-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński3
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2020
2020-12-01
2020-11-26
Zemsta – słowo klucz, które może zmienić całe życie. Ma nad ludźmi nieograniczoną wręcz władzę, potrafi nimi zawładnąć i omamić w taki sposób, że nic nie jest w stanie do nich dotrzeć. Od tej chwili nie liczy się nic, a destruktywny wpływ zemsty, którą pielęgnuje się latami wpływa negatywnie nie tylko na samego człowieka, ale również na jego otoczenie. Tak silnym uczuciem owładnięta jest Rin, bohaterka drugiego tomu cyklu Wojna makowa, będzie w stanie sobie z nią poradzić i nie sprowadzić klęski nie tylko na siebie, ale również i na swoich ludzi?
Zdrada cesarzowej Su Daji sprawiła, że staje się ona wrogiem numer jeden Fang Runin. Dziewczyna, która zdaje się być wrakiem samej siebie robi wszystko, by doprowadzić do śmierci władczyni i pomścić wszystkich tych, którzy stracili przez nią życie. Będąca w ciągłym odurzeniu opiumowym, Rin zawiera sojusz z Moag, a po kolejnej zdradzie trafia na okręt Yin Vaisry, który składa jej intratną propozycję. Czy przywódczyni Cike na nią przystanie?
Rebecca F. Kuang po raz kolejny zachwyca. Poruszające wyobraźnię opisy, akcja przyprawiająca niekiedy o migotanie przedsionków i morze emocji, które towarzyszą tej powieści sprawiają, że czytelnicy mogą w pełni odczuć efekt wow! Autorka ponownie umożliwia czytającym podróż w nieznane rejony i poznawanie od kuchni morskiej wioski piratów Ankhiluun czy samego Nikan – jego mieszkańców, wierzeń oraz kultury. Sprawne pióro autorki lawiruje między wschodem a zachodem kraju i sprawia, że czytelnicy mają możliwość zapoznania się ze wszystkimi aspektami przedstawionej historii obejmującej także część pierwszą.
Republika Smoka to również powieść głęboko polityczna ukazująca, że wojna toczy się również na „wysokich stołach”. Polityka także może być krwawa, brutalna i bezwzględna, a ci, którzy mieli być sojusznikami nie zawsze są w stanie wytrwać w tym postanowieniu. Chociaż niektórym może się wydawać temat ten jest męczący, to zapewniam, że nawet takie zagadnienie, autorka opisała w sposób niezwykle interesujący.
Co do samej Rin, dziewczyna mam cały czas pod górę. Ciągła walka z samą sobą (oraz Feniksem), wyrzutami sumienia, bólem po stracie Altana (o którym zbyt często wspominano - jak dla mnie), a także uzależnieniem sprawia, że w pewnym momencie czytający może sobie pomyśleć "ona więcej nie wytrzyma". Nic bardziej mylnego. Jej hart ducha, charakter i kobiece zawzięcie sprawia, że nie tylko wytrzymuje to wszystko, ale również staje się silniejsza (niekiedy też bardziej irytująca, ale to jestem w stanie jej wybaczyć). Niestety reszta bohaterów stanowi tylko tło powieści, ale i na jego tle wyróżnia się Kitaj, który już dawno przestał być miłym "jajogłowym".
Całości dopełnia rewelacyjna okładka (do tego naprawdę można się przyzwyczaić), a samą książkę wypełniają rysunki Przemysława Truścińskiego, bez których nie sposób wyobrazić sobie tego cyklu.
Niecierpliwie czekam na kolejny tom, ponieważ jestem pewna, że warto.
Zemsta – słowo klucz, które może zmienić całe życie. Ma nad ludźmi nieograniczoną wręcz władzę, potrafi nimi zawładnąć i omamić w taki sposób, że nic nie jest w stanie do nich dotrzeć. Od tej chwili nie liczy się nic, a destruktywny wpływ zemsty, którą pielęgnuje się latami wpływa negatywnie nie tylko na samego człowieka, ale również na jego otoczenie. Tak silnym uczuciem...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-11-23
Ulubionym autorom jesteśmy w stanie wybaczyć wszystko – niezbyt doskonałe książki w ich dorobku, skupienie się na innych cyklach czy zbyt długie na nie czekanie. Gdy dowiedziałam się, że Katarzyna Berenika Miszczuk postanowiła napisać czwarty tom cyklu o Wiktorii Biankowskiej (po dziesięciu latach przerwy) poczułam podekscytowanie. Nie ukrywam, że cykl ten jest jednym z moich ulubionych i z chęcią wróciłam do przygód Wikci. Czy się bałam? Ani trochę, bo pokładając pełne zaufanie w autorce czułam, że i tym razem mnie nie zawiedzie.
Dla przyziemnych, dziesięć lat to bardzo długi okres, ale dla kogoś, kto ma przed sobą całą wieczność, może to być zaledwie chwila, a w zasadzie mogłaby być, gdyby nie fakt, że nawet ona może się znudzić. Wiktoria wiedzie na pozór normalne, pozbawione piekielnych znajomych i niebezpieczeństw życie. Stara się ze wszystkich sił realizować przy szkoleniu przyszłych anielic oraz nie pamiętać tego, co łączyło ją z Belethem. Niestety, Lucyfer cierpiący na diabelską depresję postanawia rozpętać apokalipsę, a kto jak nie Biankowska będzie w stanie go powstrzymać?
Uwielbiam takie powroty! I traktuję je ja spotkania z dawno niewidzianymi przyjaciółmi, dla których czas jest pojęciem tylko względnym. Czy zmienili się przez ten czas nieobecności? Na całe szczęście, nie. Bohaterowie nie stracili nic ze swojego wcześniejszego uroku, charakterności, indywidualizmu czy wiecznego pakowania się w kłopoty, (jeśli myślicie, że to znowu sprawka Azazela, to wcale nie jesteście w błędzie). Oczywiście do tego, co znamy i kochamy dołącza również nowe. Szafowanie bohaterami, jest tym, co wychodzi autorce znakomicie, a kolejni bohaterowie, którzy pojawiają się na kartach powieści, dorównują swoim animuszem całej reszcie „starych wyjadaczy”.
