Najnowsze artykuły
- ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj „Chłopaka, który okradał domy. I dziewczynę, która skradła jego serce“LubimyCzytać1
- ArtykułyCały ocean atrakcji. Festiwal Fantastyki Pyrkon właśnie opublikował pełny program imprezyLubimyCzytać1
- ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę Julii Biel „Times New Romans”LubimyCzytać4
- ArtykułySpotkaj Terry’ego Hayesa. Autor kultowego „Pielgrzyma” już w maju odwiedzi PolskęLubimyCzytać2
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Glenn Fabry
Źródło: https://en.wikipedia.org/wiki/Glenn_Fabry
13
6,9/10
Urodzony: 24.03.1961
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.plhttp://www.glennfabrystudios.com/
6,9/10średnia ocena książek autora
668 przeczytało książki autora
408 chce przeczytać książki autora
2fanów autora
Zostań fanem autoraSprawdź, czy Twoi znajomi też czytają książki autora - dołącz do nas
Książki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Slaine - Zabójca demonów wyd. zbiorcze
Glenn Fabry, David Lloyd
Cykl: Slaine (tom 5)
7,5 z 2 ocen
12 czytelników 0 opinii
2019
Slaine: Zabójca Czasu
Glenn Fabry, Pat Mills
Cykl: Slaine (tom 2)
7,0 z 6 ocen
13 czytelników 0 opinii
2018
Batman/Sędzia Dredd. Wszystkie spotkania
Glenn Fabry, Simon Bisley
7,2 z 52 ocen
87 czytelników 11 opinii
2017
Thor: Wikingowie
Garth Ennis, Glenn Fabry
Cykl: Thor: Vikings (tom 1-5)
6,1 z 43 ocen
66 czytelników 7 opinii
2011
Batman/Judge Dredd: Uśmiech śmierci cz. 1
Glenn Fabry, Alan Grant
5,9 z 13 ocen
28 czytelników 1 opinia
1999
Najnowsze opinie o książkach autora
Batman/Sędzia Dredd. Wszystkie spotkania Glenn Fabry
7,2
Bohaterstwo. Prawdziwe męstwo. Szczere, nieskalane, przedkładające czyjeś szczęście i los nad własne, prywatne życie, poświęcenie. Tak w pigułce można określić cechy charakteru i postępowania herosa, wartości, normy oraz zachowanie, które reprezentuje; inaczej mówiąc to etos bohaterki, który herosowi jako walecznej jednostce się przypisuje. Takie postępowanie, zrodzone z chęci niesienia ludziom pomocy, walki z występkiem, zdemoralizowaniem, deprawacją i bluźnierczym zachowaniem najróżniejszych przestępców począwszy od młokosów kradnących telewizory z pustego mieszkania po potężnych superłotrów – mistrzów perfidii i zbrodni oraz istot obdarzonych,, supermocami”, jest w popkulturze normalnym, aż przesyconym występowaniem w niej, zjawiskiem. Zjawiskiem, który najbardziej kojarzony jest z komiksem, którego w prostym ujęciu mówiąc: bohaterami są postacie obdarzone nadludzkimi umiejętnościami, przeważnie będące w stanie wyrzec się wszystkiego, aby nieść pomoc obywatelom, a łotrom psuć szyki już w zarodku. W kreowaniu postaci herosów wybijają się w szczególności dwa Uniwersa: "DC Comics" i "Marvel Comics", a także komiksy "Dark Horse", niektóre zeszyty Anime i inne powiastki obrazkowe. Przeważnie kieruje się je do młodszej widowni, młodzieży, ale nie omijają one również dorosłego doświadczonego czytelnika. Komiksy, tak naprawdę skierowane są do każdego, do przeciętnego Kowalskiego, bogatego, do każdego pragnącego doświadczyć tej specyficznej formy narracji, tych oddających idee, pewne zasady i założenia scenarzysty, rozmieszczonych na stronach, rysunków.
