-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać438
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant13
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2016-07-16
2015-08-07
2015-08-27
http://namalowac-swiat-slowami.blogspot.com/2015/09/chodzaca-katastrofa-jamie-mcguire.html
Po zakończeniu Pięknej katastrofy [recenzja] nie zwlekałam długo z sięgnięciem po Chodzącą katastrofę. Pierwsza może i nie była jakaś wybitna, ale bezapelacyjnie zauroczyła mnie swoją historią i prostotą. Druga, co mogę teraz przyznać, wywarła na mnie podobne, jeśli nie takie same wrażenie, ale jednocześnie zabrakło mi tego, co dodawało uroku Pięknej katastrofie; z góry było wiadomo, jak zakończy się ta historia. No, ale niczego innego się nie spodziewałam.
''W dniu, kiedy pojawiłeś się na naszym drzewie genealogicznym, chciałem je ściąć.''
Czy wspominałam już, jak bardzo podobają mi się okładki te serii? Jeśli nie to właśnie o tym piszę. Chodząca katastrofa zarówno jak i Piękna katastrofa mają przepiękną oprawę graficzną. Wiem, że to jest nieco płytkie, ale książki z takimi okładkami już na starcie mają u mnie dodatnie punkty. Nigdy jakoś specjalnie nie przepadałam za motylami, ale teraz po wsze czasy na ich widok będę się uśmiechać i wspominać miłe chwile spędzone nad czytaniem książek pani McGuire.
''Teraz, kiedy to się skończyło, chciałbym przechodzić wszystko to, co złe... byle tylko przeżywać i to, co było dobre.''
W recenzji Pięknej katastrofy nie poświeciłam za dużo czasu i miejsca Travisowi, ponieważ wiedziałam, że nad jego kreacją będę się dłużej rozwodzić w tej opinii. Dlatego przygotujcie się na niekrótką notkę na jego temat. We wszystkich opisach Pięknej katastrofy jak i Chodzącej katastrofy jakie miałam przyjemność przeczytać Travis był przedstawiony jako twardziel, podrywacz. Lubiący uczestniczyć w nielegalnych walkach, imprezować i palić. Ogólnie facet, od którego matki trzymają z daleka swoje córki. Już od pierwszych rozdziałów Pięknej katastrofy przekonałam się, że ten opis tylko częściowo do niego pasuje. Owszem pali, owszem dziewczyny zmienia jak rękawiczki, owszem bierze udział w nielegalnych walkach. Ale. Właśnie zawsze jest jakieś ale. W tym przypadku jest to to, że ta kreacja nie oddaje go w całości, prawdę powiedziawszy to tylko tak brzmi. Autorka tylko tak go nakreśliła, a jego charakter, co prawda od początku do końca wybuchowy i porywczy, zmienia się niemal od razu po spotkaniu Aby. I to właśnie mi się nie podobało. Taki wielki bad boy, a wystarczy jedno spojrzenie ''tej jedynej'' a zmienia się w czarusia i zazdrośnika. No, sorry, ale ja w to nie wierzę. Wewnętrznie może i był wrażliwy itp. itd., ale pozbycie się dawnych zwyczajów i zachowań jest trudne i czasochłonne, nie wystarczą dwa spotkania i kilka zamienionych słów. Strasznie mi się to nie spodobało i odjęło dużo dobrego z tej książki. Wystarczyło lepiej ten wątek poprowadzić, a już mogłabym pogratulować autorce świetnego głównego bohatera.
''- Nie jestem twoją własnością!
- Ale ja jestem twoją!''
Chodząca katastrofa była miłą książką, powrotem do świata Travisa i Aby, ale prawdę powiedziawszy najzupełniej zbędnym. Wystarczyłoby dodać kilka wybranych rozdziałów z perspektywy Travisa na koniec Pięknej katastrofy i to byłoby wystarczające. Pisanie kolejnej książki o tej samej historii z innej perspektywy, nawet pomimo tego, że dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy (np. SPOILER kiedy to Travis kupił pierścionek zaręczynowy) wydaje mi się już nieco naciągane. Pamiętacie, jak jeszcze w recenzji Pięknej katastrofy wspominałam, że przypomina ona opowiadanie i prym wiodą w niej dialogi? Otóż, styl pisania pani McGuire nieco ewoluował. Co prawda Chodząca katastrofa też przypomina nieco opasłe opowiadanie blogowe, ale autorka postarała się o więcej opisów i mniej dialogów. To mi się spodobało dało nadzieję, że jeśli kiedyś w przyszłości będę miała przyjemność przeczytać inne jej książki, będą one jeszcze lepiej napisane.
