-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński2
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać311
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2020-12-23
2018-04-04
Luty 2017 roku. Toruń dusi się pod śniegiem. Marek Bener, dziennikarz „Echa Torunia”, ale coraz bardziej także specjalista od odnajdywania osób zaginionych, jedzie na Podgórz do niejakiej Wioletty Stemperskiej. Właśnie zaginął jej mąż, którego Bener poznał przed laty przy okazji ujawnienia afery mobbingowej w Urzędzie Marszałkowskim.
Bener podejrzewa samobójstwo, ale szukając Jana Stemperskiego, wpada na trop zupełnie innej sprawy. Sprawy, która męczy go od lat. Sprawy zaginięcia jego żony Agaty. Marek jeszcze nigdy nie był tak blisko prawdy. Czy dowie się w końcu, gdzie jest Agata?
„Koszmary zasną ostatnie”, to wielki finał brzmiącej bluesem Dżemu, Trylogii toruńskiej, zapoczątkowanej powieścią „Najgorsze dopiero nadejdzie”. Robert Małecki zdążył nas już przyzwyczaić, że z powieści na powieść jest coraz lepszy. Po fenomenalnym debiucie jesienią 2016 roku, poprawił swój sukces rok później drugą częścią trylogii „Poznaj swój strach”, a 18 kwietnia 2018 r. do księgarń wkroczy długo oczekiwany finał historii, w którym, być może, czy raczej na pewno, poznacie odpowiedź na kluczowe pytanie zadane już w pierwszym tomie: GDZIE JEST AGATA?
I w tej części, pomijając Benera, głównym bohaterem jest nasz Toruń, bo w końcu to Trylogia toruńska. Tym razem Autor położył duży nacisk na lewobrzeże, ze szczególnym uwzględnieniem Podgórza. Punktem wyjątkowo ważnym dla fabuły będzie tu Fort XI, który Robert Małecki nakreślił z rozmachem scenografów „Gry o tron”.
Mistrzowsko nakreślona intryga, nowi i starzy bohaterowie z duszą, emocjami i ciałem (niektóre bohaterki, a konkretnie jedna, z całkiem niezłym ciałem ;)), historia z podwójnym dnem, napięcie, które nie opuści Was do ostatniej strony… Tego wszystkiego możecie spodziewać się po najnowszej powieści Małeckiego.
„Koszmary zasną ostatnie”, to finałowy i jednocześnie najbardziej mroczny ze wszystkim tomów Trylogii toruńskiej. Marek Bener jeszcze nigdy tak nie balansował na krawędzi. Pytanie tylko, czy straci równowagę i wpadnie w przepaść własnych lęków, czy jednak zachowa zimną krew i dotrze do prawdy. Prawdy, której szuka od tylu lat.
Jedno jest pewne, w Toruniu znowu giną ludzie, a Robert Małecki napisał powieść mocną, jak spirytus rektyfikowany. Właściwie „Koszmarami” można byłoby zasilać krzesła elektryczne, gdyby te były jeszcze używane. Może lepiej, że nie są, dzięki temu więcej książek trafi w ręce Czytelników. Mam nadzieję, że i Was ta powieść porazi (wprawdzie przypalone włosy na rękach pachną niezbyt ładnie, ale można się psiuchnąć jakimś pachnidłem i nie będzie tak źle). Ta powieść to nie petarda, to konkretnych rozmiarów kostka C4, która wysadzi Was z fotela razem z połową budynku.
No i myli się ten, kto myśli, że po tej książce Bener zniknie gdzieś na morzu, rozpłynie się w powietrzu czy zejdzie do podziemia. Marek Bener, niczym James Bond, powróci.
_________________________
http://potoruniu.blogspot.com/
Luty 2017 roku. Toruń dusi się pod śniegiem. Marek Bener, dziennikarz „Echa Torunia”, ale coraz bardziej także specjalista od odnajdywania osób zaginionych, jedzie na Podgórz do niejakiej Wioletty Stemperskiej. Właśnie zaginął jej mąż, którego Bener poznał przed laty przy okazji ujawnienia afery mobbingowej w Urzędzie Marszałkowskim.
Bener podejrzewa samobójstwo, ale...
2017-01-13
http://potoruniu.blogspot.com/2017/01/ksiazka-album-torunski-niezwyka.html
http://potoruniu.blogspot.com/2017/01/ksiazka-album-torunski-niezwyka.html
Pokaż mimo to2017-03-07
http://potoruniu.blogspot.com/2017/03/ksiazka-cichociemna-genera-elzbieta.html
http://potoruniu.blogspot.com/2017/03/ksiazka-cichociemna-genera-elzbieta.html
Pokaż mimo to2016-10-04
W zeszłym tygodniu do księgarń w całej Polsce trafił mroczny thriller Roberta Małeckiego Najgorsze dopiero nadejdzie. To pierwsza część trylogii osadzonej w współczesnym Toruniu i – moim zdaniem – najlepszy debiut od czasów Domofonu Zygmunta Miłoszewskiego.
Ale zacznijmy od początku… Z debiutami bywa różnie. Niekiedy hucznie reklamowane, okazują się nie warte promocji w Carrefourze, inne z kolei są dobrze napisane, ale są jakby kalką tysięcy innych – wydanych już wcześniej – powieści. Dlatego też, do każdego debiutu podchodzę z rezerwą, niczym do nowej potrawy. To zawsze przypomina grę w „orzeł czy reszka” i szanse są pięćdziesiąt na pięćdziesiąt, albo ci zasmakuje, albo nie; albo książka cię porwie i zarwiesz noc, żeby ją przeczytać, albo przewertujesz kilkadziesiąt stron i uznasz, że to shit i właśnie wyrzuciłeś kasę w błoto. Tak, wiem, to klasyczne podejście Jacka Reachera, ale po przeczytaniu kilkunastu powieści z jego udziałem, facet – siłą rzeczy – ma na mnie jakiś wpływ. Wróćmy jednak do Pana Małeckiego i jego pierwszej powieści…
Nie ukrywam, że do kupienia Najgorsze dopiero nadejdzie skłonił mnie lokalny patriotyzm – tak, chyba tak to można nazwać, bo przecież nie co dzień Toruń trafia na karty powieści, a i nasze miasto nie jest jakimś wielkim zagłębiem pisarzy, choć paroma możemy się pochwalić. Uznałem – i tu z kolei odezwała się sympatia do torunian – że skoro „naszemu” udało się wydać pierwszą powieść, to wypadałoby ją przeczytać. Pomyślałem sobie: jak będzie niewypał, to będę siedział cicho, nie napiszę ani słowa i spróbuję zapomnieć, ale po cichy liczyłem na miłe zaskoczenie. I tu budzi się kolejna złota myśl Reachera: „Licz na najlepsze, szykuj się na najgorsze”. I, jak bonie dydy, nie przeliczyłem się.
Choć powieść reklamowana jest jako kryminał, to jednak czytając, odniosłem wrażenie, że więcej tu thrillera, niż rasowego kryminału. Zawiedzie się ten, kto liczy na poćwiartowanego czy wypatroszonego trupa „na dzień dobry” i błyskotliwych śledczych rozwiązujących zawiłą zagadkę. W Toruniu Roberta Małeckiego, policjanci odgrywają role wręcz epizodyczne, a głównym bohaterem jest dziennikarz Gazety miejskiej Marek Bener. Poznajemy go w momencie, gdy wraca z Berlina do Torunia. W stolicy Niemiec, sprawdzał pewien trop związany z zaginięciem żony. Marek bezskutecznie szuka jej od kilku lat. To poboczny wątek powieści, który – jak podejrzewam – rozkwitnie w kolejnych częściach trylogii. Sam Bener, to wymierający gatunek dziennikarza, który naprawdę kocha swój zawód i jest dobry w tym, co robi. To facet z krwi i kości, który i zaklnie, gdy trzeba, ale i potrafi być wrażliwy. Lubi Dżem (ten zespół, a nie produkt spożywczy), swoją teściową (serio, ale to dobra kobieta i każdemu życzę takiej teściowej) oraz – na swój sposób – Toruń, chociaż jednocześnie jest świadom patologii, jakie napędzają miejską machinę.
