Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Trylogia "Igrzysk śmierci" odniosła niesamowity sukces. W okamgnieniu stała się bestsellerem, a dzięki ekranizacji zyskała jeszcze więcej czytelników oraz fanów. Myślę, że tylko nieliczni nie sięgnęli jeszcze po tę serię. Opinie o "Igrzyskach", które niegdyś czytałam, mówiły, że jest to niesamowita książka, a kolejne części są jeszcze lepsze. Dwa pierwsze tomy mam już za sobą. Czytałam je dość dawno, lecz jeszcze wiele pamiętam. Skończywszy czytać "Igrzyska śmierci", wiedziałam, że czeka mnie jeszcze więcej przygód z bohaterami trylogii. I nie mogłam się doczekać, kiedy zagłębie się w lekturze drugiego tomu. Jednak co dokładnie sprawia, że tyle osób pokochało tę trylogię?



Odpowiedź na powyższe pytanie jest prosta. Sama fabuła potrafi wzbudzić zainteresowanie u czytelnika. W "W pierścieniu ognia" losy Katniss i Peety wydają się być jeszcze ciekawsze niż w poprzedniej części.
Zwycięzcy Głodowych Igrzysk muszą teraz zmierzyć się z Turnée Zwycięzców - jest to trudne zadanie, gdyż odwiedzają wszystkie dystrykty. Ich mieszkańcy zaczynają się buntować i wszczynać powstania. Katniss natychmiast staje się symbolem buntu - nie podoba to się jednak prezydentowi.
Jak widzicie, treść wydaje się naprawdę interesująca i możemy tylko się domyślać, jak potoczą się ich dalsze losy.

Lubię książki za to, że dzięki nim w ciągu kilku sekund mogę znaleźć się w zupełnie innym świecie. "W pierścieniu ognia" zabrało mnie w przyszłość - na tereny dzisiejszej Ameryki. Jestem pod wrażeniem tego, że autorka ma takie wyobrażenia o przyszłości. Nie chciałabym mieszkać w państwie jakie jest Panem - w kraju okrutnych władz i okrutnych obyczajów. Głodowe Igrzyska są naprawdę strasznym zwyczajem.

Co jeszcze sprawia, że "W pierścieniu ognia" zasługuje na uwagę? W tym tomie pojawiają się nowi bohaterowie, których z łatwością można polubić (lub nie - to już zależy od Was). Tę książkę przeczytałam dużo wcześniej niż przed obejrzeniem filmu, więc nie wiedziałam, jak wyglądają aktorzy, którzy odgrywali rolę nowych postaci. Dzięki temu sama mogłam wykreować sobie ich wygląd. Kiedy jestem już przy jej ekranizacji, dodam o niej parę słów. Film obejrzałam dwa razy (w sumie tak samo jak "Igrzyska śmierci") i bardzo mi się spodobała. Naprawdę, ekranizacja godna podziwu. Ostatnie sceny - bomba! Teraz przejdę do tego, jak bardzo mnie ta książka wciągnęła. Czytając ją, zapomniałam o całym świecie. Nie wiem nawet, czy jest jakaś powieść, którą przeczytałam w tak ekspresowym tempie.

Trylogia napisana przez Suzanne Collins coś w sobie ma. Coś, co trzyma w napięciu do ostatniej chwili; coś, co czasami zmienia cały bieg wydarzeń. Książkę czytało mi się naprawdę świetnie. Czeka na mnie jeszcze "Kosogłos" - ostatni już tom serii. Mam nadzieję, że będzie on równie dobry jak poprzednie części. Czytałam w komentarzach, że jest on najlepszy z całej trójki. A czy taki naprawdę będzie, dowiem się pewnie za jakiś czas.

http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2015/01/suzanne-collins-w-pierscieniu-ognia.html

Trylogia "Igrzysk śmierci" odniosła niesamowity sukces. W okamgnieniu stała się bestsellerem, a dzięki ekranizacji zyskała jeszcze więcej czytelników oraz fanów. Myślę, że tylko nieliczni nie sięgnęli jeszcze po tę serię. Opinie o "Igrzyskach", które niegdyś czytałam, mówiły, że jest to niesamowita książka, a kolejne części są jeszcze lepsze. Dwa pierwsze tomy mam już za...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Gwiazd naszych wina"

Wychwalana przez wiele recenzentów książka autorstwa Johna Greena w końcu musiała znaleźć się w moich rękach. Nie przepuściłabym jej tak łatwo, o nie! Naczytałam się tyle jej recenzji, które były tak pochlebne, że po prostu musiałam, m u s i a ł a m ją przeczytać. W wielu z nich była wzmianka o tym, że jest wzruszająca, że jeśli chcesz po nią sięgnąć, musisz również zaopatrzyć się w chusteczki. To wydało mi się jednocześnie fascynujące i dziwne: jakaż to musi być książka (napisana przez autora, którego wcześniej nie znałam), że jest taka cudowna i wzruszająca?


"Gwiazd naszych wina"

Książka, która jest do bólu prawdziwa

Rzadko czytam o chorobach. Ten temat jest dla mnie zbyt straszny i smutny. Ale tak naprawdę ta książka wcale o niej nie jest. Owszem, główna bohaterka choruje na raka, ale... można powiedzieć, że to co innego. Rak nie jest na pierwszym planie. Na pierwszym planie jest przyjaźń, miłość, Hazel i Augustus. Nie choroba. Nie rak. Ta książka jest strasznie prawdziwa. Nie jest to żaden gatunek fantasy, science fiction, tylko po prostu wspaniała, życiowa powieść. Miłość odgrywa tu ważną rolę. Jest opisana w piękny sposób, a wszystko wskazuje na to, że nic jej nie pokona. Miłość jest wieczna. Miłość Hazel i Augustusa jest wieczna.

Książka, którą pokochało miliony czytelników

Nie można powiedzieć, że "Gwiazd naszych wina" nie odniosła fenomenu. Bo odniosła. Pokochało ją mnóstwo osób, co można stwierdzić po pochlebnych opiniach i jej popularności. Wcale się temu nie dziwię. Czytało mi się ją wyśmienicie. Od razu wciągnęłam się w lekturę, a lekkie pióro autora spowodowało, że znalazłam się w innym świecie. Właśnie za to uwielbiam książki. Że dzięki nim, nie ruszając się z kanapy, możesz być wszędzie - na innym kontynencie czy nawet w kosmosie. Uwielbiam to uczucie. Tym razem jednak odwiedziłam Amerykę i Holandię, czułam zapach tulipanów oraz bąbelki szampana. Cudownie.

Książka, przez którą wybuchałam śmiechem

Na szczęście nie zabrakło tutaj zabawnych momentów. Kocham książki, w których bohaterowie znają się na żartach, ich dialogi nie są nudne i zawsze mogą mnie rozbawić, nawet w lekkim stopniu. Najśmieszniejszą postacią wydał mi się przyjaciel głównych bohaterów, a mianowicie Isaac. To ciekawa postać i mimo swej choroby, dodawał kolorów tej książce.


Książka, przez którą płakałam

Muszę się przyznać: wzruszyłam się przy niej. Chusteczek jednak nie potrzebowałam, bo to było małe wzruszenie, ale jednak. Kiedy ją czytałam, targały mną różne emocje: radość, smutek, współczucie. Czasami robiło mi się smutno, kiedy czytałam tę książkę, po prostu domyślałam się zakończenia. Współczułam bohaterom ich przykrego losu, ale jednak cieszyłam się, że Hazel poznała kogoś, kogoś tak wspaniałego jak Augustus. On nie jest zwykłym chłopakiem. Nie jest typowy. Jest niezwykle romantyczny. Używa wielu metafor, co mi się spodobało. Ogólnie Augustus mi się spodobał. Polubiłam również Hazel. Bohaterowie wydali mi się w porządku, na co w książkach głównie zwracam uwagę. To właśnie postaci albo psują powieść, albo ją ratują.

Książka, która jest wspaniała

Oficjalnie dopisuję się do listy czytelników, którzy uważają "Gwiazd naszych wina" za niesamowitą książkę. Jest po prostu cudowna. John Green miał naprawdę trudne zadanie - wcielenie się w szesnastoletnią dziewczynę, w dodatku chorą na raka to nie lada wyczyn! Jednak poradził sobie doskonale. Pierwszoosobowa narracja przybliżyła mi postać Hazel - wiedziałam dokładnie, co czuje w danej sytuacji. Książkę pochłonęłam w dość krótkim czasie, po czym zorientowałam się, że to już koniec. Koniec książki, koniec całej historii. Przez to czułam mały niedosyt - wydawało mi się, że powieść zakończyła się jakby w połowie. Było mi z tym dziwnie. Ponadto sądziłam, że pozostanie ona w mojej głowie jak najdłużej, ale tak się nie stało. Mimo tych malusieńkich wad, uważam, że jest ona godna uwagi. Historia jest jak najbardziej wspaniała. Teraz słowo "okay" nabrało dla mnie zupełnie innego znaczenia.

http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2014/07/john-green-gwiazd-naszych-wina.html

"Gwiazd naszych wina"

Wychwalana przez wiele recenzentów książka autorstwa Johna Greena w końcu musiała znaleźć się w moich rękach. Nie przepuściłabym jej tak łatwo, o nie! Naczytałam się tyle jej recenzji, które były tak pochlebne, że po prostu musiałam, m u s i a ł a m ją przeczytać. W wielu z nich była wzmianka o tym, że jest wzruszająca, że jeśli chcesz po nią...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pamiętam, kiedy dosłownie marzyłam o przeczytaniu "W otchłani" - pierwszej części trylogii. Pewnie słyszeliście o tym już wiele razy, gdyż niejednokrotnie wspominałam o tym na swoim blogu - czasem w komentarzach, czasem w postach, w których pisałam o moim książkowym must have. Nie pamiętam już, co mnie do niej tak bardzo zachęciło - czy recenzje, które czytałam, czy natknięcie się na nią w Empiku - nie mam pojęcia. Ale jedno wiem - okładka. "Nie ocenia się książki po okładce" - tak brzmi pewne powiedzenie. Ale może to właśnie dzięki niej, nabrałam na nią ochoty? Bardzo chciałam ją przeczytać. I w końcu nadarzyła się okazja. W grudniu 2013 roku miałam ją już za sobą. Cieszyłam się z tego niezmiernie, a potem czekała na mnie kolejna część - "Milion słońc". Ta była równie dobra. A właśnie teraz, przed chwilą, skończyłam czytać ostatni tom, zatytułowany "Cienie Ziemi". To właśnie w niej miało rozegrać się wszystko, to właśnie tutaj miałam dowiedzieć się, jak cała historia się zakończy. Można powiedzieć, że to ta książka jest za wszystko odpowiedzialna.