Nie dziwi również to, że warsztat pisarski autorki uległ znacznej zmianie. K.B. Miszczuk zdołała do wykształcić i wyciągnąć ze swojego pisania wszystko, co najlepsze. Ja, ocalona nie straciła nic na swoim humorze. Dialogi w dalszym ciągu ociekają ironią i podszytym śmiechem sarkazmem.
Sam motyw apokalipsy również jest jak najbardziej czasowy. W sumie to nic bardziej nie porusza wyobraźni niż koniec świata, a tutaj czytelnik ma szansę poznać jego konsekwencje, które splatają się z rzeczywistymi wydarzeniami (m.in. pandemią).
Mam cichą nadzieję, że to nie koniec przygód Wiktorii, bo – jak widać – cykl cały czas ma olbrzymi potencjał, i że nie przyjdzie czekać kolejnych dziesięciu lat na następny jego tom.
Ulubionym autorom jesteśmy w stanie wybaczyć wszystko – niezbyt doskonałe książki w ich dorobku, skupienie się na innych cyklach czy zbyt długie na nie czekanie. Gdy dowiedziałam się, że Katarzyna Berenika Miszczuk postanowiła napisać czwarty tom cyklu o Wiktorii Biankowskiej (po dziesięciu latach przerwy) poczułam podekscytowanie. Nie ukrywam, że cykl ten jest jednym z...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-11-02
Od pierwszych chwil emisji, Dom z papieru stał się fenomenem na skalę światową. Historia napadu na Mennicę Narodową i dalsze losy Profesora zgromadziły przed telewizorami rzesze fanów, którzy z niecierpliwości oczekują kolejnego sezonu ich ulubionego serialu. Dzięki Ivanowi Tapii może być ono bardziej znośne, ponieważ czytelnicy otrzymują escape book, dzięki któremu przeżyją naprawdę niezłą zabawę połączoną ze świetną historią.
Jero Lamarka wątpi w to, że w życiu spotka go jeszcze coś dobrego. Kolejny nieudany biznes może dopisać do listy swoich spektakularnych porażek i może tym razem naprawdę by go to podłamało, gdyby nie tajemnicza przesyłka, którą otrzymuje. Okazuje się, że Sergio Marquina nigdy o nim nie zapomniał i po raz kolejny wyciąga do niego pomocną dłoń zapraszając tym samym do gry, której stawką jest dziesięć milionów euro. Tylko głupiec nie skorzystałby z takiej okazji, a Jero z pewnością nim nie jest. Podejmuje wyzwanie, jakie stawia przed nim Profesor i to właśnie od tego momentu zaczyna się cała przygoda, w której bierze udział przede wszystkim czytelnik.
Muszę przyznać, że pierwszy raz miałam do czynienia z escape bookiem i szczerze mówiąc nie wiedziałam, czego się spodziewać. Pierwszy szok przeżyłam, gdy okazało się, że muszę pociąć książkę, bo bez tego nie dałoby się rozwiązać żadnej zagadki. W sumie nie było to takie straszne, bo przygotowano to w ten sposób, że kartki z fragmentami origami znalazły się na jej końcu i tak na dobrą sprawę nic, a nic się nie stało. W międzyczasie czytelnicy poznają historię Sergio i Jera. Listy tego pierwszego są pełne wspomnień z przeszłości oraz wsparcia kierowanego ku temu drugiemu. W pewnym momencie czytający zaczynają sobie zdawać sprawę, że Profesor nic nie stracił z tego chłopca, który pojawił się w szpitalu San Juan de Dios i nauczył Jera logicznego myślenia. Autor, a w zasadzie autorzy bardzo dobrze oddali jego charakter (i chwała im za to).
Co do samych zagadek, – jeśli ktoś spodziewa się wyzwania, to będzie troszkę zawiedziony, ponieważ są one banalne do rozwiązania, ale nie umniejsza to frajdy podczas ich rozwiązywania (przynajmniej ja ją miałam). Nie powinno dziwić również to, że zaczynając czytać początkowy rozdział, następny może wypaść w środku książki, a kolejny znów na początku – fakt, trzeba się po niej naskakać, ale to wszystko w słusznym celu.
Pozycja ta jest godna polecenia szczególnie fanom Domu z papieru, gdyż osoba nieobeznana w serialu może mieć mały problem z odnalezieniem się i zrozumieniem tego wszystkiego, co chce przekazać Profesor. Dla mnie osobiście obcowanie z nią było bardzo dużą przyjemnością.
Od pierwszych chwil emisji, Dom z papieru stał się fenomenem na skalę światową. Historia napadu na Mennicę Narodową i dalsze losy Profesora zgromadziły przed telewizorami rzesze fanów, którzy z niecierpliwości oczekują kolejnego sezonu ich ulubionego serialu. Dzięki Ivanowi Tapii może być ono bardziej znośne, ponieważ czytelnicy otrzymują escape book, dzięki któremu...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-11-02
Pech to zjawisko nieobliczalne. Zazwyczaj dotyka osób, które wcale się go nie spodziewają robiąc w ich życiu niemałe zamieszanie. Nigdy nie wiadomo, kiedy owy pech zaatakuje i jakie będą jego konsekwencje. Najgorzej jednak mają ludzie nieustannie prześladowani przez nieszczęścia (a są takowi). Czy na wiecznego pecha jest jakaś recepta? Tylko i wyłącznie dobry humor i pozytywne myślenie. Są one w stanie sprawić, że nawet do największego pechowca w końcu uśmiecha się szczęście. Na całe szczęście (bądź nie), ani jednego, ani drugiego nie brakuje w powieści Katarzyny Bereniki Miszczuk Ja, potępiona.
Wydawać, by się mogło, że Wiktoria po wszystkich życiowych perturbacjach zazna w końcu względnego spokoju u boku czarującego Diabełka. Nic bardziej mylnego! Dziewczyna po raz kolejny umiera (może posiadając kota przejmuje podświadomie ilość jego żyć?) i tym razem wpada z deszczu pod rynnę, gdyż na skutek piekielnych knowań trafia do Tartaru (tak, tego hadesowego) i jako dusza potępiona zdana jest tylko i wyłącznie na siebie. Wikcia za wszelką ceną i wszelkimi dostępnymi jej sposobami postanawia się stamtąd wyrwać. Czy jej się to uda?
