Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

http://potoruniu.blogspot.com/2019/12/64-bydgoskie-przedmiescie-katarzyna.html

http://potoruniu.blogspot.com/2019/12/64-bydgoskie-przedmiescie-katarzyna.html

Pokaż mimo to

Okładka książki Okupowany Toruń w obiektywie Kurta Grimma. Niemiecka fotografia propagandowa ze zbiorów Muzeum Okręgowego w Toruniu Sylwia Grochowina, Iwona Markowska
Ocena 6,0
Okupowany Toru... Sylwia Grochowina, ...

Na półkach:

Pamiętam, że gdy pisałem o książce Toruń w obiektywie fotoreportera Andrzeja Kamińskiego, wyraziłem nadzieję, że Muzeum Okręgowe zdecyduje się na kontynuowanie cyklu publikacji albumowych. Mają przecież imponujące archiwa i Kurt Grimm był – według mnie – naturalnym bohaterem kolejnej publikacji. A właściwie nie sam Grimm, tylko jego prace – zdjęcia robione w okupowanym przez Niemców Toruniu.

W 2018 roku album Okupowany Toruń w obiektywie Kurta Grimma wreszcie ujrzał światło dzienne. Nie pamiętam dokładnej daty premiery, z kupnem wstrzymywałem się przez kilka miesięcy. Dlaczego? O tym później. To nie zmienia fakty, że w zeszłym roku była to, dla miłośników Torunia, jedna z ważniejszych pozycji książkowych, która powinna już dawno być omówiona ma tym blogu. Musicie mi jednak wybaczyć tę zwłokę. Zeszły rok, a właściwie druga połowa, była dla mnie szybka niczym fury Vina Diesela. Wszystko przez moją książkę, która wchodziła na ostatnią prostą realizacji. Tak więc miałem spore zaległości, jeśli chodzi o lokalne publikacje. Jednak do rzeczy...

W omawianym dziś albumie znajdziecie 218 fotografii z lat 1940-1944. Zostały uporządkowane i zamknięte w pięciu częściach. Pierwsza dotyczy pierwszego roku okupacji: zaczynając od zimy stulecia, a kończąc na lecie 1940 roku. Mamy tu zarówno Toruń przysypany śniegiem, piękne zimowe panoramy, samochody przejeżdżające przez zamarzniętą Wisłę, zabawy dzieci, a także smutny obraz Kozackich Gór i Dębowej Góry oraz ich mieszkańców. Warto tu wspomnieć, że tereny te już w międzywojniu były postrzegane jako tzw. dzielnice nędzy. Jest też sporo fotografii ukazujących zniszczony most kolejowy, a także Port Zimowy zarówno zimą, jak i latem.

W części drugiej znajdziecie zdjęcia władz okupacyjnych, zarówno tych lokalnych na czele z nadburmistrzem Franzem Jokobem, jak i centralnych. Jest tu sporo fotografii stricte reportażowej. Mamy więc udokumentowane ważne dla niemieckich torunian wydarzenia i wizyty, jak chociażby przyjazd namiestnika i gauleitera Okręgu Rzeszy Gdańsk-Prusy Zachodnie Alberta Forstera w lutym 1940 roku czy generalnego gubernatora Hansa Franka w maju tegoż samego roku. Przy zdjęciach z wnętrz toruńskich gmachów, warto zwrócić uwagę na drugi plan, na wystrój. Możecie odkryć całkiem inne oblicze dobrze Wam znanych pomieszczeń.

Jeszcze więcej wnętrz znajdziecie w części trzeciej, która została poświęcona obiektom kulturalnym. Grimm znakomicie udokumentował przebudowę Teatru Miejskiego, zobaczycie również jak wyglądał Baj Pomorski, gdy jeszcze nie był teatrem dla dzieci, będzie też okazja, aby zajrzeć do wnętrza kawiarni działającej na parterze Dworu Artusa. Rozdział kończą zdjęcia modelu pomnika Mikołaja Kopernika, który stanął w maju 1943 r., na obecnym placu Rapackiego. Grimm wykonał kilka ciekawych ujęć, w większości nigdy wcześniej niepublikowanych.

Część czwarta nie jest specjalnie obszerna, ale za to zdjęcia, jakie tu trafiły, to prawdziwe perełki. Wnętrza szpitala na Przedzamczu: sale chorych, kuchnia, łazienka, spiżarnia – coś niebywałego, istny szał dla miłośników Torunia. Dalej – gazownia przy Lubickiej, zarówno z zewnątrz, jak i od środka. Przy okazji, skoro jesteśmy już przy gazowni, odsyłam Was, do ciekawego artykułu Marcina Ceglarskiego i Jakuba Polaka „Nowa Gazownia Miejska w Toruniu”, tekst trafił do książki Toruński modernizm, tam też znajdziecie kilka fotek Grimma.

No dobra, została nam ostatnia część, zatytułowana „Miasto i okolica”. Otwierają ją znakomite panoramy prawobrzeżnego Torunia, którego w części już nie ma. Nie ma przede wszystkim zabudowań portowych na dzisiejszym Bulwarze Filadelfijskim, nie ma też starej gazowni. Dalej, znajdziecie fotografie wykonane z wieży Ratusza Staromiejskiego, a także jego wnętrza. Warto wspomnieć, że w ratuszu w latach okupacji, owszem były wystawy, ale część pomieszczeń zajmowały ówczesne władze miasta z nadburmistrzem na czele. Zatem w albumie nie mogło zabraknąć fotografii ukazujących wystrój biur, w tym gabinetu samego Franza Jakoba. Są też fotografie figury Pięknej Madonny z Kościoła św. św. Janów, którą Niemcy ukradli i do dziś nie raczyli oddać. Końcówka albumu to mieszanka zdjęć toruńskiej starówki i przedmieść, wnętrz kościołów i fotografii będących reprodukcjami starych fotek, przedstawiających nieistniejące bramy. Te grimmowskie reprodukcje były już publikowane w innych książkach i albumach, dlatego ich obecność tutaj, jest dla mnie niezrozumiała, tym bardziej, że twórcy albumu mając do dyspozycji około półtora tysiąca fotografii Grimma, nie musieli szukać „zapchaj dziury”.

Podsumujmy zatem. Okupowany Toruń w obiektywie Kurta Grimma, to niewątpliwie cenna publikacja, która poszerza naszą wiedzę ikonograficzną o tym trudnym dla Polaków okresie. Oglądając te zdjęcia musicie mieć jednak świadomość, że to fotografia propagandowa, tworzona przez okupanta, naszego wroga. Ta propaganda szczególnie rzuca się w oczy na zdjęciach typowo reporterskich, gdzie Polaków przedstawia się w niezbyt korzystnym świetle, tymczasem Niemców wręcz odwrotnie. Pamiętajcie też, że te zdjęcia, publikowane wówczas czy to w prasie czy biuletynach, były zawsze opatrzone stosownym komentarzem, nie muszę chyba pisać, że komentarze te nie były nam – Polakom – przychylne. Wspomina o tym we wstępie Sylwia Grochowina, a później Iwona Markowska we wprowadzeniu, które jest jednocześnie biogramem Kurta Grimma. Sylwia Grochowina napisała również artykuł o życiu w okupowanym Toruniu, który również trafił do publikacji. Jak na razie wymieniłem same plusy tego albumu, prawda? Jest ich naprawdę dużo, właściwie każde po raz pierwszy publikowane tu zdjęcie to wielki plus. Ale są też wady, bo i nie ma rzeczy idealnych. Pierwszą jest cena. Album kosztuje 80 zł i to była przyczyna, dla której zwlekałem z kupnem. Po prostu musiałem dłużej się zastanowić. Osiem dyszek, to sporo, ale skoro już tyle zdecydowałem się wydać, mam swoje oczekiwania. I tu dochodzimy do kolejnej wady, a są nią bardzo oszczędne podpisy pod zdjęciami. Zabrakło mi tu porządnych przypisów, z komentarzem historycznym, ale i dokładnymi opisami zdjęć. Ich brak to spory minus, podobnie jak obecność fotografii, które były już wcześniej publikowane gdzie indziej. Mając w rękach tak potężne archiwum, naprawdę nie trzeba było dublować fotek. Ostatnią rzecz, do której chciałbym się przyczepić, to zmarnowanie okazji na stworzenie spójnej serii albumów. Po publikacji wspomnianego wcześniej albumu Kamińskiego, myślałem, że Muzeum Okręgowe pójdzie za ciosem i kolejny album wyda w podobnej szacie graficznej i formacie. Byłoby miło, prawda? Tym bardziej, że w muzealnych archiwach jest tyle zdjęć, że można zrobić co najmniej kilka kolejnych publikacji. Tymczasem album Grimma za cholerę nie pasuje do albumu Kamińskiego. Zmarnowana okazja. Szkoda.

Mimo tych kilku wad, uważam, że Okupowany Toruń... to książka, która powinna się znaleźć w biblioteczce każdego miłośnika historii Torunia. To ważny album dla dziejów naszego miasta, i aż dziwne, że powstał dopiero teraz, to znaczy – tak późno. Ale dobra, pomińmy na chwilę niewątpliwą wartość historyczną i zobaczmy co nam zostanie. Ta reszta, to walory artystyczne, bo choć Grimm był nazistą, co do tego nie ma większych wątpliwości, jedno trzeba mu oddać – foty trzaskał przecudne. Sami się o tym przekonacie, sięgając – do czego Was zachęcam – po niniejszy album.