''Nigdy nie dawaj za wygraną, kiedy walczysz o to, czego pragniesz.''
Chodząca katastrofa to lekkie czytadełko. Nie wzbudza większych emocji, ale jednocześnie nie można się powstrzymać od kibicowania Travisowi i Aby. Wywołuje uśmiech na twarzy i miłe uczucie w sercu. I nic poza tym. Niemniej, jeśli ktoś pokochał Piękną katastrofę i pragnie przeczytać również Chodzącą katastrofę, to szczerze do tego zachęcam. Ale jeśli ktoś nie ma na to najmniejszej ochoty albo uważa, że czytanie tej samej historii z innej perspektywy jest stratą czasu to nie będę nalegać.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Albatros!
http://namalowac-swiat-slowami.blogspot.com/2015/09/chodzaca-katastrofa-jamie-mcguire.html
Po zakończeniu Pięknej katastrofy [recenzja] nie zwlekałam długo z sięgnięciem po Chodzącą katastrofę. Pierwsza może i nie była jakaś wybitna, ale bezapelacyjnie zauroczyła mnie swoją historią i prostotą. Druga, co mogę teraz przyznać, wywarła na mnie podobne, jeśli nie takie same...
2015-09-18
http://namalowac-swiat-slowami.blogspot.com/2015/10/wszystko-tylko-nie-mieta-ewa-nowak.html
''Najgorzej to jak komuś jest za dobrze. Za bardzo myśli o sobie. Cenię takie zawody jak pań.- Babcia popatrzyła na psycholożkę i pielęgniarkę.- Pomagać ludziom to piękna rzecz. Gdyby tak wszyscy widzieli coś więcej niż czubek własnego nosa, to i pielęgniarki dostawałyby normalną pensję, i nastolatki byłyby normalniejsze.- Znacząco spojrzała na wnuczkę.- Ja się nie wyznaję w tych dzisiejszych modach, ale powiedzcie, panie, czy to jest normalne: mieć co jeść i nie chcieć? Ja pamiętam, jak nam raz w roku ojciec kupował po lizaku. To było coś!''
Polskie książki mają to do siebie, że wydarzenia w nich zawarte wydają się bardzo rzeczywiste. Natomiast czytając powieści zagraniczne, chociażby poddane najlepszemu tłumaczeniu, to poczucie realizmu zostaje w jakimś stopniu nadszarpnięte. Do takiego wniosku doszłam po przeczytaniu książki pani Nowak. Z drugiej jednak strony może to właśnie dlatego czytam tak mało polskich książek? Bo poszukuję w nich odrealnienia? Całkiem prawdopodobne, ale teraz z czystym sumieniem mogę przyznać, że przestanę już za wszelką cenę unikać polskiej twórczości. Ponieważ robiąc to, omija mnie pewnie wiele świetnych pozycji i autorów godnych poznania. Tak jak to było w przypadku pani Nowak i jej książki Wszystko, tylko nie mięta.
''A z zakochanymi rozmowa jest zawsze bezcelowa.''
Nie mam bladego pojęcia, czego się spodziewałam po tej książce. Pomimo wielu pozytywnych recenzji, to moje niepewne podejście do wszystkiego, co polskie nie pozwoliło mi żywić nadziei na coś dobrego. Może to dlatego, byłam aż tak zaskoczona. Pozytywnie, oczywiście. Bo nawet opis i wiele opinii nie przygotowały mnie na to co dostałam.
''Człowiek musi cierpieć, bo inaczej nigdy nie nauczy się doceniać szczęścia. Radość i cierpienie to dwie połówki tego samego jabłka.''
Wszystko, tylko nie mięta opowiada (wbrew opisowi) nie tylko historię Kuby Gwidosza, ale całej jego rodziny, a nawet ludzi z nimi powiązanymi. Narracja trzecioosobowa sprawia, że możemy poznać wiele punktów widzenia, nie tylko jednej czy dwóch osób. Na początku przyznaję, ani się tego spodziewałam, ani mi się to podobało, ale z czasem się przyzwyczaiłam, a nawet dostrzegłam w tym plusy. W ciągu tych niecałych dwustu czterdziestu stron poznałam więcej różnych historii, niżbym poznała czytając kilka osobnych książek. Nie byłby to historie ukrócone czy rozwlekłe, a idealnie wyważone niczym samo życie.