Wyobraź sobie, że przez całe swoje życie mieszkasz w metalowym statku kosmicznym, otoczonym ze wszystkich stron ścianami. Że nie wiesz, czym jest prawdziwe ziemskie powietrze, jak wygląda prawdziwy deszcz i słońce. Nagle pojawia się szansa na jego opuszczenie. W końcu możesz dotrzeć na normalną planetę, pełną kwiatów i innych roślin, pełną mórz i rzek, i urodzajnych ziem. Nowy dom. Jednak metalowy statek to miejsce, gdzie się urodziłeś. Gdzie mieszkałeś ze swoją rodziną i przyjaciółmi. Czy byłbyś gotów na pozostawienie tego wszystkiego? Mimo że czeka na ciebie lepsza przyszłość, prawdopodobnie w sercu znajduje się iskierka żalu i bólu. Jednak przyszedł czas na decyzję. Wydaje się, że wszyscy ludzie wybiorą nowe życie, nową planetę. Ale są też ci, którzy są przywiązani do tych metalowych ścian. I którzy boją się, co ich spotka w innym miejscu. I wcale nie chcą opuścić statku. A co ty byś zrobił?
Marzenia o opuszczeniu "Błogosławionego" nareszcie się spełniły - jego mieszkańcy mogą raz na zawsze pozostawić metalowe ściany i osiedlić się na nowej planecie. Jednak wcale nie jest tak pięknie, jak mogłoby się wydawać. Centauri-Ziemia skrywa wiele tajemnic. Czy żyją tam potwory? Czy też zabójcze rośliny? Czy zagrożą mieszkańcom statku? Amy i Starszy muszą się tego dowiedzieć. I chronić swoich ludzi ze wszystkich sił.

Kiedy piszę recenzję książki, zawsze opisuję moje odczucia. Wydaje się to proste - piszesz to, co w danej chwili czujesz. Ale gdy trafia się niesamowita powieść, która pozostawia po sobie wiele emocji, co takiego masz napisać? I tu właśnie zaczynają się schody. Nie spodziewałam się, że "Cienie Ziemi" będą zaliczać się to książek tego typu, a wiecie dlaczego? Bo na początku ta lektura po prostu mnie nudziła. Naprawdę. Przez kilka, a może nawet kilkanaście rozdziałów było nieciekawie. Nie działo się nic specjalnego, co przyśpieszyłoby bicie mojego serca, spowodowałoby dreszcze i gęsią skórkę. Myślałam już, że i w tym przypadku kolejne części serii zrobią się coraz słabsze. A tego tak bardzo nie chciałam! W pewnym jednak momencie dałam sobie spokój - po prostu zrobiłam sobie od niej przerwę. Jednak po jakimś czasie trzeba było ją dokończyć, nie mogła przecież siedzieć na półce i się kurzyć. I wiecie co? Dalej było już tylko lepiej.

Akcja nabrała tempa. I to tak wielkiego, że nie mogłam oderwać się od lektury. Poważnie. Żałowałam nawet, że zrobiłam sobie od niej przerwę, wstrzymując się od przeczytania naprawdę świetnej powieści. Na szczęście z powrotem byłam skupiona wyłącznie na książce. Na podstawie wydarzeń domyślałam się, co będzie dalej, ale autorka stworzyła coś zupełnie innego. Jednym słowem mówiąc, w tym tomie również nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji (a było ich naprawdę bardzo dużo). Podczas czytania dalszych rozdziałów moja twarz zmieniała się z przerażonej na radosną, z radosnej na przerażoną. To było naprawdę niesamowite. Jednak było też coś, co niezbyt mi się w niej spodobało, nawet już w tych kolejnych rozdziałach. A mianowicie śmierć niektórych bohaterów. Być może jest to mały spoiler, ale po przeczytaniu dwóch pierwszych tomów, trzeba być na to przygotowanym. Chociaż gdyby nie to, większość wydarzeń nie miałaby po prostu sensu. Lecz nie przypadło mi to do gustu.

Przeczytanie ostatniej części trylogii to było niesamowite przeżycie. Książka wzbudziła we mnie tyle emocji, których nie potrafię opisać. Przerażenie. Złość. Współczucie. Śmiech. Wzruszenie. Tak, wzruszenie również, chociaż to wcale nie jest żadne ckliwe romansidło. Wręcz przeciwnie - to książka o bólu i przetrwaniu. To książka pełna cierpienia. Mimo że historia jest zmyślona, mimo że to gatunek science-fiction i fantasy, to pozostanie w mojej głowie przez naprawdę długi czas. Gdy czytałam ostatnie już rozdziały, czułam coś dziwnego. Czy to przez to, że zupełnie się nie spodziewałam takiego zakończenia? Czy to przez to, że wiedziałam, że to już moje ostatnie spotkanie z Amy i Starszym? (Ja nadal liczę na kontynuację, mimo że jest to trylogia). Nie wiem. Ale wiem jedno: "Cienie Ziemi" to przecudowna książka. A cała seria jest wspaniała, naprawdę wspaniała.

http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2014/07/beth-revis-cienie-ziemi.html

Pamiętam, kiedy dosłownie marzyłam o przeczytaniu "W otchłani" - pierwszej części trylogii. Pewnie słyszeliście o tym już wiele razy, gdyż niejednokrotnie wspominałam o tym na swoim blogu - czasem w komentarzach, czasem w postach, w których pisałam o moim książkowym must have. Nie pamiętam już, co mnie do niej tak bardzo zachęciło - czy recenzje, które czytałam, czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie da się przewidzieć przyszłości. Choć byśmy się jak najbardziej starali, nie mamy możliwości dokładnie wiedzieć, co zdarzy się za kilkanaście, kilkaset lat. Nie mamy nawet pojęcia, co będzie za tydzień, jutro czy nawet za pięć minut. Wiele z nas zadaje sobie pytanie: "Jak kiedyś będzie wyglądał nasz świat?" Istotne pytanie, na które jednak tak naprawdę nie możemy znaleźć odpowiedzi. Skąd mamy wiedzieć, jak zmieni się nasza Polska? Czy Ameryka nadal będzie podzielona na stany? Czy na świecie pojawią się nowe gatunki roślin, a może nawet zwierząt? Te nurtujące pytania zostawię jednak filozofom i badaczom przyszłości, a teraz zabiorę Was w podróż. W podróż do przyszłości, rzecz jasna, a dokładnie do Ameryki. Gotowi?...

Tereny dawnej Ameryki Północnej, państwo Panem. Kraj podzielony na Kapitol i dwanaście dystryktów. Okrutna władza i przedziwne zwyczaje to ich cechy charakterystyczne, szczególnie tych ostatnich, biedniejszych. Co roku odbywają się tutaj Głodowe Igrzyska - zawody na śmierć i życie, w których muszą wziąć udział chłopiec i dziewczyna pomiędzy dwunastym a osiemnastym rokiem życia z każdego dystryktu. Ten zwyczaj funkcjonuje już od wielu, wielu lat, a ma on na celu pokazanie, jak wielką władzę ma Kapitol.
Szesnastoletnia Katniss Everdeen to główna bohaterka i mieszkanka dwunastego najbiedniejszego dystryktu. Zgłasza się ona na ochotnika igrzysk, zamiast jej młodszej siostry Prim. Jakie będą dalsze losy młodej bohaterki? Czy okrucieństwo igrzysk zmieni coś w jej życiu?

"Igrzyska Śmierci" zalegały na mojej półce już szmat czasu, a ja dopiero niedawno po nie sięgnęłam. Może i wydawało by się to dziwne, ale jakoś nigdy nie miałam do tego okazji (tfu, chociaż nie, raz zaczęłam czytać, ale przerwałam, bo jak to ujęła moja Mama: "jestem jeszcze za młoda na takie książki" - no dobra, miałam wtedy ze dwanaście lat), dopiero wiadomość o filmie emitowanym w telewizji mnie ożywiła i zmotywowała mnie do przeczytania "Igrzysk". Niestety, nie zdążyłam jej skończyć przed ekranizacją, więc w tym przypadku złamałam zasadę "najpierw książka, potem film". Zawsze gdy czytam powieść, sama wyobrażam sobie bohaterów i sama wymyślam sobie, jak wyglądają. Podczas czytania "Igrzysk Śmierci" miałam jednak przed oczami Jennifer Lawrence jako Katniss i Josha Hutchersona jako Peetę, więc tym razem nie mogłam sama wykreować sobie bohaterów.
Mimo że ta książka opowiada o przyszłości, czułam, że czytam o przeszłości. Może to przez te nienaturalne igrzyska? Bardziej kojarzyły mi się z latami przeszłymi. Nie wyobrażam sobie kolejnych wieków z takimi zwyczajami ani okrucieństwem władzy - przypisałabym je raczej do np. II wojny światowej. Oprócz tego zabrakło mi trochę nowoczesnej technologii, która wraz z kolejnymi latami się rozwija. Powstaje teraz tyle różnych i przedziwnych urządzeń, których pojawienie się w tej książce nieco przybliżyłoby mi przyszłość.
Autorka wykreowała bohaterów w taki sposób, że albo ich kochasz, albo nienawidzisz. Oprócz wartkiej akcji, to właśnie postaci dodają kolorów tej książce (co zdarza się naprawdę rzadko, bo często to właśnie one psują powieść). Katniss jest głową rodziny - poluje, zdobywa pożywienie (łamiąc oczywiście wszelkie zasady) oraz nielegalnie to sprzedaje. Jest bardzo odważna, a jej postawa, gdy zgłasza się na trybuta, o czymś świadczy. Nie jest jak inne nastolatki w jej wieku - nie interesuje się ciuchami czy chłopakami. Po prostu ma za zadanie wyżywić swoją rodzinę. Innym głównym bohaterem jest Peeta Mellark. Lecz co tu dużo mówić, oprócz "team Peeta"?

