rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Lubicie w książkach odkrywać wraz z bohaterami tajemnice sprzed lat? Ja bardzo lubię ten motyw, zwłaszcza jeszcze, gdy akcja powieści dzieje się dwutorowo. Tu dodatkowo autorka zainspirowała się na prawdziwymi wydarzeniami.

Igor Schutt, poczytny autor kryminałów wprowadza się do nowego domu w górskie okolice malowniczego jeziora Czortyńskiego by uporać się z przeszłością i utratą bliskiej osoby. Jednak już w pierwszych dniach zwiedzania okolicznych ruin natrafia na zwłoki młodej dziewczyny. To jednak dopiero początek zbrodni, które spowijają lękiem pobliskich mieszkańców, którzy od lat skrupulatnie skrywają mroczny sekret. Tak jak i ich stara, zalana pod wodą osada skrywa więcej ofiar, niż sądzono na początku. Rozpoczyna się poszukiwanie mordercy i walka z czasem.

Powiem Wam, że historia wciąga w sumie od pierwszych stron, a akcja nie zwalnia do samego końca. Czyta się szybko, nie ma w niej niepotrzebnych przestojów i nudnych momentów. Mamy tu klimat małego klimatycznego miasteczka z wieloma jego sekretami i ciekawe miejsce akcji. Podoba mi się jak autorka wplotła prawdziwe wydarzenia w swoją fikcję literacką. Czy zatem przypadła mi do gustu? Nie jest to taki mocny kryminał. Osoby, które lubią krwiste historie czy opisy zbrodni mogą czuć niedosyt. Autorka w dużym stopniu skupia się na aspekcie relacji małej zamkniętej społeczności, pewnej zmowie milczenia i powiązaniach między bohaterami. Dla mnie minusem i to takim dość znaczącym jest tu ilość postaci. Dodatkowo autorka raz posługuje się imieniem bohatera, raz nazwiskiem i momentami nie wiedziałam kto, z kim i dlaczego. Wprowadzało to lekki chaos i utrudniało śledzenie fabuły, bo wymagało skupienia by nie pogubić się w wydarzeniach. Nie przemówiło do mnie też trochę zakończenie i motyw sprawcy. Uważam jednak, że jak na debiut w tym gatunku całość nie wypada źle, widzę potencjał i jeśli ukażą się kolejne książki autorki w tym gatunku to chętnie po nie sięgnę.

Lubicie w książkach odkrywać wraz z bohaterami tajemnice sprzed lat? Ja bardzo lubię ten motyw, zwłaszcza jeszcze, gdy akcja powieści dzieje się dwutorowo. Tu dodatkowo autorka zainspirowała się na prawdziwymi wydarzeniami.

Igor Schutt, poczytny autor kryminałów wprowadza się do nowego domu w górskie okolice malowniczego jeziora Czortyńskiego by uporać się z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zastanawialiście się kiedyś kim była Wasza praprapra***babcia? Znachorką, zielarką, a może wiedźmą? 😉

Historia trzech wyjątkowych kobiet z linii rodu Weyward, które dzielą stulecia, ale łączą je nie tylko więzy krwi, lecz również pewien niezwykły skrywany dar. Kobiety z ich rodu są silnie związane z naturą. Słyszą stukot czułek chrabąszcza, trzepot skrzydeł wrony w koronach drzew. Altha zostaje posądzona o używanie czarów i oczekuje na proces, w czasach gdzie trwa właśnie polowanie na czarownice. Violet ma 16 lat, żyje w XX wieku i marzy o zostaniu entomologiem. Niestety jest trzymana pod kluczem w rodzinnej posiadłości i nigdy nie pozwolono opuścić jej tego miejsca. Nie poznała również swojej matki, a wszelkie ślady jej istnienia są wręcz zacierane. Kate od 5 lat jest odcięta od świata, telefonu, kontaktu z rodziną, ale zbiera się w końcu na odwagę i decyduje się uciec od psychopatycznego partnera. Zaszywa się w rozpadającej się chacie odziedziczonej po ciotecznej babci.

W jakiś sposób (być może za pomocą jakiegoś uroku) ta opowieść urzekła mnie i rozkochała w sobie. To historia o kobiecej sile, ale takiej niewidocznej na pierwszy rzut oka, drzemiącej głęboko w duszy. Autorka stworzyła trochę taką sentymentalną podróż po niewidzialnych niciach, które łączą nas z przodkami. Wielokrotnie skłoniła mnie do zadumy nad dziwnością jak te nasze losy potrafią się układać i ile nosimy w sobie z naszych dawnych krewnych nie mając nawet o tym pojęcia. Akcja rozkręca się stopniowo odsłaniając kolejne tajemnice ukryte w Weyward Cottage. Nie ma tu rzucania czarów, ważenia eliksirów ani czarnych kotów. Jest za to szukanie swojej wewnętrznej siły, swoich korzeni i czerpanie z nich odwagi do działania i wyzwolenia. W dodatku bohaterki są bardzo wyraziste, autentyczne i nie są wyidealizowane. Z każdą z nich poczułam więź i aż żal było mi się z nimi rozstawać. Zostanie ze mną na długo.

No i ta okładka, która oddaje detale z wnętrza powieści. Bardzo Was zachęcam do sięgnięcia po tę cudowną historię.

Zastanawialiście się kiedyś kim była Wasza praprapra***babcia? Znachorką, zielarką, a może wiedźmą? 😉

Historia trzech wyjątkowych kobiet z linii rodu Weyward, które dzielą stulecia, ale łączą je nie tylko więzy krwi, lecz również pewien niezwykły skrywany dar. Kobiety z ich rodu są silnie związane z naturą. Słyszą stukot czułek chrabąszcza, trzepot skrzydeł wrony w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie pamiętam kiedy czytałam tak prostą historię i to jeszcze w powieści kryminalnej, gdzie przeważnie ostatnio plot twist goni plot twist. Tu jest zupełnie inaczej, mamy jeden główny wątek-zaginięcie i tak naprawdę jeden duży zwrot akcji.

Milena po skończonych egzaminach chce zrobić rodzicom niespodziankę i przyjeżdża w piątkowy wieczór z niezapowiedzianą wizytą. Kiedy jednak nie zastaje w domu ani rodziców ani siostry próbuje dostać się do ogrodu po zapasowy klucz. W tym celu zwraca się o pomoc do sąsiadów z domu obok, tych samych którzy byli ponoć zamieszani w zaginięcie młodego chłopaka. Z uwagi na późną porę oferują jej pomoc. Gdy następnego dnia dziewczyna budzi się w zamkniętym pokoju bez okien i bez swojego telefonu nie zdaje sobie sprawy jaki koszmar ją czeka.