Wszystkiego się spodziewałam, ale nie tego, że Wikcia odwiedzi najmroczniejszą i najniższą część krainy podziemia, i nie powiem, że mi się to nie spodobało. Zaczytana od zawsze w mitologii, oczami wyobraźni widziałam bohaterkę przemierzającą jego czeluści i pijącą krwawą marry z Neronem (z tym ostatnim to przesadziłam, ale to nie moja wina). Poza tym osoba posiadająca Iskrę Bożą wzbudza niemałe zainteresowanie wśród wszystkich potępieńców, które akurat do szczęścia nie jest jej potrzebne, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma, prawda?
Wiktoria zdecydowanie wydoroślała. Nigdy nie dawała sobie w „kaszę dmuchać” i tak jest do tej pory, ale wydaje mi się, że bardziej zaczęła ufać samej sobie. Trafiając do Tartaru nie poddaje się, chociaż mogłaby, bo miejsce jest po prostu depresyjne i walczy o to, by opuścić to miejsce. Okazuje się, że gdy w pobliżu nie ma koła ratunkowego w postaci diabłów, też całkiem nieźle sobie radzi. Pod jej wpływem zmieniają się też inni, a zmiany te wywołują jeszcze jedno trzęsienie ziemi – tym razem w relacji piekło/niebo (jak wywołać apokalipsę to z przytupem).
Nie zawiodą się również ci, którym spodobał się duet Gabriel/Lucyfer, z którymi czytelnicy mogli poznać się w poprzednim tomie cyklu o Wiktorii Biankowskiej. I tutaj chłopcy się pojawiają stanowiąc idealne tło całej powieści. Nie tracą nic ze swojego animuszu, mało tego rozwijają tutaj skrzydła/rogi swojej anielskości i diabelskości.
Nie da się nie lubić książek, których bohaterką jest Wiktoria Biankowska. Ci, którzy jeszcze ich nie poznali powinni szybciutko nadrobić czytelnicze zaległości i dać się porwać tej rewelacyjnej przygodzie.
Pech to zjawisko nieobliczalne. Zazwyczaj dotyka osób, które wcale się go nie spodziewają robiąc w ich życiu niemałe zamieszanie. Nigdy nie wiadomo, kiedy owy pech zaatakuje i jakie będą jego konsekwencje. Najgorzej jednak mają ludzie nieustannie prześladowani przez nieszczęścia (a są takowi). Czy na wiecznego pecha jest jakaś recepta? Tylko i wyłącznie dobry humor i...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-10-18
A gdyby tak cofnąć czas i zacząć wszystko od początku? W realnym życiu niestety tak się nie da. To, co było zazwyczaj już nie wraca, a tkwienie z przeszłości i rozpamiętywanie zwykle nic nie daje. Na całe szczęście, są tak rewelacyjne książki, jak Ja, anielica, Katarzyny Bereniki Miszczuk, w których wszystko – dosłownie wszystko jest możliwe.
Wiktoria wraca na ziemię i jako śmiertelniczka niepamiętająca tego, co zdarzyło się jeszcze nie tak dawno, zaczyna wieść żywot normalnej dziewczyny. Stara się nie zwracać uwagi na pojawiające się, co jakiś czas przebłyski swojego nieżycia i skupić na studiach oraz związku z Piotrusiem. Sielankowość życia przerywa pojawianie się dwóch nieoczekiwanych gości, którzy za pomocą biblijnego podstępu przywracają Wice pamięć i moce, których użyć ma do ich celów. Przecież dla kogoś, kto nosi w sobie Iskrę stworzenie skrzydeł powinno być bułką z masłem, prawda? Ale nie tylko z roszczeniowymi znajomymi przyjdzie zmierzyć się byłej diablicy.
Czytelnicy, którzy mieli okazję odwiedzić Los Diablos, tym razem zostają zaproszeni do niebiańskiej Arkadii, której mieszkańcy nie są tacy anielsko czyści jakby się mogło wydawać. Oba miejsca można sobie naprawdę łatwo wyobrazić – dla mnie piekiełko objawiło się, jako rajski kurort, gdzie wszyscy imprezują popijając drinki z palemkami, natomiast niebo skojarzyłam ze spokojnym miasteczkiem, w którym wszyscy się znają, wiedzą o sobie wszystko i – czasami – wykorzystują to przeciwko sobie. Mało kto potrafi stworzyć w książkach tak niepowtarzalny klimat, jednak pani Miszczuk się udał i chwała jej za to.
Do gwardii starych bohaterów (Beletha, Azazela czy Kleopatry) dołączają nowi, którzy w niczym im nie ustępują, a wręcz przeciwnie, dzięki nim powieść jest jeszcze ciekawsza oraz zabawniejsza. No i główny antagonista wcale nie pochodzi z piekielnych czeluści, co sprawia, że czytelnik zaczyna inaczej postrzegać oba miejsca. Sama Wikcia pozostaje ciągle tą samą wpadającą w kłopoty panną, która zrobiła niemałe zamieszanie w piekle i kontynuuje je w niebie. Idealnie wpasowuje się tu powiedzienie “gdzie diabeł nie może tam babę pośle” i nie ma w tym nic przesadzonego. Oczywiście nie mogę nie wspomnieć o utarczkach słownych między Lucyferem i Gabrielem – ci dwaj nie raz sprawili, że parskałam śmiechem w najmniej odpowiednim momencie – no cóż taki urok ma ta powieść.
Bez bicia przyznaję, że uwielbiam świat, który stworzyła Katarzyna Berenika Miszczuk i jestem zachwycona tym, że nie muszę się jeszcze z nim żegnać.
A gdyby tak cofnąć czas i zacząć wszystko od początku? W realnym życiu niestety tak się nie da. To, co było zazwyczaj już nie wraca, a tkwienie z przeszłości i rozpamiętywanie zwykle nic nie daje. Na całe szczęście, są tak rewelacyjne książki, jak Ja, anielica, Katarzyny Bereniki Miszczuk, w których wszystko – dosłownie wszystko jest możliwe.
Wiktoria wraca na ziemię i...