Pamiętam, że gdy pisałem o książce Toruń w obiektywie fotoreportera Andrzeja Kamińskiego, wyraziłem nadzieję, że Muzeum Okręgowe zdecyduje się na kontynuowanie cyklu publikacji albumowych. Mają przecież imponujące archiwa i Kurt Grimm był – według mnie – naturalnym bohaterem kolejnej publikacji. A właściwie nie sam Grimm, tylko jego prace – zdjęcia robione w okupowanym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jedną z ważniejszych książek o Toruniu wydanych w 2018 roku, były wspomnienia spisane przez Sylwię Dullin i wydane przez Fundację Generał Elżbiety Zawackiej. Fundacja przyzwyczaiła nas, że w swoich książkach ukazuje nam obraz okupowanego przez Niemców Pomorza, losy Polaków w latach II wojny światowej, historię lokalnych organizacji konspiracyjnych oraz kobiet zaangażowanych w walkę. Pod tym względem Toruńskie Nowe Miasto i jego mieszkańcy we wspomnieniach nieco się wyróżnia.

Wspomnienia torunian o Toruniu biorę w ciemno. Część z nich już prezentowałem na blogu, jak chociażby Mój Toruń. Wspomnienia chłopaka z Mokrego Mieczysława Wilczewskiego, Cztery pory życia na Chełmionce Ryszarda Kowalskiego czy Wspomnienia Torunianina z Podgórza Tadeusza Zakrzewskiego. Teraz przyszedł czas na Nowe Miasto, a podróż w czasie, Sylwia Dullin rozpoczyna jeszcze przed swoimi narodzinami. Jak to możliwe? Wszystko dzięki temu, że historie rodzinne były u Dullinów i Czechaków przekazywane z pokolenia na pokolenie, dlatego też początek tej opowieści zaczyna się w XIX wieku, a konkretnie w roku 1879, kiedy to dziadkowie Autorki – Pelagia i Antoni Czechakowie, kupili restaurację przy ul. Chełmińskiej 10. Pierwsze wspomnienia związane z Nowym Miastem zaczynają się na początku XX wieku.

Sylwia Dullin bardzo płynnie oprowadza nas po dziejach swojej rodziny i innych mieszkańców Nowego Miasta. Dzięki temu dowiadujemy się, kto gdzie mieszkał oraz jakie firmy działały na parterach kamienic. Pani Dullin opowiada o życiu codziennym, ówczesnych tradycjach, przyzwyczajeniach i relacjach międzyludzkich oraz o zmianach jakie zachodziły w Toruniu na przestrzeni ponad stu lat. Zmiany te miały ścisły związek z zawirowaniami historycznymi: czas zaborów, odzyskanie przez Polskę niepodległości, II wojna światowa, PRL, aż do współczesności. Autorka kreśli niezwykle barwny pejzaż młodszej połowy toruńskiej starówki, posługując się bardzo plastycznym, lirycznym językiem, który bardzo lubię i cenię w tego typu literaturze.

Sylwia Dullin swoje wspomnienia bardzo często przeplata cytatami ze starych gazet. Jej opowieść jest momentami zabawna, momentami smutna, a nawet straszna, kiedy wspomina o wywoływaniu duchów za pomocą tabliczki ouija domowej roboty, zjawach przechadzających się po kamienicy przy Rynku Nowomiejskim 1 czy posiadającym zdolności bilokacyjne Robercie Tilku.

Kolejnym atutem publikacji są zdjęcia. Jest ich ponad siedemdziesiąt i w większości pochodzą z prywatnych albumów Autorki. Nie mogę również nie wspomnieć i nie pochwalić fantastycznej roboty jaką wykonała Sylwia Grochowina zaopatrując publikację w blisko trzysta trzydzieści przypisów. W większości mają one charakter krótkiego komentarza historycznego odnoszącego się do konkretnych miejsc, osób i wydarzeń. Przypisy te znacząco podnoszą wartość niniejszej książki.

Co tu więcej pisać... Jeśli jesteście miłośnikami Torunia, a skoro tu zaglądacie, to pewnie jesteście, to książka Toruńskie Nowe Miasto i jego mieszkańcy we wspomnieniach powinna trafić na sam szczyt Waszego stosiku lektur do przeczytania.

Tak prosto i po ludzku: Fundacja Generał Elżbiety Zawackiej oddaje w Wasze ręce świetnie napisaną książkę, w dodatku w twardej oprawie, za naprawdę przyzwoitą cenę, wręcz niespotykanie niską jeśli wziąć pod uwagę inne publikacje regionalne. To jedna z tych książek, które czyta się z dużą przyjemnością. Wystarczy dać się porwać napisanej historii. Do czego Was gorąco zachęcam.

Jedną z ważniejszych książek o Toruniu wydanych w 2018 roku, były wspomnienia spisane przez Sylwię Dullin i wydane przez Fundację Generał Elżbiety Zawackiej. Fundacja przyzwyczaiła nas, że w swoich książkach ukazuje nam obraz okupowanego przez Niemców Pomorza, losy Polaków w latach II wojny światowej, historię lokalnych organizacji konspiracyjnych oraz kobiet...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyszła pora na wielki finał trylogii Marcela Woźniaka. Detektyw Leon Brodzki staje do ostatecznej walki z legendarnym toruńskim gangsterem „Elfem”. Ale zanim to zrobi, musi najpierw wyjść z więzienia...

Wszystko zaczęło się w „Powtórce”, potem było „Mgnienie”. Dużo ofiar i zbrodni, i czerwona od krwi Wisła. Toruń nie przypominał tego uroczego miasta uchwyconego na pocztówkach i sweet fociach z wakacji. Marcel doskonale uchwycił i wyciągnął na powierzchnię bród najgorszych miejskich rynsztoków, gdzie niektórzy ludzie już dawno zerwali z człowieczeństwem. Taka też jest „Otchłań”. A może nawet Toruń w tej ostatniej części jest gorszym miejscem, niż w poprzednich dwóch? Jak czytamy w jednym z pierwszych zdań: Ludzie w tym mieście przestali mieć problemy z zasypianiem, odkąd ze strachu przestali zasypiać w ogóle. Bo w Toruniu koszmary śniono na jawie.

W Toruniu Marcela Woźniaka nie chcielibyście mieszkać. To miasto ociekające krwią, śmierdzące zbrodnią i rozkładającymi się zwłokami. Chyba przy okazji pisania o „Powtórce”, porównałem Toruń wykreowany przez Marcela do batmanowskiego Gotham City. Nadal to podtrzymuję. Autorowi udało się utrzymać w ryzach ten niesamowity i mroczny klimat, który przez całą trylogię trzymał Czytelników za gardła. „Otchłań” ściska nawet mocnej, bo przestępcom puściły wszystkie hamulce, a jakby tego było mało, toruńską policją rządzi skorumpowany kundel. Sami więc rozumiecie, Brodzki nadal ma pełne ręce roboty, której przecież, od czasów „Powtórki”, nie skończył. A w mieście jest cholernie źle. Fala przemocy przelewa się przez wszystkie dzielnice, kostucha wywija kosą, jakby tańczyła tahtib, a jakby tego było mało, z Warszawy przyjeżdża dziennikarka, która za cel do nowego reportażu, obrała sobie Brodzkiego.

Tak, bo w plejadzie dobrze nam znanych bohaterów, których poznaliśmy i polubiliśmy już w poprzednich tomach, pojawia się ktoś zupełnie nowy: Berenika Vesper – młoda, ambitna i cięta na psiarnię redaktorka, która i tym razem nie ma zamiaru popuścić policji. Szybko jednak ogarnia, że w mieście Kopernika nie wszystko jest takie, jakim się wydaje, a Zło wcale nie ma oblicza Leona Brodzkiego. Vesper, to ciekawa postać, która jest jak świeży powiew wiatru.

„Otchłań”, to bezpośrednia kontynuacja „Mgnienia” i razem z „Powtórką” stanowią jedną całość, jedną historię, której czytanie należy zacząć od „Powtórki” - to takie info dla tych, którzy dopiero chcą zacząć przygodę z Brodzkim. A zacząć wypada, bo trylogia Marcela Woźniaka jest jak przewodnik po najbardziej zakazanych rewirach Torunia, po miejscach, gdzie najłatwiej dostać kosą pod żebra, stracić kilka zębów czy złapać trypra.
__________
http://potoruniu.blogspot.com/p/ksiazki.html

Przyszła pora na wielki finał trylogii Marcela Woźniaka. Detektyw Leon Brodzki staje do ostatecznej walki z legendarnym toruńskim gangsterem „Elfem”. Ale zanim to zrobi, musi najpierw wyjść z więzienia...

Wszystko zaczęło się w „Powtórce”, potem było „Mgnienie”. Dużo ofiar i zbrodni, i czerwona od krwi Wisła. Toruń nie przypominał tego uroczego miasta uchwyconego na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Chełmża – niewielkie miasteczko oddalone od centrum Torunia o dwadzieścia kilometrów. Niespełna pół godziny samochodem, ponad godzinę rowerem. Tę trasę, właśnie na rowerze, wielokrotnie pokonywał ks. Wincenty Frelichowski kursując między toruńskim kościołem mariackim, a swoim domem rodzinnym przy Chełmińskiej 5, nieopodal chełmżyńskiego Rynku. To było przed wojną. W 2016 roku urok miasteczka nad jeziorem dostrzegli filmowcy, kręcąc tu pierwszy sezon hitowego „Belfra”, a dwa lata później, w pewne mroźne i pochmurne styczniowe przedpołudnie, do Chełmży zawinął Robert Małecki. A wiadomo, gdy Małecki pojawia się w mieście, oznacza to jedno – ktoś umrze i to niekoniecznie śmiercią naturalną. Zastanawiacie się, skąd wiem o tej wizycie? Byłem tam wtedy, razem z Aniołem Śmierci, który teraz oddaje w wasze ręce swoje najnowsze dziecko - „Skazę”.

