydarzy. Właśnie to czyni ją tak niepowtarzalną.
Bohaterowie przeszli w życiu wiele. James jako mały chłopiec uległ wypadkowi, w którym stracił rodziców. Martyna od dziecka zmaga się z chorobą psychiczną, w wyniku której widzi chłopaka, który nie istnieje. Nawet się nie spodziewa jak bardzo zmieni się jej życie kiedy pozna Jamesa i odkryje, że wygląda identycznie jak chłopiec będący wytworem jej wyobraźni i przyczyną wszystkich zdrowotnych problemów...
"Chłopak, którego nie było" jest cudowną historią o sile przeznaczenia, o miłości, która zdarza się tylko raz. Wydawać by się mogło, że wszystko tu jest oczywiste i banalne jak w większości romansów, ale to tylko pozory. Kiedy sięgniecie po tę powieść szybko przekonacie się, że historia Martyny i Jamesa skrywa w sobie wiele tajemnic, które warto odkryć, by móc się zaskoczyć. Pozwólcie sobie doświadczyć tych niesamowitych emocji jakie niesie za sobą ta historia.
Gdybym wcześniej wiedziała jakich wrażeń dostarczy mi ta książka, nie zwlekałabym z lekturą aż tyle czasu. Książki Elżbiety Rodzeń mają w sobie coś urzekającego i magicznego, ale ta powieść jest po prostu wyjątkowa. To nic, że trochę nierealna. To nic, że w rzeczywistości podobna historia prawdopodobnie nigdy się nie wydarzy. Właśnie to czyni ją tak niepowtarzalną....
więcej mniej Pokaż mimo to2017-06-09
"Drogi prawdziwej miłości nigdy nie są proste"
Najgorzej jest napisać recenzję, gdy książka pozostawia w takim szoku, że ciężko znaleźć jakiekolwiek słowa, by go wyrazić. Więc napiszę po prostu - jestem w szoku i to głębokim. Thrillery stają się moją nową miłością. Po tym co spotkało mnie podczas lektury "Co kryją jej oczy" nie mogło być inaczej. Jestem tą książką oczarowana, choć ciężko znaleźć w niej cokolwiek czarującego. Jest mroczna, tajemnicza i... nieprzewidywalna. A finał zwala z nóg.
Adele i David niegdyś zakochani w sobie po uszy młodzi ludzie, dziś oboje są pełni świadomi tego, że w ich małżeństwie nie dzieje się najlepiej. Ma okazję przekonać się o tym również Louise - sekretarka Davida, która romansuje ze swoim szefem i jednocześnie przyjaźni się z jego żoną. Taki trójkąt nie wróży nic dobrego, zwłaszcza, gdy nagle sprawy małżeństwa stają się dla Louise ważniejsze niż jej własne życie. Tylko kto w tym układzie gra fair? David o dwóch twarzach, z czego ta gorsza kreuje zimnego, oschłego, agresywnego mężczyznę, czy Adele - piękna, zastraszona, więziona przez męża i faszerowana lekami przeciwpsychotycznymi żona? Jakie tajemnice skrywa małżeństwo? W tej historii nic nie jest takie, na jakie wygląda.
"Co kryją jej oczy" to książka, która autentycznie intryguje, choć nie od samego początku się ją rozumie. Przyznam, że przez pierwsze kilkadziesiąt stron czułam się nieco ogłupiona i nie potrafiłam znaleźć sensu tego wszystkiego. Na próżno zresztą go szukać w fabule, wyjaśnienie przyszło dopiero z finałem. Właściwie przez większą część książki czytelnik wie tylko, że gdzieś czai się zło, że są jakieś sekrety i że nic nie jest przypadkowe. To co dzieje się w książce, jest dokładnie ze sobą powiązane i doskonale przemyślane, tak by po zamknięciu ostatniej strony pozostał szok i dreszcze na plecach. Ja je czułam. Autentycznie.
Narracja prowadzona jest naprzemiennie z perspektywy Adele i Louise, przeplatana niekiedy opisami przeszłości Adele z okresu, gdy nie była jeszcze żoną Davida. Taki zabieg narracyjny powoduje, że czytelnik ma okazję dobrze poznać obie bohaterki i szybko wysnuć odpowiednie wnioski.
Na ogromne uznanie zasługuje kreacja bohaterów i ich portrety psychologiczne. Dla Adele nie ma nic ważniejszego niż miłość do męża i jest to niezaprzeczalne. Kocha go i z tej miłości jest w stanie posunąć się do wszystkiego, do największego zła. Tkwi w chorym związku, znosi oschłość Davida, upokorzenia a przed innymi gra żonę idealną. Jednak przy tej bohaterce zapala się lampka ostrzegawcza. Oho, ona coś kombinuje... Jej przyjaźń z Louise jest najbardziej intrygującym wątkiem w całej powieści. Przez cały czas zastanawiałam się - po co ona robi z nią to wszystko?! Na pewno musi mieć w tym jakiś cel... Wszystko wyjaśnia się oczywiście w finale, ale do tego czasu istniało poważne ryzyko, że obgryzę z nerwów wszystkie paznokcie.
Przyjaźń Adele i Louise jest nieprzypadkowa o czym czytelnik dowiaduje się bardzo szybko, co tylko potęguje ciekawość co do tej przedziwnej sytuacji. Adele i Louise... przyjaciółki, o których nie może dowiedzieć się David. Jest to bohater, o którym wiemy tak naprawdę najmniej. Nie dowiadujemy się, co siedzi w jego głowie, czy naprawdę jest brutalnym tyranem czy jego działania mają inny sens. Jego zachowanie jest dalekie od zachowania kochającego męża. Nie potrafiłam go rozgryźć, ale nie o to w tym wszystkim chodziło. Jest bohaterem ważnym, ale raczej nie najważniejszym. I z pewnością jest coś, co wiąże tych małżonków. To przeszłość...