Mamy tu perspektywę dwóch stron, zaginionej Mileny i jej bieżącej sytuacji oraz jej rodziny, która próbuje ją odnaleźć. Początek nawet mi się podobał, motyw zaginięcia był ciekawy, czuć było pewien niepokój i byłam zaintrygowana tą historią, zwłaszcza że język i styl są proste i szybko brnie się przez kolejne rozdziały i naprawdę zapowiadało się dobrze. Niestety jak dla mnie im dalej, tym mniej emocjonująco było, nie czułam dreszczyku jaki odczuwa się zazwyczaj przy thrillerach. Śledztwo bardziej prowadziła siostra na własną rękę niż policjanci i tak naprawdę sprowadzało się w większości do rozmów z policją niż takich poszukiwań w terenie. Bohaterowie byli dla mnie jednolici i bezbarwni. Zakończenie to zupełnie nie moja bajka, bo gdy myślimy, że za moment poznamy motyw i przyczynę dowiadujemy się, że Milenę odnaleziono. Być może miało to być tzw. otwarte zakończenie, ale jak dla mnie zbyt wiele kwestii jest niewyjaśnionych.

Nie pamiętam kiedy czytałam tak prostą historię i to jeszcze w powieści kryminalnej, gdzie przeważnie ostatnio plot twist goni plot twist. Tu jest zupełnie inaczej, mamy jeden główny wątek-zaginięcie i tak naprawdę jeden duży zwrot akcji.

Milena po skończonych egzaminach chce zrobić rodzicom niespodziankę i przyjeżdża w piątkowy wieczór z niezapowiedzianą wizytą. Kiedy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Uważam, że ktoś, kto zaliczył „Strychnicę” do horroru nawet nie wie jak bardzo ją skrzywdził, a czytelnika oszukał. Bo ja czuję się bardzo oszukana-kiedy sięgam po horror to mam ochotę na horror. A kiedy dostaję bardzo mocne i wręcz odjechane fantasy, którego akurat miłośniczką średnio jestem to czuję niesmak. I poprzez pryzmat horroru ją w takim razie oceniłam.

Do położonej na odludziu placówki opiekuńczej dla osób z niepełnosprawnością intelektualną przybywa Bartek, wolontariusz z Polski. Szybko się przekonuje, że nie jest to zwykły ośrodek, gdyż nocą kiedy zasypia zamienia się w strych, a czasem piwnicę, w której rezydenci wraz z opiekunami toczą walkę z jeźdźcami.

Przyznaję bez bicia, że ledwo przez nią przebrnęłam i nie wiem czy ogarnęłam do końca fabułę umysłem.

Więc może najpierw o plusach. Okładka mnie zahipnotyzowała i skusiła, jest niesamowita. Duży plus dla autora za uczynienie w niej osób z niepełnosprawnością intelektualną głównymi bohaterami w tej historii. Dialogi były bardzo prawdziwe i stylistycznie bardzo dobre. Sam pomysł na fabułę dość nietypowy i ciekawy.

Początek nawet mnie wciągnął, miał ciekawy i tajemniczy klimat. Ale, gdy nagle do bohatera przemówiła kartka z kalendarza wiedziałam już, że to będzie odjechane, grubo odjechane. To najlepsze słowo, by zawrzeć co tam się dzieje. Kiedy zaczęła się historia Nino wymiękłam- projekcje astralne, percepcje czasu, mitologia samska, Jabme-Akce-bogini samskich zaświatów, świetliki będące duszami, gadający kot, który jest wiedźmą i pająk przędzący sieci między wymiarami i wplatający swoją sieć w czaszkę bohatera niczym Spider-Man, by przejmować kontrolę nad ludzką mową. Do tego niezliczona ilość xanaxu, grzybków i lsd. Dla mnie tu nic nie było atmosfery grozy, niepokoju czy napięcia. Być może fani fantasy/sci-fi będą zadowoleni. O ile sięgną po nią, bo przecież to horror.

Uważam, że ktoś, kto zaliczył „Strychnicę” do horroru nawet nie wie jak bardzo ją skrzywdził, a czytelnika oszukał. Bo ja czuję się bardzo oszukana-kiedy sięgam po horror to mam ochotę na horror. A kiedy dostaję bardzo mocne i wręcz odjechane fantasy, którego akurat miłośniczką średnio jestem to czuję niesmak. I poprzez pryzmat horroru ją w takim razie oceniłam.

Do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dopiero zapoznaję się z literaturą japońską, dlatego też nie mam porównania do innych tytułów. Na pewno jest w niej coś pięknego i ujmującego, ale jak dla mnie ma też dość specyficzny klimat, który nie wszystkich zachwyci. Mnie urzekła szkatułkowością i zamysłem, ale czy treścią? Nie do końca.

Nie wiem, czy da się powiedzieć o czym ona jest. Pierwsza moja myśl-o przypadkowych spotkaniach, które zmieniają nasze życie. O tych zwykłych spotkaniach z obcym człowiekiem, które z jakiegoś powodu zapadają nam na zawsze w pamięci Jest to zbiór 11 opowiadań, które mniej lub bardziej łączą się ze sobą, nie zawsze w taki oczywisty sposób. Czasem naprawdę jest to maleńki detal, ale w każdym z tych opowiadań pojawia się jakiś wspólny motyw, miejsce lub osoba z poprzedniego wątku. I to bardzo mi się spodobało, było poniekąd poruszające jak te losy przeplatają się z sobą i byłam pod wrażeniem, jak autorka wplotła wspólne elementy w fabułę. I o ile niektóre te historie skłaniają do pewnej refleksji, tak całości zabrakło dla mnie głębszego przesłania. Brakowało mi takiej puenty, która by te wszystkie opowiadania z sobą scaliła. Cały czas czekałam też na coś głębszego, co mnie poruszy. Miałam też wrażenie, że autorka chce nas zszokować na siłę. Tak więc doceniam i cenię za pomysł, ale to nie dla mnie.

Dopiero zapoznaję się z literaturą japońską, dlatego też nie mam porównania do innych tytułów. Na pewno jest w niej coś pięknego i ujmującego, ale jak dla mnie ma też dość specyficzny klimat, który nie wszystkich zachwyci. Mnie urzekła szkatułkowością i zamysłem, ale czy treścią? Nie do końca.

Nie wiem, czy da się powiedzieć o czym ona jest. Pierwsza moja myśl-o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Hrabstwo Marin w Kalifornii. Nastoletnia Rachel i jej siostra Patty spędzają upalne lato 1979 roku wymyślając różne zabawy i wędrując po rozległych wzgórzach za ich domem. Niestety dochodzi tam do seryjnych zabójstw 15-tu młodych kobiet. Śledztwo prowadzi ich ojciec, szanowany szef tamtejszej policji. Kiedy jednak dłuższy czas nie udaje się policji złapać sprawcy, dziewczynki postanawiają zwabić mordercę we własną pułapkę, bo przecież nikt nie zna tamtych wzgórz tak dobrze jak one.