Podczas czytania "Igrzysk" czułam się świetnie i zupełnie zapomniałam o otaczającym mnie świecie. Dzięki narracji ze strony Katniss, mogłam poczuć się jak ona, mogłam walczyć z trybutami, mogłam znać jej myśli. Nie nudziłam się ani chwilę, bo zawsze się coś dzieje, a niespodziewane zwroty akcji powodują lekkie dreszcze oraz przyspieszenie bicia serca. Po obejrzeniu filmu wiedziałam, czego mam się spodziewać i z czym mam do czynienia, więc sceny walk nie były już dla mnie takie straszne. "Igrzysk Śmierci" nie da się tak łatwo zapomnieć. Niektóre sceny pozostają w pamięci przez dłuższy czas.
"Ta książka uzależnia" - to słowa Stephena Kinga. Zgadzam się z nimi w stu procentach. W ogóle nie mogłam się od niej oderwać, a takie książki uwielbiam i nie cierpię ich jednocześnie. Dlaczego kocham? Bo w końcu trafi mi się taka lektura, której nie zapomnę i która bardzo mi się spodoba. Dlaczego nie cierpię? Bo przez nie nie robię nic, tylko czytam, nie śpię, tylko rozmyślam i dumam nad tym, co wydarzy się dalej. A niektórych bohaterów tak polubiłam, że trudno było mi się z nimi rozstać choć na dziesięć minut.
Jeśli już czytaliście tę książkę - to świetnie. Koniecznie podzielcie się ze mną swoimi odczuciami.
Jeśli nie czytaliście tej książki - to źle. Zróbcie to szybciutko! Nawet nie wiecie, jakie cudowne książkowe dzieło Was omija! Nie zastanawiajcie się długo, tylko idźcie do biblioteki, wypożyczcie i rozkoszujcie się przygodami Katniss i Peety.

"Igrzyska Śmierci" to do tej pory najlepsza książka, którą czytałam w tym roku. Mimo swej prostoty, zawiera w sobie coś magicznego. I dlatego mnie urzekła.

Uwielbiam.

Po prostu uwielbiam.

http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2014/06/suzanne-collins-igrzyska-smierci_1.html

Nie da się przewidzieć przyszłości. Choć byśmy się jak najbardziej starali, nie mamy możliwości dokładnie wiedzieć, co zdarzy się za kilkanaście, kilkaset lat. Nie mamy nawet pojęcia, co będzie za tydzień, jutro czy nawet za pięć minut. Wiele z nas zadaje sobie pytanie: "Jak kiedyś będzie wyglądał nasz świat?" Istotne pytanie, na które jednak tak naprawdę nie możemy znaleźć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Fantastyka zawarta w książkach może być albo ciekawa, albo lekko przynudzająca. Irytujące jest to, że czytamy zupełnie inną powieść, ale prawie o tym samym. Pamiętacie jeszcze "Zmierzch"? (hm, głupie pytanie. Kto by nie pamiętał?) Dziwnym trafem po jej premierze zaczęło powstawać wiele książek o podobnej tematyce. Ale zawsze jedno się powtarzało: jest sobie chłopak (wampir), jest sobie dziewczyna (ot tak, zwykła). I połączyła ich wielka miłość, jednak bycie razem było trudne. Po kilku książkach tego typu miałam ich serdecznie dość. No bo ile można? Od tamtej pory wcale nie mam ochoty na poznawanie historii wampirów albo wilkołaków, bo wydają mi się takie same. Ale inne magiczne istoty to już co innego. Czytałam o aniołach, tryllach (cudna trylogia!), piksach, och, dużo tego było!

Kolejne spotkanie z Alyson Noël już za mną. Pierwszy tom serii dla jej młodszych fanów uznałam za całkiem dobry - czytało mi się go przyjemnie, a sporej dawki humoru wcale nie zabrakło. Tym razem na główną bohaterkę - czyli Riley - czeka nie lada wyczyn. Pewnego dnia na plaży spotyka tajemniczą dziewczynę (to znaczy duszę tajemniczej dziewczyny). Okazuje się, że kilkaset lat temu została ona zamordowana podczas buntu niewolników. Teraz mści się na każdym, zatrzymując ich w pułapce ich złych wspomnień... Czy Riley uda się nawrócić Rebeccę i sprowadzić ją na drugą stronę?

Nie będę się tak dużo rozpisywać o tej książce, bo recenzowanie kolejnych części danej serii przychodzi mi z trudnością. Nie mogę bowiem zdradzać zbyt wiele treści. Co do odczuć, z tym tomem było podobnie co z pierwszym. Miło spędziłam z nią czas, parę razy wybuchałam śmiechem, było całkiem ciekawie. Czy polecam? Jasne, "Lśniąca pułapka" to przyjemna lekturka, przy której na pewno nie będziecie się nudzić.

http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2014/06/alyson-noel-lsniaca-puapka_7.html

Fantastyka zawarta w książkach może być albo ciekawa, albo lekko przynudzająca. Irytujące jest to, że czytamy zupełnie inną powieść, ale prawie o tym samym. Pamiętacie jeszcze "Zmierzch"? (hm, głupie pytanie. Kto by nie pamiętał?) Dziwnym trafem po jej premierze zaczęło powstawać wiele książek o podobnej tematyce. Ale zawsze jedno się powtarzało: jest sobie chłopak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta-daaam! To już moje drugie spotkanie z twórczością Alyson Noël! W pierwszym, jak najbardziej udanym, miałam przyjemność udać się w podróż do słonecznej Grecji, przeczytać fragmenty pamiętnika głównej bohaterki i razem z nią sekretnie wzdychać do uroczego Janisa, którego pamiętam do tej pory. To była lekka, młodzieżowa powieść (dodam, że naprawdę godna lektury - szczególnie w takie letnie, wakacyjne dni) - zupełnie inna, niż moja ostatnia towarzyszka. Gatunek i fabuła są naprawdę różne - w "Greckich wakacjach" możemy poczytać o nastolatkach, przyjaźni, zakochaniu i naszych codziennych problemach - ogólnie o realnym życiu. W "Aurze" w zasadzie też, tylko że bohaterami są duchy, a miejscem akcji zazwyczaj jest Drugi Świat. Różnice te są istotne, jednak autorka pozostaje ta sama. Mimo że owa seria została napisana dużo wcześniej, to i tak można dostrzec podobieństwa pod względem pisaniny pani Noël. Ale o tym później.

Znacie cykl książkowy pt. "Nieśmiertelni"? Odpowiedź zapewne jest twierdząca. Ja tam jej nie czytałam, tylko o niej słyszałam. Czytać a znać to bardzo duża różnica. Na szczęście nieco wiem, o czym jest i o co w niej chodzi (a przynajmniej w pierwszym tomie). Jednak nie nadarzyła się jeszcze okazja do jej przeczytania, poza tym specjalnie mnie do niej nie ciągnie. Ostatnimi czasy gatunek fantasy to nie moja bajka. Ale oprócz tej serii autorka stworzyła coś dla młodszych nastolatek, a mianowicie cykl o Riley Bloom - młodszej siostrze Ever, głównej bohaterki "Nieśmiertelnych". Dawno nie sięgałam po coś o istotach pozaziemskich, dlatego na "Aurę" miałam niemałą ochotę. Pojawiła się również ta charakterystyczna intryga, ciągnąca moją osobę do którejś z książek - nawet jeśli ona mnie niezbyt interesuje. Dziwne, prawda? Bo z gatunkiem fantasy to jest tak: albo powieść jest oryginalna i ciekawa (w tym miejscu powinny być wymienione same pozytywy), i ogólnie mrożąca krew w żyłach, albo jest po prostu banalna, a podczas jej lektury na usta nasuwa się pytanie: "Czy ja o czymś takim wcześniej nie czytałam?". Prawda jest przykra, niestety.

Teraz kolejne pytanie: czy "Aura" zalicza się do tej pierwszej, czy może drugiej (o zgrozo!) grupy? Trzeba się zastanowić. Książek o duchach jest hohoho i jeszcze więcej, ale fabuła jest naprawdę intrygująca. Dwunastoletnia dziewczyna, która ginie w wypadku. Trafia do miejsca Tu, gdzie zawsze jest Teraz (no, no). Staje się Łowcą Dusz, a jej pierwszym zadaniem jest przeprowadzenie na drugą stronę Promienistego Chłopca. Którego tak łatwo przeprowadzić się nie da, o nie! A w wyprawie towarzyszą jej pies Maślanka oraz Bodhi - przewodnik. Do tej pory jakoś nie obiła mi się o uszy podobna fabuła, chociaż książek tego typu mam za sobą niewiele. No, ale nic, w końcu zabrałam się do czytania.

Główna bohaterka, czyli Riley Bloom, ma dopiero dwanaście lat i już zakończyła swoje ziemskie życie. Dwanaście lat! Przecież całe życie przed nią. Jednak podczas czytania "Aury" wydawało mi się, że jest w zupełnie innym wieku. Wydała mi się dużo starsza - świadczyły o tym jej zachowanie, odzywki itp. Powiem jednak, że bohaterowie nie byli nadzwyczajni. Głównie to takie nudne postaci psują książkę, chociaż tym razem nie było tak źle. Mimo że brakowało im nieco charakteru, to w zasadzie można polubić Riley, albo Bodhiego. Mnie na razie nie przypadli szczególnie do gustu, zobaczymy co będzie w kolejnych częściach. O, właśnie! Ta książka ma kontynuację. Na szczęście i na nieszczęście. Z jednej strony dowiem się, co będzie dalej, jakie bohaterka jeszcze będzie miała misje. Z drugiej, wiecie już jakie mam podejście do takich serii. Teraz jestem w trakcie czytania drugiego tomu, na szczęście nie jest on tak długi (podobnie jak część pierwsza). Ach, miałam również wspomnieć o piórze autorki! Pani Alyson pisze z lekkością i humorem, co bardzo mi się podoba. Kiedy czytałam "Aurę", poniekąd towarzyszyły mi różne emocje: zaskoczenie, śmiech, no a czasami chwila nudy. Ale było nieźle. Naprawdę nieźle.