Przed II Wojną Światową, gdy sytuacja polityczna na świecie nie była zbyt stabilna, a Konflikt na skalę globalną wisiał w powietrzu, w Stanach Zjednoczonych ruszała Kampania, która nie była kampanią w pełnym znaczeniu tego słowa, lecz była sprytnie zaplanowanym, wtopionym w tło publiczne posunięciem. Chodziło o zwiększenie liczebności armii amerykańskiej. Młodzi, silni i zdrowi mężczyźni mieli zapragnąć, z wysoko podniesioną głową i wypiętą piersią, wstępować do Armii - nie z przymusu, a ze swojej własnej woli. Wojsko potrzebowało ideału, wzoru nieskalanej odwagi, typowego ,,poświęcenia mimo wszystko”, przykładu moralności i szlachetności, prawie w każdym calu. Dlatego powstawały komiksy – historie obrazkowe z narracją rozmieszczoną w odpowiednio ulokowanych dymkach; komiksy, które ze niewielką sumę można było kupić w kiosku, u okolicznego gazeciarza, czy dostać za darmo na froncie. Dlatego też nie będzie błędem, gdy dojdziemy do wniosku, iż pierwsze lata narracji obrazkowych, z których z czasem miały rozwinąć się sylwetki tych Wielkich – prawdziwych superbohaterów - miały znaczenie i wydźwięk typowo propagandowy, o czym napomknąłem wyżej. Tak z czasem powstała jedna z najbardziej ikonicznych postaci w historii ,,komiksowej myśli ludzkiej”: Kapitan Ameryka. Popularny ,,Cap” – superżołnierz, wyposażony w charakterystyczny, niebieski z elementami bieli strój, symboliczną dużą literę ,,A” na dopasowanym do głowy hełmie oraz w sferyczną, wypukłą tarczę, którą wypełniały niebiesko-czerwone pierścienie i wpisana do środka gwiazda – symbol wolności i zwycięstwa, zadebiutował w 1941 roku. Miał być on wzorem, ideałem patriotyzmu i wyznacznikiem potęgi militarnej USA; i tak się też stało. Postać "Kapitana Ameryki", rzeczywiście zaciekawiła mężczyzn w okresie II Wojny Światowej, którzy z profesorskim zaciekawieniem czytali historie o tym przesyconym męstwem żołnierzu. Lecz całej Wojny za USA „Kapitan” przecież nie wygra. Z czasem powstawało coraz więcej postaci, którym można przypisać miano ,,herosa”. Pojedynczy bohaterowie dołączali do większych drużyn, którym zaczęli przeciwstawiać się coraz potężniejsi łotrzy. Na rynku komiksowym USA, ponad 70 lat temu nie istniał tylko rozrastający się z dnia na dzień „Marvel”, lecz swoje miejsce zajęło i potwierdziło „Uniwersum Detective Comics (DC)”. Równolegle do Kapitana Ameryki pojawili się w nim: Superman i Batman.
Batman w odróżnieniu do tego o czym wspomniałem wyżej, czyli w kontekście omówienia ideału męstwa i wszelkich cnót jakim był "Kapitan Ameryka" – klasyczny, perfekcyjny wzór prawdziwego bohatera, nigdy nie będzie herosem o tak pozytywnym, idyllicznym nasyceniu wartościami budującymi superbohatera. Batman nie był, nie jest i nie będzie narzędziem propagandowym; nie jest i nie będzie ,,wzorcem" , postacią wokół której można by budować sylwetki innych walecznych osobistości. Batman jest samozwańczym mścicielem, scalonym z własnymi słabościami i demonami oraz z mrokiem Gotham – miasta, które chroni, Rycerzem. Jednak, tak, jak Kapitan Ameryka, Batman również wybiera dobro, lecz robi to we własny, nie pozbawiony chłodnych kalkulacji sposób. Przywołanie na początku niniejszych rozważań: historii nowożytnego komiksu, z którego w latach 40-tych XX wieku wyłonił się etos szczerego bohaterstwa, w które dziś się wierzy, i którego uosobieniem stał się sam Kapitan Ameryka, ma ogromne znaczenie. Dzięki temu łatwiej będzie zrozumieć losy i sylwetki Batmana oraz Sędziego Dredda – postacie ludzkie pochodzącego z różnych Uniwersów, które owszem mają w sobie zadatki na superbohatera: przestrzegają prawa, chronią obywateli swoich miast przed złem, wyzyskiem, korupcją, egzekwują panujące w społecznościach zasady. Jednak nigdy takimi ,,mitycznymi superbohaterami” nie będą. To skazani na samotność obrońcy; stanowiący prawo tam gdzie pilnują jego stałości. To Mściciele będący chemioterapią na nowotwory jakimi są chaotyczne, zdeprawowane istoty ludzkie.