Po opisie spodziewałam się wciągającego thrillera, zwartej akcji, śledztwa, a dostałam zupełnie coś innego, autobiograficzną historię, opowiadaną z perspektywy 13 latki, a później tej samej dorosłej już kobiety. Ale czy to znaczy, że było to coś gorszego? Nie umiem chyba ocenić, choć spróbuję. Przez 250 stron (z 410) myślałam, że nie dotrę do końca, bo nie działo się w niej nic, poza tym, że 13 letnia Rachel opowiada nam jak życie jej i jej młodszej siostry różniło się od życia ich rówieśników i jak wyglądało w latach 70, gdy na wzgórzu za ich domem od kilku miesięcy grasował seryjny morderca, a ich ojciec szef policji próbował go złapać. Mimo braków dialogów i tym, że całość skupiała się na ich zabawach, wyprawach na wzgórze, radzeniu sobie bez opieki dorosłych, rywalizacji między rówieśnikami to czytało się to nawet dobrze. Siłą rzeczy przywołuje to również nasze wspomnienia, jest nieco sentymentalnie, ale zdominowało to całą fabułę i przypominało raczej pamiętnik nastolatki i jej opisywane sekrety. Przerywnikami były jedynie wizje zbrodni, które miewała Rachel. Sądziłam, że do końca nic mnie w niej już nie zaskoczy, zacznie się pogoń za mordercą, który zostanie (lub też nie) złapany, śledztwo dobiegnie końca a życie w miasteczku wróci do codziennego życia. Jednak historia zmierza w innym kierunku, całe śledztwo jest tylko bladym tłem, a my dostajemy poruszającą historię, ukazującą jak jeden człowiek potrafi wpłynąć na całe życie wielu osób i to czasem w tak drobnych aspektach i to po wielu wielu latach. Jak nasze plany i marzenia ulegają przez to rozpadowi, a nasze ścieżki wiodą nas zupełnie inną już drogą, czasem bardzo krótką i smutną. Autorka pokazuje nam też w ujmujący sposób, jak po latach inaczej spostrzegamy te same sytuacje i jak często znajdujemy się w nich po tej drugiej stronie i było to poruszające, zwłaszcza mając świadomość, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Namawiam Was do niej, ale na pewno nie jako kryminału czy thrillera.

Hrabstwo Marin w Kalifornii. Nastoletnia Rachel i jej siostra Patty spędzają upalne lato 1979 roku wymyślając różne zabawy i wędrując po rozległych wzgórzach za ich domem. Niestety dochodzi tam do seryjnych zabójstw 15-tu młodych kobiet. Śledztwo prowadzi ich ojciec, szanowany szef tamtejszej policji. Kiedy jednak dłuższy czas nie udaje się policji złapać sprawcy,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dacie wiarę, że nie znałam tej historii wcześniej? Zapytacie, jak to możliwe?! Otóż jeśli najpierw obejrzę film, to po książkę już nie sięgnę. Tak więc skrupulatnie unikałam latami filmu wiedząc, że to jeden z tych tytułów, który zdecydowanie chcę poznać w wersji papierowej. I choć wiedziałam, że nie jest to słodka powieść, to zaskoczył mnie jej mrok.

XIX wieczna Anglia z pięknymi, dzikimi wrzosowiskami, a pośród nich0 posiadłość Wichrowe wzgórza. Pewnego dnia właściciel majątku Pan Earnshaw przygarnął sierotę, cygańskiego chłopca Heatcliffa i traktował go na równi z dwójką swoich dzieci. Chłopiec szybko zaprzyjaźnił się z Catherine, córką pana Earnshawa. Stali się wręcz nierozłączni, a z biegiem czasu zrodziły się między nimi gorące uczucia. Niestety nie zyskał on sympatii pozostałych domowników, a w szczególności jej brata Hindleya, od którego przez lata doświadczył wielu upokorzeń i przykrości. Czarę goryczy przelał ślub jego ukochanej Cathy, która wybrała na męża zamożnego młodzieńca z sąsiedztwa. Od tej chwili życiem Heathlciffa rządziła zemsta i nienawiść.

Tak naprawdę całą fabułę można byłoby zawrzeć w określeniu, że ponoć kocha się do szaleństwa i nienawidzi z całej siły. Ta powieść to całe spektrum emocji, głównie tych mrocznych, ciemnych. Emily Brontë doskonale ukazuje jak cienka jest granica między miłością a nienawiścią i jak oba te uczucia potrafią zawładnąć ludzkim sercem i umysłem doprowadzając człowieka na skraj rozpaczy i szaleństwa. Zdecydowanie nie jest to powieść romantyczna. Dla mnie to przede wszystkim historia o niszczycielskiej sile miłości. O miłości niestety toksycznej, która zaślepia, a przez to zamyka serce na drugiego człowieka i cierpienie innych. Oczywiście trzeba mieć na uwadze, że emocje towarzyszące bohaterom i ich relacje dziś mogłyby być niezrozumiałe dla współczesnego człowieka. Co do postaci ciężko kogokolwiek polubić, bo na pierwszy rzut oka wszyscy wydają się niezdolni do tworzenia zdrowych relacji. Moją sympatię zyskała jedynie pani Dean, która opowiada tę historię. Czytało mi się ją z zachwytem, a jednocześnie smutkiem i niezrozumieniem, że nikt nie powstrzymał tego szaleństwa.

Dacie wiarę, że nie znałam tej historii wcześniej? Zapytacie, jak to możliwe?! Otóż jeśli najpierw obejrzę film, to po książkę już nie sięgnę. Tak więc skrupulatnie unikałam latami filmu wiedząc, że to jeden z tych tytułów, który zdecydowanie chcę poznać w wersji papierowej. I choć wiedziałam, że nie jest to słodka powieść, to zaskoczył mnie jej mrok.

XIX wieczna Anglia z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeśli planujecie niebawem swój wieczór panieński bądź kawalerski to dobrze się zastanówcie, gdzie go wyprawić 😉

Bohater powieści z pewnością nie zapomni swojego kawalerskiego. Jego przyjaciel organizuje wypad szlakiem beskidzkich duchów i upiorów. Tylko ich czworo,góry i las. Bez telefonów, bez tabletów. Przez te 3 dni mają wspominać stare, dobre czasy i opowiadać sobie przy ognisku mroczne beskidzkie legendy. Jednak już od pierwszych chwil przyszły pan młody czuje dziwny niepokój, ma wrażenie, że ktoś ich śledzi i podąża za nimi. Niepokój narasta, gdy kolejni członkowie ekipy zaczynają słyszeć szepty wśród drzew, a strach zaczyna mącić ich umysły. Ale najbardziej przerażająca jest ta nagła cisza, w której nawet ucichły ptaki. W jednej chwili ich wyjazd zamienia się w walkę o przetrwanie.