"Aura" to książka idealna dla miłośników gatunku fantasy, ale skoro ja - niezbyt lubiąca tego typu powieści - po nią sięgnęłam, Was również do tego zachęcam. Odpoczniecie sobie przy niej, pośmiejecie się trochę, ale najlepsze są momenty zaskoczenia - nie wiadomo, co kryje się w kolejnym rozdziale. I to właśnie jest w niej najbardziej intrygujące!


http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2014/04/alyson-noel-aura.html

Ta-daaam! To już moje drugie spotkanie z twórczością Alyson Noël! W pierwszym, jak najbardziej udanym, miałam przyjemność udać się w podróż do słonecznej Grecji, przeczytać fragmenty pamiętnika głównej bohaterki i razem z nią sekretnie wzdychać do uroczego Janisa, którego pamiętam do tej pory. To była lekka, młodzieżowa powieść (dodam, że naprawdę godna lektury -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bycie dzieckiem jest wspaniałe. To chyba najwspanialszy okres z całego życia. Beztroskie chwile, częste przyjemności, zwykle żadnych obowiązków... I bajki. Opowiadane wieczorem do snu albo czytane z książek ozdobionych ślicznymi rysunkami. Warto od czasu do czasu wziąć do ręki bajkę albo baśń i wyruszając w podróż do zupełnie innego świata, przypomnieć sobie czasy dzieciństwa. Ostatnio miałam przyjemność to zrobić i mimo że bajki Tomasza Sakiewicza zostały wydane dopiero w 2013 roku i nie przypominają mi dzieciństwa, tak jak np. Kubuś Puchatek, to chciałam się z nimi zapoznać i dowiedzieć się, co współcześni autorzy proponują dzieciom do przeczytania.

W "Bajkach dla Marysi i Alicji" raz możemy przeczytać o wróżkach, raz o zwierzętach, innym razem o zwyczajnych ludziach. Ale te opowieści nie są takie zwyczajne. Niektóre były dość infantylne, ale niektóre bardzo mnie zaskakiwały, szczególnie ich zakończenie. Nie wszystkie kończyły się szczęśliwie, czym naprawdę byłam zdziwiona. Zwykle w bajkach żyje się długo i szczęśliwie, ale widocznie w tych nie jest pokazane to na pierwszym miejscu.

Spodobały mi się te bajki. Może i nie są tak bardzo wspaniałe, ale przyjemnie mi się je czytało i mogłam odpocząć, spędzając czas z książką dla dzieci. Ale kilku rzeczy się czepię. Pierwsze to literówki, których wprost nie cierpię. No bo ile można? Owszem, zdarza się w książce brak przecinka albo literki w wyrazie, ale w "Bajkach dla Marysi i Alicji" literówek było dużo. Aż za dużo. Gdzie się podziała korekta? Czy ona w ogóle była? Błędy były zbyt proste, żeby można było ich nie zauważyć. Drugie to ilustracje, które niezbyt przypadły mi do gustu.
I co mam jeszcze dodać? Książka zasługuje na uwagę, dzieciom z pewnością się spodoba. Przyznam, że miło spędziłam z nią czas.


http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2014/03/tomasz-sakiewicz-bajki-dla-marysi-i_29.html

Bycie dzieckiem jest wspaniałe. To chyba najwspanialszy okres z całego życia. Beztroskie chwile, częste przyjemności, zwykle żadnych obowiązków... I bajki. Opowiadane wieczorem do snu albo czytane z książek ozdobionych ślicznymi rysunkami. Warto od czasu do czasu wziąć do ręki bajkę albo baśń i wyruszając w podróż do zupełnie innego świata, przypomnieć sobie czasy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To moja pierwsza przygoda z "Jeżycjadą". Pierwszy raz przeczytałam któryś tom z tej serii. Wcześniej były tylko fragmenty, chyba "Kwiatu kalafiora", czytane w podręczniku do języka polskiego. Nie zdawałam sobie sprawy, że to wszystko może być tak interesujące. Pamiętam fragmenty jak przez mgłę, jednak były ciekawe i zabawne. Pamiętam Dmuchawca i Lelujkę, pamiętam lekcję, jednak niedokładnie. Potem całkowicie o tym zapomniałam, aż dopiero niedawno na nowo rozpoczęła się moja podróż w lata osiemdziesiąte.

Lektury na ferie - "Mały Książkę" i "Opium w rosole". Za "Księcia" zabrałam się szybko i sprawnie, przeczytałam jednym tchem i miałam go już za sobą. Potem "Opium" - książka ni cienka, ni gruba - taka w sam raz. Czcionka nawet, nawet. A gdzieniegdzie rysunki. I pachniała lekko starością, takimi starymi książkami. W końcu powieść niemłoda - do tego z biblioteki. Zajrzałam do środka, przejrzałam i już byłam zdecydowana. Byłam zdecydowana, że przeczytam ją w całości, że tym razem dopnę swego, by choć trochę posmakować tej "Jeżycjady". I wiecie co? Udało się. Posmakowałam i to było dobre. Ba - nawet bardzo dobre. Naprawdę, nie sądziłam, że "Opium w rosole" będzie mi się tak wspaniale czytało.

Już od początku na moje usta nasuwało się pytanie: "Kimże jest ta Genowefa?". No bo naprawdę, bardzo mnie to nurtowało! Raz się pojawiała, raz znikała, przychodziła na obiadek i wszystkich zaskakiwała. Jeśli jest już mowa o bohaterach, uważam, że są oni świetnie wykreowani. Każdy z nich jest inny, każdy ma swój charakter. Książce towarzyszy wiele emocji i intrygujących wydarzeń. Szkoda tylko, że "Opium w rosole" jest piątą częścią serii i nie wiedziałam dokładnie, o co chodzi z np. rodzicami Kreski. Przez to trochę się pogubiłam w lekturze, ale na szczęście nie sprawiło mi to dużego kłopotu.

Szkoda mi było tej Genowefy. A raczej Aurelii. Jest to dziewczynka zupełnie pozbawiona uczuć ze strony matki i ojca. A uczucia, szczególnie miłość od rodziców, są bardzo ważne, a nawet najważniejsze. Jednak "Opium w rosole" jest książką pełną ciepła. Mimo że bohaterom nie zawsze się coś udaje, to i tak jakoś dają sobie z tym radę. Niektórzy z nich są dobrym przykładem.

Moje pierwsze spotkanie z "Jeżycjadą" wypadło nieźle. Wspaniale się bawiłam, kilka razy wybuchałam śmiechem i z coraz to większym zainteresowaniem śledziłam przygody bohaterów. Nie zawiodłam się, co to, to nie! Jest to kolejna szkolna lektura, która jest ciekawa i po której przeczytaniu byłam zadowolona. Mam tylko nadzieję, że to nie będzie koniec mojej przygody z "Jeżycjadą" i że sięgnę jeszcze po kilka tomów z tej serii.


http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2014/02/magorzata-musierowicz-opium-w-rosole.html

To moja pierwsza przygoda z "Jeżycjadą". Pierwszy raz przeczytałam któryś tom z tej serii. Wcześniej były tylko fragmenty, chyba "Kwiatu kalafiora", czytane w podręczniku do języka polskiego. Nie zdawałam sobie sprawy, że to wszystko może być tak interesujące. Pamiętam fragmenty jak przez mgłę, jednak były ciekawe i zabawne. Pamiętam Dmuchawca i Lelujkę, pamiętam lekcję,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To już moje drugie spotkanie z twórczością Beth Revis. Pierwsze wypadło znakomicie. Czytając "W otchłani", czułam się świetnie, co z pewnością już wiecie. Po jej skończeniu wprost nie mogłam się doczekać lektury drugiego tomu pod tytułem "Milion Słońc". Chciałam szybciutko poznać kolejne losy bohaterów i odpowiedzieć sobie na pytanie: czy w końcu wylądują na Centauri-Ziemię? Zabrałam się do czytania, ponownie wyruszyłam w podróż w kosmos, by odkryć kolejne zagadki i tajemnice.

Na statku wszystko idzie jak po maśle - dyktator został obalony, wiadomo już, kto stał za morderstwami zamrożonych, zaprzestano produkcji fidusa. Jednak... wcale nie jest tak kolorowo. Załoga skrywa tajemnicę, przez co powstaje bunt wśród żywicieli. Do tego jeden z uczestników wyprawy zostawił bardzo tajemnicze wskazówki, które Amy zamierza rozwiązać. Starszy zostaje przywódcą, jednak czy jest do tego gotowy? I jeszcze jedno zasadnicze pytanie: czy mieszkańcy "Błogosławionego" wreszcie dotrą na nową planetę?

Brzmi tajemniczo, prawda? Dla mnie cała książka jest tajemnicza. Nigdy nie wiadomo, czego dowiemy się na kolejnej stronie - niespodziewanie następuje zwrot akcji. Czytało mi się ją sprawnie i naprawdę wspaniale. W drugim tomie poznajemy nowych bohaterów, głównie sterników. Moje odczucia do głównych postaci się nie zmieniły, chociaż czasami irytowała mnie Amy. Często zachowywała się oschle i udawała niedostępną szczególnie wobec Starszego. Chciałam, by byli razem. Jednak wątek miłosny nie odgrywa tutaj głównej roli. Wręcz przeciwnie - pojawia się on rzadko. Moim zdaniem jest to dobry pomysł; autorka skupia się na rozwiązywaniu zagadek i tajemnic oraz na problemach bohaterów. Częste wątki miłosne tylko by pogarszały powieść, która w okamgnieniu stałaby się kolejnym romansidłem, a nie fantastycznym kryminałem z nutą grozy. Owszem - Starszego i Amy łączy uczucie, o którym możemy od czasu do czasy przeczytać, jednak nie jest ono co rusz wspominane. W tej części jednak znalazłam wady. Tym razem nie spodobała mi się okładka. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie te postaci na niej. Trochę inaczej wyobrażałam sobie Amy i Starszego. Zdecydowanie wolałabym oryginalną, zagraniczną okładkę. Do tego liczne morderstwa bohaterów - niektórych było mi szkoda. Ale gdyby nie zbrodnie, połowa fabuły po prostu nie miałaby sensu. Na tym kończą się wady - całe szczęście!

Reasumując - cudowna książka. Autorka jest naprawdę utalentowana - potrafi trzymać w napięciu, świetnie wykreowała bohaterów, którzy dodają kolorów tej powieści. Odkryłam nowe tajemnice, jednak ich kolejna porcja jeszcze na mnie czeka. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, a załoga dotrze na nową Ziemię, co ich spotka? Czy coś na nich czyha? Mam nadzieję, że na nurtujące mnie pytania znajdę szybko odpowiedź w trzecim tomie, na który jednak będę musiała jeszcze trochę poczekać. Cóż, uważam, że warto być cierpliwym, gdyż na pewno będzie obiecująco. Jeśli jeszcze nie zaczęliście swojej przygody z trylogią "W otchłani", zmieńcie to, a na pewno nie pożałujecie! Nie jestem wielką fanką gatunku science-fiction, ale dwa pierwsze tomy serii przypadły mi do gustu. Polecam!

http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2014/03/beth-revis-milion-sonc.html

To już moje drugie spotkanie z twórczością Beth Revis. Pierwsze wypadło znakomicie. Czytając "W otchłani", czułam się świetnie, co z pewnością już wiecie. Po jej skończeniu wprost nie mogłam się doczekać lektury drugiego tomu pod tytułem "Milion Słońc". Chciałam szybciutko poznać kolejne losy bohaterów i odpowiedzieć sobie na pytanie: czy w końcu wylądują na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Francuskie dzieło z lat czterdziestych dwudziestego wieku, skrywające w sobie różne mądrości i życiowe prawdy. Z pozoru bajka dla dzieci. Tak naprawdę książka dla wszystkich. Dla wszystkich ciekawych, dla wszystkich pragnących poznać nowe sentencje. "Mały Książę". Któż nie zna opowieści o małym chłopcu? Nie zna tajemniczego wędrownika o jasnych włosach, nie zna jego Róży ani dziwnych zapracowanych dorosłych?

