rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Cudownie pokręcona opowieść. Każdy psychonauta i miłośnik kultury hipisowskiej na pewno nieraz się uśmiechnie dzięki niezwykłemu poczuciu humoru autora.

Cudownie pokręcona opowieść. Każdy psychonauta i miłośnik kultury hipisowskiej na pewno nieraz się uśmiechnie dzięki niezwykłemu poczuciu humoru autora.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Książka stanowi dokładny zapis rewolucyjnych badań nad DMT prowadzonych przez dra Ricka Strassmana w latach 90.
Robi niesamowite wrażenie pod wieloma względami: nie tylko w zakresie opisów doświadczeń uczestników badań, ale także w zakresie relacji trudności prawnych, jakie musiał przejść sam autor, aby doprowadzić swoje badania do skutku w gąszczu zawiłości procedur różnych instytucji podczas blokującej postęp naukowy prohibicji (która nadal trwa). Ogromny szacunek dla niego za nieustępliwość i doprowadzenie tego do końca pomimo tylu problemów i absurdów spiętrzonych na jego drodze.
Mimo wszystko wydaje się, jakby badania stworzyły jeszcze więcej pytań zamiast dostarczyć odpowiedzi. Na pewno pozostawia to jeszcze szerokie pole do zgłębienia dla kolejnych eksploratorów, którzy będą mieli odwagę otworzyć tę puszkę Pandory. Książka zdecydowanie warta polecenia dla wszystkich zainteresowanych tematem.

Książka stanowi dokładny zapis rewolucyjnych badań nad DMT prowadzonych przez dra Ricka Strassmana w latach 90.
Robi niesamowite wrażenie pod wieloma względami: nie tylko w zakresie opisów doświadczeń uczestników badań, ale także w zakresie relacji trudności prawnych, jakie musiał przejść sam autor, aby doprowadzić swoje badania do skutku w gąszczu zawiłości procedur...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Niezwykła podróż przez rozwój duchowy Jodorowsky'ego. Książka obfituje nie tylko w liczne zagadki i przemyślenia dotyczące Drogi, istoty życia i wszechświata, ale i wyjątkowe i niewiarygodne wydarzenia opisane w tak zajmujący i lekki sposób, że nie sposób nie dać się porwać strumieniowi historii.
Można traktować tę opowieść jak książkę biograficzną, można jak powieść realizmu magicznego - kto wie, jak wygląda rzeczywistość, gdy ma się oczy i serce otwarte.

Niezwykła podróż przez rozwój duchowy Jodorowsky'ego. Książka obfituje nie tylko w liczne zagadki i przemyślenia dotyczące Drogi, istoty życia i wszechświata, ale i wyjątkowe i niewiarygodne wydarzenia opisane w tak zajmujący i lekki sposób, że nie sposób nie dać się porwać strumieniowi historii.
Można traktować tę opowieść jak książkę biograficzną, można jak powieść...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Mroczna historia o tym, jak wszystko wymyka się spod kontroli.

Mroczna historia o tym, jak wszystko wymyka się spod kontroli.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jestem pod wielkim wrażeniem tak mistrzowsko stworzonych portretów psychologicznych postaci. Autor ma naprawdę wyjątkowy dar obserwacji i niezwykle umiejętnie przelał swoje spostrzeżenia na papier. Ponadto fabułę skonstruował w taki sposób, że naprawdę trudno się od niej oderwać. Czytałam jak dotąd wszystkie książki Chmielarza i po każdej kolejnej widać galopujący wzrost poziomu warsztatu - tutaj udało się już stworzyć prawdziwą perłę. Wielkie ukłony!

Jestem pod wielkim wrażeniem tak mistrzowsko stworzonych portretów psychologicznych postaci. Autor ma naprawdę wyjątkowy dar obserwacji i niezwykle umiejętnie przelał swoje spostrzeżenia na papier. Ponadto fabułę skonstruował w taki sposób, że naprawdę trudno się od niej oderwać. Czytałam jak dotąd wszystkie książki Chmielarza i po każdej kolejnej widać galopujący wzrost...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

To jedna z najbardziej niezwykłych pozycji, jakie było mi dane w ostatnich latach przeczytać. Powieść, która ma tak wiele warstw fabularnych, że nie pozwala ani na moment znużenia, porywając w coraz to kolejne nakładające się na siebie wątki spojone historią jednego ludzkiego życia. Zdecydowanie polecam każdemu miłośnikowi niebanalnej i zaskakującej fantastyki.

To jedna z najbardziej niezwykłych pozycji, jakie było mi dane w ostatnich latach przeczytać. Powieść, która ma tak wiele warstw fabularnych, że nie pozwala ani na moment znużenia, porywając w coraz to kolejne nakładające się na siebie wątki spojone historią jednego ludzkiego życia. Zdecydowanie polecam każdemu miłośnikowi niebanalnej i zaskakującej fantastyki.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

© 2017 Lubimyczytać.pl Sp. z o.o

O nas
Polityka prywatności
Regulamin
Zespół
Praca na rynku książki
Kontakt
Pomoc

Mapa księgarń
Patronaty
RSS

zgłoś błąd zgłoś błąd
Ocena

© 2017 Lubimyczytać.pl Sp. z o.o

O nas
Polityka prywatności
Regulamin
Zespół
Praca na rynku książki
Kontakt
Pomoc

Mapa księgarń
Patronaty
RSS

zgłoś błąd zgłoś błąd
Ocena

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Czy to ja jestem szalona, czy to Koniolub Grubas jest szalony, czy to Bóg jest szalony?