2020-10-15
Życie ludzkie składa się z licznych wyborów. Niektóre są tak oczywiste, że nie przykłada się do nich najmniejszej uwagi, inne stawiają ludzi przed faktem dokonanym, zaś jeszcze inne podejmuje się pod wpływem chwili licząc na to, że „jakoś to będzie”. Faktem jest, że nigdy nie są one łatwe i zazwyczaj rzutują na całe ludzkie życie (a czasem nawet na nieżycie, – jeśli weźmie się pod uwagę Wiktorię Biankowską).
To miała być normalna impreza, a po niej – następnego dnia zapewne – kac morderca, który ukoić mógłby tylko sen. Niestety, dla Wiktorii zakończyła się ona śmiercią, a po niej rychłą wizytą w.. piekle (dzięki diabelskim umiejętnościom Azazela). Zwykła dziewczyna staje się diablicą, zyskując tym samym nieziemskie umiejętności, nadnaturalnych znajomych i fuchę polegającą na targach o dusze. Mimo wszystko, Wiktoria pragnie dowiedzieć się, dlaczego zginęła tak bezsensowną śmiercią. Do jakich wniosków dojdzie w trakcie swojego nie całkiem ziemskiego śledztwa?
Cieszę się, że czekałam tak długo żeby zapoznać się z cyklem o Wiktorii Bianowskiej, ponieważ Ja, diablica dostarczyła mi nie lada rozrywki. Dlaczego? Po pierwsze umiejscowienie powieści w piekle – konkretnie w gorącym Los Diablos zadziałało na moją wyobraźnię i to w sposób, jakiego się nie spodziewałam. Stereotypy? Nie ma tu na nie miejsca. I bardzo dobrze! Jest magicznie, luksusowo i zdecydowanie zabawnie.
Także z bohaterami powieści nie idzie się nudzić. Czarujący Beleth, diabelski Azazel i sama Wiktoria – troszkę irytująca, ze swoim wzdychaniem do Piotrusia, ale nie mniej idealnie wpasowująca się w „czeluści” piekielne, a także postacie historyczne, jak Kleopatra (swoją drogą naprawdę równa babka, mimo swojej mani wielkości) stanowią barwne i charakterne tło całej historii. Ba, nawet kot o wdzięcznym imieniu Behemot stanowi nieodłączny, całkiem drapieżny element powieści.
Co może jeszcze zaskoczyć? Otóż czytelnicy nie spotkają się tutaj z całkowitym wyzbyciem ziemskiego życia. Można śmiało powiedzieć, że łączy się ono w sposób istotny z nieżyciem głównej bohaterki. Trudno się dziwić, skoro posiada się umiejętność bywania na ziemi, to dlaczego z tego nie skorzystać? Bez wyrzekania się wszystkiego, co się znało i kochało? Jednak, czy dobrze jest żyć, a w zasadzie nieżyć mrzonkami o tym, co zdaje się należeć do zamierzchłej przeszłości?
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że przede mną jeszcze trzy tomy cyklu, których po prostu nie mogę się doczekać. Mogę obiecać, że ci, którzy zdecydują się sięgnąć po tę pozycję ani trochę się nie zawiodą.
Życie ludzkie składa się z licznych wyborów. Niektóre są tak oczywiste, że nie przykłada się do nich najmniejszej uwagi, inne stawiają ludzi przed faktem dokonanym, zaś jeszcze inne podejmuje się pod wpływem chwili licząc na to, że „jakoś to będzie”. Faktem jest, że nigdy nie są one łatwe i zazwyczaj rzutują na całe ludzkie życie (a czasem nawet na nieżycie, – jeśli weźmie...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-10-08
Czasami zdarza mi się należeć do osób, które sięgają po książki, ponieważ spodobała im się okładka. Tak właśnie było w przypadku Polowania autorstwa Tomasza Kamińskiego. Sugerująca grozę bestia o czerwonych ślepiach i rycerz w srebrzystej zbroi znajdujący się na okładce, poruszyły skrzydła mojej fantazji i stały się zapowiedzią niezwykłej, czytelniczej uczty, po której zostałby jedynie niedosyt (i ten w sensie pozytywnym, i negatywnym). Czy faktycznie go odczułam?
Kardian – rycerz Zakonu Płonącej Wstęgi, który ponadto włada magią pieczęci i oddał się w całości służbie Bogu Świętego Ognia, po wielu latach nieobecności wraca do położonego na bagnach Bermeld, by wykonać powierzoną mu misję. Na miejscu dowiaduje się, że tajemnicza bestia po napaści na wioskę i zamordowaniu dwóch chłopców, porwała trzeciego i uprowadziła go na budzące trwogę bagna. Niewiele myśląc mężczyzna postanawia ruszyć ofierze na ratunek nie bacząc na niebezpieczeństwa oraz targające nim emocje. Przyjdzie mu zmierzyć się nie tylko z czającym się w mroku złem, ale również z własną przeszłością i kimś, o kim kiedyś zwykł mówić „mój przyjaciel”.
Polowanie wywołało u mnie dość skrajne emocje i szczerze się do tego przyznaję. Z jednej strony mroczna, umiejscowiona na bagnach zaściankowa wioska z żyjącymi w niej zabobonnymi mieszkańcami, dla których słowo wójta i Wieszczki są święte, potworami rodem z koszmarów (chociaż do tych z Wiedźmina im jeszcze daleko) i pytaniami, na które ni jak nie można znaleźć odpowiedzi (np. skąd na środku bagna drzewo o białej korze i wiecznie czerwonych liściach) potrafiła uruchomić wyobraźnię, jednak z drugiej można było odnieść wrażenie, że poszczególne wątki są niedokończone i zostawione samopas. Być może jest to zabieg świadomy, nie mniej czasem bardzo przeszkadzał w odbiorze powieści.
Akcja jest płynna, okraszona wieloma bitwami (czasem nawet brutalnymi) oraz retrospekcjami z życia głównych bohaterów. Dzięki temu czytelnicy są w stanie zrozumieć, wybory, z którymi musieli się zmierzyć, a co za tym idzie motywy ich postępowania. Co do samych postaci, to największe wrażenie zrobił na mnie Łowca – ze swoim aroganckim usposobieniem i ciętymi ripostami bardziej wpasował się w klimat niż kryształowy wręcz Kardian, który był irracjonalnie irytujący z tym całym swoim szlachetnym aż do bólu postępowaniem. Także główny antagonista książki – Bestia – jest na wskroś ciekawym elementem. Była w stanie zamordować dwóch niewinnych chłopców, a jednego – całkiem zwyczajnego zostawić przy życiu, zabierając go ze sobą? Co takiego ma w sobie mały Gessan, że został przez nią ocalony?