''Miłość musi być taka żeby ci się chciało krzyczeć. Wrzeszczeć.''
Pomimo tego, że książka została napisana ponad dziesięć lat temu nadal jest aktualna. Czytając opisy młodzieży z książki pani Nowak, czułam się tak jakbym czytała o dzisiejszej młodzieży. Tylko drobne i mało znaczące szczegóły sprawiały, że dało się rozróżnić obie wersje. Problemy z jakimi się stykali takie jak: błędne myślenie o sobie, głodzenie, częsty brak tolerancji też są jak najbardziej aktualne. Co najmniej z jednym z tych problemów spotykamy się na co dzień. A najsmutniejsze jest to, że wielu innych nie zauważamy. Czasami jest tak, że po prostu ludzie za dobrze się maskują, jednak zwykle to my wolimy nie widzieć niczego złego, wmawiamy sobie, że to chwilowe, lub że po prostu nam się to wydaje. Smutne, po prostu smutne.
''W korytarzu podszedł do ojca nieduży blondynek.
- Dzień dobry, jestem chłopakiem Malwiny. - wyciągnął do ojca rękę. (...)
- Dzień dobry, a ja jestem ojcem Malwiny. Jakoś córka nigdy mi o tobie nie opowiadała.
- Szczerze mówiąc, to Malwina też jakoś nigdy mi o panu nie opowiadała - zbił ojca z tropu blondynek.''
Pani Nowak pisze lekko, ale wplata w swoją twórczość wiele wartościowych prawd życiowych. Pomaga jej w tym przedstawianie różnorodnych kreacji nie tylko nastolatków, ale i dorosłych, bo i ich gamę mamy okazję poznać. Ludzie dorośli są oczywiście bardziej doświadczeni i na to też zwraca uwagę autorka. Młodzież często uważa, że wie wszystko doskonale i nie potrzebne są im rady dorosłych, choć w rzeczywistości jest zupełnie inaczej. Pani Nowak przedstawia to za pośrednictwem problemów Malwiny; wystarczyło kilka szczerych rozmów z babcią, by stanęła na własnych nogach i zrozumiała swoje błędy.
Ta książka ma w sobie coś co sprawia, że na długo się ją zapamiętuje, a miłe myśli nie opuszczają człowieka na wiele dni po przeczytaniu. Sama jestem tego dobrym przykładem, bo pomimo, że Wszystko, tylko nie mięta przeczytałam kilka tygodni temu nadal jestem w stanie sklecić kilka zdać do tej opinii. Dlatego mam nadzieję, że pójdziecie za moim przykładem, przełamiecie się i sięgniecie po twórczości pani Nowak. Naprawdę warto!
http://namalowac-swiat-slowami.blogspot.com/2015/10/wszystko-tylko-nie-mieta-ewa-nowak.html
''Najgorzej to jak komuś jest za dobrze. Za bardzo myśli o sobie. Cenię takie zawody jak pań.- Babcia popatrzyła na psycholożkę i pielęgniarkę.- Pomagać ludziom to piękna rzecz. Gdyby tak wszyscy widzieli coś więcej niż czubek własnego nosa, to i pielęgniarki dostawałyby normalną...
2015-03-31
namalowac-swiat-slowami.blogspot.com
Jak większość czytelników uwielbiam baśnie. Wychowałam się na nich i nie wyobrażam sobie bez nich życia. Dlatego jak tylko widzę w zapowiedziach jakąkolwiek książkę na ich podstawie, wiem, że muszę ją mieć. Tak też było z Akademią Dobra i Zła autorstwa Soman Chainani. I chociaż, że nie nawiązuje ona w szczególności do żadnej konkretnej baśni, to nie w sposób odmówić jej tego magicznego, typowego dla bajek klimatu, przez co na swój własny niepowtarzalny sposób podbiła moje serce i została przeze mnie zapamiętana jako kolejna baśniowa opowieść. Opowieść o Agacie i Sofii.
