-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński2
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać311
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
Biblioteczka
Ta powieść to kwintesencja życia – tego, które bywa okrutne, trudne do zniesienia i przygnębiające, ale również tego, które napawa szczęściem, daje nadzieję i możliwość spełnienia. Tessa, która pogrążyła się w smutku po tym, jak w wyniku wypadku straciła wzrok na 100 dni, jest bohaterką wrażliwą, delikatną i nieprzeciętną. Od najmłodszych lat uwielbiała obserwować i opiewać w wierszach otaczający ją świat, z którego czerpała garściami, ciesząc się słońcem, spokojem domowego kąta i miłością dziadków.
Cała jej radość zniknęła w chwili, gdy w polu widzenia zabrakło jasności, a dobrze znane i uwielbiane przez nią obrazy zastąpiła nieprzenikniona ciemność.
W „100 dniach słońca” Abbie Emmons przeprowadziła czytelników przez morze rozterek, doświadczeń i odczuć. Skupiła naszą uwagę nie tylko na niewidomej Tessie, ale również na próbującym jej pomóc Westonie, który mierzy się z własnymi słabościami.
Tych dwoje mocno poturbowanych bohaterów daje sobie szansę, próbując zmierzyć się z życiem w świecie, gdzie inwalidzi są wytykani palcami i nie mogą czuć się bezpiecznie. Ich wyjątkowa podróż przez uczucia, usłana licznymi sprzeczkami i napisanymi w myślach wierszami, daje początek niezwykłej przyjaźni. Takiej, która jest w stanie rozjaśnić mrok i dać nadzieję na szczęśliwe zakończenie. Wspólnie odkrywają, że oprócz wzroku człowiek ma jeszcze wiele zmysłów, które tylko czekają na odkrycie.
Wciąż rozczulam się, wspominając „100 dni słońca”. Nie wiem, czy nadejdzie kiedyś dzień, w którym zapomnę o tej powieści. Dodała mi skrzydeł.
Ta powieść to kwintesencja życia – tego, które bywa okrutne, trudne do zniesienia i przygnębiające, ale również tego, które napawa szczęściem, daje nadzieję i możliwość spełnienia. Tessa, która pogrążyła się w smutku po tym, jak w wyniku wypadku straciła wzrok na 100 dni, jest bohaterką wrażliwą, delikatną i nieprzeciętną. Od najmłodszych lat uwielbiała obserwować i opiewać...
więcej mniej Pokaż mimo to
Trzeba przyznać, że seria o Marze Dyer nie jest mi obca. Przed laty, jeszcze jako nastolatka, miałam okazję zapoznać się z pierwszym tomem, ale nigdy nie zdołałam sięgnąć po kolejne, a to głównie dlatego, że zainteresowałam się wspomnianymi książkami, gdy były już trudno dostępne, a egzemplarze używane ceniono bardzo wysoko.
Na szczęście, dzięki wydawnictwu mogłam ponownie zatracić się w powieści Hodkin, która nie tylko wciąż wciąga tak samo bezbłędnie, lecz także niesamowicie wygląda (te obłędne barwione brzegi). Uwielbiam dreszczyk emocji, który dostarcza czytelnikom dzięki wprawnie poprowadzonej narracji, opartej na emocjonalnych przeżyciach głównej bohaterki.
Przed sięgnięciem po „Tajemnicę” i „Przemianę” nie sądziłam, że z taką łatwością przyjdzie mi odczuć zagubienie, niepewność i strach, który towarzyszy Marze, zmagającej się z traumą i dziwnymi wizjami. Dałam się omamić poetyce niedopowiedzeń Hodkin, próbując rozróżnić, w którym miejscu snutej przez nią opowieści prawda miesza się z kłamstwem i fantazją. Do końca „Przemiany” nie zdołałam rozwikłać tej zagadki, a zakończenie wprost wbiło mnie w fotel i pozostawiło z szokiem malującym się na twarzy.
