-
Artykuły„Dobry kryminał musi koncentrować się albo na przestępstwie, albo na ludziach”: mówi Anna SokalskaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyDzień Dziecka już wkrótce – podaruj małemu czytelnikowi książkę! Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
ArtykułyKulisy fuzji i strategii biznesowych wielkich wydawców z USAIza Sadowska5
-
ArtykułyTysiące audiobooków w jednym miejscu. Skorzystaj z oferty StorytelLubimyCzytać1
Biblioteczka
2016-11-08
2016-10-16
2016-10-26
2016-11-03
2016-07-21
2016-06-17
2016-06-17
2016-04-12
2016-03-31
http://kulturalnamysz.blogspot.com/2016/04/medalion-z-bursztynem-anna-klejzerowicz.html
Lubię sięgać po książki Anny Klejzerowicz. Wnoszą w moje wieczory dużo spokoju, dużo swojskości i tak potrzebny mi relaks. Ostatnio czytałam "List z powstania", który zrobił na mnie ogromne wrażenie, dlatego tym chętniej wzięłam do ręki "Medalion z bursztynem". Miałam nadzieję na kilka miłych chwil z dobrą lekturą.
Sama nie wiem, czy to było dokładnie to, czego oczekiwałam. Niby ładnie stworzona historia, niby wszystko składnie, a jednak zabrakło mi polotu i szczerych emocji. Dodatkowo nie odnalazłam się w tle historycznym, nie poczułam prawdziwego klimatu książki. Było miło, ale jak dla mnie - niewystarczająco.
Główna bohaterka Ewa to silna, niezależna kobieta. Podczas porządków w mieszkaniu babci znajduje medalion z przepięknym bursztynem i z dołączonego do niego listu dowiaduje się, że należy on do jej matki. Sprawa wygląda jednak tajemniczo, na medalionie wyryto zupełnie inne imię, a pierwsza osoba, która próbuje rozwikłać zagadkę, ginie w wypadku. Czy aby na pewno był to wypadek? Akcję komplikują wspomnienia matki, a urozmaica ją Jacek - dziennikarz, który próbuje rozwiązać nie tylko sprawę z przeszłości, ale też tajemniczą śmierć kolegi po fachu.
Najbardziej nie podobał mi się opis relacji Ewy i Haliny. Źle ona ewoluowała, jakoś tak nienaturalnie. Miałam wrażenie, że autorka stara się tak przedstawić matkę, żeby czytelnik przypadkiem jej nie polubił. A właśnie na przekór wszystkiemu, od razu zyskała ona moją sympatię i to chyba najbardziej z całej książki. Uważam, że to jedna z najlepiej skonstruowanych postaci. Oczywiście pomijając stosunek do córki. Moją sympatię zyskał też Jacek - fajny, konkretny facet, który wziął sprawy w swoje ręce i nadał akcji bardzo przyjemny nurt. Duży plus za wprowadzenie bohatera odmiennej orientacji seksualnej, a także za wszystkie powroty do przeszłości i opisy zamierzchłych wydarzeń. Nie podobały mi się za to wstawki z perspektywy prześladowcy, jego monologi wewnętrzne. Zbędne i tyle.
Nie żałuję, że wypożyczyłam tę książkę, bo czytało mi się ją przyjemnie. Tylko nie potrafię jej ocenić bardzo wysoko, bo zdecydowanie rozminęłam się z treścią, zwłaszcza z warstwą historyczną. Jednak słabość do autorki nie uległa zmianie i z chęcią sięgnę po kolejną książkę.
http://kulturalnamysz.blogspot.com/2016/04/medalion-z-bursztynem-anna-klejzerowicz.html
Lubię sięgać po książki Anny Klejzerowicz. Wnoszą w moje wieczory dużo spokoju, dużo swojskości i tak potrzebny mi relaks. Ostatnio czytałam "List z powstania", który zrobił na mnie ogromne wrażenie, dlatego tym chętniej wzięłam do ręki "Medalion z bursztynem". Miałam nadzieję na kilka...