Nadal mam w głowie chaos. "Co kryją jej oczy" to książka, o której nie można powiedzieć "podobała mi się", bo słowo "podobała" jest tu nie na miejscu i nie pasuje do całości. To książka, która po prostu zachwyca swym intrygującym tajemniczym klimatem, sekretami, które czuć w powietrzu, zakończeniem, po którym nie potrafiłam wydusić z siebie słowa. Jeśli ktoś był w stanie je przewidzieć, to chapeau bas! GORĄCO POLECAM! Gwarantuję zaczytanie, które oderwie Was od reszty świata.
"Drogi prawdziwej miłości nigdy nie są proste"
Najgorzej jest napisać recenzję, gdy książka pozostawia w takim szoku, że ciężko znaleźć jakiekolwiek słowa, by go wyrazić. Więc napiszę po prostu - jestem w szoku i to głębokim. Thrillery stają się moją nową miłością. Po tym co spotkało mnie podczas lektury "Co kryją jej oczy" nie mogło być inaczej. Jestem tą książką...
2018-01-02
Pozwolę sobie napisać kilka zdań o duecie "Consolation" i "Conviction" jako o całości, bo obie części razem stanowią kompletną całość i obie zapewniają tyle emocji, że nie chcę ich za bardzo rozdzielać w swojej ocenie. Cieszę się, że poczekałam z przeczytaniem pierwszej części do premiery drugiej, bo gdybym sięgnęła po nią prędzej, chyba umarłabym na nadciśnienie. Jak tylko przeczytałam ostatnie zdania "Consolation" bez wahania rzuciłam się na "Conviction" - inaczej się nie dało. I nawet to, że zakończenie pierwszej części znałam jeszcze zanim książki do mnie dotarły (magia spoilerów), nie przeszkodziło mi w przeżywaniu skrajnych emocji.
Corinne Michaels zawładnęła moim sercem. Najpierw oddałam autorce jego część za bohaterów, zwłaszcza za postać Liama. Liam jest wyjątkowy. Słodki, ale nieprzesłodzony. Idealny, ale nieprzerysowany. A w tym wszystkim tak naturalny, że nie da się go nie pokochać. Czasem tacy wyidealizowani bohaterowie przyprawiają o mdłości, ale Corinne Michales udało się tego uniknąć. Liam jest jednym z tych facetów, których chciałoby się mieć u swego boku. Budzi same pozytywne uczucia, ale też niejednokrotnie współczucie przez sytuację, w jakiej się znalazł. O Lee też można powiedzieć wiele dobrego. Autorka przedstawiła nam ją jako kobietę, którą życie mocno doświadczyło i która wciąż się zmaga się z tymi doświadczeniami. Lee nie jest jedną z tych kobiet, która od razu się zakochuje. W pierwszej części uczucie między bohaterami rodzi się powoli, naturalnym tempem. Zarówno Lee jak i Liam wciąż przeżywają żałobę po Aaronie, ale pozwalają sobie spokojnie wpuszczać do swoich serc nowe uczucia. Bardzo mnie to urzekło, ale też i przekonało do autorki, bo nie lubię kiedy miłość pojawia się od razu. Naprawdę cudownie było obserwować jak między Lee i Liamem rodzi się uczucie, a nie spada na nich jak grom z jasnego nieba.
Następnym aspektem, za który oddałam Corinne kolejny kawałek serca jest sama fabuła. Szczerze przyznam, że gdybym nie znała wcześniej druzgocącego finału pierwszej części, nawet bym się go nie domyśliła. To jak autorka pokierowała losami bohaterów bardzo mnie poruszyło, bo nie często w tak pięknych historiach zdarzają się takie nieprzewidywalne bomby. Obie części trzymają naprawdę wysoki poziom, a emocje wylewają się z każdej strony. Tak naprawdę historia wciągnęła mnie tak bardzo, że nie miałam nawet czasu żeby pozwolić sobie na łzy, więc na swoje przeżywanie lektury pozwoliłam sobie dopiero po skończeniu "Conviction". Kiedy zamknęłam ostatnią stronę już się nie hamowałam, i właściwie nie wiem czy bardziej płakałam przez samą historią czy przez to, że już się skończyła. Tak czy inaczej - wzruszenia, łzy i wszelkie emocje gwarantowane.
Corinne Michaels ujęła mnie również swoim stylem. Jest lekki jak piórko i tak naturalny, że książki pochłania się bardzo szybko. Lektura nie jest wymagająca i szybko uzależnia, naprawdę nie można się od niej oderwać. Szczególnie szybko czyta się drugą część, bo po tym w jaki sposób kończy się pierwsza, czytelnik od razu chce wiedzieć co będzie dalej i jak ostatecznie zakończy się cała historia. Druga część jest chyba bardziej przewidywalna niż pierwsza, jednak nie umniejsza to jej wartości. Język autorki nie jest sztuczny. Corinne Michaels bardzo plastycznie opisuje to, co dzieje się między bohaterami, zwłaszcza erotyczne sceny rozpalają zmysły i nie budzą zażenowania, z czym nie wszyscy autorzy potrafią sobie poradzić.
