Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Książka o tym, jak ziomek czuje się tak samotny, że leci do swego ojczystego kraju, by odnaleźć rzekomą miłość swego życia. Wyznaje jej miłość ledwie po kilku godzinach, oczekuje pełnego zaangażowania, całonocnego seksu i pełnej dyspozycyjności…

Inaczej to przecież go nie kocha.

W sumie to pech chciał, że rzeczywiście go nie kochała.

Ale i ten sam ziomek, co nie potrafi odnaleźć się w swoich emocjach, nie potrafi opowiedzieć się po żadnej ze stron politycznego sporu. Więc zakłada maskę podwójnego agenta, a przy tym próbuje ugrać swoje interesy. Jakie? Ano przecież wiadomo – próbuje spełnić swoje seksualne fantazje.

Zdecydowanie mnie nie wciągnęło. Ale więcej i wnikliwiej – u mnie na blogu

Książka o tym, jak ziomek czuje się tak samotny, że leci do swego ojczystego kraju, by odnaleźć rzekomą miłość swego życia. Wyznaje jej miłość ledwie po kilku godzinach, oczekuje pełnego zaangażowania, całonocnego seksu i pełnej dyspozycyjności…

Inaczej to przecież go nie kocha.

W sumie to pech chciał, że rzeczywiście go nie kochała.

Ale i ten sam ziomek, co nie potrafi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Fantastyczny przewodnik po sztuce, a raczej "artyście". W prosty i zabawny sposób bawi się z małym czytelnikiem i jego rodzicami. Odkrywa, szuka, a przede wszystkim dowiaduje się, że artysta to taki sam człowiek jak on.

Pięknie podane, cudownie wydane, idealnie dobrane.

Fantastyczny przewodnik po sztuce, a raczej "artyście". W prosty i zabawny sposób bawi się z małym czytelnikiem i jego rodzicami. Odkrywa, szuka, a przede wszystkim dowiaduje się, że artysta to taki sam człowiek jak on.

Pięknie podane, cudownie wydane, idealnie dobrane.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Połóż się wygodnie. Zamknij oczy. I na chwilę zapomnij. O otaczającym świecie. O rzeczywistości. O problemach, które dotykają Cię każdego dnia. Odpręż się. Policz do trzech.

Dobrze.

A teraz opowiedz mi swój ostatni sen. Gdzie byłeś? Co robiłeś? Co czułeś? Zastanawiasz się, po co te pytania? Na pewno słyszałeś o Freudzie i jego teorii. I o tym, że sen odzwierciedla nasze seksualne pożądania. Że sen stanowi drogę do nieświadomości, w której gromadzą się wydarzenia, dialogi, sprawy, które sami uważamy za nieistotne, lecz tak naprawdę mają istotny wpływ na naszą osobowość. Jednocześnie sen to również droga czysto seksualna, którą ukrywamy przed światem i nie chcemy, by ktoś ją ujrzał. Jednak interpretacja snu nie jest tak prosta. Od psychoanalityka wymaga się nie lada zręczności i bardzo indywidualnego podejścia do pacjenta. Dlatego też zacznijmy jeszcze raz.... Opowiedz mi sen, który najczęściej miewasz...

Zdarzały Ci się na pewno sny dziwne, absurdalne. Albo zupełnie rzeczywiste ukazujące Twoje wybory i pragnienia. Każdy śni, nawet jeśli nie pamięta ani jednego snu. Sen jest niezbędnym mechanizmem obronnym organizmu, który pozwala uporać się z rzeczywistością, emocjami i nagromadzoną ilością informacji.

Powiadasz, że nie możesz spać? Nie możesz odpoczywać, marzyć, bać się? Twój sen jest krótki i mało efektywny? A wiesz, że Stalin także miał podobny problem? Przynajmniej tak sugeruje autor książki „Kozetka Stalina”. Co więcej, nikt nie miał prawa zgasić światła wcześniej niż zrobił to przywódca Związku Radzieckiego. Ani tym bardziej wcześniej zapalić. A Stalin spał coraz mniej. Coraz trudniej było go zadowolić i dopasować się do jego nastroju. Jego przyboczni mieli niezwykle trudne zadanie. Musieli doskonale znać swojego przywódcę, by odpowiednio reagować. W innym przypadku cały gniew skupiał się na nich.

Freud uważał, że wszystko sprowadza się do naszych pragnień seksualnych. Dlatego też do pałacu w Likani przyjeżdża nie tylko Stalin, ale również jego kochanka Lidia Siemionowa Wodjewa. Wspólnie podejmują wyzwanie postawione przez Freuda, choć Stalin uważa go za szarlatana. Pomimo to każe Lidiuszce wczuć się w rolę psychoanalityka. Niemal w każdej rozmowie kochanków pojawia się podtekst seksualny, lecz nie ma tu typowych scen erotycznych. Stalin jest już zbyt stary, by ponownie odczuwać przyjemność, a wszelkie próby pobudzenia kończą się niepowodzeniem. Wydawałoby się, że teorie Freuda w pokojach Stalina nie mają miejsca bytu. A jednak wciąż przez strony powieści przewijają się arumy. Tak naprawdę w języku polskim nie są to arumy, lecz obrazki. W książce pojawiają się jako symbol pochwy, choć długi słupek wystający spomiędzy płatków przypomina penisa. Arum staje się więc symbolem pragnień Stalina, które towarzyszą mu przez całe życie. Nawet teraz, w pałacu Likami, na pożegnanie, otrzymuje bukiet złożony z arumów. Stalin nie ufa szarlatańskim naukom, ale czy rzeczywiście Freud się mylił?

Jednak ta kozetka i ten słynny niemiecki psychoanalityk nie pojawiają się tylko z powodu interpretacji snu. Freud uważał, że człowiek składa się w takim samym stopniu z części dobrej (życia) jak i złej (śmierci). Tylko od naszych instynktów i samokontroli zależy, która z nich zacznie przeważać w naszym życiu. My już wiemy, jakim człowiekiem był Stalin i jakich zbrodni dokonał. Jednak podglądając go na tej kozetce, w tym gabinecie, w rozmowach z podwładnymi czy nawet ukochaną Lidiuszką, dostrzegamy wyłącznie niuanse w jego zachowaniu, które mogą świadczyć o jego złej, brutalnej, morderczej naturze. Niemal przez całą powieść Jean-Daniel Baltassat unikał wprowadzania liczb, snucia historii o łagrach czy stalinowskich egzekucjach. Tym razem widzimy przywódcę jednego z największych państw świata jako staruszka, który musi poradzić sobie z gniewem, uniesieniem i pogłębiającą się bezsennością. Gdybyśmy nie uczyli się o Stalinie, powieść nie ukazałaby go w naszych oczach jako bezwzględnego zbrodniarza. Kazałaby jednak przypuszczać, że jest to człowiek, w którym pierwiastek zła wyplenił z duszy niemal wszystko co dobre. Jedynie pamięć o jedynej wielkiej miłości Stalina jest nieskazitelnym wspomnieniem, w którym można dopatrzeć się pozytywnych emocji. Także relacja z Lidią nie jest przesiąknięta złem. Czy więc Freud i tu miał rację?

Jednak w „Kozetce Stalina' stykamy się nie tylko ze Stalinem. Pojawia się też młody człowiek, malarz, syn słynnej radzieckiej rzeźbiarki, Wielkiej Muchiny. To przecież Daniłow, ambitny artysta uwikłany w skomplikowane miłosne relacje. Jest też niezwykle wrażliwy i czuły na piękno otaczającego go świata przyrody. Zamiast jednak poświęcać się sztuce tworzenia zapierających dech w piersiach krajobrazów skupił się na sztuce propagandowej uwieczniającej wielkie chwile Stalina. Wpadł również na pomysł stworzenia wielkiego, niezwykłego „pomnika”, który upamiętniłby wydarzenia z życia przywódcy. Pisarz podkreśla więc nie tylko złą naturę Stalina, ale także jego narcyzm i megalomanię, która nie znajduje zaspokojenia.

Z jednej strony „Kozetka Stalina” oddziera Józefa Wissarionowicza z wielkości, gdy podglądamy go w intymnych sytuacjach z kochanką. Z drugiej strony odkrywa naturę tyrana nieznoszącego sprzeciwu. Bez jednak typowych dla tego okresu opowiadań o obozach pracy i ofiarach Stalina. Stykamy się po prostu z człowiekiem, który przegrał swoją dobrą stronę duszy.

http://okonakulture.pl

Połóż się wygodnie. Zamknij oczy. I na chwilę zapomnij. O otaczającym świecie. O rzeczywistości. O problemach, które dotykają Cię każdego dnia. Odpręż się. Policz do trzech.

Dobrze.

A teraz opowiedz mi swój ostatni sen. Gdzie byłeś? Co robiłeś? Co czułeś? Zastanawiasz się, po co te pytania? Na pewno słyszałeś o Freudzie i jego teorii. I o tym, że sen odzwierciedla nasze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dałam się nabrać. Ta niewielkiej grubości książeczka zapowiadała szybka przeprawę. Nie spodziewałam się komplikacji. A jednak – stało się inaczej. „Dziennik znaleziony w błękicie” wymagał ode mnie pełnej koncentracji. Trzy razy próbowałam przebrnąć przez wstęp i za każdym razem odpadałam. Dopiero czwarte podeście zrobione nie późnym wieczorem, a popołudniem, okazało się strzałem w dziesiątkę. A przy tym książka okazała się jak Shrek, czy jak to woli cebula – ma wiele warstw, które trzeba powoli zdejmować, aby lepiej ją poznać.