Agata i Sofia są najlepszymi przyjaciółkami. Albo przynajmniej sam autor tak uważa, bo ja tutaj tej prawdziwej, niezałamywanej przyjaźni nie doświadczyłam. Ich relacje były dość specyficzne. Niekiedy było naprawdę widać, że zależy im na sobie wzajemnie, ale były też momenty (albo raczej całkiem pokaźne fragmenty), gdzie Sofia zachowywała się jakby Agata była złem koniecznym. Przyjaźniła się z nią jedynie dla własnych korzyści; myślała, że kolegując się z kimś kogo nikt nie lubi, kogo wszyscy unikają i się boją, robi dobry uczynek. A każdy dobry uczynek przybliżał ją do swojego największego marzenia: zostania porwaną przez Dyrektora Akademii i nauki w jej wyśnionej szkole, Akademii Dobra. Ale sama Agata nie była zupełnie bez winy. Naiwna, zawsze wierzyła, że ''jej przyjaciółka'' jest uosobieniem szczerego, bezwarunkowego dobra. Wybaczała jej najpaskudniejsze wyczyny i zachowania, milcząc na temat tego jak naprawdę się z tym czuje. Nazywają się przyjaciółkami, kiedy nawet nie są wobec siebie szczere. To po prostu smutne.
Lubię niejednoznaczne postacie. Nie są one nudne i nigdy nie wiadomo, czego się po nich spodziewać. Właśnie takie były główne bohaterki. Sofia, chociaż wygląda jak księżniczka (ew. blond włosy ubrany w różową sukienkę i szklane pantofelki ''aniołek'') jej zachowanie i prawdziwe pobudki daleko odbiegały od prezentacji. Początkowo nie było to tak widoczne, ale z każdym kolejnym dniem spędzonym w Akademii Zła jej prawdziwe oblicze przybierało na sile, a ona sama nawet tego nie zauważała. Dlatego też nieco zaskoczyło mnie zakończenie książki, nie tego się po niej spodziewałam, przez co musiałam nieco innym okiem spojrzeć na kwestię przyjaźni głównych bohaterek. Ale ogólnego rozrachunku mi to nie zmieniło. Przechodząc jednak do Agaty. Ona z wyglądu kompletne przeciwieństwo Sofii (ew. czarnowłosa ubrana w czarną suknię i masywne buciory przerażająca dziewczynka) również różniła się osobowością i charakterem. Podczas gdy Sofia myślała tylko o sobie i o swoim własnym Długo i Zawsze Szczęśliwie, ona zastanawiała się jak uratować swoją najlepszą przyjaciółkę i siebie. O i tu kolejność jest ważna. Najpierw Sofia dopiero później ona sama, bez niej nie ucieknie, to o niej, a nie o sobie myślała w pierwszym porządku. Piękny przykład altruizmu i zupełne przeciwieństwo egoizmu Sofii.
''Tylko jeśli zniszczymy to, kim się nam wydaje, że jesteśmy, będziemy mogli docenić to, kim jesteśmy naprawdę.''
Wiecie, czego mi brakowało w Akademii Dobra i Zła? Jednej jedynej rzeczy, mianowicie dokładnego określenia wieku postaci, w tym głównych bohaterek. Było powiedziane, że Dyrektor Akademii porywa jedynie dzieci powyżej dwunastu lat… i tyle, no chyba, że gdzieś coś przegapiłam, co też nie jest wykluczone. Po prostu miałam przez to trochę trudności z wyobrażeniem sobie wszystkiego tak jak być powinno. No, cóż, ale jest to tylko mały mankament.
Wyjątkowo w tej recenzji wspomnę jeszcze o szacie graficznej książki, po prostu grzechem by było o niej zapomnieć. Ponieważ jest to druga książka, w której spotkałam się z… obrazkami! Tak, obrazkami. Oczywiście chodzi mi o książki tegoż gatunku, a nie o książeczki dla małych dzieci. Każdy rozdział zaczyna się właśnie takim czarno-białym obrazkiem mający związek z danym fragmentem tekstu. Ale to nie wszystko. Czasami też w trakcie rozdziału zdarzało się graficzne przedstawienie jakiegoś przedmioty/rzeczy/miejsca. Świetny pomysł, który właśnie sprawiał dodatkowe wrażenie, że czytasz baśń, a nie kolejną zwykłą powieść. Przyznam szczerze, że nawet okładka w końcu mi przypadła do gustu, chociaż na początku uważałam ją za nieco dziwną i dziecinną. Wszystko nabiera sensu w trakcie czytania.
