Leśnik, komendant samoobrony Przebraża w 1943-1944, porucznik Armii Krajowej, pseudonim Harry, Wołyniak, Henryk Wołyński. Pochodził z rodziny chłopskiej z Przebraża, miał dziewięcioro rodzeństwa. W młodości był obiecującym sportowcem (strzelectwo, biegi długodystansowe, biegi przełajowe). Należał do Klubu Sportowego Przysposobienia Wojskowego Leśników w Łucku. Kariera sportowa pomogła mu w awansie na leśnika. Od 1937 pracował jako leśniczy w nadleśnictwie w Kiwercach na Wołyniu. Był podoficerem rezerwy. W czasie wojny obronnej 1939 roku nie został zmobilizowany, podobnie jak wielu młodych mężczyzn (prawdopodobną przyczyną był brak 750 tys. karabinów, niezbędnych w przypadku pełnej mobilizacji). 10 lutego 1940 w ramach pierwszej deportacji ludności polskiej zesłany przez Sowietów na daleką północ ZSRR. W lipcu 1940 zbiegł z zesłania i we wrześniu powrócił do Przebraża, po czym ukrywając się do 1942 pracował w różnych miejscowościach na Wołyniu jako pracownik fizyczny, a po zajęciu tych terenów przez Niemców oficjalnie jako leśniczy, m.in. w miejscowości Julana, w nadleśnictwie Głębokie z siedzibą w Maniewiczach. Ostatecznie jako leśniczy zatrzymał się w Karasinie, w pobliżu Maniewicz. Ukrywał tam Żydówkę, Dwojrę Blak, córkę właściciela kamienicy z Łucka, w której mieszkał jego brat Józef. Jego rodzina załatwiła jej fałszywe dokumenty i wysłała do Karasina, dlatego Henryk Cybulski podawał, że jest jego kuzynką Ireną. Skutecznie wstawił się również za swoim podwładnym, aresztowanym ukraińskim gajowym Mielnikiem, oskarżonym o współpracę z partyzantami.
W sierpniu 1942 namówiony przez brata Józefa wstąpił do AK. Nawiązał też współpracę z sowieckimi partyzantami z oddziału Józefa Sobiesiaka Maksa.
Pod koniec kwietnia 1943 został wybrany komendantem wojskowym samoobrony Przebraża, zorganizowanej dla obrony miejscowej ludności polskiej przed oddziałami UPA. Na tym stanowisku zastąpił Zygmunta Nestorowicza. Obowiązki objął Cybulski w dniu 8 maja 1943.
Jako komendant Przebraża zreorganizował i powiększył siły wojskowe, najpierw w maju 1943 do stanu 4 plutonów, w połowie lipca 1943 do 4 kompanii po 120 ludzi i oddziału zwiadu konnego liczącego 40 jeźdźców. Pod koniec swego istnienia samoobrona Przebraża liczyła około tysiąca zbrojnych. Do tego należy dodać co najmniej 200 ludzi (stan na sierpień 1943) z dwóch samoobron współpracujących z Przebrażem: w Rafałówce (ok. 170 ludzi) i kolonii Komarówka (ok. 30 ludzi). Henryk Cybulski rozbudował fortyfikacje rejonu Przebraża, zapoczątkował też ewakuację polskiej ludności z oddalonych wsi i miasteczek, zagrożonej napadami UPA. W efekcie liczba ochranianych osób wzrosła z początkowych 4 tys. ludzi, prawdopodobnie do 25 tys. (nie prowadzono ewidencji ludności) na przełomie lipca i sierpnia 1943. Oprócz Polaków przed Niemcami i Ukraińcami ukrywali się w Przebrażu Żydzi i zbiegli jeńcy radzieccy. Przebrażenie brali udział w masowej akcji uwalniania i przerzucania do oddziałów partyzanckich jeńców radzieckich. W ten sposób uwolniono kilkuset żołnierzy. Na prośbę stale zmieniających miejsce pobytu partyzantów radzieckich Cybulski spełnił również rolę łącznika między nimi a słynnym radzieckim szpiegiem-dywersantem Nikołajem Kuzniecowem o pseudonimie „Puch”, po tym jak ten, jako oberleutnant Paul Siebert, zabił niemieckiego generała.