Nie jest to miła książka. Nie jest to przyjemna książka. Z pewnością daleko jej do świątecznego, radosnego nastroju, który obecnie panuje w wielu domach. Nie ma tu choinki, kolęd, świątecznego obiadu – nic co mogłoby mnie nakłonić do jej przeczytania w grudniowe popołudnia. A jednak. A jednak książkę przeczytałam, czego nie żałuję, choć nie był i nadal nie jest dobry czas na smakowanie tego typu opowieści.

Marek Susdorf nie napisał grubej księgi. Jednak w tym przypadku wychodzi to na dobre i czytelnikowi, i pisarzowi. Krótsza forma pozwoliła, a może bardziej zmusiła do skondensowania wszystkich emocji na niewielkiej powierzchni. Bo cóż znaczy 100 stron? W tym przypadku okazuje się to być aż nadmiar, gdyż kolejne kartki są przepełnione złem, psychozą i okrucieństwem. Dla nieprzyzwyczajonego czytelnika może to być pierwsze i ostatnie spotkanie z autorem. Dla obytego – ciekawa, lecz i bolesna przeprawa, jednak i tu obfitująca w wykręcanie twarzy jak przy pełnym okrucieństwa horrorze.

Bo w sumie „Dziennik znaleziony w błękicie” można potraktować jak horror. Jak zapis niewyobrażalnego zła, które dotyka człowieka, ale i także zła wytworzonego przez naszego bliźniego. Książka to zapis stanu człowieka, który dopuszcza się prawdziwego okrucieństwa. Zresztą schemat powielany przez wielu: scenarzystów, pisarzy, komiksiarzy. W piwnicy zamykasz wybraną osobę i znęcasz się nad nią, psychicznie i fizycznie. Tak, każdy z nas widział, słyszał, przeżywał taką historię, mogącą się wydarzyć w rzeczywistości jak i wytworzyć w umyśle twórcy. Jednak za każdym razem taka opowieść powoduje falę emocji, ale i sprzeciwu, nie pozostawiając odbiorcę obojętnego. Okrucieństwo człowieka przedstawiane przez pisarzy czy reżyserów staje się namacalne, uderzając gdzieś w nasze struny sumienia i poruszając nimi doszczętnie. „Dziennik znaleziony w błękicie” powoduje dokładnie takie uczucia. Oddziera rzeczywistość z kolorów, pozostawiając czerwień, szarość… I w tym przypadku błękit, który nie tylko pojawia się w tytule, ale i przewija przez całą książkę. Kolor boskości, ale i melancholii. Na razie jednak skupmy się na horrorze. Prawdziwym horrorze, w którym nie ma miejsca na zombie, apokalipsę, masakrę piłą mechaniczną, czy grupkę naiwnych i mało zorientowanych nastolatków jadących pod namiot do lasu.

Jest za to człowiek, z pozoru całkiem zwyczajny. Dwudziestoparoletni, pracujący w urzędzie. Odbębniający swoje obowiązki, ale i skrywający swój dramat. Pięć lat temu został porzucony przez kochanka, któremu zresztą przypisuje boskie właściwości. Przez te pięć lat nie potrafi otrząsnąć się z dawanych uczuć, tak kochał czy wielbił Starijego. Pięć lat próbował ułożyć swoje życie, szukać miłości w ramionach innych, lecz to Stariji zaprzątał mu myśli, nie pozwalając powrócić do normalności. I te pięć lat męki i cierpień głównego bohatera znajdują swoje ujście. Spotkanie z byłym kochankiem przeradza się w realizację chorego pomysłu, który może narodzić się tylko w głowie psychopaty lub… osoby mocno, doszczętnie zranionej.

Każdy musi mieć swój wentyl. Tym razem jednak nie był to wentyl bezpieczeństwa. Nie dla Starijego.

Pierwsza warstwa książki odrzuciła wielu czytelników. Rzeczywiście czasem trudno przebrnąć przez sceny, które funduje Marek Susdorf. Wydaje mi się jednak, że zarówno w literaturze jak i filmie zdarzały się dużo gorsze obrazki rozciągnięte na zdecydowanie dłuższy czas. Owszem, pisarz nie szczędzi czytelnika i jego wyobraźni. Podsuwa mu sceny, których żadne z nas nie chciałoby przeżyć. Opisuje pomysły, które zwykłemu człowiekowi nie przyszłyby do głowy. Te tortury, to znęcanie. Tak, pierwsza warstwa to horror, który może odrzucać. Warto jednak dać książce szansę. By odkryć kolejną warstwę.

Choć działanie głównego bohatera wydaje się wycięte z największego koszmaru, tak naprawdę mamy do czynienia z człowiekiem, który nie potrafi poradzić sobie z odrzuceniem. Przyczyn jego zachowania można szukać w jego dzieciństwie, relacjach z rówieśnikami, brakiem akceptacji, doświadczonej przemocy, traumatycznych wydarzeniach z przeszłości. Każdy psycholog znalazłby miliony powodów, dla których dany człowiek dopuszcza się takich czynów. Na całe szczęście autor nie podaje nam żadnych szczegółów z dawnego życia. Nie dopuszcza żadnych wspomnień, które mogłyby mieć wpływ na zachowanie mężczyzny. I dobrze, bo czytelnik skupia się na tu i teraz, próbując zrozumieć zachowanie Mladiego. Jednocześnie nie współczujemy mu, nie oceniamy go przez pryzmat przeszłości. Widzimy go, słyszymy jego myśli i staramy się wyciągnąć z każdej sceny jak najwięcej. Nie jesteśmy łapani na tani sentymentalizm ani na łzawe historyjki. Dzięki temu, mamy szansę spojrzeć na zachowanie bohatera szerzej. Z dystansu. Bez utożsamiania się z nim z jako ofiarą, która po latach szuka zemsty.

Bo tak naprawdę każdy z nas mógłby trafić na byłego kochanka, który szuka zemsty. Każdy z nas był pewnie nie raz porzucony i zostawiony na pastwę losu ze swoją miłością. Większość z nas jednak wzięłoby poduszkę i to w nią wylało swoje żale. Włączyło film, posłuchało muzyki, by po kilku dniach czy miesiącach wyjrzeć ze swojej nory.

My jednak dostajemy psychopatyczną opowieść o skrajnym przypadku, gdy miłość (nawet ta wydumana) rodzi przemoc i uwalnia zło, które musiało być gdzieś głęboko ukryte.

Mladi nie postępuje zwyczajnie. Jego zachowanie jest dalekie od normalnego. Wychodzą z niego pierwotne, wręcz mordercze instynkty, z których zresztą nie zdaje sobie sprawy. Stariji to dla niego bóg. Bóg pozbawiony uczuć. Bóg wyniesiony na piedestał, któremu utworzył w swojej głowie ołtarzyk. Bóg o doskonałym ciele i duszy. Bez skazy. Którego należy uczłowieczyć. Którego należy sprowadzić do poziomu człowieka, by ten dostrzegł, jak zranił Mladiego. Wszystkie jego czyny i myśli dążą właśnie do tego – uczłowieczenia Starijego.

„To bowiem, co odróżnia boga od człowieka, ciebie ode mnie, Stariji, to brak pragnienia. Chęć przeistoczenia się człowieka w boga polega na wyzbyciu się pragnienia. I dalej – tym, co wyznacza człowieczeństwo człowieka jest intensywność jego pragnienia.”

Jego czyny dążą do ukazania prawdziwego oblicza. Pozbawienia duszy, bo…

„Bo ja chcę ciała, ciała, ciała! A on jak każdy bóg dewaluuje moje rzeczywiste ciało grzechogenną duszą. Następnie duszą moje ciało faszeruje i na końcu wszystko konsumuje. Nie zostają nawet kości. Spija krew i nie zostaje nic. Tylko dusza, dusza, dusza, w której duszę, duszę, duszę się!”

Każdy ma swojego boga. Czy będzie to ten Bóg czy inny, do którego wznosi modlitwy. Którego uważa za istotę doskonałą. Marek Susdorf przez całą książkę nawiązuje do duszy, boskości, wymiaru religijnego naszego życia. Prowadzi polemikę z wiarą – jednak jego przeciwnikiem jest były kochanek. Ukryta walka pod pozorami miłości. Czy taki bóg może przetrwać? Czy jakikolwiek Bóg może przetrwać takie starcie? Czy wiara w Boga i istnienie duszy ma swój sens? Czy też nasze życie powinniśmy podporządkować wyłącznie cielesności? Polemika to bolesna, ale i prawdziwa. Na czasie, gdy wielu z nas staje przed dylematami wiary. „Dziennik znaleziony w błękicie” nie wskazuje drogi ani tym bardziej nie przechyla szali na jedną ze stron. Każe się jednak zastanowić nad instytucją naszej wiary i co staje się naszym bogiem. Wiara? Miłość? Pieniądz?