Potem usiadłam wygodnie na kanapie i oddałam się czytaniu. Byłam na pustyni i w kosmosie, i na małych ciasnych planetach, lecz moja podróż była krótka. Trwała może... z dwie godziny? Mimo to czegoś się z niej nauczyłam. Byłam ciekawa "Małego Księcia". Chociaż jest to moja szkolna lektura, a ja ich nie cierpię. Przynajmniej niektórych. Jednak ta mnie czymś zaintrygowała...

Pierwszy raz mam tak, że po przeczytaniu książki zupełnie nie wiem, co o niej myśleć. "Mały Książę" namącił w mojej głowie strasznie - jednak mówię to w pozytywnym sensie. Na początku nic nie rozumiałam - no bo nie wiedziałam, że jest to głównie rozmowa autora z tajemniczym bohaterem. I skąd on się znalazł na tej pustyni? Po co był mu potrzebny baranek? Na szczęście znalazłam odpowiedzi na część moich pytań, jednak reszty musiałam sama się domyślić...

W grudniu zeszłego roku brałam udział w jasełkach, których tematem była historia o Małym Księciu. Dzięki temu wiem również, jakie jest przesłanie książki. Że dorosłym brakuje czasu; czasu na miłość, przyjaciół i ulubione zajęcia. Mały Książę wędrując po planetach, szukał przyjaciół. Spotykał jednak same zajęte swoją pracą osoby. Myślę również, że autor chciał pokazać, iż dzieci widzą więcej niż dorośli.

"Mały Książę" to dość filozoficzna książka. Trzeba się domyślić, o co w niej dokładnie chodzi. Historia mi się spodobała, jednak zabrakło mi "tego czegoś", co by mnie zachęcało do ponownego sięgnięcia po nią. Myślałam, że będzie lepiej, ale nie było najgorzej. Ważne, że odnalazłam sens przesłania, a opowieść była ciekawa i mnie wciągnęła. Zakończenie jak najbardziej smutne, co wie chyba już każdy. Cóż, nie wszystko zawsze kończy się szczęśliwie. "Mały Książę" to ciekawa i pouczająca historia, którą każdy powinien przeczytać choć raz.

http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2014/02/antoine-de-saint-exupery-may-ksiaze.html

Francuskie dzieło z lat czterdziestych dwudziestego wieku, skrywające w sobie różne mądrości i życiowe prawdy. Z pozoru bajka dla dzieci. Tak naprawdę książka dla wszystkich. Dla wszystkich ciekawych, dla wszystkich pragnących poznać nowe sentencje. "Mały Książę". Któż nie zna opowieści o małym chłopcu? Nie zna tajemniczego wędrownika o jasnych włosach, nie zna jego Róży...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Koty są mądrymi zwierzętami. Wiem to z własnego doświadczenia. Jestem posiadaczką trzech mruczków - każdy z nich ma swój charakter, każdego dnia czymś nowym mnie zaskakuje. Koty swoim ciałem, mową (tutaj różnymi rodzajami miauczenia), czy też innymi zachowaniami często chcą nam coś powiedzieć i przekazać. To bardzo ciekawe zjawisko. Jednak wielu ludzi nie potrafi zrozumieć ich zachowania, chociaż pozornie wydaje się to proste. Dlatego powstało już wiele książek, poradników czy albumów na temat tego, jak odbierać sygnały od kotów albo co oznaczają ich ruchy. Niedawno miałam okazję zapoznać się z książką autorstwa Isabelli Lauer pod tytułem "Co mówią do nas koty". Uznałam ją za interesującą lekturę, z której dowiedziałam się naprawdę wiele ciekawych faktów na temat mruczących czworonogów.

Autorka opisuje kocie zachowania wobec ludzi, otoczenia, czy też innych zwierząt. Pokazuje, jak postępują w danej sytuacji. Są one przedstawione bardzo dokładnie, więc jeśli ktoś z kotami ma do czynienia po raz pierwszy, z pewnością zrozumie, co niesie ten poradnik. Doskonale przedstawiona jest również mowa ciała. Wraz z każdym rozdziałem stajemy się bogatsi o nowe informacje.

Chwilami wydawało mi się, że czytam zwykłą encyklopedię. Umieszczone głównie są tam suche fakty, przez co książkę czytało mi się dość opornie. Niektórych rzeczy po prostu nie zrozumiałam. W zasadzie nie było tak źle, znalazłam więcej zalet niż wad. Po pierwsze, po lekturze poradnika w końcu zrozumiemy, co chce od nas kot, dlaczego zawsze tak uparcie miauczy albo w jakim celu cały czas przynosi nam podarunki w postaci, na przykład, myszy. Po drugie, między innymi będziemy potrafili rozróżnić zdrowego kota od chorego (dowiedziałam się, że taki kot nie pokazuje, że źle się czuje) bądź w jaki sposób zaspokoić jego różne potrzeby. Po trzecie, wydanie jest naprawdę świetne. Format nie jest ani duży, ani mały, bez problemu zmieści się w torbie. Każdą stronę ozdabiają zdjęcia kotów, które są tak słodkie, że aż się w nich zakochałam. No naprawdę, uwielbiam koty!

Reasumując - "Co mówią do nas koty" jest bardzo, ale to bardzo ciekawym poradnikiem, z którego dowiemy się wiele interesujących faktów. Ja już się ich dowiedziałam, a fakty będę wykorzystywać w praktyce. Tę książkę polecam wszystkim miłośnikom kotów, bez wyjątku. Dlatego szybciutko po nią sięgnijcie, a na pewno tego nie pożałujecie!

http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2014/01/isabella-lauer-co-mowia-do-nas-koty.html

Koty są mądrymi zwierzętami. Wiem to z własnego doświadczenia. Jestem posiadaczką trzech mruczków - każdy z nich ma swój charakter, każdego dnia czymś nowym mnie zaskakuje. Koty swoim ciałem, mową (tutaj różnymi rodzajami miauczenia), czy też innymi zachowaniami często chcą nam coś powiedzieć i przekazać. To bardzo ciekawe zjawisko. Jednak wielu ludzi nie potrafi zrozumieć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ostatnimi czasy, jeśli chodzi o publikacje Wydawnictwa Burda (dawniej G+J), wybieram książki Beaty Pawlikowskiej. Moim zdaniem jest ona bardzo ciekawą dziennikarką, a jej książki są naprawdę interesujące. Mimo że większość z nich zaliczane są do gatunku podróżniczego, zawierają w sobie życiowe mądrości, filozoficzne przemyślenia i... no właśnie. Ogólnie publikacje Beaty Pawlikowskiej ostatnio są dość filozoficzne i należy się w nich zagłębić, by móc zrozumieć jej słowa. Za to właśnie lubię jej książki i cenię autorkę. Po ich lekturze zwykle kłębią się w mojej głowie różne myśli - nie tylko wrażenia po przeczytaniu, lecz także pytania o sens, o sposób życia. Na początku listopada 2013 roku ukazała się jedna z jej nowszych książek pod tytułem "Baśnie dla dzieci i dorosłych". Powiem Wam, że uwielbiam baśnie. No bo, prawdę mówiąc, kto ich nie lubi? Tajemnicze opowieści, fantastyczne istoty, szczypta magii, odrobina realizmu, a także końcowy morał - genialne! Dlatego więc uznałam tę lekturę za naprawdę interesującą.

Książka składa się z trzech baśni. Pierwsza z nich opowiada o Złotym Ptaku. Owa tajemnicza istota posiada czarodziejską moc. Dzięki niej wszyscy ludzie z królestwa byli szczęśliwi, uśmiechnięci i cieszyli się z życia. Jednak inni ludzie również chcieli mieć do dyspozycji magiczne stworzenie. Pewien wędrowiec zamierzał znaleźć Złotego Ptaka. Jak zakończy się jego wędrówka? I czy dojdzie do celu?
Bohaterem drugiej baśni jest Waleczny Groszek. Opuścił on swój rodzinny strączek, zamierzając odkryć świat, poznać go i znaleźć w nim swoje miejsce. Groszek jeszcze nie wie, ile przygód go czeka, jak zmieni cały świat...
Trzecia, ostatnia baśń opowiada o małej Indiance, Leśnym Dzwonku. Jest inna niż jej rówieśniczki. Nie robi tego, co one. Jedno wydarzenie zmienia jej przyszłość o sto osiemdziesiąt stopni. Najbardziej przypadła mi do gustu ta baśń. Inność głównej bohaterki właśnie mi się tutaj podoba. Mowa jest również o przeznaczeniu, że każdy może go mieć, tylko trzeba go czuć, czuć w sercu.

Każda z baśni jest inna. Każda opowiada o czymś innym. Każda ma inny morał. Baśń o Złotym Ptaku uczy tego, jak należy traktować zwierzęta, pokazuje, jak są one traktowane w dzisiejszym świecie. Baśń o walecznym Groszku informuje nas, że bez warzyw i owoców nie poradzilibyśmy sobie w życiu. No bo co daje najwięcej witamin niezbędnych do zwalczania chorób? Co takiego wytwarza nam tlen potrzebny do oddychania? Ano właśnie. Baśń o Leśnym Dzwonku uczy, że warto mieć swoje własne zainteresowania, nie być takim samym jak inni - mieć swoje zdanie. Na pewno wyjdzie to każdemu na dobre. Baśnie Beaty Pawlikowskiej są głównie dla dzieci. Ale kto powiedział, że nie mogą sięgnąć po nią i dorośli? Wystarczy przecież spojrzeć na tytuł. Uważam, że i dorosłe osoby znajdą tutaj coś dla siebie i wiele się z tej książki nauczą.