Mimo wszystko, naprawdę wciągnęłam się w tę książkę i zastanawiam się, w jaki sposób zostanie poprowadzona jej kontynuacja.
Czasami zdarza mi się należeć do osób, które sięgają po książki, ponieważ spodobała im się okładka. Tak właśnie było w przypadku Polowania autorstwa Tomasza Kamińskiego. Sugerująca grozę bestia o czerwonych ślepiach i rycerz w srebrzystej zbroi znajdujący się na okładce, poruszyły skrzydła mojej fantazji i stały się zapowiedzią niezwykłej, czytelniczej uczty, po której...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-10-06
Podziwiam odwagę ludzi, którzy decydują się wydać własną powieść. Muszą oni zmierzyć się nie tylko z tym, jak ich książka zostanie wydana, ale również z jej przyjęciem. Oczywiście nie należy wrzucać wszystkich do jednego worka. Wiadomym jest, że to, co podoba się jednym czytelnikom niekoniecznie może przypaść do gustu innym. Niestety Niebezpieczna gra, Aleksandry Szatarskiej jest niekoniecznie tym, czego bym oczekiwała od powieści fantasy i zdecydowanie nie zapadnie mi ona w pamięć.
Alex Langendorf wydaje się być zwykłą, bogatą nastolatką, prowadzi jednak podwójne życie, z którego zdaje sobie sprawę tylko jej najbliższa przyjaciółka. Gdy na jej drodze staje Nathaniel White – trochę na przekór własnemu ojcu, a trochę pod wpływem chwili, zostaje jego dziewczyną. Okazuje się, że nie tylko ona skrywa tajemnice, które rzutują na całe jej życie. Czy pojawienie się na drodze Alex, Nathaniela White’a faktycznie jest tylko przypadkiem, a jego intencje są całkowicie czyste? Jedno jest pewne – „miłość” oparta na kłamstwie nigdy nie ma szczęśliwego zakończenia.
Niebezpieczna gra ma niezwykłą, przyciągającą wzrok okładkę i głównie przez to, skusiłam się żeby sięgnąć po ten debiut. Okazało się jednak, że w środku już tak pięknie nie jest. Przede wszystkim zdegustował mnie język. Miało być zapewne młodzieżowo, ale wulgaryzmy, w co drugim słowie po pewnym czasie stały się męczące. Ponadto irytujące było samo zachowanie i postępowanie bohaterów. Alex – zbuntowana córka króla Teru, niby nie zgadza się z polityką własnego ojca, ale jak przyjdzie, co do czego nie jest w stanie podjąć dorosłej decyzji.
No dobrze, a gdzie u licha jest ten „Ter”. Otóż jest to świat równoległy do naszego ziemskiego. Panuje w nim królewie, a wszystko, co związane jest z magią jest po prostu zakazane. Nie podoba się to ruchowi oporu (nie, nie temu z Gwiezdnych Wojen), który stara się za wszelką cenę owy zakaz znieść. Trudno stwierdzić, jakimi pobudkami kierują się jego przywódcy – dobrem ogółu czy własnymi, ukrytymi motywami. Tyle może się dowiedzieć czytający i troszkę szkoda, że autorka bardziej nie skupiła się na tym miejscu, bo w nim właśnie widziałam potencjał.
Również „związki” potraktowane są dosłownie po macoszemu – jakby zawierali je 15-latkowie. Poznają się, po dniu związują, krótki seks i do widzenia. Nie mam pojęcia, do czego to wszystko miało prowadzić i na czym głównie miała się skupić ta książka. Opisy są dość ubogie i pobieżne, a fantastyki w tej książce jest jak na lekarstwo.
Niebezpieczna gra nie trafiła w moje upodobania, ale nie znaczy to, że nie znajdzie rzeszy młodszych czytelników, które docenią tę pozycję.
Podziwiam odwagę ludzi, którzy decydują się wydać własną powieść. Muszą oni zmierzyć się nie tylko z tym, jak ich książka zostanie wydana, ale również z jej przyjęciem. Oczywiście nie należy wrzucać wszystkich do jednego worka. Wiadomym jest, że to, co podoba się jednym czytelnikom niekoniecznie może przypaść do gustu innym. Niestety Niebezpieczna gra, Aleksandry...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-08-16
#recenzja przedpremierowa
Przygoda ma to do siebie, że pojawia się znienacka, nieplanowana i nieoczekiwana. Chcąc w pełni jej doświadczyć trzeba być wyposażonym w jedną tylko rzecz, a mianowicie w wyobraźnię. To właśnie ona sprawia, że na pozór nieistotne zdarzenie może przeistoczyć się w coś, co na długo zapadnie w pamięć tego, kto je przeżył. Najbardziej na przygody wyczulone są zaś dzieci, a to za sprawą tego, że nie oczekują historii rodem z Indiany Jonesa. Może warto od czasu do czasu wziąć z nich przykład i zacząć dostrzegać to, co widzą tylko one?
Bożydar Antoni Jakiełłek – świeżo upieczony trzecioklasista, w końcu rozpoczyna wakacje. W planach ma nie tylko nadrobienie literackich zaległości oraz dostarczenie ukochanemu Lichu prawdziwej przygody – troszkę strasznej, ale przede wszystkim takiej, w której będą uczestniczyć obaj chłopcy. Okazja nadarza się szybciej niż Bożek jest w stanie przewidzieć. Wizyta u cioteczki Ody i Bazyla sama w sobie niesie ze sobą echo przygód, o jakich nikomu się nie śniło. Niestety, nic nie może być takie jak człowiek i anioł zaplanują. Czy spotkanie z nielubianym, szkolnym kolegą popsuje Bożkowi początek wymarzonych wakacji?