Nie mam również żadnych zastrzeżeń związanych z językiem powieści i dialogami, którym zawsze wnikliwie się przyglądam. W powieściach młodzieżowych często można się natknąć na niesprawnie skonstruowane rozmowy, których wydźwięk wpływa na wiarygodność całej fabuły. W „Tajemnicy” i „Przemianie” wszystko jest realne – proste, nieskomplikowane, a przy tym na poły przypominające znaną nam rzeczywistość.
Reasumując, serdecznie polecam Wam „Marę Dyer”, jeśli lubicie młodzieżowe thrillery z wątkiem paranormalnym, zaskakujące zwroty akcji i nieoczywistą fabułę z wyłaniającym się na pierwszy plan wątkiem romantycznym, znaleźliście lekturę idealną.
Z niecierpliwością oczekuję na kolejny tom.
Trzeba przyznać, że seria o Marze Dyer nie jest mi obca. Przed laty, jeszcze jako nastolatka, miałam okazję zapoznać się z pierwszym tomem, ale nigdy nie zdołałam sięgnąć po kolejne, a to głównie dlatego, że zainteresowałam się wspomnianymi książkami, gdy były już trudno dostępne, a egzemplarze używane ceniono bardzo wysoko.
Na szczęście, dzięki wydawnictwu mogłam...
Trzeba przyznać, że seria o Marze Dyer nie jest mi obca. Przed laty, jeszcze jako nastolatka, miałam okazję zapoznać się z pierwszym tomem, ale nigdy nie zdołałam sięgnąć po kolejne, a to głównie dlatego, że zainteresowałam się wspomnianymi książkami, gdy były już trudno dostępne, a egzemplarze używane ceniono bardzo wysoko.
Na szczęście, dzięki wydawnictwu mogłam ponownie zatracić się w powieści Hodkin, która nie tylko wciąż wciąga tak samo bezbłędnie, lecz także niesamowicie wygląda (te obłędne barwione brzegi). Uwielbiam dreszczyk emocji, który dostarcza czytelnikom dzięki wprawnie poprowadzonej narracji, opartej na emocjonalnych przeżyciach głównej bohaterki.
Przed sięgnięciem po „Tajemnicę” i „Przemianę” nie sądziłam, że z taką łatwością przyjdzie mi odczuć zagubienie, niepewność i strach, który towarzyszy Marze, zmagającej się z traumą i dziwnymi wizjami. Dałam się omamić poetyce niedopowiedzeń Hodkin, próbując rozróżnić, w którym miejscu snutej przez nią opowieści prawda miesza się z kłamstwem i fantazją. Do końca „Przemiany” nie zdołałam rozwikłać tej zagadki, a zakończenie wprost wbiło mnie w fotel i pozostawiło z szokiem malującym się na twarzy.
Nie mam również żadnych zastrzeżeń związanych z językiem powieści i dialogami, którym zawsze wnikliwie się przyglądam. W powieściach młodzieżowych często można się natknąć na niesprawnie skonstruowane rozmowy, których wydźwięk wpływa na wiarygodność całej fabuły. W „Tajemnicy” i „Przemianie” wszystko jest realne – proste, nieskomplikowane, a przy tym na poły przypominające znaną nam rzeczywistość.
Reasumując, serdecznie polecam Wam „Marę Dyer”, jeśli lubicie młodzieżowe thrillery z wątkiem paranormalnym, zaskakujące zwroty akcji i nieoczywistą fabułę z wyłaniającym się na pierwszy plan wątkiem romantycznym, znaleźliście lekturę idealną.
Z niecierpliwością oczekuję na kolejny tom.
Trzeba przyznać, że seria o Marze Dyer nie jest mi obca. Przed laty, jeszcze jako nastolatka, miałam okazję zapoznać się z pierwszym tomem, ale nigdy nie zdołałam sięgnąć po kolejne, a to głównie dlatego, że zainteresowałam się wspomnianymi książkami, gdy były już trudno dostępne, a egzemplarze używane ceniono bardzo wysoko.