Nie ma nic bardziej kontrastującego, ale jednocześnie stanowiącego część bohaterstwa, nieskrywanej waleczności w stosunku do postaci "Kapitana Ameryki", niż "Batman" i "Sędzia Dredd". Ci dwaj Panowie wspólnie spotkali się w komiksowym Crossoverze dwóch Uniwersów, jedno kreowane przez brytyjskie wydawnictwo "2000 AD", a drugie wyłaniające się w całej swej niezwykłej okazałości na łamach wydawnictwa "DC Comics". Historia przypadkowej ,,schadzki” tych dwóch charyzmatycznych postaci, choć ich pierwsze spotkanie z niczym przyjemnym się nie wiązało i z niczym innym jak załatwieniem ,,własnych interesów” nie miało nic wspólnego, przy czym paradoksalnie zaowocowało ono w końcu fenomenalnie zaaranżowaną, jakby wyklutą z jaja i natychmiast ukształtowaną współpracą, nie jest wcale taka przypadkowa. Coś w końcu musiało pchnąć scenarzystów z obu Uniwersów, aby połączyć w ciekawy graficznie, wykorzystujący konwencje kreślenia rzeczywistości znane ze świata Batmana, jak i te zazębione wokół Sędziego Dredda, sposób; aby będący na swoich obszarach trybunałem i ostatecznością, która wymierza prawo i dba o właściwie wybijany rytm tętniących życiem Metropolii, zetknęli się na wspólnej płaszczyźnie i zaczęli kształtować historię jakiej jeszcze nie było. Bo Dredd i Batman musieli się stanąć twarzą w twarz; to się musiało stać. I stało się. A wszystko zaczyna się od zstąpienia na ziemie Gotham jakiegoś demonicznego, jakby scalonego z gnijącej, kościstej masy, ostrych linii i wypukłości stwora. To Jeden z "Mrocznych Sędziów": Sędzia Śmierć, który każde życie, nieważne czy winne lub niewinne, uważa za zbrodnię, a zbrodnię trzeba ukarać śmiercią. Ów Sędzia od razu robi w Gotham nie małe zamieszanie, wszczynając chaos, który momentalnie może przerodzić się w reakcję łańcuchową zagrażającą miastu Mrocznego Rycerza. Dlatego też samozwańczy Mściciel Gotham próbuje powstrzymać to rozszalałe destrukcyjnie plugastwo. Chęci i realizacja to jedno, ale finał takiego zamiaru to drugie. Batman, nagle staje się kompletnie rozkojarzony. Zdaje sobie sprawę, że nie wiadomo dlaczego, ale znajduje się w obcym miejscu, gdzie wszystko wygląda na nowocześniejsze, większe, bardziej zaawansowane i rozleglejsze, niż w Gotham. To Mega City-One, o którym mówi mu sprawca tej międzywymiarowej teleportacji: Wredna Maszyna. Ów łotr, którego wygląd jest naprawdę wredny, łajdacki, wstrętny, a podkreśla to regulator ,,czachowania” wrogów umieszczony na jego zdezelowanym czole, na rozkaz Sędziego Śmierć podstępem ukradł pas transmisyjny, którego zadaniem była teleportacja paskudnego Sędziego do Gotham. Dlatego też Batman w Mega-City One to czysty przypadek, a z przypadków rodzą się często najlepsze historie.