Przez pierwszą połowę byłam nią niemal zachwycona. Niemal, bo miałam nieodparte wrażenie, że te wszystkie tajemnicze szepty, opuszczone chaty w środku lasu, strach mącący umysły bohaterów, cały niemal klimat jest żywcem przeniesiony z książki Pana Jozefa Kariki "Szczelina" i nie ukrywam trochę mnie to zniesmaczyło. Rozumiem, że pewne legendy górskie i opowieści są wspólne dla gór, ale tu uderzało mnie aż to podobieństwo. Podejrzewam, że większość osób, która nie czytała "Szczeliny" będzie zachwycona tym mrocznym klimatem, który potrafi przyprawić o ciarki. Druga połowa to już zupełnie inny kierunek wydarzeń, akcja nie zwalnia tu nawet na ułamek sekundy i jest aż naelektryzowana od ilości wydarzeń. Niestety samo zakończenie nie przekonało mnie, dla mnie infantylne i na silę domykające inne wątki. Bohaterowie mało charakterystyczni, choć z dużym poczuciem humoru, wręcz sarkazmem, który bardzo mi się podobał. W dodatku lektor nadał tej historii niesamowity klimat

Jeśli planujecie niebawem swój wieczór panieński bądź kawalerski to dobrze się zastanówcie, gdzie go wyprawić 😉

Bohater powieści z pewnością nie zapomni swojego kawalerskiego. Jego przyjaciel organizuje wypad szlakiem beskidzkich duchów i upiorów. Tylko ich czworo,góry i las. Bez telefonów, bez tabletów. Przez te 3 dni mają wspominać stare, dobre czasy i opowiadać sobie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Owce całe życie boją się wilków, ale to pasterz je zjada”

Lubicie, gdy akcja toczy się dwutorowo? Ja bardzo lubię, gdy w książce przeplatane są dwie perspektywy czasowe i tak też dzieje się tutaj.

Rok 1996; nastoletnia Hela zostaje brutalnie zgwałcona przez grupę nieznanych mężczyzn. Zrozpaczony ojciec dziewczyny widząc bezradność policji postanawia sam odszukać sprawców i wymierzyć sprawiedliwość. Rok 2019; Julia po śmierci męża postanawia przenieść się wraz z 6 letnim synem Beniem do domu rodzinnego męża. Niestety wraz z ich pojawieniem się zaczynają dziać się niepokojące rzeczy, a jej syn twierdzi, że za wszystkim stoi jego nowy przyjaciel, którego nikt nie widział.

Nie znam chyba drugiej takiej książki, w którym od pierwszych stron plot twist goni plot twist i tak jest niemal do samego końca. Trzeba się chwilami mocno skupić, żeby nie zgubić się w fabule. Od początku byłam mocno wciągnięta i zaangażowana w tę historię i bardzo zaintrygowana jej wyjaśnieniem. Najbardziej podobał mi się wątek 6 letniego Benia i jego tajemniczego przyjaciela, którego widział tylko chłopiec. Wprowadzało to taki niepokojący nastrój, zahaczający delikatnie o horror i muszę przyznać, że wywoływał u mnie momentami ciarki na plecach. Pozostając przy bohaterach podoba mi się w książkach autorki to, że postacie nie są idealne, każdy ma swoje za uszami, przez co dla mnie są wiarygodni. Cała historia ukazuje nam jak jedna decyzja może wywołać lawinę zdarzeń, których nie możemy już zatrzymać i sami wpadamy w szpony tych wydarzeń. Niestety koniec jak dla mnie był trochę przekombinowany, momentami ilość akcji była tak duża, że tworzył się chaos. Zabrakło mi takiej chwili na oddech i poukładanie sobie wszystkiego w głowie. Brakowało mi też wyjaśnienia pewnych wątków, by zlepić tę historię w całość i wyjaśnienia znaczącej kwestii jednego wydarzenia, od którego ruszyła cała lawina sytuacji. Słuchałam jej w audiobooku, który czyta Pan Filip Kosior i należą się mu duże brawa, bo niesamowicie nadaje postaciom indywidualnych cech i tworzy swoim głosem niesamowity klimat.

„Owce całe życie boją się wilków, ale to pasterz je zjada”

Lubicie, gdy akcja toczy się dwutorowo? Ja bardzo lubię, gdy w książce przeplatane są dwie perspektywy czasowe i tak też dzieje się tutaj.

Rok 1996; nastoletnia Hela zostaje brutalnie zgwałcona przez grupę nieznanych mężczyzn. Zrozpaczony ojciec dziewczyny widząc bezradność policji postanawia sam odszukać sprawców...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kryminał to zdecydowanie jeden z gatunków, po który sięgam dość często. Uwielbiam zagadkowe przestępstwa, gdzie po nitce do kłębka próbujemy rozwikłać sprawę. Do tego całe to dochodzenie wokół morderstwa, szukanie motywu i często skomplikowane relacje między bohaterami. Kiedy zatem rozsiadłam się wygodnie z najnowszym kryminałem, który w dodatku zbiera tak wysokie oceny to czy coś mogło pójść nie tak?

Starsza pani znajduje w lesie ciało młodego wisielca. Wkrótce kolejne ciało nastolatka zostaje znalezione na ogródkach działkowych. Komisarz Izabela Reglińska i podkomisarz Wiktor Duranowicz próbują rozwikłać sprawę dwóch morderstw, na pozór nie powiązanych ze sobą. W tym samym czasie dwie siostry odnajdują się po wielu latach i jak się szybko okazuje nie było to takie przypadkowe spotkanie, lecz szybko uknuta intryga.

Pierwsze strony były dynamiczne i mocno podsyciły moją ciekawość. Dwa znalezione ciała, żadnych powiązań między nimi, pełno pytań i niedomówień. Niestety później była to dla mnie niewiarygodna ilość incydentów i przypadków. Mam dużą tolerancję jeśli chodzi o nieprawdopodobne zdarzenia i zbiegi okoliczności w książkach, ale tu mam wrażenie, że nie było w tym umiaru. Nie wciągnęła mnie, ale co gorsza nie byłam jakoś ciekawa jak potoczy się dalej, zwłaszcza, że bardzo szybko wiemy kto jest mordercą i dlaczego. Liczyłam, że może pod koniec wydarzy się plot twist, ale niestety nie. Był moment, że fabuła nieco ruszyła, gdy bohaterka spędzała sylwestra u przyjaciółki, ale znowu na koniec tej sytuacji były dla mnie absurdalne sceny i zbiegi okoliczności. Miejscami książka jest mocno przegadana, niby ciągle gdzieś jadą, kogoś przesłuchują, potem znowu o tym rozmawiają, ale brak jakiejś akcji, która by pchnęła całość do przodu wzbudzając jakieś emocje. Nie polubiłam się z bohaterami, zwłaszcza siostrami, ich naiwność nie miała końca, a były to przecież dojrzałe kobiety. Powiązania między postaciami też były dla mnie naciągane i znowu niewiarygodnie powiązane ze sobą. Żałuję, ale dla mnie to bardziej obyczaj, nie było tu dla mnie zagadki.

Kryminał to zdecydowanie jeden z gatunków, po który sięgam dość często. Uwielbiam zagadkowe przestępstwa, gdzie po nitce do kłębka próbujemy rozwikłać sprawę. Do tego całe to dochodzenie wokół morderstwa, szukanie motywu i często skomplikowane relacje między bohaterami. Kiedy zatem rozsiadłam się wygodnie z najnowszym kryminałem, który w dodatku zbiera tak wysokie oceny to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Niektórzy mówili, że widzieli… Zaklinali się na wszystkie świętości, bili w piersi, ale zapytani: co?, nie umieli odpowiedzieć i kreślili dłońmi w powietrzu jakiś kształt duży, nijaki, a potem milkli, przestraszeni, gestem krzyża odganiając mary.”

