Sedno spisku. „Kształt ruin” Juana Gabriela Vásqueza

Tomasz Pindel Tomasz Pindel
08.12.2020

„Sto lat samotności” i „Narcos”, zmysłowe tropiki i bezkarność kokainowych baronów: to chyba najczęstsze skojarzenia z Kolumbią. „Kształt ruin”, najnowsza powieść Juana Gabriela Vásqueza, która właśnie ukazała się po polsku w przekładzie Katarzyny Okrasko i inaugurując katalog imprintu Czarnej Owcy „Echa”, pokazuje, że na tamtejszą rzeczywistość spojrzeć można zupełnie inaczej, a kolumbijska literatura kryje prawdziwe i nieoczywiste skarby.

Sedno spisku.  „Kształt ruin” Juana Gabriela Vásqueza

W szkołach kładą nam do głów, że ten, kto mówi w wierszu, to nie poeta, tylko podmiot liryczny, a w prozie nie autor, tylko narrator. „Kształt ruin” to jedna z tych książek, które obalają ów literaturoznawczy uzus: narrator powieści nazywa się Vásquez, napisał kilka książek o dokładnie takich samych tytułach i takiej samej treści jak autor, ba – jeśli prześledzimy różne szczegóły biograficzne, okaże się, że zasadniczo wszystko się zgadza. Kolumbijczyk stosuje tu chwyt nienowy – na gruncie hiszpańskojęzycznym korzystał zeń choćby z wielkim powodzeniem Javier Cercas w „Żołnierzach spod Salaminy” i, nade wszystko, w „Prędkości światła”, ale wcześniej przecież i Borges – i czyni to bardzo skutecznie, od razu stawiając czytelnika przed ogromnym dylematem: fikcja to – czy jednak wszystko prawda?

Opowieść podjęta zostaje w chwili, kiedy nasz narrator ogląda w telewizji relację z aresztowania niejakiego Carlosa Carballo, zatrzymanego podczas próby kradzieży z muzealnej gabloty marynarki kolumbijskiego męża stanu Jorgego Eliécera Gaitána. Dla wszystkich widzów to po prostu ciekawostka, news o jakimś wandalu albo wariacie; tylko Vásquez wie, że epizod ten stanowi logiczne zakończenie całego łańcucha wydarzeń. I tak, wychodząc od jej końca, zaczyna snuć swoją historię.

Juan Gabriel Vásquez

Już na pierwszych stronach poznajemy najważniejszych jej aktorów, między którymi rozegra się ta niesamowita gra. Vásquez, pisarz, przechodzący przed trudne chwile w związku z przedwczesnym przyjściem na świat córeczek; Carballo, fascynat, a może wprost maniak opętany obsesją spisku i próbujący rozwikłać jedną z najważniejszych zagadek w historii kraju; Jorge Eliécer Gaitán, polityk kolumbijski z lat 40., wielka nadzieja wielu rodaków na społeczny przełom, zamordowany w kwietniu 1948 roku: zabójstwo to stało się zarzewiem zamieszek w Bogocie, tak zwanego „Bogotazo”, w wyniku którego zginęło około pięciu tysięcy osób. Dużo? Oczywiście, ale w ciągu najbliższej dekady miała się ta liczba okazać ledwie kroplą w morzu… Pojawiają się oczywiście inne postaci: zabójca Gaitána, pewien polityk z początku XX wieku, także zamordowany, i cała galeria innych postaci, w tym Gabriel García Márquez, którego wspomnienia z czasów „Bogotazo” odegrają tu niepoślednią rolę.

Taka liczba nazwisk i odniesień do historii może peszyć polskiego czytelnika, który niespecjalnie orientuje się w dziejach owego odległego kraju. Dla nas Kolumbia to nade wszystko narcos, a ściślej: Pablo Escobar. O tym, jak żyło się Kolumbijczykom w tamtej epoce, i jak to było, kiedy wielki baron narkotykowy upadł, pisał zresztą Vásquez znakomicie w innej swojej powieści, w „Hałasie spadających rzeczy”. Niemniej Escobar to tylko epizod, wcale nie najkrwawszy, w długiej historii kolumbijskiej przemocy.

