Zbieranie kości Jesmyn Ward 6,9
Magda🦙: Pierwsza powieść Jesmyn Ward za mną. Na pewno wzrosła w moich oczach po początkowych odczuciach, którymi dzieliłam się na stories, ale czy porwała?
🦴ZBIERANIE KOŚCI🦴
Myślę że jest to ten typ literatury, który wprowadza w stan rozważania, dlaczego literatura piękna, szczególnie ta, najbardziej uznana przez krytyków, wydaje się być naturalistyczna, szpetna i brudna, a przy tym niesamowicie ludzka i realistyczna. O jakie piękno chodzi…
📝FABUŁA 📝
12 dni. Brudne, bagniste tereny przybrzeżnego miasteczka w stanie Missisipi. Mamy rok 2005. Czwórka afroamerykańskiego rodzeństwa, ojciec alkoholik i pies (zdecydowanie psa tu było najwięcej). W tle huczą wiadomości, że nad Zatoką Meksykańską formuje się kolejny huragan, potężniejszy od poprzednich, gorszy. Trzeba szykować zapasy, trzeba zabezpieczyć dom, trzeba przeżyć.
Z mojej perspektywy nie była to powieść o miłości rodzinnej czy pocieszeniu, jakie daje rodzeństwo, o czym piszą blurby. Czułam w tym bardziej opowieść braku, niedostatku rodzinnych relacji oraz o kilku próbach jej nadrobienia, być może zastąpienia przez przyjaźń z czworonogiem lub częste stosunki seksualne.
Jak już przemęczyłam pierwszą część książki naszpikowaną psim porodem i połogiem, ze zdumieniem uznałam tę lekturę za dobrą. Naturalizm jakim posłużyła się autorka dobrze oddaje duszny, huraganowy klimat, a symbolika macierzyństwa w wydaniu ludzkim i zwierzęcym dopełnia całości. Bez uwagi nie może pozostać także piękny język, dopracowane opisy emocji, wzniosłe przemyślenia, lecz czasami zbyt egzaltowany jak na bohaterkę ze slumsów.
Z pewnością nie odczuwałam komfortu czytając tą powieść, natomiast jest w niej coś, co pozostawi ją w mojej pamięci. Jest to jedna z powieści, którą po pierwszych rozdziałach masz ochotę porzucić, natomiast jako całość nabiera innej struktury ukazującej sedno i okazuje się być całkiem dobra.
🙋♂️DLA KOGO🙋🏻♀️
Ta książka nie jest kołderką, która was przytuli i okryje. Jeżeli jest wam z tym dobrze - czytajcie.