rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

„The love hypothesis” ma ogromny potencjał, by pretendować najlepszej książki tej jesieni. Dlaczego zawiesiłam poprzeczkę tak wysoko? Otóż zrobiła to sama autorka. Przede wszystkim miejsce akcji osadziła na Wydziale Biologii Uniwersytetu Stanforda. Sądzicie, że nie ma nic bardziej nudnego? Błąd. Oczywiście, mamy do czynienia z bohaterami, dla których nauka i stały rozwój to główny cel w ich życiu, jednak za zamkniętymi drzwiami laboratorium, do którego mają dostęp jedynie nieliczni, rozwinęła się całkiem interesująca historia. Otóż z dnia na dzień głównym tematem rozmów studentów, doktorantów oraz profesorskiej kadry stał się romans młodej doktorantki Olive Smith z doktorem Carlsenem – postrachem studentów i głównym bohaterem ich koszmarów zarówno na jawie, jak i w śnie. Jednak jest pewien haczyk – ich związek jest „udawany”. A przynajmniej właśnie tak sądzi Olive.
Cała książka utrzymuje się w klimacie romansu, gdzie (przez liczne perypetie bohaterki oraz zabawne komentarze i porównania) mocno zarysowany jest wątek komediowy, jednak istotny jest również poruszony przez autorkę temat równouprawnienia na wydziałach uczelnianych, w szczególności zdominowanych przez mężczyzn. Właśnie to stanowi ważną cześć tej historii. Dowiadujemy się, jakich nieprzyjemnych sytuacji doświadczają doktorantki ze strony kolegów z wydziału, a nawet poruszony jest problem mobbingu w relacji student-promotor.
Siłą napędowa jest niezaprzeczalnie Olive i jej silny charakter (chociaż panikująca wersja Olivie również jest urocza). Od samego początku między nią a doktorem Carlsenem daje się wyczuć napięcie, które przyprawia o zawrót głowy. Natomiast TO co się dzieje pod koniec rozdziału piętnastego oraz pewne zdanie, które pada z ust doktora Carlsena (zbereźnicy, tak o TO chodzi!) to już absolutny kosmos. Słowem - puszczają wszelkie hamulce. Mnie przyszło jedynie wachlować sobie dłonią - na zmianę z przeklinaniem wydawnictwa, bo umowny się, to wszystko ich wina. Dalej uważam, że pewne książki powinny posiadać ostrzeżenie – Polityka „jeszcze jeden rozdział i idę spać” nie istnieje w przypadku tej książki!. Ale do samej autorki pretensji mieć nie będę – wręcz przeciwnie! Kocham jej styl, historię skąpaną w prężnej dawce błyskotliwego humoru, a także sposób w jaki wykreowała postacie Olive i Adama (rozmarzone westchnienie). Z niecierpliwością czekam na jej kolejną książkę!
„The love hypothesis” polecam. Must read tej jesieni.

„The love hypothesis” ma ogromny potencjał, by pretendować najlepszej książki tej jesieni. Dlaczego zawiesiłam poprzeczkę tak wysoko? Otóż zrobiła to sama autorka. Przede wszystkim miejsce akcji osadziła na Wydziale Biologii Uniwersytetu Stanforda. Sądzicie, że nie ma nic bardziej nudnego? Błąd. Oczywiście, mamy do czynienia z bohaterami, dla których nauka i stały rozwój to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Wytrwaj przy mnie” daję mocne 9/10 👌 Przede wszystkim nie jest kalką romansów, które obecnie zdominowały rynek, ani nie powieka ich schematów. Osobiście zniechęcają mnie książki, w których wątki, akcja, a czasem i historia bohaterów, są podobne do dziesiątek innych już wydanych powieści. Pod tym względem „Wytrwaj przy mnie” potrafi zaskoczyć czytelnika, a to chyba najważniejsza cecha dobrej książki. Plus - jest to romans z morałem, a nie zwykła romantyczna historyjka, o której się zapomni zaraz po odłożeniu książki.

„Wytrwaj przy mnie” daję mocne 9/10 👌 Przede wszystkim nie jest kalką romansów, które obecnie zdominowały rynek, ani nie powieka ich schematów. Osobiście zniechęcają mnie książki, w których wątki, akcja, a czasem i historia bohaterów, są podobne do dziesiątek innych już wydanych powieści. Pod tym względem „Wytrwaj przy mnie” potrafi zaskoczyć czytelnika, a to chyba...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Anna Bellon kolejny raz udowodniła, że nie ma sobie równych jeśli chodzi o tworzenie słodkich, romantycznych historii rodem z amerykańskich seriali. California Boy jest gorącym niczym kalifornijskie słońce romansem, gdzie wzloty i upadki budującego się związku Lizzy i Danny"ego łapią czytelnika za serce i sprawiają, że bez opamiętania zatraca się w lekturze. Polecam wszystkim, którzy wierzą, że prawdziwa miłość potrafi pokonać wszelkie przeciwności losu i dzięki której jesteśmy w stanie pokochać samych siebie.

Anna Bellon kolejny raz udowodniła, że nie ma sobie równych jeśli chodzi o tworzenie słodkich, romantycznych historii rodem z amerykańskich seriali. California Boy jest gorącym niczym kalifornijskie słońce romansem, gdzie wzloty i upadki budującego się związku Lizzy i Danny"ego łapią czytelnika za serce i sprawiają, że bez opamiętania zatraca się w lekturze. Polecam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Obecnie mamy do czynienia z rozkwitem nowego gatunku zwanego "romansem mafijnym", gdzie erotyka i pseudogangsterka przeplatają się wzajemnie, niejednokrotnie tworząc jedynie płytkie podłoże do niezbyt lotnego wątku fabularnego. To sprawia, że dość sceptycznie i z pewnym rozczarowaniem patrzę na nowości. Jednak, gdy Agnieszka Lingas-Łoniewska Pisarka napisała do mnie w środku nocy "musisz koniecznie przeczytać tę książkę!", w mojej głowie zaświeciła się lampka ostrzegawcza. Czyżby światełko w tunelu? Powiew świeżości i całkiem nowe spojrzenie na romans mafijny?
Przeczytałam. I muszę to napisać: Co. To. Była. Za. Książka! Kartki ubywały w oka mgnieniu, a zmyślnie poprowadzona fabuła sprawiła, że nie mogłam oderwać się od czytania. A gdy już to robiłam, to z rozdrażnieniem napędzanym frustracją. Historię Marty Małeckiej, zaginionej córki góry rosyjskiej bratwy, czytałam z wypiekami na twarzy, naprzemiennie z niewybrednymi przerywnikami w postaci rozluźniających słów z literką "r" w środku. Dziewczyna zostaje uprowadzona i wywieziona do Sankt Petersburga, gdzie poznaje prawdę o swoim pochodzeniu. Zostaje wplątana w rodzinne intrygi, staje się marionetką w rękach ojca, przy czym nie traci zimnej krwi i mimo wszystko stara się uciec. Jest też wątek miłosny między Martą, tytułową Matrioszką, a Nikołajem, jej ochroniarzem, a jednocześnie egzekutorem w bratwie. Na prawdziwy laur uznania zasługuje konstrukcja postaci Marty, która zachowuje przytomność umysłu, a jej zachowanie jest realne, rzeczywiste. Paulina Jurga mocno weszła w środowisko rosyjskich worów. Merytoryka, która odbija się w powieści, znajomość środowiska świadczy o dogłębnym researchu, czym autorka zaskarbiła sobie moje serce i uznanie. Co najbardziej mnie zaskakuje? To debiut. Debiut i to tak oszałamiający, że wykracza poza wszelką skalę. Fabuła jest dopracowana, tło rzetelnie odwzorowane, wiedza ugruntowana, związek przyczynowo-skutkowy na zaskakująco dobrym poziomie, a bohaterowie wykreowani na autentycznych i... przerażających. Jeszcze żaden debiut nie wprowadził mnie w tak pozytywne osłupienie.
Czy polecam? Oczywiście, że TAK! Szczególnie czytelnikom, którzy cenią sobie wielowątkowość oraz mieszanie gatunków – romans, sensacja, dramat, thriller... Według mnie to must have tego roku. I jestem przekonana, że kolejny tom "Marionetka" również zagości na mojej półce. Innej opcji nie ma. Autorce gratuluję z całego serca (mentalna owacja na stojąco) i czekam na drugi tom!
Polecam!!!

Obecnie mamy do czynienia z rozkwitem nowego gatunku zwanego "romansem mafijnym", gdzie erotyka i pseudogangsterka przeplatają się wzajemnie, niejednokrotnie tworząc jedynie płytkie podłoże do niezbyt lotnego wątku fabularnego. To sprawia, że dość sceptycznie i z pewnym rozczarowaniem patrzę na nowości. Jednak, gdy Agnieszka Lingas-Łoniewska Pisarka napisała do mnie w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Poradników nigdy nie traktuje z przymrużeniem oka. Podchodzę do nich bardzo osobiście i staram się zaleźć w nich punkty, które adekwatnie pasują do mojej osobowości, bądź stylu życia. Czego się nie spodziewałam to to, że Silna i kobieca zostanie ze mną na stałe, bo nawet podświadomie stosuję wskazówki zasugerowane przez panią Groover.

A pani Rachaer Groover zna się na rzeczy. Jest mówczynią motywacyjną i założycielką Projektu JIN - międzynarodowej społeczności kobiet, które zajmują się rozwojem osobistym i duchowym oraz wspierają w tym inne przedstawicielki płci pięknej. W swojej pierwszej na polskim rynku książce pokazuje, jak wzmocnić swoją indywidualność, wejść w głębsze związki z innymi i odkryć na nowo własną zmysłowość.

Książka stanowi pewnego rodzaju dowód na to, że kobieta skupia się jednocześnie na wielu polach; czy to zawodowym, rodzinnym, prywatnym... seksualnym. Mamy podzielność uwagi, potrafimy rozwiązać nie jeden konflikt i odnosimy większe sukcesy zawodowe. Kobieta jest postrzegana inaczej niż dziesięć lat temu - jest nie tylko boginią ogniska domowego, ale także potrafi całkiem sprawnie kierować działem w korporacji, nie mówiąc już o manewrowaniu między karierą a życiem intymnym. Jesteśmy nadal postrzegane jako te bezbronne i niewinne i też bardzo często potrafimy to przeświadczenie wykorzystać. Niemniej jednak nie jesteśmy wcale słabą płcią. Jak być tą niezależną i silną kobietą w świecie, gdzie liczy się przede wszystkim sposób, w jakim postrzegają nas osoby trzecie. I faktycznie, coraz częściej widzę, że kobieta jest stawiana na równi z mężczyzną, choć zdarzają się haniebne przypadki, że nasza płeć znajduje się na przegranej pozycji, ale taki sposób myślenia powoli odchodzi już do lamusa.

Co najważniejsze, nie możemy bać się życia oraz swojej wewnętrznej potrzeby bycia kobietą. Czasami trzeba być uległą i podporządkowaną, kiedy indziej pokazać pazurki i krzyknąć głośne "Veto!" Książka Silna i kobieca uczy, w jaki sposób możemy odnaleźć się w otaczającym nas świecie. Jak funkcjonować i balansować na granicach tego co wolno, a tego co konieczne. Jak zwalczać nasze negatywne emocje i zachowania, a jak "odżywić" naszą duszę. A przede wszystkim musimy nauczyć się kochać swoje ciało i żyć w harmonii z samym sobą i wewnętrznym "ja", tak samo jak umieć rozdzielić strefę seksualności od strefy serca, których drogi nierzadko się krzyżują.

Silna i kobieca jest pisana fantastycznym, bo prostym i przystępnym stylem. Czytając nie odnosimy wrażenia, że to po prostu kolejna pozycja na liście dokonań pewnej profesorskiej tęgiej głowy. Tę książkę pisze kobieta o kobietach i dla kobiet. Nie wytyka błędów, acz delikatnie naprowadza na właściwe tory starając się by czytelniczka sama wpadła na to, co robi źle ze swoim podejściem do życia czy z samym życiem w związku. Podobają mi się zamieszczone ćwiczenia, które pojawiają się pod koniec każdego rozdziału, jak i podsumowanie stanowiące wypunktowanie najważniejszych tez - to ostatnie jest opatrzone stylową ramką z romantycznymi zawijasami, co bardzo przypadło mi do gustu.

Jak już wspomniałam na wstępie, do pewnych książek podchodzę niezwykle osobiście, i nierzadko ma się to w przypadku poradników. Chociaż czasami zapieram się, że "Prędzej uwiedzie mnie "Rozważna i romantyczna", niż "Silna i kobieca". Aczkolwiek zdziwiłam się niezmiernie, że mój umysł zepchnął gdzieś tam na dalekie krańce świadomości, że Silna i kobieca to tylko poradnik. Bo książkę czytałam z ciekawością, a później z rosnącą fascynacją. Eksperymentowałam z zamieszczonymi ćwiczeniami i muszę przyznać, że jestem zadowolona.

A najbardziej zadowolona z książki była moja mama, u której kilka miesięcy temu wykryto raka. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak jedna zwykła książeczka mogła pomóc przeciętnej kobiecie borykającej się z zdrowotnymi problemami. Teraz jest po operacji i nie mogę poznać własnej matki. I chyba mówiła poważnie, że napisze do autorki list z osobistymi podziękowaniami.

Nic więcej nie dodam. Bo skoro moją sceptyczną mamuśkę potrafiła odmienić jedna lektura, to co mogę powiedzieć? Tylko postawić kropkę nad "i".

:)

Poradników nigdy nie traktuje z przymrużeniem oka. Podchodzę do nich bardzo osobiście i staram się zaleźć w nich punkty, które adekwatnie pasują do mojej osobowości, bądź stylu życia. Czego się nie spodziewałam to to, że Silna i kobieca zostanie ze mną na stałe, bo nawet podświadomie stosuję wskazówki zasugerowane przez panią Groover.

A pani Rachaer Groover zna się na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Normalnie za Czerwień rubinu w życiu bym nie sięgnęła. Ani w tym ani w kolejnym. Jakoś nie kręciły mnie misje w czasie w wykonaniu nastolatków… Jednak przyznam, że siedząc w bibliotece i odkładając książki na półkę, ta przez przypadek wyślizgnęła mi się z rąk i upadając otworzyła się w dość ekscytującym momencie. Przypadek czy przeznaczenie? Fakt faktem, zarwałam noc dla Rubinu. I nawet obejrzałam film. I jedno i drugie skomentuję krótkim… WOW.