"Consolation" i "Conviction" to duet, który robi z czytelniczym sercem co tylko chce i może - łamie je, skleja, depcze, koi... tak że moje serce po lekturze czuje się jak po ciężkiej walce. Historia Lee i Liama wyprała mnie ze wszystkich łez i zostawiła z kacem tak ogromnym, że nie wiem kiedy zdecyduję się wpuścić do swojego serca jakichś nowych bohaterów i ich historie. "Consolation" i "Conviction" to obowiązkowa lektura dla wszystkich romantycznych, wrażliwych dusz i dla tych, którzy po prostu lubią dzięki książkom przeżywać niezapomniane, pełne emocji chwile. Ten rok pod względem czytelniczym nie mógł zacząć się dla mnie lepiej...
Pozwolę sobie napisać kilka zdań o duecie "Consolation" i "Conviction" jako o całości, bo obie części razem stanowią kompletną całość i obie zapewniają tyle emocji, że nie chcę ich za bardzo rozdzielać w swojej ocenie. Cieszę się, że poczekałam z przeczytaniem pierwszej części do premiery drugiej, bo gdybym sięgnęła po nią prędzej, chyba umarłabym na nadciśnienie. Jak tylko...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-01-04
Pozwolę sobie napisać kilka zdań o duecie "Consolation" i "Conviction" jako o całości, bo obie części razem stanowią kompletną całość i obie zapewniają tyle emocji, że nie chcę ich za bardzo rozdzielać w swojej ocenie. Cieszę się, że poczekałam z przeczytaniem pierwszej części do premiery drugiej, bo gdybym sięgnęła po nią prędzej, chyba umarłabym na nadciśnienie. Jak tylko przeczytałam ostatnie zdania "Consolation" bez wahania rzuciłam się na "Conviction" - inaczej się nie dało. I nawet to, że zakończenie pierwszej części znałam jeszcze zanim książki do mnie dotarły (magia spoilerów), nie przeszkodziło mi w przeżywaniu skrajnych emocji.
Corinne Michaels zawładnęła moim sercem. Najpierw oddałam autorce jego część za bohaterów, zwłaszcza za postać Liama. Liam jest wyjątkowy. Słodki, ale nieprzesłodzony. Idealny, ale nieprzerysowany. A w tym wszystkim tak naturalny, że nie da się go nie pokochać. Czasem tacy wyidealizowani bohaterowie przyprawiają o mdłości, ale Corinne Michales udało się tego uniknąć. Liam jest jednym z tych facetów, których chciałoby się mieć u swego boku. Budzi same pozytywne uczucia, ale też niejednokrotnie współczucie przez sytuację, w jakiej się znalazł. O Lee też można powiedzieć wiele dobrego. Autorka przedstawiła nam ją jako kobietę, którą życie mocno doświadczyło i która wciąż się zmaga się z tymi doświadczeniami. Lee nie jest jedną z tych kobiet, która od razu się zakochuje. W pierwszej części uczucie między bohaterami rodzi się powoli, naturalnym tempem. Zarówno Lee jak i Liam wciąż przeżywają żałobę po Aaronie, ale pozwalają sobie spokojnie wpuszczać do swoich serc nowe uczucia. Bardzo mnie to urzekło, ale też i przekonało do autorki, bo nie lubię kiedy miłość pojawia się od razu. Naprawdę cudownie było obserwować jak między Lee i Liamem rodzi się uczucie, a nie spada na nich jak grom z jasnego nieba.
Następnym aspektem, za który oddałam Corinne kolejny kawałek serca jest sama fabuła. Szczerze przyznam, że gdybym nie znała wcześniej druzgocącego finału pierwszej części, nawet bym się go nie domyśliła. To jak autorka pokierowała losami bohaterów bardzo mnie poruszyło, bo nie często w tak pięknych historiach zdarzają się takie nieprzewidywalne bomby. Obie części trzymają naprawdę wysoki poziom, a emocje wylewają się z każdej strony. Tak naprawdę historia wciągnęła mnie tak bardzo, że nie miałam nawet czasu żeby pozwolić sobie na łzy, więc na swoje przeżywanie lektury pozwoliłam sobie dopiero po skończeniu "Conviction". Kiedy zamknęłam ostatnią stronę już się nie hamowałam, i właściwie nie wiem czy bardziej płakałam przez samą historią czy przez to, że już się skończyła. Tak czy inaczej - wzruszenia, łzy i wszelkie emocje gwarantowane.
Corinne Michaels ujęła mnie również swoim stylem. Jest lekki jak piórko i tak naturalny, że książki pochłania się bardzo szybko. Lektura nie jest wymagająca i szybko uzależnia, naprawdę nie można się od niej oderwać. Szczególnie szybko czyta się drugą część, bo po tym w jaki sposób kończy się pierwsza, czytelnik od razu chce wiedzieć co będzie dalej i jak ostatecznie zakończy się cała historia. Druga część jest chyba bardziej przewidywalna niż pierwsza, jednak nie umniejsza to jej wartości. Język autorki nie jest sztuczny. Corinne Michaels bardzo plastycznie opisuje to, co dzieje się między bohaterami, zwłaszcza erotyczne sceny rozpalają zmysły i nie budzą zażenowania, z czym nie wszyscy autorzy potrafią sobie poradzić.
"Consolation" i "Conviction" to duet, który robi z czytelniczym sercem co tylko chce i może - łamie je, skleja, depcze, koi... tak że moje serce po lekturze czuje się jak po ciężkiej walce. Historia Lee i Liama wyprała mnie ze wszystkich łez i zostawiła z kacem tak ogromnym, że nie wiem kiedy zdecyduję się wpuścić do swojego serca jakichś nowych bohaterów i ich historie. "Consolation" i "Conviction" to obowiązkowa lektura dla wszystkich romantycznych, wrażliwych dusz i dla tych, którzy po prostu lubią dzięki książkom przeżywać niezapomniane, pełne emocji chwile. Ten rok pod względem czytelniczym nie mógł zacząć się dla mnie lepiej...