2016-03-19
Nie wiem, co sprawiło, że tak bardzo chciałam przeczytać tę książkę. Może tytuł, może pozytywne opinie, a może po prostu projekt okładki, ale coś przyciągało mnie okrutnie. Aż w końcu wypożyczyłam, przeczytałam i do teraz siedzi mi w głowie. Na dodatek mi w niej mąci.
"Nie wiem, gdzie jestem, rozumiesz? Jestem kompletnie zdezorientowana, mogę tylko mamrotać "boli", mogę myśleć intensywnie słowami, których nie umiem powiedzieć, i mogę się bać, że zostanę odstawiona w kąt jak grabie przez kogoś, na kim mi bardzo zależy, oraz że ktoś będzie czegoś ode mnie chciał, a ja to zrobię źle."
Nie jest trudno zagubić się, z lękiem spoglądać w przyszłość, bać się ludzi i trzymać na dystans każdego, kto próbuje się zbliżyć. I nawet alkoholu nie potrzeba, narkotyków też nie, żeby uroić sobie w głowie, że nie da się, nie mogę, nie potrafię, to nie dla mnie.
"Przyzwyczaiłam się, że jeśli chcę z kimś być, to go nie ma. Sama muszę się sobą zająć.
Nic nie daję z siebie, tylko się zasklepiam i wyginają mi się plecy, i za karę zostanę sama na wieki. Czy ty wiesz, co to jest samotność, kiedy gotujesz dla siebie jednoosobowe obiady przez dwa lata i wypala ci ktoś znamię w kształcie swastyki na pluszowym sercu?"
Książka urzekła mnie wspaniałymi cytatami. Z niektórymi się utożsamiałam, z innymi zupełnie nie, ale trafiały, dogłębnie trafiały i mogłam radować się tekstem, który wywołał u mnie emocje, przemyślenia, a także rozkosz, bo jak tu się nie rozkoszować, kiedy ktoś pisze o "pluszowym sercu"?
"Bo ja zawsze wszystko odkładałem. Jak było coś do zrobienia. Telefon jakiś na przykład albo jak na pocztę miałem iść czy z szefem porozmawiać. I potem się tak męczyłem z tym. Normalnie taki ciężar miałem, że to niezrobione jest. Zwlekałem. I tylko myślałem, że muszę to zrobić. I teraz, dzięki terapii, nauczyłem się, że robię od razu. Jak mam coś zrobić, zadzwonić do urzędu na przykład, to dzwonię. No, tak po prostu robię to. I wtedy się nie męczę."
Znalazł się też przykład mojej największej bolączki, coś z czym borykam się od zawsze i pewnie już na zawsze, bo żadne podjęte próby nie sprawiły, że jak mam coś zrobić, to po prostu to robię. Nie i już. Odnalazłam kawałek siebie, a to rzadkie zjawisko i chociaż z nałogami nie mam za wiele wspólnego, to i tak mi do tej powieści wyjątkowo po drodze.
Tę książkę czyta się bardzo dobrze. Urzeka swoją prostotą, krótkimi, dosadnymi zdaniami i perspektywą z jakiej został ukazany temat - od środka, dogłębnie, ale rzeczowo, z chłodnym subiektywizmem. Pokazuje nam drogę, jaką przechodzi każdy, kto chce się uwolnić od nałogu - ze wszystkimi wzlotami, upadkami, potknięciami, kryzysami, waleniem głową w ścianę i radością z tego, co udało się osiągnąć.
Główna bohaterka opowiada o sobie w sposób bezsprzecznie krytyczny, ale nierówny. Chwilami próbuje się bronić, aby za chwilę znów uznać się za najgorszego człowieka na świecie. Opisuje swoje relacje z otoczeniem, wrażenia z terapii, spotkania z psychologami, z innymi uzależnionymi, relacje z partnerem, z kolegami z pracy. Nakreśla pułapki, jakie czekają na nią i na każdego innego alkoholika/narkomana, który próbuje pokonać zło panoszące się w jego życiu.