Baśnie czytało mi się z przyjemnością. Jedyne, co mnie irytowało to przerywane opowieści przez rozmowy autorki z kotem. Z jednej strony były interesujące (bo to dzięki nim wiedzieliśmy, jaki jest morał i przesłanie). Z drugiej jednak przerywanie w ekscytującym momencie jest dla mnie zupełnie niepotrzebne. Do tego literówki w książce - błędy były tak rażące w oczy, że czasami zastanawiałam się, gdzie podziała się korekta. To tyle o wadach, wymieniłam je na początku, a zalety zostawiłam na deser. Wydanie mi się podoba, nawet bardzo. Ilustracje są naprawdę ładne i starannie dopracowane. Baśnie są ciekawie przedstawione i wcale się nie nudziłam, czytając je. Świetnym pomysłem jest to, że to właśnie kot autorki je opowiada. Opowieści są napisane z humorem, czasami można odczuć napięcie i nutę grozy. Dzięki temu czyta się je szybko i łatwo, nie mogąc się doczekać kolejnych rozdziałów.

Baśnie Beaty Pawlikowskiej to strzał w dziesiątkę. Miłe spędziłam przy nich czas i wiele się nauczyłam. Z pewnością długo będę rozmyślać o płynących z nich mądrościach. Pamiętajcie, każda książka chowa w sobie jakiś morał. Po prostu zanurzcie się w jej lekturze, pomyślcie, co możecie zmienić w swoim życiu, na lepsze oczywiście. A może już zmieniliście? Może już obraliście sobie drogę, którą chcecie podążać, by być szczęśliwym? Bycie radosnym i mieć chęć życia jest najważniejsze...

http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2014/01/beata-pawlikowska-basnie-dla-dzieci-i.html

Ostatnimi czasy, jeśli chodzi o publikacje Wydawnictwa Burda (dawniej G+J), wybieram książki Beaty Pawlikowskiej. Moim zdaniem jest ona bardzo ciekawą dziennikarką, a jej książki są naprawdę interesujące. Mimo że większość z nich zaliczane są do gatunku podróżniczego, zawierają w sobie życiowe mądrości, filozoficzne przemyślenia i... no właśnie. Ogólnie publikacje Beaty...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nareszcie. Nareszcie sięgnęłam po drugi tom znanej chyba wszystkim serii "Pretty Little Liars". "Kłamczuchy" oceniłam jako bardzo dobrą lekturę, fabuła była świetna, bardzo mnie intrygowała, jednak zbyt duża ilość wulgaryzmów trochę mnie przerażała. Od przeczytania pierwszej części minęło sporo czasu. Początek kwietnia dwa tysiące trzynastego roku aż po środek stycznia dwa tysiące czternastego roku. Długo, prawda? I jak tu nie zapomnieć, co takiego działo się przez całą powieść, co takiego zdarzyło się głównym bohaterkom? Ale miałam serial. Tak, jeszcze wtedy mówiłam sobie, że nie, nie obejrzę serialu, dopóki nie przeczytam większości tomów. Ale jak miałam mu się nie oprzeć? Dowiedziałam się zupełnie niedawno, że emitowany jest już drugi sezon (do tego na kanale, który miałam cały czas) - szkoda tylko, że na początku zupełnie nie wiedziałam, o co chodzi (nie oglądałam przecież pierwszego sezonu). Ale trochę nadrobiłam, trochę wiedziałam dzięki pierwszej części serii, a teraz jestem zachwycona serialem. Przez niego nabrałam większej ochoty na książki. Ucieszyłam się więc niezmiernie, kiedy na biurku zobaczyłam dwa kolejne tomy wypożyczone z biblioteki. Takim oto sposobem z wielką chęcią, oczekiwaniami i rozwiązaniem zagadki, kimże w końcu jest A., zaczęłam czytać i czytać i nagle odpłynęłam do świata Rosewood, do świata kłamstw i tajemnic.

A. wróciło i nadal nie wiadomo, kim jest. Czy to mężczyzna, czy kobieta? Czy to ktoś z Rosewood, czy zupełnie obcy człowiek? Aria Montgomery, Emily Fields, Hanna Marin oraz Spencer Hastings wciąż otrzymują tajemnicze pogróżki oraz wiadomości, w których wyraźnie widać, że A. zna ich sekrety - nie tylko te wspólne, ale również takie, które znała tylko Ali. No właśnie - Alison DiLaurentis nie żyje, więc ona nie może być tą tajemniczą osobą. Do tego do miasteczka wróciła pewna osoba, a mianowicie Toby Cavanaugh - przyrodni brat Jenny, za której wypadek odpowiedzialne są bohaterki. Toby zwiastuje kłopoty. Czy dziewczynom coś grozi? I czy ich przyjaźń się odbuduje?

Po przeczytaniu opisu z tyłu książki pojawiło się we mnie charakterystyczne zaintrygowanie. Po pierwsze, niewyjaśnione sprawy z pierwszego tomu w końcu się wyjaśnią (przynajmniej niektóre). No bo tyle wtedy nie zrozumiałam! Między innymi wydarzenie związane z Jenną - o co z nią chodziło? Dlaczego kiedy dziewczyny ją zobaczyły, poczuły się źle? I dlaczego jest niewidoma? Dopiero po lekturze drugiego tomu, znalazłam odpowiedzi na te pytania. Na szczęście. Po drugie, w tej książce nareszcie pojawił się Toby, na którym autorka skupia uwagę. Taaak. Toby. Oglądając serial, naprawdę się nim zauroczyłam. To jeden z takich bohaterów (płci męskiej oczywiście), który już od razu staje się ulubioną postacią. Chciałam się dowiedzieć, jak pani Shepard wykreowała go w książce. Po trzecie, była za mną dopiero pierwsza część, a czekało ich jeszcze dużo, więc nie mogłam się doczekać, kiedy przeczytam drugi i kolejne z tomów. Tak samo jak przy "Kłamczuchach" - wcale się nie zawiodłam! "Bez skazy" już od pierwszych stron czyta się wyśmienicie, a dzięki sekretom i kłamstwom z zainteresowaniem przewracałam kolejne kartki powieści. Mimo tak dużej ilości opisów (które swoją drogą były ciekawie napisane), nie mogłam się od niej oderwać. Książkę czytałam głównie wieczorami. Mimo iż ostatnio miałam niechęć na czytanie, to z wielką ochotą śledziłam zachowania głównych bohaterek i postaci drugoplanowych. Oczywiście w książce znowu pojawiła się duża ilość wulgaryzmów, ale takie pojawiają się w chyba każdej powieści młodzieżowej, prawda? Przynajmniej książce dodano charakteru i nie jest słodką powiastką o paczce przyjaciółek.

Wydanie bardzo mi się podoba. Nie tylko tej części, mówię to o każdym tomie serii "Pretty Little Liars". Chodzi mi głównie o polskie okładki - są śliczne! I o wiele bardziej ładniejsze niż te zagraniczne. Mimo swej prostoty, przyciągają uwagę. Z tyłu znajdują się obrazki, które pojawią się na okładce następnego tomu. Według mnie jest to ciekawe posunięcie, bo może akurat te rzeczy są jakimiś wskazówkami na temat A.? Chciałam jeszcze zauważyć, że książki (przynajmniej część "Bez skazy") bardzo różnią się od serialu. Chodzi mi nawet o drobnostki - kolory włosów głównych bohaterek, zdarzenia z chłopakami. A także ich przyjaźń. W serialu już na początku zaczęły się przyjaźnić na nowo, a w powieści czuły do siebie dystans. Do tego wydarzenia na końcu powieści - tego zupełnie się nie spodziewałam... To mnie trochę irytowało, ale może to dlatego, że jednocześnie i oglądam serial, i czytam książki? Być może.

"Bez skazy" przeczytałam w okamgnieniu. Historia jest niesamowita, a pomysł na fabułę naprawdę genialny. Bohaterowie - świetnie wykreowani. W zasadzie nie mam pojęcia, kogo z książki najbardziej polubiłam, bo każdy ma swoje wady i zalety. Ale w serialu zdecydowanie Hannę i Toby'ego. Nie mogę się już doczekać, aż w końcu sięgnę po trzeci tom. Reasumując, "Bez skazy" to pełna napięcia, tajemnic, a także humoru książka, która powinna zachwycić każdego. Cóż, mnie zachwyciła.

http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2014/01/sara-shepard-pretty-little-liars-bez.html

Nareszcie. Nareszcie sięgnęłam po drugi tom znanej chyba wszystkim serii "Pretty Little Liars". "Kłamczuchy" oceniłam jako bardzo dobrą lekturę, fabuła była świetna, bardzo mnie intrygowała, jednak zbyt duża ilość wulgaryzmów trochę mnie przerażała. Od przeczytania pierwszej części minęło sporo czasu. Początek kwietnia dwa tysiące trzynastego roku aż po środek stycznia dwa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wszechświat, kosmos, galaktyka. Wielkie gorące słońce. Duży srebrzysty księżyc. I planety. Osiem planet, zupełnie różniących się od siebie. Dookoła gwiazdy, oddalone o kilka lat świetlnych. Niedaleko znajduje się także Droga Mleczna, a gdzieś indziej jeszcze inne cuda... Ogromny metalowy statek szybuje między gwiazdami, powoli zbliżając się do nowej planety. Ludzie żyjący na statku są bardzo cierpliwi. Żyją też tam ludzie, którzy zostali zahibernowani - osoby pochodzące z Ziemi, niezbędne w misji. Lecz cóż jeszcze skrywa statek?

Amy Martin ma siedemnaście lat i wraz z rodzicami i innymi ważnymi ludźmi bierze udział w misji, polegającej na zaludnieniu nowej planety. Zostają zamrożeni na trzysta lat, ponieważ tyle ma trwać podróż. Jednak nie wszystko jest takie kolorowe, jak się wydaje. Amy zostaje obudzona z długiego i mroźnego snu przed czasem. Okazuje się, że ktoś morduje zahibernowanych ludzi! Statek jest dowodzony przez Najstarszego - podstępnego, samolubnego i nieco tajemniczego władcę. Ale jest także Starszy - jego następca - miły i przyjazny nastolatek, zainteresowany Amy. Statek skrywa wiele tajemnic, czy bohaterka odkryje któreś z nich? I komu może ona zaufać?