Jak to często bywa na początku każdej powieści (ale proszę, nie zrażajcie się do tego) Gwen jest zupełnie normalną nastolatką, która ma wielu oddanych przyjaciół, masę szalonych pomysłów i potrafi korzystać z życia. Mieszka wraz z mamą i dwojgiem rodzeństwa w starym domu należącym do zimnej, nieprzystępnej i całkowicie powściągliwej babci… która woli, by zwracać się do niej Lady Arista. Wraz z nimi mieszka dziwny lokaj Pan Bernhard, cioteczna babka Maddy, oraz ciotka – druga córka Lady Aristy – wraz z Charlottą, rówieśniczką Gwen, mająca wiele przywilejów, w tym uwagę samej Lady Aristy. Tak ułożone sprawy są nawet na rękę Gwen, bo przynajmniej nie musi, tak jak kuzynka Charlotta, jeździć w towarzystwie babki na jakieś dziwne spotkania jakiegoś tajnego bractwa. Gwen zdaje sobie sprawę, że jej rodzina od pokoleń powiązana jest z podróżami w czasie, i że w każdym pokoleniu wstępuje jedna osoba, która posiada gen umożliwiający przeniesienie się do dowolnej epoki. Dlatego od momentu narodzin Charlotty, cała rodzina dwoiła się i troiła by w pełni wykorzystać potencjał dziewczyny – od nauki tańca, historii, języków, po floret czy jazdę konną.

Jednak w dniu szesnastych urodzin Gwen, dokładnie jeden dzień po urodzinach Charlott, dziewczyna przenosi się w czasie do XVIII wieku! Gwen zostaje ostatnią, dwunastą podróżniczką w czasie, przez co zamyka krąg. Jako partnera i pośredniego nauczyciela ma dziewiętnastolatka, przystojnego Gideona. Eh, gdyby historyczne misje w czasie były tak proste, jak zakochiwanie się!

Pierwszy tom Trylogii Czasu wciąga. Właściwie najodpowiedniejszym słowem byłoby tu, że można dosłownie „wskoczyć” w wir akcji. Książka jest dowcipna, obłędnie romantyczna – oczywiście, czym byłaby książka dla młodzieży, gdyby nie miłosne rozterki nastolatek -, jednak takie aspekt książki nie przeszkadzają by stworzyć fajną fabułę thrilleru, fantastyki i to wszystko połączyć ze starą dobrą przygotówką młodzieżową. Ta powieść wciąga do tego stopnia, że z miejsca chce się przeczytać dalsze części, a później żałować że się skończyło czytać tak szybko, bo mimo że wszystkie wątki zostają zamknięte i czuje się błogość, to… i tak mam ochotę skulić się w kącie pokoju z myślą „Jak ja teraz przeżyje bez zaciętej Gwen i dwulicowego przystojniaka Gideona"… no w którym i tak koniec końców się zakochałam. Wątek romantyczny jest przeuroczym dodatkiem – chociaż nie. Jest jego częścią stanowiącą idealne dopełnienie i scalenie całej historii. Autorka zręcznie manewruje między światem współczesnym a tym historycznym, który mi z początku wydawał się całkiem odległy i muszę przyznać, że czekałam na potknięcie pani Gier. Jednak w tej kwestii czekało mnie nie małe rozczarowanie. Obrazowość z jaką autorka opisuje zamierzchłe czasy, wystrój wnętrz, stroje czy budowle a nawet topografie miasta, świadczy o niemałym przygotowaniu do stworzenia takiej książki.

Czerwień rubinu może i jest zakwalifikowana jako literatura młodzieżowa i może nawet została stworzona z myślą o młodych, przepełnionych romantyzmem dziewczętach, żądnych przygód zaciętych chłopczycach, czy zakochanych w fantastyce młodych kobietach… Ale skoro dwudziestoparoletnia kobieta totalnie oszalała na punkcie Gideona i przygód podróżników z rodu Montrose i de Villiers… to jednak w tej książce musi być to COŚ, po którym nie można spokojnie przespać nocy.

ZAPRASZAM na anneethlinnscott.blogspot.com

Normalnie za Czerwień rubinu w życiu bym nie sięgnęła. Ani w tym ani w kolejnym. Jakoś nie kręciły mnie misje w czasie w wykonaniu nastolatków… Jednak przyznam, że siedząc w bibliotece i odkładając książki na półkę, ta przez przypadek wyślizgnęła mi się z rąk i upadając otworzyła się w dość ekscytującym momencie. Przypadek czy przeznaczenie? Fakt faktem, zarwałam noc dla...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Do tej pory żadna książka tej autorki mnie nie zawiodła. I jeszcze pół roku temu nie przypuszczałam, że cokolwiek przebije sukces Trylogii Zakrętów Losu, powieści trzymających w napięciu do ostatniego akapitu. Jednak W szpilkach od Manolo przerosły moje oczekiwania. O tysiąckroć.

Liliana to trzydziestopięcioletnia panna pracująca w dużej korporacji. Zawsze w szpilkach, zawsze elegancka. Nie narzeka na pieniądze, ma trzy koty, dla których jest ukochaną pańcią - albo, myśląc po kociemu, niewolnikiem, który czyści kuwety i daje jeść. Ma za sobą burzliwy związek, więc pozostaje głucha wobec matki wtrącającej się w jej życie uczuciowej (albo jej brak). Ma trzy ukochane przyjaciółki, za które mogłaby wskoczyć w ogień. Słowem? Życie - sielanka!
Gdyby tak jeszcze pojawił się ten jedyny, ten Wybrany, który zapełniłby pustkę w jej sercu...
Cóż, można powiedzieć, że stało się to szybciej niż myślała. A konkretnie ten ktoś zajął jej miejsce parkingowe... A Liliana czego jak czego, ale nie lubi gdy ktoś się wpycha na jej miejsce. I to oznacza wojnę, w której uczucie gra tytułową rolę.

Coś Wam powiem na samym wstępie. Dawno nie płakałam ze śmiechu czytając książkę. Przy filmie wiadomo, ma się ten efekt wizualny, natomiast przy książce musi nam wystarczyć jedynie wyobraźnia. Ale opanowanie tej sztuki wcale nie jest takie trudne, szczególnie jeśli ma się książki Łoniewskiej pod ręką.

Liliana, pierwszoplanowa bohaterka, rozbraja swoją otwartością i wolnością wypowiedzi. Kobieta mówi to, co myśli i robi wiele rzeczy zanim zdąży je przemyśleć. Słowem, jej działania skupiają się na czynach a nie bezsensownym biadoleniu. W swoich wypowiedziach niejednokrotnie ucieka się do sarkazmu, jak i toczy zaciekłe spory z samą sobą - i w tym momencie chciałabym zaznaczyć - gdy Liliana coś komentuje, to nie sposób nie śmiać się na cały głos. Dlatego tak bardzo wierzę w autentyczność Liliany. Dosłownie jakby stała obok mnie i razem ze mną nabijała się z Lejdi czy oceniała prężne działania korporacji (dalej nazywanej fabryką).
Tak myślę, że Liliana to taki model nowoczesnej kobiety. Z dużą rezerwą podchodzi do życia i nie obchodzi ją, czy jej koleżanki-rówieśniczki już powychodziły za mąż i mają dzieci, czy też realizują się zawodowo. Postać Liliany to cała esencja kobiecości, a autorka idealnie oddała naszą prawdziwą kobiecą naturę. Lubimy oceniać innych, szczególnie osobniczki tej samej płci. Nie jesteśmy cierpliwe, chociaż zarzekamy się, że jest inaczej. Nie słyniemy z opanowania i długoterminowego podejmowania decyzji, bo jak każda siebie zna, w większości przypadków staramy się myśleć intuicyjnie, a nie kalkulować wszystko po sto pięćdziesiąt razy. Chociaż zanim wybierzemy się na randkę przekopiemy szafę wzdłuż i wszerz zanim w końcu nie stwierdzimy rzeczy przesadnie oczywistej: "Nie mam co włożyć!"
Sarkazm nie opuszcza Liliany nawet wtedy, gdy zawiązuje się najbardziej mroczna część Szpilek... a no tak, bo nie powiedziałam najważniejszego. Chyba Agnieszka Lingas-Łoniewska nie mogłaby spać spokojnie, gdyby nie dodała jakiegoś wątku sensacyjnego. Chociaż, ucząc się własnych błędach mogę stwierdzić, że właściwie w jej książkach nic nie dzieje się schematycznie. I niczego do końca nie można przewidzieć. A ostatecznie osoba, która była przeze mnie podejrzana okazała się niewinna, natomiast gdy nazwisko psychopaty zostało ujawnione... szczęka mi opadła.
Właściwie Łoniewska powinna mieć jakiś fundusz na rekonstrukcje szczęk wszystkich swoich czytelników.

W całość powieści zręcznie wplątane są korporacyjne gagi; między innymi skarbonka na przekleństwa czy karteczki w lodówce z prośbą do właściciela o uprzątnięcie produktów, które lada chwila same wypełzną z półki. I w tym momencie sama się zastanawiam, czy książka jest bardziej komedią, czy bardziej kryminałem... Ale moim zdaniem, lepiej bawiłam się z płacząc ze śmiechu, niż trzęsąc się ze strachu. A co do tego pierwszego, moja rodzina może wszystko potwierdzić. Jak leżałam na dywanie w salonie i dosłownie zalewałam się łzami nie mogąc złapać oddechu. Cóż, przyzwyczaiłam się do ich min wyrażających obawę o moje zdrowie psychiczne.


W szpilkach od Manolo to spontaniczna powieść, w której przyjaźń i miłość grają pierwsze skrzypce. Liliana uczy nas czym jest spontaniczność i odwaga, oraz że czasami warto wpuścić na nasze miejsce parkingowe księcia z bajki na mechanicznym rumaku marki BMW, by nasze życie nabrało rumieńców. Bo życie trzeba brać jak leci. Bez obietnicy, zarzekania się czy niepotrzebnej przysięgi. Czasami warto pójść na żywioł i pozwolić, by los sam nami kierował.

zapraszam anneethlinnscott.blogspot.com

Do tej pory żadna książka tej autorki mnie nie zawiodła. I jeszcze pół roku temu nie przypuszczałam, że cokolwiek przebije sukces Trylogii Zakrętów Losu, powieści trzymających w napięciu do ostatniego akapitu. Jednak W szpilkach od Manolo przerosły moje oczekiwania. O tysiąckroć.

Liliana to trzydziestopięcioletnia panna pracująca w dużej korporacji. Zawsze w szpilkach,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jak wam się zdaje, ile czasu potrzeba, by cały wasz życiowy dorobek runął jak domek z kard? Dokładnie. Wystarczy sekunda.

Kim przekonała się o tym dopiero, gdy musiała uciekać z Nowego Jorku. Od dzieciństwa była związana ze sportem, a teraz w dorosłym życiu była prężnie działającym agentem PR promującym młodych zawodników. Jej instynkt był niezawodny; bez trudu potrafiła przeszkolić wschodzącą gwiazdę footballu na pierwszą konferencje prasową, uczulić ją na działanie z zaskoczenie cwanych paparazzi, nauczyć życia w luksusie... I właśnie ten instynkt wył jak syrena strażacka, gdy na horyzoncie pojawił się Lloyd, najnowszy klient firmy Kim. Jednak w tym momencie zepchnęła zdrowy rozsądek na granice umysł wydając się w niebezpieczny romans.
Burzliwy koniec następuje na eleganckim przyjęciu, całkowicie nieoczekiwanie dla młodej dziewczyny. Upokorzona i rozżalona wraca tej samej nocy do rodzinnej miejscowości, Avalon. Znajduje schronienie w pensjonacie, należącym do jej mamy, który jest przystanią dla ludzi, będący w tzw. stanie przejściowym.
Kim powraca do korzeni, jednak w jeśli myślała, że odnajdzie spokój i harmonię, mocno się myli. Na jaw wyjdą sekrety, o których dziewczyna nie miała pojęcia. Niegdyś rodzina Kim należała do wyższej klasy - rodzice mieli mieszkania i domy w co lepszych miejscowościach wypoczynkowych, inwestowali w nieruchomości. I właśnie teraz wychodzą na jaw szczegóły testamentu ojca, który uczynił matką Kim jedyną spadkobierczynią. Spadkobierczynią długów. Kim musi szybko coś wymyślić, żeby pomóc mamie i ochronić pensjonat.
I właśnie teraz, kiedy dziewczyna stara się nie myśleć o facetach i związkach, w pensjonacie nieoczekiwanie zjawia się gwiazda miejscowego footballu, Bobby Crutcher z synem.
Wydawać by się mogło, że zarówno Kim jak i Bobby ostatnie o czym mogliby myśleć to miłość. Jednak serce nie sługa...

Wszystko skupia się na Fairfield House, wielobarwnego pensjonatu prowadzonego przez matkę naszej bohaterki, Kim. Okiennice mają wyrazisty kolor,tak samo jak ściany pomalowane na wszystkie kolory tęczy. Budynek z rotundą i licznymi wieżyczkami wyglądający jak tort weselny, a w środku wnętrze przypominające skupisko różnych stylów wymieszanych ze sobą. Jednak w tym całym chaosie można było się doszukać pewnego logicznego wyjaśnienia; w pensjonacie mieszkają różni ludzie, w różnym wieku i o różnych charakterach, ale łączy ich jedno; każde z nich zakończyło pewien etap w życiu i zastanawia się, co dalej. Właśnie w dawnej rezydencji należącej do dziadków Kim czuje, że musi zwolnić tępo. Cały czas skupiona na własnej karierze i życiu zauważa, że nie poświęcała matce wystarczająco dużo czasu, czego dowodzą wychodzące na jaw problemy finansowe po śmierci taty. Uciekając z Nowego Jorku myślała, że właśnie w Avalonie odnajdzie spokój i chociaż na chwilę przestanie myśleć o utraconej pracy, skandalu i spalonym związku. Jednak szok, którego doznaje po odkryciu sytuacji finansowej mamy, zmusza Kim do zakasania rękawów i pomocy ostatniej osobie, jaka jej została.
Do pensjonatu trafia także Bobby z dwunastoletnim synem. On i AJ spotykają się po raz pierwszy i to w dość dramatycznych okolicznościach i oboje są równie niepewni względem siebie. Nie znają się i mają pewne opory, żeby sobie zaufać. W sytuacji, w której się znaleźli są skazani na swoje towarzystwo czy to im się podoba, czy też nie. Bobby uczy się, jak być ojcem dbającym o potrzeby syna. Cóż, szkoda że nikt nie wydał poradnika na ten temat, ale na całe szczęście ma pod ręką sympatyczną i dobrotliwą Kim.
Spodobała mi się kreacja postaci Kim. W pracy była ambitną osobą, mocno zaangażowaną w każdy projekt, jednak ulokowała uczucia w złym facecie. Teraz kiedy grunt usunął jej się spod stóp próbuje odnaleźć swoje prawdziwe ja. Często cofa się w czasie odwiedzając wspomnienia z dzieciństwa, z liceum, z dawnych lat, w których rodzina i sport liczyły się dla niej najbardziej. Próbuje odnaleźć dziewczynę, którą była nim kariera pochłonęła ją do reszty. Więc kiedy Bobby pojawia się na progu pensjonatu Fairfield House, Kim stara się zepchnąć na bok dziwną fascynacje obłędnie przystojnym mężczyzną. Jednak z upływem dni ich więzi zacieśniają się, a obustronna fascynacja przeradza się w coś znacznie poważniejszego.

