Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

"Dobrze się czyta. I jest zaskakująca. To duża niespodzianka, kim są mieszkańcy dworu..." orzekł dwunastolatek.

Tajemnicze i zagadkowe miejsce akcji początkowo zapowiada, że główny bohater, który się tam znalazł będzie w niezłej opresji. Pojawia się więc oczywiste pytanie: jak się z niej wydobędzie i jak poradzi sobie z zagrożeniami (w tym z współmieszkańcami dość mrocznego dworu).

Fantastyczna powieść dla wczesnych nastolatków, okraszona elementami powieści grozy, okruchami realiów (i nienachalnie podanie wiedzy) z różnych epok historycznych zaskakuje nawet dorosłego czytelnika kierunkiem w jakim zmierza...

Główny bohater - Liam, z ambicjami zostania detektywem wchodzi w (przeznaczoną mu) rolę. Powoli odsłania zagadkę tajemniczego, zmieniającego się ciągle dworu czytelnikom i pomaga jego mieszkańcom w dojściu do prawdy o przyczynach ich pobytu w tym sanatorium/poprawczaku/szpitalu dla psychicznie chorych... Przy okazji powoli dociera do samoświadomości kim on jest i co tam naprawdę robi...

Fabuła pełna znaków zapytania i manewrów zwodzących czytelnika trzyma w napięciu. Sprawnie budowanej opowieści ujmują jednak uroku truizmy typu "Kochałem ją wystarczająco silnie, żeby pozwolić jej odejść". Narracja prowadzonego przez kilkunastoletniego Liama mierzi czasem górnolotnością, a język - sztucznością (Ale może to wina tłumaczenia?).

Duży plus za okładkę Marcina Surmy, która (patrząc po opiniach) przyciąga i spełnia swoją rolę. Podobnie jak fabuła - także zaskakuje. Bo "Dwór" to nie tyle fantastyczna powieść grozy, a opowieść (na poziomie nastolatków) o umiejętności godzenia się z tym co przynosi życie (i śmierć). Plus za psychologiczne ambicje zrozumienia/wytłumaczenia (dość naiwnie) ludzkich postaw wobec spraw ostatecznych.

"Dobrze się czyta. I jest zaskakująca. To duża niespodzianka, kim są mieszkańcy dworu..." orzekł dwunastolatek.

Tajemnicze i zagadkowe miejsce akcji początkowo zapowiada, że główny bohater, który się tam znalazł będzie w niezłej opresji. Pojawia się więc oczywiste pytanie: jak się z niej wydobędzie i jak poradzi sobie z zagrożeniami (w tym z współmieszkańcami dość...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie da się chyba pisać o "Slash" bez kontekstu "Fanfika"...

"Fanfik" w wiarygodny, żywym i naturalnym językiem obrazuje cały ocean emocji nastoletniości, jej burze i huragany. Dla dorosłego czytelnika może być to w pewnych momentach nużące i przegadane. Charakteryzowani z pasją bohaterowie (także dorośli) jednak zdecydowanie bardziej kupują uwagę czytelnika niż ich "kontynuacja" (opisana z punktu widzenia Leona) w "Slash".

W "drugim tomie" powieści N.Osińskiej podjęty temat (homo/transseksualności, ruchów LGTB i równościowych) już nie kupuje bezwarunkowo uznania czytelnika, portretowanie trudów relacji i budowania związku jest znacznie bardziej przegadane, a emocjonalne miotanie się Leona być może jest intrygujące dla rówieśniczego odbiorcy, w niekoniecznie - dla dorosłego, poszukującego wielowymiarowego, zaskakującego bohatera...

Nie da się chyba pisać o "Slash" bez kontekstu "Fanfika"...

"Fanfik" w wiarygodny, żywym i naturalnym językiem obrazuje cały ocean emocji nastoletniości, jej burze i huragany. Dla dorosłego czytelnika może być to w pewnych momentach nużące i przegadane. Charakteryzowani z pasją bohaterowie (także dorośli) jednak zdecydowanie bardziej kupują uwagę czytelnika niż ich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie do końca rozumiem bezbrzeżne zachwyty czy poziom "hałasu", nakręcanego wokół książek Natalii Osińskiej.

Owszem, dotykają istotnego tematu - dojrzewania i odkrywania swoje tożsamości płciowej, społecznego odbioru osób wykraczających poza tzw. "normy", rodzicielstwa nastoletnich dzieci.

Owszem, rzadko kiedy w takim stopniu - z takim rozmachem pisze się o odkrywaniu homo/trans/seksualności.

Owszem, wiarygodnie i dość głęboko sportretowane jest moment "prawie dorosłych" obecnych nastolatków (włącznie z całym folklorem takich zjawisk jak choćby "fan fiction").

Być może nie należy "Fanfika" (ani "Slash") oceniać z całą surowością, ale dlaczego by nie przykładać do książek adresowanych (raczej) do nastolatków miar literatury pięknej?

Debiut N.Osińskiej w dość sprawny (ale i nieskomplikowany ani odkrywczy, a na pewno - "nie innowacyjny") sposób portretuje Tosię - outsiderkę, która choć jest doskonałą kandydatką na gwiazdę towarzyskiej ligi licealnej, od początku podkreśla swoje "odstawanie" i bycie inną. Jest narratorką kreślącą obraz depresyjnych stanów nastoletniości, zagubienia i trudów poszukiwania/budowania swojej tożsamości.
Akcja "Fanfika" budowana jest wokół piętrzenia się okoliczności sprzyjających buntom, bez których (uwaga, rodzice!) nie ma procesu budowania "ja". Tosia poznaje "nowego" w liceum - tajemniczego i zagadkowego Leona, a ta znajomość staje się początkiem skomplikowanej i pełnej zakrętów relacji. Takiej, która pozwala na wejście w proces odkrywania kim naprawdę się jest, budowania tożsamości wbrew społecznym oczekiwaniom. Tosia odkrywa, że jako "idealna" dziewczyna (przebierana - kształtowana w znaczącym stopniu przez apodyktyczną ciotkę, właścicielkę salonu kosmetycznego) o wiele lepiej czuje się w męskich ciuchach. A "kobiecość" nie jest rolą społeczną, która będzie jej dana do odegrania. Powieść Osińskiej z humorem i swadą pokazuje jak rówieśnicze środowisko, szkoła i rodzina reaguje na ten proces. Gdzieś w tle pojawiają się sugestie, jak społecznie jest odbierana homo i transseksualność. Leon, ze swoją trudną i dość tajemniczą historią bycia "innym" jest jednocześnie kontrą do teatralnych zachowań Tosi/Tośka i wsparciem w trudach "walki o siebie".