Zanim Bruce w roli ,,nietoperzastego” mściciela zaczął poważnie współpracować z Dreddem, ich pierwsze spotkania można było określić jako ,,krew, pot i… walka”. Surowość, sprawiedliwość, która nawet jeśli miałaby być mroczna, to wciąż byłaby sprawiedliwością, wypisana na wydłużonej, napiętej twarzy, jak rysujące się wytopione ze stali i okryte skórą mięśnie, to domena Dredda, którego stosunki z Batmanem można by opisać, przez określenie często przez Dredda używane: ,,Bydlaku… dostaniesz za to 10 lat”. I to jest piękne, niezwykłe i nietuzinkowe. Te 4 historie, w których swoją niebagatelną rolę odegrał współpracujący z Sędziami Pożogi, Pomoru, Strachu i Śmierci, Joker, gdzie małe cameo zaliczył również Scarface, były zakrapiane, wręcz mocno wyrażone przez styl graficzny legend tworzących zarówno dla „2000 AD” i „DC Comics”: Murraya, Bisleya, Semeiksa, Cama Kennedy’ego i innych. Natomiast Grant i Wagner jako scenarzyści, również, co istotne, wykonali tytaniczną pracę, dając fanom płynne, rozbudowane pod względem fabularnym, dzieło, A rysunek, wypełnienia, uwypuklenia dokładnej, dostosowanej do przekazu fabularnego, jak i emocjonalnego niniejszego zbioru, sylwetki postaci, aktów ich ruchu, ale i całej, rozpisanej na planszach przestrzeni dookoła nich porażał, wzbudzał konsternację. Te wytarte, przepuszczone przez jakiś filtr, jakby rozmyte, pokryte mgiełką o barwie szczotkowanego aluminium, przy tym agresywne: kolory i kształty; ta graficzna całość owych czterech historii, doskonale opowiadało wszystkie spotkania Batmana i Dredda oraz ich walkę z napitym, zapadającym się pod wpływem zła i mroku, występkiem zarówno po stronie Gotham, jak i Mega-City One. Ten zbiór to abstrakcja, fenomen i wzór Crossoveru z prawdziwego zdarzenia, pomiędzy Uniwersami. Dodatkowa powiastka komiksowa z Lobo, który jest lubiącym wyzwania anarchistą, spotykającym Dredda, która kończy niniejszy zbiór komiksów tylko to potwierdza.
Nigdziebądź Mike Carey
7,3
Nigdziebadź to kolejna piękna baśń autorstwa genialnego pisarza. Baśń mocno oparta na swym klasycznym baśniowym schemacie, ale oryginalna w szczegółach, czyli wszystko jak być powinno – zborna, mądrze rozwijająca się fabuła, zaskakująca tylko tym, co zaskakiwać powinno, czyli zgrabnymi detalami, a nie nieprawdopodobnymi splotami przypadków lub nielogicznym następstwem zdarzeń. Co najważniejsze i najbardziej charakterystyczne, niewiarygodną lekkość pisania ma pan Gaiman. Nie tylko na poziomie operowania piórem, ale także a może nawet przede wszystkim na poziomie odwagi sięgania po nietypowe sposoby narracji, wynikającej z literackiej samoświadomości i uzasadnionej pewności siebie. Dzięki pisarskiemu kunsztowi ów brak typowości nie jest – jak to bywa u wielu innych twórców, mniej biegłych w sztuce – sztuczny i irytujący, lecz ujmujący i zachwycający. I tyle ode mnie, bo mógłbym już tyko powtarzać to, co napisałem o Amerykańskich bogach i Gwiezdnym pyle. Mistrz, mistrz. Jeden z tych, co to rodzą się raz na wiele wiele lat.