Pozwolę sobie napisać kilka zdań o duecie "Consolation" i "Conviction" jako o całości, bo obie części razem stanowią kompletną całość i obie zapewniają tyle emocji, że nie chcę ich za bardzo rozdzielać w swojej ocenie. Cieszę się, że poczekałam z przeczytaniem pierwszej części do premiery drugiej, bo gdybym sięgnęła po nią prędzej, chyba umarłabym na nadciśnienie. Jak tylko...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-10-11
2017-03-20
"-Przestań! - Unoszę ręce, by się bronić, wciąż nie przestając się śmiać. - Rozmażesz mi makijaż!
- To dobrze - mówi cicho, uśmiechając się czule. - Wtedy zobaczę prawdziwą Charlie.
Przestaję się śmiać i już nie patrzę mu w oczy. Och, Cain... Mój fałszywy obraz to nie tylko kredka do oczu i kolorowe soczewki.
-Charlie?
Biorę głęboki wdech i patrząc na niego, ryzykuję zadanie szeptem pytania:
-A jeśli nie spodoba ci się to, co zobaczysz?"
Zawsze najtrudniej napisać mi cokolwiek o książce, która... no właśnie. Która co? Wywarła na mnie ogromne wrażenie? Zwaliła mnie z nóg? Pochłonęła bez reszty? W przypadku tej książki wszystko to jest prawdą, a zarazem brzmi to zbyt banalnie, zbyt typowo. Nie da się niekiedy opisać słowami pewnych emocji - emocji, jakie mną zawładnęły, gdy pełna niecierpliwości pędziłam po stronach "Czterech sekund do stracenia".
Trzecia część popularnego cyklu autorstwa K.A. Tucker skupia się na Cainie, którego poznajemy w pierwszym tomie jako szefa Kacey i Storm. Choć niewiele się o nim wówczas dowiadujemy, to dzięki tej części się to zmienia. Cain jest młodym, przystojnym właścicielem lokalu ze striptizem. Nie jest to jednak zwykły lokal, jakich wiele, a zasady w nim panujące znacznie odbiegają od typowych zasad panujących w takich miejscach. Cain pomaga "swoim" dziewczynom stanąć na nogi i zapewnić im normalny start w przyszłość. Toteż nie waha się zatrudnić Charlie Rourke, która zjawia się u niego w klubie z nadzieją na zatrudnienie. Przesądza jednak o tym tak naprawdę to, że Cain dostrzega w Charlie kogoś, kto był dla niego bardzo ważny. Pomimo początkowych oporów, między tym dwojgiem zaczyna wyraźnie iskrzyć. Ale Charlie wie, że to się nie uda. Charlie wie, że niedługo musi zniknąć. Bo tak naprawdę Charlie wcale nie jest Charlie Rourke, a jej obecność może ściągnąć na Caina poważne niebezpieczeństwo...
Jak wspomniałam, "Cztery sekundy do stracenia" to trzecia część cyklu "Dziesięć płytkich oddechów". Jednak jakże inna od poprzednich! Wypełniona po brzegi erotyzmem, niebezpieczeństwem i kłamstwami. Od pikantnych opisów erotycznych scen aż rumieńce wychodzą na twarz, a z niepewności i strachu o przyszłość i bezpieczeństwo bohaterów serce wali jak oszalałe. Ogromne pragnienie odkrycia tego, jak Cain zareaguje na tajemnice Charlie sprawiła, że te 554 wyjątkowych stron pochłonęłam w niecałe 2 dni. Zdecydowanie było warto.
Ogromnym plusem w przypadku tej części jest narracja prowadzona naprzemiennie z perspektywy Caina i Charlie. Dzięki temu czytelnik od razu wie, w co uwikłana jest bohaterka, co tak naprawdę zamiast zaspokoić ciekawość, tylko podsyca napięcie i niepokój. Byłam naprawdę bardzo mocno podekscytowana i spragniona finału tej historii. Niezmiernie współczułam bohaterce znając jej sytuację, ale też było mi szkoda Caina, okłamywanego przez osobę, której ufał.
Z ręką na sercu mogę przyznać, że dwie poprzednie części w porównaniu z tą wydają mi się teraz po prostu zwyczajne. "Cztery sekundy do stracenia" to prawdziwy festiwal talentu K.A. Tucker, istna perełka gatunku, która totalnie skradła moje serce. Gorąco polecam!
"-Przestań! - Unoszę ręce, by się bronić, wciąż nie przestając się śmiać. - Rozmażesz mi makijaż!
- To dobrze - mówi cicho, uśmiechając się czule. - Wtedy zobaczę prawdziwą Charlie.
Przestaję się śmiać i już nie patrzę mu w oczy. Och, Cain... Mój fałszywy obraz to nie tylko kredka do oczu i kolorowe soczewki.
-Charlie?
Biorę głęboki wdech i patrząc na niego, ryzykuję...
2020-03-06
Opis fabuły na okładce jest dla mnie zawsze bardzo ważny - przeważnie na jego podstawie decyduję czy przeczytam daną książkę czy nie. Są jednak takie powieści, po które sięgam niezależnie od tego czy opis wydaje się dość zachęcający, a do lektury wystarcza mi sam fakt, że została napisana przez mojego ulubionego autora. W przypadku "Dylematu" idealnie zgrały się obie te kwestie - intrygujący opis i jedna z moich ulubionych autorek - to nie mogło się nie udać!