"Fanfik" w wiarygodny, żywym i naturalnym językiem obrazuje cały ocean emocji nastoletniości, jej burze i huragany. Dla dorosłego czytelnika może być to w pewnych momentach nużące i przegadane. Charakteryzowani z pasją bohaterowie (także dorośli) jednak zdecydowanie bardziej kupują uwagę czytelnika niż ich "kontynuacja" (opisana z punktu widzenia Leona) w "Slash".

Ciekawa i ważna literatura z punktu widzenia "socjologicznego" czy "obyczajowego". Nieco mniej - wbrew powszechnym opiniom - z literackiego.

Nie do końca rozumiem bezbrzeżne zachwyty czy poziom "hałasu", nakręcanego wokół książek Natalii Osińskiej.

Owszem, dotykają istotnego tematu - dojrzewania i odkrywania swoje tożsamości płciowej, społecznego odbioru osób wykraczających poza tzw. "normy", rodzicielstwa nastoletnich dzieci.

Owszem, rzadko kiedy w takim stopniu - z takim rozmachem pisze się o odkrywaniu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zwykle nie "kręcą" mnie tego typu książki, które wpisują się w pewien fenomen kulturowy: jak obrazem przekonywać do czytania (tekstu) czy twórczą destrukcją ("Zniszcz tę książkę") do kontaktu z książką...

Zwykle nie widzę też zbiorowej fascynacji. A książka wzbudziła taką u (czytających) siódmoklasistów...

Komiksowe ilustracje na każdej rozkładówce opowiadają o zaletach czytania. Od najbardziej oczywistych do tych niespodziewanych i żonglujących nieco surrealistycznym żartem. Bez tonu nakazowego, przymusu, dydaktyzmu, na co raczej uczulona jest wczesnonastolatkowa młodzież...

Nie ma przekonywania na siłę. Jest i o wadach książkach... Zwłaszcza o tym, co polityka sprzedażowa i marketing wydawniczy robią książce zrównując ją z "produktem" handlowym.

Nie wiem czy zbiór tych 50 powodów - głównie groteskowych ilustracji okraszonych krótkimi hasłami (nie ma zbyt wiele tutaj "do czytania") będzie przekonujący dla tych "opornych" (sama forma trochę zaprzecza idei.. ale nie widzę innej możliwości). Na pewno to zabawny sposób. W przeważającej części inteligentnie zabawny. To już coś!

Zwykle nie "kręcą" mnie tego typu książki, które wpisują się w pewien fenomen kulturowy: jak obrazem przekonywać do czytania (tekstu) czy twórczą destrukcją ("Zniszcz tę książkę") do kontaktu z książką...

Zwykle nie widzę też zbiorowej fascynacji. A książka wzbudziła taką u (czytających) siódmoklasistów...

Komiksowe ilustracje na każdej rozkładówce opowiadają o zaletach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Karol Kalinowski zasłynął jako autor "Łaumy", która jest po trochu przetworzeniem motywu dziewczynki (Doroty) podróżującej by spotkać i zrozumieć świat zasiedlony przez stwory i postaci z mitologii słowiańskiej.

"Łauma" to dużo sprawniej zbudowana i poprowadzona narracja o świecie zagubionego miasteczka - miejsca wybranego na osiedlenie przez bohaterów mitologii słowiańskiej. Tym razem głównymi bohaterami autor czyni chłopca (i jego ojca). Dużo humoru, zaskakujących relacji, drugoplanowych postaci, które wprowadzają cały panteon postaci zapomnianych i wymazanych z kulturowej pamięci. Do tego diagnozy współczesności i oceny tego, co "ludzkie" (w tym drogi do zatracenia). Z werwą i dowcipem o ważnych sprawach.

Karol Kalinowski zasłynął jako autor "Łaumy", która jest po trochu przetworzeniem motywu dziewczynki (Doroty) podróżującej by spotkać i zrozumieć świat zasiedlony przez stwory i postaci z mitologii słowiańskiej.

"Łauma" to dużo sprawniej zbudowana i poprowadzona narracja o świecie zagubionego miasteczka - miejsca wybranego na osiedlenie przez bohaterów mitologii...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wciągająca i trzymająca w napięciu niepokojącą zagadką
opowieść o nauce bycia w świadomej relacji, bycia z innymi,
o przyjaźniach i szacunku dla człowieka.

Narracja Mirandy, skupiona wokół tajemniczych, niejasnych liścików (których sens próbujemy razem z nią zrozumieć), przyjaciela z lat dziecięcych, którego straciła (jak się jej wydaje) oraz nawiązywania nowych przyjaźni - poznawania ludzi staje się obrazem dojrzewania i uczenia się bycia z innymi.

Budowane napięcie związane jest nie tylko z listowną zagadką, ale i udziałem matki Mirandy w teleturnieju oraz oczekiwaniem na wielką wygraną. Z rozdziału na rozdział, dwunastolatka zaczyna widzieć i rozumieć coraz więcej: swoje postawy, błędy, zachowania innych ludzi, konsekwencje milczenia i zgody na pewne zachowania, bezpodstawne uprzedzenia, różnice, które nie powinny mieć znaczenia, a jednak mają.

Obrazy z życia wczesnej nastolatki, powroty do domu, sceny z życia domowego, wizyty u koleżanek, sytuacje szkolne, rozmowy z ludźmi, obserwacje ulicy - najbliższego otoczenia z codzienności stają się okazją do przemyśleń "mimochodem" o tym, jak działa świat i jak funkcjonują z nim ludzie. A z nimi i wobec nich - sama bohaterka.

Ta książka z fantastycznym wątkiem (i bezpośrednim odniesieniem do innego tekstu - "Fałdki czasu" M. L'Engle) staje się obrazem zyskiwania świadomości od skali mikro (relacji z najbliższymi) do skali makro (jak kategoria "człowiek" dzielona jest na poszczególne kategorie i segregowana). Pewne problemy subtelnie są zaznaczone w tle, inne - wybrzmiewają w przemyśleniach Mirrandy, która została tak nazwana, by jej imię kojarzyć z prawami człowieka (tzw.Prawa Mirandy są komunikowanie aresztowanym w USA; i nie tylko)

Sprawnie prowadzona narracja, budowana prostym, oszczędnym językiem nie ma ambicji robienia "wykładu o życiu". Miranda naturalnie i mimochodem pokazuje, jak "podnieść welon" (przez który patrzymy na świat), aby zobaczyć oraz zrozumieć sprawy ważne.