Książka nie jest łatwa. Brak dialogów, brak typowego narratora – tylko strumień świadomości. Niemal setka stron myśli, emocji, czucia. Brak typowej akcji, a swobodnie płynące myśli, uwalniane na każdej stronie. Sam styl autora, pełen metafor, porównań, nietypowe konstrukcje zdań nie jest łatwy. Jednak ani nie odrzuca tu grafomaństwo ani zbytnia prostota. Jest tak jak być powinno – wystarczy tylko odrobina cierpliwości, która pozwala przyzwyczaić się do dość nietypowej narracji i stylu autora.

Polecam, choć nie każdemu. Warunek jest jeden – musisz być odporny lub przygotowany na czekające cię w książce okrucieństwa.

Recenzja opublikowana na blogu http://okonakulture.pl/

Dałam się nabrać. Ta niewielkiej grubości książeczka zapowiadała szybka przeprawę. Nie spodziewałam się komplikacji. A jednak – stało się inaczej. „Dziennik znaleziony w błękicie” wymagał ode mnie pełnej koncentracji. Trzy razy próbowałam przebrnąć przez wstęp i za każdym razem odpadałam. Dopiero czwarte podeście zrobione nie późnym wieczorem, a popołudniem, okazało się...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki W pułapce przeciwieństw. Ideologie tożsamości Mateusz Borowski, Małgorzata Sugiera
Ocena 7,5
W pułapce prze... Mateusz Borowski, M...

Na półkach: ,

Rodzisz się, przeżywasz dzieciństwo, by w pewnym momencie wkroczyć w dorosłość, zestarzeć się i umrzeć. Los każdego człowieka jest przesądzony, każdy z nas zna swój początek i jaki czeka go koniec. Podobnie jak większość żywych istot, które spotkać można na naszej planecie – nieważne, czy będzie to mysz polna czy ważka unosząca się nad jeziorem. Każdą z nich spotyka to samo. Czym w takim razie człowiek różni się od zwierzęcia? Lub maszyny? Czym różnią się poszczególni ludzie? Co tak naprawdę nas definiuje i co składa się na nasz obraz? Są to pytania, które pojawiają się od kilku wieków i zaprzątają największe umysły humanizmu. Udzielone odpowiedzi ulegają redefinicji, ewolucji, by we współczesnym świecie zaskoczyć nas spojrzeniem na samego człowieka i czym/kim tak naprawdę jest.

„W pułapce przeciwieństw” dwójka utytułowanych autorów, Mateusz Borowski oraz Małgorzata Sugiera, próbują nie tyle znaleźć jednoznaczną odpowiedź na postawione wcześniej pytania, co przyglądają się zjawiskom zachodzącym w kulturze, analizują liczne dzieła, by postawić przed czytelnikiem drogowskazy. Znaki te, zależnie od obszaru, który w danym momencie jest przeszukiwany, czasem są jednoznaczne innym razem pozostawione są bez diagnozy i ostatecznych, rozstrzygających wniosków. Każdy z nas może osądzić, jak naprawdę działa maszyna antropologiczna i czy podane definicje przez sławnych i mniej znanych są rzeczywiście słuszne i nie uległy rozmyciu i zatraceniu przez przemijający czas. Czy też wręcz przeciwnie, na tyle daleko wybiegły w przyszłość, by stać się nierealnymi do spełnienia.

Wydawałoby się, że lekturę monografii, która podejmuje trudną kwestię, opierającą się przede wszystkim na traktatach i rozprawach wielkich myślicieli, będzie trudno przetrawić i przy okazji wiedzę tam zawartą przyswoić. I być może początkowo można odnieść takie wrażenie, gdyż wstęp jak i każdy kolejny rozdział rozpoczynają się od analizy naukowych czy też bardziej filozoficznych prac, które stanowią punkt wyjścia do dalszych rozważań. Po przebrnięciu przez trudniejsze początki, autorzy przybliżają swoją wiedzę na podstawie nie tylko dzieł wyższego szczebla tj. literatury pięknej z najwyższej półki. Starają się swój wykład równoważyć, zarówno utworami, które zapisały się na kartach historii, dzięki wartości, którą niosą, a pozycjami ze świata filmu oraz literatury popularnej i niewymagającej. Szczególnie jest to widoczne w dwóch pierwszych częściach, w których poruszane są tematy człowieka/zwierzęcia oraz człowieka/maszyny. Podawane przykłady na tyle jasno przedstawiają myśl przewodnią, a jednocześnie problemy targające myślicielami, że osoby, które na co dzień nie czytują pozycji z zakresu humanistyki i filozofii, pojmą nie tylko sens wypowiedzi, ale także odkryją nowe znaczenia poukrywane w znanych dziełach i produkcjach. W żaden jednak sposób autorzy nie popadają w banał ani też nie przypisują ukrytych intencji twórcom. Jednak pokazują jak odwieczne pytania wkradają się w dorobek artystów i jakie odpowiedzi próbują oni zaprezentować publiczności. Choć nie zawsze świadomie.

Monografia została podzielona na sześć części, które być może nie wyczerpują w pełni zagadnienia (co zresztą podkreślają sami autorzy w zakończeniu), jednak wyraźnie naświetlają problem stawiając przed czytelnikami wyzwanie. By sami odnaleźli swoje przeciwieństwa i dostrzegli je w swoim otoczeniu.

Pierwszy rozdział skupia się na różnicach pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem. Autorzy szukają odpowiedzi, gdzie leży granica, która nas oddziela od innych żywych stworzeń. I choć trudno tu o jednoznaczną odpowiedź (co zresztą pokazuje kolejny rozdział) podają świetne przykłady na to, że jesteśmy ludźmi dopóki dostrzegamy w sobie pierwiastek zwierzęcy i potrafimy nad nim zapanować. Druga część to poszukiwanie granicy pomiędzy człowiekiem a maszynami. I choć tu odpowiedź jest wręcz oczywista i nasuwa się sama, w obliczu osiągnięć nauki i postępów technologicznych (szczególnie na polu sztucznej inteligencji) może okazać się, że człowiek i maszyna staną się jednością i jak w Matriksie jedno bez drugiego nie będzie mogło przetrwać. Trzeci rozdział porusza temat, który nierzadko uważany jest za tabu. Autorzy porównują dwie przeciwności, które w końcu determinują człowieka – żywych i umarłych. Dużo miejsca poświęcono na omówienie wampirów i ich symbolice. Autorzy nie skupiają się jednak na współczesnych wampirach (choć i ten wątek jest omawiany), ale zaczynają od klasyki i ich pierwotnego znaczenia w kulturze. Czwarty rozdział wydaje mi się najtrudniejszym zagadnieniem w obliczu zmian, które można obserwować w XX/XXI wieku, kiedy człowiek uwalnia się z narzuconych przez społeczeństwo schematów i ustala własne granice. W tej części bowiem autorzy lawirują pomiędzy pojęciem mężczyzny a kobiety, skupiając się na mniejszościach czy jak to woli tzw. gender. Co prawda nie odrzucają biologicznych różnic, ale starają się pokazać, że nie zawsze oczywisty dla większości podział, jest słuszny w obliczu natury psychologicznej, ale i biologicznej. Nie ograniczają się do przedstawienia tylko osiągnięć literatury czy filmu, ale podążają tropem zjawisk zachodzących w codziennym życiu, a przede wszystkim w sporcie. Przedostatni rozdział zabiera nas do dzieciństwa. Autorzy próbują odnaleźć granicę pomiędzy życiem dziecka a dorosłego oraz kiedy zachodzi ta przemiana. Podejmują dość wrażliwe kwestie, jak uprzedmiotowienie, wyzysk czy inicjacja seksualna. Jednak najważniejsze wydaje się bycie „innymi”, szukanie swojego prawdziwego ja, a przez to część ta staje się tematycznie powiązana z kolejnym rozdziałem obcy/swój. To tu właśnie widać ostateczny podział człowieka – na to co nasze i na to co obce. I nie chodzi tu bynajmniej tylko o zakres terytorialny, ale przede wszystkim granice naszego postrzegania.

Jak widać tematyka jest zróżnicowana i pokazująca, że człowiek to składowisko przeciwieństw tworzących nas na różnych etapach życia. Choć wydawałoby się, że niektóre kwestie są oczywiste, autorzy w dość ciekawy sposób zademonstrowali, że pomimo wszystko człowiek to niezwykle złożona istota, którą mogą kierować pierwotne instynkty jak i wyższe uczucia.

Nie jest to książka naraz. „W pułapce przeciwieństw” zawiera ogrom informacji i wiedzy, którą należy kosztować i przyswajać. Warto jednak zaprzepaścić kilka wieczorów, by spojrzeć na siebie i drugą osobę przez pryzmat tego, jak postrzega nas nie tylko nauka i biolodzy, ale również humaniści, reżyserzy, pisarze powieści i dramaturdzy, a przede wszystkim my sami. Bo być może okaże się, że po dłuższym zastanowieniu odkryjemy w sobie coś, co może nas na nowo zdefiniować.