Siły zbrojne Przebraża odparły ataki przeważających liczebnie oddziałów UPA 5 lipca 1943. 12 lipca Cybulski na czele sił Przebraża przeprowadził udany atak na szkołę kadr UPA w pobliskiej wsi Trościaniec, zakończony zniszczeniem szkoły i rozproszeniem grup UPA. Dla zaopatrzenia ludności w żywność organizowano w okolicy zbiory zbóż, realizowane rękami cywilnych mieszkańców Przebraża ochranianych przez siły samoobrony. W ich trakcie wielokrotnie dochodziło do potyczek, a nawet dużych bitew. 30 sierpnia 1943 przy pomocy licznych oddziałów partyzantów radzieckich i nielicznych polskich odparł, a następnie rozbił największy atak na Przebraże, prowadzony siłami około 10 tys. Ukraińców. Jesienią 1943 zorganizował kilka dalekich wypraw skierowanych przeciwko bazom UPA. W październiku 1943 wspólnie z partyzantami radzieckimi i polskimi zdobył Omelno, rozbijając stacjonujące tam oddziały UPA oraz szkołę podchorążych, a 28 tegoż miesiąca bazę banderowców w Sławatyczach, 26 listopada Żurawicze, w których zdobyto żywność i odbito stada zrabowanych polskim gospodarzom krów. Wkrótce potem powtórnie zdobył z marszu Omelno podczas marszu - pokazu siły. Podejmowane też były dalekie rajdy w celu oswobodzenia z okrążenia polskich skupisk ludności i ewakuacji ich do Przebraża. Jeden z takich rajdów nastąpił 13-14 stycznia 1944 do Ołyki. W jego trakcie uratowano około 1,5 tys. ludzi. Wiele akcji zbrojnych prowadzonych było we współpracy z oddziałami AK i partyzantów sowieckich. 31 stycznia 1944 do Przebraża wkroczyły oddziały sowieckie, a samoobrona rozwiązana. Cybulski wraz z innymi przywódcami samoobrony poszukiwany przez NKWD początkowo się ukrywał, a nie widząc innego wyjścia wstąpił wraz z nimi do brygady partyzanckiej "Grunwald" dowodzonej przez Józefa Sobiesiaka, jednak wkrótce musiał z niej uciekać, ze względu na zagrożenie aresztowaniem przez NKWD. Według Władysława Filara (2007) członkowie samoobrony, w tym Cybulski, walczyli nad Wisłą, na Wale Pomorskim, forsowali Nysę Łużycką i Odrę, oraz uczestniczyli w walkach pod Kołobrzegiem, Dreznem i Berlinem. Pochowany na cmentarzu wojskowo-komunalnym przy ulicy Lipowej w Lublinie.
W 1967 wydano wspomnienia Henryka Cybulskiego z czasów obrony Przebraża, opracowane literacko przez Henryka Pająka, w których omówił też częściowo rzezie Polaków i Żydów dokonywane przez nacjonalistów ukraińskich z OUN-UPA, których opis został rozbudowany w wydaniach książki począwszy od drugiego, oraz historię samoobrony polskiej na Wołyniu. Tematyka ta wcześniej nie była poruszana w PRL ze względu na drażliwość zagadnienia, dlatego była to pierwsza szeroko dostępna relacja o rzezi wołyńskiej. Z tego powodu książka cieszyła się dużą poczytnością i w następnych latach kilkakrotnie ją wznawiano (1969, 1974, 1977, 1990).
W roku 2011 w Lublinie imieniem porucznika Henryka Cybulskiego nazwano rondo u zbiegu ulic Turystycznej i Mełgiewskiej.