Marta Kisiel ma niewątpliwy talent pisania dla dużych i małych z tym, że książki dla „małych” mogą podobać się także i dużym (jestem tego przykładem). "Małe Licho i lato z diabłem" to trzeci tom cyklu o niezwykłym chłopcu mającym bardzo niezwykłych przyjaciół. Czytelnicy towarzyszyli Bożkowi na początku roku szkolnego i podczas ferii zimowych, więc teraz przyszedł czas na zasłużone wakacje, które w przypadku Bożydara mogą zwiastować tylko jedno – kolejne, nadnaturalne kłopoty, w które chłopiec wpada zupełnie niechcący.
Muszę przyznać, że od pierwszego tomu pokochałam bohaterów "Małego Licha", miłością wręcz matczyną (z racji wieku). Nie sposób przejść obojętnie obok Gucia, Krakersa, obu wujków, mamy, zjaw niemieckich żołnierzy żyjących na strychu, Bazylego, Ody, Ossy, samego Licha i właśnie Bożka (a nawet Tsadkiela). Tworzą oni prawdziwą mieszankę nadnaturalnej naturalności, ogromnej miłości oraz przywiązania. Wchodząc głębiej w ich historię, chciałoby się samemu dołączyć do tej niezwykłej rodziny (tak po prawdzie to już samo czytanie sprawia, że człowiek czuje się jej członkiem).
Nie zawiódł mnie również humor, którym okraszona jest powieść. Nie raz śmiałam się w głos, a że śmiech jest najlepszym lekarstwem na chandrę, to polecam zapoznać się z Lichem, by ją szybko przegoniło.
"Fidżisz? Fidżisz? Mocz gluta szylna jeszt f tobje, młody patafjanie".
Jednak książka ta, to nie tylko humor. Autorka w sposób niezwykle czytelny ukazała jak na zachowanie dzieci mogą wpływać relacje z ich rodzicami. Młodsi czytelnicy mogą również nauczyć się tego, że nie należy mierzyć wszystkich jedną miarą i nawet z teoretycznym wrogiem można nawiązać nić porozumienia, jeśli się tylko ma do tego odrobinę cierpliwości i ochoty.
Całości dopełniają rewelacyjne ilustracje Pauliny Wyrt pozwalające w sposób jeszcze pełniejszy zagłębić się w przedstawioną historię, która – jak dla mnie – jest urzekająca i przeznaczona dla czytelników w każdym wieku.
#recenzja przedpremierowa
Przygoda ma to do siebie, że pojawia się znienacka, nieplanowana i nieoczekiwana. Chcąc w pełni jej doświadczyć trzeba być wyposażonym w jedną tylko rzecz, a mianowicie w wyobraźnię. To właśnie ona sprawia, że na pozór nieistotne zdarzenie może przeistoczyć się w coś, co na długo zapadnie w pamięć tego, kto je przeżył. Najbardziej na przygody...
2020-08-12
2020-08-11
Coraz więcej rodzimych twórców zaczyna zajmować się pisaniem powieści fantastycznych na bardzo wysokim poziomie. Osobiście jestem tym zachwycona, ponieważ mam poczucie, że nasz kraj jest traktowany pod tym względem nieco po macoszemu. Oczywiście wszystko zależy przede wszystkim od wyobraźni autora, a jak już nie raz zdążyłam się przekonać, nasi pisarze mają – na całe szczęście – nieograniczone jej pole. Dzięki temu powstawać mogą takie powieści jak Minas Warsaw Magdaleny Kozak.
Maciek Jeżewski jest pracownikiem działu IT Urzędu Miasta Warszawa. Wydawać by się mogło, że praca ta jest spełnieniem marzeń dla tak młodego człowieka, jednak nic bardziej mylnego. Mężczyzna traktowany jest na zasadzie „przynieś, podaj, pozamiataj”, co nie tylko niespecjalnie go zadowala, ale również przeczy wszelkim zapewnieniom, którym byli mamieni studenci w trakcie swojej nauki. Jego sytuacja zmienia się diametralnie w dniu pojawienia się na jego drodze maga Nafilirada i jego smoka, którzy – z tylko sobie wiadomych przyczyn –postanawiają obrać sobie Warszawę (konkretnie Pałac Kultury i Nauki) na swoją siedzibę. Czy zwykły informatyk będzie w stanie okiełznać władającego magią czarodzieja?
Powieść Magdaleny Kozak niesie ze sobą powiew niezwykłej przygody łączącej teraźniejszość z przeszłością i wymiarem, którego istnienia nikt by nie podejrzewał. Akcja powieści biegnie dwutorowo – obejmuje Warszawę oraz tajemniczą Wyspę. Zabieg ten sprawia, że w jednej książce czytelnik ma do czynienia z dwiema historiami, które się zazębiają. Jest tajemniczo, czasem niebezpiecznie, brutalnie, a dodatkowo humorystycznie, (chociaż to akurat jest odpowiednio dawkowane). Co prawda brakuje tutaj głębszego wprowadzenia w ten drugi świat, ale śmiało można sobie wszystko wyobrazić czy dopowiedzieć.
Niestety, jeśli chodzi o bohaterów, wywarli oni na mnie wrażenie raczej nijakie, aczkolwiek ci drugoplanowi (szczególnie Borosar) stanowili dla mnie nie lada zagadkę. Być może moje odczucia wiążą się z tym, iż od kilku lat mam w głowie określony obraz bohatera powieści fantasy. W wielu przypadkach sprawdzał się on idealnie, w innych nie, aczkolwiek po jakimś czasie można było wyczuć chemię między czytelnikiem a bohaterem (coś w stylu „tak, z tym człowiekiem dogadałabym się w rzeczywistości”). Tutaj tego nie było, ale nie bardzo rozpaczam nad tym faktem, ponieważ powieść, jako całość zdecydowanie mi to wynagradza.
Utrudnieniem może być też żargon wojskowy, którym okraszone są strony Minas Warsaw. Osoby nieinteresujące się wojskowością mogą mieć problemy z jego zrozumieniem, jednak dla mnie był to niewątpliwy smaczek, będący namiastką moich niegdysiejszych marzeń o armii i mundurze.
Całości dopełnia rewelacyjna okładka, która od razu wpada w oko i zachęca do przeczytania książki. Ja również niniejszym to czynię.