Rodzisz się, przeżywasz dzieciństwo, by w pewnym momencie wkroczyć w dorosłość, zestarzeć się i umrzeć. Los każdego człowieka jest przesądzony, każdy z nas zna swój początek i jaki czeka go koniec. Podobnie jak większość żywych istot, które spotkać można na naszej planecie – nieważne, czy będzie to mysz polna czy ważka unosząca się nad jeziorem. Każdą z nich spotyka to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Feminizm to temat bardzo gorący, doprowadzający do wrzenia rozmówców stojących po obu stronach barykady. Kobiety walczą o swój lepszy byt, mężczyźni muszą pogodzić się z ich przemijającą rolę dominanta. Próbę przedstawienia negatywnego wpływu zjawiska, jakie możemy zaobserwować, szczególnie w zachodnich krajach, podjął rosyjski dziennikarz Aleksander Nikonow. W zbiorze esejów „Koniec feminizmu” przedstawił nie tylko bohaterki-feministki, ale również sposób ich działania, ich wpływ na społeczeństwo, a także... sytuację w Stanach Zjednoczonych. Mieszając wszystkie składniki i dodając bardzo dużo ostrego języka, na rynku ukazała się niezwykle paląca pozycja, nie pozostawiająca nikogo obojętnego.

Od zrozumienia po nienawiść

Czytając książkę (piszę z perspektywy kobiety, nieobiektywnej, wychowanej w duchu samorealizacji i nieuległości) przechodzi się przez trzy fazy. Pierwsza faza, która trwa dokładnie 93 strony to mieszanka pozytywnego nastawienia do autora, przytakiwania i przyznawania mu racji, a jednocześnie lekkiego braku zrozumienia. Skąd taka sprzeczność? W pierwszej części książki Nikonow wziął pod lupę amerykański system oświaty, a także polityczną poprawność, która w teoretycznie wolnym kraju, doprowadza do absurdalnych sytuacji. Czytelnik z jednej strony zafascynowany lekkim piórem dziennikarza wchłania poszczególne akapity i naśmiewa się z coraz to bardziej niepokojących zjawisk, które miejmy nadzieję na kontynencie europejskim nie dojrzeją do takiego stopnia (choć w niektórych przypadkach można mieć wrażenie, że proces już się zaczął i podążamy drogą otumaniającą społeczeństwo). Nikonow przytacza przykłady ogłupiania amerykańskiej młodzieży, obniżania poziomów egzaminów wstępnych na studia, a także przejawów poprawności politycznej w stosunku do kobiet oraz osób należących do innych ras niż biała. W ten sposób tworzy się nam przed oczami obraz bezbronnej Ameryki uwikłanej i uwięzionej przez własne prawo. Intensywne wprowadzenie mijające się początkowo z feminizmem, ma swoje uzasadnienie dla dalszych rozważań autora.

Druga faza jest bardziej drapieżna. Autor w końcu wkracza na właściwy tor i zaczyna opisywać feminizm. Przytacza wiele ciekawych, ale i skrajnych przykładów kobiecego ruchu. Do zaprezentowania swojego stanowiska wybiera jedynie przykłady ilustrujące zagrożenie płynące z feminizmu, a także radykalnego rozumowania jego przedstawicielek. Robi to sprytnie i w sposób przemyślany, dając do zrozumienia czytelnikowi, że on może i nie ma nic do kobiet i ich walki o prawa, ale gani sposób w jaki to robią i w jaki sposób osiągają swoje cele. W tej części wyraża również swoje obawy nie tylko dotyczące przyszłości całego społeczeństwa, ale przede wszystkim samych mężczyzn. Czyta się nadal z zainteresowaniem, gdyż Nikonow umie przykuć uwagę i subiektywnymi przykładami dowieść swojej racji. Jednak w tej części, dochodzą do głosu również silne emocje targające rosyjskim dziennikarzem, wzburzenie i agresja. Coraz mniej się pilnuje, zarzucając feministkom zło całego świata i że wraz z ich zwycięstwem upadnie cywilizacja, którą tak skrupulatnie budowali mężczyźni. W tej fazie widać sprzeczności, jakimi poddaje się Nikonow – z jednej strony zarzuca feministkom agresywną grę, lecz sam stosuje te same zasady.

Trzecia faza, obejmująca ostatnie eseje/rozdzialiki, wywołuje u czytelnika jedynie negatywne emocje. Autor nie przebiera w słowach, wyładowuje swoje żale i pretensje, oskarżając feministki o wszystko, a jednocześnie obrażając kobiety niemal na każdym polu ich działalności sprowadzając je rolę do sprzątaczki i kucharki. A i jeszcze matki. Tutaj już nie powstrzymuje go nic, by dać upust emocjom, choć nadal cytuje ciekawe wyniki badań stojące w sprzeczności z oficjalnymi statystykami.

Wojna płci

Po przewróceniu ostatniej strony, Nikonow pozostawia czytelnika z jednym pytaniem: „Co to do cholery jest?”. Bo do kogo jest kierowana książka? Do mniej radykalnych feministek, by się opamiętały? Do nieukształtowanych umysłów, by nie wchłonęły nowej filozofii? Do kur domowych, by nie brały udziału w wojnie płci i nie wzięły ze sobą wideł i kos? Czy jest to apel do mężczyzn, by znów chwycili za stery i nie dali się kierować babom? Tego typu literatura ma czemuś służyć, być do kogoś kierowana, a „Koniec feminizmu” to pozycja, która nie robi ani jednego, ani drugiego. Jedyne co może zrobić, to namówić kilku mężczyzn, by kobietom ukrócić wolność w domu. Nie wywoła rewolucji, nie zmieni sposobu myślenia. A przede wszystkim nie trafi do kobiet, które po przeczytaniu książki mogłyby rzeczywiście powiedzieć: no tak, z tym równouprawnieniem coś jest nie tak; feministki przesadzają, coś trzeba z tym zrobić. Książka wzburzy, wywoła emocje, ale niestety nie te pożądane. Za dużo w niej agresji i ataku, który tak Nikonow potępia u radykalnych feministek.

Książka Nikonowa jest potrzebna, ale po obdarciu z zjadliwości i złości na kobiecy ród. W momentach, kiedy przytacza przykłady, wyniki przeprowadzonych badań czy relacje znajomych potwierdzających jego teorie jest przekonujący, a przede wszystkim dobrze trafiający w punkt. Gdy przechodzi do subiektywnej oceny, jego wiarygodność spada, by na koniec nie mieć do Nikonowa w ogóle zaufania.

Jednostronne stanowisko

Problemem książki, oprócz agresywnego tonu, jest także jednostronne przedstawienie zagadnienia feminizmu. Widać, że autor starannie dobrał przykłady prezentującego tylko jego punkt widzenia. Feminizm jest zły, więc wybiera takie przedstawicielki ruchu, które swego czasu popularne, niestety nie zapisały się na kartach historii zbyt mądrymi stwierdzeniami i poglądami. Bo jeśli nawet radykalne feministki nawołują do wyniszczenia rodu męskiego, nie oznacza to, że większość z nich tak uważa. Dziennikarz nie przytacza pozytywnych przykładów działalności feministek – przecież zaburzyłoby to światopogląd czytelnika! Przecież nie warto zamęczać przeciętnego człowieka zbyt dużą ilością danych, a nuż jeszcze nie da się przekonać. I właśnie przez sposób narracji, prowadzenia wywodu i prezentowania przykładów, stopień wiarygodności Nikonowa obniża się jeszcze bardziej.

Mogłoby być dobrze. Byłoby świetnie. Jest niestety przeciętnie. Zbyt agresywnie. Zbyt jednostronnie. A słowem podsumowania warto przytoczyć słowa Virginii Woolf z eseju „Własny pokój”:

Jeśli bowiem autor przedstawia swoje tezy w sposób obiektywny i beznamiętny, skupiając się na samym wywodzie wtedy i czytelnik myśli wyłącznie o nim. Gdyby więc profesor pisał o kobietach obiektywnie i bez zacietrzewienia, powołując się na niezbite dowody i nie dając powodu do podejrzeń, iż zależy mu na udowodnieniu tej, a nie innej tezy – wówczas czytelnik nie poczułby się dotknięty (…). Ale skoro wzbudził we mnie gniew, to widocznie sam był rozgniewany.”

Feminizm to temat bardzo gorący, doprowadzający do wrzenia rozmówców stojących po obu stronach barykady. Kobiety walczą o swój lepszy byt, mężczyźni muszą pogodzić się z ich przemijającą rolę dominanta. Próbę przedstawienia negatywnego wpływu zjawiska, jakie możemy zaobserwować, szczególnie w zachodnich krajach, podjął rosyjski dziennikarz Aleksander Nikonow. W zbiorze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pomimo upływu ponad 80 lat od tworzenia na nowo prawa i ustawodawstwa po odzyskaniu niepodległości, pomimo zmian społecznych, obyczajowych i mentalnych, pomimo rozwoju medycyny i rosnącej świadomości młodych pokoleń, w jednej kwestii Polacy nadal są nieprzejednani. Przynajmniej oficjalnie tkwią w konserwatywnym światopoglądzie, a praktyka płynie zupełnie innym nurtem, schodząc do podziemia. Brudnego, nastawionego na zysk, zagrażającemu życiu. Dyskusje dotyczące aborcji są trudne, wymagające dużej dozy delikatności i przełamania wielu barier psychologicznych oraz obyczajowych. Jednak są one istotne dla tysięcy kobiet, które co roku borykają się samotnie z ciążą i jej konsekwencjami.

