Najnowsze artykuły
- ArtykułyLiteracki klejnot, czyli „Rozbite lustro” Mercè Rodoredy. Rozmawiamy z tłumaczką Anną SawickąEwa Cieślik1
- ArtykułyMatura 2024 z języka polskiego. Jakie były lektury?Konrad Wrzesiński3
- ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej, by móc otrzymać książkę Ałbeny Grabowskiej „Odlecieć jak najdalej”LubimyCzytać4
- ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Roger Highfield
5
6,5/10
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
6,5/10średnia ocena książek autora
289 przeczytało książki autora
592 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Taniec życia. Jak stajemy się ludźmi
Roger Highfield, Magdalena Żernicka-Goetz
6,2 z 9 ocen
74 czytelników 6 opinii
2022
Granice złożoności. Poszukiwania porządku w chaotycznym świecie
Roger Highfield, Peter Coveney
7,6 z 23 ocen
190 czytelników 2 opinie
1997
Prywatne życie Alberta Einsteina
Roger Highfield, Paul Carter
6,9 z 71 ocen
240 czytelników 8 opinii
1995
Najnowsze opinie o książkach autora
Prywatne życie Alberta Einsteina Roger Highfield
6,9
"Prywatne życie Alberta Eisteina" - fakty i mity...
Co prawda przed wymienioną tutaj biografią powstały jeszcze inne, ale wydaje się, że autorzy tej mieli szerszy wgląd w materiał badawczy i dotarli do większej ilości źródeł. O ile we wcześniejszych biografiach Einstein przedstawiany był tak, jak on sam siebie kreował, czyli jako ekscentryczny geniusz, niemal żydowski święty walczący o prawa człowieka i działający na rzecz utrzymania pokoju na świecie, o tyle tutaj, autorzy tę wyidealizowaną kreację burzą i dodają również pewne tajemnicze i niewygodne fakty z życia uczonego. Rozprawiają się jednocześnie z szeregiem mitów, które krążą o Einsteinie. Mnie właśnie interesował najbardziej ten ostatni aspekt i spróbuję go tutaj przedstawić.
Mit nr 1. Einstein był słabym uczniem i kiepskim studentem?
Einstein urodził się z nieproporcjonalnie dużą głową i bardzo późno nauczył się mówić. Czynność ta sprawiała mu trudność i aż do 7. roku życia mamrotał najpierw każde zdanie po cichu, a dopiero później wypowiadał je głośno. Oprócz tego był bardzo spokojnym i apatycznym dzieckiem. Na początku rodzice właśnie z tych w/w powodów niepokoili się, że jest on niedorozwinięty umysłowo.
W szkole podstawowej był jedynym Żydem w klasie i koledzy dokuczali mu trochę, poza tym z powodu jego prostolinijności przezywali go naiwniaczkiem. Na lekcjach przed udzieleniem odpowiedzi długo się zastanawiał. Nie przepadał za greką i nienawidził dyscypliny narzucanej przez szkołę, natomiast jedyną jego piętą achillesową było wychowanie fizyczne, gdyż szybko się męczył i miewał zawroty głowy. Ogólnie jednak uczył się dobrze.
Nie dostał się za pierwszym razem na politechnikę w Zurichu, ale podszedł wtedy do egzaminów jako 16-latek bez matury. Zdał bardzo dobrze matematykę, fizykę i nauki przyrodnicze, nie zaliczył przedmiotów humanistycznych, które go po prostu nie interesowały. Na profesorze fizyki wywarł wówczas tak duże wrażenie, że ten zaproponował mu, aby uczęszczał do niego na wykłady jako wolny słuchacz. W następnym roku, już po zdanej maturze, dostał się również na wspomnianą politechnikę. Był dość dobrym studentem.
Mit nr 2. Einstein był wierzący?
Oto co pisał na ten temat:
"W kwestii istnienia Boga zajmuję stanowisko agnostyka. Jestem przekonany, że aby uświadomić sobie zasadnicze znaczenie zasad moralnych w czynieniu naszego życia lepszym i szlachetniejszym, nie musimy odwoływać się do idei osobowego prawodawcy, zwłaszcza takiego, który karze i nagradza.
Moralność człowieka zależy od zdolności współodczuwania z innymi ludźmi, wykształcenia oraz więzi i potrzeb społecznych; żadna religia nie jest do tego potrzebna. Człowiek byłby zaiste żałosną istotą, gdyby kierował się w życiu wyłącznie strachem przed karą i nadzieją na nagrodę po śmierci?"*
W jednym ze swoich listów do filozofa Erica Gutkinda z 1954 roku (czyli zaledwie na rok przed swoją śmiercią) napisał tak:
"Słowo »Bóg« nie jest dla mnie niczym więcej niż wytworem ludzkiej słabości, a Biblia – zbiorem wspaniałych, pierwotnych legend, które są jednak dość dziecinne (...). Dla mnie osobiście religia żydowska, jak wszystkie inne, jest wcieleniem najbardziej dziecinnych przesądów".*
Mit nr 3. Sławę zyskał jako sędziwy uczony?