6 godzin. Dokładnie tyle zajęło mi przeczytanie tej książki odkąd wypakowałam ją z paczki. Wprost nie umiałam doczekać się tej lektury - to jedna z najbardziej wyczekiwanych ze mnie premier tego roku, więc od razu zabrałam się za czytanie. I wiecie co? Nie odłożyłam jej nawet na minutę. Tak szybko jak zaczęłam, tak szybko musiałam poznać zakończenie, bo wiedziałam, że w przeciwnym razie nie zmrużę oka tej nocy. Już doświadczyłam tego uczucia przy B. A. Paris, więc nie zdziwiło mnie to, że książkę skończyłam tego samego dnia, co zaczęłam.
B. A. Paris słynie z trzymających w napięciu thrillerów psychologicznych. W przypadku "Dylematu" mało w nim thrillera. Jest on skierowany w większej mierze na kwestie psychologiczne i dylematy moralne bohaterów, ale na pewno nie można mu zarzucić, że nie trzyma w napięciu, bo dawno nie czułam takiej niecierpliwości w oczekiwaniu na finał historii. Porównując tę książkę do pozostałych powieści autorki, zdecydowanie najbliżej jest jej do "Za zamkniętymi drzwiami" - są tajemnice, a historia dość mocno siada na psychikę i skłania do wielu rozważań, których przedmiotem jest postępowanie głównych bohaterów. A jest nad czym myśleć...
Głównymi bohaterami są Adam i Livia Harman - rodzice dwojga dorosłych już dzieci, Josha i Marnie. Oboje bardzo kochają swoje pociechy, jednak od razu można wyczuć, że w tej rodzinie nie zawsze wszystko było kolorowe i piękne. Dzieci miewają przed rodzicami swoje sekrety i to właśnie jeden z takich sekretów córki niechcący odkrywa Livia. Kobieta wie, że ujawnienie go mężowi totalnie zmieni ich szczęśliwe życie. Dlatego odwleka w czasie moment, gdy będzie musiała w końcu wyznać mu prawdę na temat ich córki. Ma zamiar zrobić to tuż po swoim przyjęciu urodzinowym...
Z kolei Adam, w dniu wymarzonego przyjęcia swojej żony planuje dla niej niespodziankę, jednakże tego dnia otrzymuje cios, jakiego się nie spodziewał. Wiadomość, o której dowiaduje się przed przyjściem gości zwala go z nóg. Wiadomość, która nieodwracalnie zmieni życie całej rodziny. Rozgoryczony mężczyzna nie wie, co zrobić - przekazać rodzinie bolesną informację od razu, czy pozwolić na to, by jeszcze przez kilka godzin cieszyli się szczęśliwymi chwilami, a po przyjęciu wyznać druzgocącą prawdę...
Żeby dowiedzieć się jaki sekret na temat Marnie odkryła Livia i czego strasznego dowiedział się Adam, a także jak oboje postąpili z ukrywanymi informacjami i jak na nie zareagowali, musicie sięgnąć po tę powieść. Narracja prowadzona jest naprzemiennie z perspektywy Livii i Adama, dlatego można wysłuchać i zmierzyć się z osobistymi rozterkami każdego z nich. Bardzo lubię ten typ narracji, gdy każdy z bohaterów może zabrać głos, przedstawić swój punkt widzenia i odkryć przed czytelnikiem swoje uczucia. Dzięki temu w równym stopniu poznajemy ich oboje i wiemy o każdym z nich wystarczająco. Choć każdego z bohaterów dręczy coś innego, inny rodzaj informacji i jej ciężar, to żadne z nich nie ma łatwej sytuacji. Oboje nie chcą się nawzajem unieszczęśliwić, oboje chcą ochronić rodzinę przed cierpieniem, zwłaszcza w takim dniu, który będzie prawdopodobnie ostatnim szczęśliwym dniem dla wszystkich i to z niejednego powodu.
Choć na pewno nikt nigdy nie chciałby być na miejscu Livii czy Adama, to jednak ich tytułowe dylematy na pewno skłaniają do refleksji i czytelnik mimowolnie rozmyśla "co ja bym zrobił na ich miejscu?". Czy postępowanie bohaterów na pewno było słuszne? Czy takie wzajemne chronienie się przed zderzeniem z bolesną rzeczywistością na pewno było rozsądne? Czy nie lepiej powiedzieć sobie prawdę od razu? Czy to by cokolwiek zmieniło w ich życiu?