Akademia Dobra i Zła była książką bardzo dobrą. Autor pisał swobodnym lekkim piórem, a opisy pomimo tego, że długie i szczegółowe wcale nie zanudzały. Oprawa graficzna była istnie bajeczna, a klimat zupełnie niepodobny do żadnego innego. Taką książkę może przeczytać każdy; wystarczy trochę chęci i wolego czasu :).
namalowac-swiat-slowami.blogspot.com
Jak większość czytelników uwielbiam baśnie. Wychowałam się na nich i nie wyobrażam sobie bez nich życia. Dlatego jak tylko widzę w zapowiedziach jakąkolwiek książkę na ich podstawie, wiem, że muszę ją mieć. Tak też było z Akademią Dobra i Zła autorstwa Soman Chainani. I chociaż, że nie nawiązuje ona w szczególności do żadnej konkretnej...
2016-04-30
2015-11-14
http://namalowac-swiat-slowami.blogspot.com/2015/11/w-sieci-umysow-james-dashner.html
Z panem Dashnerem spotkałam się już raz przy okazji czytania Więźnia Labiryntu. Książka ta bardzo mi się spodobała, ale jak do tej pory nie po drodze mi jest z jej kolejnymi częściami. W Więźniu Labiryntu przede wszystkim przypadł mi do gustu się styl i wyobraźnia autora, dlatego jak tylko przydarzyła się okazja do zdobycia jego innej książki bez wahania z niej skorzystałam. I tak oto poznałam W sieci umysłów, książkę, którą polubiłam nawet bardziej niż samego Więźnia... .
Nigdy jeszcze nie miałam do czynienia z książką, w której rozwinęła się wirtualna rzeczywistość. Co prawda w Przez burzę ognia [recenzja] było coś na kształt tego, że był to tak słabo rozwinięty wątek, że nawet tego nie liczę. Przez pierwsze rozdziały widziałam też podobieństwo do Sword Art Online (takie jedno anime i seria light novel [której JESZCZE nie przeczytałam -.-'']), ale i ono po pewnym czasie się rozwiało. Dlatego też cały ten temat wciągnął mnie bardziej niż inne bardziej oklepane (chociaż nie twierdzę, że ten jest tak odświeżająco nowy).
''- Wszystko jest względne.
- Mężczyźnie nie drgnął ani jeden mięsień.
- Nóż to dar niebios dla człowieka w pętach, ale śmierć dla człowieka w łańcuchach.''
No, ale może zacznę od małego negatywu, którego się dopatrzyłam. Mianowicie przez niemal całą książkę irytował mnie główny bohater, Michael. Może nie on sam, ale raczej jego ogólna kreacja. W opisie został przedstawiony (a przynajmniej takie odniosłam wrażenie) jako samowystarczalny, odważny, pełen umiejętności i sprytu młody chłopak. Ale w rzeczywistości jego kreacja była zupełnie odmienna. Samowystarczalność zamieniła się w uzależnienie od pomocy przyjaciół, odwaga w niezdrową ciekawość i chęć udowodnienia własnej siły, a specjalnymi umiejętnościami i sprytem to on nie grzeszył. W ogóle szokiem było dla mnie to, że ma przyjaciół, może i nie sądziłam, że jest jakimś odludkiem, ale tak mocne znajomości po opisie, gdzie nic o nich nie było znać? Nie, tego się wcale nie spodziewałam. I to, że przez większość książki niemal całą brudną robotę wykonywali oni, a nie (czego się spodziewałam) Michael. Ale pod koniec książki zyskał w moich oczach, dlatego ten z pozoru wielki negatyw nazwałam tylko ''małym''.
''Jak w wielu innych grach, także i tu obowiązywała jedna zasada: zabijaj albo zgiń.''
Do przyjaciół Michaela nie mam za dużo do powiedzenia. Bryson, niezwykle pewny siebie i wyszczekany chłopak oraz Sara, zdawałoby się mózg całej ich grupy. Do Brysona niespecjalnie się przywiązałam, ale jego komentarze (wraz z docinkami Michaela) sprawiały, że nieraz nie dwa na mojej twarzy pojawiał się uśmiech (chociaż czasami i tego było do przesady). Sarę natomiast bardzo polubiłam, jej rzeczowe podejście do spraw i opanowanie, od dzisiaj będę stawiać sobie za wzór.
''- Serio, kiedy zostałaś super bohaterką? Istna mieszanka Batmana z Hulkiem.
- Masz talent do prawienia komplementów, które brzmią jak obelgi.
- Robię co mogę.''