W latach trzydziestych ubiegłego wieku aborcja również stanowiła temat ważny, który do dyskusji w swych felietonach poddał Tadeusz Boy-Żeleński, znany tłumacz, felietonista i prozaik. W swoim cyklu ukazującym się na łamach prasy, a następnie zebranego w tomik „Piekło kobiet” przeprowadził dyskusję, podczas której posiłkował się nie statystykami i jałowymi, pustymi słowami, a rzeczowymi argumentami popartymi przez znanych prawników, a nawet członków Komisji Kodyfikacyjnej.

„Piekło kobiet” to uporządkowany, ale i emocjonalny zbiór argumentów, który miał przede wszystkim wzbudzić zainteresowanie wśród społeczeństwa. Żeleńskiego dziwiła obojętność i milczenie polskich kobiet, które być może bały się, wstydziły lub też przyzwyczajone do prawnej bierności, nie podniosły niemal żadnego głosu. Nawet kobiece czasopisma długo zachowywały milczenie nie podejmując jednej z najważniejszych dla nich kwestii – prawa do decydowania o własnym ciele. Tadeusz Boy-Żeleński świadomy znaczenia dyskusji, a także (nie)wprowadzenia ustawy zabraniającej aborcji i wnoszącej kary za jej stosowanie, drążył temat, rozmawiając z osobami zaznajomionymi z zagadnieniem, przytaczał listy kobiet, ale i lekarzy, próbując zwrócić uwagę na palące problemy. Fragment: Głosić wzniosłe teorie o „prawie płodu do życia”, znów grozić matce więzieniem w imię praw tego płodu, ale i równocześnie nie troszczyć się o to, aby nosicielka miała co do ust włożyć... I rzecz szczególna, ten sam płód, nad którym trzęsą się ustawodawcy, póki jest w łonie matki, w godzinę po urodzeniu traci wszelkie prawa do opieki prawnej, może zginąć pod mostem z zimna jest bodajże najczęściej cytowanym fragmentem zbioru felietonów i używanym w polemice z przeciwnikami aborcji. Także współcześnie, co tym bardziej świadczy o sile pióra polskiego autora, który trafnie obserwował rzeczywistość.

Oprócz względów społecznych, dotyczących bezpośrednio kobiet oraz zaangażowanych w to lekarzy, Boy-Żeleński przytacza także argumenty dotyczące samego prawa. Powołuje się na słowa profesora Wolnej Wszechnicy Michała Orzęckiego, który stwierdził, że „zbrodnia mieści w sobie pojęcie czynu rzadkiego: nie może być zbrodnią to, co jest powszechne”. Tym bardziej, że sądy skazywały nieliczne kobiety na więzienie, reszta uciekała do „podziemia”, korzystała z pomocy niewykwalifikowanej kadry i akuszerek, tym samym narażając własne zdrowie. Wielokrotnie autor przywołuje zasadność zniesienia zakazu aborcji. Bowiem czy można karać kobiety, które nie mają środków do życia, które mają już piątkę (lub więcej) dzieci do wykarmienia, a wraz z mężem gnieżdżą się w jednej izbie?

By jednak nie wydawać skazujących wyroków na Tadeuszu Boy-Żeleńskim za jego śmiałe (jak na tamte czasy) i liberalne poglądy, należy zdać sobie sprawę z dwóch istotnych spraw. Pierwsza to brak świadomości na temat metod zapobiegania ciąży. W okresie dwudziestolecia międzywojennego nie było skutecznych środków antykoncepcyjnych, które pozwoliłyby kobietom nie zachodzić w ciążę. Przede wszystkim jednak mało kobiet zdawało sobie sprawę z ich istnienia. Pojawiały się różnego rodzaju medykamenty, ale były drogie i niedostępne dla biedniejszej sfery miejskiego społeczeństwa. Inną kwestią było przeludnienie. Ludzie mieszkali w kilka(naście) osób w jednym pomieszczeniu, gnieżdżąc się, rozprzestrzeniając choroby, dopuszczając się do kazirodczych czy innych zakazanych czynów. Wszystko to wpływało na pogorszenie się kondycji moralnej i zdrowotnej społeczeństwa robotników, urzędników niższego szczebla czy ludzi biednych. A wciąż państwo (i lekarze!) próbowało wmówić rodzinom, że należy prowadzić politykę populacyjną, a nie zapobiegać ciąży!

Druga, niemniej ważna kwestia, dotyczy samych poglądów felietonisty. Tadeusz Boy-Żeleński uważał aborcję za zło konieczne, którego na tą chwilę nie należy potępiać. Legalizacja zabiegu, według niego, ale także prawników, profesorów oraz lekarzy, nie rozluźni moralności społeczeństwa, ale pozwoli zapobiegać sytuacjom patologicznym, zmniejszy ilość samobójstw kobiet oraz śmierci poniesionej na skutek komplikacji po nieumiejętnie przeprowadzonej aborcji. Jednak Żeleński namawiał przede wszystkim do edukacji i uświadamiania ludzi, co zresztą udowodnił zakładając wraz Ireną Krzywicką pierwszą poradnię świadomego macierzyństwa.

Dlaczego więc warto przeczytać książkę? Pomimo że wiele rodzin żyje w dużo lepszych warunkach niż poprzednie pokolenia, nadal problem niechcianej ciąży istnieje. Nie tylko z powodu „rozwiązłości” społeczeństwa, ale także kiepskiej edukacji seksualnej czy nawet braku funduszy na środki antykoncepcyjne przez uboższe rodziny. Nierzadko dochodzi do sytuacji, gdy dziecko rodzi dziecko, gdyż nastolatki nie zdają sobie sprawy z konsekwencji swojego postępowania. A przede wszystkim dlatego, że nadal kobiety dokonują aborcji w „podziemiu”, często w mało sterylnych warunkach, przez osoby do tego niepowołane lub osoby chcące jedynie dobrze zarobić. Nadal kobiety z powodu ciąży popełniają samobójstwa, duszą swoje dzieci czy porzucają je na śmietnikach. Nadal są rodziny, które żyją w tragicznych warunkach wychowując po kilkoro dzieci, bez wsparcia społeczeństwa. Dlatego książkę powinien przeczytać każdy, kto świadomie chce wygłaszać sądy na nadal wrażliwy temat tabu, jakim jest aborcja. Zarówno jej przeciwnik jak i zwolennik. By w końcu wywiązała się rzeczowa dyskusja prowadząca do zmiany prawa, które nie tylko zadba o nienarodzone dziecko, ale także o matkę, która często z problemem pozostaje sama, bez wsparcia mężczyzny, bez wsparcia rodziny, bez alimentów i funduszy. Bo choć zmieniły się warunki i obyczaje, nadal aborcja pozostaje tematem ważnym, dzielącym społeczeństwo, a przede wszystkim staje się często kartą, hasłem podczas wyborów parlamentarnych.

I na koniec chciałabym życzyć naszemu społeczeństwu właśnie takich dyskusji – rzeczowych, popartych argumentami, a nie głośnymi, krzykliwymi hasłami, pod którymi nic się nie kryje. Bez propagandy, a zgodnie z rzeczywistością.

Pomimo upływu ponad 80 lat od tworzenia na nowo prawa i ustawodawstwa po odzyskaniu niepodległości, pomimo zmian społecznych, obyczajowych i mentalnych, pomimo rozwoju medycyny i rosnącej świadomości młodych pokoleń, w jednej kwestii Polacy nadal są nieprzejednani. Przynajmniej oficjalnie tkwią w konserwatywnym światopoglądzie, a praktyka płynie zupełnie innym nurtem,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Miód trzmieli” to kolejna książka wydawnictwa Oficyna Literacka z serii „Mit i tabu w prozie światowej”. I po raz kolejny powieść, która ukazała się ich nakładem, wzbudza szereg intensywnych emocji, choć pozornie wydaje się być zimna niczym północny śnieg.

Torgny Lindgren postanowił opowiedzieć o relacjach braterskich – trudnych, ale trwających do końca, aż do śmierci. Stworzył przy tym oryginalnych, a jednocześnie bardzo prawdziwych bohaterów, którzy podobnie jak sama historia, wywołują u czytelnika nie tylko intensywne, ale i przeciwstawne uczucia. Fabułę trudno streścić, gdyż na pierwszy rzut oka w książce dzieje się niewiele. Do małego miasteczka, znajdującego się na północy Szwecji, przyjeżdża autorka mało poczytnej literatury – pisze książki na temat świętych, a także prowadzi wykłady w całym kraju. Po jednym z zakończonych wystąpień, otrzymuje propozycję noclegu – od starszego, schorowanego mężczyzny. Pisarka przystaje na ofertę z zamierzeniem jak najszybszego wyruszenia w drogę następnego dnia.