Pewnego dnia Bener zostaje wysłany do Przysieka, aby sporządzić relację z pożaru domu jednorodzinnego. Strażacy odkrywają w pogorzelisku spalone zwłoki. Wszystko wskazuje na to, że to wypadek. Ofiarą okazuje się dawny przyjaciel dziennikarza, który dziesięć lat wcześniej odbił mu dziewczynę. Nika – świeżo „upieczona” wdowa – po dekadzie, znów pojawia się w życiu Marka. Zaczynają dziać się dziwne rzeczy: redaktor Gazety miejskiej zauważa, że jest śledzony, a spalony dom ktoś obserwuje, wkrótce znika Nika, a prezeska pewnej toruńskiej fundacji, wbrew własnej woli, wypada z okna swojego mieszkania na Gagarina. Bener za wszelką cenę stara się odnaleźć Nikę i rozwikłać zagadkę kolejnych zbrodni, licząc cały czas na to, że, przy okazji wpadnie też na trop zaginionej przed laty żony.
Robert Małecki ani na chwilę nie zwalnia tempa. W jego powieści cały czas coś się dzieje. Narracja jest bardzo dynamiczna, dialogi żywe, bohaterowie barwni i ciekawi. Głównego bohatera, który jest jednocześnie narratorem, polubiłem od razu. To facet, z którym chętnie umówilibyście się na piwo. Akcja powieści została osadzona w 2013 roku, czyli w czasie, kiedy miasto dopinało największe inwestycje. Autor zręcznie do nich nawiązuje, a także do wydarzeń sprzed lat, jak chociażby do zaginięcia dziennikarki Nowości Aleksandry Walczak. Ważną i ciekawą częścią fabuły są wątki polityczno-biznesowo-medialne. Sieć wzajemnych powiązań i relacji dodaje książce smaczku.
Czytając powieść Najgorsze dopiero nadejdzie, ani przez moment nie odniosłem wrażenia, że mam przed oczami tekst debiutanta. Robert Małecki w żadnym razie nie przypomina żółtodzioba, wręcz przeciwnie – skroił rewelacyjny thriller na miarę mistrzów gatunku. A wierzcie mi, że czytając kilkadziesiąt książek rocznie, jestem coraz bardziej wybrednym czytelnikiem. Powieść Małeckiego, to nie tylko powiew świeżości na półce z kryminałami, ale i kawał wybornej beletrystyki, którą pożera się niczym ulubioną pizzę. Czytając, czułem, że obżeram się do granic przyzwoitości. Piszę o tym wprost, bo wiem, że opychałem się literaturą wyśmienitą.
Panie Robercie, z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.
_________________________________
http://potoruniu.blogspot.com/
W zeszłym tygodniu do księgarń w całej Polsce trafił mroczny thriller Roberta Małeckiego Najgorsze dopiero nadejdzie. To pierwsza część trylogii osadzonej w współczesnym Toruniu i – moim zdaniem – najlepszy debiut od czasów Domofonu Zygmunta Miłoszewskiego.
Ale zacznijmy od początku… Z debiutami bywa różnie. Niekiedy hucznie reklamowane, okazują się nie warte promocji w...
2017-08-30
Dziś do księgarń trafiła druga część toruńskiej trylogii Roberta Małeckiego. Po „Najgorszym dopiero nadejdzie” przyszła pora na „Porzuć swój strach”. Czy Autor przebił swój głośny debiut?
Wszystko zaczyna się od trupa… Niby nic nowego, większość kryminałów zaczyna się od zwłok, ale u Małeckiego pozorność jest złudna. Trup bowiem, to produkt finalny, dzieło końcowe, gotowy wyrób, który wyjeżdża z fabryki. Pytanie: jak trup został trupem?, a przede wszystkim, kto nim jest? – pozostaje otwarte aż do końca powieści. Po prologu cofamy się o kilka dni wcześniej i właśnie w tym momencie zaczyna się akcja powieści „Porzuć swój strach”, którą od pierwszego tomu dzieli trzyletnia przepaść.
Jest sierpień 2016 roku. Marek Bener prowadzi swoją gazetę – „Echo Torunia” i nadal mieszka w domu na działkach PZWN na Rubinkowie, jego żona Agata cały czas pozostaje zaginiona, a jej obraz powoli zaciera się we wspomnieniach dziennikarza. Właściwie stracił nadzieję na jej odnalezienie, w końcu od wielu lat drepcze w miejscu nie mając żadnego punktu zaczepienia. Pewnego dnia dostaje telefon od toruńskiego biznesmena – niejakiego Żelaznego. Facet prosi Benera o pomoc w poszukiwaniach córki. Nastolatka zaginęła bez śladu, a jej telefon milczy. Marek podejmuje się odnalezienia dziewczyny. Wraz z Aldoną – jego bliską współpracowniczką, która bada temat nielegalnych kasyn – wejdą w mroczny świat toruńskiego podziemia hazardowego, bezwzględnych egzekutorów długów i morderstw. Bener dotrze także do skrywanych od lat tajemnic rodziców swojej żony i wpadnie na trop niebezpiecznych ludzi, których twarze dotąd pozostawały ukryte w cieniu… Zacznie też podejrzewać, że sprawy zaginięć jego żony i córki biznesmena, coś łączy. Tylko co? No i gdzie tkwi odpowiedź na nurtujące Benera pytanie: gdzie jest Agata?
Robert Małecki po raz kolejny daje popis literackiego kunsztu w mrocznym thrillerze z fabułą szybką i wciągającą, niczym trąba powietrzna. Tu nie ma miejsca na przypadkowe gesty, zdania, niepotrzebne sceny. Tu wszystko odgrywa jakąś rolę, łącząc się w spójną całość, która rozpędzona niczym śnieżna kula tocząca się z góry, na samym końcu uderza w czytelnika elektryzującym finałem i rozbudza apetyt na dokładkę. Dokładka będzie, ale dopiero w pierwszej połowie przyszłego roku, więc trzeba chwilę poczekać.
Tłem wydarzeń w „Porzuć swój strach, jest – tak, jak w pierwszej części – nasz Toruń i jego okolice: szemrane knajpki Starego Miasta, osiedle domków w Czerniewicach, Stawki, „kwadrat” na Rubinkowie i bloki z wielkiej płyty, spokojne na pozór wioski okalające Gród Kopernika – miejsca, które część z Was dobrze zna, mieszkacie tam, pracujecie. Miejsca wydawałoby się na pozór bezpieczne, ale posiadające też swe drugie, mroczne oblicze.
„Porzuć swój strach”, to przemyślana, mocna i trzymająca w napięciu powieść, w której rozsmakuje się każdy miłośnik gatunku. Jeśli czytaliście „Najgorsze dopiero nadejdzie”, to możecie być pewni, że Autor przez ostatni rok nie opuścił gardy, a wręcz dopracował lewy sierpowy (a może prawy? Zawsze mi się myli 😉). Teraz nie macie już chyba wyboru, jak tylko sięgnąć po najnowszą książkę Roberta Małeckiego. Ja tymczasem zaczekam na „Koszmary zasną ostatnie” (III część trylogii). A co potem? No, przydałaby się ekranizacja, jakiś serial na Netflixie albo HBO. Trzymam kciuki.