Czy to ja jestem szalona, czy to Koniolub Grubas jest szalony, czy to Bóg jest szalony?

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Poziom opowiadań jest trochę nierówny, jedne wyjątkowo dobre, inne mniej, jednak wszystkie przyjemne i sprawnie napisane. Na szczególną uwagę zasługuje fascynująca "Szczelina" i tytułowy "Obywatel, który się zawiesi" - mam nadzieję, że któregoś dnia wszyscy się tak zawiesimy ;)

Poziom opowiadań jest trochę nierówny, jedne wyjątkowo dobre, inne mniej, jednak wszystkie przyjemne i sprawnie napisane. Na szczególną uwagę zasługuje fascynująca "Szczelina" i tytułowy "Obywatel, który się zawiesi" - mam nadzieję, że któregoś dnia wszyscy się tak zawiesimy ;)

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Książka zawiera wiele interesujących treści i byłaby merytorycznym i godnym reportażem, gdyby nie nadmierny poziom nasycenia określoną tezą i ideologią, który momentami czynił lekturę dosyć frustrującą.

Książka zawiera wiele interesujących treści i byłaby merytorycznym i godnym reportażem, gdyby nie nadmierny poziom nasycenia określoną tezą i ideologią, który momentami czynił lekturę dosyć frustrującą.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Znakomita lektura, która nie tylko stanowi wierną i wstrząsającą historię stulecia najbardziej dynamicznego i burzliwego rozwoju chirurgii, wartką opowieść, którą czyta się z zapartym tchem, ale która również uczy pokory wobec stanu nauki i poziomu niewiedzy, jaki wciąż jeszcze panuje wśród lekarzy. Obnaża arogancję i zepsucie moralne okopanych na wysokich stanowiskach profesorów i dyrektorów szpitali zdolnych do ośmieszenia i skazania na zapomnienie pionierów i odkrywców, których osiągnięcia mogą zaszkodzić rutynie i stanowiskom.
Każdy, kto uświadomi sobie, jakie praktyki powszechnie stosowano jeszcze niecałe 200 lat temu pomimo już dokonanych odkryć, które jednak zostały wyśmiane lub zapomniane, ponieważ zagrażały czyjejś pozycji, dwa razy zastanowi się, zanim powie, że lekarze zawsze i bez wyjątku są godni zaufania i wiedzą, co robią, ich wiedza jest aktualna i na pewno będą działać na korzyść pacjenta.

Znakomita lektura, która nie tylko stanowi wierną i wstrząsającą historię stulecia najbardziej dynamicznego i burzliwego rozwoju chirurgii, wartką opowieść, którą czyta się z zapartym tchem, ale która również uczy pokory wobec stanu nauki i poziomu niewiedzy, jaki wciąż jeszcze panuje wśród lekarzy. Obnaża arogancję i zepsucie moralne okopanych na wysokich stanowiskach...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Gdzie ci mężczyźni? Nikita D. Coulombe, Philip G. Zimbardo
Ocena 6,6
Gdzie ci mężcz... Nikita D. Coulombe,...

Na półkach: , , , , ,

Dobra diagnoza kondycji współczesnego społeczeństwa i sytuacji mężczyzny w nim funkcjonującego. Pokrywa się z obserwacjami, jakie można poczynić w codziennej egzystencji i odsłania więcej kontekstu i wątków, co pomaga w zgłębieniu i lepszym zrozumieniu problemu.

Dobra diagnoza kondycji współczesnego społeczeństwa i sytuacji mężczyzny w nim funkcjonującego. Pokrywa się z obserwacjami, jakie można poczynić w codziennej egzystencji i odsłania więcej kontekstu i wątków, co pomaga w zgłębieniu i lepszym zrozumieniu problemu.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Bardzo przykro i trudno czyta się książkę, której główny bohater jest aż takim idiotą. W zasadzie przy liczbie błędów, które popełnił prowadząc swoje "śledztwo" i tak cud, że jakkolwiek powiązał koniec z końcem, a nie wylądował w płytkim leśnym grobie (choć było blisko). W zasadzie nie ma tu ani jednej postaci, która nie byłaby skrajnie przerysowana i stereotypowa. Frustrująca lektura. A może o to chodziło i to ta książka jest wampirem, który wysysa wszelką radość istnienia z czytelnika. Jeśli tak, to udało się osiągnąć cel.
Na plus za to zaskakujące rozwiązanie intrygi.

Bardzo przykro i trudno czyta się książkę, której główny bohater jest aż takim idiotą. W zasadzie przy liczbie błędów, które popełnił prowadząc swoje "śledztwo" i tak cud, że jakkolwiek powiązał koniec z końcem, a nie wylądował w płytkim leśnym grobie (choć było blisko). W zasadzie nie ma tu ani jednej postaci, która nie byłaby skrajnie przerysowana i stereotypowa....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Naprawdę rzetelne opracowanie tematu, przybliżające polskiemu czytelnikowi agorystyczną myśl Samuela Edwarda Konkina III osadzoną w szerszym, historyczno-filozoficznym kontekście libertarianizmu i myśli wolnościowej. Lekkie pióro autora i doskonały dobór prezentowanych treści sprawiają, że tekst czyta się niezwykle sprawnie.
Pozycja zdecydowanie godna polecenia każdemu czytelnikowi chcącemu bliżej zapoznać się z tematem lewoskrętnego libertarianizmu.