Lata 80-te i dwie wsie położone nad mrocznym jeziorem Ruty, skrywającym wiele tajemnic i ofiar. Skrywa też topielice i Wodnika. Od jakiegoś czasu dzieją się tu dziwne, niepokojące rzeczy, znikają ludzie, giną dzieci. Ludzie szepczą po wsiach, że to wina Mateusza Kusego, bo widują go nocą nad jeziorem. Lecz inni mieszkańcy widzieli go wtedy na rynku, albo przed kościołem. Pewne jest, że coś złego krąży w pobliskich lasach i sieje strach i zło.

Odnoszę wrażenie, że jakby nie ująć i nie opisać fabuły nic nie odda jej specyfiki i tego, o czym jest ta książka. Sama nie bardzo wiem, co czuję po jej przeczytaniu. Na pewno spodziewałam się czegoś innego, bo nasłuchałam się, że to opowieść o ludowych wierzeniach, rusałkach, topielicach. I o ile owszem są tam wspomniane, jest też strzyga, cyganka, ksiądz i Wiedźmawa, to dla mnie znacznie więcej tam magii i zjawisk nadprzyrodzonych. Zdecydowanie zachwycił mnie w niej stworzony przez autorkę klimat wsi tamtych czasów; te domostwa z paleniskiem i suszonymi ziołami, podwórka ze studniami, garnki na płotach. Do tego tak namacalne opisy jesieni, pobliskich lasów, jeziora, że miałam wrażenie, że jestem tego częścią, choć chwilami zbyt obfitująca w środki stylistyczne. Co do fabuły sam pomysł bardzo nieszablonowy i ciekawy, ale chwilami gubiłam się w wydarzeniach, były takie pourywane z niedomówieniami. Chwilami miałam też wrażenie, że te wioski mają więcej demonów jezior i lasów niż mieszkańców, a jednocześnie nie sprawiły one we mnie strachu, nie poczułam grozy. Bardzo specyficzna i przyznaję, że chyba nie do końca zrozumiałam przekaz tej powieści.

„Niektórzy mówili, że widzieli… Zaklinali się na wszystkie świętości, bili w piersi, ale zapytani: co?, nie umieli odpowiedzieć i kreślili dłońmi w powietrzu jakiś kształt duży, nijaki, a potem milkli, przestraszeni, gestem krzyża odganiając mary.”

Lata 80-te i dwie wsie położone nad mrocznym jeziorem Ruty, skrywającym wiele tajemnic i ofiar. Skrywa też topielice i...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Zaginiona wyspa Lincoln Child, Douglas Preston
Ocena 6,5
Zaginiona wyspa Lincoln Child, Doug...

Na półkach:

Zdarza Wam się sięgać po książkę nic o niej nie wiedząc, nie czytając jej opisu ani opinii? Wiedzeni tylko jej okładką i Waszym wyobrażeniem o niej?
To książka, która kilka lat temu przykuła moją uwagę okładką. Pomyślałam wtedy, że to typowa przygodówka, coś w stylu "Atlantydy" albo "W 80 dni dookoła świata" i teraz po 6 latach naszła mnie ogromna ochota na książkę w takim klimacie. Tylko, czy utrafiłam z przypuszczeniem?

Gildeon Crew jest mistrzem w swoim fachu. Od lat wykrada antyki i dzieła sztuki dla swojego pracodawcy Eliego Glinna. Tym razem jednak dostaje z pozoru niewykonalne zadanie. W nowojorskim muzeum trwa wystawa bezcennej Księgi z Kells, chronionej najnowocześniejszymi systemami zabezpieczeń. Ma wykraść z niej tylko jedną stronę, lecz nie ma pojęcia, że ta jedna strona zaprowadzi go na niebezpieczne wody Morza Karaibskiego, a wszystko po to, by odnależć cudowny, starożytny specyfik na wszystkie choroby.
Ale co, gdyby tak część mitologii przetrwała i okazała się faktem?

Ta książka ma tak wiele elementów z różnych gatunków, że określenie jej kryminałem lub co gorsza thrillerem zupełnie nie oddaje jej klimatu. Jest bardzo wielowymiarowa. Na początku, przez jakieś 70 stron nie mogłam się w niej odnaleźć, była jak filmy o Batmanie, nafaszerowana nowoczesnymi jachtami wyposażonymi w najnowocześniejszy sprzęt elektroniczny o jakim zwykły szarak jak ja nie ma pojęcia, że już takie cuda technologiczne istnieją. Później nagle była jak film akcji z Jamsem Bondem, gangi narkotyków na środku Morza Karaibskiego i walka o życie. Ale gdy bohaterowie wypłynęli na nieznane i nieodkryte jeszcze lądy, dostałam w końcu to, czego pragnęłam widząc jedynie okładkę. Mamy tu mitologię grecką i podróż Odyseusza, ślady neandertalczyków, rajską wyspę pełną egzotycznej nieznanej jeszcze roślinności o magicznych właściwościach i dzikie plemiona strzegące pewnej tajemnicy. I owszem ma pewne wady i niedociągnięcia, ale powiem Wam, że ja się dałam temu ponieść i naprawdę dobrze się przy niej bawiłam, być może w sporej mierze dlatego, że dawno nie czytałam tego typu książki.

Zdarza Wam się sięgać po książkę nic o niej nie wiedząc, nie czytając jej opisu ani opinii? Wiedzeni tylko jej okładką i Waszym wyobrażeniem o niej?
To książka, która kilka lat temu przykuła moją uwagę okładką. Pomyślałam wtedy, że to typowa przygodówka, coś w stylu "Atlantydy" albo "W 80 dni dookoła świata" i teraz po 6 latach naszła mnie ogromna ochota na książkę w takim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dawno nie czytałam tak dobrego i wciągającego od pierwszych stron thrillera 👌 Pamiętacie świetny film Kolekcjoner, w którym grał Morgan Freeman? Porwana dziewczyna przetrzymywana w głębi lasu i walka detektywów z czasem, by zdążyć na czas. Ta książka ma bardzo podobny klimat.

Trzynastoletnia Elissa, młoda szachistka bierze udział w turnieju szachowym, podczas którego zostaje porwana i budzi się w ciemnej, wilgotnej piwnicy w głębi lasu, przykuta łańcuchami. Elijah ma 12 lat i mieszka w Lesie Pamięci razem z papą, mateczką i bratem, zna las i leśną piwnicę jak własną kieszeń. Gdy zjawia się u uwięzionej Eliss, dziewczynka jest przekonana, że chłopiec pomoże jej stąd uciec. Ale Elijah z jakiś względów nie chce, żeby dziewczynka stąd odeszła. Eliss szybko pojmuje, że rzeczywistość okazuje się być straszniejsza niż się spodziewała. Zaczyna się gra w kotka i myszkę lub jak kto woli w Jasia i Małgosię, gdzie w mrocznej chatce mieszka straszna Baba Jaga.