Dni jednak przeciągają się w tygodnie, a tygodnie najprawdopodobniej w miesiące. Czas płynie nieubłaganie, a choć bohaterka wspomina o wyjeździe, wciąż tkwi w domu nietypowego mężczyzny. Utknęła w „dziurze”, choć z własnej woli. Wraz z upływem kolejnych dni poznaje historię nie tylko mężczyzny, który ją zaprosił, Hadara, ale również jego brata, Olofa. Każdy z nich jest uwięziony w swym gospodarstwie – obaj ciężko chorują, jeden na raka, drugi na serce. Nie potrafią ze sobą rozmawiać, a jednocześnie nie mogą bez siebie żyć. I tu pojawiają się pierwsze rozważania (pytania) pisarza. Jak to możliwe, że z pozoru bliskie sobie osoby zarówno ze względu na więzy krwi, podobną sytuację jak i zamieszkanie, nie potrafią razem współistnieć. Mało tego, wzajemnie życzą sobie śmierci, a jednocześnie wypierają tę myśl ze względu na więź, która ich łączy. Skomplikowana relacja staje się punktem zaczepienia dla pisarki, będącej łącznikiem pomiędzy ich światami. A ich światy, choć tak bliskie są bardzo dalekie, opierające się na tych samych wydarzeniach, ale zupełnie różnych odczuciach i odbiorze. Przez to powstał niewidzialny mur, którego nie można ani zburzyć, ani przejść. Żaden nie potrafi ustąpić. Łączą ich tragiczne wydarzenia i niewyjaśniona przeszłość, dzielą oskarżenia i brak zaufania.

Relacja braterska ukazana w „Miodzie trzmieli” jest trudna do zdefiniowana. Jest również skomplikowana, podobnie jak ludzkie życie. Każdy zna swoje prawdy, każdy otacza się innymi mitami i wspomnieniami, mimo że do czasu choroby braci, ich życie było splecione i zachodziło na siebie każdego dnia. Bohaterowie okazują się być trudni. Mimo to czytelnik każdemu z nich współczuje.

Niektóre sceny są drastyczne i na swój sposób niesmaczne. Czym innym jest jednak choroba, która dotyka bohaterów? Czy oni wybierali życie, które ich spotkało? Pisarka nie patrzy na trudy, jakie zgotował jej los. Co dziwniejsze wydaje się być zafascynowana historią mężczyzn, którzy się nienawidzą, a jednocześnie kochają. Po części stają się jej inspiracją, a rozmowy z nimi wypełniają jej kolejne godziny.

Jednak czym jest tytułowy miód trzmieli?

Miód to słodycz. Słodycz przewija się w powieści jako ulubiony przysmak Olofa. Daje mu nie tylko przyjemność, ale również doprowadza do ruiny jego organizm. Zamiłowanie do słodyczy pogrąża go w coraz większej samotności, gdyż nie rozumie go ani brat, ani żona. Nie rozumie go również pisarka, która odbywa z nim liczne rozmowy. Nie rozumie go już nikt, bo każda bliska osoba od niego odeszła. Pozostały mu tylko czekoladki, cukierki, a ostatecznie także ropa z własnego ciała, którą zbiera na łyżeczkę i połyka. Nie, śmierć nie wydaje się być najgorszą możliwością, jaka może spotkać Olofa – wydaje się być wybawieniem, lecz ona uparcie nie nadchodzi.

Miód to płynność. Czas w powieści przecieka przez palce. Kolejne dni upływają niespiesznie, a bohaterka śledzi z zamiłowaniem historię braci. Nie ważne, że miała pisać i nieważne, że miała wrócić. Jej życie schodzi na dalszy plan. Śnieg pada, roztapia się i znów pada. Godziny mijają, a kobieta wciąż czuwa. Płynny jest nie tylko czas, ale również relacje pomiędzy braćmi i kobietą. Znów tworzą trójkąt. Wcześniej była żona Olofa, dziś jest pisarka.

Miód wiąże się również z pracowitością. I także w powieści ona występuje. Kobieta, która wprowadza się do domu Hadara, zmaga się z chorobą obu mężczyzn, pomaga im w codziennych czynnościach nie patrząc na trudy, obrzydliwości choroby i dzielącą ich obcość.

Jednak z miodem trzmieli wiąże się również historia obu braci. Każdy z nich wydarzenie, w którym główną rolę odegrał dziadek, przeżył na swój sposób i co innego było dla niego ważne w tamtej chwili. Jeden pamięta słodycz, drugi wspomina z wielkim szacunkiem dziadka. Tamto wydarzenie determinuje również dalsze losy mężczyzn i ich postrzeganie nadchodzących wydarzeń.

Torgny Lindgren miesza uczucia, przeplata nienawiść i współczucie, chorą fascynację i bezinteresowną pomoc. A wszystko łączy ciekawym stylem, odrobiną dowcipu i ironii. Przede wszystkim jednak opowiada ważną historię, w której koegzystują różne światy i nic nie jest czarno-białe.

„Miód trzmieli” to kolejna książka wydawnictwa Oficyna Literacka z serii „Mit i tabu w prozie światowej”. I po raz kolejny powieść, która ukazała się ich nakładem, wzbudza szereg intensywnych emocji, choć pozornie wydaje się być zimna niczym północny śnieg.

Torgny Lindgren postanowił opowiedzieć o relacjach braterskich – trudnych, ale trwających do końca, aż do śmierci....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wszyscy zachwycają się kryminałami skandynawskimi, zapominając o rodzimym podwórku. A tu też się dzieje – polscy autorzy wydają coraz lepsze powieści, które trzymają w napięciu od pierwszej do ostatniej strony, wykorzystując nie tylko motyw zbrodni, ale i dbając o tło obyczajowe. „Grób” to kryminał, który miałam przyjemność przeczytać i który okazał się bardzo dobrym wyborem na zimowe wieczory.

Gaja Grzegorzewska wykorzystała znane motywy i schematy tworzenia powieści. Jej Pani Detektyw, Julia Dobrowolska, jest ambitną, niezależną kobietą, która nie lubi szukać schronienia w męskim ramieniu. Silna, sprytna i przede wszystkim potrafiąca szybko kojarzyć fakty, dzięki czemu otrzymuje zlecenie od sławnej osoby. Myli się jednak ten, kto pomyśli, że Julia musi rozwikłać zagadkę znanego z pierwszych stron gazet celebryty. Do jej biura zgłasza się jeden z największych przestępców (czy jak kto woli szef mafii) miasta - Krakowa, poszukujący prawdy o śmierci swojej córki. W międzyczasie prowadzone jest śledztwo w sprawie nekrofilów grasujących po cmentarzu, na którym przypadkowo znalazła się Julia.

Dwie różne sprawy. Dwóch różnych śledczych. Miłość w tle. Niebezpieczeństwo czyhające na główną bohaterkę. I przeszłość, która odzywa się po latach milczenia. Niby wszystkie elementy są znane czytelnikowi. Niby każdy czytał już setki razy o sprawach, których nic z pozoru nie łączy, a które ostatecznie są powiązane bardzo zaskakującym zakończeniem. Już nie raz głównego bohatera ścigały demony przeszłości. Pomimo to Gaja Grzegorzewska przykuwa uwagę wiarygodnymi postaciami, przebiegle zaskarbiając naszą ciekawość. Książka, choć opiera się na tym, co znane, nie traci z uroku. Wręcz przeciwnie, oczekując finału, a także świadomość połączenia obu spraw, sprawia, że uważniej przyglądamy się każdemu bohaterowi. Jednych finał zaskoczy, inni stwierdzą, że byli w stanie szybko wykryć sprawcę. Choć samo rozwiązanie nie kończy się jedynie na odkryciu winnej osoby. Niemniej czyta się z nieukrywanym zainteresowaniem, podążając nie tylko tropem zbrodni, ale i przeszłości ładnej Pani detektyw ze szpecącą blizną na twarzy.

Każda z postaci, choć jedynie wykreowana na potrzeby powieści, wydaje się być żywą, realną. Są to osoby złożone, które swą powierzchownością ukrywają swoją prawdziwą naturę. Sama Julia próbuje stawić czoła historii sprzed lat, a także rozwikłać własne problemy sercowe.

Jednak... Nie potrafiłam odpędzić się od myśli, że za dużo w tym wszystkim naiwności głównej bohaterki w życiu uczuciowym. Osoba, która nie boi się stanąć oko w oko z niebezpieczeństwem, zachowuje się jak nastolatka w obliczu niespełnionej miłości. Co prawda, takie rozwiązanie ma swój urok, ale pisarka dużą część książki poświęciła rozterkom Julii. Niby czyta się bardzo szybko, jednak czasem odnosi się wrażenie, że to miłość jest tu najważniejsza, a same zbrodnie schodzą gdzieś na dalszy plan. Innym elementem, który nie przypadł mi gustu i który wybił zdecydowanie z rytmu czytania, był wywód jednego z kluczowych bohaterów, zupełnie nie pasujący do pozostałej części książki. Jednak te niewielkie, w moim odczuciu (bowiem takie rozwiązania mogą wielu osobom się spodobać), nadrabiane są bardzo wiarygodnym tłem. Grzegorzewska bardzo sprawnie i przede wszystkim wnikliwie przygląda się polskiemu społeczeństwu. Zagląda zarówno do z pozoru szczęśliwej, bogatej rodziny jak i do niebezpiecznych slumsów, gdzie i narkotyki, i alkohol, nawet kazirodztwo pojawiają się w sporych ilościach. Czytelnik obserwuje życie i otoczenie pani detektyw, a dzięki ciekawym i szczegółowym obserwacjom stara się zrozumieć przedstawiony świat. Za to polskiej pisarce należą się duże brawa.

„Grób” czyta się błyskawicznie. Bardzo szybko zostajemy wciągnięci w wir akcji – nie trzeba czekać kilkudziesięciu stron, by poczuć powiew niebezpieczeństwa i zbrodni. Dzięki temu trudno oderwać się od lektury – nawet jeśli temat samej nekrofilii wydaje się być ciężkostrawny dla czytelników. Gaja Grzegorzewska sprawiła książkę, którą czyta się z przyjemnością i z nieukrywanym zaciekawieniem wyruszam na poszukiwania poprzednich części z Julią w roli głównej.