Lód, śnieg, mgliste noce i dwa trupy. Senne miasteczko zostaje brutalnie wybudzone z zimowego snu. Śmierć zapukała do bram, więc wypadałoby otworzyć.

Ofiara numer jeden, to nastolatek, pod którym najprawdopodobniej załamał się lód. Ofiara numer dwa – bezdomny, który zmarł w łódce pozostawionej na jeziorze. Wszystko wskazuje na to, że były to nieszczęśliwe wypadki i tylko przypadek sprawił, że wydarzyły się jednej nocy.

Chyba, że to nie był przypadek...

Właśnie to stara się ustalić komisarz Bernard Gross – glina z przeszłością, który w Chełmży chciał znaleźć spokój (no to się facet przejechał). Na pewno pomyślał sobie, że Chełmża to nie Sandomierz, gdzie trupy do kolejnych odcinków „Ojca Mateusza”, trzeba ściągać z powiatu, bo wszyscy mieszkańcy miasta albo są na cmentarzu, albo siedzą za zabójstwa. I faktycznie, przez dziesięć lat Gross miał względny spokój. Aż do teraz. I to jeszcze w zimę, kiedy można sobie odmrozić ręce, nogi i... parę innych części ciała. Ale za to zima, jak żadna inna pora roku, ma w sobie ten specyficzny klimat grozy, który Robert Małecki uchwycił i z całą mocą wykorzystuje. Tak, „Skaza” ma fantastyczną atmosferę, dostrzegalną już od pierwszych stron. To kryminał na miarę „Fargo”, ze świetną historią, bohaterami i otoczeniem, czyli Chełmżą, która spowita we mgle wygląda naprawdę magicznie.

Są też wątki toruńskie, a jakże. Komisarz Gross parokrotnie odwiedza nasze miasto, w którym dekadę wcześniej mieszkał i pracował, i w którym zostawił żonę w śpiączce. No dobra, „zostawił” nie brzmi najlepiej. Kobiecina przebywa w Fundacji „Światło”, więc lepszej opieki mieć nie może. W Toruniu pewnie wszyscy znają tę instytucję. Siedziba Fundacji mieści się tzw. prezydentówce – pięknym XIX-wiecznym pałacyku, w którym przed wojną mieszkali prezydenci Torunia. W powieści pojawiają się też toruńskie osiedla i oczyszczalnia ścieków, ta przy Szosie Bydgoskiej. Również wszyscy policyjni technicy pojawiający się w Chełmży i prokurator, dojeżdżają z Torunia. Ale tak to już jest, chciał czy nie chciał, większe miasto w jakiś sposób oddziałuje na mniejsze.

Wracając do fabuły. „Skaza” obejmuje wiele wątków, zahacza o przeszłość, pokazuje niełatwe relacje rodzinne i prywatne życie policjantów, oddaje senność małych miejscowości. Sam główny bohater nie jest kolejnym banalnym pijakiem, który – w myśl zasady, że głupi ma szczęście – fuksem rozwiązuje kolejną zawiłą sprawę. Autor naprawdę się postarał tworząc swojego nowego głównego bohatera, jakże różniącego się od kudłatego fana Dżemu – Marka Benera. A muszę powiedzieć, że byłem sceptycznie nastawiony, gdy Robert pierwszy raz wspomniał mi, że robi gliniarza. Spodziewałem się kolejnego nawalonego troglodyty-rozwodnika, a tu takie zaskoczenie! Gross wypadł znakomicie i już nie mogę się doczekać kolejnej sprawy, którą będzie prowadził. Bo, proszę Państwa, w Chełmży śmierć postanowiła zostać na dłużej i urządzić krwawe żniwa; tańczy z kosą i głowy ścina. Zatem Bernard Gross wkrótce powróci. A tymczasem polecam Wam „Skazę”, bo to bardzo dobry kryminał jest.
__________
http://potoruniu.blogspot.com/p/ksiazki.html

Chełmża – niewielkie miasteczko oddalone od centrum Torunia o dwadzieścia kilometrów. Niespełna pół godziny samochodem, ponad godzinę rowerem. Tę trasę, właśnie na rowerze, wielokrotnie pokonywał ks. Wincenty Frelichowski kursując między toruńskim kościołem mariackim, a swoim domem rodzinnym przy Chełmińskiej 5, nieopodal chełmżyńskiego Rynku. To było przed wojną. W 2016...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

7 września 1939 roku, około godziny 2, nocną ciszę rozrywają eksplozje. Dwa toruńskie mosty zostają wysadzone przez oddział saperów Armii „Pomorze”. Władze miasta zostały wcześniej ewakuowane do Lublina, sami żołnierze również się wycofali. To koniec, przegraliśmy. Torunia zostaje zajęty przez Niemców. Rozpoczyna się okupacja, a wraz z nią nazistowski terror. Dla Polaków i nielicznych toruńskich Żydów, to czas walki o przetrwanie; o to żeby, nie dać się zabić, aby uniknąć łapanek i wywózki do Auschwitz, Stutthof czy jeszcze innej niemieckiej fabryki śmierci. To czas głodu, chłodu i biedy. Czas prześladowań. Czas śmierci. O koszmarze wojny, o okupacyjnej rzeczywistości opowiadało wielu. Obraz Torunia z lat 1939-1945 został już dokładnie nakreślony. Mamy przecież wspomnienia Tadeusza Zakrzewskiego, księdza Gajdusa czy Alojzego Liegmanna, ale to są głosy tylko jednej strony. Dziennik młodego Niemca, to historia okupacji Torunia, opisana z punktu widzenia młodego człowieka, który był po drugiej stronie wojennej barykady.

Ale zacznijmy od początku. Ta historia zaczyna się jeszcze przed wojną, w październiku 1939 roku, w Rydze. To właśnie tam urodził się i mieszkał przez pierwszych kilkanaście lat Autor dziennika. Swoją opowieść zaczyna, gdy zapada decyzja o przesiedleniu Niemców z krajów bałtyckich na teren Niemiec oraz tereny przez Niemców okupowane. Tak właśnie rodzina Neumannów trafia na statek do Gdyni, a stamtąd pociągiem do Stargardu. To ich pierwszy przystanek. Właśnie w Stargardzie młody Walter zaczyna pisać swój dziennik. Opisuje codzienne życie, to co robi, z kim się spotka, na czym był w kinie. Mimo wojny, jego dzieciństwo było prawie normalne: chodził do szkoły, wypożyczał książki z biblioteki, zbierał odznaki i figurki, lepił U-Booty z plasteliny, czytał powieści Karola Maya i grał w gry... Wojna była gdzieś w tle, nie dotykała go bezpośrednio.

Po czterech miesiącach Neumannowie przeprowadzają się do Torunia. Ta część książki – naturalnie – interesowała mnie najbardziej. Walter, ma już wtedy prawie czternaście lat i opisuje swoją codzienność. Z reguły nie jest ona ciekawa, bo i co interesującego może robić nastolatek? Ale czytając między wierszami, możemy zobaczyć okupowany Toruń taki, jakim go widzieli Niemcy. Bez strachu, bez ciągłego poczucia zagrożenia, w dostatku, ale bez przepychu. Młody Walter dzielił czas między szkołą a służbą w Hitlerjugend. Przy okazji opisuje swoje wycieczki po Toruniu i zafascynowanie naszym miastem i... tramwajami (chyba miał do nich słabość). Wraz z rodzicami wprowadza się do mieszkania na Bydgoskim Przedmieściu. Oczywiście mieszkanie należało wcześniej do Polaków, którzy dzień po eksmisji wrócili, aby zabrać trochę swoich rzeczy. Zostali jednak zrzuceni ze schodów przez działaczy partyjnych. Na dalszych stronach dziennika przeczytacie o masowych aresztowaniach polskich konspiratorów, o nieistniejącym dzisiaj dworcu Mocker (przy ul. Dworcowej), o restauracji Tivoli, o parowcu „Graudenz”, który kursował z Torunia do Ciechocinka i dalej aż do Płocka, o kąpielach w Porcie Zimowym, o słuchaniu radia w Dworze Artusa itd. W większości jednak, Walter opisuje codzienną rutynę: naukę w szkole, wizyty w sklepie czy służbę w Hitlerjugend. Jak sam wspomina, pisał ten dziennik dla siebie, aby pamiętać, co robił każdego dnia. Nie znajdziecie tu głębszych przemyśleń w duchu Ann Frank (gdy Ann zaczęła pisać swój dziennik również miała 13 lat), bo i skala przeżyć tych dwojga jest nieporównywalna. Walter ekscytował się wizytą Hansa Franka w Toruniu, a Ann zastanawiała nad przyczynami wojny. Pisała

„Nigdy nie uwierzę, że wojna jest dziełem jedynie wielkich ludzi, rządu i kapitalistów. O nie, mały człowiek robi to równie chętnie, inaczej narody już dawno by się przeciwko temu zbuntowały! W ludziach jest teraz żądza niszczenia, żądza zabijania, mordowania i wściekłości i tak długo, jak długo cała ludzkość, bez wyjątku, nie przejdzie wielkiej metamorfozy, wojna będzie szaleć, wszystko, co zostało zbudowane, zasadzone i co urosło, zostanie ścięte i zniszczone, żeby potem zacząć od nowa!”. (Dziennik Ann Frank, w przekładzie Alicji Oczko, Wydawnictwo Znak 2015)

W Dzienniku młodego Niemca nie znajdziecie takich fragmentów. Do niektórych, refleksja przychodzi po latach, dlatego dobrze, że książkę zamykają wspomnienia dorosłego już Waltera Neumanna, spisane w 2016 roku. Sam dziennik kończy się na 24 czerwca 1940 roku. To, co działo się po tej dacie, opowiada już 90-letni Walter. Jego głos po latach stanowi dopełnienie opowieści i zgrabne zamknięcie całej historii.

