Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Martyna przesuwa horyzont.

Przyjechałam po życie, nowe życie, po motywację, po cel, po to by móc przestać żyć wypadkiem, a zacząć Everestem, żeby przesunąć horyzont.

Zacznę od tego, że lubię Martynę Wojciechowską. I pamiętam jak gdzieś tam kiedyś w mediach, do moich uszu doleciała informacja, że zdobyła Mount Everest. I zaraz po tym nadleciała kolejna, która chyba była częściej powtarzana niż sam fakt zdobycia przez nią tej góry, że „ją tam wnieśli”. No i przyznaję, że pomimo mojej całej sympatii do niej, pomyślałam sobie, że może?, ot miała taki kaprys, pieniądze ma, to pewnie ją tam wciągnęli za rękę. Bo gdzieżby taka amatorka poradziła sobie z TĄ górą!!! Jednak po przeczytaniu jej książki/dziennika z tejże wyprawy, biję się mocno w piersi i głośno krzyczę, że bardzo się myliłam!

Martyna w 2004 roku podczas nagrywania na Islandii jednego z odcinków „Misji Martyna” przeżyła ciężki wypadek samochodowy. Zginął w nim Rafał Łukaszewicz, operator kamery, z którym się przyjaźniła i pracowała, a ona sama złamała kręgosłup. Pokiereszowana fizycznie i psychicznie, myślała tak:

„Wydawało mi się, że nie dojdę do siebie. Nie odważyłabym się odebrać sobie życia, ale gdybym wtedy zamknęła oczy i rano się nie obudziła, nie byłoby mi żal.”

A potem nadszedł nieoczekiwany punkt zwrotny, wtedy jeszcze mglisty i mało wyraźny horyzont, który postanowiła przesunąć, planując zdobyć Mount Everest, najwyższą górę świata.

I udało się jej! Co prawda 2 – miesięczna droga na szczyt nie była łatwa i przyjemna, o czym wiele razy przekonacie się czytając jej książkę, ale dała jej niewspółmiernie więcej.

„Weszłam na najwyższą górę świata! Dopiero wtedy zdaję sobie sprawę, że to nie ma żadnego znaczenia, że jedyne, co jest ważne, to Droga. Nie tylko droga na Everest, ale cała droga, którą pokonujesz w sobie, wewnętrzna motywacja, a potem cała przemiana, jaka się w tobie dokonuje.”

„Przesunąć horyzont” to takie kompendium wiedzy o Martynie z pewnego okresu jej życia, jej walki z samą sobą i górskim żywiołem; i Evereście z punktu widzenia amatora, co akurat bardzo mi się spodobało. Tematyką himalaizmu interesuję się, co prawda tylko z pozycji wygodnej kanapy, ale to moja pierwsza książka, dotykająca tego tematu, a napisana przez człowieka z „zewnątrz”, (jak to ujął Krzysztof Wielicki), który widzi i zwraca uwagę na te rzeczy, których profesjonalny himalaista albo nie dostrzega, albo nie zawraca sobie nimi głowy.

Przeczytajcie i poznajcie przesunięty horyzont Martyny Wojciechowskiej od podszewki. Myślę że nie będziecie żałować!

Martyna przesuwa horyzont.

Przyjechałam po życie, nowe życie, po motywację, po cel, po to by móc przestać żyć wypadkiem, a zacząć Everestem, żeby przesunąć horyzont.

Zacznę od tego, że lubię Martynę Wojciechowską. I pamiętam jak gdzieś tam kiedyś w mediach, do moich uszu doleciała informacja, że zdobyła Mount Everest. I zaraz po tym nadleciała kolejna, która chyba była...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Wielka księga. Basia Marianna Oklejak, Zofia Stanecka
Ocena 7,9
Wielka księga.... Marianna Oklejak, Z...

Na półkach:

Wielka Księga Basi otwarta!