Na szczęście, dzięki wydawnictwu mogłam...
Szykowałam się na podróż przez wszystkie ery, ale chyba nie do końca spodobał mi się wybrany środek transportu, a w tym przypadku narracja prowadzona z perspektywy fana wokalistki, który nie potrafi podejść do jej osoby i twórczości z obiektywizmem, znawstwem, które sięga ponad dostępne w internecie artykuły, piosenki czy filmy, serwując nam w publikacji jedynie własne przemyślenia i interpretacje znanych i lubianych utworów Taylor Swift.
Trochę się zawiodłam. Sądziłam, że jako fanka znajdę w „Podróży przez wszystkie ery” choć kilka nieznanych dotąd ciekawostek, zetknę się z twórczością Amerykanki w nowy sposób, który poszerzy spektrum mojego spojrzenia na jej twórczość, lecz tak się nie stało. Górnolotne i momentami aż nadto pochwalne opisy poczynione przez Bueno mocno mnie nudziły, bo nie były niczym odkrywczym. Liczyłam też na to, że autor, który na codzień zajmuje się prowadzeniem podcastu o Taylor, zaprezentuje w swojej książce dokładne informacje, nie pominie niektórych szczegółów… Marcos niestety nie podołał temu zadaniu.
Co więcej, w zupełnie bezkrytyczny sposób odniósł się do niektórych zadziwiających zachowań artystki, które mają na celu nakręcanie machiny marketingowej i biznesowej piosenkarki. Wspomina m. in. horrendalne ceny biletów na koncerty gwiazdy czy stosowanie wabików w postaci limitowanych gadżetów dołączanych do różnych wersji albumów tylko po to, by zachwycone Taylor fanki zbierały je jak pockemony, tracąc pieniądze swoje i swoich rodziców. Z pełnym przekonaniem oznajmia, że tak wyrafinowana taktyka jest w porządku. Bo tego właśnie chcą swiefties – więcej Taylor za wszelką cenę.
Ostatecznie mocno subiektywny twór Bueno mogę polecić jedynie tym, którzy dopiero zaczynają swoją podróż z Taylor, nadrabiając zaległości w jej twórczości. Cudowne ilustracje i dokładnie wskazane ery, dominujące w spuściźnie Amerykanki, pomogą im zrozumieć, kto kryje się za wpadającymi w ucho piosenkami. ✨
Szykowałam się na podróż przez wszystkie ery, ale chyba nie do końca spodobał mi się wybrany środek transportu, a w tym przypadku narracja prowadzona z perspektywy fana wokalistki, który nie potrafi podejść do jej osoby i twórczości z obiektywizmem, znawstwem, które sięga ponad dostępne w internecie artykuły, piosenki czy filmy, serwując nam w publikacji jedynie własne...
więcej mniej Pokaż mimo to
Są książki, o których można by opowiadać godzinami. Są też takie, których streścić się nie da, bo fabuła jest na tyle skomplikowana i wielowątkowa, że jedynie dogłębna lektura staje się kluczem do ich poznania. „Księga drzwi” to powieść idealnie wpisująca się w ten opis.
Chciałabym móc wyjawić wszystkim, jak jest wspaniała, unikatowa i wprawnie napisana, ale żadne słowa nie są w stanie oddać jej geniuszu. Czytając, miałam wrażenie, że błądzę, pokonując labirynt myśli autora. Gubiłam się, szukałam możliwych rozwiązań, ale w tym pozornym chaosie od początku panował nienaganny porządek i dopiero ostatnie strony zdołały rozjaśnić mój zaślepiony umysł. Ależ mi się to podobało. Wciąż jestem pod ogromnym wrażeniem umiejętności konstruowania fabuły, którymi popisał się Brown, tworząc z małych i wydawałoby się pozornie ze sobą niepowiązanych wątków, misternie utkaną, spójną historię.