Podobało mi się tłumaczenie tej publikacji. Odpowiedzialna za przekład Liliana Lewandowska, świetnie oddała surowy styl młodego Waltera. Zadbano także o przypisy, które wyjaśnią Czytelnikom, gdzie, co było w czasie wojny, tj. sklepy, instytucje, itp. Czego mi zabrakło? Wolałbym, aby w przypisach zawarto też polskie nazwy ulic. Zdecydowano się zachować niemieckie nazwy – i bardzo dobrze – ale w przypisach powinny trafić ich dzisiejsze odpowiedniki, bo o ile Bromberger Vorstadt, większość pewnie ogarnie (tak, to Bydgoskie Przedmieście), o tyle Horst-Vessel-Platz nie wszyscy połączą z placem Bankowym (obecnie Rapackiego), a Mellienstrasse z ul. Mickiewicza.

Warto też dodać, że część toruńską Dziennika młodego Niemca, ilustrują zdjęcia Grimma i Spychalskiego. To świetny pomysł i uzupełnienie publikacji, tym bardziej, że większość opublikowanych w książce fotografii Grimma pochodzi z okresu, kiedy Neumann pisał swój dziennik.

Dziennik młodego Niemca, to na swój sposób książka wyjątkowa. Tej wyjątkowości nie należy jednak szukać po stronie literackiej. Książkę pisało dziecko i to widać, ale nie w tym rzecz. Ta książka powinna być gratką przede wszystkim dla miłośników historii Torunia, bo oto po raz pierwszy możemy ujrzeć nasze miasto z lat okupacji oczami... samego okupanta. Owszem – dziecka, ale zindoktrynowanego przez nazistowską propagandę. On mógł nie interesować się polityką, ale myślał tak, jak chciał tego wódz III Rzeszy, jak myślało większość Niemców. To wypływa z tego dziennika, ale jednocześnie pokazuje spojrzenie drugiej strony, zarówno na nasze miasto, jak i na rzeczywistość z tamtych lat. Bo te rzeczywistości – dla Polaków i dla Niemców – bardzo się od siebie różniły. I właśnie to pokazuje ta publikacja. Publikacja, której lekturę Wam polecam.
__________
http://potoruniu.blogspot.com/p/ksiazki.html

7 września 1939 roku, około godziny 2, nocną ciszę rozrywają eksplozje. Dwa toruńskie mosty zostają wysadzone przez oddział saperów Armii „Pomorze”. Władze miasta zostały wcześniej ewakuowane do Lublina, sami żołnierze również się wycofali. To koniec, przegraliśmy. Torunia zostaje zajęty przez Niemców. Rozpoczyna się okupacja, a wraz z nią nazistowski terror. Dla Polaków i...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Niemy świadek. Zbrodnie hitlerowskie w toruńskim Forcie VII i w lesie Barbarka Tadeusz Jaszowski, Czesław Sobecki
Ocena 5,5
Niemy świadek.... Tadeusz Jaszowski, ...

Na półkach:

Już nie pamiętam ile dokładnie miałem lat – osiemnaście, może dziewiętnaście – w każdym razie bardzo późno poznałem historię Barbarki i popełnionych tam zbrodni. W pierwszym miesiącach II wojny światowej, to właśnie lasy Barbarki stały się „niemym świadkiem” zbiorowych morderstw, jakich dopuścili się Niemcy na Polakach z Torunia i okolic. Tej wiedzy, bynajmniej, nie zdobyłem w szkole. W podstawówce, gimnazjum czy liceum nie ma lekcji związanej z historią miast, w których żyjemy, a jeśli już, to są tak ogólnikowe, że po skończeniu szkół więcej wiemy o starożytnym Rzymie czy Atenach, niż o własnej małej ojczyźnie. Tak więc nie, o Barbarce nie dowiedziałem się w szkole, lecz z internetu. Najpierw z wikipedii, potem trafiłem na jakiś portal historyczny, wreszcie pojechałem tam, aby zobaczyć to miejsce na własne oczy.

Wiele lat później, po dłuższym polowaniu, udało mi się kupić książkę Niemy świadek. Dorwałem ją na Allegro, nawet w przyzwoitej cenie. Gdy do mnie dotarła, zobaczyłem cienką książeczkę: sto czterdzieści pożółkłych stron, w środku kiepskiej jakości fotografie, grzbiet poprzecierany, a wyschnięty klej wypuścił kilka kartek. Nie ma co się dziwić, książkę wydano w 1971 roku, ale nie wyglądała, jakby ją często czytano. A szkoda.

Z wielkim zaciekawieniem zanurzyłem się w lekturze Niemego świadka. Po raz pierwszy miałem okazję poznać szczegóły dotyczące zarówno zbrodni na Barbarce, zasad jakie panowały w niemieckich więzieniach w Forcie VII i Okrąglaku, czy wreszcie, jak wyglądało przejęcie władzy przez Niemców po tym, jak na początku września 1939 roku, rozpoczęli okupację Torunia. Pierwsza część książki, to typowa opowieść historyków, ale napisana bardzo przystępnym językiem, co było miłym zaskoczeniem. W części drugiej głos zabierają Ci, którzy przeżyli koszmar niemieckich obozów. Przygotujcie się więc na wstrząsające relacje, wspomnienia pełne bólu i cierpienia. Wśród tych, co zabrali głos jest m.in. ks. Wojciech Gajdus, którego wojenne pamiętniki doczekały się osobnej książki (patrz Nr 20998 opowiada).

Część trzecia „Niemego świadka”, to zapis procesu zbrodniarza Karla Friedricha Straussa – jednego z najkrwawszych oprawców z Fortu VII. Tutaj też bliżej poznacie jego sylwetkę.

Książkę zamyka tekst poświęcony sprawie kapitana Jana Drzewieckiego, który w 1942 roku razem z trzydziestoma siedmioma innymi Polakami został oskarżony o zamordowanie 150 Niemców. Proces był poszlakowy, ale to i tak nie przeszkodziło skazać go i dwudziestu innych Polaków na śmierć. Drzewieckiego powieszono w garażu na tyłach siedziby Gestapo przy ul. Bydgoskiej w Toruniu.

W książce znajdziecie też sporo zdjęć wykonanych przez samych Niemców. Na fotografiach można zobaczyć m.in. więźniów na tle Fortu VII czy moment egzekucji w lasach Barbarki. Minusem jest ich jakość, ale na to wpływa przede wszystkim kiepski papier, no i sam druk.

Zdaję sobie sprawę, że wspominam Wam o książce starej i trudno dostępnej. W dniu, kiedy piszę ten tekst (11.07.2018), na allegro są trzy egzemplarze. Niewiele, ale są. Dla tych, co nie chcą kupować staroci za 30 zł, jest inne wyjście. Dziewięć lat temu Fundacja Generał Elżbiety Zawackiej wydała książkę Barbarka. Miejsce niemieckiej egzekucji Polaków z Torunia i okolic (październik-grudzień 1939). Wiem, tytuł prawie tak długi, jak Pałac Kultury wysoki, a skoro długi tytuł, to musi być książka naukowa. W dużej mierze tak właśnie jest, ale to temat na osobny wpis. W każdym razie, książka nadal jest dostępna i kosztuje 15 zł. Osobiście jednak bardziej polecam Niemego świadka – publikację nie tylko wartą przeczytania, ale i zatrzymania na dłużej. Dla mnie, właśnie ta pozycja okazała się kopalnią wiedzy i punktem wyjścia do napisania tekstu o Forcie VII, do którego lektury również zachęcam.
__________
http://potoruniu.blogspot.com/p/ksiazki.html

Już nie pamiętam ile dokładnie miałem lat – osiemnaście, może dziewiętnaście – w każdym razie bardzo późno poznałem historię Barbarki i popełnionych tam zbrodni. W pierwszym miesiącach II wojny światowej, to właśnie lasy Barbarki stały się „niemym świadkiem” zbiorowych morderstw, jakich dopuścili się Niemcy na Polakach z Torunia i okolic. Tej wiedzy, bynajmniej, nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Luty 2017 roku. Toruń dusi się pod śniegiem. Marek Bener, dziennikarz „Echa Torunia”, ale coraz bardziej także specjalista od odnajdywania osób zaginionych, jedzie na Podgórz do niejakiej Wioletty Stemperskiej. Właśnie zaginął jej mąż, którego Bener poznał przed laty przy okazji ujawnienia afery mobbingowej w Urzędzie Marszałkowskim.

Bener podejrzewa samobójstwo, ale szukając Jana Stemperskiego, wpada na trop zupełnie innej sprawy. Sprawy, która męczy go od lat. Sprawy zaginięcia jego żony Agaty. Marek jeszcze nigdy nie był tak blisko prawdy. Czy dowie się w końcu, gdzie jest Agata?

„Koszmary zasną ostatnie”, to wielki finał brzmiącej bluesem Dżemu, Trylogii toruńskiej, zapoczątkowanej powieścią „Najgorsze dopiero nadejdzie”. Robert Małecki zdążył nas już przyzwyczaić, że z powieści na powieść jest coraz lepszy. Po fenomenalnym debiucie jesienią 2016 roku, poprawił swój sukces rok później drugą częścią trylogii „Poznaj swój strach”, a 18 kwietnia 2018 r. do księgarń wkroczy długo oczekiwany finał historii, w którym, być może, czy raczej na pewno, poznacie odpowiedź na kluczowe pytanie zadane już w pierwszym tomie: GDZIE JEST AGATA?