Te 28 przygód, które zostały opisane w Wielkiej Księdze, to tylko niewielka część tego, co przydarzyło się Basi i jej rodzinie w ciągu całego roku. Bo rok ma przecież aż 365dni! A z Basią każdy dzień może okazać się niezwykły i pełen przygód. Czy to będzie wiosna, czy lato, jesień, czy zima…

No więc już oficjalnie zapoznałyśmy się z popularną Basią. I polubiłyśmy się wszystkie trzy, bo mowa tu jeszcze o mojej córce, z myślą o której w końcu kupiłam Wielką Księgę Zofii Staneckiej, z ilustracjami Marianny Oklejak.

No więc czas na kilka słów od mojej córki (3 lata) moim słowem pisanym na temat tej książki:

Główny i póki co największy plus za … Miśka Zdziśka, bo nazywa się tak samo jak dziadzio 😀 Najbardziej podobają się jej te historie, w których dopatruje się sama, a czasem za moją delikatną wskazówką sytuacji niemal identycznych do własnych przeżyć. Sporą radość sprawia jej oglądanie całej rodzinki Basi na kanapie z opisami kto jest kto i kto jaki jest.

Teraz kilka słów ode mnie:

Książka na duże i głośne TAK!!! przede wszystkim za prawdziwość historii w niej opisanych, które zdarzają się niemal każdemu dziecku. Bo które nie boi się cieni na ścianie czy nie chce iść spać, choć pora wyższa niż najwyższa! Przesłanie też jest, często z humorem, dodatkowo okraszone ładnymi ilustracjami, więc jest to, co być powinno w książce dla dzieci!!! Niektóre z przygód Basi jeszcze nie docierają do mojej córeczki, ale niech sobie czekają na swój odpowiedni moment, liczę że takowy prędzej czy później nadejdzie, a wtedy hyc do półeczki. No i plus za tego Miśka Zdziśka, bo nazywa się tak samo jak mój tato 😛

Wielka Księga Basi otwarta!

Te 28 przygód, które zostały opisane w Wielkiej Księdze, to tylko niewielka część tego, co przydarzyło się Basi i jej rodzinie w ciągu całego roku. Bo rok ma przecież aż 365dni! A z Basią każdy dzień może okazać się niezwykły i pełen przygód. Czy to będzie wiosna, czy lato, jesień, czy zima…

No więc już oficjalnie zapoznałyśmy się z popularną...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Tak kocha siostra…

Jesteś moją siostrą w każdym włóknie mojego istnienia. Te włókna są widoczne – to są skręcone podwójne helisy DNA w każdej komórce ciała, udowadniające wyraźnie, że jesteśmy siostrami. Są też jeszcze inne połączenia, których nie dałoby się obejrzeć nawet pod najmocniejszym mikroskopem elektronowym. (…) Nasze więzy to setki tysięcy wspomnień, które osadzają się w człowieku i wtedy przestają być wspomnieniami, a stają się częścią czyjeś istoty./Beatrice/

Masz siostrę? Jeśli tak, to nie musisz uruchamiać wyobraźni, jeśli nie to ją uruchom i wyobraź sobie, że pewnego dnia ni stąd ni zowąd ona znika. Okazuje się, że popełniła samobójstwo, a Ty, który/a kochał/a ją miłością przeogromno-siostrzano/braterską, za żadne skarby świata w to nie wierzysz i dajesz sobie gratis za tą niepodważalną tylko dla Ciebie prawdę, uciąć głowę i ręce. Wszyscy naokoło pukają się w czoło na Twoje zaprzeczenia; narzeczony, policja, a nawet matka, ale Ty nie dajesz za wygraną, bo przecież tak dobrze ją znasz, wiesz że przenigdy by się do tego nie posunęła… W końcu głupiejesz i zaczynasz dopuszczać myśl, że może jednak?! Trwa to tylko chwilę i dalej walczysz o prawdę o śmierci siostry, którą w głębi serca od początku znasz.

