W pogoni za smokiem Anne McCaffrey 6,9
Drugi tom Jeźdźców z Pern jest książką zupełnie inną od poprzedniczki. Tak jak poprzedniczka była pędzącą na łeb i szyję, skrótową, kronikarską opowieścią o dziwnych ludziach na dziwnej planecie czekających na kosmiczny kataklizm tak ten tom jest w zasadzie leniwą powieścią obyczajową.
W pogoni za smokiem jest książką niesamowicie powolną, czego nie zwiastowała poprzedniczka. Tutejsza historia jest niemal zupełnie pozbawiona akcji oraz dynamicznych scen. Z tych też powodów jest, no bez owijania w bawełnę, dość nudna. Jednak sama nuda nie była dla mnie głównym problemem. W zasadzie lubię sporo książek powszechnie uważanych za wyjątkowo nudne. Prawdziwym problem jest jej brak skupienia. Skupienia na tym o czym właściwie chciałaby być.
Mamy tu bowiem całkiem sporo wątków jednak żaden z nich nie prowadzi do niczego spektakularnego, żaden nie wydaje się wiodący ani żaden nie jest jakoś porządnie dociśnięty. Jest tutaj wątek odkrycia jaszczurek ognistych (legendarnych bo rzekomo do tej pory nikt ich nie widział, a teraz znajdujemy je i hodujemy na pęczki),który w zasadzie do niczego nie prowadzi. Mamy wątek pędraków zjadających Nici i naturalnie chroniących florę planety. No ale on ze względu na swoją rolniczo mdłą naturę zbytnio nie angażuje. Jest wątek chłopca, który niejako poza regułami zdobywa bardzo nietypowego smoka. Tytuł kolejnego tomu wskazuje, że ten wątek będzie kontynuowany ale tutaj to jedynie dwa oderwane od reszty, losowe fragmenty na całą książkę. Mamy nowy romans no ale on w zasadzie jest i tyle. Kochają się i fajnie. Są razem ze sobą, super. Tyle. Mamy odkrycie teleskopu i plany lotu na Czerwoną Gwiazdę. To działa bardziej na wyobraźnię ale w przeciwieństwie do mieszkańców planety my wiemy w jaki jedyny sposób taki pomysł może się skończyć. Bez suspensu. Mamy trochę tarć o wpływy i rozgrywek pomiędzy lordami i władcami Wyerów ale nie ma w tym jakiegoś skupienia i fabularnej drogi. Mamy fajnego Mistrza Harfiarzy, który niczym przystojniejsza wersja Zagłoby potrafi każdego przepić i oratorsko zmanipulować w słusznym celu ale w zasadzie jest on tu raczej bezużyteczny. Najbardziej podobał mi się społeczny wątek jeźdźców z przeszłości, którzy nie mogą się odnaleźć w nowej rzeczywistości i zwyczajach. Ten jednak ma swoje rozstrzygnięcie w pierwszej 1/3 powieści i potem już nie wraca. I tak skaczemy leniwie, trochę tego, trochę tamtego. Aż do spokojnego końca książki.
Drugi problem to postacie ogółem. Te dalej, bardzo płasko dzielą się na tych dobrych – przezornych, pomysłowych, aktywnych, odważnych i honorowych, oraz złych. Ci drudzy są obowiązkowo gnuśni, leniwi, zarozumiali, brutalni, pyszni, aroganccy i najnormalniej w świecie głupi. W pierwszym tomie tak to nie przeszkadzało, ze względu na oddalenie i pęd całej historii. Tutaj, w obyczajowym, powolnym zbliżeniu doskwiera to o wiele bardziej.
Mimo wszystko wciąż czytało mi się to nieźle. Planeta, te społeczeństwo, smoki oraz kosmiczne zagrożenie dalej działają na wyobraźnię i fascynują. Dalej mam ochotę dowiedzieć się trochę więcej o okolicznościach w jakich całe te planetarno-społeczne status quo się ukształtowało. Mam jednak nadzieję, że to była po prostu zniżka formy zszokowanej autorki, której poprzednia książka przyniosła taki nieoczekiwany sukces. Teraz dam jeszcze pobłażliwe 6+/10. Ale dalej będę już surowszy. Więcej mięsa w tym świecie poproszę. Może by tak jakiś wątek osobisty. Przecież Lessa i F’lar są super, tak jak Robbinton, F’nor i Brekke. Dajcie im jakieś przygody. To wszystko ma dużo większy potencjał niż spokojne obserwacje w jakim nawozie najlepiej namnażają się okoliczne, bagienne robale.