Ale przejdźmy to tego, co mi się w tej książce najbardziej spodobało, czyli świat wirtualny. Ogólnie rzecz biorąc, nigdy dotąd się tym nie interesowałam, ale teraz... Ach, co ja bym dała by przenieść w się w takie miejsce! Miejsce gdzie wszystko jest możliwe, gdzie możesz przenieść się gdziekolwiek chcesz, gdzie możesz umrzeć nie umierając... Ach! Tym bardziej podziwiam autora, że w tak dokładny i niebanalny sposób przedstawił, a następnie wyjaśnił najdrobniejsze szczegóły, bo to właśnie one sprawiły, że cały ten wirtualny świat stał się aż tak realny. To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że autor ma niesamowitą wyobraźnię i dodatkowo specjalną umiejętność odpowiedniego przedstawienia wszystkiego, co mu siedzi w głowie, bo nie sztuka tylko wymyślić, najtrudniejsze jest właśnie to, by to odpowiednio wyrazić słowami, tak by to dla każdego było zrozumiałe.
Nie wiem jakim cudem udało mi się napisać tę recenzję, ale jakoś wyszło (przynajmniej taką mam nadzieję). Aby nieco podsumować całą tą wypowiedz, napiszę jedynie dwa słowa: musicie przeczytać! W sieci umysłów spodobało mi się bardziej niż mogłam się tego spodziewać, w sposób inny, a jednak co nieco podobny jak Więzień Labiryntu. Więc jeśli jesteście fanami wspomnianej serii - nie wahajcie się, ale jeśli nie poznaliście twórczości pana Dashnera śmiało możecie zacząć od W sieci umysłów.
http://namalowac-swiat-slowami.blogspot.com/2015/11/w-sieci-umysow-james-dashner.html
Z panem Dashnerem spotkałam się już raz przy okazji czytania Więźnia Labiryntu. Książka ta bardzo mi się spodobała, ale jak do tej pory nie po drodze mi jest z jej kolejnymi częściami. W Więźniu Labiryntu przede wszystkim przypadł mi do gustu się styl i wyobraźnia autora,...
2015-05-14
namalowac-swiat-slowami.blogspot.com
Próba Żelaza jest moim pierwszym spotkaniem z twórczością Holly Black i jednocześnie drugim (po Darach Anioła) z Cassandrą Clare. Pani Black co prawda nie kojarzę, ale druga autorka jest mi dobrze znana. Clare (co wiem z Darów Anioła) doskonale radzi sobie z opisem świata przedstawionego i wplątywania w fabułę coraz to nowszych wątków, jednocześnie nie śpiesząc się z ich wyjaśnieniem. Holly Black natomiast była dla mnie niewiadomą. Aż do teraz.
Może Wam się wydawać, że Próba Żelaza jest kolejną kopią Harry'ego Pottera, ale prawdę pisząc już wiele innych serii jest bardziej do niego podobnych. Wszystko - począwszy od głównego bohatera a skończywszy na przedstawieniu magii i świata magów - jest zupełnie różne od tego, co stworzyła pani Rowling. Uparty może znaleźć kilka podobieństw, ale trzeba być naprawdę mocno upartym. Dla mnie to właśnie było największym zaskoczeniem, po prostu spodziewałam się historyjki à la Potter, miłej, ale niespecjalnie świeżej. Ogólnie Próba Żelaza, okazała się książką pełną pozytywnych niespodzianek.
Pierwszym zaskoczeniem okazał się dla mnie główny bohater, Call. Nie wiem, czego się po nim spodziewałam, jaki niby miał według mnie być, ale na pewno nie taki, jaki w rzeczywistości jest. Bo ostatnie, o czym mogłabym pomyśleć to sarkastyczny, nieco wybuchowy dwunastolatek z temperamentem. To, ile ma lat nie było dla mnie tajemnicą, ale jego osobowość już tak. A musicie wiedzieć, że lubię postacie z charakterem. I to bardzo. Call, który nie ma łatwo, wychowany jedynie przez ojca, wyśmiewany przez otoczenie z powodu braku matki i zranionej nogi, stał się młodym opryskliwym chłopcem, który wie, co zrobić, by nikt się do niego nie zbliżał. Dzięki swojemu ojcu doskonale zdaje sobie sprawę, że magia istnieje, ale w przeciwieństwie do innych tego typu historii, zostało mu wpojone, że wszystko, co ma z nią związek jest złe.