W skrócie o tym właśnie jest książka Rosamund Lupton, „Siostra”, w której Beatrice za wszelką cenę próbuje dowieść, że Tess się nie zabiła. Czy miała rację, czy faktycznie tak dobrze ją znała, tego nie zdradzę, sami się przekonajcie. Jedyne co w tej sytuacji mogę zrobić, to polecić Wam tą książkę.

Ogromny plus nr1 za piękny język „Siostry”, w który autorka ubrała myśli i emocje Beatrice. Okazuje się (stara prawda to zresztą), że pisząc o sprawach fundamentalnych, trudnych niekoniecznie trzeba uciekać się do gry na emocjach, co przy takich tematach i co przy niektórych autorach to chleb powszedni. I plus nr 2 za zwrócenie uwagi na temat mukowiscydozy.

Minus (chwilowy, już piszę za co?) za końcówkę, która zawiała mi lekko tandetą i już miała pozostawić jakiś tam niesmak pomimo fajnej całej reszty, jednak gdy kilka zdań dalej okazało się, że cała historia toczyła się na dwóch płaszczyznach, (teraźniejszość jest przywoływana przez przeszłość poprzez wspomnienia, z których wyłania się portret siostrzanej miłości Beatrice i Tess), rozgrzeszyłam je bez dwóch zdań.

Ps. Jeśli Twoja siostra lubi czytać, książka ta będzie dla niej świetnym prezentem i jakimże niebanalnym wyznaniem miłości 🙂

Tak kocha siostra…

Jesteś moją siostrą w każdym włóknie mojego istnienia. Te włókna są widoczne – to są skręcone podwójne helisy DNA w każdej komórce ciała, udowadniające wyraźnie, że jesteśmy siostrami. Są też jeszcze inne połączenia, których nie dałoby się obejrzeć nawet pod najmocniejszym mikroskopem elektronowym. (…) Nasze więzy to setki tysięcy wspomnień, które...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie moje kolory.

Po „Kolory tamtego lata” Richarda Paula Evansa sięgnęłam zachęcona jej pozytywnymi recenzjami. Poza tym nie czytałam jeszcze żadnej książki tego autora, a wiele dobrego o nim słyszałam. No więc przyszykowałam się na niezwykłe literackie przeżycie, a fakt że książka oparta jest na prawdziwej historii jeszcze bardziej mnie do niej zachęcił.

Główną bohaterką jest Eliana, Amerykanka, która dla miłości rzuciła wszystko i przeniosła się do Włoch, gdzie zamieszkała ze swoim mężem Maurizziem oraz ich synkiem.Wydaje się, że ma wszystko, ale to wszystko okazuje się złudną, złotą klatką. Niegdyś kochający mąż nie ma dla niej już czasu, jeżdżąc z delegacji na delegację i dopuszczając się coraz to liczniejszych zdrad, tak więc całe dnie spędza w przepięknej willi ze swoim chorym synkiem, którego ojciec też specjalnie nie zauważa. Pomimo tego stara się ratować swoje małżeństwo i rodzinę. Ale pewnego dnia na jej drodze staje Ross, również Amerykanin, który skrzętnie ukrywa jakąś tajemnicę, przed którą uciekł do Włoch… Co to za tajemnica, nie wiem, bo nie dobrnęłam do końca książki, choć wierzcie robiłam kilka podejść.

Jak dla mnie „Kolory…” wieją harlequinem, nudą i przewidywalnością, wszystko tu takie banalne, piękna ona, piękny on, w tle gdzieś tam zły, zdradzający mąż, ona chce ratować związek, ale do czasu gdy pojawia się ten trzeci, wtedy już jej tak na mężu nie zależy itd.itp. MA – SA – KRA!!! Napiszcie jak się skończyły? Przypuszczam, że cudownym happy endem Eliany i Rossa. Jeśli nie to może dla tej książki w moich oczach jest jeszcze nadzieja. Póki co nie mam ochoty na kolejny tytuł Evansa. Dziękuję!