I w tej części, pomijając Benera, głównym bohaterem jest nasz Toruń, bo w końcu to Trylogia toruńska. Tym razem Autor położył duży nacisk na lewobrzeże, ze szczególnym uwzględnieniem Podgórza. Punktem wyjątkowo ważnym dla fabuły będzie tu Fort XI, który Robert Małecki nakreślił z rozmachem scenografów „Gry o tron”.

Mistrzowsko nakreślona intryga, nowi i starzy bohaterowie z duszą, emocjami i ciałem (niektóre bohaterki, a konkretnie jedna, z całkiem niezłym ciałem ;)), historia z podwójnym dnem, napięcie, które nie opuści Was do ostatniej strony… Tego wszystkiego możecie spodziewać się po najnowszej powieści Małeckiego.

„Koszmary zasną ostatnie”, to finałowy i jednocześnie najbardziej mroczny ze wszystkim tomów Trylogii toruńskiej. Marek Bener jeszcze nigdy tak nie balansował na krawędzi. Pytanie tylko, czy straci równowagę i wpadnie w przepaść własnych lęków, czy jednak zachowa zimną krew i dotrze do prawdy. Prawdy, której szuka od tylu lat.

Jedno jest pewne, w Toruniu znowu giną ludzie, a Robert Małecki napisał powieść mocną, jak spirytus rektyfikowany. Właściwie „Koszmarami” można byłoby zasilać krzesła elektryczne, gdyby te były jeszcze używane. Może lepiej, że nie są, dzięki temu więcej książek trafi w ręce Czytelników. Mam nadzieję, że i Was ta powieść porazi (wprawdzie przypalone włosy na rękach pachną niezbyt ładnie, ale można się psiuchnąć jakimś pachnidłem i nie będzie tak źle). Ta powieść to nie petarda, to konkretnych rozmiarów kostka C4, która wysadzi Was z fotela razem z połową budynku.

No i myli się ten, kto myśli, że po tej książce Bener zniknie gdzieś na morzu, rozpłynie się w powietrzu czy zejdzie do podziemia. Marek Bener, niczym James Bond, powróci.
_________________________
http://potoruniu.blogspot.com/

Luty 2017 roku. Toruń dusi się pod śniegiem. Marek Bener, dziennikarz „Echa Torunia”, ale coraz bardziej także specjalista od odnajdywania osób zaginionych, jedzie na Podgórz do niejakiej Wioletty Stemperskiej. Właśnie zaginął jej mąż, którego Bener poznał przed laty przy okazji ujawnienia afery mobbingowej w Urzędzie Marszałkowskim.

Bener podejrzewa samobójstwo, ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Mgnienie” zaczyna się tam, gdzie kończy „Powtórka” – na moście Piłsudskiego, w strugach deszczu i z trupem aspiranta Żółtki zwisającego z przęsła. Seryjny morderca o pseudonimie „Heraklit” rozpoczyna drugą część swojej bezwzględnej gry. Problem w tym – o czym policja dowiedziała się trochę za późno – Heraklitów jest dwóch. Bracia-mordercy Kosma i Daniel zostają rozłączeni. Kosma trafia do „okrąglaka”, Daniel porywa Sarę Brodzką i znika bez śladu. Odsunięty od śledztwa Leon postanawia odnaleźć córkę na własną rękę. Ale wkrótce w sieci pojawia się film, na którym Daniel wrzuca Sarę do rzeki… Komisarz Brodzki nie wierzy w śmierć swojego jedynego dziecka. W końcu łapie trop, który prowadzi go na zachodnie wybrzeże – do Darłowa. Tymczasem Gromosław Halicki – komendant toruńskiej policji, wydaje się grać we własną grę. Na wierzch wypływają grzechy przeszłości, z szaf – również tych pancernych – zaczynają wyzierać trupy. Atmosfera robi się gęsta, niczym mgła w bieszczadzkiej głuszy, a wszędzie tam, gdzie dzieje się coś złego – niczym zjawa – pojawia się i znika tajemniczy człowiek w kapeluszu.

„Mgnienie” Marcela Woźniaka, to druga część, osadzonej w Toruniu, trylogii z komisarzem Leonem Brodzkim w roli głównej. W porównaniu z „Powtórką”, akcja nieco zwalnia – przynajmniej w pierwszej połowie książki, by w drugiej połówce wystrzelić, niczym bolid Formuły 1 z Kubicą za sterami.

Odniosłem wrażenie, że drugi tom jest znacznie mroczniejszy od pierwszego. Dużą rolę odgrywa też gra pozorów. Bo w „Mgnieniu” nic nie jest takim, jakim się wydaje. Tutaj każdy rozgrywa własną partię szachów, co Brodzki dość szybko odkrywa.

Szkoda, że Marcel odsunął na trzeci plan Henryka. W „Powtórce”, legendarny toruński taksówkarz był postacią charakterystyczną, znaczącą i – nie ukrywam – moją ulubioną. W „Mgnieniu” natomiast, został odstawiony na boczny tor. W pewnym momencie rolę przybocznego naszego komisarza, przejmuje komendant z Darłowa, ale to nie to samo, co stary, poczciwy Heniu.

„Mgnienie” to trzymająca w napięciu opowieść będąca mieszanką thrillera i kryminału, to mroczny obraz Torunia ogarniętego strachem przed seryjnym mordercą. Ta historia urywa się pod mostem gen. Zawackiej. Most, z tym że Piłsudskiego, zamykał też „Powtórkę”. Przeprawy przez Wisłę występują tu jako alegorie początku i końca. Koniec wbija w fotel, a początek? No cóż, nowego początku wypatrywać należy w „Otchłani”.
_________________________
http://potoruniu.blogspot.com/

„Mgnienie” zaczyna się tam, gdzie kończy „Powtórka” – na moście Piłsudskiego, w strugach deszczu i z trupem aspiranta Żółtki zwisającego z przęsła. Seryjny morderca o pseudonimie „Heraklit” rozpoczyna drugą część swojej bezwzględnej gry. Problem w tym – o czym policja dowiedziała się trochę za późno – Heraklitów jest dwóch. Bracia-mordercy Kosma i Daniel zostają rozłączeni....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Toruń to miasto bardzo fotogeniczne. Coś o tym wiem, fotografuję je od ponad dekady, od czasu, kiedy za pół pierwszej wypłaty, kupiłem swój pierwszy aparat cyfrowy. Był to niepozorny Sony Cyber-Shot S600 z matrycą 6 megapikseli – to tyle, ile mają teraz przeciętnej klasy smartfony. Wspominam tamte czasy z rozrzewnieniem, ponieważ ten „soniacz” służył wiernie przez ładnych parę lat najpierw mi, a potem jeszcze mojemu tacie. Ale nie o moich aparatach chciałem dziś pisać, bo byłaby to lektura równie nudna, co książki Katarzyny Bondy.

Głównym bohaterem niniejszego wpisu jest pewien wyjątkowy album. Toruń w obiektywie fotoreportera 1960-2000 Andrzeja Kamińskiego, to powrót do przeszłości, nostalgiczna podróż do Torunia okresu PRL i pierwszej dekady demokracji. Ktoś powie: przecież w latach ’60, ’70 czy ’80 wydawano albumy o Toruniu. Oczywiście, że wydawano, nawet dobrze je znam, ale jest duża różnica między fotografią pocztówkową, a reporterską. Kamiński w swoich zdjęciach pokazuje życie codzienne Torunia i jego mieszkańców – obrazy dalekie od pocztówkowego ideału, co wcale nie oznacza, że mniej atrakcyjne. Wręcz przeciwnie. Jak sam Autor powiedział w wywiadzie dla IKAR-a: "Ideą albumu było pokazanie Torunia, jaki z wolna odchodzi. Chodziło o to, żeby ludzie mogli usiąść spokojnie i oglądając, odszukać miejsca, które się bardzo zmieniły, twarze ludzi, których już nie ma, i powspominać." (IKAR, nr 10/2017)

Moim zdaniem, to się udało. A nawet więcej, bo przecież adresatami książki nie są wyłącznie torunianie pamiętający czasy słusznie minione. Również młodzi powinni sięgnąć po ten album, aby zobaczyć zupełnie inny Toruń, niż ten, który znają.

W Toruniu w obiektywie fotoreportera znajdziecie blisko 400 czarno-białych fotografii. Cały album składa się z trzech części: Śródmieście, Przedmieścia i Osiedla oraz Wisła. Duży format (30x21 cm) sprawia, że zdjęcia są dobrze wyeksponowane, a twarda oprawa i szyty grzbiet sprawiają, że publikacja przetrwa niejedną wyprawę do przeszłości. Jesienne wieczory sprzyjają takim podróżom. Któregoś popołudnia usiadłem w fotelu i przy zapalonej lampce ruszyłem po ulicach Torunia sprzed lat. Nie spiesząc się, zdjęcie za zdjęciem, strona za stroną, wędrowałem po moim mieście ubranym w odcienie szarości. Niektóre miejsca rozpoznawałem z trudem, ponieważ całkowicie zmieniły swoje oblicze lub, po prostu, nie przetrwały do obecnych czasów; spotkałem także ludzi zupełnie mi obcych – zwykłych torunian kroczących przez codzienność PRL-owskiej rzeczywistości. Tak, zdjęcia Kamińskiego, to doskonały portret mieszkańców naszego miasta.