To mroczny thriller i przerażająca historia. Mroczna jak ten Las. Zostajemy wciągnięci w niezła grę psychologiczną i wodzeni przez autora za nos. Co do zakończenia myślę, że zaskoczy każdego. U mnie większość teorii i podejrzeń się nie sprawdziła, co dla mnie tylko wypada na korzyść książki.

Dawno nie czytałam tak dobrego i wciągającego od pierwszych stron thrillera 👌 Pamiętacie świetny film Kolekcjoner, w którym grał Morgan Freeman? Porwana dziewczyna przetrzymywana w głębi lasu i walka detektywów z czasem, by zdążyć na czas. Ta książka ma bardzo podobny klimat.

Trzynastoletnia Elissa, młoda szachistka bierze udział w turnieju szachowym, podczas którego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Sara Leokadia Wolska to 22 letnia szlachcianka, której nie w głowie jest zamążpójście. Skończyła pisać swoją pierwszą powieść i marzy o zostaniu powieściopisarką. Niestety żyje w czasach, w których jest to dostępne wyłącznie dla mężczyzn. Kobieta ma jedynie dobrze wyjść za mąż i bywać na salonach. Zniecierpliwieni rodzice, obawiający się staropanieństwa córki i skandalu postanawiają wydać ją za przyjaciela ojca, księcia Hipolita starszego od niej o niemal 30 lat. Wyrwana ze swoich marzeń przenosi się do rezydencji, gdzie jedynym ukojeniem są organizowane przez nią wieczory literackie, na których poznaje przystojnego Brunona.

Sięgnęłam po nią zachęcona bardzo dobrymi recenzjami. Jak wiecie, nie przychodzi mi łatwo krytykowanie książek, ale niestety z trudem przez nią przebrnęłam i mocno się wynudziłam.

Przede wszystkim nie lubię, gdy tworzy się zmiennych bohaterów i nie ukazuje się przy tym ciągu przyczynowo-skutkowego. Infantylny bohater w jednej chwili jest dojrzały, bo tego wymaga dana scena, sytuacja. Za kilkanaście stron znów jest niedojrzały. I na odwrót, tak jak w tej sytuacji, ukazuje się ich jako kobiety przełamujące stereotypy, co wymagało odwagi i siły charakteru, a w kolejnej scenie sprowadza się je do wręcz infantylnych jak dla mnie dziewczątek. I tu niestety było kilka postaci, których zachowania zmieniały się jak chorągiewka. Zabrakło mi w niej historycznego tła tamtych lat, a uwielbiam, gdy książki przenoszą mnie do dawnych czasów i można poczuć klimat minionych epok. Wzmianka o kawiarni, w której bywał Chopin to dla mnie zdecydowanie za mało, by przywołać ducha tamtych czasów.

Książka porusza oczywiście ważne kwestie, z którymi przyszło się mierzyć naszej bohaterce na początku XIX wieku. Ukazuje trudną i bolesną "rolę" kobiet, dla nas teraz nie do przyjęcia. Niestety nie ujął mnie sposób przedstawienia tego. Sam fakt poruszenia ważnych tematów, nie stanowi niestety według mnie fundamentu dla dobrej powieści. W dodatku cała ta historia była mocno przewidywalna.

Mam jednak nadzieję, że gdy sięgniecie po nią dostrzeżecie w niej więcej walorów niż ja.

Sara Leokadia Wolska to 22 letnia szlachcianka, której nie w głowie jest zamążpójście. Skończyła pisać swoją pierwszą powieść i marzy o zostaniu powieściopisarką. Niestety żyje w czasach, w których jest to dostępne wyłącznie dla mężczyzn. Kobieta ma jedynie dobrze wyjść za mąż i bywać na salonach. Zniecierpliwieni rodzice, obawiający się staropanieństwa córki i skandalu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miałam ją tylko dotknąć, potrzymać chwilę w dłoniach, przesunąć wzrokiem po pierwszej stronie...lecz po pierwszym akapicie nie spostrzegłam się, że już ją czytam, że już ją chłonę...

Przez ostatnie dni wszędzie natrafiałam na ten tytuł, w dodatku same niemal zachwyty. Z dużą dozą ostrożności podchodzę wtedy do takich książek i z tą nie było inaczej. Czy sprostała moim oczekiwaniom? W bardzo dużej mierze tak.

"Miłość mojego życia spotkałam trzy miesiące po ślubie..."

Izabela ma poukładane życie, trzy miesiące temu wyszła za mąż. Kiedy w kawiarni spotyka Marka, malarza, wie od ich pierwszego spojrzenia, od pierwszej iskry między nimi, że jej cały dotychczasowy świat runął już w gruzach, a może właśnie dopiero się zaczął?

To chwytająca za serce opowieść dwojga ludzi, którzy spotkali się w życiu za późno. Miłość wyrażona często słowami Zafona, Mickiewicza, Poświatowskiej, a w tle w chwilach milczenia zawarta w piosenkach Grechuty. Nie pamiętam kiedy tak chłonęłam słowa. Dawno już nie czytałam książki od której się nie mogłam oderwać, a nawet gdy ją odłożyłam gnieździła mi się w myślach. To smutna historia przesiąknięta bólem i tęsknotą za tym, co się już nie wydarzy. Ukazująca, że każda nasza chwila tu na ziemi jest bezcenna, wyjątkowa. Autorka ujęła mnie delikatnością słów, skłaniając do wielu przemyśleń i refleksji. Czytając miałam ochotę czytać niektóre wersy po kilka razy.

Niewiele zabrakło, bym uznała ją za powieść idealną. I właśnie ten idealizm jest tu jak dla mnie trochę minusem (ale takim małym), bo zarówno postać Izabeli jak i Marka jest dla mnie zbyt wyidealizowana, krystaliczna. Chciałabym się mylić, ale obawiam się, że w dzisiejszym świecie nikt w takiej sytuacji nie postąpiłby jak Izabela.

I z bólem serca piszę o literówkach (to już kwestia wydawnicza), ale była ich taka ilość, że nie sposób je pominąć. Niemal na każdej stronie są błędy. Kwestie Marka są co jakiś czas w żeńskiej formie. Zastanawiam się, czy ktoś to w ogóle sprawdził na koniec.

Miałam ją tylko dotknąć, potrzymać chwilę w dłoniach, przesunąć wzrokiem po pierwszej stronie...lecz po pierwszym akapicie nie spostrzegłam się, że już ją czytam, że już ją chłonę...

