Podróże króla Madagaskaru Jean-Christophe Rufin 6,5
ocenił(a) na 623 tyg. temu Ta książka jest dobra jako barwna przygodówka historyczna. Natomiast jest zbyt stronnicza, aby można ją było użyć do obiektywnej analizy władzy centralnej i jej stosunku do klas ludowych i szlacheckich. Głównemu bohaterowi, kiedy myśli o demokratycznej wolności, nawet przez świadomość nie przejdzie możliwość przetransferowania przez cesarza (lub cara) części przywilejów szlachty na lud, czyniąc tę masę większościową siłą demokratyczną (ale po stronie kompetentnej władzy centralnej, która chroni przed nadużyciami kapitału prywatnego samorządnej szlachty, duchowieństwa, handlarzy, bankierów i urzędników). Cesarz, z punktu widzenia szlachty, może wyglądać na złego tyrana, a w tym samym czasie może jawić się jako dobry zarządca z punktu widzenia chłopów i mieszczan. W narracji tej opowieści wyraźnie brakuje tego podstawowego obiektywizmu, ale to raczej częste zjawisko w książkach gdzie główne postacie tkwią od urodzenia w zakonserwowanej przywilejami wyższej warstwie polityczno-kapitałowo-militarnej (z poczuciem wielkiej dumy i z przypudrowaną, cywilizacyjną wyższością rasową). Tacy bohaterowie, nawet kiedy przypadkowo utracą jakikolwiek majątek, to i tak mają duże szanse na stosunkowo szybkie poratowanie się wzajemnymi adoracjami klasowymi (nawet na tzw. obczyźnie),z typowo instrumentalnym sposobem traktowania ludzi z niższych stanów. Ta opowieść to pięknie (dlatego, że niechcący) pokazuje.
Główny bohater bardzo wprawnie wykorzystuje klasyczne techniki (opisane np. przez Przemysława Wielgosza w opracowaniu: „Gra w rasy. Jak kapitalizm dzieli, by rządzić”, 2021) m.in. do dzielenia tubylców, w celu posłużenia się nimi jako tanią siłą zbrojną i roboczą. Chociaż Beniowski w pewnym momencie doszedł do wniosku, że w dłuższej perspektywie czasu, lepiej jest jednoczyć ludzi niż ich dzielić oraz twierdził, że wcale nie przygotowywał gruntu pod przyszłą kolonizację Madagaskaru, to jego sposób usprawiedliwiania się jest mało przekonujący. Ekspedycja do Madagaskaru była sponsorowana przez Francję, a przy zawieraniu traktatów o przyjaźni z tubylcami deklarował działanie w imieniu władz tego europejskiego kraju. Musiał przecież mieć świadomość, że Francja jest rządzona poprzez twardą hierarchię, a nie braterskie rady plemienne, i że wymiana gubernatora jest tylko kwestią wersalskiego kaprysu. Musiał też mieć świadomość, że nie ma szans w starciu zbrojnym z dużym krajem europejskim, gdy ogłosi się niepodległym władcą Madagaskaru. Tym bardziej, że jako światowiec wiedział co się dzieje z wyspami na oceanach, jak drapieżnie są traktowane przez ówczesne mocarstwa. Prawdopodobnie megalomania Beniowskiego osiągnęła już ten poziom, gdzie zaczął wierzyć w realność utworzenia niezależnego królestwa na prowincji, a to złudzenie dodatkowo wzmacniał nieproporcjonalny przykład niepodległości Stanów Zjednoczonych Ameryki.