Książki pisane przez Susan Wiggs mają w sobie coś nieodpartego. Z pozoru proste historie angażują emocjonalnie każdego czytelnika, a bohaterowie stają się naszymi przyjaciółmi, z którymi dawno nie mieliśmy kontaktu i dzwonimy by dowiedzieć się co u nich nowego. Uśmiechasz się i płaczesz z nimi, wzdychasz, marzysz, wściekasz się, próbujesz doszukać się prawdy z rozsypanych puzzli zwanych życiem.
Spotkanie nad jeziorem - z pozoru zwykły romans, nic bardziej banalnego... jednak historie Kim i Bobby'ego przed tym, jak się spotkali oraz bohaterowie drugoplanowi są prawdziwym majstersztykiem, do którego z ochotą będę powracać.

Jak wam się zdaje, ile czasu potrzeba, by cały wasz życiowy dorobek runął jak domek z kard? Dokładnie. Wystarczy sekunda.

Kim przekonała się o tym dopiero, gdy musiała uciekać z Nowego Jorku. Od dzieciństwa była związana ze sportem, a teraz w dorosłym życiu była prężnie działającym agentem PR promującym młodych zawodników. Jej instynkt był niezawodny; bez trudu potrafiła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Patrzę na ten śnieg padający za oknem... i to nie nastraja mnie zbyt optymistycznie. Tęsknie za słońcem, za beztroskim przesiadywaniem w ogrodzie na hamaku z książką w rękach i z psami drzemiącymi w cieniu drzewa. Może to małe pocieszenie, ale dlatego postanowiłam zabrać się za jakąś mało ambitną książkę, tętniącą romansem i cudownym letnim słońcem. Harlequin pełną gębą, jednakże niosący terapeutyczną moc.

Osiemnastoletnia Kari Asbury marzy o wyrwaniu się z małego, zapomnianego przez Boga sennego miasteczka. Chciałby poznać życie inne niż do którego była przyzwyczajona. W Possum Landing nikt nie jest anonimowy, a życie toczy się wolnym rytmem niezmiennie od lat. W dniu swojego balu maturalnego, Kari decyduje się postawić wszystko na jedną kartę i ucieka do Nowego Jorku. Nikt nie spodziewał się po Kari tak nierozważnej decyzji, a w szczególności młody zastępca szeryfa Gage Reynolds, który wiązał z dziewczyną pewne plany. Kompletnie zadurzony w nastoletniej Kari, starszy o sześć lat Gare zamierzał się oświadczyć zaraz po balu maturalnym. Jednak los chciał inaczej.
Kari Asbury wraca po ośmiu latach do Possum Landing, aby dokonać finalizacji testamentu babci. Zaplanowała, że zorganizuje remont domu i jak najprędzej sprzeda posiadłość nie narażając się na kontakt starymi znajomymi, a przede wszystkim starając się nie wpaść na dawnego narzeczonego. Niestety, wystarczył jeden dzień w Possum Landing, by zostać nowinką numer jeden w najnowszym serwisie plotkarskim, być zakładniczką w napadzie na bank, a jedyną osobą, która rzuciła się na ratunek mieszkańcom był szeryf Gage Reynolds. Zaskoczenie ze spotkania było niczym w porównaniu z gorącym uczuciem, które odrodziło się niczym feniks z popiołów.

Potrzebowałam takiej zdwojonej dawki najzwyklejszego romansu. Nie lubię banalnych historyjek, gdzie zakończenie daje się przewidzieć już po kilku stronach pierwszego rozdziału. Rozstania i powroty mimo mało chwytliwej nazwy są same w sobie dość sympatyczną i wciągającą lekturą. Nie jest to ambitna książka tętniąca napiętą akcją, niemniej w znaczny sposób poprawia humor, szczególnie że sytuacja za oknem nie nastraja optymistycznie.
Bohaterami książki są Kari Asbury i starszy od niej Gade Reynolds. Kari została wychowana przez babcię, podczas gdy rodzice zajęci karierą naukową podróżowali po całym świecie. Była zafascynowana nieznanym światem anonimowych ludzi, jakie miały do zaoferowania wielkie miasta. Od dłuższego czasu marzyła o karierze modelki, dlatego pewnego dnia postanowiła zaryzykować, mimo że w Possum Landing miała zapewnione spokojne, sielskie życie, a przede wszystkim mogła liczyć na zakochanego w niej do szaleństwa zastępce szeryfa.
Gade Reynolds zobaczył kawał świata podczas służby w wojsku, był znacznie dojrzalszy i starszy od nastoletniej Kari. Posiadał własne priorytety, miał dobrą pracę, dlatego nietrudno zgadnąć, że w wieku prawie dwudziestu czterech lat myślał o założeniu rodziny. Zakochany w Kari planował oświadczyć się zaraz po balu maturalnym, jednak nie brał pod uwagę najważniejszego - że młoda dziewczyna z prowincji będzie chciała poznać smak życia na wolności, zwiedzić świat i rozwijać się.
Dopiero po latach, gdy Kari wróciła do Possum Landing zaczęło odżywać dawne uczucie, a przede wszystkim, nie była już nierozważna dziewczyną żyjącą marzeniami, a świadomą życia kobietą, która spełniła się jako modelka i teraz, bogata o nowe doświadczenia, mogła pomyśleć o stabilizacji.
Jednak czy oboje odważą się zaryzykować i raz jeszcze postawić na uczucie, które pogrążyło się w kamiennym śnie na lata?

Styl książki jest bardzo podobny do Nory Roberst, ale ma w sobie coś nowego, coś czego nie potrafiłam zdiagnozować i trafnie nazwać. To po prostu wciąga. Bo nudę zostawiamy za drzwiami za śniegiem.
Czasami może nas irytować zachowanie głównej bohaterki, która z niejasnych dla mnie przyczyn nie odpowiada na zaczepki obecnej konkurentki do ciała Gadea - tak, do ciała, a nie do serca, gdyż naszej pani dziennikarce nie zależy wcale na uczuciach szeryfa, lecz na jego fizycznych... zdolnościach. Wyobraźcie sobie sytuacje, że taka franca naskakuje na was w supermarkecie, wyzywa i jeszcze przejeżdża wam po palcach wózkiem z zakupami. Ja bym nie wytrzymała i oprócz zwięzłego ostrzeżenia "nie pakuj nosa w swoje sprawy", odpłaciłabym tym samym. Może Kari zachowała się bardziej dojrzale ode mnie ignorując zaczepki Daisy.

Rozstania i powroty niosą pewne ważne przesłanie, zapewne ważne dla każdego z nas. Rodzina jest najważniejsza, tak samo jak korzenie. Jednak czasami ważniejsze jest to, kto wychowuje, daje miłość i pokazuje jak żyć, niż to, kto przyczynił się do sprowadzenia cię na świat. I co najważniejsze, błędy przeszłości nie mogą wpłynąć na naszą miłość.
Polecam każdej dziewczynie. Bo, powiedzcie szczerze, kiedy wszystkie marzenia małej dziewczynki już się spełnią, co będzie następne?

Patrzę na ten śnieg padający za oknem... i to nie nastraja mnie zbyt optymistycznie. Tęsknie za słońcem, za beztroskim przesiadywaniem w ogrodzie na hamaku z książką w rękach i z psami drzemiącymi w cieniu drzewa. Może to małe pocieszenie, ale dlatego postanowiłam zabrać się za jakąś mało ambitną książkę, tętniącą romansem i cudownym letnim słońcem. Harlequin pełną gębą,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niesmak. Żal. Rozczarowanie... Współczucie dla autora? (bo przecież się napracował nad książką, a powstał dziwny twór niezidentyfikowanej treści) Kompletnie nie wiem, jak jednym słowem opisać moje uczucia po przeczytaniu II części Mrocznego Serca. I kiedy pierwszy tom nie był aż tak zły, to dwójka woła o pomstę do nieba.

Tych, którzy nie pamiętają Mrocznego serca: Przeznaczeni, zapraszam do zapoznania się z recenzją z ubiegłego roku. >KLIK<

Jane ma wakacyjną przerwę przed studiami. Odwiedza babcię mieszkającą w Paryżu, która stara się zachęcić wnuczkę do aktywnego wypoczynku podczas zwiedzania miasta miłości. Jednak Jane ma pewne trudności w wykrzesaniu choć odrobiny uśmiechu czy pozytywnej energii. O dobrym humorze nie wspominając. Jane stara się nikogo nie obarczać swoimi problemami, jednak o zamęcie, który nieprzerwanie wiruje w jej sercu i myślach, wie tylko mama. I to właśnie mama wspiera córkę, by ta jak najmniej czasu spędzała nad rozmyślaniem o nim. O Luce.
Jane i Luka w jednej chwili tworzą szczęśliwą parę, obiecują sobie wieczną miłość i zaufanie, a w następnej - muszą się rozstać. Na zawsze.
Wobec Luki zostają postawione wymagania odnośnie rodziny i kraju. A co w związku z tym idzie - musi się ożenić z dziewczyną wybraną przez jego matkę.
Oboje cierpią katusze, ale brną dalej w życie wmawiając sobie, że przecież taki wybór jest dobry dla wielu ludzi.
W Paryżu Jane poznaje Sorena, studenta malarstwa, którego z początku nie darzy wielkim zaufaniem, jednak podświadomie czuje, że łączy ich więcej niż może przypuszczać. Ich przyjaźń zostaje wystawiona na ciężką próbę, gdy niespodziewanie Soren zjawia się na uczelni Jane jako jej... wykładowca.
Wtedy też wychodzi na jaw pochodzenie Sorena i jego powiązanie ze zbliżającym się ślubem Luki.
Jane musi zdecydować, czy chce mieszać się w rzekome szczęście swojego ukochanego i walczyć o miłość, czy też odejść. I starać się. Zapomnieć.

Nieśmiertelnych przeczytałam dokładnie w trzy dni i to tylko w drodze do pracy. A wierzcie mi, nie jadę godzinę, czy dwie. Zaznaczę, że tramwajem wychodzi około 30 minut. No ale dlaczego książkę czyta się tak szybko mimo, że liczy sobie 366 stron? A no pewnie dlatego, że literki są przeogromne, a papier gruby i ciężki. Wizualnie ma się wrażenie, że to książka na kilka dni, ale cóż, pozory mylą.

Fabuła - totalna klapa. Krążenie wokół tematu ślubu, niekończące się zmiany decyzji Jane odnośnie tego, czy walczyć o Lukę, czy może zostawić go w spokoju by związał się ze swoją narzeczoną, Lilą. Niby Jane jest bardziej dojrzała i zacięta niż w pierwszej części, kiedy to rysowała się jako zamknięta w sobie, zakompleksiona dziewczyna, jednak często dochodziło do konfrontacji stara Jane kontra nowa. Czasami miałam wrażenie, że czytałam wypowiedzi zdesperowanej i kompletnie nie wiedzącej co się wokół niej dzieje małej dziewczynki, która idzie tam, gdzie jej karzą, a później żałuje i marudzi.
Taka zdesperowana i niedojrzała bohaterka (chociaż zarówno Luka jak i Soren uważają ją za dojrzałą i rozsądną dziewczynę), może odrzucać i - tak jak w moim przypadku - irytować.

Właśnie chciałam napisać coś o plusach i pomyślałam sobie: Muuuuszę? Dlaczego? Trudno mi doszukać się czegoś fajnego.
Jak tom pierwszy był zdecydowanie na zadowalającym poziomie, tak drugi nudzi - bo tak naprawdę nic konkretnego się tam nie dzieje - i jest zwyczajnie błahy.

Może to nie jest idealna lektura, kiedy chcemy poczytać sobie coś ambitnego, ale dla tych, którzy czytali pierwszą część Mrocznego Serca, polecałabym dokończenie serii. Z powodów czysto formalnych.
No i sama okładka Nieśmiertelnych jest w sumie ciekawa.
Ale jeśli uważacie, że drugi tom Mrocznego serca ma w sobie coś ciekawego, napiszcie w komentarzach, cóż to takiego jest ;)


PS: Będzie trzeci tom. W sumie w drugim szału nie było, ale trójkę przeczytam z czystego sentymentu dla pierwszego tomu.
Mimo wszystko czekam na Dark Heart Surrender. A nóż, widelec, łyżeczka zdarzy się coś co mnie zaskoczy i choć w minimalnym stopniu rozweseli ;)

Niesmak. Żal. Rozczarowanie... Współczucie dla autora? (bo przecież się napracował nad książką, a powstał dziwny twór niezidentyfikowanej treści) Kompletnie nie wiem, jak jednym słowem opisać moje uczucia po przeczytaniu II części Mrocznego Serca. I kiedy pierwszy tom nie był aż tak zły, to dwójka woła o pomstę do nieba.

Tych, którzy nie pamiętają Mrocznego serca:...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wyobrażaliście sobie kiedyś, jak wygląda świat innych ludzi? Jak smakuje, jaką ma fakturę... jak pachnie? Ludzie głusi mają nie tylko własny język. To też inna kultura, zupełnie odmienny sposób bycia.

A dalibyście wiarę, że i oni chodzą na koncerty piosenkarzy, którzy rapują w języku migowym? Albo mają własne kawiarnie, videotelefony czy budziki z wibracją?

Właśnie w taki zamknięty na ludzi normalnych świat, wszedł Mika. Jak? Przypadkiem.

