Zakazana miłość Linda Francis Lee 6,8
W zasadzie łatwo było przewidzieć, że im dalej tym ciemniej, więc treść i jej mroczność nie powinno być zaskoczeniem. A jednak była.
Podobnie jak w poprzednich częściach sporo mieszaniny: ja… ty… ja… ale albo się przyzwyczaiłam, albo nie było jej już tak dużo. Bonusem całości jest niewątpliwie wprowadzenie do historii całej rodziny. I choć udział braci z żonami jest ze względów oczywistych mały, jest to przyjemny element. Zawsze dobrze się przekonać, że te poprzednie HEA nadal trwają. No i rodzice, ich konflikt, wyciągane z przeszłości fakty mocno działają na czytelnika.
Najbardziej polubiłam tych bohaterów. Chyba najbardziej byłam w stanie ich zrozumieć i uchwycić się nie tylko tego co w tle, ale również miłości, fascynacji, romansu. Najwięcej go tutaj było, choć podobnie jak w poprzednich częściach, fabuła obfitująca w zdarzenia i przewrotność losu.
Chyba dla mnie była to najbardziej spójna część. Najmniej w niej panowało chaosu, trochę mniej traumy, albo innego rodzaju. No i w końcu znalazła się dziewica w tej serii, bo do tej pory to ze świecą szukać, włącznie z nestorką rodu przed ślubem. Podobała mi się bardzo. Być może nawet najbardziej ze wszystkich.
Podsumowując trzy części, trzech braci:
Jak dobrze przeczytać od czasu do czasu dobrego historyka. Odpowiednio rozbudowanego, z wyważoną ilością scen namiętnych, a co ważniejsze dopasowaną do całości. Fajnie.
Ale wcale nie jest to łatwa lektura. Zdrady, zabójstwa, wykorzystywania, gwałty to i jeszcze wiele dotyczy głównych bohaterów. Nie kogoś dalekiego, ale tych najważniejszych. Tych za których trzymamy kciuki i którym kibicujemy.
Zdecydowanie zabrakło mi zakończenia konfliktu rodziców braci H. Bo oni to historia opisywana przy okazji tych trzech pierwszoplanowych. Znowu historia oparta na zdradzie i oszustwie, ale i niezaspokajaniu potrzeb tej drugiej strony. Bardzo wzruszająca, pełna dumy i honoru i głupiej zawiści, niedojrzałości. Tego tutaj nie ma. I wcale nie musiałoby skończyć się wielkim pojednaniem. Nawet pewnie zabrzmiałoby ono szalenie niewiarygodnie, ale jak nie przepadam za epilogami, tutaj go brakuje. Niby jest jedno małe zdanie, ale wcale nie jestem przekonana, czy znaczy to co znaczy i czy aby ja nie doszukuję się czegoś więcej.
Książka kończy się w pół zdania. Jakby zginęły kartki ostatnie, a nikt tego nie zauważył. Szkoda. Wielka szkoda. Nieczęsto epilog jest na groma, tu na zakończenie serii jest boleśnie wskazany.