Wciągająca i trzymająca w napięciu niepokojącą zagadką
opowieść o nauce bycia w świadomej relacji, bycia z innymi,
o przyjaźniach i szacunku dla człowieka.

Narracja Mirandy, skupiona wokół tajemniczych, niejasnych liścików (których sens próbujemy razem z nią zrozumieć), przyjaciela z lat dziecięcych, którego straciła (jak się jej wydaje) oraz nawiązywania nowych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Faktycznie to książka, w której nie można przewidzieć zakończenia. Georges, dwunastolatek, relacjonuje krok po krok nową sytuację w której się znalazł oraz narastające też (czające się wcześniej) problemy. Utrata pracy przez ojca, sprzedaż domu, przeprowadzka do nowego mieszkania, nieobecność mamy, konflikty w szkole, nowe relacje, związana z nimi tajemnica i intryga detektywistyczna… Dorastanie i mierzenie się ze światem. Nastoletnie "sprawdzam" dla tych rodzicielskich teorii, którymi próbujemy objaśnić świat (imię głównego bohatera nadane mu na cześć sławnego malarza - neoimpresjonisty i jego dzieło jest do tego kluczem).

Akcja „Kłamcy i szpiega” zwodzi i co chwila robi uniki w błąd. Narracja składająca się z okruchów i momentów z życia głównego bohatera, odsłania krok po kroku, czego tak naprawdę dotyka: zagubienia, losu outsidera, indywidualnego borykania się z trudnościami, skrywanymi i kotłującymi się emocjami, pozorów, które zwodzą, motywów postępowania...

Opowiada o zasadach i konwencjach, maskach i rolach, które narzuca grupa, stawia pytania o ich przekraczanie. I co bardzo ważne – pokazuje dorosłych gotowych do pomocy i wspierania. Nie – pouczania i nakazywania.

"Kłamca i szpieg" to trochą taka, ubrana w atrakcyjną, sprawienie zbudowaną i prowadzoną narrację, wersja „w co grają ludzie”* adresowaną do wczesnych nastolatków. Nie tylko dla tych borykających się z tym, że ich „norma” odstaje od „norm” dominujących grup. To opowieść o jednoczesnym pragnieniu istnienia nienaruszalnych zasad i wykraczaniu poza nie – o pomyśle, co robić, kiedy stają one się źródłem ostracyzmu i wykluczenia.

I naprawdę nie mogę napisać więcej, żeby nie odbierać przyjemności lektury tej książki. Warto! (nie dajcie się wprowadzić w błąd okładce)




* „W co grają ludzie” Eric Berne – omawia on sytuacje społeczne, ujmując je w konwencji "gier" a relacje międzyludzkie ujmuje w kategoriach tzw. analizy transakcyjnej.

Naprawdę nie można napisać więcej, żeby nie odbierać przyjemności lektury tej książki. Warto!

* „W co grają ludzie” Eric Berne – omawia on typowe sytuacje społeczne, ujmując je w konwencji "gier" a relacje międzyludzkie ujmuje w kategoriach tzw. analizy transakcyjnej.

Faktycznie to książka, w której nie można przewidzieć zakończenia. Georges, dwunastolatek, relacjonuje krok po krok nową sytuację w której się znalazł oraz narastające też (czające się wcześniej) problemy. Utrata pracy przez ojca, sprzedaż domu, przeprowadzka do nowego mieszkania, nieobecność mamy, konflikty w szkole, nowe relacje, związana z nimi tajemnica i intryga...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Większość osób zapewne od-czyta z okładki przede wszystkim, obciążone rozmaitymi kontekstami, słowo „WOJNA”. Jak napisać o tej książce, by pokazać, że zaprzecza ona schematom, dekonstruuje pewne oczywistości (zwłaszcza w naszej kulturze), by opowiedzieć o niezwykle istotnej sprawie – prawie do człowieczeństwa… ?! Prawie dziecka do godności i szacunku. I mozole budowania świata, budowania „ja” - tożsamości, w sytuacji, kiedy wszystkie oczywistości i relacje zostały zaburzone. To książka o rodzicielstwie bez więzów krwi. I jego braku pomimo biologicznego bycia matką.

Tak jak "Jeż" Katarzyny Kotowskiej opowiada o trudzie adopcji i nowego rodzicielstwa, tak "Wojna, która ocaliła mi życie” pokazuje tą drugą stronę – przerażenie, zagubienie, ale i moc dziecka uczącego się świata odnowa.

Siłą bezpośredniej narracji (czasem gubiącej się w obranej konwencji ) głównej bohaterki jest konieczność znalezienia słów, zrozumienia pojęć, z którymi do tej pory nie miała do czynienia. Cenię tę formę wymownie oddającą (przejmującą) sytuację dziewczynki, która świata bez przemocy i okrucieństwa nie rozumie ani nie umie się do tego przyznać czy też nie ma narzędzi, aby o tym opowiedzieć. „Słyszymy” jej myśli, monologi (relacje „z” tego co się wydarzyło wokół i w niej), widzimy świat od jej strony.

Ada i brat Jamie nie wiedzą czym jest choinka, co to są prezenty, kiedy mają urodziny ani na czym polegają.

Cała powieść rozgrywa się w Anglii tuż przed i po wybuchu II wojny światowej. Nie o tę wojnę jednak chodzi w tytule.
Wydarzenia II wojny światowej stają się pretekstem do napędzania i uzasadniania fabuły. Są istotne, o tyle, na ile ważne jest tło warunkujące życie bohaterów. I ich los. Wojna wkracza w ich życie i stawia nowe wyzwania – jest impulsem do zmiany dotychczasowego porządku. „Dzięki” wojennym okolicznością główna bohaterka odnajduje także swoją siłę i moc. Nie jest to jednak książka, która gloryfikuje zbrojne konflikty.

Wybaczając książce zbyt ckliwy i obliczony na „filmowy efekt” happy end, doceniam obraz wewnętrzny dziecka w stanie wojny o siebie; walki, którą trzeba stoczyć ze sobą, z tym, co z „ja” zrobili ludzie, których zadaniem powinno było wspierać, nie rujnować.