Najbardziej znane i rozpowszechnione są zdjęcia Einsteina w podeszłym wieku ukazujące go z siwą rozwichrzoną czupryną, jednak jego pierwsze przełomowe dla fizyki publikacje ukazały się już w 1905 r. gdy miał zaledwie 26 lat (m.in. tzw. szczególna teoria względności). Einstein otrzymał Nagrodę Nobla dopiero w 1921 r. za zasługi dla fizyki teoretycznej, szczególnie za odkrycie praw rządzących efektem fotoelektrycznym. Większość naukowców zgłaszających Einsteina do nagrody, jako uzasadnienie podawało właśnie teorię względności. Natomiast komitet noblowski uważał, że teoria ta nie została wystarczająco dobrze potwierdzona doświadczalnie. W chwili przyznawania Nagrody Nobla Einstein był 42-letnim człowiekiem.
Mit nr 4. Był roztargniony, oderwany od rzeczywistości i pozbawiony wszelkiego zmysłu praktycznego?
I tutaj już nie można odpowiedzieć jednoznacznie. Gdyż o ile rzeczywiście zdarzało mu się gubić klucze, parasole, mylić miejsca umówionych spotkań, to jednak jeśli chodzi o zmysł praktyczny, sprawy się nieco komplikują. Einstein miał raczej tendencje do instrumentalnego traktowania ludzi, kalkulowania i wykorzystywania ich, a zwłaszcza zaś kobiet. Kreował siebie na kogoś w rodzaju nietzscheańskiego nadczłowieka, samotnego intelektualistę wyobcowanego z pospolitej szarej masy. Chyba wydawało mu się, że jest stworzony do wyższych celów, a w sprawach przyziemnych wolał wysługiwać się innymi. Na studiach prosił przyjaciół o wykonywanie skomplikowanych wyliczeń matematycznych. Pożyczał też od nich notatki z wykładów, bo sam, jak mówił, wolał skupiać się na ważniejszych sprawach. Niektórzy uważają, że autorką teorii względności była jego koleżanka ze studiów Mileva Marić, jego późniejsza pierwsza żona. Wiadomo, że razem pracowali i Mileva pomagała mu w pracy, sama jednak po zajściu w ciążę i poślubieniu Einsteina wycofała się ze świata nauki. Einstein nigdy nie wyjaśnił też jak doszło do powstania owej teorii. Natomiast rosyjski fizyk Abraham F. Joffe, twierdził, że wszystkie trzy prace z 1905 w rękopisie podpisane były Einstein-Marić. Na uwagę zasługuje fakt, że rękopisu teorii względności nie można było odszukać, a kiedy w 1919 roku doszło do rozwodu Einsteina z Marić, uczony w warunkach postanowienia sądowego zgodził się przekazać całą sumę uzyskaną z przyszłej ewentualnej Nagrody Nobla swojej byłej żonie Marić.
Oprócz tego z kart tej książki wyłania nam się obraz człowieka wewnętrznie rozdartego i pełnego sprzeczności: ceniącego oryginalność i niezależność, a z drugiej strony emocjonalnie uzależnionego przez całe życie od władczej matki, notorycznie romansującego i flirtującego z kobietami i jednocześnie pogardzającego ich osobowością i intelektem. Zresztą jego wypowiedzi o płci przeciwnej ocierają się często wręcz o mizoginizm. Uważał też, że małżeństwo to niewolnictwo w kulturalnym przebraniu i jest sprzeczne z ludzką naturą. Ten bunt przeciwko ograniczaniu jego wolności, przeciw wszelkim autorytetom jest widoczny na każdym etapie jego życia. Wydaje się też, że o ile w życiu zawodowym wspiął się na wyżyny ludzkich osiągnięć, to w życiu prywatnym poniósł sromotną porażkę. Swoje pierwsze nieślubne dziecko kazał oddać do adopcji (są podejrzenia, że córka Lieserl była upośledzona umysłowo),nigdy też nie udało się ustalić, co się z nią później działo. Jego najmłodszy syn Eduard wiele lat spędził w klinice psychiatrycznej, Einstein ani razu go tam nie odwiedził. Najstarszy syn Hans Albert do końca życia toczył spory ze zwolennikami ojca.