I oto po ośmiu tygodniach gigantycznego marszu stanąłem o północy w rodzinnej wsi. Bieg był zakończony. Potworny bieg, którego nie wytrzymał...
I oto po ośmiu tygodniach gigantycznego marszu stanąłem o północy w rodzinnej wsi. Bieg był zakończony. Potworny bieg, którego nie wytrzymałoby żadne zwierzę. Bieg bez widzów i oklasków. Na mecie witała mnie kojąca cisza.
W tematyce historycznej, relacje z wydarzeń spisane przez naocznych świadków mają dużą wartość. Bez znaczenia pozostaje fakt, czy autor posiada warsztat pisarski czy nie, ponieważ nie to jest najważniejsze w przekazie. Książka Cybulskiego wnosi na karty historii szczegółowy opis wydarzeń, jakie rozegrały się w miejscowości Przebraże. Jednak, jak już ktoś wspomniał powyżej, nie jest pełnym obrazem tematyki ludobójstwa wołyńskiego. Jest to książka, którą obowiązkowo należy przeczytać.
„Jest to pierwsza publikacja o powstaniu i przetrwaniu organizacji samoobrony ludności polskiej we wsi Przebraże na Wołyniu w latach 1943-1944.”
Autor wstępu Stanisław Wroński napisał to zdanie z myślą o pierwszym wydaniu, ponieważ w moje ręce trafiło czwarte z kolei. Narrator wspomnień był komendantem wsi Przebraże, w której urodził się i dorastał. Licząca przed wojną około 2 tysięcy społeczność, skupiła polską ludność z okolicy, tworząc twierdzę obronną, która jako jedyna przetrwała do czasu wkroczenia wojsk sowieckich. Ponad 25 tysięcy ludzi koczujących pod gołym niebem lub w szałasach wymagała nie tylko ochrony, ale również wyżywienia i leczenia. Losy tej niezwykłej społeczności, która stworzyła własne wojsko (cztery kompanie) zależała nie tylko od samych przebrażan, ale również od współpracy z partyzantami Armii Krajowej i sowieckimi, a także od umiejętnej dyplomacji z niemieckim okupantem, który musiał uwierzyć, że są tylko i wyłącznie formacją obronną przed napadami Ukraińskiej Powstańczej Armii, daleką od kontaktów z formacjami polityczno-wojskowymi. Ta niezwykła wieś tworzyła małe państewko polskości z własnym wymiarem sprawiedliwości, administracji i systemem obronnym z umocnieniami i zasiekami długości 20 kilometrów, wśród „upowców, Niemców, schutzmanów czy wreszcie volksdeutschów, zdrajców i kolaborantów”.
Nie było łatwo.
Największą trudność komendantowi sprawiali sami mieszkańcy, którzy łatwo poddawali się panice oraz ludzie przenikający do społeczności w roli szpiegów. Również ci, którzy wykorzystywali sytuację do własnych celów, by „przy odrobinie sprytu, odwagi i ryzyka (...) się nieźle „urządzić”.” Obrona przed wrogiem nie ograniczała się tylko do biernego czekania na ataki. Oddziały często robiły wypady zwiadowcze lub w celu przejęcia ludności polskiej z zagrożonych pogromem terenów Wołynia. Czasami odbijały zagrabiony inwentarz przez UPA, a także ochraniały pracujących chłopów podczas żniw.
Stąd wiele w tych wspomnieniach scen bitew i walk.
Bardzo plastycznie i logistycznie ukazanych wraz z mapką obrazującą szkic obrony Przebraża podczas generalnego szturmu bulbowców. Odbierałam te wspomnienia jako nie tyle piękną historię odwagi i poświęcenia, ale przede wszystkim desperację ludzi skazanych tylko na siebie. Ludzi zwykłych, w większości chłopów, często bardzo młodych, których śmierć „tonęła w tej zawierusze jak kropla w morzu”. Być może to jedyne miejsce ich upamiętnienia wraz z ich fotografiami.