_________________________
http://potoruniu.blogspot.com/
Dziś do księgarń trafiła druga część toruńskiej trylogii Roberta Małeckiego. Po „Najgorszym dopiero nadejdzie” przyszła pora na „Porzuć swój strach”. Czy Autor przebił swój głośny debiut?
Wszystko zaczyna się od trupa… Niby nic nowego, większość kryminałów zaczyna się od zwłok, ale u Małeckiego pozorność jest złudna. Trup bowiem, to produkt finalny, dzieło końcowe, gotowy...
2017-06-22
http://potoruniu.blogspot.com/2017/06/ksiazka-powtorka-marcel-wozniak.html
http://potoruniu.blogspot.com/2017/06/ksiazka-powtorka-marcel-wozniak.html
Pokaż mimo to2016-11-28
Robert Małecki, autor toruńskiej powieści „Najgorsze dopiero nadejdzie”, tym razem pokazuje Toruń w nieco mniejszej formie – w opowiadaniu „Horyzont”, który trafił do antologii „Rewers”.
Nie jestem jakimś przesadnie wielkim entuzjastą zbiorów opowiadań, choć ta forma literacka jest mi dość bliska. Niestety, doświadczenie nauczyło mnie, że liczne nazwiska na okładce nie zawsze przekładają się na jakość ich tekstów. Opowiadanie, to dość czuła forma, w której nie ma miejsca na nudne opowieści o niczym – tyle w teorii, praktyka pokazuje, że bywa z tym różnie. Nie inaczej jest z „Rewersem”, ale z racji miejsca (w końcu na blogu Po Toruniu, to Toruń jest najważniejszy) skupimy się tylko na jednym z jedenastu opowiadań.
Tym opowiadaniem jest „Horyzont” Roberta Małeckiego – pisarza, którego wszyscy powinni w Toruniu znać, bo to dzięki niemu nasze miasto ożyło na kartach powieści „Najgorsze dopiero nadejdzie”. Trzeba też zaznaczyć, że nie był pierwszym, który przetarł toruńsko-literackie szlaki, przed nim byli inni, m.in.: Aneta Jadowska i Piotr Głuchowski. Głuchowskiego jeszcze nie czytałem, a co do Jadowskiej… no cóż, powiedzmy, że nie jestem miłośnikiem fantastyki, a jej „Złodziej dusz” nie sprawił, że nagle zakochałem się w tym gatunku; Thorn pełen wampirów, olbrzymów, wilkołaków i innych cudaków, jakoś nie za bardzo mnie przekonał. Co innego Toruń Małeckiego – ten choć mroczny i pełen ludzkiej zgnilizny (szczególnie wśród lokalnych dziennikarzy), na swój sposób jest atrakcyjny i pociągający.
„Horyzont” swój początek i koniec ma w Porcie Zimowym na Rybakach. Z wody zostaje wyłowiona walizka z trupem (a konkretnie trupką, bo to kobieta była) w środku. Jednak pomyli się ten, kto sądzi, że jest to opowieść o śledztwie i poszukiwaniach mordercy. W „Horyzoncie” najważniejsze jest to, co się stało wcześniej i co doprowadziło do zbrodni. Ta nieszablonowość, jest atutem opowiadania Małeckiego, podobnie jak bohaterowie – dobrze znani z debiutanckiej powieści Autora. Dziennikarz Marek Bener i jego niezastąpiony fotoreporter Radosław Rak, powracają i zamieniają się rolami, bo w „Horyzoncie”, to właśnie Rak gra pierwsze skrzypce. I co tu się rozpisywać – historia zaciekawia już od pierwszych stron, a żywe, często dowcipne dialogi, tylko uzupełniają całość i sprawiają, że nie można się oderwać. To zresztą jedno z najlepszych opowiadań, jakie znajdziemy w „Rewersie”, a jest ich naprawdę niewiele.
Co do toruńskich plenerów… W „Horyzoncie” dominuje starówka (tu mieszka Rak), jest też wspomniany wcześniej Port Zimowy – nieco zapomniany przez torunian, ale dzięki Robertowi odżywa, stając się miejscem zbrodni. W opowiadaniu pojawia się też bulwar i Rubinkowo; swój gościnny występ ma nasza nieoceniona staruszka Wandzia (czyli statek „Wanda”), którą wszyscy dobrze znamy, jeśli nie osobiście, to z widzenia.
Skoro już ustaliliśmy, że „Horyzont” warto przeczytać – bo warto, zobaczmy, jakie jeszcze perełki kryje „Rewers”… Przede wszystkim „Niedzielne popołudnie” Gai Grzegorzewskiej, opowiadanie – głównie za sprawą genialnej narracji – po prostu wbija w fotel (czy na czym tam siedzicie), z kolei mocną stroną „Przez ciemne okulary” Remigiusza Mroza jest niekonwencjonalne zakończenie. Antologię otwiera bardzo dobre tekst „Babcia Wiśniewska” Wojciecha Chmielarza – lekka opowieść kryminalna (o pewnej staruszce handlującej na bazarze dragami) napisana z dużą dawką humoru, no i „Modus operandi” Joanny Opiat-Bojarskiej, która utrzymała swoje opowiadanie w klimacie powieści Aghaty Christie, z tym, że opowieść Joanny jest bardziej zwiewna - niczym letnia sukienka.
Jednakże „Rewers”, to także rozczarowania. Tym największym okazało się opowiadanie Ryszarda Ćwirleja „Przypadki chodzą po mieście”; to zresztą jedyny tekst, który po kilkunastu stronach przewinąłem uznając, że historia jest na tyle nijaka, że i zakończenie jakoś specjalnie mnie nie interesuje, do tego doszła drewniana narracja rodem z milicyjnych raportów i drętwe dialogi – słowem: katastrofa. Niewiele lepsze okazały się trzy inne opowiadania: wtórni i mało oryginalni „Sąsiedzi” Małgorzaty Sobieszczańskiej, podane w mało atrakcyjnej formie „Chciała żyć” Marty Mizuro oraz infantylne i głupiutkie „Nie czytaj tego” Joanny Jodełki.
W antologii oprócz „Horyzontu” pojawia się jeszcze jeden wątek toruński. W opowiadaniu „Oszczędności” Marty Guzowskiej narratorem i jednym z bohaterów jest torunianin Włodzimierz Wysocki, który wraz z archeologami wylądował w grobowcu w Rapie.
Na 11 opowiadań, na które składa się „Rewers”, tak naprawdę tylko pięć z nich mógłbym polecić z czystym sumieniem. Oczywiście, są to wrażenia subiektywne, tym nie mniej, to właśnie od nich zależy, czy sięgniemy po coś innego autorów, którzy się spodobali. Z naszym ziomkiem sprawa jest prosta – czekam na drugą powieść i na pewno o niej napiszę. Robert Małecki swym „Horyzontem” tylko potwierdził, że warto czekać, i że jego dzieła, to pewniak na miło spędzony czas z książką w ręku. Bo przecież w literaturze popularnej o to chodzi, co nie? Żeby dobrze spędzić czas i nie żałować przemijanych minut.