„Wojna, która ocaliła mi życie” to także opowieść o walce ze stereotypami i schematami, które produkuje społeczeństwo, rodzina, instytucje… To opowieść o kobietach i dziewczynkach, ich postawach i sposobach na walkę o życie – nie tylko przeżycie (trochę w kontrze do przewijających się żołnierzy, męskich fascynacji). Poruszająca historia o sile i mocy, walce, w której, co zaskakujące, nie ma przegranych.

Większość osób zapewne od-czyta z okładki przede wszystkim, obciążone rozmaitymi kontekstami, słowo „WOJNA”. Jak napisać o tej książce, by pokazać, że zaprzecza ona schematom, dekonstruuje pewne oczywistości (zwłaszcza w naszej kulturze), by opowiedzieć o niezwykle istotnej sprawie – prawie do człowieczeństwa… ?! Prawie dziecka do godności i szacunku. I mozole budowania...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Trzy, dwa, raz, Günter Grass Joanna Czaplewska, Elżbieta Pałasz, Katja Widelska
Ocena 7,0
Trzy, dwa, raz... Joanna Czaplewska, ...

Na półkach:

To mogła być dobra, ciekawa i ważna książka.

Opowieść o dzieciństwa w Gdańsku Güntera Grassa prowadzona od 1934 roku do wybuchu II wojny światowej (z krótką, dodatkową notką) pokazuje egzotykę ówczesnego Gdańska - zupełnie innego świata, który raczej nie gości w podręcznikach do historii. A szkoda.

Trzy krótkie opowieści: o domu rodzinnym i sklepie kolonialnym rodziców, kaszubskiej rodzinie matki i o wybuchu wojny miały szansę, by wydobyć się z mozolnie prowadzonej, przegadanej narracji. I powiedzieć coś ważnego - na przykładzie życiorysu pisarza - noblisty pokazać drogę odnajdywania swojego miejsca, mechanizmy uwodzenia hitleryzmem, los Gdańskich Niemców podczas wojny i po przegranej. Powiedzieć wprost o błędach. O trudnych i skomplikowanych losach tych, którzy nagle znaleźli się po dwóch stronach "barykady". Przestrzec przed tym, w co wplątał się naród niemiecki, wspierając hitleryzm i nacjonalizm (zatrważające, ale to aktualny temat "na dziś" właśnie w Polsce...)

Tymczasem książka Elżbiety Pałasz robi to, co większość polskich twórców: dezerteruje. Ucieka przed tym, aby uczciwie opowiedzieć dziecku o trudnym temacie.
Bo co to za puenta?!
>>> I na tym kończy się trzecia i ostatnia z historii w tej książce. Potem bywało różnie. Rodzina Grassów po przegranej wojnie musiała wyjechać do Niemiec. Günter Grass zrealizował swoje dziecięce marzenie i został wielkim pisarzem. Otrzymał Nagrodę Nobla i czasem odwiedzał Gdańsk, który po wojnie znalazł się w granicach Polski<<<

Książka, która zdobyła wyróżnienie graficzne w konkursie IBBY Książka Roku 2016 robiła również nadzieję, że i obraz wniesie coś istotnego do tekstu. Jednak tak jak nie wystarczy "opisać", tak rozczarowują "po prostu" ładne ilustracje.

To mogła być dobra, ciekawa i ważna książka.

Opowieść o dzieciństwa w Gdańsku Güntera Grassa prowadzona od 1934 roku do wybuchu II wojny światowej (z krótką, dodatkową notką) pokazuje egzotykę ówczesnego Gdańska - zupełnie innego świata, który raczej nie gości w podręcznikach do historii. A szkoda.

Trzy krótkie opowieści: o domu rodzinnym i sklepie kolonialnym rodziców,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ważna książka ze względu na poruszane tematy, niby odległe geograficznie, ale wkraczające w życie "zasobnej Północy" w taki a nie inny sposób.

Dwie przeplatające się historie z Południowego Sudanu: jedna z połowy lat 80-tych i druga z 2008 roku dotyczą tego samego problemu: konfliktów politycznych i zbrojnych, kłopotu z zaopatrzeniem w wodę i tego wszystkiego, co jest skutkiem braku podstawowych warunków do życia. Książka próbuje poszukać źródła kryzysów uchodźczych, dać do myślenia tym, którzy w zasobnych krajach (choćby w wodę, bez której nie ma życia) nie mogą zrozumieć konieczności niesienia pomocy.

Opowieść odsłaniająca realia życia (walki o życie) w Południowym Sudanie, na terenie którego od 1983 roku toczył się jeden z najkrwawszych i najdłuższych konfliktów w Afryce.

Szkoda, że w tej opowieści zabrakło konsekwentnego skupienia nad tym jak odpowiedzieć o ważnych sprawach. Koncepcja dwugłosu, w pewnym momencie zaczyna przechodzić w dość powierzchowną narrację, skrótowo obchodząc się z emocjami i losami dwójki głównych bohaterów.

Ważna książka ze względu na poruszane tematy, niby odległe geograficznie, ale wkraczające w życie "zasobnej Północy" w taki a nie inny sposób.

Dwie przeplatające się historie z Południowego Sudanu: jedna z połowy lat 80-tych i druga z 2008 roku dotyczą tego samego problemu: konfliktów politycznych i zbrojnych, kłopotu z zaopatrzeniem w wodę i tego wszystkiego, co jest...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Dom, który się przebudził Emilia Dziubak, Martin Widmark
Ocena 8,3
Dom, który się... Emilia Dziubak, Mar...

Na półkach:

Nic odkrywczego, ani nowego, ani wyjątkowego...
Pieczołowicie przygotowany projekt (starannie zaprojektowana książka, począwszy od okładki) o ciężarze samotnej starości. Jak zwykle w takich opowieściach, ożywczą zmianę do wyrwania się z depresyjnych nastrojów wprowadza małe dziecko. A właściwie "zlecenie" przyniesione starszemu mężczyźnie przez chłopca z sąsiedztwa (właściwie w żaden sposób nie umotywowane) opiekowania się doniczką. "Być może z niej coś wykiełkuje"...

Ilustracje Emilii Dziubak umiejętnie budują nastrój opowieści - wydobywania się z mroków ("podziemi") ku życiu i światłu, szkoda, że najczęściej "dosłownie" powtarzają to, co jest w tekście. I nie wychodzą poza niego.

W sumie dość banalna historia, z widoczną, oczywistą ideą. Niektórych wzrusza, mnie nudzi skrótowością, wtórnością, brakiem pomysłu, jak stale obecny motyw "wymiany pokoleniowej" ująć w nowe ramy.