Najbardziej zaskakujące były dla mnie fragmenty z wyimaginowanym towarzystwem. Jak bardzo musi być samotny człowiek, który ucieka się do takiej metody radzenia sobie w życiu? I ile osób tak naprawdę na co dzień zakłada maskę dla otoczenia, a w głębi duszy cierpi i prowadzi niekończące się rozmowy z kimś, kogo tak naprawdę nie ma? Terapia, psycholog, psychiatra - są to pojęcia napawające lękiem. Człowiek broni się przed nimi rękami i nogami, udowadnia wszystkim - w tym sobie, że zupełnie nie potrzebuje pomocy i wszystko gra. Chodzenie na terapię to wstyd. Posiadanie własnych problemów to wstyd. Przyznawanie się do tego, to też wstyd. A potem okazuje się, że terapia nie boli, a każdy ma jakieś słabości, z którymi jakoś musi sobie poradzić. I jedni radzą sobie sami, a inni idą na terapię i uczą się siebie, uczą się nazywać rzeczy po imieniu, uczą się rozmawiać o lękach, o potrzebach, o życiu. I tak naprawdę właśnie o tym jest ta książka - o walce z samym sobą, walce z nałogiem, walce z cierpieniem. I niekoniecznie w takim zestawieniu główną rolę muszą grać używki - chociaż fakt, tu grają. Stanowią główny temat i główny problem.
Dla mnie było to niezwykle emocjonalne spotkanie z czymś nieznanym, a jednak na swój sposób bliski. Dorzucając fantastyczny styl książki, zgrabny podział na rozdziały i ładnie napisaną historię walki z nałogiem - skończyłam zachwycona. I przypomniało mi się, jak całkiem niedawno przeczytałam opinię, że przez to nie da się przebrnąć. Da się, może się nawet całkiem spodobać, tylko do tego trzeba patrzyć w tym samym kierunku, co autorka. Zdecydowanie polecam.
Nie wiem, co sprawiło, że tak bardzo chciałam przeczytać tę książkę. Może tytuł, może pozytywne opinie, a może po prostu projekt okładki, ale coś przyciągało mnie okrutnie. Aż w końcu wypożyczyłam, przeczytałam i do teraz siedzi mi w głowie. Na dodatek mi w niej mąci.
"Nie wiem, gdzie jestem, rozumiesz? Jestem kompletnie zdezorientowana, mogę tylko mamrotać "boli", mogę...
2016-03-10
Wampiry przewijają się we współczesnej literaturze, w filmach, w serialach i w reklamach. Jednym połyskuje skóra, innym krew kapie z kłów, a jeszcze inne leżą w swoich sarkofagach i straszą. Mity i przesądy są wszechobecne, ale ja postanowiłam sięgnąć do klasyki, czyli do powieści "Dracula" Brama Stokera, żeby poznać najsłynniejszego i budzącego największy postrach wampira wszech czasów.
Książka jest zbiorem listów, pamiętników i luźnych notatek - pisanych przez różne osoby i ukazujących różne perspektywy. Umownie można podzielić ją na dwie części - pierwsza to służbowa wyprawa Jonathana do Transylwanii. Przybliża nam postać Draculi, jego przyzwyczajenia i wprowadza w nastrój grozy. W drugiej części zbiera się grupa osób, którym Dracula wyrządził dużo złego. Bardzo zależy im na zniszczeniu hrabiego i urządzają polowanie na wampira, które jest trudne, niesie ryzyko i wymaga poświęceń. Przygody Jonathana na zamku wprowadzają niepokój, dziwne napięcie. Nie ma tam drastycznych opisów i zwrotów akcji, jednak stopniowo odkrywana tożsamość gospodarza i próba uwolnienia się z pułapki są przedstawione tak, że wzbudzają dużo emocji u czytelnika. Niestety właśnie emocji brakuje w dalszej części książki - mroczny klimat bezpowrotnie znika. Na szczególną uwagę zasługują dwie przyjaciółki - Lucy i Mina, które odgrywają kluczową rolę w tej historii. Lucy zostaje zaatakowana przez Draculę i to właśnie dookoła niej zbiera się grupa mężczyzn, którzy pragną pomścić wyrządzoną dziewczynie krzywdę. Mina - narzeczona, później żona Jonathana, odkrywa tajemnice zamku w Transylwanii podczas lektury pamiętników małżonka. Kiedy dowiaduje się, co przydarzyło się jej przyjaciółce z wielkim zapałem dołącza do grupy pościgowej.