Toruń w obiektywie fotoreportera 1960-2000 – to absolutny „must have”, jeśli chodzi o książki o naszym mieście. Mam też nadzieję, że album ten zainicjuje cykl publikacji, w których Muzeum Okręgowe „podzieli się” swoim pokaźnym archiwum fotograficznym, bo okazjonalne wystawy na dziedzińcu ratusza, to trochę mało. Miłośnicy Torunia i Torunia na starych fotografiach, to osoby o dużym apetycie, a ten zaspokoić mogą tylko ładnie wydane albumy, jak chociażby ten Andrzeja Kamińskiego. Album, który autor niniejszego bloga, serdecznie poleca.
_________________________
http://potoruniu.blogspot.com/

Toruń to miasto bardzo fotogeniczne. Coś o tym wiem, fotografuję je od ponad dekady, od czasu, kiedy za pół pierwszej wypłaty, kupiłem swój pierwszy aparat cyfrowy. Był to niepozorny Sony Cyber-Shot S600 z matrycą 6 megapikseli – to tyle, ile mają teraz przeciętnej klasy smartfony. Wspominam tamte czasy z rozrzewnieniem, ponieważ ten „soniacz” służył wiernie przez ładnych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Autorką „Tajemnic Torunia” jest 16-latka, Olga Pniewska – stypendystka Miasta Torunia w dziedzinie kultury. Książka składa się z trzech opowieści, które wbrew temu, co jest napisane na obwolucie, nie są opowiadaniami a minipowieściami. Budowa opowiadań jest zupełnie inna, no i opowiadania nie mają po 100 czy 200 stron. Te historie nie są też kryminałami, a bardziej opowieściami przygodowymi dla młodzieży.

Nie będę ukrywał – mam pewien problem z oceną tej książki – bardzo szybko okazało się, że ta pozycja nie jest dla takich starych dziadów, jak ja. Została napisana przez bardzo młodą, niedoświadczoną dziewczynę, co niestety widać. Ale z drugiej strony wiem, że w różnym wieku ma się różne oczekiwania, dlatego też młodym czytelnikom „Tajemnice Torunia” mogą przypaść do gustu.

A wszystko zaczyna się w Forcie IV, gdzie siostry-bliźniaczki Ola i Irma znajdują ciało kobiety. Szybko okazuje się, że została zamordowana. Jedna z sióstr zabiera z miejsca zbrodni naszyjnik ze zdjęciem, który zmarła trzymała w ręku. Stara fotografia sprzed ponad 100 lat staje się pretekstem, do wszczęcia prywatnego śledztwa dziewczyn. Wkrótce do duetu dołącza chłopak imieniem Mikołaj i tak zawiązuje się nieformalna grupa młodych detektywów. W kolejnych tekstach młodzież pomaga rozwikłać zagadkę wypadku na Zamku Dybowskim, choć sam zamek pojawia się – by tak powiedzieć – epizodycznie, a znaczna część akcji rozgrywa się na dawnych terenach PZWN na Rubinkowie. W tle znowu jest tajemnica z przeszłości, choć nie tak odległej, jak w pierwszej historii. Trzecia minipowieść zabierze Was na Jordanki, do nowej sali koncertowo-widowiskowej, gdzie młodzi detektywi próbują rozwikłać sprawę kradzieży cennych instrumentów.

Nie ulega wątpliwości, że wydając książkę, Olga spełniła marzenie nie jednego dorosłego pisarza. Pozostaje pytanie, czy to nie za wcześnie? Jeśli Autorka myśli na poważnie o karierze pisarskiej, ma przed sobą dużo pracy. Życzę jej jak najlepiej. Mam nadzieję, że „Tajemnice Torunia”, to dopiero początek Jej literackiej drogi i Olga jeszcze kiedyś nas zaskoczy.
_________________________
http://potoruniu.blogspot.com/

Autorką „Tajemnic Torunia” jest 16-latka, Olga Pniewska – stypendystka Miasta Torunia w dziedzinie kultury. Książka składa się z trzech opowieści, które wbrew temu, co jest napisane na obwolucie, nie są opowiadaniami a minipowieściami. Budowa opowiadań jest zupełnie inna, no i opowiadania nie mają po 100 czy 200 stron. Te historie nie są też kryminałami, a bardziej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zapewne większość z Was zna lub kojarzy legendy o Krzywej Wieży, o flisaku i żabach, o dzwonie Tuba Dei czy o piernikach. Wszystkie te opowieści, a także wiele innych zebrał Benon Frąckowski w swojej książeczce Legendy i opowieści historyczne o Toruniu.

Jakiś czas temu pisałem o książce Zapomniane legendy toruńskie. Autorką opracowania była Maria Mameła, która bardzo plastycznym językiem zaprezentowała mniej znane historie na pograniczu fikcji i rzeczywistości. Tym razem postanowiłem sięgnąć po bardziej oklepane opowieści. Aby je sobie przypomnieć, aby uzupełnić braki. Legend o Toruniu jest całkiem sporo, same „Katarzynki” mogą poszczycić się co najmniej czterema różnymi podaniami, również dzwon Tuba Dei pojawia się w kilku opowiastkach. Są też legendy o Anielicy w herbie, o powstaniu nazwy miasta i o dzielnym flisaku, który żaby z miasta wyprowadzić, za co w nagrodę chajtnął się z urodziwą burmistrzanką. Jest też kot, który stanął w obronie Torunia i naznaczył pazurami kilku szwedzkich żołdaków, i… No i jeszcze długo by można tak wymieniać.

W książce Benona Frąckowskiego legendy przeplatane są historiami prawdziwymi, mającymi swe potwierdzenie w źródłach. Autor przytacza m.in. dzieje popiersia Kopernika z Bazyliki Świętojańskiej, opowiada o Gospodzie „Pod Turkiem” i o osobliwym rytuale, który dokonywał się tam przed wiekami, wyjaśnia dlaczego ciało Anny Wazówny trafiło do toruńskiego kościoła Mariackiego, dlaczego Kępę Bazarową nazwano Małpim Gajem i jak to się stało, że król Jan Olbracht zostawił w Toruniu swoje serce.

Na 80 stronach, znajdziecie w sumie 36 tekstów. Niektóre zostały zobrazowane ilustracjami Małgorzaty Patyk. Całość wydrukowano w kolorze i na kredowym papierze, choć szkoda, że nie pokuszono się o sklejenie grzbietu, zwykłe zszywki sprawiają, że książeczka przypomina folder lub broszurę. Trochę kulawo wypadła też korekta. Pomijam literówki, bo te mogą zdarzyć się każdemu, ale zawieszenie dzwonu Tuba Dei na wieży ratusza, to już rażący błąd, który nie powinien mieć miejsca. Szkoda, bo jedno niedopatrzenie, a dobre wrażenie prysło.

Jednak pojedynczy lapsus nie może przekreślić całej pracy, dlatego też uważam, że mimo wszystko, warto mieć tę publikację w swojej biblioteczce.
_________________________
http://potoruniu.blogspot.com/

Zapewne większość z Was zna lub kojarzy legendy o Krzywej Wieży, o flisaku i żabach, o dzwonie Tuba Dei czy o piernikach. Wszystkie te opowieści, a także wiele innych zebrał Benon Frąckowski w swojej książeczce Legendy i opowieści historyczne o Toruniu.

Jakiś czas temu pisałem o książce Zapomniane legendy toruńskie. Autorką opracowania była Maria Mameła, która bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Był jedną z najbardziej zasłużonych postaci współczesnego Torunia. Kolekcjoner pocztówek i plakatów, bibliofil, badacz dziejów naszego miasta i popularyzator lokalnej historii. Tadeusz Zakrzewski odszedł 24 marca 2014 roku, a dwa lata później ukazały się Jego wspomnienia.

Publikację otwiera wprowadzenie Zefiryna Jędrzyńskiego – drugiego redaktora naczelnego „Nowości”, który w skrócie przedstawia biogram Tadeusza Zakrzewskiego oraz opis tego, co znajdziemy w niniejszej książce. A znaleźć tu można całkiem sporo ciekawych informacji. Przede wszystkim przedwojenny szkic Podgórza i jego mieszkańców. Autor szczegółowo opisuje swój rodzinny dom przy ulicy Głównej 13, najbliższą familię, przyjaciół i sąsiadów, miejsca zabaw czy pierwsze eskapady na drugą stronę Wisły. Lata młodzieńczej beztroski przerywa wojna. 17-letni Tadeusz pod niemiecką okupacją zostaje elektrykiem w zakładzie Winklera, potem angażuje się w konspiracyjny Związek Jaszczurczy. W tej części nie mogło zabraknąć informacji o wielkim wybuchu trotylu, do jakiego doszło na Podgórzu 24 stycznia 1945 roku. U schyłku wojny, to właśnie lewobrzeżna dzielnica Torunia była tą, która najbardziej ucierpiała w czasie całej drugiej wojny światowej. Wspomnienia Autora sięgają jeszcze pierwszych powojennych lat, by później ustąpić miejsca dziennikowi.

Wspomnienia Torunianina z Podgórza, to przede wszystkim gratka dla miłośników lewobrzeżnego Torunia i jego historii, a lekki, obrazowy język Zakrzewskiego, tylko dodaje tej publikacji wartości. Niestety, książka wydana w bardzo skromnym nakładzie (jedynie 200 egzemplarzy) nigdy nie trafiła do księgarń, nawet tych kameralnych.
_________________________
http://potoruniu.blogspot.com/

Był jedną z najbardziej zasłużonych postaci współczesnego Torunia. Kolekcjoner pocztówek i plakatów, bibliofil, badacz dziejów naszego miasta i popularyzator lokalnej historii. Tadeusz Zakrzewski odszedł 24 marca 2014 roku, a dwa lata później ukazały się Jego wspomnienia.

Publikację otwiera wprowadzenie Zefiryna Jędrzyńskiego – drugiego redaktora naczelnego „Nowości”,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam przed sobą kolejną publikację z serii Biblioteka ToMiTo. Nie jest to jakieś opasłe tomiszcze, wręcz przeciwnie – książka ma niewiele ponad 100 stron i składa się z czterech rozdziałów/artykułów. Wszystkie krążą wokół jednej postaci – Henryka Strobanda, burmistrza, który odmienił Toruń.