„Księgę drzwi” trzeba przeczytać. Nie sposób o niej opowiedzieć tak, by nie zdradzić szczegółów (uniknąć spoilerów). Dlatego nie podejmę się takiego opisu, a zostawię jedynie kilka słów zachęty.
Jeśli podobnie jak ja uwielbiacie tzw. „książki o książkach”, podróże w czasie i magiczne niuanse – znaleźliście idealną propozycję lektury na spokojny wieczór. Gwarantuję, że finał tej historii rozłoży Was na łopatki i na długo zapisze się w Waszej pamięci.
Ja zakochałam się bez reszty. Tego mi było trzeba tej wiosny.
Są książki, o których można by opowiadać godzinami. Są też takie, których streścić się nie da, bo fabuła jest na tyle skomplikowana i wielowątkowa, że jedynie dogłębna lektura staje się kluczem do ich poznania. „Księga drzwi” to powieść idealnie wpisująca się w ten opis.
Chciałabym móc wyjawić wszystkim, jak jest wspaniała, unikatowa i wprawnie napisana, ale żadne słowa...
Oczekiwałam nieco więcej od tej książki. Koncept zapowiadał się naprawdę intrygująco, sądząc po opisie, a jednak wydaje mi się, że z najciekawszą częścią książki, czyli zabójstwami dokonywanymi przez czcicieli potwornych sił, zwyciężył wątek detektywistyczny, którego pełno w innych powieściach. Zdołał nieco zniszczyć innowacyjność „Apostaty”. Muszę przyznać, że dłuższą metę książka mnie nużyła. Brakowało mi w niej napięcia i spektakularnych zwrotów akcji, które skutecznie utrzymałyby moją chęć kontynuowania lektury. Doceniam jednak styl autora, ponieważ był bardzo płynny i przemyślany. Często pozwalał sobie na używanie wyszukanych słów, które dla mnie – językoznawcy – były prawdziwym miodem na serce. Okładka wciąż mnie zachwyca, więc na pewno książki się nie pozbędę, ale czy do niej wrócę, czas pokaże.
Oczekiwałam nieco więcej od tej książki. Koncept zapowiadał się naprawdę intrygująco, sądząc po opisie, a jednak wydaje mi się, że z najciekawszą częścią książki, czyli zabójstwami dokonywanymi przez czcicieli potwornych sił, zwyciężył wątek detektywistyczny, którego pełno w innych powieściach. Zdołał nieco zniszczyć innowacyjność „Apostaty”. Muszę przyznać, że dłuższą metę...
więcej mniej Pokaż mimo to
Z niecierpliwością oczekiwałam premiery dylogii Kagawy, wierząc, że czeka mnie niesamowita przygoda w fantastycznym świecie wykreowanym przez cenioną autorkę. Szykowałam się na dobrą zabawę przy powieści młodzieżowej… i się doczekałam. Niemniej jednak „Żelazny król”, wbrew moim pierwotnym założeniom, okazał się nieidealny – powieść ma wiele zalet, ale również kilka znaczących wad.
Zacznę od tego, że nieco błędnie określono jej grupę odbiorców, ponieważ po zapoznaniu się z dziełem można się przekonać, że tak naprawdę najnowszy przekład Kagawy to powieść dziecięco-młodzieżowa, z naciskiem na pierwszy człon. Świadczy o tym nie tylko sposób opisu, ale również poszczególne zachowania bohaterów. To znacząco wpłynęło na mój odbiór „Żelaznego króla”, bo spodziewałam się nieco innego sortu lektury.