Naprawdę rzetelne opracowanie tematu, przybliżające polskiemu czytelnikowi agorystyczną myśl Samuela Edwarda Konkina III osadzoną w szerszym, historyczno-filozoficznym kontekście libertarianizmu i myśli wolnościowej. Lekkie pióro autora i doskonały dobór prezentowanych treści sprawiają, że tekst czyta się niezwykle sprawnie.
Pozycja zdecydowanie godna polecenia każdemu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , ,

Stosunkowo młode wydawnictwo Genius Creations to kolejna obok Powergraphu oficyna stawiająca na polską fantastykę. I kiedy drugie z wyżej wymienionych praktycznie zawsze gwarantuje znakomitą jakość, oferując treści od cenionych autorów z bogatym dorobkiem (choć nie tylko), Genius Creations zdecydowało się w dużej mierze postawić na świeżą krew. „Cuda i Dziwy Mistrza Haxerlina”, czyli debiut Jacka Wróbla, stanowią mocny dowód na to, że ta strategia się sprawdza. Zbiór zawiera dziewięć fantastycznych opowiadań – od naprawdę krótkich, w zasadzie miniatur takich jak Monopolista”, po obszerniejsze fabularnie historie, z których wątki przewijać się będą na kartach całej książki takie jak „Większe związanie Hatecrafta”, „Grota Valdura” czy „Totalna evangelizacja”.

Łączy je wszystkie postać tytułowego bohatera, drobnego oszusta, tudzież, jak mistrz Haxerlin woli sam o sobie myśleć, przedsiębiorcy, zajmującego się obwoźną sprzedażą przedmiotów o domniemanych właściwościach magicznych. Handlarz podróżuje od miasta do miasta (a właściwie od wsi do wsi, ponieważ poza zasięgiem Gildii Magów łatwiej uniknąć zdemaskowania) i co jakiś czas przypadkiem trafia w epicentrum wydarzeń strasznych i niezwykłych. Przychodzi mu pomagać w rozwiązywaniu niemal kryminalnych zagadek, szukać demonów, penetrować skrywające mroczne tajemnice lochy, szukać skarbów i robić wszystkie inne rzeczy, których oczekuje się po potężnych magach… którym Haxerlin oczywiście nie jest. Perypetie, których doświadcza, i kłopoty, w jakie popada, są zazwyczaj efektem nieporozumień, szantażu lub próby uniknięcia zdemaskowania jako oszusta. Cuda i Dziwy to żadne wzniosłe i heroiczne fantasy, a znakomita komedia pomyłek, której największą zaletą, oprócz niebanalnej historii, jest możliwość wywoływania uśmiechu (a nawet głośnego śmiechu, co w fantastyce przecież nie zdarza się wcale tak często) u czytelnika.

Jacek Wróbel z łatwością bawi się konwencją, w naturalny sposób wplatając w trzymającą w napięciu fabułę cięty humor. Bardzo często puszcza oko do czytelnika, umieszczając w świecie przedstawionym odniesienia do popkultury i współczesnego fandomu. Jest pod tym względem mistrzem słowotwórstwa, dzięki któremu powstają nieoczywiste i zabawne w swej formie skojarzenia. Nie obawia się także literackich kpin z ludzkiej natury i pozaliterackiej rzeczywistości, robiąc to w sposób jednocześnie subtelny, jak i rzeczywiście zabawny (nie jest to czcza pochwała – wystarczy przeczytać kilkadziesiąt książek reklamowanych jako „zabawne” i „komediowe”, by przekonać się, że wzbudzenie śmiechu u czytelnika wymaga naprawdę dobrego dowcipu i kunsztu literackiego, a udaje się nielicznym).

Na szczególną uwagę zasługuje kreacja bohaterów w „Cudach i Dziwach…”, mamy tu bowiem do czynienia z typowymi przykładami „dobrych-złych”, którzy (mowa tu nie tylko o Haxerlinie, ale i o jego towarzyszu podróży Thuzie) mimo swoich niezbyt chlubnych zajęć i cech, wśród których nie brakuje kierowania się chęcią zysku, egoizmu, narcyzmu i złośliwości, naprawdę dają się lubić. Bo przecież Haxerlin, chociaż oszust i tchórz, to w gruncie rzeczy przyzwoity człowiek, który okazuje się uczciwy, kiedy przychodzi do kwestii zasadniczych, takich jak sprawy życia i śmierci. W głębi ducha sprzeciwia się krzywdzącym ideom (choć rzadko ma odwagę to przyznać) i koniec końców pomaga – co prawda zazwyczaj pod przymusem lub z konieczności – wielu ludziom. Co w gruncie rzeczy stanowi odbicie w krzywym zwierciadle całego szeregu rzeczywistych ludzkich cech.