Nie moje kolory.

Po „Kolory tamtego lata” Richarda Paula Evansa sięgnęłam zachęcona jej pozytywnymi recenzjami. Poza tym nie czytałam jeszcze żadnej książki tego autora, a wiele dobrego o nim słyszałam. No więc przyszykowałam się na niezwykłe literackie przeżycie, a fakt że książka oparta jest na prawdziwej historii jeszcze bardziej mnie do niej zachęcił.

Główną bohaterką...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Pigułka nasenna dr Coelho.

Kto nie słyszał o Paulo Coelho? Kto nie słyszał o jego Weronice? Weronice, która postanawia pewnego dnia umrzeć…

Ale zanim konkrety na temat, odrobina małej retrospekcji. Gdy rozpoczęłam studia, moja przyjaciółka podarowała mi w prezencie książkę tegoż autora, „Alchemika”. Przyznaję, że byłam nią zachwycona i połknęłam ją w jeden wieczór. Nabrałam ochoty na więcej i jeszcze, ale wiecie jak to jest, studia pochłonęły mnie na tyle, że książki przynajmniej te czytane dla własnej przyjemności i nie mające nic wspólnego z obranym przeze mnie kierunkiem, poszły w kąt.

I tak się złożyło, że dopiero po upływie ładnych paru lat, już po skończeniu studiów, postanowiłam przeczytać coś Paulo Coelho, który mnie tak niegdyś zaczarował. Wybór padł na „Weronika postanawia umrzeć”, bo po 1) podobał mi się tytuł, który zapowiadał coś intrygującego, po 2) to jedna z bardziej znanych jego książek. Licząc, że będę miała doczynienia z czymś wybitnym, wypożyczyłam ją w ślepo, nawet nie zerkając na opinie innych, co mam w zwyczaju przed sięgnięciem po daną książkę niemal zawsze. Jak widać dałam „Weronice…” i jej historii spory kredyt zaufania. I?

I nie pamiętam książki, która tak nasennie by na mnie działała. Już przy 30 – tej stronie ziewałam okrutnie, a oczy zamykały mi się usilnie, choć mobilizowałam z całych sił swój mózg, do dania tej książce szansy dobrnięcia do jakiejś chociażby 50 – tej. Nie dało rady i nawet mi z tego powodu nie przykro (dawno skończyłam z czytaniem największego gniota do końca). Ale dla tych, którzy chcą z „Weroniką…” spróbować, kilka słów o niej.

Główna bohaterka to młoda dziewczyna, której nie chce się żyć, bo krótko mówiąc przygniata ją nuda dnia codziennego. Problem postanawia rozwiązać, popełniając samobójstwo nałykawszy się sporej dawki tabletek nasennych. Próba skończenia z tym nic nie wartym życiem kończy się jednak porażką, a Weronika budzi się w szpitalu psychiatrycznym, gdzie dowiaduje się, że tabletki jej nie uśmierciły, ale na trwałe zaszkodziły jej sercu, które ma pobić tylko kilka dni. No ale co z tego, skoro i tak miała plany na śmierć, a nie życie? Jednak po malutku, po cichutku zaczyna patrzeć na życie inaczej…

Nie wątpię, że Paulo Coelho tą książką chce zmusić nas do zastanowienia się nad tym, co byśmy zrobili z własnym życiem, gdyby zostało nam go tak niewiele jak Weronice. I co hamuje nas przed zrobieniem „tego” już teraz? Bo trzeba żyć pełnią życia, realizować marzenia, cieszyć się chwilą i codziennością, bo „nikt z nas nie zna dnia, ani godziny”, ble, ble, ble. Oczywista to prawda, bynajmniej nie objawiona i nie muszę sięgać po tą książkę, żeby sobie ją uzmysłowić.

Książka ma jednak niebywały atut. Jeśli cierpisz na bezsenność, duże prawdopodobieństwo, że sięgnięcie po nią przyniesie Ci ulgę. W moim przypadku szybki sen murowany!