Nastoletni Mika właśnie zerwał z Sandrą, swoją pierwszą wielką miłością. A jak wiadomo, pierwsza miłość ma kwaskowy posmak. Nie do końca pogodził się z obecnym stanem rzeczy, a jego kumple uważają, że stał się wrakiem dawnego siebie. Jest bardziej drażliwy, zamknięty w sobie, a jego mózg cały czas nastawiony jest na odbiór swojej eks. Wszystko mu ją przypomina. Piosenki, zapachy, smak jedzenia, kolory... nawet graffiti na suficie pokoju.

Więc, kiedy pewnego dnia przez przypadek spotyka Sandrę i jej przyjaciółki w centrum miasta, śledzi je aż do kawiarni, gdzie w podziemiu akurat prowadzony jest projekt dla niewidomych - klienci siedzą w mroku i przez chwilę mogą poczuć się jak osoby niepełnosprawne. Jednak dla Miki słyszenie Sandry to tortura, toteż w pewnym momencie ucieka i tak trafia do Freak City. Miejsca, w którym poznaję piękną dziewczynę o imieniu Lea.

Głuchą dziewczynę.

Mika z jednej strony zafascynowany jest Leą i jej światem, z którym zetknął się po raz pierwszy, a z drugiej strony chce dać Sandrze pretekst do zazdrości. W przypływie chwili zapisuje się na kurs języka migowego i coraz więcej czasu zaczyna spędzać z Leą. Jej świat go intryguje, acz przeraża; świat głuchych to zamknięte społeczeństwo, gdzie obowiązują inne tematy do żartów, muzyka jest tu pojmowana inaczej niż dla nas, a przede wszystkim istnieje inny sposób prowadzenia konwersacji. Słowem, Mikę i Leę dzieli wszystko. Co też dziewczyna stara mu się nieustannie uświadomić.

I kiedy ponownie na scenę wkracza pewna siebie i piękna Sandra, Mika musi wybrać, z którą dziewczyną chce się teraz związać.

Jak już wczoraj pisałam, Freak City zauroczyło mnie już od pierwszej strony. Ta historia nie tylko uświadamia nam, że wokół nas są inni ludzie, którzy nie do końca są sprawni fizycznie, ale za to piękni wewnętrznie. I przede wszystkim, nie należy bać się ich inności.

Normalność jest przereklamowana, za to inność... fascynująca.

Mika to chłopak, który próbuje sobie poradzić z ogromnym zawodem miłosnym. Jasne, na początku zakopuje się w mule rozpaczy i woli przeżyć swoje życie jęcząc imię Sandry. Swoją drogą, jego pierwsza wybrana ani na chwilę nie zasłużyła sobie na mój przychylny uśmiech. Rysuje się jako osoba egoistyczna, małostkowa i całkowicie pozbawiona zasad. Zdaje sobie sprawę, że jest piękna, ma niebanalny talent muzyczny, a chłopcy przylatują do niej jak pszczoły do miodu. Traktuje życie, jak zabawę gdzie nie ma mowy o nudzie.

Z kolei Lea jest silną i ostrożną dziewczyną. Ma swój świat, swoich przyjaciół i swoje przyzwyczajenia. Od pierwszego momentu zauroczyła się Miką, ale nie chce wciągać go w swoje życie, dopóki nie uświadomi mu, na co się pisze. Jednak Mika nie zamierza rezygnować z intensywnego kursu nauczania języka migowego, ani nie jest też zrażony reakcją przyjaciół, którzy nie palą się wciągnięciem Lei do swojego kręgu. Właściwie to więcej zapału ma młodsza siostra Miki, kilkuletnia Iris, dla której język migowy to tajemnicze gesty, których można używać na lekcjach w szkole, kiedy nauczyciel nie widzi.



Bohaterowie są nastolatkami, jednak nie straszne im doświadczenia z życia osoby dorosłej. Mają za sobą swój pierwszy raz, pili już alkohol, niektórzy palą nałogowo i chodzą na imprezy. Dlatego przede wszystkim podoba mi się sposób, w jaki zmienia się świat postrzegany przez Mikę, gdy ten poznaje Leę.

Bo czy życie musi wiązać się z wieczną zabawą, brakiem poczucia nudy i monotonii?

Czy człowiek musi rezygnować z marzeń o zostaniu psychologiem, tylko dlatego że jest głuchy?

Może istnieje złoty środek, linia, która łączy wszystkie za i przeciw?

Moim zdaniem Freak City to wspaniała historia o tolerancji, przyjaźni i miłości. Bo nie zawsze ta pierwsza miłość jest silna i szczera. Być może właśnie ta kolejna jest czystym uwielbieniem, które zrodziło się z fascynacji i akceptacji drugiego człowieka.

Freak City uczy sposobu, w jakim wady można zmienić na zalety. A historia Miki i Lei to swego rodzaju wstęp do rozdziału zwanego dorosłym życiem.

Wyobrażaliście sobie kiedyś, jak wygląda świat innych ludzi? Jak smakuje, jaką ma fakturę... jak pachnie? Ludzie głusi mają nie tylko własny język. To też inna kultura, zupełnie odmienny sposób bycia.

A dalibyście wiarę, że i oni chodzą na koncerty piosenkarzy, którzy rapują w języku migowym? Albo mają własne kawiarnie, videotelefony czy budziki z wibracją?

Właśnie w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Życie człowieka to nieodłączna walka z samym sobą. To ciągłe pasmo wyborów, nieustanna walka z własnymi słabościami, w tym pokonywanie kolejnych zakrętów losu.
Mówią, że koniec wieńczy dzieło. A co dalej? Pustka? Nie dla mnie.
Może i nasz Łukasz Lukas Borowski zakończył pewien etap w życiu, paląc za sobą wszelkie mosty. Powrót do przeszłości nie jest możliwy, jeśli myśli się o przyszłości. Tej spokojnej, ustabilizowanej. Z nią przy boku.

Może się wydawać, że po dwóch tomach, w trzecim nie ma już nic specjalnego do dodania. Że będzie to zwyczajna retrospekcja Łukasza, podróż w przeszłość, kiedy jako Lukas stawiał pierwsze kroki w mieście. Nawet nie przypuszczałam, że właśnie tą książkę spośród wszystkich trzech pokocham najbardziej. Że właśnie przy niej będę się śmiać, płakać, irytować, przeklinać, bać. A jednak...

Ostatni wieczór jako kawaler. Większość mężczyzn zamówiłaby limuzynę i kazała się wozić po mieście od baru do baru, na końcu zaliczając gorące półnagie tancerki w barze ze striptizem. A przynajmniej tak przypuszczałam sądząc po dawnej naturze Lukasa. Jednak Łukasz Borowski zerwał z mrocznym światem i swoim dawnym wcieleniem. Ten wieczór wykorzystał na wyjaśnienia. A miał sporo do wytłumaczenia młodszemu Borowskiemu, Krzyśkowi. Co się stało feralnego wieczoru, gdy raz na zawsze wykreślił ojca ze swojego życia? Czym była kropla, która przepełniła czarę wzajemnej goryczy? Jakim cudem Łukasz z dnia na dzień stał się Lukasem zatracając w sobie resztki człowieczeństwa oraz tego, kim był kiedyś? Młodym, zdolnym chłopakiem myślącym o karierze muzycznej, kochający swoją matkę i kimś, dla kogo mały Krzysiek był wzorem do naśladowania. Łukasz Borowski umarł, a narodził się Lukas. Chłopak z miasta.

Ile się naczytałam książek, które nawiązywały do poprzednich części cyklu i tylko w minimalny sposób wnosiły coś więcej do fabuły? Odpowiem: nie będę nawet starała się policzyć. Pisane na siłę, nudne i mało błyskotliwe.
A jak jest w przypadku Historii Lukasa?
Moje głębokie westchnienie pełne zadumy powinno starczyć za odpowiedź.

Łukasz pokonuje czas zatracając się we własnych wspomnieniach. Jego spowiednikiem jest młodszy Borowski, Krzysiek, który był zbyt mały by pamiętać wieczór, gdy to ostatecznie starszy brat poróżnił się z ojcem. Do tej pory Zakręty Losu były przedstawione tylko z jednej strony - Kaśki i Krzyśka. Jednak jaka jest wersja wydarzeń Łukasza? Nawet nie przypuszczałam, że może być aż tak tragiczna. Teraz wydaje mi się, że to udręczony nastolatek dźwigający na swoich barkach zbyt wygórowane wymagania co do własnej przyszłości. Był ambitny i na pewien sposób wrażliwy; kochał grać na saksofonie marząc o karierze muzycznej. Ale był ktoś, kto nie mógł zrozumieć, że Łukasz tracił dla takich bzdetów czas, który mógłby przeznaczyć na naukę. Jego własny ojciec. Chciał, żeby starszy syn poszedł w jego ślady i został znanym i cenionym adwokatem. Doszło do tego, że każdy z nich powiedział o jedno słowo za dużo i zrobił o jedną rzecz za dużo. Przez ten jeden błąd ojciec stracił syna, matka ukochanego Łukasza, a Krzysiek brata. Natomiast Łukasz zatracił sam siebie. Wciąż mam przed oczami ten szczególny sposób, w jaki zaczęła się kariera Lukasa na mieście. Jedna osoba poznała go kolejnej i tak zaczął się łańcuszek kontaktów. Lukas stał się gangsterem, handlarzem i mordercą. On myślał i działał. Jego umysł był przestawiony tylko na jedną robotę. Pogrążał się w nadziei, że w tym całym mrocznym świecie znajdzie zbawienie od problemów - że w końcu zapomni. Odsunął od siebie rodzinę, aby ochronić ją przed światem, z którym się złączył. Jego serce pochłonęło mrok, aż do czasu gdy spotkał Małgosię.


"Rodzina mnie osłabiała, dlatego musiałem się od niej odsunąć. I systematycznie, krok po kroku właśnie to robiłem. Odsuwałem się. I wbrew temu, co siedziało głęboko ukryte w moim sercu, uważałem, że tak będzie najlepiej. I dla nich, i dla mnie. I że czuje się z tym doskonale. Nie ma to jako oszukiwać siebie samego."*

Muszę przyznać, że się autentycznie wzruszyłam czytając ich skomplikowaną historię. W Zakrętach Losu Gośka wydawała mi się być nabuzowaną hormonami nastolatką, której imponowało to, czym zajmuje się jej starszy od niej facet. Więc gdy oczami wyobraźni widziałam niewinną nastoletnią Gosię, która od pierwszego wejrzenia zakochuje się w mrocznym Lukasie, zostałam pozbawiona tchu. To było piękne, bo na jedną chwilę można dostrzec dawnego Łukasza, który goni za miłością, niegdyś ulotnym marzeniem, fatamorganą podziwianą z daleka, mitem i legendą. Bo przecież na takie dobre uczucie nie ma miejsca w świecie Lukasa, który żelazną ręką rządził mrocznym Wrocławiem.
I kiedy dochodzi do tragedii, która odbija się na życiu wszystkich bohaterów powieści, Lukas ostatecznie zamyka się na wszelkie bodźce ze strony świata. Nikomu nie pozwala zbliżyć się do siebie i do swojego życia, uważając że nie zasługuję na nic dobrego, a myśląc w ten destrukcyjny sposób, dobrowolnie skazuje się na samozagładę.
Jednak los ma wobec niego inne plany...

"- Tylko ja czasami zastanawiam się, czy skoro po drodze skrzywdziłem tak wiele osób, teraz mogę... - Łukasz spojrzał na Krzyśka szeroko otwartymi oczami, w których ten dostrzegał strach.
- Co możesz? - spytał łagodnie młodszy Borowski.
- Mieć życie... - szepnął Łukasz głosem pełnym bólu. - Normalne życie. Z nią. Moją Magdą..."**

Ten element romansu jest wzruszający i zarazem obłędny! Ból i rozpacz, odrzucenie i mrok. Wszystko scala się w jedna precyzyjną całość, także w niektórych momentach może stanąć czytelnikowi serce. Nie mogłam oderwać się od Historii Lukasa. Są momenty, w których jestem wściekła na Gośkę i wyzywam Lukasa od tchórzliwych drani. Wstrzymuję oddech, gdy dochodzi do momentu gangsterski porachunków z końcową egzekucją w Lukasowym Lasku. Swoją drogą autorka imponuje swoją umiejętnością kreowania postaci, zmyślnego tworzenia sytuacji, a w momentach, gdy na scenę wchodzi mroczny półświatek... zastanawiam się, skąd Agnieszka Lingas-Łoniewska czerpie swoje informacje na temat całego funkcjonowania mafijnego świata. Bo szczerze wątpię by aż tak dobrze zmyśliła niektóre rzeczy...
Podsumowując: wartka akcja, wciągająca historia człowieka szukającego odkupienia i fantastyczny styl autorki sprawia, że Zakręty losu doczekały się perfekcyjnego końca.

Chociaż... może to wcale nie koniec? W końcu Łukasz doznał odkupienia i odnalazł to, czego od początku sobie odmawiał i przed czym się wzbraniał. Uciekał od miłości, zarówno tej rodzicielskiej, braterskiej jak i od kobiety, która pokochała go naprawdę i przez to jeden błąd zaważył na życiu wszystkich bohaterów Zakrętów losu. Jednak w jego życiu pojawił się ktoś, komu mógł na powrót powierzyć swoje serce. I to właśnie jest początkiem nowego życia.
Historia Lukasa to genialne ukoronowanie całej trylogii, a przez swoją spowiedź Lukas doznaje czyszczenia i w ostatecznym rozrachunku na powrót staje się Łukaszem Borowskim.
Ma nowe życie. Nową miłość. Nowy początek.
Bo jak mawiała Wisława Szymborska "Każdy początek to tylko ciąg dalszy, a księga zdarzeń zawsze otwarta jest w połowie"****.

"Życie pozbawione miłości jest nic nie warte."***



*,**,*** cytaty pochodzą ze stron: 46, 93 i 154 Zakrętów losu: Historii Lukasa Agnieszki Lingas-Łoniewskiej

**** fragment wiersza Wisławy Szymborskiej Miłość od pierwszego wejrzenia


PS: Podczas lektury zapraszam do słuchania (oprócz genialnych kawałków zaproponowanych przez samą autorkę, który to spis znajduje się w książce), swoje dwa utwory, które moim zdaniem idealnie oddają klimat Zakrętów losu.