Trzeba jednak przyznać, że nieco infantylne zabarwienie treści idealnie wpasowuje się w jej baśniowy klimat, który na poły przypomina magiczny świat rodem z „Piotrusia Pana” czy „Alicji w Krainie Czarów”. Baśniowa kraina opisana przez Kagawę robi wrażenie; jest dobrze, szczegółowo scharakteryzowana. Od początku wiemy, jakie prawa nią rządzą, choć pomimo po wielokroć powtarzanych ostrzeżeń i często przypominanych mantr, nasza główna bohaterka błądzi po niej jak dziecko we mgle, w wielu sytuacjach pokazując swoją niedojrzałość i zwykłą głupotę.
Trudno doszukiwać się w „Żelaznym królu” niespotykanych zwrotów akcji. Fabuła powieści jest przewidywalna (jeśli ktoś z fantastyką ma sporo do czynienia), oparta na sprawdzonych schematach i motywach. Niemniej jednak książka wciąż zachowuje swoją oryginalność dzięki nietypowym postaciom i niezwykłemu światu wyjętemu wprost z wyobraźni autorki.
Kagawa postanowiła przemówić do młodych w zawoalowany sposób, zwracając uwagę na negatywny wpływ technologii, która coraz bardziej ogranicza naszą wyobraźnię, niszcząc ją w zarodku. To zdecydowanie dodatkowy atut „Żelaznego króla”.
Bardzo podobało mi się zakończenie książki. Dało mi nadzieję na przemianę Meghan w dojrzałą bohaterkę, zdołało pozostawić we mnie niedosyt czytelniczy oraz zachęciło do kontynuowania przygody z serią.
Z niecierpliwością oczekiwałam premiery dylogii Kagawy, wierząc, że czeka mnie niesamowita przygoda w fantastycznym świecie wykreowanym przez cenioną autorkę. Szykowałam się na dobrą zabawę przy powieści młodzieżowej… i się doczekałam. Niemniej jednak „Żelazny król”, wbrew moim pierwotnym założeniom, okazał się nieidealny – powieść ma wiele zalet, ale również kilka...
więcej mniej Pokaż mimo to
💚„Zaklęci w czasie” – Audrey Niffenegger 💚 ujęli mnie:
🌼 motywem podróży w czasie
🌼 pełną wrażliwości narracją prowadzoną z dwóch perspektyw
🌼 piękną historią miłosną, która ma w sobie więcej realności i kolorytu niż większość romansów powstających współcześnie
🌼 subtelnością opisu
🌼 pieczołowitą szczegółowością (tak niezbędną przy podejmowaniu tematu podróży w czasie)
🌼 barwnymi bohaterami, dla których życie rodzinne, sztuka i książki są wszystkim 💚
Przeżywam tę historię do chwili obecnej i wiem, że stanie się jedną z najważniejszych książek mojego życia. ❤️ Zostawię Was z takim podsumowaniem – zdaje się, że w zupełności wystarczy.
💚„Zaklęci w czasie” – Audrey Niffenegger 💚 ujęli mnie:
🌼 motywem podróży w czasie
🌼 pełną wrażliwości narracją prowadzoną z dwóch perspektyw
🌼 piękną historią miłosną, która ma w sobie więcej realności i kolorytu niż większość romansów powstających współcześnie
🌼 subtelnością opisu
🌼 pieczołowitą szczegółowością (tak niezbędną przy podejmowaniu tematu podróży w czasie)
🌼...
Thriller zamknięty w czterech ścianach, a dokładnie w jednym apartamentowcu od progu wciągnął mnie do reszty. Foley zdołała zagwarantować mi rozrywkę godną mojego ulubieńca Rileya Sagera i jego powieści „Zamknij wszystkie drzwi” (którą oceniłam najwyżej ze wszystkich jego książek wydanych w Polsce). Świetnie się bawiłam obserwując losy głównej bohaterki i dziwnych lokatorów, z którymi przyszło jej zetknąć się w zupełnie obcym mieście, do którego przyciągnął ją brat. Początkowo obawiałam się, że rozminę się z tą historią, bo rozkręcała się bardzo powoli. Po przebrnięciu kilku zdecydowanie najnudniejszych rozdziałów wprowadzających, czekało mnie jednak miłe zaskoczenie. Ostatecznie jestem ukontentowana. Serdecznie polecam na leniwe wieczory.