Zdecydowanie lepiej sięgnąć po "Czy umiesz gwizdać Joanno" Ulfa Starka

Nic odkrywczego, ani nowego, ani wyjątkowego...
Pieczołowicie przygotowany projekt (starannie zaprojektowana książka, począwszy od okładki) o ciężarze samotnej starości. Jak zwykle w takich opowieściach, ożywczą zmianę do wyrwania się z depresyjnych nastrojów wprowadza małe dziecko. A właściwie "zlecenie" przyniesione starszemu mężczyźnie przez chłopca z sąsiedztwa...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Jak donosi notka na okładce autorzy książki przedstawiają "kolejne małe arcydzieło"... Nie wierzcie w to.

Miłym oku ilustracjom towarzyszy toporny, z dydaktycznym zacięciem, przewidywalny do bólu, skomponowany wg dyktatu rymów częstochowskich tekst.
O tym, jak i dziewczynka może być "inżynierką", ale żeby nią zostać, trzeba najpierw nie zrażać się niepowodzeniami i śmiechem dorosłych...

Niby wiem, że wg trendu na rynku - książki z "kobietami", z "dziewczynkami i ich postawami wbrew stereotypom" każde wydawnictwo musi mieć, ale nie da się napisać czegoś bardziej z polotem?
Tym bardziej, że nie jest to pierwsza książka duetu tych autorów. Czyżby znaleźli "przepis na sukces"?

>>> Twój pierwszy niewypał wspaniale się udał!
Chodźmy, zróbmy następny! Tak rodzą się cuda!"

Szkoda czasu. Wolę, kiedy ktoś eksperymentuje na własną rękę. Lepiej sięgnąć po "Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek.".

Jak donosi notka na okładce autorzy książki przedstawiają "kolejne małe arcydzieło"... Nie wierzcie w to.

Miłym oku ilustracjom towarzyszy toporny, z dydaktycznym zacięciem, przewidywalny do bólu, skomponowany wg dyktatu rymów częstochowskich tekst.
O tym, jak i dziewczynka może być "inżynierką", ale żeby nią zostać, trzeba najpierw nie zrażać się niepowodzeniami i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam dystans do takiego szczeniackiego poczucia humoru (przy całym moim szacunku dla dzieci i dla tego co dziecięce). Sądzę, że da się pisać dla dzieciaków prosto i zabawnie, o ważnych sprawach, bez tego humoru sytuacyjnego opartego na pierdzeniu, smarkaniu i obdarzaniem glutami czupryn kolegów...

Tytuł wiele wyjaśnia - chodzi o skłonności czy pomysły, na które dorośli patrzą z niepokojem, sztywno wierząc w paranoje pt "bądź normalny" (czyli jaki?).
W opowieści Davida Walliamsa dostajemy obraz nietypowej (jak na polskie realia) rodziny, którą opuściła matka. Jest ojciec - kierowca tira, ze zdiagnozowaną przez syna depresją po rozstaniu, problemem z jedzeniem, którym zapycha swoje smutki i dwóch jego synów. Młodszy, który jest głównym bohaterem i narratorem staje się trochę sędzią diagnozującym problemy otoczenia, i po trosze katalizatorem tego, co upchnięte i o czym "się nie mówi".

Całe napięcie budowane jest wokół jego "skłonności" do kobiecych zainteresowań (moda i "strojenie się"), a komedia omyłek i cały ambaras wynika z pomysłu na eksperymentalne "przebranie się".

Wszystkich oburzonych - uspokajam. Nie ma tutaj mowy o skłonnościach "trans", Dennis zakochuje się (?) w dziewczynie, a do tego jest gwiazdą szkolnej drużyny futbolowej (uff, a więc całkiem "normalny" chłopak...)

Wszystko co istotne, schowane jest tutaj pod pozornie lekką narrację: problemy samotnego - męskiego - rodzicielstwa, trud radzenia sobie z rozstaniem i stratą (odejście matki, między wierszami motywowane, z życia eks-męża i życia dzieci), nieumiejętność rozmawiania i przejawiania emocji, opresyjna szkoła-instytucja, przewrażliwieni, czasem obłudni dorośli grającymi w rozmaite "gry" z dzieciakami, które szukają własnej drogi...

Jeśli nie da się pogadać się "wprost" z chłopakami o emocjach i o tym, co jest tzw "normą" to godzę się nawet na smarki i pierdzenie, pod warunkiem, że taka opowieść zachęci "męski świat" to skontaktowania się z emocjami i swoimi trudnościami...

Mam dystans do takiego szczeniackiego poczucia humoru (przy całym moim szacunku dla dzieci i dla tego co dziecięce). Sądzę, że da się pisać dla dzieciaków prosto i zabawnie, o ważnych sprawach, bez tego humoru sytuacyjnego opartego na pierdzeniu, smarkaniu i obdarzaniem glutami czupryn kolegów...

Tytuł wiele wyjaśnia - chodzi o skłonności czy pomysły, na które dorośli...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Poruszająca, z intrygującą konstrukcją, sposobem prowadzenia narracji i umiejętnością budowania napięcia, by opowiedzieć o ważnych sprawach, powieść o chichocie historii. I tragediach II wojny, zwykłych ludziach. O przekorze losu i o tym, co jest istotą człowieczeństwa w sytuacjach skrajnych.

Ale to książka także o pamięci. O rodzicielstwie. O nie-obojętności. O świecie, którego chcielibyśmy dla swoich dzieci. Na tu i teraz, także i niestety...

Poruszająca, z intrygującą konstrukcją, sposobem prowadzenia narracji i umiejętnością budowania napięcia, by opowiedzieć o ważnych sprawach, powieść o chichocie historii. I tragediach II wojny, zwykłych ludziach. O przekorze losu i o tym, co jest istotą człowieczeństwa w sytuacjach skrajnych.

Ale to książka także o pamięci. O rodzicielstwie. O nie-obojętności. O świecie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka, na którą można poczekać w bibliotece, przeczytać albo i nie, odłożyć na półkę... Niestety. Bardzo na nią czekałam, cenią i szanując Annę Dziewit-Meller za "Górę Tajget".

„Damy, Dziewuchy, dziewczyny” to zbiór życiorysów sławnych kobiet, wybranych głównie ze względu na ich niezależność, upór, osiągnięcia, zaangażowanie w zmianę świata i stereotypów nim rządzących. Jest (obowiązkowo we wszystkich tego typu publikacjach) Maria Skłodowska-Curie, ale i Świętosława (Córka Mieszka I), rymopisarka Elżbieta Drużbacka, pierwsza kobieta chirurg – Magdalena Bendzisławska, są kobiety architektki, aplinistka, malarka, nauczycielki, projektantka, i kilka innych.