Bardzo dobrze napisana historia. Sposób budowania zdań, wzniosły język wyraźnie wskazują na to, jak dawno książka powstała. Egzaltacja bohaterów i sposób ich zachowania bawią współczesnego czytelnika, a przygody, które przeżywają napawają grozą. Książka odbiega od współczesnych standardów, nie jest tak straszna, tak krwawa, tak obrzydliwie przepełniona krwią i śmiercią, a jednak robi duże wrażenie - zwłaszcza w pierwszej części. Jest to bardzo przyjemna powieść, którą polecam każdemu, kto lubi wędrówki po mrocznych krainach.
Wampiry przewijają się we współczesnej literaturze, w filmach, w serialach i w reklamach. Jednym połyskuje skóra, innym krew kapie z kłów, a jeszcze inne leżą w swoich sarkofagach i straszą. Mity i przesądy są wszechobecne, ale ja postanowiłam sięgnąć do klasyki, czyli do powieści "Dracula" Brama Stokera, żeby poznać najsłynniejszego i budzącego największy postrach wampira...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-03-06
Tess Gerritsen odkryłam całkiem przypadkiem kilka lat temu. Pochłonęłam kolejne części serii o Maurze i Jane, pochłonęłam thrillery spoza cyklu i byłam zachwycona. Powróciłam do klimatów tworzonych przez autorkę z ogromną przyjemnością. Miło było spotkać się z przyjaciółmi z Bostonu, a także przeczytać naprawdę dobrą książkę.
Akcja powieści biegnie dwutorowo. Na pierwszym planie mamy okrutne morderstwo na bostońskich przedmieściach. Oprawca zwierząt zostaje znaleziony w swoim garażu - powieszony na lince i wypatroszony. Brutalności całej scenerii dodają rozwieszone po całym domu trofea - martwe zwierzęta. Dodatkowo okazuje się, że zaginęła skóra pantery - ostatniego zlecenia, którego podjęła się ofiara - bardzo droga i bardzo pożądana na rynku. To kolejna sprawa, z którą muszą się zmierzyć Maura Isles i Jane Rizzoli. Śledztwo jest skomplikowane, nowe tropy utrudniają rozwikłanie sprawy, co jakiś czas wypływają nowe poszlaki, które mogą mieć związek z tym morderstwem, a dodatkowo kierują kroki pani detektyw w kierunku afrykańskiej ziemi. I właśnie w Afryce, w Botswanie rozgrywają się wydarzenia uzupełniające akcję. Wszystko dzieje się 6 lat wcześniej, kiedy to grupa młodych ludzi wybiera się na safari, żeby przeżyć przygodę swojego życia. Początkowo jest cudownie - spartańskie warunki, obserwacja dzikiej przyrody, walka o przetrwanie. Jednak splot wypadków i nieoczekiwanych wydarzeń sprawia, że uczestnicy zaczynają się bać, patrzyć na siebie podejrzliwie i zastanawiać się, czy uda im się wyjść cało z tej wyprawy.
Książka wciąga i cały czas trzyma w napięciu. Jest bardzo ładnie skonstruowana, mnogość ofiar i podejrzanych sprawia, że autorka w łatwy sposób manipuluje czytelnikiem, który już myśli, że znalazł winnego, a okazuje się, że to ślepy zaułek i trzeba szukać dalej. Do stylu Tess nigdy nie miałam zastrzeżeń, do polskiego tłumaczenia też nie. Te książki się pochłania i cieszę się, że w żaden sposób lektura "Umrzeć po raz drugi" mnie nie zawiodła. Miło było też przekonać się, co się dzieje w prywatnym życiu Maury i Jane. W swoich thrillerach Gerritsen fantastycznie zachowuje proporcję między sprawą i śledztwem, a całą otoczką, której jest malutko, ale która jest wystarczająca. I tym samym już wiem, że u Jane nic się nie zmieniło, chociaż zadrą w oku jest sytuacja w małżeństwie jej rodziców. Za to u Maury wiele przemyśleń, planów i dająca się wyczuć chęć ucieczki od tego wszystkiego. Na pewno nie ułatwia matka, która próbuje odnowić kontakt, na pewno nie pomaga tęsknota za Danielem. Zabrakło mi jedynie Szczurka. Może jeszcze rozwoju jednego wątku miłosnego, który pojawił się w moich marzeniach, ale którego autorka za wszelką cenę nie chce rozwinąć. Najbardziej cieszy mnie to, że te dwie główne bohaterki nie zatraciły swoich cech, za które je polubiłam. To 11 tom z cyklu, a obie - mimo przejść, mimo konfliktów z otoczeniem, są takie same, jak na samym początku.