Coraz więcej rodzimych twórców zaczyna zajmować się pisaniem powieści fantastycznych na bardzo wysokim poziomie. Osobiście jestem tym zachwycona, ponieważ mam poczucie, że nasz kraj jest traktowany pod tym względem nieco po macoszemu. Oczywiście wszystko zależy przede wszystkim od wyobraźni autora, a jak już nie raz zdążyłam się przekonać, nasi pisarze mają – na całe...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-08-11
Wyobraźcie sobie sytuację, że jesteście osobą, w której wszyscy pokładają nadzieję. Musicie być najlepsi, najwybitniejsi i świat ma leżeć u waszych stóp. Niestety z niewiadomych przyczyn jesteście po prostu sobą – macie własne plany, marzenia i zapatrywanie na otaczający was świat. Wywołuje to sprzeciw u bliskich i chęć wpłynięcia na wasze życie, co z kolei sprawia, że budzi się w was natura buntownika. Albo inaczej – bardzo chcecie sprostać wszystkim wymaganiom, ale złośliwy los wam na to nie pozwala. Oczywiście obie sytuacje są nie do pozazdroszczenia, ale druga jest wyjątkowo paskudna. Obie mogą wywołać poczucie zawodu, jednak to w tym drugim przypadku sprawi ono, że to wasze samopoczucie będzie delikatnie mówiąc parszywe. Zupełnie takie samo jak u bohaterki Królestwa Dusz, Arrah.
Marzeniem szesnastoletniej Arrah jest zostać szamanką i spełnić oczekiwania własnej matki. Niestety magia, która płynie w krwi jej przodków od pokoleń, u niej pozostaje w dalszym ciągu uśpiona, jakby coś blokowało jej wydostanie się na zewnątrz. Niestety kolejne upokorzenie podłamuje dziewczynę, a na domiar złego w Królestwie zaczynają ginąć niczemu winne dzieci. Czy ma to związek z tajemniczą wizją babki Arrah? Jak wiele będzie musiała poświęcić nastolatka, by zażegnać zło wyciągające swe macki po najbardziej niewinne dusze?
Rena Barron postanowiła wprowadzić czytelników w świat wierzeń afrykańskich przepełnionych brzmieniem bębnów, kultem bóstw i wszechobecną magią, która jest powszechna i pożądana. Niestety nie dla wszystkich. Ci, którzy nie są nią obdarzeni muszą słono zapłacić za to, by pojawiła się ona w ich życiu, choć na chwilę. Chociaż przytłoczyć czytelnika może mnogość niezrozumiałych słów z kultury afrykańskiej, jednak nie powinno przeszkodzić to w odbiorze książki (a na przyszłość autorka powinna pokusić się o stworzenie mini słowniczka, który zdecydowanie ułatwiłby lekturę).
Książka w sposób dosadny pokazuje jak trudne mogą być relacje rodzinne, gdy jeden z rodziców jest przesadnie ambitny i za wszelką cenę chce uczynić z dziecka wyidealizowaną kopię samego siebie. Ciężko zrozumieć brak wsparcia, okazywanie jawnej dezaprobaty czy wręcz wstydu za własne dziecko, które nie potrafi być takim, jakim pragnie jego rodzic. Nieustanna frustracja może doprowadzić do czynów, od których nie ma już odwrotów, a wsparcie okazywane przez jedną stronę rodzicielską może okazać się niewystarczające. Taką ostateczność wybiera właśnie Arrah, która jako bohaterka powieści odrobinę mnie irytowała. Nie dlatego, że była tak bardzo zwyczajna i ludzka: popełniająca błędy i zmuszona do ciągłego borykania się z drwiącym z niej losem, a przez to, iż tak bardzo starała się przypodobać i uzyskać aprobatę własnej matki, że zapominała o ojcu, który mimo wszelkich przeciwności przy niej trwał. O innych bohaterach jest niewiele, pojawiają się i znikają potraktowani troszkę po macoszemu.
Powieści brakuje także dynamizmu, ale nie znaczy, że jest ona zła. Pierwsza część jest lekko monotonna, ale jak już się przez nią przebrnie, to dalej jest o wiele lepiej. Niedociągnięcia mogą być spowodowane tym, iż jest to debiutancka powieść, więc autorka dopiero tworzy swój warsztat. Tym, co przedstawiła zyskała u mnie kredyt zaufania i mam cichą nadzieję, że go nie zawiedzie.
Na koniec wspomnę o przepięknej, wytłaczanej okładce, która jest majstersztykiem jej twórców. Uwierzcie mi, w rzeczywistości prezentuje się jeszcze lepiej niż jest przedstawiona na fotografiach.
Wyobraźcie sobie sytuację, że jesteście osobą, w której wszyscy pokładają nadzieję. Musicie być najlepsi, najwybitniejsi i świat ma leżeć u waszych stóp. Niestety z niewiadomych przyczyn jesteście po prostu sobą – macie własne plany, marzenia i zapatrywanie na otaczający was świat. Wywołuje to sprzeciw u bliskich i chęć wpłynięcia na wasze życie, co z kolei sprawia, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-04-19
20 marca 2020 roku czytelnicy zachwycający się wydawanym od dwóch lat cyklem Tajemnica Askiru, mogli po raz kolejnym chwycić w dłonie tom opisujący przygody wojownika Havalda, półelfki Leandy oraz ich wiernych towarzyszy. Bardzo popularny w Niemczech i u nas w kraju ma swoich wiernych fanów. Czy można powiedzieć, że Schwartz stworzył fenomen wśród literatury high fantasy?
Czas ucieka, a bohaterowie nadal nie opuścili miasta Gasalabadu, które zdałoby się oplata ich niezauważalnymi mackami niepozwalającymi wyruszyć w dalszą podróż. Niestety nawet w Złotym Mieście, władca Thalaku – Koralon ma swoich popleczników, a posługując się wyszkolonymi zabójcami – Nocnymi Jastrzębiami, magią nieprzewidywalnych nekromantów i siecią wyszukanych intryg, co rusz krzyżuje plany Havaldowi i jego drużynie. Sprawy przybierają taki obrót, że do końca nie wiadomo, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. Zło czai się dosłownie wszędzie, a niewidoczna pętla śmierci coraz bardziej się zacieśnia.