Wszyscy zachwycają się kryminałami skandynawskimi, zapominając o rodzimym podwórku. A tu też się dzieje – polscy autorzy wydają coraz lepsze powieści, które trzymają w napięciu od pierwszej do ostatniej strony, wykorzystując nie tylko motyw zbrodni, ale i dbając o tło obyczajowe. „Grób” to kryminał, który miałam przyjemność przeczytać i który okazał się bardzo dobrym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Irańska literatura jest mi zupełnie obca i myślę, że nie należę do mniejszości. Cieszy więc fakt, że są wydawnictwa, które nie boją się wydawać prozy, która nie widnieje na półkach z bestsellerami, a w zamian porusza trudne tematy, bardzo często obce przeciętnemu Europejczykowi. „Tuba i znaczenie nocy” pióra Szahrnusz Parsipur to powieść wielowymiarowa, którą można czytać jak zwykłą literaturę obyczajową lub też wkraczać na kolejne poziomy i powoli je poznawać. Daleko jej do typowej zachodniej literatury kobiecej, a pomimo to autorka skupia się przede wszystkim na kobietach, ich problemach i ich drodze przez życie.

„Tuba i znaczenie nocy” została po raz raz pierwszy opublikowana w 1989 roku, lecz na naszym rodzimym rynku ukazała się dopiero rok temu. Autorka, której życie było bardzo trudne, postępująca zgodnie z sumieniem i próbująca walczyć o prawa kobiet, daleka jest w książce od feministycznych haseł. Zamiast oceniać i potępiać, stara się rozumieć poglądy kobiet – zarówno tradycjonalistek, które rolę kobiety gospodyni i podwładnej mężczyzny przyjmują z pokorą, czasem nawet zadowoleniem, jak i kobiet postępowych, dążących do niezależności finansowej, umysłowej i społecznej.

Główną bohaterką powieści jest Tuba. To ją obserwujemy, począwszy od okresu dzieciństwa, kończąc na jej śmierci. Przy okazji poznajemy osoby, które ją kształtowały, wpływały na jej decyzje, zmianę sposobu myślenia czy też pogrążaniu się w coraz bardziej niszczycielskie i wyniszczające idee. Życie, które wiodła Tuba, było trudne, zdarzało się jej wiele potknięć, za to niewiele chwil szczęśliwych. Nawet kolejne małżeństwo, nawet wychowanie dzieci czy spotkanie z guru derwiszów, nie daje jej oczekiwanej satysfakcji. A pomimo to próbuje znaleźć swoje miejsce. Autorka ukazuje jak płynna jest granica pomiędzy szaleństwem a pasją i szczerą wiarą w pewne idee. Pokazuje, jak łatwo przekroczyć tą granicę, jeśli zatracimy się w tym, co robimy i wyznajemy. Tuba, choć przez wiele lat, stara się zachować zdrowego ducha i umysł, przygnieciona nieszczęściami, które spadły na jej dom, zaczyna pogrążać się w coraz bardziej szalonym świecie, próbując pociągnąć za sobą innych. Symbolem duszy kobiety jest dom, który wraz z nią popada w ruinę.

„Tuba i znaczenie nocy” można potraktować jak sagę rodzinną. Przyglądamy się kolejnym losom młodej dziewczyny, która dwukrotnie wyszła za mąż, która urodziła dzieci i która pilnuje swojego domostwa. Przyglądamy się nie tylko jej życiu, ale również życiu jej dzieci, męża czy przyjaciół. Poznajemy również historię Iranu, widzianą oczami najpierw młodziutkiej dziewczyny, później dojrzałej kobiety, by na sam koniec spoglądać zmęczonymi oczami staruszki. W ten sposób autorka zabiera nas w podróż po zwyczajach, kulturze oraz mentalności kobiet i mężczyzn, którzy żyli w tym okresie. Autorka stworzyła bogatą i fascynującą galerię postaci. Poznajemy zarówno książęta (jeden z nich zostaje mężem Tuby), ludzi biednych czy klasę średnią. Każda postać jest na swój sposób wyjątkowa, intrygująca a jednocześnie wiarygodna.

„Tuba i znaczenie nocy” to także opowieść o tym, jak traktowano kobiety, jakie miały prawa i w jaki sposób radziły sobie z ograniczeniami. Wiele z nich nie potrafiło zrozumieć zachodzących zmian, wręcz odpychały to, co nowe. Nie zawsze zdawały sobie sprawę, że zmiany mogą być również dobre, a droga wygodniejsza. Widzimy, jak można ukształtować młody, chłonny umysł, jak zmieniają się pokolenia i ich myślenie. Przykładem jest Tuba, jej córka oraz przygarnięta dziewczynka. Każda z nich prezentuje inny sposób myślenia. Od tradycyjnego, po rewolucyjny. Jak każda zmiana, musi dojrzeć, a do tego potrzebny jest czas. Pisarka świetnie przedstawia nie tylko sposób myślenia różnych pokoleń, ale również opisuje to, co hamuje rozwój. Pokazuje jak ślepa wiara, nie tylko w Boga, może przyćmić jasne spojrzenie na świat. Z drugiej strony, Parsipur nie krytykuje, nie osądza, nie skreśla kobiet, które żyją zgodnie z tradycją.

Książka jest nie tylko opowiastką o udręczonej kobiecie. Ma tyle warstw, ile czytelnik zechce odkryć. I przyznaję się bez bicia, że i ja jeszcze nie odkryłam wszystkich. Powieść należy smakować jak najlepsze wino. Delektować się historiami, opowieściami, dialogami, które padają z ust bohaterów. Gdyż z pozoru błaha historia, może zamienić się w pełną niedopowiedzeń i przesłania.

Nie ma jednak różny bez kolca. Język może denerwować, gdyż wydaje się infantylny, dziecięcy, mało dojrzały. Gdy jednak zaczniemy się zastanawiać nad tym, o czym jest historia, wszystko znajduje swoje miejsce i uzasadnienie. Powieść dojrzewa wraz z główną bohaterką, a język dopasowuje się do klasy społeczeństwa. Autorka nie raczy nas wyszukanymi metaforami czy akcją, która przyprawiałby nas o rumieńce niczym jak w romansie. To próba przedstawienia społeczeństwa takim, jakim było – prostego i szukającego własnego miejsca poprzez pracę, modlitwę czy rozrywkę.

„Tuba i znaczenie nocy” to książka, którą powinniśmy znać. Nie tylko po to, by śledzić fascynującą historię, w której rzeczywistość miesza się z magią, gdzie przenikają się różne światy i spotykają nietypowe postaci. Również po to, by poznać Iran, jego historię, kulturę i obyczaje. By choć na chwilę zastanowić się, z jakimi problemami zmagają się tamtejsze kobiety. I choć nie jest to powieść łatwa, którą „połyka” się w jeden wieczór, warto poświęcić jej czas.

Irańska literatura jest mi zupełnie obca i myślę, że nie należę do mniejszości. Cieszy więc fakt, że są wydawnictwa, które nie boją się wydawać prozy, która nie widnieje na półkach z bestsellerami, a w zamian porusza trudne tematy, bardzo często obce przeciętnemu Europejczykowi. „Tuba i znaczenie nocy” pióra Szahrnusz Parsipur to powieść wielowymiarowa, którą można czytać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nim zaczniesz czytać, przygotuj się. Każda strona to spotkanie z kolejną fantazją seksualną. Każda strona to popis wyobraźni autora w wymyślaniu uciech seksualnych. Jeśli szukasz instrukcji, jak przeżyć niesamowity „pierwszy raz”, to tutaj znajdziesz odpowiedź. Jeśli chcesz dowiedzieć się, z jakimi problemami trafiają ludzie na pogotowie, to tutaj znajdziesz odpowiedź. Jeśli chcesz wiedzieć, jak zachowują się seksoholicy i do czego są zdolni, to tutaj masz szansę ich poznać.

Poznaj historię Victora – seksoholika.

Naiwny ten, kto jednak myśli, że to książka o seksie. To jedna z wierzchnich warstw, która tylko czeka aż zostanie zdjęta. Bo seks to tylko przykrywka do opowieści o kondycji człowieka we współczesnym świecie. A może to tylko kpina i cynizm przemawiają przez autora? A może jedno i drugie? Musisz się sam przekonać, czym jest dla Ciebie ta książka. Pamiętaj tylko, że nie będzie łatwo. Czeka Cię zmęczenie i wysiłek. Intelektualny, oczywiście...

Victor Mancini. Główny bohater. Seksoholik, który uczęszcza na terapię. Seksoholik, który utkwił na czwartym kroku. Mężczyzna, który dławił się w restauracjach, by naciągnąć naiwnych ludzi. Ludzi, którzy pragnęli być bohaterami. Na życie zarabia odgrywając rolę XVII-wiecznego służącego. Pieniądze, które zbierze przeznacza na pobyt matki w szpitalu psychiatrycznym. Ma też przyjaciela - Danny'ego. Również seksoholika, który obsesyjnie oddaje się masturbacji. Lecz jak w każdej powieści, tak i tutaj czeka bohatera przemiana...