Przez ostatnie dni wszędzie natrafiałam na ten tytuł, w dodatku same niemal zachwyty. Z dużą dozą ostrożności podchodzę wtedy do takich książek i z tą nie było inaczej. Czy sprostała moim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Ludzie tu wierzą, że w mlecznych oparach czyha coś bardzo niedobrego, co potrafi zatruć duszę człowieka”

Sinice, małe miasteczko na Podlasiu spowite gęstą mgłą. W tej mgle znika tu nad ranem młoda dziewczyna, córka szanowanego lekarza. Jej zniknięcie budzi niepokój, bo nie jest pierwszą ofiarą mgły. Tutejsza legenda głosi, że kto raz wejdzie w tę mgłę, już nigdy z niej nie powróci. Ruszają poszukiwania i rozmowy z mieszkańcami, ale ci nie są skorzy do mówienia prawdy i tego, co wiedzą. Poruszenie narasta, gdy dwa miesiące później z lasu wychodzi przestraszony mężczyzna trzymający w dłoni naszyjnik zaginionej dziewczyny. W dodatku twierdzi, że niczego nie pamięta i nie wie kim jest.

Książka od początku ma świetne tempo. Jak zaczęłam jej słuchać, to nie mogłam się od niej oderwać. Pochłaniała mnie, jak ta mgła. Podobało mi się też dawkowanie emocji. Zaczyna się mocno, bardzo klimatycznie, bo ta mgła otulająca pobliskie łąki i bagna dodaje tej historii mroku i tajemniczości. Miałam ciarki wyobrażając sobie, co jeszcze może skrywać. Do tego mamy klaustrofobiczną społeczność(choć liczba bohaterów pobocznych jest tu całkiem spora), gdzie każdy ma skrywane latami tajemnice i nie do końca pokazuje swoje prawdziwe oblicze, chcąc zachować pewne pozory. Oprócz tego mamy tutaj dwutorową opowieść i poruszającą historię chorego chłopca, któremu nie sposób nie kibicować. Lubię, gdy w książce początkowo nic się z sobą nie łączy, a na koniec wszystko nabiera sensu i tu tak się dzieje. Minusy? Otóż, o ile 2/3 książki mnie zachwyciło, to zakończenie poszło chyba w innym kierunku niż oczekiwałam. Niby jest wszystko co lubię w kryminałach, zagadka, tajemnice mieszkańców, klimatyczny opis miasteczka i pobliskich bagien, wyraziści bohaterowie i narastające napięcie, ale na koniec czegoś mi tu zabrakło. I nie chcę spoilerować, więc unikam szczegółów, ale nie przekonało mnie pewne zdarzenie odnośnie mężczyzny, który wyszedł z lasu z amnezją, i podejście mieszkańców do tej osoby; dla mnie brakło tam spójności , co odebrało jak dla mnie wiarygodność zdarzeń, ale sądzę, że dla wielu z Was to nie będzie minus, dlatego czytajcie, bo to świetny kryminał.

„Ludzie tu wierzą, że w mlecznych oparach czyha coś bardzo niedobrego, co potrafi zatruć duszę człowieka”

Sinice, małe miasteczko na Podlasiu spowite gęstą mgłą. W tej mgle znika tu nad ranem młoda dziewczyna, córka szanowanego lekarza. Jej zniknięcie budzi niepokój, bo nie jest pierwszą ofiarą mgły. Tutejsza legenda głosi, że kto raz wejdzie w tę mgłę, już nigdy z niej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wolicie, gdy historia zaczyna rozkręcać się powoli, czy jak od razu jesteśmy rzuceni w wir wydarzeń?

Sam Lloyd rzuca nas od pierwszych stron na wzburzone fale Atlantyku, na największy sztorm jaki był tu od dziesięcioleci. I do samego końca dryfujemy próbując utrzymać się na powierzchni.

Lucy wraz z mężem i dwójką dzieci mieszka od blisko 10 lat w małym, nadbrzeżnym miasteczku. Powróciła do niego po wielu nieudanych związkach i poszukiwaniu własnego miejsca na świecie. Z jej domu na wzgórzu rozpościera się piękny widok na otwarte wody Atlantyku i położoną niżej klimatyczną, miejscową knajpę, w której od samego świtu zbierają się przed wypłynięciem na morze właściciele kutrów rybackich i jachtów. Nic nie zapowiadało, że tego dnia coś zaburzy jej życie, może poza tymi trzema mewami na parapecie, które według jej babci zwiastują tu śmierć. No i ten chłodny pocałunek jej męża, który przez cały poranek unikał jej wzroku. Ale gdy parę godzin później jej przyjaciółka zjawia się z informacją, że znaleziono ich pusty jacht dryfujący na wzburzonym morzu podczas, gdy nadchodzi wielki sztorm, Lucy czuje, że kryje się za tym coś znacznie gorszego.

O fabule nie sposób więcej powiedzieć, bo wszystko byłoby już spoilerem. Autor stworzył niesamowity thriller psychologiczny, w którym wodzi nas za nos i kiedy myślimy, że już wiemy dokąd zmierza rozwiązanie następuje kolejna seria zdarzeń i na nowo próbujemy poskładać rozsypane elementy układanki. Opisy sztormu, jak i szczegóły o żeglarstwie świadczą o tym, że autor dobrze zgłębił temat, co nadało całości dużej wiarygodności. Mamy tu cały wachlarz emocji, tajemnic i wątpliwości, czy nasi bohaterowie są tym, za kogo się podają, zaczynamy podejrzewać każdego. I tu jest taki mały minus dla mnie, bo powiązanie osoby winnej z motywem było słabe, na siłę, każdy inny bohater miałby lepszy motyw, ale to nie odebrało mi przyjemności w czytaniu. Dla mnie nie przebiła jednak poprzedniej książki "Schronisko", która miała dużo mroczniejszy klimat i lepsze zakończenie, ale i tak bardzo polecam!

Wolicie, gdy historia zaczyna rozkręcać się powoli, czy jak od razu jesteśmy rzuceni w wir wydarzeń?

Sam Lloyd rzuca nas od pierwszych stron na wzburzone fale Atlantyku, na największy sztorm jaki był tu od dziesięcioleci. I do samego końca dryfujemy próbując utrzymać się na powierzchni.

Lucy wraz z mężem i dwójką dzieci mieszka od blisko 10 lat w małym, nadbrzeżnym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Postanowiłam sobie jakiś czas temu, że zacznę w końcu sięgać po książki, które naprawdę bardzo, ale to bardzo długo stoją na moich półkach i czekają na swoją kolej. Mówię na nie pieszczotliwie zalegajki :) Chociaż tak naprawdę to stosy hańby :D

Jedną z takich książek jest właśnie „Osobowość ćmy”. Czekała tak długo, bo dość rzadko zdarza mi się sięgać po obyczajówki, zwłaszcza polskie. Znając jednak kilka filmów na podstawie książek autorki widziałam, czego się spodziewać.
Na początku poznajemy grupę ośmiu przyjaciół. Osiem na pozór bliskich sobie osób, a jednak tak różnych od siebie, osiem historii, które połączyła przyjaźń. Spotykają się od kilku lat co dwa tygodnie, a mimo to, tak naprawdę nie do końca się znają, nie zawsze mówią o swoich problemach i cierpieniach. Tak jest w przypadku jednej bohaterki, która ciężko choruje, ale w książce przez długi czas pozostaje tajemnicą, która z postaci jest chora.