Uwielbiam Richarda Schwartza, za umiejętność posługiwania się słowem pisanym. Jego wyobraźnia jest tak nieograniczona, że bez problemu potrafi on wprowadzić czytelników w stworzony przez siebie świat, mało tego robi to w sposób tak nieszablonowy, że nie sposób nudzić się czytając któryś z kolei tom danej historii. Autor w ogóle nie zwalnia z wcześniej obranego kierunku, mało tego fabuła jest tak nasycona wszelakimi elementami – nie tylko magią, ale również polityką, ekonomią, historią, że czasem trudno dotrzymać temu wszystkiemu kroku, jednak nie jest to wcale wadą tej powieści. Nie da się nie dostrzec, że Schwartz dopracował do perfekcji każdy szczegół opowieści i skrupulatnie go realizuje, a za to należy mu się pełen szacunek.
Spotkanie z bohaterami Władcy marionetek potraktowałam jak powrót bliskich przyjaciół, za którymi już zdążyłam zatęsknić. Można zauważyć, że na przełomie czasu zaszły w nich zmiany, które ich ukształtowały, nadały głębszego znaczenia temu, co robią i jak się zachowują. Także ci, którzy reprezentują „ciemną stronę mocy” nie pozostają niezauważeni. Nie są to osoby, o których łatwo zapomnieć. Ich charakter, sposób myślenia i działania na długo zapadają w pamięć, a doskonałe dopasowanie do całości sprawia, że lektura książki jest naprawdę wspaniałą zabawą.
Richard Schwartz nie stracił nic ze swojej świeżości, a każdy tom (i zapewne kolejne również) są w stanie dostarczyć czytelnikom niezapomnianych wrażeń. Należy jednak zaznaczyć, że by zabrać się za czytanie Władcy marionetek trzeba zapoznać się z wcześniejszymi częściami Tajemnicy Askiru. Oczywiście i w tej części mamy przypomnienie tego, co działo się w poprzednim tomie, ale jest to niewystarczające by w pełni pojąć, z czym się ma do czynienia.
20 marca 2020 roku czytelnicy zachwycający się wydawanym od dwóch lat cyklem Tajemnica Askiru, mogli po raz kolejnym chwycić w dłonie tom opisujący przygody wojownika Havalda, półelfki Leandy oraz ich wiernych towarzyszy. Bardzo popularny w Niemczech i u nas w kraju ma swoich wiernych fanów. Czy można powiedzieć, że Schwartz stworzył fenomen wśród literatury high fantasy?...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nareszcie nadchodzi ten magiczny czas, na który czeka się przez cały rok – święta Bożego Narodzenia. Może są skomercjalizowane i – dla niektórych – kiczowate (przez pojawiające się już od września – w niektórych sklepach – świąteczne ozdoby, itd.) to ja zawsze czekam na nie z niecierpliwością, a ich urok i czar jestem w stanie poczuć w najdrobniejszej nawet rzeczy. Dlatego też z taką chęcią sięgnęłam po antologię Wigilijne opowieści i szczerze mówiąc – bawiłam się przy tej książce przednie.
Wigilijne opowieści są zbiorem dwunastu niezwykle klimatycznych, śmiesznych, niekiedy wzruszających i romantycznych oraz tragicznych świątecznych opowiadań doskonale wprowadzających w klimat Bożego Narodzenia, ale to nie wszystko. Książa jest również prawdziwą skarbnicą przepisów na świąteczne potrawy (i nie tylko), które z pewnością sprawią, że tegoroczne święta będą jeszcze smaczniejsze.
"W życiu trzeba patrzeć do przodu. Wyrzucić zakurzoną przeszłość."
Nie ukrywam, że główną przyczyną sięgnięcia po tę antologię był fakt, że trzy opowiadania zostały napisane przez moich ulubionych autorów – Alka Rogozińskiego, Martynę Raduchowską i Katarzynę Berenikę Miszczuk. O ile książę komedii kryminalnych napisał właśnie taką historię, to obie panie zaserwowały czytelnikom prawdziwą, fantastyczną ucztę, której bohaterami byli nie, kto inny jak Ida Brzezińska (Szamanka od umarlaków), a także Azazel (z cyklu o Wiktorii Biankowskiej).
"Prawda nigdy nie jest okrutna. Okrutne jest zło, które sobie wyrządzamy nie chcąc jej zaakceptować."
Chociaż mam wielką ochotę, to jednak nie będę spojlerować każdego opowiadania z osobna, ponieważ chcę żeby czytelnicy sami mieli możliwość zapoznania się z nimi i wydania swojej opinii, aby poczuli się częścią czegoś absolutnie niezwykłego i szczególnego. Przecież nie ma nic przyjemniejszego niż oderwanie się od ferworu świątecznych przygotowań i spędzenie kilku minut w towarzystwie właśnie takiej książki – ciepłej jak bożonarodzeniowe pierniki i niezwykle emocjonalnej, która może sprawić, że czytający nieco inaczej spojrzą na niektóre rzeczy oraz przypomną sobie, o co tak naprawdę chodzi w tym całym Bożym Narodzeniu – nie o prezenty, suto zastawiony stół, czy wygląd choinki, a o zwyczajne, ludzkie bycie razem, bo nie ma nic ważniejszego niż rodzina.
"Szczęście to coś, co zalewa całe pomieszczenie jak gaz rozweselający, wszyscy, którzy przebywają w pobliżu, w pewnym sensie je czują."
Bardzo polecam i zachęcam do przeczytania Wigilijnych opowieści, niekoniecznie w samotności, ponieważ – moim zdaniem – dobrymi książkami należy się dzielić, by niosły radość wszystkim, którzy będą chcieli jej doświadczyć.
Nareszcie nadchodzi ten magiczny czas, na który czeka się przez cały rok – święta Bożego Narodzenia. Może są skomercjalizowane i – dla niektórych – kiczowate (przez pojawiające się już od września – w niektórych sklepach – świąteczne ozdoby, itd.) to ja zawsze czekam na nie z niecierpliwością, a ich urok i czar jestem w stanie poczuć w najdrobniejszej nawet rzeczy. Dlatego...
więcej Pokaż mimo to