Bo nad tym krajem – i nie ma w tym stwierdzeniu retorycznej przesady – wisi jakieś fatum. W zasadzie od samego początku jej niepodległej historii dochodziło w Kolumbii do politycznych morderstw i wyniszczających wojen domowych: Simón Bolivar musiał uciekać przed zamachowcami; w wyniku tak zwanej Wojny Tysiąca Dni (oraz amerykańskich intryg) kraj stracił Panamę; owocowy koncern United Fruit Company omotał kraj swoimi mackami (pisze o nim, acz na przykładzie Gwatemali, Mario Vargas Llosa w swoich najnowszych „Burzliwych czasach”) krwawo tłumiąc robotnicze protesty (pamiętacie pewnie scenę masakry na plantacji bananowej w „Stu latach samotności”: to nawiązanie do autentycznego wydarzenia z 1927 roku). Nieszczęściem Kolumbii była plemienna, rytualna wręcz rywalizacja między stronnictwami liberałów i konserwatystów, którzy polityczny spór przemienili w odwieczną wojnę na wyniszczenie. Kto ciekaw, niech sięgnie do „Błękitnych dni” Fernanda Vallejo, kolejnego kolumbijskiego prozaika, bezlitosnego dla swojego kraju i swoich rodaków: jego opis instynktowej nienawiści między klanami i inwokacja do maczety, niezawodnego narzędzia rozrachunków, na długo zostaje w pamięci.

Krwawa machina rozpędziła się na dobre właśnie po zamachu na Gaitána. Następujące po niej dziesięć lat przeszło do historii jako „La Violencia”, Przemoc: to najkrwawszy okres w już przecież tak krwawych dziejach Kolumbii. Szacuje się, że zabito wówczas od 200 do 300 tys. osób. A potem pojawił się narkobiznes (jego początki Vásquez także opisuje w powieści „Hałas spadających rzeczy”) i organizacje paramilitarne – w tym FARC, który przejął kontrolę nad ogromną częścią kraju (o działalności tej organizacji przeczytać można we wstrząsającej relacji porwanej przez partyzantów i przetrzymywanej latami w dżungli Ingrid Betancourt pod tytułem „Każde milczenie ma kres”). Proces wychodzenia z tej matni wciąż trwa.

Czytelnik zatem, jak się rzekło, może się poczuć speszony tym ogromem – ale nie powinien. Po pierwsze dlatego, że Juan Gabriel Vásquez nie rzuca nas na głęboką wodę, tylko rzeczowo wprowadza w meandry kolumbijskiej historii. To nie jest książka tylko dla Kolumbijczyków, o czym dobitnie świadczy jej międzynarodowy sukces. Tak, można bardzo dużo dowiedzieć się o tym kraju (a jak ktoś chciałby sobie uporządkować wiedzę, to zawsze może złapać za „Gorączkę latynoamerykańską” Artura Domosławskiego, który kapitalnie syntetyzuje kolumbijski chaos, oraz po tom współczesnych reportaży Macieja Wesołowskiego „Café Macondo”), ale sednem „Kształtu ruin” jest coś innego. Ta fascynująca relacja ze śledztwa, operująca faktami, zaopatrzona w zamieszczony w tekście materiał zdjęciowy, sprawiająca wrażenie solidnego śledztwa dziennikarskiego, to przede wszystkim anatomia zbrodni politycznej i zrodzonej w jej wyniku teorii spisku. Skojarzenie zamachu na Gaitána z zamachem na Kennedy’ego nasuwa się automatycznie i w powieści także poddane zostaje solidnej obróbce. Popkultura od dekad karmi się tego rodzaju sprawami – ileż to filmów, książek i komiksów z zamachem w Dallas mieliśmy okazję poznać?! – ale Vásquez idzie głębiej, wnika nie tyle w samą teorię, tylko w to, co takie teorie nam, zwykłym ludziom, robią, do czego służą, co dają. To niesamowita mieszanina faktów i zmyślenia ułożona w formę powieści, która także jest niezwykłą hybrydą gatunkową i czyni nas, czytelników, bezbronnymi.

Tyle że to taki absolutnie czytelniczo pożądany stan bezbronności.

Kolumbijczycy przytłoczeni codzienną przemocą, nad którą nie mają nawet czasu się zafrasować, pozwolili, żeby ten niegroźny w gruncie rzeczy człowiek rozpłynął się jak cień w wieczornym mroku. Nikt więcej o nim nie myślał. To między innymi jego historię chcę opowiedzieć.

„Kształt ruin”, Juan Gabriel Vásquez

Książka „Kształt ruin” jest już do kupienia w księgarniach online

Artykuł na podstawie książki „Kształt ruin” we współpracy z Wydawnictwem Czarna Owca


komentarze [1]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Tomasz Pindel 08.12.2020 12:06
Autor/Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post