Fantastyczna lektura, która spełniła wszystkie moje wymagania i oczekiwania. Z niecierpliwością czekam na kolejną część serii. I polecam każdemu, kto lubi dobre thrillery, wartką akcję i ma ochotę na naprawdę dobrą książkę.
Tess Gerritsen odkryłam całkiem przypadkiem kilka lat temu. Pochłonęłam kolejne części serii o Maurze i Jane, pochłonęłam thrillery spoza cyklu i byłam zachwycona. Powróciłam do klimatów tworzonych przez autorkę z ogromną przyjemnością. Miło było spotkać się z przyjaciółmi z Bostonu, a także przeczytać naprawdę dobrą książkę.
Akcja powieści biegnie dwutorowo. Na pierwszym...
2016-02-22
Książki Katarzyny Puzyńskiej ukazują się w krótkich odstępach czasu i za każdym razem mam obawy, że kolejna powieść ucierpi na jakości. Nic bardziej mylnego. Poziom jest równy, a wręcz powiedziałabym, że dwie ostatnie części są dużo lepsze od "Trzydziestej pierwszej". Na swój sposób to imponujące, zwłaszcza uwzględniając grubość poszczególnych tomów i młody wiek autorki.
Utopce to mała wioska, której mieszkańcy drżą na myśl o wampirze i uparcie wierzą, że to właśnie on pozbawił życia dwie osoby w 1984. Policjanci z Lipowa odgrzebują tę starą sprawę, która na nowo zaczyna wzbudzać wśród mieszkańców ogromne emocje i rozdrapuje rany z przeszłości. Podejrzanych jest kilkoro, a z każdą stroną powieści na jaw wychodzą ich nowe tajemnice i małe grzeszki, o których woleliby zapomnieć. Jak w każdej książce pani Puzyńskiej, wątki się mnożą, akcja się gmatwa, a dodatkowego smaczku dodaje pojawiający się co jakiś czas zapis przesłuchania Emilii Strzałkowskiej, który ewidentnie wskazuje na winę Klementyny Kopp. Tylko cóż takiego ona mogła tak naprawdę zrobić?
Autorka podpadła mi sposobem prowadzenia wątków prywatnych. Koszmarne zachowanie Klementyny, jeszcze gorsze Daniela i w pewnym momencie poczułam się mocno zniesmaczona. Komisarz Kopp od początku wydawała się bardzo dobrze pisaną, wyrazistą postacią, ale niestety jej wyrazistość przeszła w karykaturalność, a wydarzenia z tego tomu sprawiły, że przestałam traktować ją poważnie. Nadmienię też, że bardzo nie lubię przewijającego się wątku Teresy. Najsztuczniejszy element tych powieści.
Zupełnie nie rozumiem, dlaczego historia Daniela i Weroniki potoczyła się w takim kierunku. Dorzucając obecność Emilii i jej syna w życiu Podgórskiego robi się z tego wątku niezła opera mydlana. Dla mnie jest to sytuacja całkowicie nie do zaakceptowania. Mam nadzieję, że autorka w kolejnej części wszystko wyprostuje i skupi się raczej na sprawach, a nie na wprowadzaniu bzdurnych wydarzeń w życie bohaterów. (A przede wszystkim wierzę, że odeśle matkę Weroniki, bo jej obecność w życiu młodych pozbawiona jest sensu. Chociaż.. czy to ma jeszcze jakiekolwiek znaczenie?)