I tutaj zaczyna się cała historia. Nie będę jej przytaczać, bo wystarczy zerknąć do góry na opis książki. Jednak powiem, co było dla mnie kolejnym zaskoczeniem. Mianowicie przedstawienie magii. Nie pojawiała się ona znikąd, jakby nie miała nigdzie swojego źródła. Nie, ona cała magia opierała się na żywiołach. I jeśli mam już w jakąś magię wierzyć, to będzie właśnie taka magia. No i nie jest tak przejedzona jak ta tradycyjna, przynajmniej według mnie. To co jeszcze do mnie przemówiło, to cała szkoła Magisterium. Nie piszę budynek, bo budynkiem ona nie jest (przykro mi jeśli kogoś tym zawiodłam, ale nie spodziewajcie się żadnych średniowiecznych zamków). Pomysł był naprawdę ciekawy i w pełni wykorzystany.
''Ogień chce płonąć,
Woda chce płynąć,
Powietrze chce się unosić,
Ziemia chce wiązać,
Chaos chce pożerać.''
Nie w sposób nie poczuć sympatii do bohaterów, nie tylko samego Calla, ale również jego dwojga najbliższych przyjaciół Tamary i Aarona (lubić go mogę już za samo imię), jak i innych postaci. Cała ich kreacja jest różnorodna, każdy charakter dopracowany, a osobowość unikalna. Nie wiem, której to autorki zasługa, ale chylę jej za to czoło, bo w pełni zasługuje na pochwałę. Cała książka jest napisana bardzo dobrym piórem i dało się nawet czasami zauważyć ten charakterystyczny dla Clare styl (m.in. w szczegółowych, ale nadal ciekawych opisach).
Próba żelaza może wydawać się jedynie dla młodszych czytelników, ale każdy może po nią sięgnąć. Po prostu skierowana jest do szerszej publiki, a nie tylko dla dzieci, albo tylko dla młodzieży. Wystarczy trochę chęci, a każdy kto chce, może ją przeczytać. Dlatego polecam ją wszystkim bez wyjątku, a sama będę teraz z zniecierpliwieniem czekać na kolejną część.
namalowac-swiat-slowami.blogspot.com
Próba Żelaza jest moim pierwszym spotkaniem z twórczością Holly Black i jednocześnie drugim (po Darach Anioła) z Cassandrą Clare. Pani Black co prawda nie kojarzę, ale druga autorka jest mi dobrze znana. Clare (co wiem z Darów Anioła) doskonale radzi sobie z opisem świata przedstawionego i wplątywania w fabułę coraz to nowszych...
http://namalowac-swiat-slowami.blogspot.com/2015/08/piekna-katastrofa-jamie-mcguire.html
Pierwszy raz z Piękną katastrofą zetknęłam się, kiedy wyszło jej pierwsze wydanie. Wtedy jeszcze taka tematyka jeszcze nie mieściła się w moich gustach, jednakże książka i tak wylądowała na mojej liście do przeczytania. I tak mijały miesiące, a książka nadal i nadal stała na samym końcu tej listy, a ja o niej powoli acz nieubłaganie zapominałam. Aż dotarła do mnie wiadomość o jej ponownym wydaniu z nową okładką. A więc, dla przypomnienia przeczytałam opis... i bam! Zapragnęłam tą książkę z całego mojego zlodowaciałego serca. Na szczęście nie musiałam długo czekać by móc ją przeczytać.
''Pragnę tylko ciebie. Tylko o tobie myślę, tylko o tobie marzę, tylko ciebie chcę.''
Może to i opis (dobra poniekąd również cudowna okładka) przyciągnął moją uwagę, ale prawda jest taka, że nie ma się on niemal nic do książki. Piękna katastrofa jest w zupełnie innym klimacie niż zamieszczony na jej tyłach opis. Może i jest prawdziwy, ale mija się z tym co ta książka prezentuje. Ani Abby ani Travis nie zachowują się aż tak skrajnie jak to on przedstawia. Co akurat bardzo mi się spodobało, bo jak już wiecie (albo i nie) strasznie nie lubię skrajności i zbyt wielkich kontrastów.