Podsumowując, "Dylemat" to powieść traktująca - jak wskazuje sam tytuł - o dylemacie, a właściwie dylematach moralnych, powodowanych zwykłymi ludzkimi uczuciami, takimi jak miłość, przyjaźń, troska czy empatia. Zarówno Livia jak i Adam toczą wewnętrzną walkę, mając na uwadze dobro rodziny, ale też i przyjaciół, a każda rozważana przez nich decyzja wydaje się słuszna i niesłuszna zarazem. Można próbować oceniać pobudki bohaterów i stawiać się na ich miejscu, ale pewnie wielu czytelników pozostawi swoje rozważania bez jednoznacznej, właściwej odpowiedzi. Oj tak... Zdecydowanie ta książka wzbudza w czytelniku wiele refleksji i różnych emocji. B.A. Paris i tym razem mnie nie zawiodła, śmiało mogę powiedzieć, że "Dylemat" zrobił na mnie dużo większe wrażenie niż "Na skraju załamania" i "Pozwól mi wrócić". Nie wiem, jak autorka to robi, że jej powieści po prostu czytają się same - z niezwykłą lekkością i swobodą. "Dylemat" to szalenie intrygująca powieść, a szybkości czytania sprzyja nie tylko przyjemny styl jakim posługuje się autorka, ale też zainteresowanie czytelnika finałem i reakcjami bohaterów na ujawnione sekrety i informacje. Autorka bardzo plastycznie oddała całe psychologiczne tło powieści, tak że rozterki bohaterów i związane z nimi cierpienie są niemalże namacalne. Jeśli czytaliście już powieści B.A. Paris to na pewno wiecie, czym charakteryzuje się pióro autorki. Jednak "Dylemat" nie należy do tych powieści, które przyprawiają o gęsią skórkę, nie tłamsi gęstą, mroczną atmosferą, nie szokuje też zwalającym z nóg finałem, ale w tym przypadku działa to na korzyść książki, która - przez brak wspomnianych elementów - w odbiorze jest bardziej prawdziwa i życiowa niż wszystkie poprzednie powieści autorki.
Opis fabuły na okładce jest dla mnie zawsze bardzo ważny - przeważnie na jego podstawie decyduję czy przeczytam daną książkę czy nie. Są jednak takie powieści, po które sięgam niezależnie od tego czy opis wydaje się dość zachęcający, a do lektury wystarcza mi sam fakt, że została napisana przez mojego ulubionego autora. W przypadku "Dylematu" idealnie zgrały się obie te...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-09
2017-08-16
O tym, jak jedno zdjęcie może nieodwracalnie wywrócić całe życie do góry nogami ma okazję przekonać się Raphael Barthelemy, kiedy 3 tygodnie przed ślubem jego narzeczona Anna Becker dzieli się z nim swoją największą tajemnicą, pokazując mu zdjęcie przedstawiające coś, co zrobiła w przeszłości. Oszołomiony mężczyzna zostawia kobietę bez słowa i odchodzi, nie dając jej szansy na wyjaśnienie tego, co zobaczył. Kiedy wraca z powrotem, okazuje się, że kobieta zniknęła. Raphael postanawia odszukać ukochaną. Wówczas jeszcze nie wie, jak mroczne sekrety przyjdzie mu odkryć.
Sekret Anny otworzył puszkę Pandory, zmieniając życie bohaterów na zawsze.
Co takiego kobieta ukrywała przed Raphaelem? Dlaczego zniknęła?
Co jeszcze szokującego odkryje Raphael rozpaczliwie pragnący odnaleźć ukochaną?
"Dziewczyna z Brooklynu" to thriller, który dosłownie wbija w fotel i zapewnia kilkugodzinne, intensywne zaczytanie, od którego nie można się oderwać. Już od pierwszych stron autor serwuje informacje, które wzbudzają napięcie nasilające się wraz z rozwojem akcji. Musso umiejętnie odkrywa kolejne wstrząsające elementy mrocznej układanki, tak aby czytelnik nawet przez chwilę nie domyślił się finału. Choć sekret Anny dość szybko zostaje ujawniony a związane z nim zdarzenie wyjaśnia się w trakcie lektury, to jednak wciąż nie wiadomo, czy Raphael odnajdzie Annę i jakie efekty przyniesie jego prywatne śledztwo. Aby znaleźć ukochaną, mężczyzna postanawia odbyć podróż do jej dzieciństwa, podczas której odkrywa prawdy, jakich nie zna nawet Anna...
"Dziewczyna z Brooklynu" to trzecia powieść Musso jaką miałam okazję przeczytać i - szczerze mówiąc - jak do tej pory najlepsza. To thriller, dla którego warto zarwać noc. Autor wykreował niebanalnych bohaterów, zwłaszcza błyskotliwego i inteligentnego Raphaela, który umiejętnie łącząc fakty potrafi wysnuć trafne wnioski i robi to w sposób przekonujący, nieprzerysowany. Raphael wzbudza empatię a jego kolejne kroki i odkrycia wywołują wiele emocji. W poszukiwania Anny zaangażowany jest też przyjaciel Raphaela - Marc Caradec, który również ma niebagatelny udział w całej sprawie. Każdy z bohaterów, który pojawia się w powieści, odgrywa istotną rolę, rzucając nowe światło na pewne sprawy i przybliżając Raphaela do odkrycia prawdy.
Książkę czyta się szybko, czego główną zasługą jest styl Musso, który charakteryzuje się niezwykłą lekkością i czytelnością. Język pisarza jest prosty, ale nie trywialny. Sama historia może budzić pewne niedowierzanie, jednak nie można odmówić jej tego, że została dokładnie przemyślana. Na uznanie zasługuje dopracowana w każdym calu fabuła oraz to, z jaką płynnością i swobodą autor łączy kolejne zawiłe wątki. Choć wszystko zdaje się być poplątane, w rzeczywistości poszczególne elementy składają się w spójną i logiczną całość.
W swojej najnowszej powieści Musso fascynuje swoją pomysłowością i dbałością o detale, a lektura zapewnia rozrywkę na miarę dobrego thrillera. Towarzyszył mi dreszczyk emocji, choć z niewielką dawką grozy, a historia szczerze intrygowała. Fanom takich zagmatwanych, lecz przemyślanych historii, nieprzypadkowych zdarzeń i intrygujących sekretów, których odkrywaniu towarzyszy niepokój i podekscytowanie "Dziewczynę z Brooklynu" polecam z ręką na sercu.
