-
ArtykułyCzytamy w weekend. 26 kwietnia 2024LubimyCzytać29
-
ArtykułySzpiegowskie intrygi najwyższej próby – wywiad z Robertem Michniewiczem, autorem „Doliny szpiegów”Marcin Waincetel3
-
ArtykułyWyślij recenzję i wygraj egzemplarz „Ciekawscy. Jurajska draka” Michała ŁuczyńskiegoLubimyCzytać2
-
Artykuły„Spy x Family Code: White“ – adaptacja mangi w kinach już od 26 kwietnia!LubimyCzytać1
Biblioteczka
2003
2022-02-24
2021-06-27
Mimo przyjemnego powrotu do dzieciństwa są pewne schody. Bo okazuje się, że wersja łódzkiego Wydawnictwa Literatura z 2016 roku, czyli „wydanie XVIII (poprawione)”, została poprawiona aż nadto.
Są takie fragmenty „Dynastii...”, które zaczytałam do tego stopnia, że znam je niemal na pamięć. Toteż niemałe było moje zdziwienie, gdy podczas tej lektury ujrzałam je w formie innej, niż 20 lat temu. Nie są to w sumie duże zmiany i nie wpływają na wydźwięk całości, ale zdecydowanie odbierają jej sporo smaku.
Ale dużo bardziej zabolały mnie próby uwspółcześnienia „Dynastii...” na siłę. Oryginał wychodził w 1993 (serializacja w „Świecie Młodych”) oraz 1994 roku (wydanie książeczkowe Egmontu) i był dość mocno osadzony w ówczesnych realiach. Zwłaszcza popkulturowych. Toteż wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy podczas czytania ujrzałam odniesienia do świnki Peppy, Rihanny i Pudziana. Co wygląda dość śmiesznie w sytuacji, kiedy tuż obok bohaterowie otrzymują telegramy, wysyłają sobie tradycyjne listy zamiast maili czy jeżdżą Fiatem 126p, a jedyny komputer w domu to ten, na którym pracuje Papiszon. Krótkie, proste pytanie: i po co to było? Bo współczesne dzieciaki nie zrozumieją, o co cho?
Cóż, wychodzi na to, że zakup nowego wydania, choć miły, nie zakończy mojej przygody z uzupełnianiem domowej biblioteczki o ten tytuł, bo trzeba będzie łowić te egmontowe książeczki.
[Skrócona wersja recenzji facebookowej, pełni post tutaj: https://www.facebook.com/ostatniazzielonych/posts/pfbid02Ks1ugsRg7kRqahiV65ou1rxj6bVuAoy2TipDeiPLcCS3zREDYMryoBPf6ShYrL8cl]
Mimo przyjemnego powrotu do dzieciństwa są pewne schody. Bo okazuje się, że wersja łódzkiego Wydawnictwa Literatura z 2016 roku, czyli „wydanie XVIII (poprawione)”, została poprawiona aż nadto.
Są takie fragmenty „Dynastii...”, które zaczytałam do tego stopnia, że znam je niemal na pamięć. Toteż niemałe było moje zdziwienie, gdy podczas tej lektury ujrzałam je w formie...
2023-04-20
Rzecz mocna w swojej szczerości, prostocie, braku stosowania się do literackich reguł czy "norm" - łapie za gardło i nie puszcza. Wszystkie pochwały i wysokie oceny nie wzięły się znikąd. A reszta... cóż, są ludzie, którzy wartościowej opowieści nie rozpoznaliby nawet, gdyby zaszła ich od tyłu i uderzyła w głowę.
Rzecz mocna w swojej szczerości, prostocie, braku stosowania się do literackich reguł czy "norm" - łapie za gardło i nie puszcza. Wszystkie pochwały i wysokie oceny nie wzięły się znikąd. A reszta... cóż, są ludzie, którzy wartościowej opowieści nie rozpoznaliby nawet, gdyby zaszła ich od tyłu i uderzyła w głowę.
Pokaż mimo to2022-11-28
Mamy tu chyba kwintesencję wszystkich zalet i wad sytuacji pod tytułem „kabareciarz pisze powieść”. Jeśli chodzi o język czy humor, to mamy tu bardzo dobry poziom – oczywiście jeśli się lubi styl autora z czasów przedstandupowych, ze scenicznych czy radiowych monologów. Czyli cięte porównania, potoczne słownictwo, odniesienia popkulturowe czy społeczne. Te ostatnie z oczywistych względów trochę się zestarzały (a niektóre trochę bardziej), ale możemy je potraktować jako obraz epoki, w której „Handlarze czasem” powstawali. Do tego mocno zarysowane postacie – a przynajmniej do pewnego momentu, bo starsze wersje bliźniaków spłaszczają się przykro – i sam pomysł na całość, tak porąbany, że tylko człowiek związany z kabaretem mógłby go wymyślić: przykuty do wózka wujek-wynalazca buduje maszynę, która umożliwia handel godzinami. Czyż to nie brzmi szalenie?
Zalety już były, a gdzie wady? W sumie jedna, ale za to dość poważna – przyzwyczajony do krótkich form autor nie do końca sobie radzi z poprowadzeniem spójnej fabuły przez całą, ponad 300-stronicową powieść. Rozdziały o pobocznych bohaterach w teorii mają sens, przedstawiając różne losy „klientów” czasowego biznesu, ale w praktyce trochę rozmywają główny wątek. A skoro o nim mowa... Początkowo masz wrażenie, że ta historia prowadzi cię do jakiejś konkluzji, ale im dalej w las, tym bardziej zaczynasz się czuć, jakby nawet sam autor nie bardzo wiedział, do jakiego finału ta opowieść podąża. Jeżeli w ogóle taki był cel, a nie po prostu sama na poły socjologiczna zabawa koncepcją świata, w którym można nagiąć dotychczasowe prawa fizyki i chronologii.
Ale ogólnie przyjemna lektura, nie żałuję.
[Skrócona wersja recenzji facebookowej, pełny post tutaj: https://www.facebook.com/ostatniazzielonych/posts/pfbid02XEeuxvTY6jH8LCqTdEGnaaBb1haREDhThjZSxxT3B2a6hyMFqKX6Ph6jjTd7zdegl]
Mamy tu chyba kwintesencję wszystkich zalet i wad sytuacji pod tytułem „kabareciarz pisze powieść”. Jeśli chodzi o język czy humor, to mamy tu bardzo dobry poziom – oczywiście jeśli się lubi styl autora z czasów przedstandupowych, ze scenicznych czy radiowych monologów. Czyli cięte porównania, potoczne słownictwo, odniesienia popkulturowe czy społeczne. Te ostatnie z...
więcej Pokaż mimo to