Warszawianka, absolwentka Wydziału Wiedzy o Teatrze w warszawskiej PWST, dziennikarka. W latach dziewięćdziesiątych rozpoczęła pracę w Polskim Radiu, przygotowując audycje o tematyce kulturalnej dla radiowej Trójki oraz Jedynki i Dwójki. Jeszcze w czasie studiów zainteresowała się historią teatru i filmu żydowskiego w Polsce.
Cała historia przedwojennego polskiego kina, wytwórni Sfinks i Aleksandra Hertza jest niesamowicie ciekawa i zdecydowania za mało znana, szczególnie przez młode pokolenie (do którego sama się zaliczam, teraz nadrabiam zaległości, bo to naprawdę fascynujący okres). Także plus dla autorek za zajęcie się tym tematem. Ale sama książka rozczarowuje - średni styl, bardzo dużo ogólników, powtarzanie się. Mimo to polecam, bo warto wiedzieć o Sfinksie.
Nie wiem dlaczego ta pozycja dostałą dość niską ocene. Przecież dla pasjonatów tematu jest rzetelnie opracowana, temat jest ciekawy i warty zaangażowania, stosunkowo mało zbadany. Dobne nieścisłości, dośc nonszalancko potraktowane niektóre fakty i skłonność do kilkukrotnego powtarzania tych samych historii nie zasługują na tak surową ocenę.
Wychodzimy od postaci Hertza,założyciela i spiritus movens całego przedsięwzięcia. Na poczatku kinematograf w Polsce nie miał łatwej drogi do serc publiki. Sfinks sąsiadował z utworzonym wcześniej Iluzjonem, a zainteresowanie było umiarkowane. Właściciele uciekali się np do łączenia wizyty w teatrze z pokazem filmu by przyciągnąć widzów.
Największe słąwy takie jak aktorzy, ale i scenarzyści czy reżyserzy zostali przedstawieni, Wile się można dowiedzięć o początkach filmu polskiego, tratowanego nei jako sztuka tylko dobry geszeft. Specjalnością konkurencji stało się kino w języku jidysz. Przyglądamy się słabiutkiej fabule dzieł które powstały w Sfinksie, trochę lepszych warsztatowo adaptacjom literatury ze Smosarską, Junoszem-Stępowskim lub słąbiznom w stylu Niewolnicy zmysłow z Polą Negri. Ciekawa materia,choć nie najlepsza prezentacja zagadnienia.