"W otchłani" - książka, która znalazła się na pierwszym miejscu mojej majowej listy must have. "W otchłani" - książka polecana przez większość recenzentów i często oceniana na maksymalną liczbę w skali. "W otchłani" - książka, która od dawna mnie intrygowała. I tak oto nadszedł ten dzień, w którym w końcu zagłębiłam się w jej lekturze i ten dzień, kiedy było już po wszystkim, czyli caluteńka książka była przeze mnie przeczytana. W mojej głowie kłębi się teraz tyle emocji, wydarzeń, pytań i odpowiedzi, że nie mogę pozbierać i uporządkować moich myśli związanych z tą powieścią. Zacznijmy może od tego, że zazwyczaj nie czytuję książek o przyszłości, a tym bardziej o kosmosie (przyznam jednak, że owszem - jest to bardzo ciekawy temat, ogólnie kosmos jest dla mnie niepojęty, więc jeśli dowiem się o nim więcej rzeczy, tym lepiej). Ale "W otchłani" to co innego...

Historia jest naprawdę intrygująca. Akcja dzieje się w przyszłości - od razu można dowiedzieć się o wyobrażeniach autorki dotyczących przyszłych czasów. Początkowe wydarzenia mają miejsce na Ziemi, lecz od chwili hibernacji wszystko dzieje się na statku "Błogosławionym". W książce mamy dwóch narratorów - Amy i Starszego. Myślę, że to był dobry pomysł ze strony autorki, bo podejrzewam, że gdyby tylko jedna osoba opowiadała tą historię, lekko by nam się ona znudziła... Hej, ale co ja mówię?! A gdzież by się ona znudziła! ONA? Ta książka? Gdzie tam. Wciąga już od pierwszych stron. Jej lekkość, ten styl i idealne dobranie słów... ach, po prostu jestem zachwycona. Od dawna nie czytałam tak świetnej książki!

Bohaterowie... Bohaterowie są świetnie wykreowani. Każdy z nich ma swój charakter. Amy jest ciekawą osobą, silną i odważną. Jednak w niektórych sytuacjach brakuje jej tego charakteru, ale wcale się nie dziwię, gdyż bohaterka wiele przeżyła. Starszy to buntownik i zawsze stawia na swoim. Nie boi się konsekwencji ze swojego postępowania (czyli głównie przeciwstawiania się Najstarszemu). Jest odważny, a także czuły i empatyczny. Polubiłam również jego przyjaciela - Harleya - artystę, który jest naprawdę barwną postacią (nie tylko dlatego, że jest malarzem). Dodaje koloru i optymizmu powieści.

"Podniosłam głowę i spojrzałam na migotliwe cudeńka. Były cudowne. I migotliwe" ¹

Powieść przeczytałam migiem, a ostatnie rozdziały dosłownie pochłaniałam, nie rozstając się z książką. Wiele z nich kończyło się bardzo tajemniczo, przez co po prostu musiałam czytać dalej, nie zważając na to, która jest godzina albo ile mam obowiązków. Ale dopiero w tych ostatnich rozdziałach zaczęło dziać się tyle niesamowitych rzeczy, tyle niespodziewanych wydarzeń, których nawet się nie domyślałam. Autorka umie trzymać w napięciu, oj tak! Przez prawie czterysta stron powieści czułam ten klimat; czułam, że jestem w kosmosie, na statku, że wraz z bohaterami przeżywam nieziemskie przygody. Wiele fragmentów uznałam za zabawne, kilka razy wybuchałam śmiechem. Niektóre były bardzo poważne, przy niektórych czułam, że mam gęsią skórkę. Ale i tak przy czytaniu "W otchłani" świetnie się czułam. Czytałam jej masę recenzji, które były naprawdę pochlebne, a ja teraz się z nimi zgadzam. Przygotowałam się na wyśmienitą powieść i taką też dostałam.


Ta książka jest świetna.
Ta książka jest cudowna.
Ta książka jest n i e s a m o w i t a.


¹ Beth Revis W otchłani, str. 273 | wydawnictwo Dolnośląskie, 2012

http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2013/12/beth-revis-w-otchani.html

Wszechświat, kosmos, galaktyka. Wielkie gorące słońce. Duży srebrzysty księżyc. I planety. Osiem planet, zupełnie różniących się od siebie. Dookoła gwiazdy, oddalone o kilka lat świetlnych. Niedaleko znajduje się także Droga Mleczna, a gdzieś indziej jeszcze inne cuda... Ogromny metalowy statek szybuje między gwiazdami, powoli zbliżając się do nowej planety. Ludzie żyjący...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Powieści obyczajowe są dobrze mi znane i sięgam po nie bardzo często. Nie tylko dlatego, że można je przeczytać w mig, ale zawsze czegoś uczą. To mi się w nich podoba. Dam przykład: może po zrozumieniu treści lektury ktoś sam zda sobie sprawę, że źle postępuje i zmieni swoje zachowanie? Ostatnio przeczytaną przeze mnie książką z tego gatunku jest "Sztuka uprawiania róż z kolcami" - lektura może i mało znana, jednakże po przeczytaniu pozostaje ona w pamięci.

Galilee Garner jest nauczycielką biologii, która hoduje i uprawia róże. Choruje na nerki, co kilka dni musi jeździć na dializy. Łatwo nie jest! Mało tego - pewnego dnia przyjeżdża do niej jej siostrzenica Riley. Czy Gal da radę zająć się Riley i da jej wystarczająco dużo rodzinnej miłości i ciepła?

Na początku byłam zaskoczoną tą książką. Wydawała się zupełnie najzwyklejsza w świecie, taka gruba, z mnóstwem opisów. Okładka mnie nie zaintrygowała, opis również. Więc dlaczego chciałam ją przeczytać? Wiecie co? Sama nie wiem. Może po prostu dlatego, że obyczajówki lubię, a czytałam kilka jej recenzji, więc pomyślałam "czemu nie?" i zagłębiłam się w lekturze. A czytało mi się te książkę opornie, oj tak. Powieść ma ponad czterysta stron, a dla mnie przy nauce i innych zajęciach dodatkowych to nie lada wyczyn. Dodam również, że odniosłam wrażenie, iż przez prawie całą powieść nic się nie działo. Po prostu nic, co by mnie tak mocno zaskoczyło. Ale przyznam, że przy już ostatnich rozdziałach akcja nabiera tempa i chce się czytać i czytać dalej.

Czy "Sztuka uprawiania róż z kolcami" mi się spodobała? Oczywiście, że tak. Mimo że czytałam ją bardzo długo, to zrozumiałam, czego uczy. Przyjaźni, miłości, tolerancji. Wierze, samodyscypliny, cierpliwości. Wszystkie te cechy są bardzo ważne w życiu każdego człowieka. Bez nich chyba nikt nie dałby sobie rady w życiu. Tak jak główna bohaterka. Jeśli nie wiecie, o co mi chodzi, po prostu przeczytajcie tę książkę. A może zarazicie się pasją uprawiania lub hodowania róż?

http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2013/11/margaret-dilloway-sztuka-uprawiania-roz.html

Powieści obyczajowe są dobrze mi znane i sięgam po nie bardzo często. Nie tylko dlatego, że można je przeczytać w mig, ale zawsze czegoś uczą. To mi się w nich podoba. Dam przykład: może po zrozumieniu treści lektury ktoś sam zda sobie sprawę, że źle postępuje i zmieni swoje zachowanie? Ostatnio przeczytaną przeze mnie książką z tego gatunku jest "Sztuka uprawiania róż z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Beata Pawlikowska napisała już tyle książek, że chyba aż trudno je policzyć. Oczywiście nie mogło zabraknąć historii o pobycie w Londynie - drugim już w życiu autorki i podróżniczki. Została ona zaproszona na bieg sztafetowy z ogniem olimpijskim.

Książka ta ma dwie historie - teraźniejszą i przeszłą, bowiem Beata Pawlikowska w Londynie już była. Jeszcze nie jako znana autorka, tylko jako zwyczajna dziewczyna. Wiele się w jej życiu zmieniło, co dowiadujemy się właśnie z tej lektury. Nie mogło oczywiście zabraknąć wzmianek o samym Londynie, o zabytkach, kulturze, a nawet jedzeniu - w końcu jest to książka o stolicy Anglii.

Jednakże nie jest to zwykła książka podróżnicza. Dominują tu dość filozoficzne przemyślenia autorki, połączone z jej biografią. Ale mi się podobało. Nie tylko dlatego, że "Blondynkę w Londynie" czyta się bardzo szybko i sprawnie, nie tylko dlatego, że występują jej charakterystycznie rysuneczki, które lubię, a także ciekawe, kolorowe zdjęcia. Bowiem jej historia uświadamia nam, że trzeba mocno wierzyć w siebie i spełniać swoje marzenia. Że kiedyś i tak nam się coś uda. Aby zrozumieć sens jej słów, wystarczy zagłębić się w tę lekturę, w jej myśli. Książkę oceniam na bardzo dobrą, gdyż oprócz dających do myślenia morałów, znalazłam w niej wiele ciekawostek na temat Anglii, które na pewno mi się przydadzą.

http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2013/11/beata-pawlikowska-blondynka-w-londynie.html

Beata Pawlikowska napisała już tyle książek, że chyba aż trudno je policzyć. Oczywiście nie mogło zabraknąć historii o pobycie w Londynie - drugim już w życiu autorki i podróżniczki. Została ona zaproszona na bieg sztafetowy z ogniem olimpijskim.

Książka ta ma dwie historie - teraźniejszą i przeszłą, bowiem Beata Pawlikowska w Londynie już była. Jeszcze nie jako znana...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Zemsta" jest moją pierwszą lekturą szkolną omawianą w gimnazjum, jak i pierwszą przeczytaną książką we wrześniu. A ja nie lubię czytania na siłę. Nie rozumiem tego i chyba nigdy nie zrozumiem, jak można komuś kazać czytać to, czego wcale nie chce. Ale są wyjątki. Niektóre lektury - o dziwo - są bardzo interesujące, tak jak "Ten obcy" albo "Opowieść wigilijna", przerabiane w szóstej klasie (niestety tej pierwszej powieści nie zdążyliśmy omówić).

"Zemsta" to dramat, nie za cienki, nie za gruby - taki w sam raz. Czytało mi się go szybko, ale z lekkim oporem. Może to przez ten dawny język i często występujące przypisy? Wiele fragmentów znałam już wcześniej, były bardzo zabawne, więc nie dało przy nich się nie wybuchnąć śmiechem - szczególnie wtedy, gdy Dyndalski pisał list pod nakazem Cześnika - ten moment znam z kabaretu (oglądaliście może ten skecz?).