O tym, jak jedno zdjęcie może nieodwracalnie wywrócić całe życie do góry nogami ma okazję przekonać się Raphael Barthelemy, kiedy 3 tygodnie przed ślubem jego narzeczona Anna Becker dzieli się z nim swoją największą tajemnicą, pokazując mu zdjęcie przedstawiające coś, co zrobiła w przeszłości. Oszołomiony mężczyzna zostawia kobietę bez słowa i odchodzi, nie dając jej szansy...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-09-23
Piękna historia, która dogłębnie poruszyła moje serce. Wywołała wiele wzruszeń, zwłaszcza cudownie poprowadzonymi wątkami odnoszącymi się do więzi między matką a dzieckiem. Coś niesamowitego... Autorka namalowała słowem prawdziwie szczere i piękne obrazy miłości nie tylko między kobietą a mężczyzną, ale w dużej mierze także miłości rodziców do dziecka i dziecka do rodziców. Warto przeczytać. Na długo zostanie w mym sercu...
Piękna historia, która dogłębnie poruszyła moje serce. Wywołała wiele wzruszeń, zwłaszcza cudownie poprowadzonymi wątkami odnoszącymi się do więzi między matką a dzieckiem. Coś niesamowitego... Autorka namalowała słowem prawdziwie szczere i piękne obrazy miłości nie tylko między kobietą a mężczyzną, ale w dużej mierze także miłości rodziców do dziecka i dziecka do rodziców....
więcej mniej Pokaż mimo to2017-07-05
O tym, że sięgnę po "Gusa" wiedziałam jeszcze zanim skończyłam "Promyczka", którego zakończenie tylko spotęgowało moją ciekawość, jak autorka pokierowała losami bohaterów w kolejnej części. Zupełnie nie wiedziałam czego spodziewać się po "Gusie", gdyż finał "Promyczka" pozostawił mnie z takimi emocjami, że miałam pewne obawy, czy ta część choć trochę utrzyma znakomity poziom poprzedniej, ale niepotrzebnie się martwiłam - "Gus" to wszystko, czego trzeba mi było po "Promyczku". Nareszcie moje serce czuje ukojenie.
Jak wskazuje sam tytuł, tym razem mamy okazję poznać historię Gusa, która rozpoczyna się tuż po dniach kończących fabułę "Promyczka". Ciężkie chwile w życiu bohatera powodują, że Gus odcina się od świata, w którym żył. Przestaje być sobą, szukając ucieczki w stylu życia, jakim dotychczas gardził. Zupełnie nie radzi sobie ze swoim życiem ani z emocjami jakie nim targają. Przeszłość wciąż boli, nie dając o sobie zapomnieć. W trudnych chwilach wspierają Gusa jego przyjaciele z zespołu. Niespodziewanie w jego życiu pojawia się osoba, która pozwala Gusowi dostrzec, że nie on jeden zmaga się z bolesną przeszłością i że nie jest on jedyną osobą, która potrzebuje uzdrowienia.
Jaki wpływ na życie Gusa będzie miała Scout? I jaką Gus odegra rolę w życiu nieśmiałej dziewczyny, ukrywającej pod długimi rękawami blizny?
"Gusa" mogłabym podsumować krótko - to rewelacyjna powieść New Adult. Niczego mi w tej części nie brakowało. Kim Holden przeszła samą siebie, a "Promyczek" przy tej części po prostu gaśnie. "Gus" jest doskonały w swej prostocie, a co najbardziej mnie w nim urzekło to wartości, jakimi kierują się bohaterowie - miłość, przyjaźń, rodzina. Autorka pięknie oddała ich istotę, podkreślając jak bardzo są one w życiu ważne i jak potężna jest ich moc. Poza tym "Gusa" czyta się naprawdę przyjemnie, mimo obszernej fabuły, która zajmuje 500 stron. Kim Holden ma tak lekkie pióro, że jej książki czyta się błyskawicznie a interesująca fabuła tylko temu sprzyja.
"Gus" to piękna historia o wewnętrznych przemianach, jakie dokonują się w życiu bohaterów. To historia o tym, jak ważna i cenna jest w życiu obecność drugiego człowieka. Jak zbawienną moc mogą mieć na pozór zwykłe czynności. Gus i Scout - dwoje doświadczonych przez życie młodych ludzi, każde zmaga się z własnymi rozterkami i problemami. Każde z nich zgubiło się na swojej życiowej drodze. Ich wzajemna relacja jest fascynująca i niezwykle inspirująca. Z wielką nadzieją i lekkim wzruszeniem śledziłam przemiany jakie małymi krokami zachodziły w bohaterach. Jak ja im kibicowałam!
Czuję, że teraz cała historia jest kompletna a wszystko też dzięki nawiązaniu do pozostałych bohaterów znanych z "Promyczka". "Gus" wzrusza i bawi, kiedy indziej zaś smuci, denerwuje i wywołuje gorycz. Daje po trochu z każdej emocji, tak że można się porządnie uśmiać, jak również troszkę popłakać, a także nieźle się wkurzyć czy zirytować. Można też zatracić się w zmysłowych i namiętnych scenach jakimi odważnie wzbogaciła "Gusa" Kim Holden. Uwielbiam przeżywać gamę różnych uczuć czytając książkę, a "Gus" niewątpliwie tę różnorodność zapewnia. Lubię te pojedyncze łezki, które płyną gdy po prostu brak słów by jakkolwiek skomentować historię, którą się poznało i którą przeżywało się każdym elementem swojej duszy.