Autorem pierwszego tekstu i jednocześnie redaktorem całości jest Krzysztof Mikulski, autor m.in. kilku artykułów publikowanym w „Roczniku Toruńskim”. W rozdziale Toruń w drugiej połowie XVI i na początku XVII wieku, Autor kreśli szerszy kontekst historyczny i geopolityczny obraz Torunia, w którym funkcjonowali, i jakim rządzili Strobandowie. To także swego rodzaju wstęp do kolejnych artykułów.

W rozdziale II Strobandowie w Toruniu Michał Targowski opisuje genezę pojawienia się Strobandów w naszym mieście. Swoją uwagę skupia na przodkach Henryka: Christianie i Janie – dziadku i ojcu naszego głównego bohatera, a także jego potomkach. Burmistrzowski ród istniał w Toruniu przez blisko dwa wieki, ale to właśnie za czasów Henryka Strobanda przeżywał swój moment kulminacyjny. Każde kolejne pokolenie oznaczało pomniejszanie majątku, utratę władzy i powolny upadek Strobandów, aż do ich całkowitego zniknięcia z przestrzeni Torunia.

Rozdział III napisał Janusz Małłek. W swym tekście skupia się na życiorysie Henryka Strobanda, opisuje przeprowadzone przez niego reformy i rozbudowę Torunia. Z rozdziału Burmistrz Henryk Stroband (1548-1609), reformator instytucji miejskich i współtwórca Gimnazjum Akademickiego w Toruniu wyłania się obraz człowieka, który miał pomysł na miasto i wiedział, jak usprawnić jego funkcjonowanie. Dziś powiedzielibyśmy o nim „prawdziwy gospodarz i wizjoner”.

Tę opinię potwierdza Piotr Birecki w ostatnim rozdziale Toruń burmistrza Henryka Strobanda, czyli miasto doskonałe. Niestety, Autor tekstu w wielu miejscach znacząco oddala się od tematu, przez co jego artykuł może wydawać się chaotyczny. I o ile pozostali Autorzy potrafili odejść od języka typowo naukowego, o tyle Pan Birecki temu nie podołał. A szkoda, bo publikację odebrałem jako książkę popularyzatorską, mającą przybliżyć torunianom postać Henryka Strobanda i dzieje jego rodziny. Ostatni rozdział nieco psuje ten odbiór i tak naprawdę niczego nowego nie wnosi.

Pomijając rozdział IV, uważam, że publikacja zasługuje na Waszą uwagę, przybliża bowiem najważniejszą postać Torunia z przełomu XVI i XVII wieku. A jeśli chcecie poznać sylwetkę burmistrza od razu i w skrócie, odsyłam Was do mojego artykułu Zdrój Henryka Strobanda, który zresztą powstał w oparciu o niniejszą książę.
_________________________
http://potoruniu.blogspot.com/

Mam przed sobą kolejną publikację z serii Biblioteka ToMiTo. Nie jest to jakieś opasłe tomiszcze, wręcz przeciwnie – książka ma niewiele ponad 100 stron i składa się z czterech rozdziałów/artykułów. Wszystkie krążą wokół jednej postaci – Henryka Strobanda, burmistrza, który odmienił Toruń.

Autorem pierwszego tekstu i jednocześnie redaktorem całości jest Krzysztof...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dziś do księgarń trafiła druga część toruńskiej trylogii Roberta Małeckiego. Po „Najgorszym dopiero nadejdzie” przyszła pora na „Porzuć swój strach”. Czy Autor przebił swój głośny debiut?

Wszystko zaczyna się od trupa… Niby nic nowego, większość kryminałów zaczyna się od zwłok, ale u Małeckiego pozorność jest złudna. Trup bowiem, to produkt finalny, dzieło końcowe, gotowy wyrób, który wyjeżdża z fabryki. Pytanie: jak trup został trupem?, a przede wszystkim, kto nim jest? – pozostaje otwarte aż do końca powieści. Po prologu cofamy się o kilka dni wcześniej i właśnie w tym momencie zaczyna się akcja powieści „Porzuć swój strach”, którą od pierwszego tomu dzieli trzyletnia przepaść.

Jest sierpień 2016 roku. Marek Bener prowadzi swoją gazetę – „Echo Torunia” i nadal mieszka w domu na działkach PZWN na Rubinkowie, jego żona Agata cały czas pozostaje zaginiona, a jej obraz powoli zaciera się we wspomnieniach dziennikarza. Właściwie stracił nadzieję na jej odnalezienie, w końcu od wielu lat drepcze w miejscu nie mając żadnego punktu zaczepienia. Pewnego dnia dostaje telefon od toruńskiego biznesmena – niejakiego Żelaznego. Facet prosi Benera o pomoc w poszukiwaniach córki. Nastolatka zaginęła bez śladu, a jej telefon milczy. Marek podejmuje się odnalezienia dziewczyny. Wraz z Aldoną – jego bliską współpracowniczką, która bada temat nielegalnych kasyn – wejdą w mroczny świat toruńskiego podziemia hazardowego, bezwzględnych egzekutorów długów i morderstw. Bener dotrze także do skrywanych od lat tajemnic rodziców swojej żony i wpadnie na trop niebezpiecznych ludzi, których twarze dotąd pozostawały ukryte w cieniu… Zacznie też podejrzewać, że sprawy zaginięć jego żony i córki biznesmena, coś łączy. Tylko co? No i gdzie tkwi odpowiedź na nurtujące Benera pytanie: gdzie jest Agata?

Robert Małecki po raz kolejny daje popis literackiego kunsztu w mrocznym thrillerze z fabułą szybką i wciągającą, niczym trąba powietrzna. Tu nie ma miejsca na przypadkowe gesty, zdania, niepotrzebne sceny. Tu wszystko odgrywa jakąś rolę, łącząc się w spójną całość, która rozpędzona niczym śnieżna kula tocząca się z góry, na samym końcu uderza w czytelnika elektryzującym finałem i rozbudza apetyt na dokładkę. Dokładka będzie, ale dopiero w pierwszej połowie przyszłego roku, więc trzeba chwilę poczekać.

Tłem wydarzeń w „Porzuć swój strach, jest – tak, jak w pierwszej części – nasz Toruń i jego okolice: szemrane knajpki Starego Miasta, osiedle domków w Czerniewicach, Stawki, „kwadrat” na Rubinkowie i bloki z wielkiej płyty, spokojne na pozór wioski okalające Gród Kopernika – miejsca, które część z Was dobrze zna, mieszkacie tam, pracujecie. Miejsca wydawałoby się na pozór bezpieczne, ale posiadające też swe drugie, mroczne oblicze.

„Porzuć swój strach”, to przemyślana, mocna i trzymająca w napięciu powieść, w której rozsmakuje się każdy miłośnik gatunku. Jeśli czytaliście „Najgorsze dopiero nadejdzie”, to możecie być pewni, że Autor przez ostatni rok nie opuścił gardy, a wręcz dopracował lewy sierpowy (a może prawy? Zawsze mi się myli 😉). Teraz nie macie już chyba wyboru, jak tylko sięgnąć po najnowszą książkę Roberta Małeckiego. Ja tymczasem zaczekam na „Koszmary zasną ostatnie” (III część trylogii). A co potem? No, przydałaby się ekranizacja, jakiś serial na Netflixie albo HBO. Trzymam kciuki.
_________________________
http://potoruniu.blogspot.com/

Dziś do księgarń trafiła druga część toruńskiej trylogii Roberta Małeckiego. Po „Najgorszym dopiero nadejdzie” przyszła pora na „Porzuć swój strach”. Czy Autor przebił swój głośny debiut?

Wszystko zaczyna się od trupa… Niby nic nowego, większość kryminałów zaczyna się od zwłok, ale u Małeckiego pozorność jest złudna. Trup bowiem, to produkt finalny, dzieło końcowe, gotowy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Każdy turysta przebywający w Toruniu, z pewnością nie będzie miał problemu z dostaniem ładnego, kolorowego przewodnika po naszym mieście. W aktualnej ofercie sklepów z pamiątkami jest ich niemało i właściwie wszystkie są do siebie podobne, bowiem skupiają się tylko na walorach Starego i Nowego Miasta, całkowicie pomijając inne części Torunia, tak jakby jego atrakcyjność zaczynała się i kończyła na zespole staromiejskim. A to nieprawda. Chociaż starówka, to coś, z czego powinniśmy być dumni, jednak Gród Kopernika ma dużo więcej do zaoferowania, co po części staram się pokazywać na blogu i co pokazuje również jeden z najnowszych toruńskich przewodników dostępnych w sieci księgarń „Tak Czytam”. Publikacja, o której mowa, wchodzi w skład większej serii, na którą składa się – oprócz Torunia – jeszcze osiem innych miast.