Victor spotyka na swej drodze Paige, młodą lekarkę, która opiekuje się jego matką. To ona sprawia, że inaczej patrzy na rzeczywistość. Nie myśl jednak, że jest to kolejna historia rodzącej się, romantycznej miłości. To tylko przystanek, kolejny powód by wyśmiać rzeczywistość. Bo w życiu nie jest jak w filmie, a miłość nie przychodzi do nas od tak. Nie zawsze jest romantycznie i nie zawsze kończy się happy endem. Jednak jest to pewnego rodzaju punkt zwrotny. Kop, który daje do myślenia i zmienia postrzeganie Victora.

Ale Victor nie tylko uprawia przygodny seks, pomaga przyjacielowi i dławi się w restauracji.

Victor odwiedza również matkę. Co tydzień. Nie jest to relacja łatwa. Od samego początku, od narodzin Victora, naznaczona jest uzależnieniem. Najpierw matki, buntującej się przeciwko systemowi i ustalonemu porządkowi, później jej syna. Palahniuk pokazuje, jak do samego końca, matka wpływa na ukształtowanie charakteru bohatera. Pokazuje, jak niezdrowa relacja matka-syn ma negatywny wpływ na dalsze ich życie. Tak, nie jest to relacja łatwa...

Historia Victora to kolejne prześmiewcze spojrzenie na rzeczywistość. To opis człowieka samotnego, któy szuka ratunku. Jak wielu ucieka w uzależnienie i jak wielu próbuje się z niego wydostać. To historia, która nie daje się zapomnieć – nie ze względu na wszechobecny seks, a historię człowieka, który szuka swojego miejsca na ziemi. Który próbuje znaleźć swoje prawidzwe ja. Bo Victor wciąż nie wie, czy jest tym dobrym czy tym złym... A jeśli on nie wie, to kto może to wiedzieć?

Palahniuk igra z czytelnikiem. Gdy myślisz, że do ostatniej strony będziesz czytał o ekscesach głównego bohatera, mylisz się. Bo autor zwodzi czytelnika za nos, usypia jego czujność, by pokazać nam, że to nie o to w tym chodzi. Ja dałam się zwieść, wciągnąć w wir i potok słów, by później zostać zaskoczona. I to wielokrotnie.

Książka nie dla każdego. Osoby wrażliwe i stroniące od mocnych opisów erotycznych (choć nie wiem, czy w tym przypadku to dobre słowo), powinny omijać ją z daleka. Pozostali powinni zapoznać się z nią jak najszybciej. „Udław się” to świetna książka, która na długo powinna zapaść w pamięć.

Nim zaczniesz czytać, przygotuj się. Każda strona to spotkanie z kolejną fantazją seksualną. Każda strona to popis wyobraźni autora w wymyślaniu uciech seksualnych. Jeśli szukasz instrukcji, jak przeżyć niesamowity „pierwszy raz”, to tutaj znajdziesz odpowiedź. Jeśli chcesz dowiedzieć się, z jakimi problemami trafiają ludzie na pogotowie, to tutaj znajdziesz odpowiedź....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ostatnio przez moje ręce przewijają się książki, które poruszają głównie tematykę wojenną. Tym razem przeniosłam się do Sajgonu, gdzie w latach pięćdziesiątych toczyła się wojna wietnamska prowadzona głównie przez Francuzów. Graham Greene, autor króciutkiego „Spokojnego Amerykanina” stworzył niepowtarzalną wielowymiarową opowieść nie tylko o polityce, dyplomacji i wojnie, ale i przenikaniu się dwóch zupełnie różnych kultur, przeplatając jednocześnie historię trójkąta miłosnego.

Greene to zwodniczy pisarz był. Pierwsze strony wskazują, że książka stanowić będzie zapis odradzającej się miłości, przeplatana śledztwem dotyczącym śmierci jednego z amerykańskich obywateli. Nic bardziej mylnego. Greene wykorzystał uczucie głównego bohatera do zaprezentowana nie tylko odmiennych kultur, ale i ścierania się dwóch zupełnie różnych postaw człowieka, a także stanowisk politycznych.

W takim razie o czym jest „Spokojny Amerykanin”? Fabuła skupia się na wycinku życia brytyjskiego reportera Thomasa Fowlera, który zakochał się we Wschodzie – poznał kobietę, ale i upodobał sobie tamtejszy sposób egzystowania społeczeństwa. Sajgon traktował za swój prawdziwy dom, a myśl o powrocie do Anglii, napawała go pewnego rodzaju przerażeniem. Akcja rozgrywa się w latach pięćdziesiątych, a tłem historii jest konflikt francusko-wietnamski. Podczas pobytu w Sajgonie, Thomas poznaje tytułowego Amerykanina – Aldena Pyle'a. Między panami nawiązuje się dziwna więź, którą trudno nazwać przyjaźnią, choć obaj ją tak nazywają.

Autor przez całą książkę posługiwał się przeciwieństwami. Na stronach powieści jest ich pełno, jak różnice w postrzeganiu miłości, młodość i starość, Wschód i Zachód, neutralność i angażowanie się w różnego rodzaju sprawy. Poruszamy się pomiędzy jedną postawą a drugą, zastanawiając się, która z nich jest właściwa. Greene zostawia odpowiedź czytelnikowi, poddając w wątpliwość tezy, które wcześniej wysnuł. Pisarz dał czytelnikowi dowolność w interpretacji, on tylko podał fakty, myśli i czyny. Kiedy wydaje nam się, że Pyle postępuje niesprawiedliwie wobec Fowlera, nagle dowiadujemy się, że Fowler nie zawsze postępował czysto i nieskazitelnie.

Greene, nie narzucając nam prawd, a jedynie naświetlając drogę, stworzył interesującą galerię postaci. Każda z nich okazuje się skomplikowana, a zachowanie bardzo często odbiega od tego, czego się spodziewaliśmy. Żaden z bohaterów nie jest prostolinijny (oprócz Foung, która tak naprawdę została zepchnięta na margines powieści) ani papierowy. Czujemy przez kartki papieru ich życie, ich rozterki i pragnienia. Potrafią nas zaskoczyć zachowaniem, choć nie zawsze pozytywnie. Fowler jak i Pyle raz wzbudzają sympatię, innym razem irytują czytelnika. I tak przez całą powieść czytamy z zaciekawieniem o dalszych losach każdego z nich.

Thomas jest przeciwieństwem Pyle'a. Pierwszy prezentuje postawę: nie angażować się, a jedynie opisywać rzeczywistość. Próbuje radzić sobie z problemami za pomocą cynizmu, czarnego humoru i ironii, których Pyle nie zawsze pojmuje. Z kolei Alden, wysłannik rządu (najprawdopodobniej) angażuje się całym sobą, trzyma się jak tonący brzytwy jednej idei i nie puszcza jej, nawet gdy wokół giną niewinni ludzie. Co nie oznacza, że Greene poszedł po najmniejsze linii oporu i stworzył czarny charakter. Wręcz przeciwnie – ukazał młodzieńca, który walczy o ideały i wierzy w nie całym sercem. Naiwność okazuje się być jego największą wadą.

Jednak najważniejszym motywem pojawiającym się na kartach książki nie jest wcale przyjaźń ani miłość ani nawet konflikt francusko-wietnamski. Fowler wierzy, że nigdy nie będzie musiał angażować się w wojny, związek, relacje międzyludzkie. Jak się jednak okazuje pod koniec powieści, jest to niemożliwe. Zawsze przyjdzie moment, który zmusi nas do tego, by opowiedzieć się po którejś stronie i wybrać to, co jest dla nas najlepsze. Neutralność pozwala przetrwać, ale nie pozwala żyć.

„Spokojny Amerykanin” wyróżnia się jeszcze jednym elementem. Greene napisał powieść, gdzie nie padają długie, rozbudowane zdania, w których jedno trafne porównanie goni drugie. Tutaj za pomocą oszczędnych, często prostych słów, potrafimy wyobrazić sobie świat, w którym przyszło żyć bohaterom. Czyta się łatwo i szybko, co nie znaczy, że książka nadaje się jako przerywnik pomiędzy ciężkimi lekturami. Jest to literatura przez duże L.

Gorąco polecam!

Ostatnio przez moje ręce przewijają się książki, które poruszają głównie tematykę wojenną. Tym razem przeniosłam się do Sajgonu, gdzie w latach pięćdziesiątych toczyła się wojna wietnamska prowadzona głównie przez Francuzów. Graham Greene, autor króciutkiego „Spokojnego Amerykanina” stworzył niepowtarzalną wielowymiarową opowieść nie tylko o polityce, dyplomacji i wojnie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka, która gra na naszych emocjach i wzbudza strach, mimo że brak tu scen znanych ze współczesnych horrorów. Autor porusza problemy nam bliskie wykorzystując postaci fantastyczne i motywy magiczne. Każde z opowiadań wywołuje w nas strach oraz smutek - znane z codziennego życia. Jak najbardziej polecam!

Książka, która gra na naszych emocjach i wzbudza strach, mimo że brak tu scen znanych ze współczesnych horrorów. Autor porusza problemy nam bliskie wykorzystując postaci fantastyczne i motywy magiczne. Każde z opowiadań wywołuje w nas strach oraz smutek - znane z codziennego życia. Jak najbardziej polecam!

Pokaż mimo to