Wiele w tych wspomnieniach również indywidualnych tragedii.
Żydów kryjących się po lasach, przygarnianych do Przebraża. Ukraińców pomagających Polakom, o których komendant wspominał – „Mieliśmy liczne dowody przyjaźni, pomocy i współczucia ze strony wielu Ukraińców, trzeźwo i po ludzku patrzących na toczące się wydarzenia. Znaliśmy całe wioski ukraińskie, zdecydowanie odcinające się od ruchu nacjonalistycznego. Mieliśmy wiele przykładów ratowania ludzi, całych rodzin polskich, przez rodziny ukraińskie, które później ginęły z rąk mściwych morderców.” Również Żydówki Irenki ukrywanej przez komendanta we własnym domu, a potem wśród partyzantów AK. Uciekinierów z innych wsi, wśród których odnalazłam mieszkańców Huty Stepańskiej, o pogromie której czytałam w „Krwawych żniwach” Czesława Piotrowskiego. Także szpiega sowieckiego, który po zamordowaniu niemieckiego generała trafił do Przebraża jako punktu przerzutowego do partyzantów Armii Czerwonej. Czytałam jednak te wspomnienia z ogromną ostrożnością.
Ze względu na silnie odczuwaną cenzurę.
Sam wstęp Stanisława Wrońskiego wprowadzający do treści był bardzo jednostronny i przesiąknięty propagandą jedynej, prawdziwej historii kreowanej przez komunistów. Bardzo raziło obwinianie przedwojennego rządu polskiego i AK jako twórców nacjonalizmu ukraińskiego w takich sformułowaniach – „Gdyby nie było w owym czasie programu i działań AK, zmierzających do ponownego wcielenia tych ziem do Polski, sama pamięć o ucisku narodowościowym i obszarniczym z okresu międzywojennego, nawet przy wysiłkach polityki hitlerowskiej, nie byłaby w stanie wywołać tak masowych rzezi ludności polskiej, dokonywanych przez sfanatyzowany żywioł nacjonalistyczny,” I ten język! Bardzo charakterystyczny dla ówcześnie powszechnie używanej nomenklatury, który obecnie brzmi kuriozalnie – „państwowość ukraińska typu radzieckiego”. Irytowało również podkreślanie roli partyzantki sowieckiej w pomocy samoobronie i nacisk na „współpracę, braterstwo i przyjaźń” poprzez wspólną walkę. Bardzo jestem ciekawa, co naprawdę czuł i myślał autor relacji, kiedy pisał według wytycznych płynących z góry. Poddaję w wątpliwość jego lojalnościowe zapewnienie – „Nie łączyłem własnych przeżyć ze stosunkiem do Kraju Rad. Jeżeli miałem uprzedzenia, to nie do władzy, nie do ustroju, który nas, chłopów, mógł tylko dźwignąć w górę, lecz do konkretnych metod”.
Przecież był więźniem łagrów i żołnierzem AK!
Uciekinierem z dalekiej Syberii, który, na miarę „Długiego marszu” Sławomira Rawicza i „Tak daleko jak nogi poniosą” Josefa Martina Bauera, pokonał tysiące kilometrów w 8 tygodni do rodzinnej wsi, nie za wiele pisząc o tym okresie życia. Mogłam się tylko domyślać, co kryło się za tymi enigmatycznie podanymi faktami. Po powrocie długo ukrywającym się po wsiach i miasteczkach przed ponownym aresztowaniem. Ofiarą stalinowskich czystek, którym padł tylko dlatego, że był leśniczym. Czy po tych przeżyciach można było napisać, jako prawdę – „Nikt z nas nie orientował się jeszcze wtedy w istocie beriowszczyzny i jej symptomach. Nie wiedzieliśmy, że jej ofiarą padali również i radzieccy uczciwi ludzie”?
Jakże smutny kompromis.
http://naostrzuksiazki.pl/