Ocena opowiadania "Horyzont" 8/10
Ogólna ocena antologii: 5/10
_________________________________
http://potoruniu.blogspot.com/
Robert Małecki, autor toruńskiej powieści „Najgorsze dopiero nadejdzie”, tym razem pokazuje Toruń w nieco mniejszej formie – w opowiadaniu „Horyzont”, który trafił do antologii „Rewers”.
Nie jestem jakimś przesadnie wielkim entuzjastą zbiorów opowiadań, choć ta forma literacka jest mi dość bliska. Niestety, doświadczenie nauczyło mnie, że liczne nazwiska na okładce nie...
2018-09-04
Chełmża – niewielkie miasteczko oddalone od centrum Torunia o dwadzieścia kilometrów. Niespełna pół godziny samochodem, ponad godzinę rowerem. Tę trasę, właśnie na rowerze, wielokrotnie pokonywał ks. Wincenty Frelichowski kursując między toruńskim kościołem mariackim, a swoim domem rodzinnym przy Chełmińskiej 5, nieopodal chełmżyńskiego Rynku. To było przed wojną. W 2016 roku urok miasteczka nad jeziorem dostrzegli filmowcy, kręcąc tu pierwszy sezon hitowego „Belfra”, a dwa lata później, w pewne mroźne i pochmurne styczniowe przedpołudnie, do Chełmży zawinął Robert Małecki. A wiadomo, gdy Małecki pojawia się w mieście, oznacza to jedno – ktoś umrze i to niekoniecznie śmiercią naturalną. Zastanawiacie się, skąd wiem o tej wizycie? Byłem tam wtedy, razem z Aniołem Śmierci, który teraz oddaje w wasze ręce swoje najnowsze dziecko - „Skazę”.
Lód, śnieg, mgliste noce i dwa trupy. Senne miasteczko zostaje brutalnie wybudzone z zimowego snu. Śmierć zapukała do bram, więc wypadałoby otworzyć.
Ofiara numer jeden, to nastolatek, pod którym najprawdopodobniej załamał się lód. Ofiara numer dwa – bezdomny, który zmarł w łódce pozostawionej na jeziorze. Wszystko wskazuje na to, że były to nieszczęśliwe wypadki i tylko przypadek sprawił, że wydarzyły się jednej nocy.
Chyba, że to nie był przypadek...
Właśnie to stara się ustalić komisarz Bernard Gross – glina z przeszłością, który w Chełmży chciał znaleźć spokój (no to się facet przejechał). Na pewno pomyślał sobie, że Chełmża to nie Sandomierz, gdzie trupy do kolejnych odcinków „Ojca Mateusza”, trzeba ściągać z powiatu, bo wszyscy mieszkańcy miasta albo są na cmentarzu, albo siedzą za zabójstwa. I faktycznie, przez dziesięć lat Gross miał względny spokój. Aż do teraz. I to jeszcze w zimę, kiedy można sobie odmrozić ręce, nogi i... parę innych części ciała. Ale za to zima, jak żadna inna pora roku, ma w sobie ten specyficzny klimat grozy, który Robert Małecki uchwycił i z całą mocą wykorzystuje. Tak, „Skaza” ma fantastyczną atmosferę, dostrzegalną już od pierwszych stron. To kryminał na miarę „Fargo”, ze świetną historią, bohaterami i otoczeniem, czyli Chełmżą, która spowita we mgle wygląda naprawdę magicznie.
Są też wątki toruńskie, a jakże. Komisarz Gross parokrotnie odwiedza nasze miasto, w którym dekadę wcześniej mieszkał i pracował, i w którym zostawił żonę w śpiączce. No dobra, „zostawił” nie brzmi najlepiej. Kobiecina przebywa w Fundacji „Światło”, więc lepszej opieki mieć nie może. W Toruniu pewnie wszyscy znają tę instytucję. Siedziba Fundacji mieści się tzw. prezydentówce – pięknym XIX-wiecznym pałacyku, w którym przed wojną mieszkali prezydenci Torunia. W powieści pojawiają się też toruńskie osiedla i oczyszczalnia ścieków, ta przy Szosie Bydgoskiej. Również wszyscy policyjni technicy pojawiający się w Chełmży i prokurator, dojeżdżają z Torunia. Ale tak to już jest, chciał czy nie chciał, większe miasto w jakiś sposób oddziałuje na mniejsze.
Wracając do fabuły. „Skaza” obejmuje wiele wątków, zahacza o przeszłość, pokazuje niełatwe relacje rodzinne i prywatne życie policjantów, oddaje senność małych miejscowości. Sam główny bohater nie jest kolejnym banalnym pijakiem, który – w myśl zasady, że głupi ma szczęście – fuksem rozwiązuje kolejną zawiłą sprawę. Autor naprawdę się postarał tworząc swojego nowego głównego bohatera, jakże różniącego się od kudłatego fana Dżemu – Marka Benera. A muszę powiedzieć, że byłem sceptycznie nastawiony, gdy Robert pierwszy raz wspomniał mi, że robi gliniarza. Spodziewałem się kolejnego nawalonego troglodyty-rozwodnika, a tu takie zaskoczenie! Gross wypadł znakomicie i już nie mogę się doczekać kolejnej sprawy, którą będzie prowadził. Bo, proszę Państwa, w Chełmży śmierć postanowiła zostać na dłużej i urządzić krwawe żniwa; tańczy z kosą i głowy ścina. Zatem Bernard Gross wkrótce powróci. A tymczasem polecam Wam „Skazę”, bo to bardzo dobry kryminał jest.
__________
http://potoruniu.blogspot.com/p/ksiazki.html
Chełmża – niewielkie miasteczko oddalone od centrum Torunia o dwadzieścia kilometrów. Niespełna pół godziny samochodem, ponad godzinę rowerem. Tę trasę, właśnie na rowerze, wielokrotnie pokonywał ks. Wincenty Frelichowski kursując między toruńskim kościołem mariackim, a swoim domem rodzinnym przy Chełmińskiej 5, nieopodal chełmżyńskiego Rynku. To było przed wojną. W 2016...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-11-15
Na toruńskiej Półce z książkami tej publikacji nie mogło zabraknąć. „Toruń między wojnami” - to nie tylko pięknie wydany album, ale i bezapelacyjnie najlepsza książka ukazująca Toruń w latach II RP.
Katarzyna Kluczwajd – torunianka z urodzenia i wyboru, autorka książek o Toruniu, popularyzatorka sztuki, muzealniczka i blogerka (jeśli pomyliłem kolejność, to przepraszam) zabiera nas do niezwykle barwnych i dynamicznych czasów. Czasów, gdy Toruń był stolicą województwa pomorskiego. Miasto stołeczne, siłą rzeczy, skupiało w sobie wiele instytucji, środowisk, ludzi polityki, kultury i biznesu.
W książce "Toruń między wojnami" nasze miasto tętni życiem, mieni się feerią barw i różnorodności. Poznajemy adresy przedwojennych restauracji, w których bawiła się miejska śmietanka towarzyska; sklepów i butików, do których chętnie zaglądały damy i panie domu, czy najpopularniejszych wśród turystów hoteli. Autorka pokazuje nam życie codzienne ówczesnych torunian, miejsca, gdzie najchętniej bywali, gdzie spędzali wolny czas. Dziś mało kto wie, że w Toruniu była wytwórnia filmowa Marwin-Film, że w naszym mieście regularnie bywał sam Witkacy, który tworzył w Zofiówce, a prapremiery jego sztuk wystawiano na deskach Teatru Miejskiego (dziś Teatru Horzycy); że w Piwnicy Gdańskiej Ratusza Staromiejskiego spotykali się członkowie Konfraterni Artystów. Zresztą, Toruń w czasach Drugiej Rzeczypospolitej był zagłębiem ludzi – szeroko pojętej – kultury: pieśniarzy, aktorów, rzeźbiarzy…; był też wielkim garnizonem skupiającym nie tylko artylerię – chociaż ona była największa – ale również lotnictwo (w tym baloniarzy), piechotę i marynarkę wojenną. Wisła żyła pełnym nurtem, po niebie fruwały mechaniczne ptaki 4. Pułku Lotniczego, wisiały też nadmuchane kiełbasy 1. Batalionu Balonowego, a na nowo wybudowanych ulicach pojawiało się coraz więcej automobili.
