Alkaloid Aleksander Głowacki 6,4
ocenił(a) na 89 lata temu Ta książka to rozbudowane wypracowanie na temat: Dalsze losy Stanisława Wokulskiego.
Co nie znaczy, że to dzieło trzymające zaledwie poziom licealny.
Ale o tym później.
Wcześniej o braku przypisów.
W artykułach i książkach naukowych panuje taka prawidłowość, by umieszczać odniesienia w tekście przewodnim w wątkach nie do końca rozwiniętych. Głupi czytelnik może wtedy wyjaśnić wątpliwości jakich nabył. Nie należy udawać szczególnie mądrego, lepiej pokornie posypać głowę popiołem i powiedzieć: o tym nie wiem, głupi jestem.
Zatem przyznając się do głupoty i jako głupi chciałbym by takie określenia jak: żyroped, defleutor, lucydogram, tabliczkowanie i dziesiątki innych umieszczonych w tej powieści nie wymagały ode mnie dziesięciokrotnego odczytywania kontekstów i robienia notatek na boku. Chyba, że Autor powieść napisał tylko dla siebie i takimi wyjaśnieniami gardzi. Dodam także, że dopiski w postaci fragmentów listów, wycinków prasowych, depesz ze względu na znikomą czytelność kazały mi zaprzestać prób ich odcyfrowania, a ponadto skłoniły do powzięcia podejrzenia, że Autor działa w jakiejś okulistycznej szajce żerującej na czytelnikach. A ja takiej okulistycznej szajki zadowalać nie chcę, bo jaki taki wzrok chciałbym zachować na jeszcze kilka lat.
Ktoś może powiedzieć, po co komu przypisy, toż to powieść? No dobrze, ale powieść to nie rwanie zębów, ni rozpacz czytelnika, gdy nie umie pojąć Autora i po wielokroć wraca do tych samych kontekstów. Powieść to jednakże rozrywka. Przypisy zatem by się przydały.
Tyle moich skarg, a ich podsumowanie chyba takie, że próba zaciekawienia formą przerosła potrzeby wynikające z fabuły. Ale cóż, skoro Witkacy jest jednym z bohaterów „Alkaloidu”, to i czysta forma też może znaleźć uzasadnienie na kartach tej powieści. Byle w sposób wyważony.
Główny bohater to pozornie Wokulski, naprawdę jednak specyfik, czyli tytułowy alkaloid, czyli substancja pozyskiwana z południowoafrykańskiej bulwy, która zwielokrotnia możliwości umysłowe i fizyczne, dodając przy okazji do zestawu posiadanych cech kilka nowych.
Tak myślę, że główny bohater to właśnie ten specyfik, choć ukrywa się on w cieniu za postaciami Wokulskiego, Witkacego i Falka. Każda z tych postaci wiele podróżuje. Opowieść w znacznym stopniu odbywa się w drodze. Za pośrednictwem tych trzech bohaterów poznajemy nietypowy i ciekawy świat, poza tym całkiem sensownie i nierzadko szczegółowo skonstruowany. Tu wzdycham, bo w wielu miejscach wolałbym jednakże nie łamać sobie głowy nad dedukowaniem o istocie drgań kęsowych. Ładne to, ale jak wspomniałem powyżej, forma zanadto zastępuje treść.
Jednakże czyta się dobrze, choć motyw Wokulskiego jako maszyny do zabijania nie do końca wydał mi się niezbędny. Dużo walk, i to często Wokulski bierze w nich udział. Nie stosuje sztuczek kupieckich: dumpingowych cen, machlojek z prowizjami albo kredytami itp. itd. za to prędko przechodzi do rozwiązania siłowego. Tych walk trochę za wiele. Ze zrozumiałych przyczyn Witkacy mniej bojowy, ale też krwawy i bezlitosny dla materii, z jakiej tworzy, choćby to byli ludzie. W ogóle zwykłym człowiekiem w „Alkaloidzie” mało kto się przejmuje. Pospolitacy maja przerąbane. Wielki cel wymaga ofiar.
Brr! Aż mną wstrząsnęło!
Same opisy walk są niczego sobie, powiem więcej: oryginalne, ale i tu daje się znaleźć luki. Skoro Autor tak wiele sobie przemyślał, szczególnie jeśli idzie o okulatory, skleromagnezowanie, to żałuję, że w przypadku starć tak chętnie uciekał w słowotwórstwo i mglistość. Wolałbym więcej konkretów, szczególnie jeśli idzie o walkę w innym wymiarze wywoływanym przez alkę.
Poza Wokulskim i Witkacym natkniemy się również na bardzo wiele postaci nam nieobcych, całkiem ciekawie ukazanych, poza tym na niezwykle przedstawioną rewolucję 1917 roku w Rosji, taką opartą na wymiarze duchowym w przeciwieństwie do historycznej głoszącej materializm dialektyczny. W tej warstwie dotyczącej czegoś, co jakoś znam, nawet jeśli pobieżnie, bawiłem się wybornie.
Nie żebym w pozostałych wątkach się nie bawił, lecz ułatwienia dla tak tępego czytelnika jak ja (przyznaję, że geniuszem nie jestem),wielce by się przydały. Bez nich, niestety, przyjemność z lektury mniejsza.
Słowem pozycja godna uwagi, nierzadko oryginalna, naprawdę logiczna, poprowadzono wystarczająco szczegółowo, poza tym stawiająca naprawdę ciekawe kwestie.
Choć przyznam, że z finałem dość typowym. Tu inwencji Autorowi nieco zabrakło.
Dobra książka, a nawet więcej, lecz jeszcze nie celująca, a już na pewno nie wybitna,
czyli gwiazdek:
osiem.