„Cuda i Dziwy Mistrza Haxerlina” to lektura, przy której nie czuć upływającego czasu. Przedstawione w niej wydarzenia płynnie się przenikają, sprawiając, że czytelnik zupełnie nie ma ochoty na odkładanie zbioru choćby na moment; zaciekawiony, jakie jeszcze przygody zgotują głównemu bohaterowi prawa Murphy’ego. Liczne bezpośrednie nawiązania do rzeczywistości pozaliterackiej sprawiają, że opowiadania Jacka Wróbla wymykają się ścisłej klasyfikacji jako czysta fantastyka – stanowią przecież w swojej formie pewien szczególny komentarz dotyczący świata, społeczeństwa i popkultury. Poruszana problematyka nie kwalifikuje też przygód obwoźnego sprzedawcy jako typowej komedii (pod tym względem literacki Arivald, z którym pewnie większość czytelników ma skojarzenia, czytając streszczenie recenzowanego zbioru, nawet się do Haxerlina nie umywa). Debiut Jacka Wróbla to pozycja interesująca i przystępna, a jednocześnie niebanalna niemal pod każdym względem. Próżno szukać wśród polskiej fantastyki rozrywki, która tak samo zmuszałaby do myślenia jak i śmiechu.

Recenzja dostępna również na: http://baza.fantasta.pl/ksiazka.php?id=13890

Stosunkowo młode wydawnictwo Genius Creations to kolejna obok Powergraphu oficyna stawiająca na polską fantastykę. I kiedy drugie z wyżej wymienionych praktycznie zawsze gwarantuje znakomitą jakość, oferując treści od cenionych autorów z bogatym dorobkiem (choć nie tylko), Genius Creations zdecydowało się w dużej mierze postawić na świeżą krew. „Cuda i Dziwy Mistrza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Trylogia Nocnego Anioła Brenta Weeksa stanowiła jak dotąd wyjątkowy przykład obrazujący proces literackiego dojrzewania autora w miarę pisania kolejnych stron. Po dosyć kiepsko skonstruowanej i mało interesującej Drodze Cienia ukazała się zaskakująco ciekawa i przyjemna w odbiorze część druga – Na krawędzi cienia. Można więc było spodziewać się, że wieńcząca trylogię Poza cieniem uraczy czytelnika jeszcze lepiej skonstruowanymi scenami i porywającymi wydarzeniami.

Opowieść zostaje podjęta prawie dokładnie w momencie zakończenia burzliwych wydarzeń z poprzedniej części. Zły Król-Bóg został pokonany, Khalidor pozostaje bez władcy, również sytuacja tronu Cenarii jest wciąż nierozstrzygnięta. Kylar odradza się po raz kolejny, poznając wreszcie straszliwą cenę własnej nieśmiertelności, Viridiana i Uly trafiają do Oratorium, a Elene próbuje pogodzić się ze swoją sytuacją. I podczas gdy wszyscy bohaterowie trwają w pełnym napięcia i intryg tańcu krwi, ognia i bezwzględnej polityki, targają nimi równie burzliwe emocje.

Rozterki światopoglądowe i miłosne są tak samo silne i dramatyczne w przypadku niewinnych, którzy jeszcze nigdy nie zaznali zbliżenia fizycznego z ukochaną osobą, co w przypadku ludzi władzy, którzy widzieli najbardziej plugawe i zdegradowane aspekty ludzkiego życia. Wszyscy – niezależnie od doświadczenia, charakteru i motywacji – przeżywają miłość w podobnie żałosno-licealny sposób doskonale znany z popularnych romansów paranormalnych. I chociaż ogólny styl autora stosowany do konstrukcji opisów i akcji znacznie się poprawił i wciąż utrzymuje się na niezłym poziomie, dialogi momentami wołają o pomstę do nieba, jednocześnie budząc w czytelniku mieszankę poczucia zażenowania z niedowierzaniem.

Uczucia te pojawiają się niestety również w innych momentach niż tylko podczas interakcji między bohaterami, lektura Poza cieniem przypomina bowiem chwilami ponowne przechodzenie tej samej gry, w dodatku z kodami. Satysfakcja z tego znikoma, bo ani to ciekawe, ani w tym żadnego wyzwania – jedyna chyba zaleta pochylenia się nad taką rozrywką polega na możliwości bezproduktywnego zabicia czasu czystego zabijania czasu. Porównanie do gry przechodzonej na kodach jest tu o tyle nieprzypadkowe, że w pewnym momencie (choć trzeba autorowi oddać, że zadatki na to pojawiały się już w pierwszej części trylogii) główny bohater wchodzi w swoisty godmode, w którym już nic go nie może tknąć. Nawet gdy na scenę wkroczy jeden z najstraszniejszych potworów, którego przywołania obawiano się już niemal od pierwszych stron powieści – poziom adrenaliny czytelnika nie podniesie się ani o ułamek. Kylar spokojnie poradzi sobie z każdym przeciwnikiem, a potem jeszcze zmartwychwstanie. A gdy z otchłani mroku i zła wyłoni się straszliwa bogini od setek lat karmiona bólem, rozpaczą, płonną nadzieją i nienawiścią swoich wyznawców – zostanie bez problemu pokonana... siłą miłości! Tak, dobrze przeczytaliście. Autor z całkowitym nieskrępowaniem wykłada kawę na ławę, wykorzystując chyba najbardziej ograny i banalny motyw w całej historii kultury – miłość przezwycięży wszelkie zło, a opętana nawet najgorszym plugastwem osoba, która kocha, zdoła przezwyciężyć zamieszkującą ją mroczną moc i w ostatniej chwili odwrócić losy bitwy. Motyw ten, bardzo dobrze znany większości miłośników fantastyki m.in. z powieści J.K. Rowling, której jednak udało się przedstawić go w sposób przemawiający do wyobraźni i nienachalny, u Brenta Weeksa wali czytelnika obuchem w łeb – i to raz za razem.

