Spodziewałem się mangi, a dostałem powieść fantasy napisaną przez Japończyka... Niech żyją netowe księgarnie (pozdrawiam Gildię serdecznie ;)) oraz moja, legendarna wręcz, spostrzegawczość...
Ale cóż... Kupione, więc pasowałoby przeczytać...
I tu zaczynają się schody... bo toto jest cholernie dobre!
Jest to tzw. "light novel", czyli po "cywilizowanemu" young aldult, a po ludzkiemu literatura młodzieżowa. Upłodził toto Kugane Maruyama. I, szczerze mówiąc, jest to genialna wręcz szydera z netowych eRPeGów w stylu np. "World of Warcraft" czy innych "Metinów". Główny bohater, młody japoński korposzczurek, jest namiętnym graczem w jedną z takowych gierek. W grze osiągnął praktycznie wszystko. Wymaksował sobie postać wręcz do bólu. Stoi na czele jednej z najpotężniejszych gildii w grze, której siedziba jest niezdobytym lochem złożonym z iluśtam poziomów. Niestety gierka "Yggdrasil" (zbieżność z mitologią nordycką jest z wielką premedytacją autora jak najbardziej nieprzypadkowa) praktycznie dogorywa i trwa już ostateczne odliczanie do wygaszenia jej ostatnich serwerów. Momonga (głównego bohatera poznajemy wyłącznie po jego nicku z gry - w offlinie jest on typowym no lifem) postanawia odczekać do końca odliczania, by upamiętnić swoją ukochaną grę spektakularnym ostatnim kickiem z serwera. Cóż... Odliczanie się kończy, a nasz bohater nie zostaje wywalony. Ba, pomimo powyłączania serwerów świat gry nie ginie, a wszyscy NPC (dla nieuświadomionych - postacie fabularne, którymi steruje komputer) uzyskują samoświadomość.
I tu zaczyna się jazda...
Bowiem nasz bohater (czyli nie bidny korposzczurek, ale jego ego uwięzione w postaci wykreowanej na potrzeby gry) oczywiście nie jest człowiekiem, tylko arcyliczem z rasy szkieletów. Do tego zakochuje się w nim na zabój pewna niezwykle potężna demonica. I cóż... Biedny wyposzczony bohater (któremu w offlinie raczej w ogóle nie szło z kobitkami) zaczyna się zastanawiać czy on, jako szkielet będzie w ogóle w stanie sprostać pod względem fizycznym namiętnemu i jak najbardziej nieplatonicznemu uczuciu owej demonicy (podejrzewam, iż nieraz bidulek gorzko żałował iż nie wykreował sobie postaci humanoidalnej).
Do tego perspektywa zmartwychwstania po zaliczeniu zgonu nie jest już tak oczywista jak w grze (pomińmy już paradoksy związane z umieraniem nieumarłych). Organizuje on więc obronę siedziby swojej gildii, fortyfikując i maskując ją. Robi przegląd swoich ożywionych NPC, którzy stali się teraz jego wiernymi sługami, orz rozpoczyna interakcje z "sąsiadami"...
Nie wiem, czy to jest debiut Kugane Maruyamy, ale facet ma świetny warsztat. Napisał bardzo dobrą powieść, której bliżej jest do "Władcy Pierścieni" Tolkiena niż do Drizztów Salvadore'a (a z założenia miało być na odwrót).
Jedynym minusem jest jakość polskiego wydania. Po pierwszym przeczytaniu książeczka wygląda jakby miała się lada chwila rozlecieć na pojedyncze karteczki. Jak na cenę okładkową 29,90 bardzo kiepsko. Wydawnictwo Kotori się nie popisało.
Oczywiście jest to pierwszy tom cyklu "Overlord". Mnie osobiście autor kupił, więc obowiązkowo sięgnę po pozostałe tomy.

Dla wielbicieli Final Fantasy polecać nie trzeba. Dla wielbicieli WOWa polecam jako ostrzeżenie, zaś dla wielbicieli fantasy polecam jako ciekawostkę napisaną niezwykle zgrabnie i z jajem.

PS.
Na koniec drobna próbka możliwości autora - ponieważ w grze Yggdrasil zabronione były jakiekolwiek aluzje seksualne, więc Momonga postanowił sprawdzić, czy nadal jest w grze obmacując niezwykle obfity biust zakochanej w nim na zabój demonicy, i cóż... jednak to gra już nie była, bo mu się udało (jak ja kocham mangowe klimaty z ich zabójczą wręcz logiką ;) )...

Spodziewałem się mangi, a dostałem powieść fantasy napisaną przez Japończyka... Niech żyją netowe księgarnie (pozdrawiam Gildię serdecznie ;)) oraz moja, legendarna wręcz, spostrzegawczość...
Ale cóż... Kupione, więc pasowałoby przeczytać...
I tu zaczynają się schody... bo toto jest cholernie dobre!
Jest to tzw. "light novel", czyli po "cywilizowanemu" young aldult, a po...