Broda zalana krwią Daniel Galera 7,3
ocenił(a) na 817 tyg. temu Powieść specyficzna, która silnie wciąga w swoje uniwersum mimo znikomej akcji, niekiedy wręcz ospałej. To co prawda gorąca, namiętna Brazylia, ale żadne tam wielkomiejskie, intensywne Rio czy Sao Paulo, a mała, położona nad samy rozległym oceanem Garopaba, ożywiająca się jedynie w sezonie, później zaś znów zapadająca z letarg na całe długie miesiące.
Nasz bohater przyjeżdża tu, by uzyskać jakieś informacje o swoim dziadku, który mieszkał w Garopabie całe lata i ponoć został tutaj zamordowany. Ponoć, ponieważ nikt nie widział ciała, a całą sprawę otacza podejrzane milczenie. Wiedzie go ciekawość i wspomnienie ostatniej rozmowy z ojcem, przed popełnieniem przez niego samobójstwa. Same nieszczęścia i dopusty boże w tej rodzinie. Nasz bohater pozostaje w tak dużym konflikcie z bratem, że tylko matka ma szansę jakoś między nimi pośredniczyć. Każdy tu jakiś osobny, sam na sam w własnymi demonami. Dziadek wybrał samotność, podobnie ojciec… teraz wkracza na tę drogę on, chłopak bez imienia – wnuk. Pod względem psychologicznym rzecz bardzo ciekawie przez autora poprowadzona, umotywowana i zwieńczona naprawdę zaskakującym zakończeniem.
Rozpytując o dziadka bohater zderza się ze ścianą, milczącą i niechętną, nieustępliwą. Dziwne wrażenie potęguje się jeszcze, gdy w odzewie na drastyczny artykuł o brutalnej zbrodni na młodej dziewczynie napotykamy podobny mur, jakby miasteczko celebrowało na zewnątrz szczęśliwość i beztroskę, ukrywając jakąś straszną prawdę, nie przyjmując do wiadomości niczego, co mogłoby tę plastikową dekorację zaburzyć. Właśnie ów tajemniczy niepokój, przeczucie czegoś więcej, o wiele więcej, co w każdej chwili może wychynąć spod powierzchni, nie pozwala nam oderwać się od powieści, po prostu przykuwa do niej.
Bohater cierpi na dość rzadką neurologiczną przypadłość – nie potrafi zapamiętać twarzy poznanych osób na dłużej niż parę minut. Jest to dla niego duży problem, a dla nas dodatkowa wartość, bowiem otrzymujemy wnikliwą charakterystykę przewijających się przez jego życie ludzi, tak, jak próbuje ich sobie skatalogować w umyśle.. Nasz bohater „odrzuca twarz i uczy się rozpoznawać ludzi po ich stosunku do życia, problemach, historiach, ubraniach, gestach, głosach, po sposobie pływania, po postępach, jakich dokonują w wodzie. Ich cechy tworzą diagram, który potrafi przywoływać i studiować w wolnych godzinach.” To lepsze nic za każdym razem pytać – czy ja cię znam?
W tym miejscu, w Garopabie, dość często aura, natura, zdaje się przejmować władzę nad światem, nad człowiekiem, każąc mu się jej poddać, podporządkować swoją aktywność temu, co mu podyktuje, a niekiedy po prostu zatrzymać się, zastygnąć i chłonąć widowisko, jakie dla niego przygotowała. Kojące, gdy „woda staje się gładka i lustrzana, a fale tworzą spokojne i długie rzędy, które załamują się nieopodal plaży, wzbijając grzebienie pary pod słońce, pojawiające się właśnie nie wiadomo skąd. Wierzchnia warstwa ślizga się po falach w kierunku przeciwnym do ich biegu. Ocean wycofuje się, pas piasku powiększa się i temperatura nieco spada.” Albo obrazy wręcz hipnotyczne, przyprawiające o szybsze bicie serca, kiedy to „Ciemne chmury wznoszące się jak górskie szczyty zmierzają w stronę plaży, złowieszczy mur rozciągający się na niemal całej szerokości horyzontu, ale coś w nim jest nie tak. Burza porusza się i jednocześnie nie porusza.” Mężczyźni tutaj polują, sieciami, harpunami, kuszą, żyją na co dzień obok ogromnych fok i wielorybów, są świadkami ich wymierania z powodu ekologicznych zaniedbań. Wieczorem odwiedzają bary, korzystają z uciech płatnych dziewcząt i emocji pokera na pieniądze. To dzikie życie, zależne od chwili, kaprysu pogody i porannego kaca.
Ta drapieżność i nieumiarkowanie rozsadzają zdania powieści, każą im niepokojąco drżeć, trzeszczeć, grozić eksplozją. Idylliczny widoczek słonecznej plaży i surferów pomykających po falach jest zaledwie listkiem figowym przykrywającym prawdziwą rzeczywistość, surową, przesądną i bardzo bliską prymitywnej natury. ”To trochę przerażające. Legendy mogą być niegroźne, ale ludzie, którzy w nie wierzą, czasem tacy nie są.” Mamy tu posmak tajemnicy, duchy snują się po plaży, nawiedzają domy, jakby ziemia u brzegu oceanu nie chciała ich puścić w dalszą drogę, jakby miały tutaj jeszcze jakieś zadanie do wykonania. Być może rzeczywiście mają…
Realizm magiczny wespół z zatrważającą rzeczywistością miasteczka zastygłego w posezonowym niebycie, rodzi niepokój, który plącze ludziom myśli i przywołuje zwiewne fatamorgany. Ocean zdaje się rozmawiać z człowiekiem, dawać mu znaki, ostrzegać, wielkie cielska wielorybów podpływają bardzo blisko, wyrzucając fontanny wody. Człowiek czuje się tutaj bardzo mały i bezbronny wobec bezkresnej panoramy na styku wody i nieba, niczym nie ograniczonej, a myśli o reinkarnacji, duchowym odrodzeniu, coraz silniej wybrzmiewają w oczyszczonym samotnością umyśle.
Każdy pragnie wiedzieć, skąd się wywodzi, poszukuje siebie w wizerunkach przodków, próbuje zrozumieć własne pragnienia i wybory w kontekście rodzinnych wzorców. Bohater tej klimatycznej i zaskakującej powieści próbuje poskładać własną tożsamość z rozbitych fragmentów, w których legendę trudno odróżnić od prawdy, a poszukiwania te konfrontują go z samym sobą, z tym, czego z własnej przeszłości nie przepracował, z dramatyczną historią dziadka i ojca, w końcu także z podejrzliwą i zabobonną społecznością smaganej przez oceaniczne wiatry Garopaby. Jej mieszkańcy obawiają się ruszania tego, o czym nie chcą pamiętać, co pochowali mentalnie na zarośniętym cmentarzu. Kroczymy tu po cieniutkiej linii odgraniczającej halucynację, mroczną marę od realnego świata i często dajemy się tej iluzji uwieść.
Książkę przeczytałam dzięki portalowi: https://sztukater.pl/