Infantylność i banał są tym bardziej widoczne, że w Poza cieniem próżno szukać mrocznych i niepokojących scen z Na krawędzi cienia (takich jak wydarzenia toczące się na Dnie czy choćby podczas Nocta Hemata). Kilka potencjalnie ciekawych opisów erotycznych mogło stanowić dla pisarza rozległe pole do popisu i przełamać miałkość tekstu pewną dozą pikanterii, niestety jednak ich obecność potwierdziła tezę: seks to dla niedoświadczonego autora temat wyjątkowo śliski i trudny. Weeks nie zdał egzaminu w tym aspekcie – o miłości fizycznej pisze albo żenująco dziecinnie, albo wulgarnie. Jeśli już między dwojgiem ludzi ma szansę zajść coś choć trochę przypominającego namiętny stosunek, zostaje zaledwie zasygnalizowane. Na rozległe opisy zasługują tylko niezręczne, dziewicze pieszczoty i bezuczuciowe, zimne chędożenie.

Podczas lektury nie umyka uwadze nadzwyczajne nagromadzenie elementów fabularnych i kulturowych rodem z innych znanych powieści fantastycznych. Konia z rzędem temu, kto czytając o dających niewidzialność artefaktach, magicznych mieczach, armiach ciemności, kazirodczych związkach brata z siostrą, szkołach magii i atakach barbarzyńców z północy nie zostanie owładnięty przytłaczającym uczuciem déjà vu.

Wszystkie wyżej wymienione aspekty powodują, że mimo niewymagającej fabuły i poprawnego pióra (bo do lekkości jeszcze nieco mu brakuje) Poza cieniem czyta się wyjątkowo mozolnie. I niestety, jeśli odbiorca nie odpuści sobie lektury w jej trakcie i dzielnie wytrwa do ostatniej strony w nadziei na fenomenalny koniec i zamknięcie wszystkich interesujących go motywów, dozna jedynie zawodu. Trylogia kończy się bowiem spektakularnie... banalnie. Co więcej, większość wątków towarzyszących czytelnikowi od samego początku cyklu zdaje się gwałtownie urywać, jakby autor nagle zdecydował się pospiesznie je zamknąć i w końcu dać sobie spokój z tą książką. I to samo niestety powinien zrobić czytelnik. Odłożyć, zapomnieć i już nigdy do niej nie wracać. Zakończyć przygodę z Kylarem na tomie drugim i wspominać ją jako przyjemną opowiastkę, jednocześnie darując sobie niesmak, jaki pozostawia po sobie Poza cieniem.

Recenzja dostępna również na: http://baza.fantasta.pl/ksiazka.php?id=13266

Trylogia Nocnego Anioła Brenta Weeksa stanowiła jak dotąd wyjątkowy przykład obrazujący proces literackiego dojrzewania autora w miarę pisania kolejnych stron. Po dosyć kiepsko skonstruowanej i mało interesującej Drodze Cienia ukazała się zaskakująco ciekawa i przyjemna w odbiorze część druga – Na krawędzi cienia. Można więc było spodziewać się, że wieńcząca trylogię Poza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Robert J. Szmidt to twórca, który dość mocno wpisał się w kanon polskiej literatury fantastycznej jako swoisty pionier rodzimej powieści postapo. Do tego podgatunku należała zarówno ponuklearna Apokalipsa według pana Jana, jak i wydana w kwietniu apokalipsa zombie Szczury Wrocławia. W ten nurt wpisuje się także Samotność Anioła Zagła: Adam, czyli powieść wydana pierwotnie przez Fabrykę Słów. Teraz wznowiona została przez Rebis w ramach cyklu Horyzonty Zdarzeń, co zapowiada rychłe ukazanie się dawno zaplanowanej przez autora drugiej części o podtytule Ewa.

Nietrudno zauważyć, że Samotność Anioła Zagłady: Adam zaczyna się dość typowo. Na świat sprowadzona zostaje zagłada. Broń trineutrinowa zabija wszelkie życie na Ziemi, zamieniając niebieską planetę w wyjałowioną, skazaną na łaskę coraz bardziej rozszalałych żywiołów martwą skałę. Adam Sawyer, porucznik amerykańskiej armii, po części przyczyniwszy się do takiego stanu rzeczy, zdołał przeżyć zagładę w najgłębszych, specjalnie zabezpieczonych bunkrach. Jest częścią ściśle tajnego programu Arka, którego cel to ponowne zaludnienie Ziemi w przypadku podobnej katastrofy. Jednak zawodność maszyn połączona z chaotycznym czynnikiem ludzkim sprawiają, że w wyniku tragicznego w skutkach błędu wszystko idzie całkowicie nie tak, jak było to zaplanowane. Tak rozpoczyna się podróż Adama przez wyjałowioną Amerykę na Wschodnie Wybrzeże, gdzie być może przetrwali jedyni oprócz niego ludzie.