Stylowo niewiele się zmieniło, wciąż liczne powtórzenia, wciąż nadmiar tytułowania i używania nazwisk, ale to już raczej taki znak rozpoznawczy autorki i prawdę mówiąc przestałam zwracać uwagę, albo po prostu się przyzwyczaiłam. Pani Puzyńska ma lekkie pióro, nie dręczy czytelnika przydługimi opisami, więc odbieram jej twórczość pozytywnie. Mam nadzieję, że kolejna część przygód policjantów z Lipowa ukaże się szybko i będzie tak samo przyjemna w odbiorze.
Książki Katarzyny Puzyńskiej ukazują się w krótkich odstępach czasu i za każdym razem mam obawy, że kolejna powieść ucierpi na jakości. Nic bardziej mylnego. Poziom jest równy, a wręcz powiedziałabym, że dwie ostatnie części są dużo lepsze od "Trzydziestej pierwszej". Na swój sposób to imponujące, zwłaszcza uwzględniając grubość poszczególnych tomów i młody wiek...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-01-24
Za każdym razem, kiedy zerkam w kierunku półki ze skandynawskimi kryminałami, zastanawiam się, czy dać kolejną szansę. W swoim czasie zachwyciło mnie "Millennium" Larssona, jednak nie na tyle, żeby przeczytać wszystkie trzy tomy (chociaż faktycznie dwa były fantastyczne, to jakoś ciężar, ogrom tekstu, jak i bieg historii nie sprawiły, że z radością sięgnęłam po część trzecią). Kolejne spotkania ze skandynawskimi pisarzami wcale nie były jakieś oszałamiające. Wynika to prawdopodobnie z charakterystycznego, bardzo spokojnego, leniwego wręcz sposobu pisania. Wiele osób zachwyca się tym gatunkiem literackim w wykonaniu Szwedów, czy Finów. Ja mam mieszane uczucia. Nie przepadam za mieszaniem gatunków, jeśli coś nazywa się kryminałem, niech będzie kryminałem, jeśli coś nazywa się thrillerem medycznym, niech będzie thrillerem, a obyczajówka spokojnie może pozostać obyczajówką. Skandynawowie mieszają. Powieść 400 stron, z czego 100 stanowi akcja właściwa, a pozostałe to wątki poboczne, opowieści dziwnej treści, pełno dzieci, związków, kłótni i innych rodzinnych relacji. Szczerze mówiąc bardzo mi to przeszkadza.
Kjell Eriksson oszczędza nam pretensji synowej skierowanej do teściowej i kłótni małżonków o kolor samochodu. Za to wprowadza tyle wątków, że właściwie do końca nie wiadomo, czy jest jakaś jedna wiodąca historia, czy to szereg mniejszych i większych opowieści o zabarwieniu kryminalnym. Po przeczytaniu książki zerknęłam do internetu i tu największe zdziwienie! Okazało się, że to jedna z kolejnych książek serii o Ann Lindell. Jeśli to ona ma być spoiwem i jej obecność motywem wiodącym, to coś poszło zdecydowanie nie tak. Dodatkowo Ann jest wybitnie irytującą jednostką. Nie wiem, czy wynika to z tego, że nie znam wcześniejszych części i nie udało mi się wejść w jej historię, tak jak należało, czy zwyczajnie jest pisana w taki sposób, żeby czytelnikowi przypadkiem nie udało się jej polubić.
Co mamy w powieści? Mamy zdemolowane centrum Uppsali, wybite szyby i zwłoki młodego chłopaka w jednym ze sklepów. Mamy przesympatycznego Aliego i jego dziadka, którzy bezpośrednio nie mają dużego znaczenia, ale pośrednio Ali odgrywa ważną rolę w rozwiązaniu sprawy. Mamy też dużo zbiegów okoliczności, poruszony problem imigrantów i policjantów, którzy nie do końca prawidłowo wykonali swoją pracę, co niesie za sobą szereg konsekwencji. Mamy też bardzo pociętą akcję, ponieważ autor urywa wątki, przeskakuje między postaciami i wydarzeniami. Całość sprawia wrażenie jednego, wielkiego chaosu.
Nie mam żadnych zastrzeżeń do stylu Erikssona, ani do polskiego tłumaczenia. Pod tym względem czyta się tę powieść bardzo dobrze. Jednak patrząc całościowo, to książka pozostawia dużo do życzenia. I zdecydowanie nie jest jedną z tych, od których nie można się oderwać. Spróbować można, ale nie trzeba, na pewno są inne, które bardziej pochłoną czytelnika.