Ira - Mój bóg
Ada Szulc - Big love

Życie człowieka to nieodłączna walka z samym sobą. To ciągłe pasmo wyborów, nieustanna walka z własnymi słabościami, w tym pokonywanie kolejnych zakrętów losu.
Mówią, że koniec wieńczy dzieło. A co dalej? Pustka? Nie dla mnie.
Może i nasz Łukasz Lukas Borowski zakończył pewien etap w życiu, paląc za sobą wszelkie mosty. Powrót do przeszłości nie jest możliwy, jeśli...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W ciągu kilku ostatnich dni skończyłam czytać dwie najlepsze trylogie, jakie wpadły mi w ręce w ostatnim czasie. Zakręty losu Agnieszki Lingas-Łoniewskiej i Pięćdziesiąt odcieni James. Gdyby ktoś zdał mi pytanie, która seria spośród tych dwóch tytułów podała mi się najbardziej... nie umiałam bym wybrać. Obie równie namiętne, równie wciągające i równie emocjonujące. Po prostu tykające bomby zaklęte w pozornie nieszkodliwe kartki papieru. Absolutny majstersztyk.

Ostatnia część kultowej Trylogii Pięćdziesięciu Odcieni ostatecznie rozwiewa wątpliwości co do związku Anastasi Steele i Christiana Greya. On szukał jedynie fizycznego związku, koniec, kropka. Ale ona chciała więcej... Dwa przeciwne bieguny, inne przyzwyczajenia, odmienne charaktery. Ale jedno serce.
Anastasia i Christian Grey powracają z miodowego miesiąca spędzonego w Europie. Ana pierwszy raz podróżowała w otoczeni ekstremalnego przepychu; zabytkowe statki, drogie apartamenty, jeszcze droższe prezenty - od obrazów, po bransoletki. Świat erotycznych uniesień, w który wprowadził ją Christian, był dla niej obcy i niezrozumiały, a jednak podniecający. Natomiast świat bogatego Christiana, który lekką ręką wyrzuca kilka tysięcy euro za obraz przedstawiający trzy papryki, jest dla niej czarną magią. Ale prawdziwe niespodzianki czekają na nią po powrocie do domu. Jack knuje, spiskuje i ostatecznie posuwa się do najgorszego. Ana walczy o rodzinę, bo czuje że jej małżeńskie szczęście przecieka jej przez palce.
Wcześniej Ana bała się, że któregoś dnia bańka mydlana pęknie i Christian od niej odejdzie... nigdy nie przypuszczała, że może się stać na odwrót.

Grey z całą pewnością nie jest książką, którą po przeczytaniu ostawimy na półkę, albo wydamy koleżance. Gwarantuje, że ona z wami zostanie. Na zawsze. I nie mówię tu o książce jako o rzeczy materialnej. Grey to historia dwojga skrajnie odmiennych ludzi, których dzieli wszystko; od drobnych codziennych przyzwyczajeń, aż po spędzanie czasu wolnego. Inaczej postrzegają świat; Ana jest ufna, niewinna i naturalna, Christian spięty, skupiony, drażliwy, nieufny... Ale łączy ich jedno. Wspólne serce.
Christian prawdopodobnie do końca będzie się zmagał z traumą przeszłości w większym bądź mniejszym stopniu, niemniej przeszłość nigdy nie da mu o sobie zapomnieć. Ana może jedynie pomóc mu odnaleźć się w otaczającym go świecie, nauczyć go miłości i tolerancji. Weźmy na ten przykład: Christian w ogóle nie myślał w kategoriach, że mógłby być kochany przez kogoś z poza rodziny. Nawet był zdziwiony, że jego eksniewolnice były w nim zakochane do tego stopnia, że stały się psychicznymi prześladowcami.
Christian i Anastasia to doskonały przykład, jak dwa przeciwieństwa łączą się w jedną całość. On pokazał nieznany jej świat: mroczny świat rozkoszy, bólu i spełnienia. Ona nauczyła go miłości i samoakceptacji.

Podoba mi się sposób, w jaki James ujęła wszelkie lęki Any i jak je w cwany sposób wykorzystała. Jak wspominałam, Ana najbardziej bała się, że któregoś dnia Christian, zmęczony ułożonym życiem odejdzie od i na powrót stanie się dominantem. Ale wtedy wychodzi na jaw, że roztrzepana Ana od kilku tygodni przekładała wizytę u ginekologa. I tak witamy Fasolkę - swoją drogą uwielbiam to słowo!!! :)
Z początku faktycznie, Christian jest przerażony; obwinia Anastasie, że to ukartowała, miota się jak dziecko we mgle i jest dogłębnie przerażony zaistniałym stanem rzeczy. Nigdy nie myślał o ojcostwie, szczególnie, że jeśli o sferę emocjonalną to etapem odpowiada nastolatkowi, więc nie może znieść myśli, że mógłby się z kimś Aną dzielić. Szczególnie z jego własnym dzieckiem.
W tym samym czasie uderza Jack. Wszystko się kumuluje i jedynym rozwiązaniem, by uratować Greyów jest spełnienie żądań Jacka.
Ich świat już stał na głowie, a teraz dodatkowo wywrócił się na lewą stronę. Ana i Christian będą musieli się naprawdę postarać, żeby wybaczyć sobie nawzajem i zapomnieć o urazach. A najważniejsze jest to, że przez tę lekcję życia dowiedzieli się, czym jest zaufanie.

Kolejnym punktem, o którym wręcz muszę wspomnieć, jest... przysięga małżeńska!!! Jest przepiękna, wzruszająca... po prostu obłędna! Będę szczera, łzy zakręciły mi się w oczach. Do teraz mam dreszcze, jak sobie o niej pomyśle.

Można powiedzieć: to jest już koniec, nie ma już nic... Ale epilog mówi co innego. Przyszłość to nie koniec. To początek.
Poza tym czeka nas również ekranizacja, a jej to ja już nie mogę się doczekać. Przede wszystkim, nurtuje mnie - pewnie jak miliony czytelników -, kto zagra główne postacie Any i Christiana. Jest wiele teorii. Najczęściej słyszanymi nazwiskami do roli Greya są: Robert Pattinson, Jessie Pavelka, Ian Somerhalder, Jonathan Rhys Meyers, Colin Egglesfield, Chris Pine, William Levy, Joshua Bowman, James Deen, Matt Bomer oraz Alexander Skarsgård.
Natomiast do Anastasii brane są pod uwagę: Lauren Watson, Kristen Stewart, Lyndsy Fonseca, Emily Browning, Mila Kunis, Minka Kelly, Emma Watson, Ashley Greene, Lucy Hale, Elizabeth Olsen, Amanda Seyfried, Alexis Bledel, Katie Cassidy oraz Nina Dobre.
To że padnie nazwisko Pattinsona i Stewart, było wiadome, ale zastanawiam się co w tej mieszaninie robi Chris Pine, Ian Somerhalder czy Nina Dobre - ona z całą pewnością nie utożsamia mi się z niewinnością - Amanda Seyfried czy - słodki boże! - Minka Kelly!!! To musi być ktoś, na kogo raz rzucimy okiem i od razu stwierdzimy "Tak! To nasz Grey!"
Mam nadzieję, że nie zaliczą takiej wpadki, jak w przypadku Intruza Stephenie Meyer, gdzie powieka drga mi niekontrolowanie, kiedy widzę aktorów grających Melanie albo Iana.

Trylogię Pięćdziesięciu Odcieni polecam każdemu bez względu na płeć, wiek czy poglądy religijne a nawet polityczne... no może w przypadku wieku, ograniczyłabym się do +18, no mimo wszystko...
Myślę, że najbardziej podobają nam się książki, które poszerzają nasze horyzonty. Wyobraźnia nie ma ograniczeń, dlatego wygodnie się ucieka do tej krainy, gdzie wszystko się może zdarzyć. Grey to całkowicie inny świat. Świat, z którym nigdy się nie rozstanę. Bo paradoksalnie wydaje się być na wyciągnięcie ręki, ale zaleźć Greya wśród stalowych drapaczy chmur przytłaczająco wielkiego miasta, jest sztuką, którą poznała do tej pory tylko Anastasia.
I naprawdę dobrze, że to ona przyszła przeprowadzić wywiad z Christianem, a nie Katherine Kavanagh ;)

– Myślę, że będziemy tu szczęśliwi – szepczę,
zamykając oczy.
– Aha. Ty, ja i... Fasolka.*


* cytat pochodzi ze strony 665 Nowe oblicze Greya, E L James

W ciągu kilku ostatnich dni skończyłam czytać dwie najlepsze trylogie, jakie wpadły mi w ręce w ostatnim czasie. Zakręty losu Agnieszki Lingas-Łoniewskiej i Pięćdziesiąt odcieni James. Gdyby ktoś zdał mi pytanie, która seria spośród tych dwóch tytułów podała mi się najbardziej... nie umiałam bym wybrać. Obie równie namiętne, równie wciągające i równie emocjonujące. Po...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przyznam się już na wstępie, że miałam pewne opory żeby dokończyć lekturę książki. I w cale nie z tego powodu, że na okładce znajduje się rażący mnie napis "Bardziej pikantny i wysublimowany odcień Pięćdziesięciu twarzy Greya". Jeśli ktoś uważa, że Grey to książka w sam raz dla nawiedzonych erotomanów, to chyba nie zdążyli się zapoznać z książką pani Jackson.

Umrzecie z nudów.



Bohaterką powieści jest Summer, młoda skrzypaczka, której nie dopisuje szczęście. Zamiast bogatych sal koncertowych musi się zadowolić anonimowym tłumem londyńskiego metra. Nie ma szczęścia w miłości - z jej związków szybko wyparowuje namiętność i uczucie. Summer żyje z dnia na dzień, od koncertu do koncertu, by zarobić tle ile wystarczy jej na przetrwanie kolejnego tygodnia. Gdy w wyniku nieszczęśliwego zdarzenia, jej narzędzie pracy zostaje doszczętnie zniszczone.

Dominik czyta w gazecie artykuł o dziewczynie z londyńskiego metra, która traci swe cenne skrzypce i postanawia pomóc dziewczynie. Z początku proponuje jej prywatny pokaz, gdzie na jego warunkach miałaby zagrać koncert tylko dla jego uszu. Dziewczyna godzi się, bo cóż ma do stracenia... poza tym targa ją na przemian ciekawość i namiętność.

Summer i Dominik odkrywają, że łączy ich więcej niż muzyka Vivaldiego. Jednak czy spirala namiętności może zamienić się w gorące i stałe uczucie?

Na siłę starałam się doszukać jakichkolwiek powiązań między Osiemdziesięcioma Dniami Żółtymi a Greyem. I jeśli komuś to się udało, to gratuluję i błagam, powiedzcie mi w którym miejscu. Bo dla mnie to zwyczajna powieść pisana na "zamówienie". Nie widzę tu nawet konkretnego zarysu fabuły, jakiś spektakularnych zwrotów akcji, a sama kreacja bohaterów woła o pomstę do nieba. Powiem brzydko, że ta cała książka jest jakaś niedorobiona. Czegoś jej brakuje i z całą pewnością mowa tu przede wszystkim o jakiejś dobrej koncepcji.

Nie podoba mi się Summer, która z początku kreowana jest na zwyczajną dziewczynę, której pierwszą i w zasadzie jedyną miłością jest muzyka, a cała reszta świata nie rozumie jej pasji. Jednak zaledwie kilkanaście stron dzieli nas od tej innej Summer - namiętnej, niezdecydowanej, acz działającej pod wpływem chwili, ciekawej świata i przede wszystkim, Dominika.

Sam styl pisania jest nawet fajny i ciekawy, aczkolwiek nie mogę napisać, że jakoś mnie zadziwił, czy wciągnął. Staram się, naprawdę doszukać jakiegoś punktu, na którym mogłabym zaczepić karteczkę z napisem "dobrze", ale... nie mogę. Nie będę kłamać i pisać, że ta książka jednak ma w sobie coś fajnego, co może skłonić Was, potencjalnych czytelników do zakupu i przeczytania. Może faktycznie, pewne grono uzna, że nie mam racji, a książka jest fantastyczna. Jasne, rozumiem to. Jednak moje subiektywne odczucie ociera się o dwa słowa: nuda i banał.

Same sceny erotyczne, które występują w tej książce są napisane w dość nietypowy sposób - tak jakby książka dzieliła się na dwie części. Normalne pisaną książkę i erotykę. W tych dwóch sekwencjach występują różne style, co aż razi. Np. jest moment, gdy Summer zgadza się na warunki Dominika i daje mu prywatny pokaz w zamian za skrzypce, rozbiera się przed nim i gra. Ale gdy akcja przechodzi do konkretów, czyli do scen erotycznych, wówczas zmienia się sposób pisania. Język staje się bardziej wyuzdany, czasami wręcz wulgarny, co nie pasuje ani do Summer ani do Dominika, który od początku kojarzy się raczej z ustatkowanym dojrzałym mężczyzną, a nie z samcem ze skłonnościami do brutalnego seksu.

Swoją drogą, wcale nie powinno mnie dziwić to, że dozowanie napięcia i styl pisania zmienia się w aż tak rażący sposób. Osiemdziesiąt Dni Żółtych napisała dwójka ludzi: kobieta i mężczyzna, których połączył temat erotyki. Szkoda, że naprzemiennie pisana, nie posiada elementów wspólnych. Znam dużo książek, które pisane są w duetach, a specyficzny styl nie pozwala odgadnąć, w którym momencie pisze jeden z autorów.

Podsumowując, nie będę kontynuować tej serii. To chyba pierwsza od dłuższego czasu taka deklaracja z mojej strony, takie porzucenie książki. Jednak naprawdę, nie mam siły przechodzić przez to po raz drugi. Gdyby książka miała jakąś fajną, albo chociaż dostatecznie dobrą fabułę, wówczas nie ma problemu - mogę czytać dniami i nocami. Ale gdy mam się męczyć nad czymś, co jest czystym erotykiem, bez żadnej konkretnej akcji, a i gdzie plastyczność bohaterów pozostawia wiele do życzenia, wówczas podziękuję.

Pewnie teraz wiele osób uzna, że nie zgadza się z moim osądem, ale przynajmniej napisałam to w zgodzie z własnym sumieniem. I jeśli znajdą się osoby, którym spodobały się Osiemdziesiąt Dni Żółtych i przeczytały resztę książek, to poproszę o linki z ich recenzjami. Serii może nie przeczytam do końca, ale chociaż zaznajomię się z zakończeniem ;)

Przyznam się już na wstępie, że miałam pewne opory żeby dokończyć lekturę książki. I w cale nie z tego powodu, że na okładce znajduje się rażący mnie napis "Bardziej pikantny i wysublimowany odcień Pięćdziesięciu twarzy Greya". Jeśli ktoś uważa, że Grey to książka w sam raz dla nawiedzonych erotomanów, to chyba nie zdążyli się zapoznać z książką pani Jackson.