Katarzyna Kluczwajd ożywia ten miniony Toruń - Toruń naszych dziadków. Przez zaledwie 150 stron przewijają się całe zastępy ludzi, którzy w owych ciekawych czasach tworzyli miejską tkankę. Znakomite opisy ilustrują wspaniałe, niepublikowane dotąd zdjęcia, a całość wręcz kipi ciekawostkami. W pięćdziesięciu rozdziałach Autorka zawarła całą złożoność ówczesnego Torunia i torunian. Tak, bo Toruń między wojnami, to przede wszystkim opowieść o ludziach, którzy w II Rzeczypospolitej tworzyli i kreowali charakter naszego miasta – miasta kultury, sztuki, ale i zwykłych zjadaczy chleba.
Dużym atutem publikacji są dodatki: reprint planu Torunia z lat ’20 oraz płyta DVD z dwoma filmami: „Polskie Pomorze” oraz „Spacerkiem po Toruniu”. Ten drugi nakręcił Bogusław Magiera – aktor związany z wytwórnią Marwin-Film.
Książka Katarzyny Kluczwajd jest częścią serii Miasta między wojnami. Do tej pory ukazało się kilkanaście tytułów poświęconych m.in. przedwojennej Warszawie, Krakowowi, Trójmiastu czy Łodzi.
_________________________________
http://potoruniu.blogspot.com/
Na toruńskiej Półce z książkami tej publikacji nie mogło zabraknąć. „Toruń między wojnami” - to nie tylko pięknie wydany album, ale i bezapelacyjnie najlepsza książka ukazująca Toruń w latach II RP.
Katarzyna Kluczwajd – torunianka z urodzenia i wyboru, autorka książek o Toruniu, popularyzatorka sztuki, muzealniczka i blogerka (jeśli pomyliłem kolejność, to przepraszam)...
2017-11-04
Toruń to miasto bardzo fotogeniczne. Coś o tym wiem, fotografuję je od ponad dekady, od czasu, kiedy za pół pierwszej wypłaty, kupiłem swój pierwszy aparat cyfrowy. Był to niepozorny Sony Cyber-Shot S600 z matrycą 6 megapikseli – to tyle, ile mają teraz przeciętnej klasy smartfony. Wspominam tamte czasy z rozrzewnieniem, ponieważ ten „soniacz” służył wiernie przez ładnych parę lat najpierw mi, a potem jeszcze mojemu tacie. Ale nie o moich aparatach chciałem dziś pisać, bo byłaby to lektura równie nudna, co książki Katarzyny Bondy.
Głównym bohaterem niniejszego wpisu jest pewien wyjątkowy album. Toruń w obiektywie fotoreportera 1960-2000 Andrzeja Kamińskiego, to powrót do przeszłości, nostalgiczna podróż do Torunia okresu PRL i pierwszej dekady demokracji. Ktoś powie: przecież w latach ’60, ’70 czy ’80 wydawano albumy o Toruniu. Oczywiście, że wydawano, nawet dobrze je znam, ale jest duża różnica między fotografią pocztówkową, a reporterską. Kamiński w swoich zdjęciach pokazuje życie codzienne Torunia i jego mieszkańców – obrazy dalekie od pocztówkowego ideału, co wcale nie oznacza, że mniej atrakcyjne. Wręcz przeciwnie. Jak sam Autor powiedział w wywiadzie dla IKAR-a: "Ideą albumu było pokazanie Torunia, jaki z wolna odchodzi. Chodziło o to, żeby ludzie mogli usiąść spokojnie i oglądając, odszukać miejsca, które się bardzo zmieniły, twarze ludzi, których już nie ma, i powspominać." (IKAR, nr 10/2017)
Moim zdaniem, to się udało. A nawet więcej, bo przecież adresatami książki nie są wyłącznie torunianie pamiętający czasy słusznie minione. Również młodzi powinni sięgnąć po ten album, aby zobaczyć zupełnie inny Toruń, niż ten, który znają.
W Toruniu w obiektywie fotoreportera znajdziecie blisko 400 czarno-białych fotografii. Cały album składa się z trzech części: Śródmieście, Przedmieścia i Osiedla oraz Wisła. Duży format (30x21 cm) sprawia, że zdjęcia są dobrze wyeksponowane, a twarda oprawa i szyty grzbiet sprawiają, że publikacja przetrwa niejedną wyprawę do przeszłości. Jesienne wieczory sprzyjają takim podróżom. Któregoś popołudnia usiadłem w fotelu i przy zapalonej lampce ruszyłem po ulicach Torunia sprzed lat. Nie spiesząc się, zdjęcie za zdjęciem, strona za stroną, wędrowałem po moim mieście ubranym w odcienie szarości. Niektóre miejsca rozpoznawałem z trudem, ponieważ całkowicie zmieniły swoje oblicze lub, po prostu, nie przetrwały do obecnych czasów; spotkałem także ludzi zupełnie mi obcych – zwykłych torunian kroczących przez codzienność PRL-owskiej rzeczywistości. Tak, zdjęcia Kamińskiego, to doskonały portret mieszkańców naszego miasta.
Toruń w obiektywie fotoreportera 1960-2000 – to absolutny „must have”, jeśli chodzi o książki o naszym mieście. Mam też nadzieję, że album ten zainicjuje cykl publikacji, w których Muzeum Okręgowe „podzieli się” swoim pokaźnym archiwum fotograficznym, bo okazjonalne wystawy na dziedzińcu ratusza, to trochę mało. Miłośnicy Torunia i Torunia na starych fotografiach, to osoby o dużym apetycie, a ten zaspokoić mogą tylko ładnie wydane albumy, jak chociażby ten Andrzeja Kamińskiego. Album, który autor niniejszego bloga, serdecznie poleca.
_________________________
http://potoruniu.blogspot.com/
Toruń to miasto bardzo fotogeniczne. Coś o tym wiem, fotografuję je od ponad dekady, od czasu, kiedy za pół pierwszej wypłaty, kupiłem swój pierwszy aparat cyfrowy. Był to niepozorny Sony Cyber-Shot S600 z matrycą 6 megapikseli – to tyle, ile mają teraz przeciętnej klasy smartfony. Wspominam tamte czasy z rozrzewnieniem, ponieważ ten „soniacz” służył wiernie przez ładnych...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-03-04
Jedną z ważniejszych książek o Toruniu wydanych w 2018 roku, były wspomnienia spisane przez Sylwię Dullin i wydane przez Fundację Generał Elżbiety Zawackiej. Fundacja przyzwyczaiła nas, że w swoich książkach ukazuje nam obraz okupowanego przez Niemców Pomorza, losy Polaków w latach II wojny światowej, historię lokalnych organizacji konspiracyjnych oraz kobiet zaangażowanych w walkę. Pod tym względem Toruńskie Nowe Miasto i jego mieszkańcy we wspomnieniach nieco się wyróżnia.