Na uwagę zasługuje fakt, że większą część swojego majątku, łącznie z prawami autorskimi Albert Einstein zapisał swojej sekretarce Helen Dukas. Po jej śmierci zaś dokumenty zgodnie z jego wolą zostały przekazane do Żydowskiej Biblioteki Narodowej i Uniwersytetu w Jerozolimie. W książce jest również wzmianka o tym, że Einstein mógł mieć jeszcze jedno nieślubne dziecko z tancerką. Pominięty jest natomiast zupełnie wątek 10-letniego romansu z Margaritą Konenkową, rosyjskim szpiegiem. Ostatnim paradoksem z życia uczonego, który deklarował się pacyfistą, było poparcie w 1939 r. projektu Manhattan. W liście do Roosevelta prosił o przyśpieszenie prac nad bronią jądrową.
Jak się okazuje, jak zwykle wszystko ma drugie, trzecie, czwarte dno...**
* źródła cytatów inne niż w/w książka
** Opracowanie powyższe po raz pierwszy opublikowane zostało 01.10.2016 r. na stronie: www.bookfreak.pl
Taniec życia. Jak stajemy się ludźmi Roger Highfield
6,2
Nauka o życiu i życie z nauką
To miała być inna książka, a przynajmniej tak wynikało z moich wstępnych oczekiwań. Liczyłem na tekst popularyzujący obecny status badań w biologii rozwoju zarodkowego, specjalizacji która fundamentalnością stawianych pytań mnie przyciąga. Tekst okazał się bardzo osobistym wyznaniem polskiej badaczki Magdaleny Żernickiej-Goetz, która wniosła poważny wkład w rozumienie mechanizmów determinujących rozwój zwierzęcego zarodka w pierwszych dniach od zapłodnienia komórki jajowej. „Taniec życia. Jak stajemy się ludźmi” ma drugiego współautora Rogera Highfielda, którego rola w publikacji nie do końca jest jasna (*). Tekst obfituje w szczegóły pracy zawodowej współczesnego przyrodnika, w zdumiewające ustalenia w ramach embriologii, w opisy zmagań naukowca z biurokracją i naukowczyni z uprzedzeniami środowiskowymi. Najbardziej jednak jest to książka o fascynacji, mimo przeciwnościom, mimo trudnych wyborów, życiowych tragedii, które dotykają każdego. Nie każdy jednak poświęca życie na specyficznym konflikcie – ile serca oddać pracy, a ile należy się rodzinie?
Żernicka-Goetz publikując w najważniejszych periodykach (‘Science’ i ‘Nature’),przez ostatnie trzy dekady wnosiła zasadniczy wkład w ustalenie, że już dwukomórkowy zarodek wykazuje asymetrię, która będzie odpowiadać za funkcje kolejnych pokoleń komórek. Wypracowała istotną technikę znakowania komórek zarodka i rejestracji filmowej, co umożliwiło przyspieszenie prac nad analizą dynamiki jego zmienności w pierwszych dniach po zapłodnieniu. Współtworzyła ‘sztuczny zarodek’ myszy, jako konglomerat trzech typów komórek. Wszystkie trzy składowe sukcesu z jednej strony istotnie przyczyniły się do postępu w biologii rozwoju, a drugiej strony dają nadzieję na pomoc ludziom w niepłodności, a całej medycynie szansę na poprawę diagnozy w przypadku patologii ciąży na jej najwcześniejszych etapach. Ponieważ to nie jest książka o nauce, a raczej naukowa autobiografia, to skupię się na wrażeniach, które Żernicka-Goetz uczyniła kluczowymi składnikami tekstu. Bez wątpienia konsekwencją lektury jest sensowność budowania równania, które krzyczy na każdej stronie:
Nauka= talent + ciężka praca + szczęście + pieniądze + możliwość współpracy + kompromisy
Trudno ustalić, który element najbardziej waży, to zależy od konkretnego przypadku, epoki, rodzaju nauki uprawianej, itd. W przypadku autorki, w „Tańcu życia” odpowiedniej rangi i uzasadnienia nabywają wszystkie elementy. Tragedie osobiste zbiegały się z radosną informacją o zajściu w ciążę, w innym przypadku plany badawcze podlegały przeformułowaniu, gdy dostawała niepokojące informacje o stanie noszonego płodu. Samo życie, w którym szczęście do opiekunów naukowych, możliwości prowadzenia badań z najlepszymi na angielskich uczelniach i upór pomagały w dokładaniu cegiełek do gmachu nauki.