Umrzecie z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Los lubi płatać figle, często naśmiewając się z nas do rozpuku. Ukryty gdzieś za rogiem rzuca pod nogi kłody, podstawia nogę albo szturcha nas zaczepnie w żebra. Jednak często mówimy "nic nie dzieje się przypadkiem", bo każde zdarzenie musi mieć swoją przyczynę.
Właśnie w Podarunkach losu splot niecodziennych zdarzeń dał początek nowemu życiu. I wspaniałej miłości.

Jenny Fletcher jest pogodną, skromną i urodziwą młodą kobieta. Kilka lat temu po tragicznej śmieci rodziców, Jenny trafiła pod opiekę miejscowego pastora Boba Hendrena i jego żony Sary, którzy przyjęli ją ciepło i traktowali jak własną córkę. Oprócz Jenny mieli dwójkę swoich dzieci: sympatycznego i odpowiedzialnego Hala oraz Cage, czarną owcę rodziny. W miarę dorastania, Jenny i Hale zbliżyli się do siebie, a o ślubie wcale nie trzeba było głośno mówić - to był fakt oczywisty. Jednak przejęty niesprawiedliwością świata i pomocą bliźnim, Hale co rusz przekładał datę ślubu wystawiając cierpliwość swojej narzeczonej na wielką próbę. Kroplą, która przepełnia czarę był wyjazd Hala do Ameryki Środkowej z misją humanitarną. Nie będąc pewną czuć Hala, próbuje uwieźć własnego narzeczonego w wieczór poprzedzający jego wyjazd. Tracąc dziewictwo myśli, że zdołała w ten sposób nakłonić Hala do odrzucenia propozycji wyjazdu. Ale bladym świtem chłopak opuszcza miasteczko bez pożegnania. W jednej chwili całe poczucie szczęścia i bezpieczeństwa ulatuje z Jenny, jak powietrze z przedziurawionego balonu. A to jeszcze nie koniec złych wiadomości.
Wiadomość o śmierci Hala szokuje wszystkich. Jego rodzicie są załamani, bo oto zmarł ich ukochany i dobrotliwy synek, a Jenny... ma problem. W trudnych chwilach wspiera ją Cage, brat Hala, miejscowy awanturnik, kobieciarz i łobuz. Ale Jenny poznaje go od innej, zadziwiającej strony. Przy Jenny Cage staje się łagodny, opiekuńczy i troskliwy. Zaczyna też czuć do niego coś, czego do tej pory nie czuła nawet przy Halu. Ale jak zareaguje Cage i jego rodzice na wieść, że Jenny jest w ciąży?

Nie mogę powiedzieć, że książka była obfita w jakieś nagłe zwroty akcji. To jedna z tych prostych, niezajmujących dużo czasu powieści, przy których nie dorobimy się bólu głowy. Od początku wiemy, kto podszył się pod Hala w noc poprzedzającą jego wyjazd do Ameryki Południowej i odebrał dziewictwo Jenny oraz jakie miał ku temu powody. Hale przede wszystkim był mężczyzną zapatrzonym we własne idee, miał jasno określone zasady, którymi się kierował. Dobre wychowanie oraz chęć sięgnięcia ideału w oczach rodziców była tak wielka, że nieświadomie ranił Jenny odtrącając ją na każdym kroku. A tamtej felernej nocy dał jej jasno do zrozumienia, że chęć ofiarowania mu swojego dziewictwa w zamian za zrezygnowanie z wyjazdu, to najgorszy szantaż. Ale jeszcze tej samej nocy, pod osłoną ciemności ktoś odwiedził Jenny w łóżku. I od razu wiemy, kim był ten drugi gość, ale nasza bohaterka praktycznie do końca jest przekonana, że nosi pod sercem dziecko swojego zmarłego narzeczonego.
Jenny łatwo manipulować - robi wszystko, o co proszą ją rodzice Hala i sam narzeczony, a swoje prawdziwe myśli dusi w sobie. Dopiero, kiedy pod sercem rozwija się życie, o które musi dbać i walczyć, bierze sprawy we własne ręce. Znalazła pracę, wyprowadziła się z domu. I cały czas ma oparcie w Cage, który mimo swojej wadliwej reputacji zaproponował jej małżeństwo. Niestety, Jenny źle interpretuje jego zamiary, bo przekonana, że to po prostu zwykła dżentelmeńska pomoc - wziąć odpowiedzialność za zmarłego brata - odrzuca oświadczyny kochającego ją od lat Cage. Ale z czasem zauważa, że podświadomie czuje większą potrzebę przebywania w jego towarzystwie. A dotyk Cage... jego pocałunki, wywołują u niej rozkoszne dreszcze. Zaczyna się zakochiwać i zauważa, że to zupełnie inne uczucie niż te, którym darzyła Hala.
Cage od lat kochał się potajemnie w Jenny. Pozwolił, by związała się z jego bratem, bo przecież zasługiwała na najlepsze traktowanie. Dopiero po czasie zdał sobie sprawę, jak w okrutny sposób jest wykorzystywana zarówno przez Hala jak i jego rodziców. Jego uczucie do Jenny nie wygasło nawet z upływem lat. A teraz Cage bije się z myślami, że w tak okrutny sposób wykorzystał niewinną dziewczynę.W jaki sposób powie swojej niedoszłej bratowej, że dziecko którego się spodziewa nie jest jego zmarłego brata?

Ta książka jest pod wieloma względami rozkosznie słodka, szczególnie gdy Cage próbuje odbudować relacje z Jenny i sprawić by się w nim zakochała. Prawdę powiedziawszy, to trochę zaczął od niewłaściwej strony - najpierw zrobił ukochanej dziecko, a później starał się, by zwróciła na niego uwagę... W tym momencie brzmi to nawet komicznie.
Jednak w Podarunkach losu mamy także autentyczny ból straty, oczekiwania, ból radosnego podniecenia. Ból zatracenia.
Bez wątpienia postaciami wołającymi o potępienie jest pastor z żoną. W sposób, jaki traktowali swoich synów jest karygodny. Hal zawsze był podporządkowanym, uczynnym i pilnie uczącym się chłopcem, podczas gdy Cage chodził własnymi ścieżkami, niejednokrotnie wpadał w tarapaty i poznawał życie od tej najgorszej strony. Można nawet powiedzieć, że rodzicie się go wyparli i przestali postrzegać jako swojego syna, bo przecież nie spełnił ich oczekiwań. Natomiast wierzyli w zaślepionego Hala i wspierali go na każdym kroku. Wszystko co mieli podawali Halowi na srebrnej tacy, łącznie z Jenny.
Tylko Cage musiał na wszystko zapracować swoimi siłami. Bo przecież wsparcia ze strony rodziców nie miał. Nawet nie doczekał się tego po śmierci wspaniałego Hala.

Zakończenie książki jest wspaniałe - innego nie mogłam sobie wymarzyć. Książkę czyta się przyjemnie i szybko - po przecież fabuła nie jest jakaś specjalnie zawiła, ani porywająca - i w takiej mierze przychodzi zadowolenie po skończeniu lektury. Takie książki przywracają wiarę w człowieka. Bo nie ważne, w jaki sposób patrzymy na życie - czy jest się awanturnikiem spod ciemnej gwiazdy, czy idealistą walczącym w kraju trzeciego świata, tak samo nasze życie się zaczyna i kończy. Sposób w jaki je przeżyjemy zależy tylko od naszych decyzji. I od kapryśnego losu.
Bo być może, gdyby Hal został i związał się węzłem małżeńskim z Jenny, to ich małżeństwo mogłoby nie być idealne. Dlaczego? Bo nie byłoby w nim miłości, a Jenny do końca pozostałaby służącą pod dachem Hendrenów.
A tak zyskała wolną wolę. I synka. Męża. I miłość. Ich obu. Bo czasami tylko to wystarczy, by nasze życie było spełnione.

Los lubi płatać figle, często naśmiewając się z nas do rozpuku. Ukryty gdzieś za rogiem rzuca pod nogi kłody, podstawia nogę albo szturcha nas zaczepnie w żebra. Jednak często mówimy "nic nie dzieje się przypadkiem", bo każde zdarzenie musi mieć swoją przyczynę.
Właśnie w Podarunkach losu splot niecodziennych zdarzeń dał początek nowemu życiu. I wspaniałej miłości.

...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wspominałam już, że Jamesowskie powieści wyrastają jak grzyby po deszczu? Niezależnie od tego, czy to mała kameralna księgarnia, czy sieć salonów typu Empik albo internetowy portal wysyłkowy, wszędzie widzę napisy "Kto polubił 50 twarzy Greya, polubi i ..." - w miejsce kropek wystarczy wstawić odpowiedni tytuł. Zdarza się nawet opis "-tytuł- jest tym, czym miał być Fifty Shades of Gray". I jak tu nie zaufać takim rekomendacjom?
To proste. Zwykły marketing wydawniczy.
Dotyk Crossa mogę porównać do moich ostatnich zakupów w zieleniaku. Kupiłam kilogram ziemniaków, a kiedy po przyjściu do domu wzięłam się za obieranie, trafiło mi się kilka sztuk przegniłych od środka. Chociaż na zewnątrz nic nie wskazywało, żeby ziemniaczkom coś zaszkodziło.
Piękne porównanie, prawda? Niestety, tak się czuje oszukany konsument.


Piękna, uwodzicielska i świadoma swojego seksapilu, który przekłada się wprost proporcjonalnie na inteligencję, Eva Tramell niedawno zamieszkała w samym sercu Manhattanu, wraz ze swoim wiernym przyjacielem. Nie narzeka na brak gotówki, ale pokłada nadzieje w swoim wykształceniu, i co za tym idzie, chce się usamodzielnić, a przede wszystkim wyrwać ze szponów nadopiekuńczej matki i gotowego na każde jej skinienie ojczyma.

"Jeżeli wyjdziesz, to oboje przegramy. Zatryumfuje nad nami przeszłość"*

Eva zaczyna pracę w jednej z największej agencji reklamowych, jako asystentka i już pierwszego dnia po przekroczeniu progu imponującego wieżowca zwanego Crossfire, napotyka porażająco przystojnego mężczyznę, od którego bije ciemna, nieprzenikniona aura. Magnetyczne przyciąganie okazuje się być obustronne, gdyż sam prezes wielkiej korporacji Cross Industries, Gideon Cross używa wszelkich możliwych sztuczek, by zaciągnąć Evę do łóżka. Bo z początku tylko o to chodzi - by zagłuszyć odwieczne pragnienie zwane pożądaniem. Jednak z czasem ich znajomość zaczyna się pogłębiać. Nadchodzą nowe dni pełne bliskości, namiętności i... miłości. Coś, przed czym wcześniej oboje uciekali, w końcu złapało ich w swoje sidła. Ale nim dojdziemy do happy endu, Eva i Gideon będą musieli toczyć bój z przeszłością. Bo nie tylko on ma swoje demony. Są dla siebie jak lustrzane odbicia; ta sama mroczna przeszłość, ten sam smutek, ta sama samotność. I nadzieja. Na lepsze jutro.

Nie powiem, sama historia jest nawet urzekająca i w pewien sposób oryginalna, jednak co to ma się do Fifty Shades of Grey? Tego nie mogę pojąć. Istotnie, zdarzają się podobieństwa mi: drobne szaleństwa matki Evy i liczba jej mężów, albo to że główny bohater jest właścicielem wielkiej korporacji, albo że lubi dominować a z czasem być zdominowanym... Większych podobieństw nie widzę. Za to dostrzegam szereg różnic.
Autorka chyba nie do końca połapała się w tym, jak miała wyglądać Eva. Raz jest tą silną, ostrą, zapalczywą i niezależną kobietą, która ni myśli wpuszczać przeszłości do swojego obecnego życia. Innym razem jest przygnębiona, ledwie podnosi się z łóżka, markotna, zła, zachowująca się jak dziecko, któremu odmówiło się cukierka. Jej zagrywki w postaci częstych ucieczek od Gideona i jego późniejsza gonitwa za nią z początku mnie nudziły, później śmieszyły. Ile razy można popełniać ten sam błąd i ile raz brać nogi za pas z tego samego powodu? Doskonale zdaje sobie sprawę, że w zależności od sytuacji możemy myśleć bardziej lub mniej racjonalnie, ale akurat ta dwójka bohaterów są jak szczeniaki w wieku hormonalnym. Byle co może doprowadzić do wybuchu. Gideon ma zmienić wszystko w swoim życiu i to na prośbę, czy raczej rozkaz Evy. Jest jak mała terrorystka niosąca swoją ideę "chcesz się ze mną kochać, musisz się zakochać", "pozbądź się tej przyjaciółki, chce cie mi podebrać". Gdzie zaufanie? Gdzie bezpieczeństwo w tym całym "związku"?
Czy coś mnie zaskoczyło w tej książce? Szybkość akcji. Na stronie dziesiątej dochodzi do spotkania Evy z Corssem, pięćdziesiąta to już ich pierwsze zbliżenie, a ostatnia... Akcja leci na łeb, na szyję, aż widzę gwiazdy przed oczami.

Co do samego stylu pani Sylvi Day, nie mam większych zastrzeżeń. Jej sposób pisania jest prosty i łatwy, opisy - mimo że bardzo rozbudowane i objętościowo przerażające - nie męczą, acz są w pewnych momentach nawet zabawne (szczególnie jeśli Eva jest spanikowana).
Same sceny erotyczne (O! Kolejne podobieństwo do Fifty'ego!) są odważne, ale nie aż nazbyt wulgarne. Ostatnio czytałam również Osiemdziesiąt dni żółtych i tam słowo "wulgarność" nabiera znaczenia. A niby też taka podobna do Gerya...

Sylvia Day miała dobry pomysł na książkę. Bo historia dwojga ludzi z podobnymi problemami emocjonalnymi i traumą w postaci wykorzystania seksualnego w dzieciństwie, jest tematem ekstremalnie trudnym i złożonym. Jednak gdyby wyciąć ten wątek mielibyśmy całkiem fajny, zwykły romans, żeby nie powiedzieć, romansidło. Ale, skoro jest moda na erotykę i to w każdej postaci, to czemu do tkliwej historii dwojga ludzi nie dosypać wiadra pożądania, kolejnego pełnego demonów przeszłości i całość zalać wywarem z cierpienia?
Szczerze wątpię, czy uda mi się przeczytać kolejny tom Płomień Crossa. Może już po prostu nie mam siły do bohaterów i ich dziecinnego niezdecydowania.