Za każdym razem, kiedy zerkam w kierunku półki ze skandynawskimi kryminałami, zastanawiam się, czy dać kolejną szansę. W swoim czasie zachwyciło mnie "Millennium" Larssona, jednak nie na tyle, żeby przeczytać wszystkie trzy tomy (chociaż faktycznie dwa były fantastyczne, to jakoś ciężar, ogrom tekstu, jak i bieg historii nie sprawiły, że z radością sięgnęłam po część...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-01-10
Długo dojrzewałam do przeczytania najnowszej książki Katarzyny Puzyńskiej. Siedział mi w głowie ten "chłopiec w ciele mężczyzny" z poprzedniej części. I to mnie zniechęcało. Niesłusznie całkiem, bo "Z jednym wyjątkiem" to bardzo dobrze napisany kryminał. Powtórzenia są, były i będą. Po prostu to tytułowanie trzeba polubić, albo przynajmniej zaakceptować i nauczyć się nie zwracać uwagi. Wtedy czyta się bardzo dobrze.
To, co naprawdę lubię w opowieściach z Lipowa, to wielowątkowość. Czuć styl podobny do Läckberg, ale kryminał pozostaje kryminałem, a nie staje się obyczajówką z domieszką. Bohaterów jest wielu, śledztwo biegnie kilkoma torami, podejrzani zmieniają się, policjanci mają pełne ręce roboty, każdy kłamie, albo po prostu nie mówi wszystkiego i ogólnie ciężko się połapać. A kiedy wszystko zaczyna się układać w logiczną całość, to nagle następuje zwrot. I gra też zaczyna się od nowa. Zabawa w kotka i myszkę z czytelnikiem, to ryzykowna zabawa, ale akurat autorka potrafi to rozegrać we właściwy sposób.
Tak też dzieje się w tej książce. Cztery części, każda przynosi nowe wydarzenia, nowe tropy, nowego winnego. Jedynym motywem, który przewija się przez całą powieść jest gra w szachy, a szczególnie historia pewnej "nieśmiertelnej rozgrywki". W trakcie lektury sprawdziłam, że taka rozgrywka faktycznie miała miejsce i szachiści, którzy brali w niej udział też istnieli. Autorka wyjaśniła na końcu, że resztę, zwłaszcza historię nie tylko miłosną wymyśliła.
" Z jednym wyjątkiem" czyta się dobrze. Szybko. Przyjemnie. Kasia Puzyńska nie leje wody i nie wtrąca zbędnych opisów, zbędnych wydarzeń. Ładnie prowadzi życie prywatne bohaterów. Pod tym względem nie mam zastrzeżeń, a w poprzedniej części też momentami mnie irytowało. Zachwycona jestem wprowadzeniem Józka. Nadał on Klementynie pewnej normalności. Okazało się, że pod skórzaną kurtką kryją się też ludzkie odruchy i zwykłe emocje, takie jak u innych śmiertelników. Najbardziej podoba mi się nowa relacja w życiu Strzałkowskiej. Ciekawa jestem, jak jej historia potoczy się w kolejnej części. Rozwiązanie sprawy mnie zaskoczyło. Nie miałam w sumie żadnego podejrzanego, miałam jedną postać, która absolutnie nie mogła być winna, bo ją polubiłam za bardzo. Na szczęście śledztwo poszło w innym kierunku. Za to dziękuję.
Już wiem, że z "Utopcami" nie będę tak długo zwlekać. Bardzo dobra część, może stanie się nawet moją ulubioną.
Długo dojrzewałam do przeczytania najnowszej książki Katarzyny Puzyńskiej. Siedział mi w głowie ten "chłopiec w ciele mężczyzny" z poprzedniej części. I to mnie zniechęcało. Niesłusznie całkiem, bo "Z jednym wyjątkiem" to bardzo dobrze napisany kryminał. Powtórzenia są, były i będą. Po prostu to tytułowanie trzeba polubić, albo przynajmniej zaakceptować i nauczyć się nie...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Wychodzisz z domu i zaczynasz się zastanawiać - czy wyłączyłem żelazko? Czy zamknąłem drzwi? Może warto wrócić i sprawdzić? Niepokój rośnie z każdym krokiem. Wreszcie nie wytrzymujesz, zawracasz, sprawdzasz - jak ostatni frajer, bo przecież wszystko w porządku, zamknięte i wyłączone.
