Nieodgadniony Maureen Johnson 7,3
ocenił(a) na 58 tyg. temu 5/10
Ostatnio postanowiłam wreszcie osbiście przekonać się, ile warty jest "Nieodgadniony" od Maureen Johnson.
Już na początku zaskoczyły mnie 2 rzeczy.
Po pierwsze: akcja dzieje się na dwóch płaszczyznach; teraźniejszej, opisującej perypetie Stevie Bell i przeszłej, dziejącej się w 1936 i dotyczącej wydarzeń związanych z zagadkowym porwaniem rodziny Ellinghama. A po drugie; spodziewałam się, że będzie to raczej książa z dreszczykiem skierowana do młodszych nastolatków, z bohaterką, która trafia do czegoś na kształt Hogwartu.
Jednak książka nie wywarła na mnie dobrego efektu. Tylko przebitki na wydarzenia rozgrywające się w Akademii w 1936 ratuja tę pozycję. Mają w sobie coś intrygującego i niepokojącego.
-Stevie jest antypatyczna i wkurzająca. Niestety autorka nie umie kreować bohaterów. Postacie drugoplanowe są płaskie i jednowymiarowe, odgrywają rówież znikomą rolę w fabule. Np. Janelle to typowa pogodna przyjaciółka, takie ekstrawertyczne sunshine będące przeciwagą dla wyalienowanej głównej bohaterki. Bardziej niż Stevie irytowała mnie tylko Ellie. Brudna, niechlujna, bez poczucia własnej godności, narzucająca się, ale jakoś dziwnie uznwana za sympatyczną i powszechnie lubianą.
-Kolejny minus to sama szkoła. Akademia Ellinghama to tak na prawdę szkoła do elitarnych dupkowatych dzieciaków, którym wydaje się, że są ponadprzeciętnie wyjątkowi. Jak wspomniałam, autorka nie potrafi kreować bohaterów, więc w ich wyjątkowość trudno uwierzyć. Poza tym ich "super zdolności", które zadecydowały o ich przyjęciu do szkoły są śmieszne (ktoś nakręcił filmik na youtuba, ale co z tego, że IQ ma na poziomie muszki owocowej). Bohaterowie mają po 17, 18 lat, a zachowują się jak 14-latkowie (i nie pomaga, że o uczniach tłumacz pisze "chłopiec", "dziewczynka") Uczenia się w tej książce w ogóle zdaje się nie być, a nauczyciele to zgraja pajacy. Wobec tego nie mogę uwierzyć, że "Akademia Ellinghama szkoli największych przyszłych geniuszy w USA". Ha ha, wybacz autorko.
-Przez 3/4 książki wieje nudą, coś zaczyna się dziać, gdy na kampusie pojawia się trup. Nie liczcie na porządne śledztwo, nocne zwiedzanie zakurzonych korytarzy szkoły, zbieranie poszlak itp. Stevie poza gadaniem, jak dobrze obeznana jest w sprawie Ellinghamów, nie robi nic. Wszystkie odkrycia bierze z księżyca i klei je na ślinę, bo serio nie dysponuje żadnymi solidnymi poszlakami.
-Nie rozumiem po kiego pierona Larry ciągnie ze sobą Stevie na poszukiwania zaginionego, skoro jej obecność nie jest potrzebna -wskazała miejsce, do którego wszyscy wiedzą jak dotrzeć. Zero logicznych przesłanek, jedynie taka, że autorka chciała, by Stevie konieczne była przy znalezieniu trupa.
-Ale najgorszy okazał się być wątek romantyczny. Totalne 2/10 bleee. Gdy na horyzoncie pojawił się nasz amant (swoją drogą niechlujny, głupkowaty łachmaniarz) najpierw zaśmiałam się do siebie "haha, nie mówcie mi tylko, że to będzie on". Potem moją reakcją było "Nieee, dlaczego ON?"
-I kolejna niemiła niespodzianka na koniec, "Nieodgadniony" to 1 część trylogii, więc nici z zakończenia sprawy. Ehhh, na prawdę zaciekawiła mnie spawa Ellinghama i myślałam, że będzie to zamknięta historia, a tak muszę przekopać się przez kolejne tomy, co chyba zrobię, bo aktualnie nie mam nic innego do czytania w akademiku.
NIE POLECAM, poszukajcie sobie czegoś lepszego do czytania. To mierna młodzieżówka, a kryminał jeszcze gorszy.