Dla osób niezwiązanych z codziennością naukową (szczególnie w dziedzinach przyrodniczych) wartościowe powinny być liczne fragmenty o sposobach poszukiwania finansowania, o problemach z publikacjami (str. 113, 115, 169) i niuansach ‘zakulisowych’ rozgrywek wokół utrwalonych dogmatów, uprzedzeń i preferencji. Naukowcy to po prostu ludzie z całym bagażem osobowości, choć poddani specyficznemu reżimowi w postaci metody naukowej. Ponieważ książka dotyczy badań, które stanowią od dekad ważny składnik debaty etycznej, Żernicka-Goetz ciekawie przedyskutowała i ten problem. W sposób bardzo kompetentny, stonowany i jednocześnie konkretny, podała własne rozumienie kluczowych zagadnień bioetyki i badań nad ludzkim zarodkiem (str. 141-156). Nie ma w tym dogmatyzmu, nieograniczonej wolności badawczej, jest namysł, umiar i sporo merytorycznych obserwacji, które czytelnik chyba z chęcią przemyśli i uwzględni w budowaniu własnych przekonań. Bardzo ciekawie (z punktu widzenia moich pierwotnych oczekiwań czytelniczych, o których pisałem na początku) wypadł przedostatni rozdział, który stanowi podsumowanie kluczowych osiągnięć biologii zarodkowej i genetyki pod koniec drugiej dekady XXI wieku. Choć edycja genów na komórkach macierzystych to ogromna odpowiedzialność za gatunek i rozbudowany zbiór pytań natury moralnej, to z punktu widzenia nauki stanowi szansę na pełniejsze zrozumienie czym życie jest. Profesor bardzo ciekawie i wielostronnie nakreśliła czytelnikowi ten dylemat, nieuchronnie wymagający stałego przepracowywania, tak co najmniej od czasu Frankensteina.
W kontekście czystej nauki, czyli determinanty wyborów życiowych autorki, książka jest przepełniona fascynacją. Nieredukowalne zdumienie musi budzić zdanie sobie sprawy z istoty zagadnienia, które profesor ubrała w ciekawą analogię (str. 11):
„Tego przedsięwzięcia budowlanego nie nadzoruje żaden kierownik budowy ani brygadzista. Nie ma też robotników. Nigdzie nie widać najmniejszych śladów młotka, kielni czy pędzla. Ponieważ budynek powstał metodą samoorganizacji, na wszystkich jego elementach spoczywa wspólna odpowiedzialność za budowę.
Jeśli ta wizja elementów połączonych wspólną odpowiedzialnością za montaż nie przedstawia się dostatecznie fascynująco, to dodam, że budowę domu, przebiegającą w taki sam sposób jak budowanie ciebie, musiałbyś rozpocząć zaledwie od jednego rodzaju części składowe - pojedynczej cegły – a w miarę jak dom by się budował, ta cegła przekształciłaby się we wszelkiego rodzaju materiały budowlane, od drewna przez gwoździe i szkło aż do tynku.”
Jak zapłodniona komórka już po kilku podziałach staje się zbiorem specjalizowanych i niesymetrycznych progenitorów organelli? Co popycha zarodek do wytworzenia łożyska, otoczki i samego płodu? Co wywołuje potrzebę migracji zarodka do ściany macicy? Skąd zarodek wie, kiedy zacząć coś robić, a coś innego wstrzymać? Pomiędzy opisami codzienności naukowej, Żernicka-Goetz wraca do tych pytań, które nurtowały w swej istocie już Arystotelesa. Podaje tymczasowe odpowiedzi i formułuje wnioski z własnego wkładu w biologię. Czasem umieszcza garść detali badawczych z użyciem pojęć, które właściwie wymagają wiedzy uniwersyteckiej (nazwy struktur zarodkowych, konkretne geny i ich białkowa funkcjonalność, status kluczowych enzymów, itp.). Nie są to jednak z reguły niezbędne paragrafy, by prześledzić istotę naukowych dokonań autorki, stanowią raczej motywację do dalszych lektur. Jest też i piękna kolorowa wkładka ze zdjęciami kilku komórkowego zarodka - to konsekwencja stanu nauki, taka wizualizacja cudu, która była nieosiągalna jeszcze trzy dekady temu.
„Taniec życia” to bardzo ciekawa propozycja do każdego umysłu otwartego na najnowsze pytania nauki i ważne problemy jakie ona generuje. Choć jest to przede wszystkim osobista perspektywa, pełna emocji, walki z przeciwnościami, czasem przeplatana wybuchami korków od szampana w chwilach dumy i szczęścia zawodowego, to stanowi przykład wielowiekowej tradycji naszej pasji poznawczej. Warto.
BARDZO DOBRE – 8/10
=======
* Narracja książki powadzona jest w pierwszej osobie (chyba że akurat opis dotyczy pracy zespołowej) z rodzajem żeńskim. Highfield, dziennikarz naukowy, wspomniany jest jako spiritus movens (str. 104-105) książki. Ostatecznie nie wiem czemu stał się formalnie współautorem. Sama Żernicka-Goetz buduje dość tajemniczy zwrot (str. 199): „Współautor mojej książki Roger Highfield jako jeden z pierwszych dziennikarzy …”. Jakby biolożka była zmuszona do umieszczenia dziennikarza, albo zapominała o statusie Highfielda? Dziwne. Pierwszy raz obserwuję tak enigmatyczny sposób emanacji współautorstwa.