Wspomnienia torunian o Toruniu biorę w ciemno. Część z nich już prezentowałem na blogu, jak chociażby Mój Toruń. Wspomnienia chłopaka z Mokrego Mieczysława Wilczewskiego, Cztery pory życia na Chełmionce Ryszarda Kowalskiego czy Wspomnienia Torunianina z Podgórza Tadeusza Zakrzewskiego. Teraz przyszedł czas na Nowe Miasto, a podróż w czasie, Sylwia Dullin rozpoczyna jeszcze przed swoimi narodzinami. Jak to możliwe? Wszystko dzięki temu, że historie rodzinne były u Dullinów i Czechaków przekazywane z pokolenia na pokolenie, dlatego też początek tej opowieści zaczyna się w XIX wieku, a konkretnie w roku 1879, kiedy to dziadkowie Autorki – Pelagia i Antoni Czechakowie, kupili restaurację przy ul. Chełmińskiej 10. Pierwsze wspomnienia związane z Nowym Miastem zaczynają się na początku XX wieku.
Sylwia Dullin bardzo płynnie oprowadza nas po dziejach swojej rodziny i innych mieszkańców Nowego Miasta. Dzięki temu dowiadujemy się, kto gdzie mieszkał oraz jakie firmy działały na parterach kamienic. Pani Dullin opowiada o życiu codziennym, ówczesnych tradycjach, przyzwyczajeniach i relacjach międzyludzkich oraz o zmianach jakie zachodziły w Toruniu na przestrzeni ponad stu lat. Zmiany te miały ścisły związek z zawirowaniami historycznymi: czas zaborów, odzyskanie przez Polskę niepodległości, II wojna światowa, PRL, aż do współczesności. Autorka kreśli niezwykle barwny pejzaż młodszej połowy toruńskiej starówki, posługując się bardzo plastycznym, lirycznym językiem, który bardzo lubię i cenię w tego typu literaturze.
Sylwia Dullin swoje wspomnienia bardzo często przeplata cytatami ze starych gazet. Jej opowieść jest momentami zabawna, momentami smutna, a nawet straszna, kiedy wspomina o wywoływaniu duchów za pomocą tabliczki ouija domowej roboty, zjawach przechadzających się po kamienicy przy Rynku Nowomiejskim 1 czy posiadającym zdolności bilokacyjne Robercie Tilku.
Kolejnym atutem publikacji są zdjęcia. Jest ich ponad siedemdziesiąt i w większości pochodzą z prywatnych albumów Autorki. Nie mogę również nie wspomnieć i nie pochwalić fantastycznej roboty jaką wykonała Sylwia Grochowina zaopatrując publikację w blisko trzysta trzydzieści przypisów. W większości mają one charakter krótkiego komentarza historycznego odnoszącego się do konkretnych miejsc, osób i wydarzeń. Przypisy te znacząco podnoszą wartość niniejszej książki.
Co tu więcej pisać... Jeśli jesteście miłośnikami Torunia, a skoro tu zaglądacie, to pewnie jesteście, to książka Toruńskie Nowe Miasto i jego mieszkańcy we wspomnieniach powinna trafić na sam szczyt Waszego stosiku lektur do przeczytania.
Tak prosto i po ludzku: Fundacja Generał Elżbiety Zawackiej oddaje w Wasze ręce świetnie napisaną książkę, w dodatku w twardej oprawie, za naprawdę przyzwoitą cenę, wręcz niespotykanie niską jeśli wziąć pod uwagę inne publikacje regionalne. To jedna z tych książek, które czyta się z dużą przyjemnością. Wystarczy dać się porwać napisanej historii. Do czego Was gorąco zachęcam.
Jedną z ważniejszych książek o Toruniu wydanych w 2018 roku, były wspomnienia spisane przez Sylwię Dullin i wydane przez Fundację Generał Elżbiety Zawackiej. Fundacja przyzwyczaiła nas, że w swoich książkach ukazuje nam obraz okupowanego przez Niemców Pomorza, losy Polaków w latach II wojny światowej, historię lokalnych organizacji konspiracyjnych oraz kobiet...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-09-02
2017-06-01
http://potoruniu.blogspot.com/2017/06/ksiazka-zygmunt-moczynski-podroz-do.html
http://potoruniu.blogspot.com/2017/06/ksiazka-zygmunt-moczynski-podroz-do.html
Pokaż mimo to2017-08-15
To, że o Toruniu pisze się dużo, może zaświadczyć jedna z moich półek, która ostatnio omal nie zarwała się pod ciężarem toruńskich książek. To skłoniło mnie do małego przemeblowania, ale i refleksji nad fenomenem Torunia. Właściwie powinienem już rozkminić tę zagadkę, w końcu od ponad trzech lat piszę bloga o swoim mieście. Powinienem, ale nadal nie potrafię odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie: co takiego ma w sobie Gród Kopernika, że tak fascynuje? A może wcale nie ma jednoznacznej odpowiedzi? Może tajemnica toruńskiego magnetyzmu jest bardziej złożona, i prosta odpowiedź zwyczajnie tu nie pasuje?
Urok Krakowa Północy dopadł również Karinę Bonowicz, która postanowiła pokazać nasze miasto w subiektywnym przewodniku. W błędzie jest jednak ten, kto myśli, że to typowy informator, jaki można kupić w pierwszym lepszym sklepiku z pamiątkami. Ale zacznijmy od początku, bo wszystko zaczęło się od nowojorskiego portalu polonijnego Dobra Polska Szkoła, na którego stronach w latach 2015-2016 pojawiał się „toruński alfabet” Kariny Bonowicz zatytułowany „Przewodnik po Toruniu dla nowojorczyka”. Te same teksty, mające charakter felietonów, zostały przeniesione do książki, którą wypuściło na rynek Wydawnictwo Naukowe UMK. Tak powstał „Co ma piernik do Torunia” – przewodnik (jeśli w ogóle tak można go nazwać) inny, niż wszystkie.
Publikację z pewnością wyróżnia oryginalny styl Autorki, ale także sposób prezentacji atrakcji turystycznych Torunia. Nie znajdziecie tu ani mapki, ani sztywnego szlaku. Karina Bonowicz swoje ulubione miejsca Starego i Nowego Miasta prezentuje w formie alfabetu i przypisanych do niego haseł. Pod hasłami może kryć się wiele miejsc, adresów, nazwisk i ciekawostek. Mamy tu m.in. rozdział poświęcony toruńskim aniołom, Krzyżakom, kotom, piernikom, znanym toruniankom, filmom, w których zagrał Toruń i książkom z Toruniem w tle, a także gospodom i flisakom oraz masonom, którzy zostawili po sobie wciąż widoczne ślady…
Książka, choć dla turystów może się wydać mało czytelna jako przewodnik, dla torunian – to przede wszystkim spory zbiór historycznych ciekawostek z licznymi odwołaniami do dobrze nam znanych legend. A wszystko to podane w przyjemnej dla oka formie literackiej. Miłośnicy Torunia powinni czuć się usatysfakcjonowani. Ja byłem, dlatego też polecam Wam teraz „Co ma piernik do Torunia”, jako publikację, którą warto przeczytać, nawet jeśli myślicie, że o Toruniu wiecie całkiem sporo.