Uważam, że "Gus" to obowiązkowa pozycja nie tylko dla fanów New Adult, ale również dla osób, które szukają książek prostych, ale nie banalnych, wartościowych a przy tym napisanych swobodnym językiem. Myślę, że historia Gusa mogłaby być inspiracją dla niejednego z nas. Jeśli tak jak ja lubicie piękne historie, gwarantujące momenty wzruszeń, zachwytu i zazdrości - o to, że pewne rzeczy zdarzają się tylko w książkach, to koniecznie sięgnijcie po tę powieść. Najpierw jednak poznajcie historię "Promyczka". Pozwoli Wam to lepiej wczuć się w fabułę i klimat "Gusa".
O tym, że sięgnę po "Gusa" wiedziałam jeszcze zanim skończyłam "Promyczka", którego zakończenie tylko spotęgowało moją ciekawość, jak autorka pokierowała losami bohaterów w kolejnej części. Zupełnie nie wiedziałam czego spodziewać się po "Gusie", gdyż finał "Promyczka" pozostawił mnie z takimi emocjami, że miałam pewne obawy, czy ta część choć trochę utrzyma znakomity...
więcej mniej Pokaż mimo to2013
2014
2013
Madeline Green, była policjantka ucieka przed własnymi demonami do Paryża. W stolicy Francji szuka spokoju i wytchnienia po bolesnych wydarzeniach z przeszłości i nieudanej próbie samobójczej. Kiedy trafia do wynajętego domu należącego niegdyś do słynnego artysty Seana Lorenza, okazuje się, że budynek wynajął również ktoś inny - przeżywający kryzys twórczy dramatopisarz Gaspard Coutances. Początkową wzajemną niechęć szybko zastępuje wspólne zaintrygowanie życiem zmarłego malarza, jego zamordowanym synem Julianem oraz tajemniczym zaginięciem ostatnich obrazów artysty. Madeline i Gaspard rozpoczynają poszukiwania zaginionych dzieł, odkrywając przy tym kolejne szokujące fakty o porwaniu żony Seana - Penelope i ich syna.
Paryż. Miasto niezwykle romantyczne, klimatyczne i urokliwe. Jak żadne inne nadaje się do roli tła dla historii, w której sztuka przeplata się z wielką miłością i jeszcze większą tragedią. Jednak Paryż z powieści Musso jest inny - hałaśliwy, deszczowy, pogrążony w strajkach, wręcz przygnębiający. A mimo to nadal można wyczuć jego specyficzny, francuski, czarujący klimat.
Miłość, tragedia, sztuka, Paryż - to połączenie wyszło pisarzowi wyśmienicie. "Apartament w Paryżu" ujmuje przede wszystkim malowniczym światem sztuki. Autor sprawnie operuje słowem, tworząc cudowne opisy dzieł, wzbudzając zachwyt nawet czymś tak prozaicznym jak nazwy pigmentów. Jednak to wszystko stanowi jedynie piękną otoczkę dla dramatu jaki rozegrał się w życiu Seana Lorenza. Tragiczna historia artysty, jego wielkiej miłości i muzy - Penelope oraz ich zamordowanego syna pachnie tajemnicą. Wiele w niej niewyjaśnionych do końca spraw i wątpliwości związanych z tym, co wydarzyło się wówczas, gdy Penelope i Julian zostali porwani. Więziona, torturowana kobieta i jej synek, okrutnie zadźgany nożem na oczach matki - komu i dlaczego zależało na tym, by pozbawić małe dziecko życia a jego rodziców skazać na nieustanne cierpienie? Tego za wszelką cenę pragnie dowiedzieć się Gaspard, który wciąga Madeline w śledztwo, podczas którego na brak zwrotów akcji nie będziemy narzekać. Wiele intrygujących kwestii dotyczy zwłaszcza ostatnich dni życia artysty. Co malarz odkrył tuż przed swoją śmiercią? Czego szukał w Nowym Jorku - mieście, które zapoczątkowało jego upadek?
Drobnym mankamentem tej historii jest to, że z czasem można przewidzieć jaki będzie finał sprawy zabójstwa małego Juliana. Jednak wszystkie okoliczności, które do tego finału prowadzą, nadrabiają swoją tajemniczością i nieprzewidywalnością. Nie przeszkadza tak bardzo to, że domyślamy się, co zastaniemy na końcu, bo nie wiemy co do tego doprowadziło. A to właśnie frapuje i zdumiewa w tej historii najbardziej.
"Apartament w Paryżu" to powieść, którą czyta się błyskawicznie. Zachwyca zagadkami, nieprzeciętnymi bohaterami, fascynującym światem sztuki i rodzinną tragedią. Tym razem autor oszczędził czytelnikowi fantastyki, która charakteryzuje wiele jego dzieł, wzbogacając tę historię o zupełnie inny, ciekawszy i ambitniejszy rodzaj magii - magię sztuki. Zaś ciekawe, dopracowane i absorbujące wątki kryminalne u Musso to akurat nic nowego. "Apartament w Paryżu" dostarczył mi przyjemnej rozrywki, a i na wzruszenie znalazło się trochę miejsca. Choć to kryminał, to jednak ma w sobie coś kojącego - tak właśnie oddziałuje na czytelnika wszechobecna sztuka. Polecam jak najbardziej.
Madeline Green, była policjantka ucieka przed własnymi demonami do Paryża. W stolicy Francji szuka spokoju i wytchnienia po bolesnych wydarzeniach z przeszłości i nieudanej próbie samobójczej. Kiedy trafia do wynajętego domu należącego niegdyś do słynnego artysty Seana Lorenza, okazuje się, że budynek wynajął również ktoś inny - przeżywający kryzys twórczy dramatopisarz...
więcej Pokaż mimo to