Thriller zamknięty w czterech ścianach, a dokładnie w jednym apartamentowcu od progu wciągnął mnie do reszty. Foley zdołała zagwarantować mi rozrywkę godną mojego ulubieńca Rileya Sagera i jego powieści „Zamknij wszystkie drzwi” (którą oceniłam najwyżej ze wszystkich jego książek wydanych w Polsce). Świetnie się bawiłam obserwując losy głównej bohaterki i dziwnych...
więcej mniej Pokaż mimo to
Kolejne zetknięcie z twórczością Adalyn Grace nie było tak udane, jak pierwsze, ale wciąż wierzę w trylogię „Belladonna”, opowiadającą historię Sigmy Farrow.
Strasznie się cieszyłam, gdy stało się jasne, że intryga opisana w pierwszym tomie doczekała się kontynuacji. Wprowadzenie Losu – przewrotnego i kapryśnego przeciwnika Śmierci – brzmiało obiecująco, chociaż już od progu zwiastowało kłopoty i możliwość pojawienia się trójkąta miłosnego. Dużo się nie pomyliłam w tej kwestii.
Trzeba przyznać, że miałam wielkie oczekiwania wobec tej serii. Po przeczytaniu poprzedniego tomu wiele pozostało mi sympatii do pióra autorki i bohaterów. Czekałam zwłaszcza na rozwój wątku kryminalnego, który wyróżniał „Belladonnę” spośród innych cykli fantasy i na tym polu czekało mnie rozczarowanie. Chociaż faktycznie autorka zdecydowała się kontynuować wcześniej rozpoczętą intrygę, tym razem poświęciła jej dużo mniej uwagi. Tym samym to, co w moim odczuciu było najciekawsze zeszło na drugi plan na rzecz obszernych opisów charakteryzujących Los i jego zamiary względem Signy. Nad tym naprawdę ubolewam, ponieważ ostatecznie jako czytelniczka otrzymałam przewidywalne i prędkie rozwiązanie najistotniejszego wątku.
Doceniam jednak starania autorki związane z kontynuacją romansu i jego uszczegółowieniem oraz rozwinięciu motywu przyjaźni w postaci wyjątkowej relacji Signy i Blythe. Zawirowania spowodowane działaniami Losu zdołały wpłynąć zarówno na ich powiązania, perypetie życiowe, ale również na nie same. Dzięki temu możemy lepiej je poznać i zrozumieć, a ich relacja zyskuje na wyrazistości.
Reasumując, drugi tom ma swoje plusy i minusy. Niemniej jednak wciąż zapewnia świetną rozrywkę i dzięki wprawnie skonstruowanemu zakończeniu pozostawia niedosyt – czynnik podbudowujący chęć do czytania kolejnych tomów. To niewielkie zarzewie wystarcza, żebym mogła zapewnić, że sięgnę po następne powieści Adalyn Grace. Trzymam kciuki, wierząc, że kontynuacja zdoła mnie zaskoczyć.
Kolejne zetknięcie z twórczością Adalyn Grace nie było tak udane, jak pierwsze, ale wciąż wierzę w trylogię „Belladonna”, opowiadającą historię Sigmy Farrow.
Strasznie się cieszyłam, gdy stało się jasne, że intryga opisana w pierwszym tomie doczekała się kontynuacji. Wprowadzenie Losu – przewrotnego i kapryśnego przeciwnika Śmierci – brzmiało obiecująco, chociaż już od...
Ciekawa, ale bez szału. Zupełnie nie rozumiem ogólnych zachwytów.