To nie umysł płata Ci figle. Istnieje niewidzialny świat duchów, które żerują na ludzkich emocjach, marzeniach i snach".
Czy po takim opisie na okładce mogłam przejść obok tej książki obojętnie? Nie, nie mogłam. Przecież to wypisz wymaluj ja i moje natręctwa. Wróć - moje duchy, które żerują na mnie i moich słabościach.
Z urban fantasy miałam dotychczas niewiele do czynienia. Pojedyncze książki, które zachwycały mniej niż więcej - ot i cała przygoda z gatunkiem. Podeszłam z dystansem, ale i z ciekawością.
Pierwsze wrażenie - książka jest mroczna. Mroczna akcja, mroczne wydarzenia, mroczny główny bohater i mroczne duchy, które spotyka na swojej drodze. Spotyka je, a na dodatek wie, jak z nimi walczyć. Co prawda nie do końca opanował skuteczną walkę, ale przynajmniej się stara i to należy docenić. A czy zginie ten, którego próbuje uwolnić od ducha, czy ten duch, to już sprawa drugorzędna. Te niewidzialne dla zwykłego śmiertelnika, a widzialne dla Tomasza Zająca stworzenia przeważnie mają odrażający wygląd i przesympatycznie się nazywają: humanoid, gryziec, smyślnia (albo smyśleń), gżdyl, szpilec czy wijec. Jeśli jakiś duch przyczepi się do człowieka, zawiąże mu pętle na szyi, a człowiek ulegnie - to koniec - włącza się nieracjonalne myślenie, szał, złość, krzyk, zagubienie. I w takich sytuacjach właśnie próbuje pomagać Tomasz, który sięga po magiczne zaklęcia, wiedzę odziedziczoną po dziadku i własne przeczucia.
To jest naprawdę ciekawa książka. Ciekawa nie dlatego, że wartka akcja wciąga i nie można się od niej oderwać. Jest po prostu ciekawie skonstruowana. Autor dociera do zakamarków duszy - zarówno ludzkich, jak i pozaludzkich. Przedstawia szarobure społeczeństwo, ponure miasto, smutny świat pełen istot, które ten świat pogrążają. I istot (bardziej ludzkich), które nie potrafią się przed tym bronić.
"Wtajemniczenie" ma zwartą konstrukcję, jest dobrze napisane. Stylistycznie i językowo nic nie zgrzyta. Bardzo podobał mi się czarny, przemycany tu i ówdzie humor, który uprzyjemnił lekturę. Podobał mi też pomysł na głównego bohatera, który chciał dobrze, a wychodziło mu wszystko tak różnie, a wręcz tak nieszczególnie dobrze. Przeurocza postać, przeurocza lektura, tylko ten urok to taki czarno-smutny i wnoszący niepewność wymieszaną z lękiem - szczególnie widać to na ilustracjach Macieja Piątka, które idealnie oddają klimat lektury. Ja polecam - dla fanów fantasy to może być naprawdę interesujące doświadczenie, a pozostali czytelnicy mogą dowiedzieć się z tej książki, skąd się biorą emocje w naszym życiu. Chociaż z drugiej strony wiedza ta jest dość przerażająca, więc podkreślam, że to lektura na własną odpowiedzialność.
"Wychodzisz z domu i zaczynasz się zastanawiać - czy wyłączyłem żelazko? Czy zamknąłem drzwi? Może warto wrócić i sprawdzić? Niepokój rośnie z każdym krokiem. Wreszcie nie wytrzymujesz, zawracasz, sprawdzasz - jak ostatni frajer, bo przecież wszystko w porządku, zamknięte i wyłączone.
więcej Pokaż mimo toTo nie umysł płata Ci figle. Istnieje niewidzialny świat duchów, które żerują na ludzkich...