Żartuję. Przeczytam. Na upartego, ale przeczytam.

* cytat pochodzi ze strony 354, Dotyk Crossa Sylvia Day

Wspominałam już, że Jamesowskie powieści wyrastają jak grzyby po deszczu? Niezależnie od tego, czy to mała kameralna księgarnia, czy sieć salonów typu Empik albo internetowy portal wysyłkowy, wszędzie widzę napisy "Kto polubił 50 twarzy Greya, polubi i ..." - w miejsce kropek wystarczy wstawić odpowiedni tytuł. Zdarza się nawet opis "-tytuł- jest tym, czym miał być Fifty...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Tej książce rok temu powiedziałam stanowcze nie. Wystarczyło mi, że w opisie rzuciło mi się w oczy słowo zombi i automatycznie przekreśliłam całą powieść. Jakoś nie mogłam się przemóc do romantycznej historii trupa kierującego się jedynie podstawowym instynktem jakim jest szukanie jedzenia w postaci ciepłego ludzkiego ciała, który nagle zakochuje się w żywej istocie. Nadal miałam przed oczami wizję filmów Rec i miałabym to połączyć z tematyką podobną do Romea i Julii? Jakoś tego nie widziałam.
Więc, kiedy w niedzielę poszłam do kina na "Sagę Zmierzch: Przed świtem cz. 2", przed seansem puścili kilka zwiastunów nowych produkcji filmowych.
A mnie wmurowało. I nie mówię tu o grudniowym hobbicie, ale o Ciepłych ciałach.
Sprawdziłam opis w necie, przeczytałam fragmenty rozdziałów i... wczoraj kupiłam.

"Może żyjemy wiecznie, nie wiem.
Przyszłość jest dla mnie równie mglista, jak przeszłość. Nie potrafię martwić się ani o jedną, ani o drugą, a teraźniejszość nie jest dla mnie szczególnie ważna.
Można powiedzieć, że dzięki śmierci stałem się bardziej zrelaksowany"*

Na naszą planetę spadła zagłada. Nie wiadomo dokładnie, czy to była zapaść finansowo-społeczna, czy jakiś zmutowany wirus, bomba biologiczna lub obca cywilizacja. Nagle świat pogrążył się w chaosie i część ludzi podzieliła się na Żywych i Martwych. Nie na zombie i ludzi, ale Żywych i Martwych. A tak przynajmniej kwalifikuje swój gatunek R.
Chłopak nie ma imienia, pamięta jedynie że zaczynało się ono na R. Nie wie, jak stał się Martwy i jakie było jego wcześniejsze życie. Podejrzewa jedynie, że musiał dużo podróżować, nie narzekając na przypływ pieniędzy; ma na sobie czarne spodnie, popielatą koszulę i elegancki czerwony krawat... które niestety zabrudziły się przez dość specyficzną kulturę spożywania posiłku. Jego egzystencję wypełnia pustka. Niewiedza wywołuje u niego pewnego rodzaju frustrację, ale też ciekawość, dzięki której zgłębia nurtujące go pytania. Przynajmniej do momentu, w którym jego myśli nie bledną i o nich nie zapomni.
Podczas jednego z wypadów po świeże mięsko, R poznaje Julie, dziewczynę, która w desperackim akcie obronnym rzuca w niego nożem trafiając w sam środek czoła. Niezbyt romantyczny gest, ale nagle umysł R przestaje myśleć wyłącznie o posiłku w niemej próbie ugaszenia pragnienia, i zmienia swój tor rozumowania. Nagle jedyną rzeczą, która wydaje się istotna dla R jest zapewnienie bezpieczeństwa Julie.
A samo ich spotkanie nie przejdzie bez echa.

"- Jesteś... życiem - mamroczę w jej włosy. - Jesteś warta tego... by dla ciebie żyć."**

Ostatnimi czasy pełno jest książek, których akcja toczy się w surrealistycznym świecie przyszłości, i gdzie występuje związek pomiędzy człowiekiem a stworzeniem z krainy mroku. W tym wypadku to nie jest przysłowiowy pułkowy zapychacz, ale coś naprawdę... głębszego.
Wszystkie zdarzenie opisywane są przez R, który jest niesamowicie dobrym korespondentem. Jest na swój sposób elokwentny, także mamy potwierdzenie tego, iż w przeszłości był wykształconym, zdrowym i wysportowanym młodym człowiekiem. Czasami nawiedzają go pewnego rodzaju wspomnienia odnośnie jedzenia, ubioru, uprawianego sportu albo życia seksualnego. Z chwilą, gdy poznaje Julie jego umysł wypełniają liczne obrazy tej ślicznej, niebieskookiej, drobnej blondynki. Chociaż sama Julie nie jest wcale onieśmielona tym, że Martwy ją uratował i chce jej pomóc. Raczej jest zaciekawiona tym, w jaki sposób potoczy się ich znajomość. Tu mamy malutkie porównanie Belli i Edwarda ze Zmierzchu. Edward i R to romantycy, dla których najważniejszą rzeczą jest bezpieczeństwo ukochanej. Są niewymownie przystojni, dobrze wychowani i jak na umarlaków myślą całkiem logicznie. Z kolei Bella i Julie są całkowicie pozbawione instynktu samozachowawczego i ze stoickim spokojem przyjmują każdą nowość w ich dość nudnym życiu. Ale też Julie nie jest taką ciamajdą, jak Bella. Julie jest córką generała i w wieku dziewiętnastu lat wypłakała już wszystkie łzy. Jest młodą kobietą, zbyt mocno doświadczoną przez los, która nie jeden ciężar życia musiała udźwignąć. Ma wiele ukrytych szkieletów w szafie, ale to wcale R nie przeszkadza. Nie kiedy Julie i jemu zagrażają prawdziwe szkielety, które wyczuły dziwne wibracje w powietrzu spowodowane odwzajemnionym uczuciem R do Julie. Nastała era zmian i nie koniecznie każdemu przypadną one do gustu.

Ci, którzy czytali Ciepłe ciała zapewne widzą pewne podobieństwo również w stronę Intruza Stephenie Meyer. Ale w to akurat nie będę się wgłębiać, bo zbyt dużo powiem, zbyt wiele zdradzę. Jednak mimo takiej mieszanki czuje się naprawdę... błogo. Kiedy kupiłam książkę i zaczęłam ją czytać w autobusie, myślałam tylko o tym, by pochłonąć całą powieść jednym haustem. Chciałam wiedzieć, poznać i zakochać się w bohaterach. Teraz, zaraz, natychmiast! I zrobiłam to. Od pierwszej strony.
Generalnie to w trakcie czytania zupełnie nie odczułam tego, by Ciepłe ciała były wymysłem jakiegoś pisarza... kobiety czy mężczyzny - płeć nie ma tu żadnego znaczenia.Wszystko co przeczytałam, to po prostu myśli R. Logiczne zdania, całkiem realny sposób postrzegania świata, które w pewnych momentach brzmią na swój sposób śmiesznie, np:

"Utrata ramienia, nogi czy części klatki piersiowej to drobiazg. Pomniejsza kwestia kosmetyczna"***

Książka pokazuje nam, jak kruche jest nasze życie i jak łatwo może zostać zapomniane. Jesteśmy tylko ciałami; krwią, szkieletem kości, mięśniami i organami. Po śmierci nie ma znaczenia kim byliśmy, gdzie pracowaliśmy, z kim się związaliśmy, jakie były nasze plany, marzenia, czy byliśmy dobrzy czy źli... Jakie nosiliśmy imię. To wszystko zanika wobec przerażającej wizji końca świata. A podejrzewam, że nikt nie zapyta nas o zdanie, gdy taki koniec będzie musiał nastąpić. Ciepłe ciała uświadomiły mi również, jak wielu z nas gra martwych za życia. Bo życie to nie jest niekończąca się wędrówka w te i z powrotem, to nie przemierzanie tysięczny raz tej samej trasy z pustką w głowie. Życie powinno być nieustanną autostradą tętniących chwilą emocji i romantycznych uniesień. Nie powinniśmy zapominać, że mamy tylko jedno życie i należy je wykorzystać do maksimum. Aby nie żałować. By nie być Martwym za Życia.
Ciepłe ciała przedstawiają nam wizję świata, który niebłagalnie dąży do autodestrukcji. I kiedy wszystko zmierza ku mrocznej wizji końca cywilizacji, rodzi się ostatni promyk nadziei.
Właśnie ten promyk porusza serce R. To miłość i nadzieja. To nowe życie i nowe marzenia.
To życie z dnia na dzień, z nadzieją na lepsze.

* strona 13, Ciepłe ciała Isaac Marion
** strona 200, Ciepłe ciała Isaac Marion
*** strona 16, Ciepłe ciała Isaac Marion

Zapraszam na blog: anneethlinnscott.blogspot.com

Tej książce rok temu powiedziałam stanowcze nie. Wystarczyło mi, że w opisie rzuciło mi się w oczy słowo zombi i automatycznie przekreśliłam całą powieść. Jakoś nie mogłam się przemóc do romantycznej historii trupa kierującego się jedynie podstawowym instynktem jakim jest szukanie jedzenia w postaci ciepłego ludzkiego ciała, który nagle zakochuje się w żywej istocie. Nadal...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kiedyś na romanse historyczne patrzyłam z przymrużeniem oka, bo wydawały mi się odpowiednie dla starszych kobiet szukających miłosnego uniesienia zaklętego na książkowych stronicach. Widząc je w ten sposób, nie wydawały mi się odpowiednie. Po prostu przydzieliłam je do kategorii banalnych, ckliwych historyjek miłosnych, gdzie naiwna i nieporadna życiowo pannica doświadcza pierwszych namiętnych uczuć.
Otwarcie przyznaje się do błędu.

Tytułowym Skandalistą jest młody hrabia Benjamin Hawskmoor, który w pełni zasługuje na swój przydomek. Jest stałym bywalcem domów uciech, zatwardziałym hazardzistą, uwodzicielem, który z premedytacją kradnie serca dam w każdym wieku. Nie myśli o żeniaczce, chyba że z dziedziczką fortuny. Bo dla niego nie liczą się żadne uczucia. W końcu trudno mówić o miłości komuś, kto wyzbył się jej lata temu.
Catherine Fenton jest niczym drogocenny ptaszek zamknięty w klatce. Ojciec, który jej nie kocha ożenił się ponownie, a nowa macocha po latach życia w ograniczeniu zaczęła sprawiać kłopoty wdając się w romanse i uzależniając się od laudanum. Na dodatek Catherine zostaje narzeczoną lorda Whitersa, wspólnika jej ojca. Jest przystojny i bogaty, więc zapewni Catherine przyszłość. Ale ona sama uważa lorda Whitersa za nikczemnego człowieka pozbawionego zasad moralnych. Chciałaby móc samej decydować o swoim życiu, a przede wszystkim, wyjść za tego, który pokocha ją całym sercem, a nie umiłuje sobie pieniądze z jej spadku.
Spotykają się przypadkiem, ale wbrew pozorom więcej ich łączy, niż dzieli. Oboje starają się ukryć pod maską ułudy swoje prawdziwe oblicze, nie lubią roztkliwiać się na swoim losem, a i przyjaźń oraz rodzina są dla nich najważniejsze na świecie. Los coraz częściej splata ich ścieżki, aż w końcu mami dziwnym elektryzującym uczuciem postanawiają poddać się namiętności. Pozostaje jedno pytanie. Czy pieniądze dziedziczone przez Catherine zaślepią ich oboje, także odrzucą prawdziwą miłość?

Historia zawarta w Skandaliście opowiada o hrabiego Benjamina Hawskmoora, chłopca który od najmłodszych lat głodował i mieszkał w nędzy. Na to wszystko skazał go własny ojciec wyrzucając jego i matkę, żonę hrabiego z domu. Powinien wychowywać się w pałacu, uczęszczać do najlepszych szkół i jeść najwykwintniejsze potrawy, a przez kilka lat musiał patrzeć, jak jego matka pracuję od rana do nocy, by zarobić na jedzenie i utrzymanie. Życie nauczyło Bena, że pieniądze przynoszą szczęście, a przede wszystkim - jedzenie. Dlatego postanowił, że nigdy nie dopuści by wizja utraty domu stała się realna. Pod żadnym pozorem.
Zupełnie inny sposób myślenia ma Catherine, która właściwie uznaje pieniądze za źródło wszelkiego zła i nieszczęścia. Jasne, jest to przyjemny środek handlu, ale przez zakłady, handel zakazanym towarem, hazard i inne przyjemności, które umilają czas (szczególnie mężczyznom), nabrała pewnego obrzydzenia do pieniędzy, jak i sposobu w jakim ludzie starają się utrzymać płynność finansową. Z początku Ben intryguje ją jako mężczyzna; mami, nęci i rozpala w niej dotąd nie znane uczucia. Dopiero, gdy dowiaduje się, kim jest ten uwodzicielski mężczyzna przywołuje się do porządku. Ale nic nie może poradzić na rosnącą w niej tęsknotę za jego przelotnym dotykiem. Później uściskiem. A jeszcze później pocałunkiem.
Skandalista to historia ludzi, których życie kręci się wokół pieniądza, bo szczęście daje. Ukazane w powieści historie, nie tylko samej Catherine i Benjamina, ale także pozostałych bohaterów, pokazują ile jest w stanie poświęcić człowiek dla samej satysfakcji, jaką jest czerpanie korzyści z ogromnej ilości gotówki. Często ludzie zatracają się w samym dążeniu do idei bogactwa, także nie patrzą na czyhające zagrożenia, albo też popadają w skrajne szaleństwo. W innym wypadku pieniądze wydają się zbędne i stanowią tylko ciężki problem na drodze ku realizacji własnych marzeń, bo i tak każdy kto na nas spojrzy będzie miał w oczach odzwierciedlenie brzęczącej monety. Jeszcze inni są zmuszeni do usługiwania własnym ciałem i duszą, by móc przeżyć z dnia na dzień. A ludzie to wykorzystują.
To niekończący się łańcuszek, który pozostaje niezmienny po dziś dzień. Nie ważne czy minie trzysta pięćset czy tysiąc lat - kolejność pozostanie niezachwiana.