Autor „Spacerem po… Toruniu”, Paweł Bogdan Gąsiorowski, choć sporo miejsca poświęca starówce, to w drugiej połowie przewodnika wychodzi poza staromiejskie mury, zabierając turystów w najbardziej odległe rejony miasta. W publikacji znajdziecie informacje zarówno o Bydgoskim Przedmieściu i jego najciekawszych budynkach, jak i o Barbarce, Bielanach, Kaszczorku, Starotoruńskim Przedmieściu jak i – co ucieszyło mnie niezmiernie (jako, że tę dzielnicę darzę szczególnym sentymentem) – lewobrzeżnym Podgórzu. Do przewodnika trafiły informacje m.in. o Miejscu Pamięci Narodowej na Barbarce, o Zamku Dybów, o Cmentarzu św. Jerzego i o Ogrodzie Zoobotanicznym. Jest też osobny szlak poświęcony Twierdzy Toruń – każdy z toruńskich Fortów został krótko opisany. W tekście nie zabrakło także informacji o przeznaczeniu poszczególnych dzieł fortecznych w okresie II wojny światowej. Należy pamiętać, że Twierdza Toruń w popularnych przewodnikach jest zwyczajnie pomijana, zatem wartość tej publikacji rośnie. Autor robi nawet krok dalej i zachęca turystów do wycieczki do Muzeum Piśmiennictwa i Drukarstwa w podtoruńskim Grębocinie czy Olęderskiego Parku Etnograficznego w Wielkiej Nieszawce.

Na przewodnik składa się łącznie 91 punktów. Tyle miejsc poleca Paweł Bogdan Gąsiorowski w swoim przewodniku. Wszystkie są opisane i naniesione na mapki, tak więc sprawny turysta nie powinien mieć kłopotów z odnalezieniem ich w realu. Ponadto, tekst zawiera wiele ciekawych i ważnych informacji dotyczących zarówno konkretnych obiektów, jak i ogólnej historii Torunia i jego dzielnic.

Przewodnik Gąsiorowskiego, bodajże jako pierwszy, tak kompleksowo prezentuje nasza miasto. Wszystko to – a do tego duża ilość zdjęć – sprawia, że „Spacerem po… Toruniu” mogę polecić każdemu turyście, którego aspiracje wychodzą poza utarte szlaki. Zainteresowanych publikacją odsyłam na ul. Szeroką 26/28 do księgarni „Tak Czytam” (przewodnik powinien być także dostępny w innych księgarniach sieci rozsianych po Polsce).
_________________________
http://potoruniu.blogspot.com/

Każdy turysta przebywający w Toruniu, z pewnością nie będzie miał problemu z dostaniem ładnego, kolorowego przewodnika po naszym mieście. W aktualnej ofercie sklepów z pamiątkami jest ich niemało i właściwie wszystkie są do siebie podobne, bowiem skupiają się tylko na walorach Starego i Nowego Miasta, całkowicie pomijając inne części Torunia, tak jakby jego atrakcyjność...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ostatnio wpadła mi w ręce książka Magdy Sokołowskiej „Toruń. Moje miasto, moja historia”. I choć jestem fanem kryminałów, to do czytania publikacji o Toruniu, też nie trzeba mnie namawiać. Czasem zdarzy się takie święto, że Toruń i kryminał igrają w jednej książce, ale częściej mam do czynienia z topornie napisanymi tomiszczami historycznymi, których autorzy cierpią na chroniczny brak literackiego polotu – normalnie beton w kaloszach. Ale publikacja Magdy Sokołowskiej jest inna. W błąd może wprowadzać tytuł, który sugeruje, że są to jakieś wspomnienia. Chciałbym zaznaczyć wyraźnie: nie są. To historyczna wędrówka przez wieki, począwszy od epoki kamienia, przez średniowiecze, aż po PRL i zryw toruńskiej „Solidarności”. Książka napisana przystępnym językiem, z dużą ilością zdjęć i ilustracji, zarówno ze zbiorów Muzeum Okręgowego w Toruniu, jak i z Archiwum Państwowego w Toruniu, Narodowego Archiwum Cyfrowego oraz kilku innych instytucji. A wszystko to w ciekawej, nowoczesnej szacie graficznej.

Ci z Was, którzy – tak, jak ja – już od dłuższego czasu „siedzą” w historii Torunia, pewnie nie znajdą tu nic, czego by nie wiedzieli. Ale są też tacy, dla których podróż przez dzieje Grodu Kopernika dopiero się zaczyna i właśnie „Toruń. Moje miasto, moja historia” może okazać się doskonałym punktem wyjścia, zachętą do bardziej szczegółowego zgłębienia przeszłości. Publikacja Magdy Sokołowskiej jest bowiem bardzo ogólnikowa, przez co jej adresatem może być szersze grono odbiorców: zarówno torunian, jak i turystów, bo przecież taka książką, to doskonała pamiątka, dużo bardziej atrakcyjna (no tak, zależy dla kogo), niż plastikowe miecze made in China, przerośnięte kredki, czy inne kiczowate figurki Kopernika, zresztą zupełnie do niego niepodobne.

Pierwsze rozdziały poświęcone czasom najdawniejszym są zachętą do odwiedzin oddziałów MOT, kolejne przedstawiają m.in. genezę powstania Torunia, wojny polsko-krzyżackie, czy przybliżą sylwetkę Mikołaja Kopernika. Sporo tu rysunków Steinera, ale także zdjęć z początku XX wieku i okresu międzywojennego, zatem miłośnicy archiwalnych fotografii też znajdą tu coś dla siebie, choć to nie album, więc i zdjęcia nie mają dużych rozmiarów.

Zastanawiacie się, czy warto sięgnąć po „Toruń. Moje miasto, moja historia”? To zależy, jakie macie oczekiwania. Jeśli chcesz odbyć szybki spacer po przeszłości Torunia, jeśli jesteś turystą i potrzebujesz podstawowej wiedzy o dziejach mojego miasta, to ta książka jest dla Ciebie. Ci jednak, którzy chcą zatopić się w historyczne niuanse, to – niestety – muszą szukać dalej.
_________________________
http://potoruniu.blogspot.com/

Ostatnio wpadła mi w ręce książka Magdy Sokołowskiej „Toruń. Moje miasto, moja historia”. I choć jestem fanem kryminałów, to do czytania publikacji o Toruniu, też nie trzeba mnie namawiać. Czasem zdarzy się takie święto, że Toruń i kryminał igrają w jednej książce, ale częściej mam do czynienia z topornie napisanymi tomiszczami historycznymi, których autorzy cierpią na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To, że o Toruniu pisze się dużo, może zaświadczyć jedna z moich półek, która ostatnio omal nie zarwała się pod ciężarem toruńskich książek. To skłoniło mnie do małego przemeblowania, ale i refleksji nad fenomenem Torunia. Właściwie powinienem już rozkminić tę zagadkę, w końcu od ponad trzech lat piszę bloga o swoim mieście. Powinienem, ale nadal nie potrafię odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie: co takiego ma w sobie Gród Kopernika, że tak fascynuje? A może wcale nie ma jednoznacznej odpowiedzi? Może tajemnica toruńskiego magnetyzmu jest bardziej złożona, i prosta odpowiedź zwyczajnie tu nie pasuje?

Urok Krakowa Północy dopadł również Karinę Bonowicz, która postanowiła pokazać nasze miasto w subiektywnym przewodniku. W błędzie jest jednak ten, kto myśli, że to typowy informator, jaki można kupić w pierwszym lepszym sklepiku z pamiątkami. Ale zacznijmy od początku, bo wszystko zaczęło się od nowojorskiego portalu polonijnego Dobra Polska Szkoła, na którego stronach w latach 2015-2016 pojawiał się „toruński alfabet” Kariny Bonowicz zatytułowany „Przewodnik po Toruniu dla nowojorczyka”. Te same teksty, mające charakter felietonów, zostały przeniesione do książki, którą wypuściło na rynek Wydawnictwo Naukowe UMK. Tak powstał „Co ma piernik do Torunia” – przewodnik (jeśli w ogóle tak można go nazwać) inny, niż wszystkie.

Publikację z pewnością wyróżnia oryginalny styl Autorki, ale także sposób prezentacji atrakcji turystycznych Torunia. Nie znajdziecie tu ani mapki, ani sztywnego szlaku. Karina Bonowicz swoje ulubione miejsca Starego i Nowego Miasta prezentuje w formie alfabetu i przypisanych do niego haseł. Pod hasłami może kryć się wiele miejsc, adresów, nazwisk i ciekawostek. Mamy tu m.in. rozdział poświęcony toruńskim aniołom, Krzyżakom, kotom, piernikom, znanym toruniankom, filmom, w których zagrał Toruń i książkom z Toruniem w tle, a także gospodom i flisakom oraz masonom, którzy zostawili po sobie wciąż widoczne ślady…

Książka, choć dla turystów może się wydać mało czytelna jako przewodnik, dla torunian – to przede wszystkim spory zbiór historycznych ciekawostek z licznymi odwołaniami do dobrze nam znanych legend. A wszystko to podane w przyjemnej dla oka formie literackiej. Miłośnicy Torunia powinni czuć się usatysfakcjonowani. Ja byłem, dlatego też polecam Wam teraz „Co ma piernik do Torunia”, jako publikację, którą warto przeczytać, nawet jeśli myślicie, że o Toruniu wiecie całkiem sporo.
_________________________
http://potoruniu.blogspot.com/

To, że o Toruniu pisze się dużo, może zaświadczyć jedna z moich półek, która ostatnio omal nie zarwała się pod ciężarem toruńskich książek. To skłoniło mnie do małego przemeblowania, ale i refleksji nad fenomenem Torunia. Właściwie powinienem już rozkminić tę zagadkę, w końcu od ponad trzech lat piszę bloga o swoim mieście. Powinienem, ale nadal nie potrafię odpowiedzieć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

http://potoruniu.blogspot.com/2017/06/ksiazka-powtorka-marcel-wozniak.html

http://potoruniu.blogspot.com/2017/06/ksiazka-powtorka-marcel-wozniak.html

Pokaż mimo to


Na półkach:

http://potoruniu.blogspot.com/2017/06/ksiazka-cztery-pory-zycia-na-chemionce.html

http://potoruniu.blogspot.com/2017/06/ksiazka-cztery-pory-zycia-na-chemionce.html

Pokaż mimo to