Po życiorysach wszystkich ważnych kobiet – kandydatek na idolki czy wzorce chadzania własnymi drogami – przewodniczką jest Anna Henryka Pustowójtówna. „Awanturnica” (jak sama się nazywa) z czasów Powstania Styczniowego, niezależna bohaterka występująca nie tylko przeciw zaborcom, ale i wszystkich ograniczeniom, które nakładała na dziewczyny epoka i relacje społeczne.

Nie mogę jednak zrozumieć, dlaczego, by opowiedzieć o wszystkim i przedstawić bohaterki książki, Anna Henryka wykreowana jest na „kumplującą” się narratorkę – rówieśniczkę odbiorczyń. Konfidencjonalnemu tonowi towarzyszą jakieś zdrobnienia, spoufalanie się drobnymi dygresjami, jakieś takie „mizianie się” do czytelniczki (i czytelnika?), wplatanie w historyczne treści co rusz rekwizytów współczesności (te szkolne wycieczki z chipsami!)

"Od tego siedzenia nieruchomo tyle lat w starej książce zdrętwiały mi nogi i ręce. Niechże się przeciągnę! O tak! O niebo lepiej. Wiesz co – poczekaj chwilę. Ja tylko szybko wskoczę na konika, zrobię małą rundkę po okolicy i zerknę, czy koleżanki już gotowe na naszą wizytę. To potrwa tyle co nic, obiecuję! Rozejrzę się tylko i wracam."


Jeśli narratorka siedziała tyle lat w starej książce to skąd wie o wszystkich bohaterkach, które żyły dużo po niej? Po co te atrybuty współczesności? A do tego posługiwanie się historycznymi formami językowymi: "Namówiłam więc koleżanki, żeby otwarły dla ciebie swoje domy i wyciągnęły z kufrów najlepsze historie". Dlaczego inne bohaterki nie zabierają więc głosu, schowane „za szybką” opowieści Anny Henryki? Podstawowe pytanie i wątpliwość: czy nie da się opowiedzieć o ważnych kobietach, bez błaznowania i tego sztucznego spoufalania się? Czy to nie wiara we współczesne czytelniczki i ich kompetencje?

Książka, na którą można poczekać w bibliotece, przeczytać albo i nie, odłożyć na półkę... Niestety. Bardzo na nią czekałam, cenią i szanując Annę Dziewit-Meller za "Górę Tajget".

„Damy, Dziewuchy, dziewczyny” to zbiór życiorysów sławnych kobiet, wybranych głównie ze względu na ich niezależność, upór, osiągnięcia, zaangażowanie w zmianę świata i stereotypów nim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pija Lindenabum niezawodnie, operując skrótem i uproszczeniem, tak by przykucnąć na poziomie możliwości kilkulatka, oszczędnie w słowie, wymownie w obrazie, dotyka istotnego. Pokazując w bezpiecznym „kostiumie zwierzęcym” historię poszukiwania nowego miejsca do życia, opowiada o współczesnym świecie i problemach, wśród których żyją nasze dzieci.

Pozornie lekko, z przymrużeniem oka, z taktem żonglując dramatyzmem sytuacji i dowcipem, tłumaczy czym może być uchodźctwo, nie uciekając od gorzkich komentarzy, ukrywających się w obrazie, znaczących drobnych rekwizytach, dialogach. Zostawia przestrzeń na rozmowę dorosłego i dziecka, pytania, wątpliwości, obserwacje postaw.

Piękna opowieść o „pogodach i niepogodach” tych „nie-rasowych” (znacząco) bohaterów i ich spotkaniu w „nowym kraju” z pudlami (znacząco wystrzyżonymi) ujmuje mnie prostotą przekazu, oszczędnością tekstu (z tą nie-do-podrobienia frazą Pijii), tym, jak obraz operuje detalami (niosącymi ukryte znaczenia), kolorem, przestrzenią i perspektywą. Emocjami.

Historia towarzysząca „innym” w poszukiwaniu miejsca „do życia”, pokazująca jak może wyglądać spotkanie z mieszkańcami „nowego świata”, niesie otuchę i nadzieję. Zakończenie (może zbyt szybkie i niecierpliwe) nie niesie ze sobą jednak fałszu bezwzględnego happy endu. Ostatnie słowa i wielokropek zostawiają książkę o „Pudlach i frytkach” otwartą na dywagacje. Nie tylko o (pozornie) głównych bohaterach i ich losie…

Według mnie – to książka nie do przeoczenia, dla młodszych i rodziców tychże.


więcej >>> https://pozarozkladem.blogspot.com/2017/11/pudle-i-frytki.html#more

Pija Lindenabum niezawodnie, operując skrótem i uproszczeniem, tak by przykucnąć na poziomie możliwości kilkulatka, oszczędnie w słowie, wymownie w obrazie, dotyka istotnego. Pokazując w bezpiecznym „kostiumie zwierzęcym” historię poszukiwania nowego miejsca do życia, opowiada o współczesnym świecie i problemach, wśród których żyją nasze dzieci.

Pozornie lekko, z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Historia trochę jak o Kopciuszku. Słaba, ciągle zmęczona i głodna sierota odnajduje w swej niedoli moc. Uczy się ciężko pracować. Postanawia, że nigdy więcej nie będzie biedna. Zaczyna samodzielne życie po opuszczeniu sierocińca, pracę - szwaczki i w kabarecie (dorośli wiedzą co to oznaczało na początku XX wieku...)

"To, co robi, nie wystarczy jednak, by stać się znaną i bogatą.

Pewnego dnia Coco z walizeczką w ręku puka do drzwi
niezwykle bogatego znajomego.
- Masz taki duży dom, z pewnością znajdzie się w nim i pokoik dla mnie.
Czy zgodzisz się, bym dotrzymywała ci towarzystwa?"


A potem wszystko toczy się w zawrotnym tempie: rewolucyjne pomysły na na spodnie do jazdy konnej (tak naprawdę ktoś je zaprojektował dla Coco Chanel, nie zrobiła tego sama), sklep z kapeluszami wyznaczającymi nowe trendy, wyzwolenie kobiet z gorsetów, wygodne, sportowe ubrania, chłopięca fryzura, perfumy - "zapach pięknej kobiety"... (bo "kobieta bez zapachu to kobieta bez przyszłości" jak mawiała, czasem dodając "Kiedy powinnyśmy używać perfum? Wtedy, kiedy chcemy być pocałowane"). I ikoniczna mała czarna.