Co się tyczy samej kompozycji to stylem i frazą utknęliśmy w XIX wieku, czyli mamy bardzo dobre podłoże historyczne i językowe.Czasami tylko irytują mnie liczne powtórzenia, które moim zdaniem są zbędę: kilka razy wspominanie tej samej śpiewki Catherine, że jest córką kupca i że urodziła się w Indiach, albo Ben, który notorycznie wraca do wspomnień, jak jego ojciec uznał go za syna z nieprawego łoża i musiał dochodzić swoich praw do majątku przed sądem. Akurat o takich rzeczach wystarczy wspomnieć tylko raz. Nie potrzebne są powroty do tego tematu.

Historia Skandalisty to opowieść o przysłowiowej gonitwie za pieniądzem i miłością. Główni bohaterowie uczą się odrzucać pozory, a zaczynają rozmawiać, pozostawiają za sobą uprzedzenia i próbują odkryć, czym tak naprawdę jest miłość. Może to tylko gorące uczucie, a może także poświęcenie? Lojalność? Szczerość? Uczciwość? A może wszystko razem? I czym to wszystko jest dla Skandalisty, jak nie nowym, nieznanym mu do tej pory światem. A kiedy nasz lord będzie musiał w końcu wybrać, pieniądze, czy miłość... co wybierze?
A tak na sam koniec mam małe przemyślenie; nie sądzicie, że to smutne, jak bardzo nasze życie jest zależne od pieniędzy. Czasem, tak bardzo, że miłość i rodzina schodzą na drugi plan.

anneethlinnscott.blogspot.com

Kiedyś na romanse historyczne patrzyłam z przymrużeniem oka, bo wydawały mi się odpowiednie dla starszych kobiet szukających miłosnego uniesienia zaklętego na książkowych stronicach. Widząc je w ten sposób, nie wydawały mi się odpowiednie. Po prostu przydzieliłam je do kategorii banalnych, ckliwych historyjek miłosnych, gdzie naiwna i nieporadna życiowo pannica doświadcza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Na Akta Spellmanów natrafiłam zupełnie przypadkowo. W pierwszej kolejności zaintrygował mnie tytuł, który jasno wskazywał, że książka będzie trzymała się klimatu thrillera albo kryminału. Jednak w zestawieniu z okładką, na której przedstawione są dwa fantazyjne drinki i postać młodej, tajemniczej kobiety, moja teoria odrobinę się zachwiała. Poczułam niepokojąco rosnącą ciekawość, więc przeczytałam opis.
I ruszyłam do kasy.

Główną bohaterką jest dwudziestoośmioletnia Isabel Spellman, przeciętna młoda kobieta pracująca w firmie swoich rodziców. A konkretnie to w biurze detektywistycznym. Zarówno jej ojciec, jak i matka - Albert i Olivia - są licencjonowanymi detektywami z wieloletnim doświadczeniem. Isabel ma starszego brata, Davida, który od początku był uważany za złote dziecko, toteż rodzice nie buntowali się, gdy wybrał inną ścieżkę kariery niż oni sami. Jednak Isabel całkowicie podzielała zafascynowanie profesją swoich rodzicieli, a karierę rozpoczęła w wieku, w którym przeważnie małe dziewczynki bawią się jeszcze lalkami Barbie, albo stroją się w eleganckie stroje swoich mam. Niestety, Izzy miała zupełnie inne dzieciństwo niż jej rówieśnicy, ale to w cale nie znaczyło, że czuje się od nich gorsza - wręcz przeciwnie. Można powiedzieć, że odrobinę zadzierała nosa stawiając się ponad koleżankami i kolegami z klasy, bo kiedy oni chodzili na zajęcia dodatkowe, Izzy przeszukiwała bazy w poszukiwaniu osób zleconych jej rodzicom do obserwacji bądź próby odnalezienia. I kiedy życie zawodowe Izabel można uznać za naprawdę udane, w sferze uczuciowej przegrywała na całej linii. Często romansowała, nadużywała alkoholu (a czasami i innych, mniej legalnych używek), nie potrafiła utrzymać stałego związku. Nawet prowadziła listę Swoich Byłych. Uzależniona od starego, detektywistycznego serialu, używania okna jako alternatywy dla drzwi, chuligańskich wybryków i notorycznego kłamstwa. Tak wygląda życie Isabel Spellman.

Nie mogę napisać nic innego, jak to że ubóstwiam książkę, jak i jej bohaterkę. Jest irytująca w takim samym stopniu, co czarująca. Notorycznie łamie zasady i wyznacza swoje własne granice prawa. Uwielbia wdawać się w bezsensowne, kłopotliwe dla innych dyskusje i walczy ze swoją matką, by ta nagminnie nie starała się umawiać jej z jakimś młodym prawnikiem. Jednak Izzy zdaje sobie sprawę, jak wygląda jej życie zawodowe, rodzinne i uczuciowe dopiero, gdy przypadkiem podczas prowadzonego dochodzenie poznaje Daniela, przystojnego i bogatego dentystę z San Francisco. Dopiero wtedy widzi, jak bardzo rodzice nie ufają swojej starszej córce, która nie jest nawet w połowie wzorem dla młodej i zbuntowanej Rae. Wcześniej nie zdawała sobie z prawy, jak ważne jest słowo "prywatność", szczególnie w odniesieniu do jej samej; rodzice śledzą każdy ruch córki, a nawet posuwają się założenia jej podsłuchu, co w moim mniemaniu jest odrobinę... chore.
Muszę przyznać, że takie przedstawienie historii młodej pani detektyw, dla której nie liczy się nic poza życiem zawodowym i więzami rodzinnymi (w kryzysowych sytuacjach), jest szalenie wciągające. Akta Spellmanów to zupełnie inna książka, niż te z którymi miałam możliwość obcować do tej pory. Książka stanowi uściślenie kilkunastu wydarzeń z życia przede wszystkim Izzy, ale także jej najbliższych. I niestety nie jest to rodzinna sielanka. Naprawdę podziwiam Izzy, że przez tyle lat miała siłę (zarówno psychiczną jak i fizyczną), by obcować w środowisku ludzi, którzy w pewnym stopniu ją ograniczali i wpływali na wszelkie podejmowane decyzje. Bo mimo, że dziewczyna będąc nastolatką buntowała się i notorycznie uciekała się do chuligańskich wybryków, to w kilka lat później rodzicie nauczyli się, w jaki sposób można manipulować zarówno Izzy, jak i pozostałymi dziećmi.
Oczywiście, nasza bohaterka ma swoją ukochaną przyjaciółkę, z którą zna się od wczesnych lat. Właśnie Petra była jej współtowarzyszką w nastoletnim piciu i paleniu, a także razem urozmaicały życie wszystkich mieszkańców ich okolicy. Nie chce spoilerować, ale to właśnie ona irytowała mnie najbardziej, także przez pewne wydarzenie, zupełnie się do niej zraziłam. I do chwili obecnej dziwie się, że Izzy tak łatwo przebaczyła przyjaciółce, która powinna być z nią szczera i całkowicie oddana, a nie skryta i wymigująca się od powiedzenia pewnej... prawdy na temat jej związku z nowym chłopakiem.

Głównym narratorem jest tu przez większość czasu Izzy, ale zdarza się, że Rae, młodsza i całkowicie krnąbrna siostrzyczka, ma swoje pięć minut. To miłe udogodnienie dla czytelnika, chociaż i bez tego zabiegu książka czyta się rewelacyjnie. Dialogi są tak śmieszne, a przy tym realne, że niejednokrotnie wybuchałam nieposkromionym śmiechem.
Autorka świetnie opisuje każdy szczegół śledztwa (bo i owszem, skoro to książka o agencji detektywistycznej, to i muszą być jakieś sprawy do wyjaśnienia), sposób udokumentowania akcji, czy nawet techniki kamuflażu, jakie stosują doświadczeni detektywi. Świetnie przekalkulowane, przemyślane i napisane. Naprawdę, przy tej książce nie idzie się nudzić, a i całe Akta czyta się w sposób szybki i przyjemny.

Akta Spellmanów to taka Bridget Jones tylko, że z jajami. Twarda, harda, inteligentna i wygadana Isabel Spellman nie ugnie się przed niczym, byle doprowadzić sprawę do końca, nawet kosztem pozwania jej do sądu, albo wydania zakazu zbliżania się. Jest typem kobiety, dla której nawet święty straciłby cierpliwość w rekordowym czasie. Tak została wychowana i urodziła się dla pracy detektywa, jednak w pewnym momencie uświadamia sobie, jak wygląda jej życie uczuciowe. Jest puste. I ciemne. I zimne. A ona bardziej niż ktokolwiek inny potrzebuje ciepła i miłości, chociaż naprawdę stara się nie okazywać słabości. Jest zmęczona kolejnymi przelotnymi związkami, które kończyły się z jej winy, dlatego gdy poznaje Daniela robi co w jej mocy, by nie trafił on na listę, jako Były Numer 9. Ale czy będzie jej łatwo zerwać z tym, co robiła przez całe życie? Czy będzie umiała zostawić za sobą swoją ukochaną pracę i odejść nie oglądając się za siebie?

http://anneethlinnscott.blogspot.com/

Na Akta Spellmanów natrafiłam zupełnie przypadkowo. W pierwszej kolejności zaintrygował mnie tytuł, który jasno wskazywał, że książka będzie trzymała się klimatu thrillera albo kryminału. Jednak w zestawieniu z okładką, na której przedstawione są dwa fantazyjne drinki i postać młodej, tajemniczej kobiety, moja teoria odrobinę się zachwiała. Poczułam niepokojąco rosnącą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Lubię kiedy niepozornie wyglądająca książeczka okazuje się naprawdę dobrą, urzekającą lekturą. Mroczna okładka skrywająca w mroku zasępionego kucharza podjudza wyobraźnię i podsuwa coraz to bardziej wyrafinowane, coraz to bardziej krwawe opisy zbrodni.
Tym razem mogę ocenić swoje przeczucia na przysłowiową czwórkę. Niestety, nie z plusem.

Dwóch policjantów, Antałowicz i Wituła zostaje wezwanych na miejsce tajemniczego zgonu. Ofiarą jest znany szef kuchni, który miał na swoim koncie wiele kulinarnych programów telewizyjnych i był ikoną współczesnej sztuki kulinarnej. I tak jak Hubert Renkiel miał wiele fanów, którzy darzyli go szacunkiem i podziwem, tyle samo, a może nawet i więcej, dorobił się wrogów. Pierwsze symptomy wskazują na zmyślne otrucie.
Antałowicz i Wituła pokazują od podszewki, jak wygląda kryminalne śledztwo; jak spośród wielu fragmentów mozolnej układanki można ułożyć klarowny obraz wydarzeń z miejsca zbrodni. Komu mogło zależeć na śmierci znanego restauratora, komu Renkiel wadził, a kto życzył mu głośno szybkiej śmierci?

Powiem szczerze i otwarcie, że czuję niedosyt. Nie wiem, czy autorka celowo chciała przedstawić prostą i krótką historię jednego śledztwa, czy też po prostu nie miała pomysłów na lepsze rozwinięcie. Nie lubię, kiedy książka kończy się zbyt szybko, bo później chodzę skwaszona. O kacu moralnym nie wspominając.
Dlaczego tak uważam? Otóż już tłumaczę.
Po pierwsze, dobry kryminał musi mieć jakieś nagłe zwroty akcji, trzymać w napięciu, także perspektywa wstania następnego dnia do pracy blednie wobec chwały, jaką jest skończenie lektury.
Po drugie, oczekuję, że fabuła zostanie w mojej głowie dłużej niż kilka dni i z westchnieniem będę mijać leżącą na półce książkę.
A po trzecie... zimne palce. Kiedy przeżywam książkę muszę mieć zimne palce, trzęsące się kolana i lodowaty nos. Wtedy odczuwam emocje, ekscytację i rosnące napięcie.
Szkoda, że tych trzech rzeczy zabrakło przy czytaniu opowiadania.

Ale też ta recenzja nie będzie definitywnie przekreślać Karmiąc zło.
Znalazłam również elementy świadczące o niewątpliwym talencie autorki. Podoba mi się jej styl i sposób pisania dialogów. Jest zmyślny i realistyczny - tak, jak powinna wyglądać rozmowa dwojga policjantów, którzy "z niejednego pieca jedli chleb". To stare rekiny do spraw kryminalnych, którzy znają się na swojej robocie wykonywanej niezmiennie od kilkunastu lat. Czasami ich anegdoty i żarciki nieco wybijają z rytmu czytelnika, albo sprawiają wrażenie zupełnie nie na miejscu. Ale tylko czasami.
Również podoba mi się ukazanie życia policjantów i prowadzonych przez nich spraw. Wszystko od kuchni. I też od kuchni jest sama zbrodnia. A takie powiązanie tematów, czy też gra słów przypadła mi do gustu chyba najbardziej.

O Karmiąc zło zbyt dużo nie napiszę, bo niestety nie ma też i o czym. Książka jest krótka, ma zaledwie 185 stron w formacie kieszonkowym, co klasyfikuje ją do rangi niepozornej książeczki. I niestety też taką jest. Nie mogę powiedzieć, że jest jakoś specjalnie zła, czy dobra, bo jeśli miałabym jej postawić ocenę musiałabym napisać, że jest zwyczajnie przeciętna. Jakoś specjalnie nie urzeka, nie trzyma za gardło budując napięcie, ani też nie dodaje pikanterii smacznymi kąskami z prywatnego życia zamordowanego kucharza. Ale o kryminale nie można przecież napisać, że "książka jest przyjemna". Kryminał musi... przyprawiać o palpitacje serca. A ten... kryminał czyta się raptem podczas trzech kursów autobusem. Maksymalnie dwie godziny czytania z przerwami i już wiemy kto zabił, dlaczego i co nim kierowało. A Karmiąc zło ląduje na półkę.
Wielka szkoda, bo autorka ma naprawdę spory potencjał. I mam nadzieję, że z kolejną książką w pełni go wykorzysta.

Lubię kiedy niepozornie wyglądająca książeczka okazuje się naprawdę dobrą, urzekającą lekturą. Mroczna okładka skrywająca w mroku zasępionego kucharza podjudza wyobraźnię i podsuwa coraz to bardziej wyrafinowane, coraz to bardziej krwawe opisy zbrodni.
Tym razem mogę ocenić swoje przeczucia na przysłowiową czwórkę. Niestety, nie z plusem.

Dwóch policjantów, Antałowicz...

więcej Pokaż mimo to