Ciekawa, ale bez szału. Zupełnie nie rozumiem ogólnych zachwytów.
Pokaż mimo to
Od pierwszej strony skomplikowana, ale również od pierwszej strony diabelsko wciągająca. Ta powieść wymaga od czytelnika maksymalnego skupienia, więc polecam Wam ją na chwile spokoju, kiedy naprawdę możecie dać jej z siebie 100%, ciesząc się wypoczętym, otwartym umysłem. Wtedy z łatwością ją przyzwoicie. Wszystkie zawiłości zostają wyjaśnione, a niezrozumiałe puzzle – im dalej w las – tym bardziej wskakują na swoje miejsce. Zakończenie wzmaga apetyt na więcej.
Na pewno sięgnę po kontynuację.
Od pierwszej strony skomplikowana, ale również od pierwszej strony diabelsko wciągająca. Ta powieść wymaga od czytelnika maksymalnego skupienia, więc polecam Wam ją na chwile spokoju, kiedy naprawdę możecie dać jej z siebie 100%, ciesząc się wypoczętym, otwartym umysłem. Wtedy z łatwością ją przyzwoicie. Wszystkie zawiłości zostają wyjaśnione, a niezrozumiałe puzzle – im...
więcej mniej Pokaż mimo to
Moje wielkie nadzieje pewnie mnie kiedyś zgubią.
Serio.
„Tron królowej słońca” jawił mi się jako idealny kandydat do konkurowania z prozą Sarah J. Mass, którą bardzo lubię. Przynajmniej tak właśnie myślałam przed przeczytaniem książki.
Po lekturze muszę przyznać, że choć Nisha J. Tuli miała świetny pomysł na fabułę powieści, zabrakło jej warsztatu pozwalającego napisać dzieło choć w połowie dorównujące fantasy Mass.
Odniosłam wrażenie, że cały zamysł zrealizowała bardzo pobieżnie. Zabrakło w jej opisach wnikliwości tak potrzebnej we wprowadzeniu do historii fantasy. Świat, który stworzyła, jawi się jako zupełnie nieokiełznany i nawet po odłożeniu książki na półkę wciąż jest czytelnikowi zupełnie obcy. A wszystko dlatego, że autorka opisała go szczątkowo. Zabrakło więc podstawowej podwaliny dobrej powieści fantasy.
Nieco lepiej, choć wciąż nie najlepiej, ma się sprawa bohaterów, z którymi trudno sympatyzować. Odnoszę wrażenie, że nawet po zapoznaniu się z pierwszym tomem, czytelnik nie zna ich na tyle, by móc zżyć się z nimi na tyle, by nie móc wręcz zwalczyć chęci poznania ich dalszych losów (a tak być powinno).
Ostatecznie świetny koncept, skupiony na dworach, turniejach i rywalizacji wypadł dosyć blado. Wciąż jednak liczę, że autorka zdoła naprawić większość swoich błędów w kolejnym tomie, bo jej seria – w mojej ocenie – ma potencjał. Nie jest sztampowa, nie bazuje na utartych stereotypach. Bohaterka zaś ma szansę stać się inspirującą postacią z przesłaniem (a przynajmniej liczę na to, sądząc po finale tomu), pytanie tylko, czy autorka da jej możliwość wykazania się.
Gdybym miała oceniać tę książkę w skali liczbowej, dostałaby ode mnie 2/5.
Moje wielkie nadzieje pewnie mnie kiedyś zgubią.
więcej Pokaż mimo toSerio.
„Tron królowej słońca” jawił mi się jako idealny kandydat do konkurowania z prozą Sarah J. Mass, którą bardzo lubię. Przynajmniej tak właśnie myślałam przed przeczytaniem książki.
Po lekturze muszę przyznać, że choć Nisha J. Tuli miała świetny pomysł na fabułę powieści, zabrakło jej warsztatu pozwalającego napisać...