"A Coco?
Ubrana w zgrabny strój, nie jest już kopciuszkiem"

"Coco i jej mała czarna sukienka" Annemarii Van Haeringen, wydana na jesiennej fali książek pod hasłem "kobiety" opowiada uroczą historię o młodej dziewczynie, która robi zawrotną karierę - co już dopowiada czytelnik (kojarząc hasło "Coco Chanel"). Ilustracje (Muchomorze, bardziej tam widzę wtórność wobec Quentina Blake'a niż wpływy Matisse’a) w tej książce podkreślają jej moc do samostanowienia: główna bohaterka obserwuje, pracuje, działa. Zmienia świat - podpowiada dość lakoniczny i powierzchowny tekst.

Książka zatrzymuje swą narrację w bezpiecznym i wygodnym momencie. Na początku mgliście (co rozumiem zważywszy na wiek odbiorców) wspomniana jest rola mężczyzn i kochanków w życiu Chanel. Znamienne jest jednak dla mnie zdanie o tym, że praca i umiejętności nie wystarczą, by przestać by biedną. Nie ma słowa o postawie Coco podczas II wojny, jej niejasnej roli i związków z hitlerowcami, nie ma miejsca na posądzenia o antysemityzm (i historię próby "wywłaszczenia" jej żydowskich wspólników "od perfum"). W kąt zostają uprzątnięte jej bon-motty w stylu "Spójrz na kobietę w sukience: jeśli nie ma kobiety, nie ma też sukienki" czy "Lepiej podążać za modą, nawet jeśli jest brzydka. Oddalać się od niej jest równoznaczne ze stawaniem się postacią śmieszną.".

Czy naprawdę mamy uwierzyć, że ubranie i kropla perfum "w których się sypia" gwarantuje wyzwolenie z roli Kopciuszka? I sprzedawać takie bajki dzieciom?

więcej
>>> http://pozarozkladem.blogspot.com/2017/11/elementarz-wiedzy-o-kobiecie.html

Historia trochę jak o Kopciuszku. Słaba, ciągle zmęczona i głodna sierota odnajduje w swej niedoli moc. Uczy się ciężko pracować. Postanawia, że nigdy więcej nie będzie biedna. Zaczyna samodzielne życie po opuszczeniu sierocińca, pracę - szwaczki i w kabarecie (dorośli wiedzą co to oznaczało na początku XX wieku...)

"To, co robi, nie wystarczy jednak, by stać się znaną i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Zmutowane litery" orzekła 10-latka. I choć miała na myśli wielkość druku, to można dostrzec w tej opinii i drugie dno. Książki pożyczone z biblioteki z ciekawości dzięki dobrze widocznemu dymkowi "w przekładzie Wojciecha Manna", co podnieść ma wartość książki czy też zwrócić uwagę na nieznaną w Polsce autorkę i bohaterkę. Udało się.

Wydawnictwo Literackie promuje "klasykę amerykańskiej literatury dla dzieci" z lat 60 i 70-tych inną ikoną - W.Mannem. Ale lojalnie informujemy, że oprócz dużych liter dla początkujących czytelników, zbyt długich, złożonych zdań (to wyklucza jednak naprawdę początkujących), dawki nieco absurdalnego humoru (z ryzykownym dziś odcieniem - cały humor opiera się na dysfunkcyjnej służącej i jej literalnym odbieraniem metafor, co jest wyznacznikiem niepełnosprawności), niewiele tu ciekawego (choć widzę takiego 7-latka, który może się dobrze bawić). Trochę niejasności interpunkcyjnych (błędów). Rumieńców w "Wracaj, Amelio Bedelio!" dodają dużo ciekawsze ilustracje Wallace'a Trippa prowokujące do myślenia co sprawia więcej kłopotu: przekład tekstu czy dostosowanie go do ilustracji? (zawikłanie z upinaniem włosów "szpilkami" gdy my widzimy agrafki...)

Generalnie: śmichy-chichy z "gosposi", odgrzewane kotlety ze stereotypowymi sylwetkami kobiet, które obsługują mężczyzn. Z zarezerwowanymi dla nich istotnymi rolami: Pana kierownika, lekarza, kierowcy wożącego żonę... Na upartego można widzieć w Amelii Bedelii "pierwsze czytanki", tylko czy o taki obraz świata chodzi?

"Zmutowane litery" orzekła 10-latka. I choć miała na myśli wielkość druku, to można dostrzec w tej opinii i drugie dno. Książki pożyczone z biblioteki z ciekawości dzięki dobrze widocznemu dymkowi "w przekładzie Wojciecha Manna", co podnieść ma wartość książki czy też zwrócić uwagę na nieznaną w Polsce autorkę i bohaterkę. Udało się.

Wydawnictwo Literackie promuje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Moje pierwsze pytanie po odłożeniu tej książki (w trakcie czytania wątpiłam jeszcze w istnienie redakcji i korekty tekstu): czy nie było lepszej do Nagrody Conrada? Potem doczytałam, że o wyborze decyduje ilość nadesłanych głosów. Wszystko jasne?
Chciałabym napisać, że pasja do „dawania świadectwa” i głosu tym nie słyszanym (chwalebne) to jeszcze nie jest (dobra) literatura.
„Ma być czysto” z ambicjami dokumentu – utrwalenia obrazu życia tych nie-widzianych nie jest "nowym typem" prozy, jak chcieliby niektórzy. Ani A.Cieplak "nową Masłowską" co sugerują zachwyty nad językiem, który buduje tę powieść.

"Ma być czysto" to jednak książka ważna. Ważna, zwłaszcza w kontekście tego, co „rodzimi” (zawodowi) twórcy podsuwają „gimbazie” (która zaraz odejdzie w zapomnienie) albo jak o niej piszą, chcąc widzieć w 14, 15-latkach wciąż dzieci. A współczesność zazwyczaj nie pozwala im na bycie dzieckiem - tkwienie w beztrosce.