Trineutrino zniszczyło całą ziemską biosferę, co stopniowo doprowadza do zmian klimatycznych. Adam Sawyer musi przedostać się na drugi koniec wyludnionego kontynentu, mając przeciwko sobie zabójcze żywioły: powodzie, lawiny, trzęsienia ziemi, pożary, śnieżyce i tornada. Droga bohatera przez kolejne martwe stany to nieustanna walka z dziką, wyrwaną spod kontroli człowieka naturą, ale i własnymi demonami. Przytłaczająca świadomość bycia jedyną żywą istotą w promieniu kilku tysięcy mil, rozpaczliwa samotność i niepewność co do swojego udziału w światowej zagładzie sprawiają, że utrata zmysłów i człowieczeństwa wydaje się tylko kwestią czasu. Kolejne trudne, często daremne próby zdobycia środków ułatwiających dalszą podróż – mimo że świat ten opływa przecież w niezagospodarowane dobra materialne – z całą mocą ukazują bezsilność człowieka skazanego tylko na siebie, pozbawionego społeczności i jakiegokolwiek wsparcia.

Samotność Anioła Zagłady: Adam to powieść rozpoczynająca się dość wartką akcją, która później jednak spowalnia do niemal żółwiego tempa. Czytelnik nie uświadczy tu prawie żadnych dialogów, a na pewno nie ujrzy rozlewu krwi, intryg czy starć. W zasadzie, gdyby nie zaskakujące zakończenie (co ciekawe, tutaj znowu mamy do czynienia z połączeniem błędu ludzkiego i zawodności techniki, które przyczyniają się do zmiany sytuacji o sto osiemdziesiąt stopni), można by uznać, że Robert J. Szmidt stworzył bardzo długi wstęp do tomu drugiego, Ewa, który zapowiada znajdujące się na końcu książki opowiadanie. Jest to jednak złudne wrażenie; nie prędkość akcji stanowi bowiem o treści. Historię Adama Sawyera cechuje niezwykłe jak na tego typu literaturę ukierunkowanie narracji na świat wewnętrznych przeżyć bohatera, co pozwala spojrzeć na przedstawiane w niej zagadnienia z zupełnie innej perspektywy niż zazwyczaj. Sprawia jednocześnie, że poruszana przez autora problematyka ukazana jest w sposób dość subtelny i naturalny, pozostawiając spore pole do własnej refleksji oraz interpretacji, co w dobie popularnego postapo często wręcz bijącego czytelnika w twarz banałem za banałem, zdecydowanie stanowi wartość dodaną.

Samotność Anioła Zagłady: Adam jest zdecydowanie pozycją odpowiednią dla dojrzałego odbiorcy poszukującego w literaturze połączenia rozrywki i bodźca pobudzającego zarówno emocjonalnie, jak i intelektualnie. Miłośnicy tradycyjnego postapo, oczekujący wyłącznie naszpikowanej potworami i walką fabuły, mogą odczuć spory zawód. Cóż, przynajmniej do kilkunastu ostatnich stron, kiedy czeka ich ogromne zaskoczenie. Dla takiego zwrotu akcji warto nawet samotnie przemierzyć bezludną Amerykę.

Recenzja dostępna również na: http://baza.fantasta.pl/ksiazka.php?id=13621

Robert J. Szmidt to twórca, który dość mocno wpisał się w kanon polskiej literatury fantastycznej jako swoisty pionier rodzimej powieści postapo. Do tego podgatunku należała zarówno ponuklearna Apokalipsa według pana Jana, jak i wydana w kwietniu apokalipsa zombie Szczury Wrocławia. W ten nurt wpisuje się także Samotność Anioła Zagła: Adam, czyli powieść wydana pierwotnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Jeśli tylko przyjrzeć się bliżej tendencjom wydawniczym – również jeśli chodzi o polskie wydania dzieł importowanych zza Atlantyku – można odnieść nieodparte wrażenie, że historie młodych skrytobójców przeżywają w ciągu ostatnich miesięcy mały renesans. Nie minęło wiele czasu od wznowienia trylogii Robin Hobb, a polscy czytelnicy ponownie raczeni są historią tego samego rodzaju – tym razem jest to trylogia Anioła Nocy autorstwa Brenta Weeksa, której pierwszy tom stanowi Droga Cienia. Temat niewątpliwie popularny i chętnie czytany, jednak tym samym niezwykle trudny do ukazania w sposób oryginalny i intrygujący. Niestety autor nie do końca sprostał temu wyzwaniu.

Konstrukcja powieści oparta jest na dość standardowym schemacie – młody człowiek wychowany wśród nizin społecznych, doświadczywszy głodu, nieszczęścia i prawdziwego okrucieństwa, zostaje czeladnikiem najlepszego siepacza w mieście. Musi zerwać wszelkie więzi łączące go z dawnym środowiskiem, przybrać nowe imię i zacząć wieść życie jako całkowicie odmieniony człowiek. W miarę postępu fabuły w historii pojawiają się tajemnicze przepowiednie, mroczne artefakty, których używać może tylko wybraniec, dworskie intrygi, romanse, szantaże i liczne gwałtowne śmierci. I chociaż tego rodzaju wtórność staje się niestety udziałem wielu dzieł fantasy, zawsze pozostawia pewne pole do popisu, którego tutaj nie wykorzystano – pewna część scen nachalnie skłania do myślenia o konkretnych popularnych pozycjach, z których zaczerpnięto wzorce danych wydarzeń.