_________________________
http://potoruniu.blogspot.com/
To, że o Toruniu pisze się dużo, może zaświadczyć jedna z moich półek, która ostatnio omal nie zarwała się pod ciężarem toruńskich książek. To skłoniło mnie do małego przemeblowania, ale i refleksji nad fenomenem Torunia. Właściwie powinienem już rozkminić tę zagadkę, w końcu od ponad trzech lat piszę bloga o swoim mieście. Powinienem, ale nadal nie potrafię odpowiedzieć...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-07-16
7 września 1939 roku, około godziny 2, nocną ciszę rozrywają eksplozje. Dwa toruńskie mosty zostają wysadzone przez oddział saperów Armii „Pomorze”. Władze miasta zostały wcześniej ewakuowane do Lublina, sami żołnierze również się wycofali. To koniec, przegraliśmy. Torunia zostaje zajęty przez Niemców. Rozpoczyna się okupacja, a wraz z nią nazistowski terror. Dla Polaków i nielicznych toruńskich Żydów, to czas walki o przetrwanie; o to żeby, nie dać się zabić, aby uniknąć łapanek i wywózki do Auschwitz, Stutthof czy jeszcze innej niemieckiej fabryki śmierci. To czas głodu, chłodu i biedy. Czas prześladowań. Czas śmierci. O koszmarze wojny, o okupacyjnej rzeczywistości opowiadało wielu. Obraz Torunia z lat 1939-1945 został już dokładnie nakreślony. Mamy przecież wspomnienia Tadeusza Zakrzewskiego, księdza Gajdusa czy Alojzego Liegmanna, ale to są głosy tylko jednej strony. Dziennik młodego Niemca, to historia okupacji Torunia, opisana z punktu widzenia młodego człowieka, który był po drugiej stronie wojennej barykady.
Ale zacznijmy od początku. Ta historia zaczyna się jeszcze przed wojną, w październiku 1939 roku, w Rydze. To właśnie tam urodził się i mieszkał przez pierwszych kilkanaście lat Autor dziennika. Swoją opowieść zaczyna, gdy zapada decyzja o przesiedleniu Niemców z krajów bałtyckich na teren Niemiec oraz tereny przez Niemców okupowane. Tak właśnie rodzina Neumannów trafia na statek do Gdyni, a stamtąd pociągiem do Stargardu. To ich pierwszy przystanek. Właśnie w Stargardzie młody Walter zaczyna pisać swój dziennik. Opisuje codzienne życie, to co robi, z kim się spotka, na czym był w kinie. Mimo wojny, jego dzieciństwo było prawie normalne: chodził do szkoły, wypożyczał książki z biblioteki, zbierał odznaki i figurki, lepił U-Booty z plasteliny, czytał powieści Karola Maya i grał w gry... Wojna była gdzieś w tle, nie dotykała go bezpośrednio.
Po czterech miesiącach Neumannowie przeprowadzają się do Torunia. Ta część książki – naturalnie – interesowała mnie najbardziej. Walter, ma już wtedy prawie czternaście lat i opisuje swoją codzienność. Z reguły nie jest ona ciekawa, bo i co interesującego może robić nastolatek? Ale czytając między wierszami, możemy zobaczyć okupowany Toruń taki, jakim go widzieli Niemcy. Bez strachu, bez ciągłego poczucia zagrożenia, w dostatku, ale bez przepychu. Młody Walter dzielił czas między szkołą a służbą w Hitlerjugend. Przy okazji opisuje swoje wycieczki po Toruniu i zafascynowanie naszym miastem i... tramwajami (chyba miał do nich słabość). Wraz z rodzicami wprowadza się do mieszkania na Bydgoskim Przedmieściu. Oczywiście mieszkanie należało wcześniej do Polaków, którzy dzień po eksmisji wrócili, aby zabrać trochę swoich rzeczy. Zostali jednak zrzuceni ze schodów przez działaczy partyjnych. Na dalszych stronach dziennika przeczytacie o masowych aresztowaniach polskich konspiratorów, o nieistniejącym dzisiaj dworcu Mocker (przy ul. Dworcowej), o restauracji Tivoli, o parowcu „Graudenz”, który kursował z Torunia do Ciechocinka i dalej aż do Płocka, o kąpielach w Porcie Zimowym, o słuchaniu radia w Dworze Artusa itd. W większości jednak, Walter opisuje codzienną rutynę: naukę w szkole, wizyty w sklepie czy służbę w Hitlerjugend. Jak sam wspomina, pisał ten dziennik dla siebie, aby pamiętać, co robił każdego dnia. Nie znajdziecie tu głębszych przemyśleń w duchu Ann Frank (gdy Ann zaczęła pisać swój dziennik również miała 13 lat), bo i skala przeżyć tych dwojga jest nieporównywalna. Walter ekscytował się wizytą Hansa Franka w Toruniu, a Ann zastanawiała nad przyczynami wojny. Pisała
„Nigdy nie uwierzę, że wojna jest dziełem jedynie wielkich ludzi, rządu i kapitalistów. O nie, mały człowiek robi to równie chętnie, inaczej narody już dawno by się przeciwko temu zbuntowały! W ludziach jest teraz żądza niszczenia, żądza zabijania, mordowania i wściekłości i tak długo, jak długo cała ludzkość, bez wyjątku, nie przejdzie wielkiej metamorfozy, wojna będzie szaleć, wszystko, co zostało zbudowane, zasadzone i co urosło, zostanie ścięte i zniszczone, żeby potem zacząć od nowa!”. (Dziennik Ann Frank, w przekładzie Alicji Oczko, Wydawnictwo Znak 2015)
W Dzienniku młodego Niemca nie znajdziecie takich fragmentów. Do niektórych, refleksja przychodzi po latach, dlatego dobrze, że książkę zamykają wspomnienia dorosłego już Waltera Neumanna, spisane w 2016 roku. Sam dziennik kończy się na 24 czerwca 1940 roku. To, co działo się po tej dacie, opowiada już 90-letni Walter. Jego głos po latach stanowi dopełnienie opowieści i zgrabne zamknięcie całej historii.
Podobało mi się tłumaczenie tej publikacji. Odpowiedzialna za przekład Liliana Lewandowska, świetnie oddała surowy styl młodego Waltera. Zadbano także o przypisy, które wyjaśnią Czytelnikom, gdzie, co było w czasie wojny, tj. sklepy, instytucje, itp. Czego mi zabrakło? Wolałbym, aby w przypisach zawarto też polskie nazwy ulic. Zdecydowano się zachować niemieckie nazwy – i bardzo dobrze – ale w przypisach powinny trafić ich dzisiejsze odpowiedniki, bo o ile Bromberger Vorstadt, większość pewnie ogarnie (tak, to Bydgoskie Przedmieście), o tyle Horst-Vessel-Platz nie wszyscy połączą z placem Bankowym (obecnie Rapackiego), a Mellienstrasse z ul. Mickiewicza.
Warto też dodać, że część toruńską Dziennika młodego Niemca, ilustrują zdjęcia Grimma i Spychalskiego. To świetny pomysł i uzupełnienie publikacji, tym bardziej, że większość opublikowanych w książce fotografii Grimma pochodzi z okresu, kiedy Neumann pisał swój dziennik.
Dziennik młodego Niemca, to na swój sposób książka wyjątkowa. Tej wyjątkowości nie należy jednak szukać po stronie literackiej. Książkę pisało dziecko i to widać, ale nie w tym rzecz. Ta książka powinna być gratką przede wszystkim dla miłośników historii Torunia, bo oto po raz pierwszy możemy ujrzeć nasze miasto z lat okupacji oczami... samego okupanta. Owszem – dziecka, ale zindoktrynowanego przez nazistowską propagandę. On mógł nie interesować się polityką, ale myślał tak, jak chciał tego wódz III Rzeszy, jak myślało większość Niemców. To wypływa z tego dziennika, ale jednocześnie pokazuje spojrzenie drugiej strony, zarówno na nasze miasto, jak i na rzeczywistość z tamtych lat. Bo te rzeczywistości – dla Polaków i dla Niemców – bardzo się od siebie różniły. I właśnie to pokazuje ta publikacja. Publikacja, której lekturę Wam polecam.