„Ma być czysto” opiera się na zderzeniu dwóch światów i „warstw społecznych: życia piętnastoletniej Oliwki, która opiekuje się młodszym rodzeństwem, „mieszka” z ojczymem w kamienicy scharakteryzowanej przez klatkę „pachnącą szczochami” i życia Julii – dziecka umownej (aspirującej) „klasy średniej”. Ta druga dziewczyna zostaje mało prawdopodobnie „przeprowadzona” do gorszej szkoły w pogoni za lepszą cenzurką na koniec gimnazjum.
Książka zadedykowana „Dziewczynom, o których mówi się źle” ma jeszcze inne bohaterki: Magdę (Magdo-Tata) – macochę Julii (w pokoleniowym rozkroku pomiędzy swoim partnerem a rocznikiem jego córki) i czarny charakter drugiego planu: Elę-Exelę, stereotypową rozwiedzioną „ex”żonę – tyranizującą matkę Julii. Są jeszcze dość pośpiesznie i topornie nakreślone sylwetki trzeciego planu: koleżanki-intrygantki z gimnazjum („Airmax-iary), nieobecna matka Oliwi przybywająca z „NRD” (Niemieckiego Raju Dziadków i Babć), „na miejscu” jedynie dzięki kolejnym przypadkowym (?) ciążom, zaradna babka, wyluzowana Ania – pracowniczka MOPSu (okołotrzydziestolatka, koleżanka Magdy).
Obok nich , trochę z innych światów, przybywają chłopcy, chłopacy, mężczyźni (?) – czyli Ci więksi i starsi.
„W ma być czysto” od wszechwiedzącego narratora (skoro to „literatura” odklejam go od doświadczeń zawodowych i życiowych autorki – pracowniczki świetlicy Krytyki Politycznej) dostajemy opowieść o zderzeniu różnych światów: płci, „klas społecznych”, pokoleń, „stanu cywilnego” (żony – mężowie, partnerki – partnerzy/konkubiny - konkubenci)

Dostajemy przemyślenia o współczesnych rodzinach, rozwodach, ex-żonach, modelach życia i pracy, o tym, co publiczne i prywatne, o kryzysie sprawiedliwości i solidarności społecznej, o mechanizmach segregacji ekonomicznej i kulturowej.

Do tego okruchy folkloru „gimbazy” i „tych, gdzieś tam” z marginesu, piosenki, gry, wyzwania, rys środowiska i czasu, do którego najczęściej „dorośli” nie mają dostępu. Do tego przypadkowa inicjacja (koniecznie do zaliczenia), ciąża urojona (albo i nie), echa obelgi pt. „gej” (bo ma fryzurę a la Bieber), trawa, Żubrówka, dopalacze, faszyzujący Karol raz onieśmielony „cudowną-dziewczyną-nie-dla-niego”, raz „nowy patriota” gardzący kobietami – karykaturalny gwałciciel, który nie może się zdecydować czy jest „z natury zły” czy totalnie niedojrzały i zagubiony. I bardzo istotne: lajki, Snap, „wirtualna” rzeczywistość, która jest „tą bardziej”. Wcale nie równoległą, tylko tą ważniejszą.

Bohaterowie i ich losy to okazje do diagnoz „frakcji MOPSiaków” i reszty zasobnego świata odwróconego … tyłem (subtelnie rzecz ujmując).
Tak jak piętnastolatkowie prowadzą „życie publiczne” w różnych sieciowych kanałach, tak „Ma być czysto” postanawia je raz jeszcze – przefiltrowane i podrasowane – upublicznić. Dać znak czasu (dziś już przeszłości). I to nie dla nastolatków. Ale dla tych co „poza”, „z boku”, „z góry” i „z dala” drabiny społeczno-ekonomicznej. Po co?

Reszta >>> http://pozarozkladem.blogspot.com/2017/11/ma-byc-czysto.html

Moje pierwsze pytanie po odłożeniu tej książki (w trakcie czytania wątpiłam jeszcze w istnienie redakcji i korekty tekstu): czy nie było lepszej do Nagrody Conrada? Potem doczytałam, że o wyborze decyduje ilość nadesłanych głosów. Wszystko jasne?
Chciałabym napisać, że pasja do „dawania świadectwa” i głosu tym nie słyszanym (chwalebne) to jeszcze nie jest (dobra)...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Rewelacyjna" przede wszystkim za odkłamywanie mitów, wyobrażeń, stereotypów... Za wyciągnięcie z mroków "pomocnicy dr Korczaka" i pokazanie prawdy o jej bohaterstwie, heroizmie, sile, wytrwałości, zwątpieniu, kryzysach i jednak podnoszeniu się wtedy, kiedy "trzeba".

"Pani Stefa" Magdaleny Kicińskiej to ogrom pracy i deptania różnych ścieżek, by od-budować choć część obrazu życia i działalności Stefanii Wilczyńskiej. Zasłynęła ona przede wszystkim z ćwierwiecza pracy "w" Domu Sierot, a pewnie należałoby napisać że raczej z utrzymywania przy życiu, z prowadzenia, organizowania i wykonywania miliona "niewidzialnych" czynności i zabiegów, które pozwoliły wychować kilka pokoleń dzieci mieszkających (i prze-żywających) w internacie.
Opowieść o kobiecie, bez której nie byłoby domu. Próba przywrócenia pamięć także innym bezimiennym, bez których Dom Sierot nie funkcjonowałby.

Opowieść czasem nierówno pisana, momentami przytłaczająca faktografią, przywołaną dokumentacją, ale ważna, potrzebna i piękna w tym nie-kokietowaniu czytelnika. Szczera w niemożności dotarcia, przypomnienia, od-kopania z niepamięci (albo z tego, jakie figle płata pamięć). Cenna z pytaniami z offu podsuwanymi przez autorkę, która nie sili się na gotowe odpowiedzi i jedyny słuszny portret "Pani Stefy".

Książka ważna i potrzebna. Nie tylko ze względu na "duet" z dr Korczakiem, czas i tragedię II wojny światowej (i sytuację Żydów w I poł. XX w Europie ) Przede wszystkim - ze względu na ponadczasową konieczność przypominania ogromu pracy i bohaterstwa, siły i odwagi niewidzialnej pracy kobiet.

"Rewelacyjna" przede wszystkim za odkłamywanie mitów, wyobrażeń, stereotypów... Za wyciągnięcie z mroków "pomocnicy dr Korczaka" i pokazanie prawdy o jej bohaterstwie, heroizmie, sile, wytrwałości, zwątpieniu, kryzysach i jednak podnoszeniu się wtedy, kiedy "trzeba".

"Pani Stefa" Magdaleny Kicińskiej to ogrom pracy i deptania różnych ścieżek, by od-budować choć część...

więcej Pokaż mimo to