"Zemsta" ukazuje życie dawnej szlachty, nie zawsze idealnej. Spory pomiędzy ludźmi, wieczne hulanki - przedstawione zostały w świetny, ale również zabawny sposób. Dowiedziałam się także, że komedia powstała na faktach.

Książka spodobała się, aczkolwiek nie było rewelacji. Ot, taka lekka lekturka na podróż albo jesienne wieczory.

http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2013/09/aleksander-fredro-zemsta.html

"Zemsta" jest moją pierwszą lekturą szkolną omawianą w gimnazjum, jak i pierwszą przeczytaną książką we wrześniu. A ja nie lubię czytania na siłę. Nie rozumiem tego i chyba nigdy nie zrozumiem, jak można komuś kazać czytać to, czego wcale nie chce. Ale są wyjątki. Niektóre lektury - o dziwo - są bardzo interesujące, tak jak "Ten obcy" albo "Opowieść wigilijna", przerabiane...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wielkie małe kobietki Aleksandra Krzanowska, Aleksandra Polewska
Ocena 7,8
Wielkie małe k... Aleksandra Krzanows...

Na półkach:

Każda dorosła osoba była kiedyś dzieckiem. W życiu każdej dorosłej osoby pojawiał się okres hulanek, beztroski i słodyczy. Ci znani na cały świat ludzie też byli dziećmi, nastolatkami. I mieli marzenia, plany.

"Wielkie małe kobietki". Książka dla dzieci, ale nie tylko dla dzieci. Książka, w której kryją się losy Marii Skłodowskiej-Curie, Coco Chanel, Agaty Christie, Edith Piaf oraz Audrey Hepburn. Losy dziecięce, rzecz jasna. Tak, tak, nawet te bardzo znane kobiety były małymi dziewczynkami. I nawet one nie myślały o tym, że w przyszłości, choć odrobinę, zmienią świat.

Czy w "Wielkich małych kobietkach" wszystko jest prawdą? Tego nie wiem. Nie mam pojęcia, czy bohaterki jako dziewczynki naprawdę tak myślały, tak żyły, takie drogi sobie stawiały. Ale to nie ważne. Ważne jest, że dzięki fantazji i dużej dawki prawdziwych informacji powstała świetna książka. Pod względem graficznym również jest nieźle. Znajduje się tam dużo ilustracji, jednak najbardziej polubiłam te, które znajdują się w notkach biograficznych. Wyglądają zupełnie jak fotografie.

Styl jest dość prosty, bo to książka skierowana głównie dla dzieci, co wcale nie znaczy, że starsze osoby nie mogą po nią sięgnąć!. Podczas czytania czułam, jakbym znajdowała się w innym świecie, w innych czasach. Czasach, w których żyły bohaterki.

Owe pięć kobiet wprowadziły dużo zmian w świat. Maria Skłodowska-Curie odkryła nowe pierwiastki, Coco Chanel stworzyła coś dla pań - sukienkę małą czarną oraz perfumy. Agata Christie pisała kryminały, a Edith Piaf śpiewała (o niej niestety wcześniej nie słyszałam, ale dzięki tej książce już wiem, kim ona jest). A Audrey Hepburn? Była aktorką, to chyba każdy wie.

"Wielkie małe kobietki" to zbiór pięciu bardzo interesujących historii, z których dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy. Bohaterki jako dziewczynki były solidne, odważne i miały dużo zainteresowań, co zaowocowało w ich przyszłości. Spodobała mi się ta książka. Czyta się ją bardzo przyjemnie, a opowiadania zapamiętuje się na długo.

http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2013/08/aleksandra-polewska-wielkie-mae-kobietki.html

Każda dorosła osoba była kiedyś dzieckiem. W życiu każdej dorosłej osoby pojawiał się okres hulanek, beztroski i słodyczy. Ci znani na cały świat ludzie też byli dziećmi, nastolatkami. I mieli marzenia, plany.

"Wielkie małe kobietki". Książka dla dzieci, ale nie tylko dla dzieci. Książka, w której kryją się losy Marii Skłodowskiej-Curie, Coco Chanel, Agaty Christie, Edith...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książki o wakacyjnych podróżach, przygodach i przeżyciach są idealne na wakacje. Nic w tym dziwnego, po przeczytaniu takich powieści aż chce się jechać w nieznane, tam, gdzie bohater miał okazję spędzić wymarzone chwile. Czy wakacje we Włoszech albo Grecji nie brzmią pięknie? Słońce, ciepłe morze oraz piękna plaża - to coś, co chyba każdemu by się spodobało. Długie dni, wieczorne przyjęcia, imprezy... Takie momenty zapamiętuje się na długo.

Ale czy każdy uwielbia takie wakacje? Z dala od rodzinnego domu, przyjaciół (chyba, że jedzie się z nimi) i czasami stałego dostępu do elektroniki. Na pierwszy rzut oka wydawać się może, że to absurd - kto by nie chciał odpocząć na plaży, podziwiając niesamowite krajobrazy?

Colbie Cavendish jedzie do Grecji, na małą wyspę Tinos. Nie dlatego, że chciała. Jedzie z przymusu. Jej rodzice się rozwodzą i zaplanowali, że dziewczyna spędzi całe wakacje u swojej zwariowanej ciotki. Bohaterka jest załamana, sądziła, że jej wymarzone lato głównie składać się będzie z imprez i spotkań z nową przyjaciółką i popularnym chłopakiem w szkole. Zapowiadają się najgorsze wakacje w jej życiu! A może... nie będzie aż tak źle?

Alyson Noël znam głównie z powieści fantasy. Znam - ale żadnej nie czytałam. Po tym, jak dowiedziałam się, że "Greckie wakacje" napisała właśnie ta autorka, z jednej strony zdziwiłam się, ale z drugiej byłam naprawdę zaintrygowana. Ciekawiło mnie to, czy spisała się ze zwykłą, obyczajową historią dla młodzieży tak jak z serią "Nieśmiertelni" (bo ten cykl ma wiele pozytywnych opinii, prawda?). I wiecie co? Spisała się, i to jak!

Zacznę od tego, że choć treść wydaje się banalna, to i tak historia została świetnie napisana! Opisów jest wiele, ale wcale nie nudziłam się przy ich czytaniu (tak jak to czasami bywa). Narracja jest pierwszoosobowa, wszystko opowiada oczywiście główna bohaterka, czyli Colbie. Dzięki temu, że użyto młodzieżowego języku, "Greckie wakacje" przeczytałam szybko. Alyson Noël pisze bardzo ciekawie, z humorem, przez co książka bardzo mi się spodobała. Intrygujących wydarzeń tutaj nie brakuje, często akcja nabiera tempa. Grecka codzienność przedstawiona jest w interesujący sposób - widać, że autorka musiała mieć styczność z tym krajem.

Co do bohaterów - Colbie wydała mi się miłą osobą, aczkolwiek irytowało mnie te jej ciągłe narzekanie na Tinos i wszystkie inne rzeczy. Owszem - też nie cieszyłabym się z tego, że ktoś wysyła mnie na wakacje i to do takiego miejsca, w którym nie chciałabym przebywać, ale przecież nie może być aż tak źle! Główna bohaterka dała się mnie we znaki szczególnie w 3/4 powieści - gdy już nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Ale nie będę Wam wszystkiego zdradzała, co to, to nie! Jest jeszcze Janis (o nim również nie będę za dużo pisać), którego chyba dopiszę do listy ulubionych bohaterów. Płci męskiej, oczywiście.

Jeżeli miałabym opisać w kilku słowach "Greckie wakacje", napisałabym, że to powieść lekka, na pozór infantylna, ale jakże ciekawa! Ogólnie książka bardzo mi się spodobała, dlatego Wam ją polecam. Przeczytajcie ją nie tylko podczas wakacji!

http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2013/08/alyson-noel-greckie-wakacje.html

Książki o wakacyjnych podróżach, przygodach i przeżyciach są idealne na wakacje. Nic w tym dziwnego, po przeczytaniu takich powieści aż chce się jechać w nieznane, tam, gdzie bohater miał okazję spędzić wymarzone chwile. Czy wakacje we Włoszech albo Grecji nie brzmią pięknie? Słońce, ciepłe morze oraz piękna plaża - to coś, co chyba każdemu by się spodobało. Długie dni,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czy wiecie już, że uwielbiam włoską kuchnię? Mogłabym codziennie zajadać spaghetti, pizzę oraz bruschetty, popijając przy tym oczywiście cieplutkie cappuccino. Lubię również włoskie książki kucharskie, w których jest masa przepisów na te smakowite potrawy. Ale również sam kraj wydaje mi się ciekawy i bardzo intrygujący.

Paolo Cozza to chyba najbardziej znany Włoch, który mieszka w Polsce. Jeśli oglądaliście program Europa da się lubić, z pewnością go kojarzycie. Właśnie dzisiaj skończyłam czytać jego książkę kulinarną o włoskich specjałach - "Włoska kuchnia na polskim stole". Zawiera ona ponad sto przepisów na znane we Włoszech jak i w Polsce dania o różnorodnych stopniach trudności.

Oprócz przepisów znajdują się również wskazówki dotyczące gotowania oraz różne ciekawostki na temat Włoszech, jak i samego autora książki. Jest bardzo kolorowo, ładnie i estetycznie. Nic nie miesza się przed oczami, tak jak to czasami bywa w przypadku niektórych publikacji kucharskich. Oprawa jest twarda, papier śliski, umieszczonych zostało dużo zdjęć - ach, jest naprawdę świetnie.

Jedyne, co mi się nie podoba, to to, że w dziale Pizza mogło znaleźć się więcej przepisów na popularne pizze, takie jak cztery pory roku czy capricciosa - w końcu autor autor sam wspomniał o nich na początku tego rozdziału. Zabrakło mi również podanych ilości porcji przyrządzonych potraw.

"Włoska kuchnia na polskim stole" to bardzo ciekawa kulinarna lektura - polecam ją nie tylko smakoszom włoskiej kuchni.

http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2013/08/paolo-cozza-woska-kuchnia-na-polskim.html

Czy wiecie już, że uwielbiam włoską kuchnię? Mogłabym codziennie zajadać spaghetti, pizzę oraz bruschetty, popijając przy tym oczywiście cieplutkie cappuccino. Lubię również włoskie książki kucharskie, w których jest masa przepisów na te smakowite potrawy. Ale również sam kraj wydaje mi się ciekawy i bardzo intrygujący.

Paolo Cozza to chyba najbardziej znany Włoch, który...

więcej Pokaż mimo to