Schematyczność byłaby jednak do wybaczenia, gdyby nie poważniejsze zarzuty, jakie należałoby postawić Weeksowi za popełnione w Drodze Cienia niedopatrzenia. Jednym z najbardziej rzucających się w oczy bubli jest wkładanie w usta bohaterów słów, których z racji swojego istnienia w fantastycznym uniwersum po prostu nie mają prawa używać – chyba że autor byłby w stanie racjonalnie uzasadnić znajomość słownictwa o etymologii biblijnej przez mieszkańców Cenarii, co jednak nie ma miejsca na kartach książki.

Kolejnym ewidentnym uchybieniem ze strony autora jest psychologia postaci i jej związek z toczącymi się w powieści wydarzeniami. Wszystko niby jakoś trzyma się całości i funkcjonuje, ale momentami zgrzyta niemal do bólu, wywołując u czytelnika silne poczucie zażenowania i niedowierzania. Liczne nielogiczności widoczne są zresztą nie tylko w zachowaniu i przemyśleniach poszczególnych postaci, ale także w świecie przedstawionym, w którym nawet najgłupsze i najbardziej naiwne czyny nie mają większego wpływu na wydarzenia i nawet jeśli obarczone są poważnym ryzykiem śmierci, los zawsze uśmiechnie się do bohaterów i ześle im deus ex machina. A skoro już o śmierci mowa – umrzeć w Drodze Cienia wcale nie jest tak łatwo, o czym świadczą ciągłe zadziwiające „zmartwychwstania” dawno uznanych za zmarłe postaci.

Wszystkie wyżej wymienione aspekty utrudniają lekturę, ale na szczęście nie czynią jej niemożliwą. Droga Cienia to mimo wszystko dość wartka akcja i pobudzająca wyobraźnię historia. Zgrzyta i trzeszczy, ale jeszcze nie woła o pomstę do nieba i pozwala mieć nadzieję, że autor wraz z kolejnymi dziełami doszlifował swoją wiedzę o świecie i funkcjonowaniu ludzkiego umysłu na tyle, by stworzyć coś, co da się przeczytać jednym tchem, bez zatrzymywania się, by co chwilę westchnąć z rozczarowaniem. Pierwszy tom trylogii Anioła Nocy raczej nie zachwyci wymagających i doświadczonych czytelników, ale nada się na chwilę odpoczynku, kiedy zabraknie innych pozycji pod ręką.

Jeśli tylko przyjrzeć się bliżej tendencjom wydawniczym – również jeśli chodzi o polskie wydania dzieł importowanych zza Atlantyku – można odnieść nieodparte wrażenie, że historie młodych skrytobójców przeżywają w ciągu ostatnich miesięcy mały renesans. Nie minęło wiele czasu od wznowienia trylogii Robin Hobb, a polscy czytelnicy ponownie raczeni są historią tego samego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Wstrząsające informacje, sporo rzetelnej, dziennikarskiej roboty. Czyta się jak niezły kryminał. Niestety całość jest bardzo chaotyczna, autorowi nawet zdarza się w kilku miejscach powtórzyć tę samą anegdotę. Trochę drażnią wszechobecne nawiązania do chrześcijańskiego bóstwa i jego kultu.

Wstrząsające informacje, sporo rzetelnej, dziennikarskiej roboty. Czyta się jak niezły kryminał. Niestety całość jest bardzo chaotyczna, autorowi nawet zdarza się w kilku miejscach powtórzyć tę samą anegdotę. Trochę drażnią wszechobecne nawiązania do chrześcijańskiego bóstwa i jego kultu.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Robin Hobb w dwóch pierwszych tomach swojej trylogii Skrytobójcy udało się stworzyć całkiem spójny, ciekawy świat, a następnie wypełnić go żywymi postaciami, nieustającymi intrygami, mrocznymi tajemnicami i fantastycznymi zjawiskami. W ten sposób sama sobie ustawiła dość wysoką poprzeczkę, rozbudzając oczekiwania wobec dalszych losów Bastarda Rycerskiego.

„Wyprawa skrytobójcy” stanowi ostatnią i zarazem najbardziej obszerną część opowieści o toczących się w Królestwie Sześciu Księstw wydarzeniach. Odpowiedź na pytanie, czy autorce udało się podołać wspomnianym wyżej oczekiwaniom, nie jest jednoznaczna. Powodem tego jest fakt, że czytając tę niemal 1000-stronnicową powieść można odnieść wrażenie, jakby miało się w rękach… dwie różne książki. Jedną, w której tempo i bogactwo fabuły najlepiej opisuje fragment recenzowanej pozycji: „Dni płynęły podobne do siebie jak dwie krople wody. Krajobraz także był ciągle taki sam. Niewiele się działo.” I drugą, w której akcja gwałtownie przyspiesza, niemal tratując dość znużonego już czytelnika. I chociaż wielu autorów stosuje w swoich utworach podobną metodę eskalacji napięcia, tak w przypadku Robin Hobb posłużenie się takim zabiegiem wydaje się całkowicie nieprzemyślane i przypadkowe. Łatwo w końcu przewidzieć, że niejeden zmęczony powtarzalnością wydarzeń, refleksji, wciąż powracającymi wątkami i motywami oraz poczuciem, że zapowiada się po prostu kolejna przydługawa, „epicka” powieść drogi, po prostu… odłoży książkę zanim w świecie Sześciu Księstw zacznie się coś dziać. A od pewnego momentu dzieje się naprawdę dużo.