__________
http://potoruniu.blogspot.com/p/ksiazki.html
7 września 1939 roku, około godziny 2, nocną ciszę rozrywają eksplozje. Dwa toruńskie mosty zostają wysadzone przez oddział saperów Armii „Pomorze”. Władze miasta zostały wcześniej ewakuowane do Lublina, sami żołnierze również się wycofali. To koniec, przegraliśmy. Torunia zostaje zajęty przez Niemców. Rozpoczyna się okupacja, a wraz z nią nazistowski terror. Dla Polaków i...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-12-06
Jestem po kolejnej fascynującej lekturze i bynajmniej nie była to kolejna powieść Lee Childa czy Mariusza Czubaja. Tym razem sięgnąłem po trzecią książkę z cyklu "Zabytki młodszego pokolenia", poświęconą toruńskiemu historyzmowi. Publikacja jest podsumowaniem konferencji, jaka miała miejsce w kwietniu tego roku, ja jednak odbieram ją przede wszystkim, jako arcyciekawą podróż do przeszłości, do Torunia z barwnych lat przełomu XIX i XX wieku.
O czym jest ta książka? W dużej mierze o niedocenianej, acz pięknej architekturze, ale nie tylko. To opowieść o konkretnych ludziach, ich firmach i wielkich upadkach; to książka o kulisach powstania najbardziej reprezentatywnej wówczas dzielnicy Wilhelmstadt (dzisiejsze Przedmieście Św. Katarzyny), o pewnym domu na Bydgoskim Przedmieściu (niestety, bez happy endu) i o dawnym gmachu Banku Rzeszy. To wreszcie książka o pewnym przedsiębiorcy z ul. Ducha Świętego oraz Twierdzy Toruń, ze szczególnym naciskiem na przeszłość i przyszłość Fortu XIV. Ta publikacja obfituje w wiele faktów i ciekawostek związanych z naszym miastem, a przy tym pozostaje przystępna w odbiorze. I tu duży plus dla redaktorów, którzy zadbali o odpowiedni język tej publikacji, czyniąc z niej lekturę adresowaną do szerokiego grona odbiorców.
Niewątpliwym atutem jest też oprawa graficzna: duże kolorowe zdjęcia oraz mini-album starych fotografii, odkopanych przez Katarzynę Kluczwajd z archiwów Książnicy Kopernikańskiej. Całość została wydrukowana na kredowym papierze, co jeszcze bardziej podkreśla estetykę publikacji.
„Historyzm toruński XIX i XX wieku”, to jedna z najciekawszych książek o Toruniu, jaka trafiła w moje ręce, zatem z czystym sumieniem polecam i pewnie nie raz będę do niej wracał.
_________________________________
http://potoruniu.blogspot.com/
Jestem po kolejnej fascynującej lekturze i bynajmniej nie była to kolejna powieść Lee Childa czy Mariusza Czubaja. Tym razem sięgnąłem po trzecią książkę z cyklu "Zabytki młodszego pokolenia", poświęconą toruńskiemu historyzmowi. Publikacja jest podsumowaniem konferencji, jaka miała miejsce w kwietniu tego roku, ja jednak odbieram ją przede wszystkim, jako arcyciekawą...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-11-24
„Mgnienie” zaczyna się tam, gdzie kończy „Powtórka” – na moście Piłsudskiego, w strugach deszczu i z trupem aspiranta Żółtki zwisającego z przęsła. Seryjny morderca o pseudonimie „Heraklit” rozpoczyna drugą część swojej bezwzględnej gry. Problem w tym – o czym policja dowiedziała się trochę za późno – Heraklitów jest dwóch. Bracia-mordercy Kosma i Daniel zostają rozłączeni. Kosma trafia do „okrąglaka”, Daniel porywa Sarę Brodzką i znika bez śladu. Odsunięty od śledztwa Leon postanawia odnaleźć córkę na własną rękę. Ale wkrótce w sieci pojawia się film, na którym Daniel wrzuca Sarę do rzeki… Komisarz Brodzki nie wierzy w śmierć swojego jedynego dziecka. W końcu łapie trop, który prowadzi go na zachodnie wybrzeże – do Darłowa. Tymczasem Gromosław Halicki – komendant toruńskiej policji, wydaje się grać we własną grę. Na wierzch wypływają grzechy przeszłości, z szaf – również tych pancernych – zaczynają wyzierać trupy. Atmosfera robi się gęsta, niczym mgła w bieszczadzkiej głuszy, a wszędzie tam, gdzie dzieje się coś złego – niczym zjawa – pojawia się i znika tajemniczy człowiek w kapeluszu.
„Mgnienie” Marcela Woźniaka, to druga część, osadzonej w Toruniu, trylogii z komisarzem Leonem Brodzkim w roli głównej. W porównaniu z „Powtórką”, akcja nieco zwalnia – przynajmniej w pierwszej połowie książki, by w drugiej połówce wystrzelić, niczym bolid Formuły 1 z Kubicą za sterami.
Odniosłem wrażenie, że drugi tom jest znacznie mroczniejszy od pierwszego. Dużą rolę odgrywa też gra pozorów. Bo w „Mgnieniu” nic nie jest takim, jakim się wydaje. Tutaj każdy rozgrywa własną partię szachów, co Brodzki dość szybko odkrywa.
Szkoda, że Marcel odsunął na trzeci plan Henryka. W „Powtórce”, legendarny toruński taksówkarz był postacią charakterystyczną, znaczącą i – nie ukrywam – moją ulubioną. W „Mgnieniu” natomiast, został odstawiony na boczny tor. W pewnym momencie rolę przybocznego naszego komisarza, przejmuje komendant z Darłowa, ale to nie to samo, co stary, poczciwy Heniu.
„Mgnienie” to trzymająca w napięciu opowieść będąca mieszanką thrillera i kryminału, to mroczny obraz Torunia ogarniętego strachem przed seryjnym mordercą. Ta historia urywa się pod mostem gen. Zawackiej. Most, z tym że Piłsudskiego, zamykał też „Powtórkę”. Przeprawy przez Wisłę występują tu jako alegorie początku i końca. Koniec wbija w fotel, a początek? No cóż, nowego początku wypatrywać należy w „Otchłani”.
_________________________
http://potoruniu.blogspot.com/
„Mgnienie” zaczyna się tam, gdzie kończy „Powtórka” – na moście Piłsudskiego, w strugach deszczu i z trupem aspiranta Żółtki zwisającego z przęsła. Seryjny morderca o pseudonimie „Heraklit” rozpoczyna drugą część swojej bezwzględnej gry. Problem w tym – o czym policja dowiedziała się trochę za późno – Heraklitów jest dwóch. Bracia-mordercy Kosma i Daniel zostają rozłączeni....
więcej mniej Pokaż mimo to2017-03-24
http://potoruniu.blogspot.com/2017/03/ksiazka-nikomu-sie-nie-snio-robert.html
http://potoruniu.blogspot.com/2017/03/ksiazka-nikomu-sie-nie-snio-robert.html
Pokaż mimo to
http://potoruniu.blogspot.com/2019/12/64-bydgoskie-przedmiescie-katarzyna.html
http://potoruniu.blogspot.com/2019/12/64-bydgoskie-przedmiescie-katarzyna.html
Pokaż mimo to