''Kiedy myślę o przyszłości, widzę ciebie''
Przez dosyć długi czas zastanawiałam się dlaczego Piękna katastrofa tak bardzo przypomina mi opowiadanie. Tak, opowiadanie. Dobrze napisane, baaardzo długie, ale opowiadanie. Dopiero będąc po kilku rozdziałach dotarło to do mnie. W Pięknej katastrofie prym wiodą dialogi. Nie żebym była jakąś mega wielką fanką opisów, ale w tej książce było ich zdecydowanie za mało. Dialogi stanowiły jakieś dziewięć dziesiątych całej książki, jeśli nie więcej, a cała akcja skupiała się praktycznie w nich. Ale to ma też swoje plusy. Pomimo tego, że książka ma ponad czterysta sześćdziesiąt stron, ja mam dosyć ograniczony czas wolny (tak, nawet we wakacje) Piękną katastrofę przeczytałam w zaledwie dwa dni. Zatrważająca prędkość jak dla mnie. Tą historię nie da się odłożyć i czytać przez kilka dni, dawkować po trochu. Należy raczej wrzucić się w wir wydarzeń i nie opuszczać go dopóki nie przeczyta się ostatniego zdania. Ciekawość nie da spokoju, to mogę zagwarantować.
''- [...] Wracaj do domu.
- Ty jesteś moim domem''
Dlaczego o samym wątku miłosnym piszę niemal na końcu, skoro to on jest w tej książce najważniejszy? Prawdę mówiąc, nie wiem. Bo tak mi pasuje. Bo nie ma dużo o nim do powiedzenia. Bo spodobał mi się od początku do końca. Kiedy mój mózg będzie się nad tym głowił, palce napiszą, co sądzę o romansie głównych bohaterów. Zaczął się ciekawie, ponieważ od przyjaźni. Tak wiem, jak to brzmi, ale ta przyjaźń już od początku mówiła, ba, krzyczała, że coś głębszego z niej wyniknie. I wbrew pozorom spodobało mi się to. Bo w wątkach miłosnych właśnie tę część lubię najbardziej; poznanie i pierwsze kroki do miłości. I im bardziej interesująco autorka lub autor potrafi to przedstawić tym większy ma u mnie plus. Potem związek przechodzi przez różnorakie próby, bohaterzy przeżywają wzloty i upadki. Trudno cokolwiek napisać nie zdradzając za dużo z fabuły. Ale to mogę śmiało wyznać. Na kartach tej książki zobaczyłam kompletną historię miłosną z prawdziwym zakończeniem. Ile to razy autorzy przerywają w momencie, kiedy wszystko gra i można się tylko domyślać jak potoczyła się dalej historia. Pani McGuire postanowiła wszystko doprowadzić do końca. Gdybyście tylko zobaczyli tego banana na mojej twarzy, jaki to pojawił się, gdy czytałam ostatnie strony... Na serio. Dobrze, że czytałam Piękną katastrofę w zaciszu własnego pokoju, a nie w jakimś miejscu publicznym, bo na widok mojej pełnej zadowolenia i szczęścia miny niejeden człowiek by się przeraził.
''Należę do mojej ukochanej, a moja ukochana należy do mnie.''
Długo nie mogłam zdecydować jaką ocenę wystawić tej książce, co jest w moim przypadku niespotykane. Ocena wahała się od sześciu do dziewięciu, ale dosyć szybko wyeliminowałam tę najwyższą i najniższą. Zostały dwie możliwe. Już miałam dać siedem, kiedy popatrzyłam na okładkę Pięknej katastofy... I zamiast siódemki wpisałam ósemkę. Tak wyszło. Historia Abby i Travisa jest tak przyjemna i po prostu miła, że nie dałabym rady inaczej. Dlatego pozostaje mi jedynie polecić tę książkę wszystkim, tym zainteresowanym i tym mniej zainteresowanym, ale ostrzegam od razu; nie oczekujcie jakiegoś arcydzieła na miarę światową, spodziewajcie się raczej sympatycznej historii o dwojgu młodych ludzi, która wypełni Wasze serca ciepłem i radością. Gorąco polecam!
Ps: Mam nadzieję, że teraz, po przeczytaniu tej książki nie będę się odwracać zszokowana z pytaniem:''Co?! Gdzie?!'', do każdego ktoś wykrzyknie: ''O, zobacz! Gołąbek!'' ;D
http://namalowac-swiat-slowami.blogspot.com/2015/08/piekna-katastrofa-jamie-mcguire.html
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPierwszy raz z Piękną katastrofą zetknęłam się, kiedy wyszło jej pierwsze wydanie. Wtedy jeszcze taka tematyka jeszcze nie mieściła się w moich gustach, jednakże książka i tak wylądowała na mojej liście do przeczytania. I tak mijały miesiące, a książka nadal i nadal stała na...