Zagłębiając się w dalsze strony powieści, można odnieść wrażenie, że obcujemy z tą samą, dobrą Hobb, co wcześniej. Bastard szuka zemsty na księciu Władczym, jednocześnie lękając się go i starając ukryć przed wzmocnionym Mocą zasięgiem wzroku jego pomagierów. Wciąż przeżywa swoje wejście w dorosłość, unika kolejnych śmierci (niektórych tak bardzo o włos, że jest to wręcz niewiarygodne) i kontynuuje swą podróż, mającą na celu odnalezienie księcia Szczerego i przywrócenie ładu w Królestwie. Narracja jest sprawna, akcja wartka i kolejne słowa czyta się dobrze – momentami aż trudno odłożyć książkę.

Coś jednak zgrzyta i to poważnie. Bastard bowiem ciągle przeżywa te same rozterki, miotają nim te same uczucia, co przez ponad tysiąc dwieście stron poprzednich części trylogii. Miłość, która nie ma szans realizacji. Racja stanu a szczęście jednostki. Obowiązek wobec Królestwa. Komu można zaufać, a kto zdradzi. Poświęcenie, poświęcenie, lekki bunt wobec konieczności poświęcenia, ale w efekcie końcowym jeszcze więcej poświęcenia. Ciągłe nawiązania do tych samych elementów wywołują co jakiś czas ochotę na pobieżne przesunięcie wzrokiem po co niektórych, mających nadawać psychologicznej głębi fragmentach i skupienie się na galopadzie wydarzeń. A to czyni z książki nic więcej, jak… jedno spośród wielu wciągających czytadeł.

Kolejnym zarzutem, jaki należałoby przedstawić Robin Hobb w odniesieniu do ostatniej części trylogii jest swoista przypadkowość pewnych wątków, które pojawiają się, rozbudzają ciekawość, po czym… nie wspomina się o nich już ani razu, mimo że wcześniej sugerować mogły rewolucyjne zwroty akcji i zmianę postrzegania danych protagonistów. I ponieważ „Wyprawa skrytobójcy” jest ostatnim tomem serii, nie pozostawia nadziei na kontynuację już naszkicowanych, lecz porzuconych fabularnych ścieżek – co w tym przypadku nie wygląda wcale na celowy zabieg, mający pozostawić czytelnika w niepewności, lecz raczej na zwykłe zapominalstwo i niedbałość. To trochę tak, jakby autorka, mając w głowie jakiś plan wydarzeń, po prostu realizowała go częściami, robiąc długie przerwy między dopisywaniem poszczególnych scen i po prostu nie pamiętała już o przedstawionych, a następnie porzuconych tropach, które mogły przecież otworzyć całkiem nowe spektrum postrzegania politycznej rozgrywki w Królestwie Sześciu Księstw.

Wszystko to nie byłoby w sumie niczym złym – nie jest przecież nigdzie powiedziane, że trylogia Skrytobójcy pretenduje do miana literatury ambitnej, a skoro spełnia swoją funkcję rozrywkową, to wszystko jest w porządku. A jednak nawet na tym polu trudno o zachwyt. Po takim zastraszającym tempie wydarzeń, jakie autorka narzuca w drugiej części swojej książki, można by oczekiwać naprawdę mocnego zakończenia. Tego jednak niestety nie doświadczymy – zamiast tego jest mdło i bezpłciowo, na dodatek znowu zdaje się czegoś brakować – jakby Hobb ponownie o czymś zapomniała lub rozmyśliła się w połowie rozpracowywania koncepcji.

W czerwcu nakładem wydawnictwa MAG ukaże się „Misja błazna”, pierwsza część trylogii Złotoskórego – historia trefnisia, jednego z najciekawszych bohaterów trylogii Skrytobójcy. Pozostaje nadzieja, że ta pozycja tchnie trochę nowego życia w Królestwo Sześciu Księstw, bo na razie wcześniej jasno buchający płomień został przygaszony do ledwie tlącej się iskierki.

Recenzja dostępna również na: http://baza.fantasta.pl/ksiazka.php?id=12167

Robin Hobb w dwóch pierwszych tomach swojej trylogii Skrytobójcy udało się stworzyć całkiem spójny, ciekawy świat, a następnie wypełnić go żywymi postaciami, nieustającymi intrygami, mrocznymi tajemnicami i fantastycznymi zjawiskami. W ten sposób sama sobie ustawiła dość wysoką poprzeczkę, rozbudzając oczekiwania wobec dalszych losów Bastarda Rycerskiego.

„Wyprawa...

więcej Pokaż mimo to