I jak możecie się domyślić, dalsza część historii skupia się na ich relacji, na życiowych problemach i perypetiach. Mam mieszane uczucia po niej, bo pierwsza część nie przykuwała zbytnio mojej uwagi, wszystko było raczej przewidywalne, ale może takie właśnie miało być. Jeśli chodzi o postacie, to niby każda była inna, ale nie zżyłam się z żadną z nich, nie poczułam jakiejś więzi. Druga część książki jest jak dla mnie zdecydowanie lepsza, czytając otula nas swoim ciepłem i zaczynamy być trochę jak te ćmy lecące do światła. Bo o tym jest ta książka, o lojalności, miłości, o podkreśleniu roli przyjaciół, o tym, że każdy z nas potrzebuje uczuć i bliskości drugiego człowieka niezależnie jak bardzo próbowalibyśmy przekonywać siebie, że jest inaczej.

Postanowiłam sobie jakiś czas temu, że zacznę w końcu sięgać po książki, które naprawdę bardzo, ale to bardzo długo stoją na moich półkach i czekają na swoją kolej. Mówię na nie pieszczotliwie zalegajki :) Chociaż tak naprawdę to stosy hańby :D

Jedną z takich książek jest właśnie „Osobowość ćmy”. Czekała tak długo, bo dość rzadko zdarza mi się sięgać po obyczajówki,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pękło Wam kiedyś serce przy pisaniu recenzji? Aż nie wiem jak najdelikatniej ubrać to rozczarowanie w słowa z szacunku do autora, który zachwycił mnie swoimi poprzednimi tytułami. Zwłaszcza „Szczelina” sprawiła, że nie mogłam oderwać się od lektury. Miała niesamowity, mroczny i tajemniczy klimat i liczyłam, że tu będzie podobnie. I początek zapowiadał się naprawdę dobrze. Sam motyw halnego , który sprawia, że ludzie zaczynają panikować i dziwnie się zachowywać, demon kobiety wietrznicy spacerujący poboczem drogi i szukający kolejnych zbłąkanych przejezdnych, ale później to była jazda bez trzymanki...

Na przydrożnym, opuszczonym parkingu pewien mężczyzna znajduje kamerę samochodową i postanawia zabrać ją do domu w nadziei, że po jej uruchomieniu będzie mógł odnaleźć jej właściciela. Na nagraniu znajduje dwójkę wędkarzy wracających do domu i na początku nic nie wydaje się dziwne, dokąd mężczyźni nie mijają na poboczu drogi pewnej staruszki odzianej w czerń. Wtedy kierowca nagle przyspiesza, nie do końca panuje nad samochodem, zmienia kilka razy kierunek jazdy jakby nagle zapomniał dokąd zmierza. Znalazca kamery postanawia wyjaśnić to zdarzenie i w swoje poszukiwania wędkarzy wciąga dwójkę przyjaciół.

I tu niestety kończy się fabuła, a zaczynają się przez 2/3 książki filozoficzne rozważania bohaterów odnośnie subiektywnego uniwersum każdego człowieka i aeonów stuleci. Dodatkowo mamy tu cały elaborat o prawach fizyki kwantowej, o materii, o zagięciu czasoprzestrzeni, spowolnieniu czasu i jego percepcji, czarnych dziurach i innych zagadnieniach, których nawet nie potrafię przytoczyć. Nasuwa mi się pytanie-dlaczego? Czemu to miało tu posłużyć w tak zastraszającej ilości. Z bólem serca to piszę, ale dla mnie to filozoficzny bełkot.

Pękło Wam kiedyś serce przy pisaniu recenzji? Aż nie wiem jak najdelikatniej ubrać to rozczarowanie w słowa z szacunku do autora, który zachwycił mnie swoimi poprzednimi tytułami. Zwłaszcza „Szczelina” sprawiła, że nie mogłam oderwać się od lektury. Miała niesamowity, mroczny i tajemniczy klimat i liczyłam, że tu będzie podobnie. I początek zapowiadał się naprawdę dobrze....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jako nastolatka dosyć często zaczytywałam się w powieściach tego autora. Ta książka jednak przeczekała na moim regale niemal 10 lat . A wszystko za sprawą okładki (tak, wiem, nie oceniamy książek po okładce), która jak dla mnie jest tu tak bardzo nietrafiona i wręcz wprowadza czytelnika w błąd, gdyż cała akcja dzieje się w zimowej scenerii, w małym miasteczku i zupełnie nie ma w niej nic z letniego klimatu.

Boone Creek to ciche, senne miasteczko, a w nim opuszczony i być może nawiedzony cmentarz. Tutejsza legenda głosi, że ponad 100 lat temu jedna z mieszkanek rzuciła klątwę, która tyczyła się mieszkańców i owego cmentarza. Od tamtej pory na cmentarzu w mgliste dni ukazują się tajemnicze światła. Do miasteczka zostaje zaproszony znany nowojorski dziennikarz śledczy, Jeremy, który ma zbadać te zjawisko i pragnie jak najszybciej wrócić do swojego rozrywkowego życia. Swoje pierwsze kroki kieruje do miejscowej biblioteki, w celu przejrzenia archiwalnych artykułów i tam natrafia na miejscową, młodą bibliotekarkę Lexie, kochającą swój mały, cichy zakątek i tutejszą społeczność. Kto zna książki czy filmy Sparksa, ten może się domyślić, w jakim kierunku potoczy się historia.

Powiem Wam, że dawno żadna książka nie przyciągnęła tak mocno mojej uwagi po paru dosłownie stronach. Ten wątek starego cmentarza, sama jego legenda, wyczuwalne w powietrzu tajemnice mieszkańców bardzo mnie zaintrygowały i przez pierwszą część nie mogłam się oderwać. Ale jednak im dalej, tym zaczynało się to wszystko gdzieś rozmywać i tym gorsza stawała się ta książka. Miałam wrażenie, że autor sam nie miał do końca pomysłu na tę historię. Wątek miłosny był bardzo banalny, aż nie jak na Sparksa, który zawsze nadawał takim historiom głębię i większe znaczenie. Tu był tak boleśnie przewidywalny, żadnych zaskoczeń. I o ile bardzo fajnie były wykreowane poboczne postacie, tak główna para bohaterów miała rozkminki życiowe na poziomie nastolatków, a nie ludzi po 30-tce. A szkoda, bo uważam, że książka miała ogromny potencjał i połączenie wątku paranormalnego z elementem romansu było nietypowe, ale ciekawe.

Jako nastolatka dosyć często zaczytywałam się w powieściach tego autora. Ta książka jednak przeczekała na moim regale niemal 10 lat . A wszystko za sprawą okładki (tak, wiem, nie oceniamy książek po okładce), która jak dla mnie jest tu tak bardzo nietrafiona i wręcz wprowadza czytelnika w błąd, gdyż cała akcja dzieje się w zimowej scenerii, w małym miasteczku i zupełnie nie...

więcej Pokaż mimo to