Pigułka nasenna dr Coelho.

Kto nie słyszał o Paulo Coelho? Kto nie słyszał o jego Weronice? Weronice, która postanawia pewnego dnia umrzeć…

Ale zanim konkrety na temat, odrobina małej retrospekcji. Gdy rozpoczęłam studia, moja przyjaciółka podarowała mi w prezencie książkę tegoż autora, „Alchemika”. Przyznaję, że byłam nią zachwycona i połknęłam ją w jeden wieczór....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Drogi Boże! To ja, Celia…

Jestem bidna czarna a może i brzydka i nie umiem gotować, mówi jakiś głos do wszystkich co słuchają. Ale jestem. /Celia/

Zawsze z dużym dystansem podchodzę do nagrodzonych książek, bo nieraz się na takowych sparzyłam, ale nie w tym przypadku, a na myśli mam świeżo co przeczytany, pulitzerowy „Kolor purpury” Alice Walker. Książkę, którą stworzyła postać czarnoskórej Celi i jej listy pisane do Boga i ukochanej siostry Nettie z treścią o tym co jej w duszy gra, a raczej co na tej duszy zalega i to ciężkimi głazami… Bo co jak co, ale Celia łatwego życia nie miała, żeby nie zdradzać szczegółów napiszę tylko, że wpadała z deszczu pod rynnę i co gorsza myślała, że tak po prostu ma być. I tak bez końca, dopóki nie poznała szalonej Cuksy Avery, w której zakochała się po uszy, z wzajemnością zresztą. Od tej pory jej życie nabiera innej barwy, a ona zaczyna walkę o swoje nowe JA, z ochotą zamiany deszczu i rynny na kawał porządnie świecącego słońca.

Wspomniałam już, że cała książka ma postać listów pisanych przez Celię, Celię która jest półanalfabetką. Dlatego pełno w nich błędów różnego rodzaju, od ortograficznych po gramatyczne, literówki kłują w oczy, a to specyficzne słownictwo na początku irytuje, jednak odrobina czasu wystarczyła, żebym się z tym wszystkim oswoiła, BA! zaczęło mi się to podobać (swoją drogą czapki z głów dla tłumacza p.Michała Kłobukowskiego)! Ale choć tak pisane, a nie inaczej, to zawierają wiele, prostych prawd, które Celia nosi w sobie, bo życiową mądrość można po prostu posiadać bez żadnych mądrych szkół.

A z listów tych bije mnogość tematów, jak można się spodziewać rasizm, ale i seksizm, prawa kobiet, ich solidarność, przełamywanie tradycyjnych ról. Znajdziecie tutaj też miłość, przyjaźń i wiarę, o której dawno tak fajnie nie pisał dla mnie nikt jak Celia per Autorka.

Podsumowując, „Kolor purpury” godny polecenia jest, Wasza biblioteczka zyska z nim na kolorze 🙂

Ps. Pod tym samym tytułem, książkę sfilmował Steven Spielberg. Jego „Kolor purpury” na Filmwebie ma 7,8, więc do obejrzenia! zgodnie z molkową zasadą, że najpierw papier, potem wizja 😀

Drogi Boże! To ja, Celia…

Jestem bidna czarna a może i brzydka i nie umiem gotować, mówi jakiś głos do wszystkich co słuchają. Ale jestem. /Celia/

Zawsze z dużym dystansem podchodzę do nagrodzonych książek, bo nieraz się na takowych sparzyłam, ale nie w tym przypadku, a na myśli mam świeżo co przeczytany, pulitzerowy „Kolor purpury” Alice Walker. Książkę, którą stworzyła...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Lilli i jej zranione serce.

(…) Ach, Dzieci, kiedyż wolno nam będzie znowu się połączyć??? Nie potrafię już czekać i z dnia na dzień staję się coraz bardziej niecierpliwa. Niech tata pójdzie na gestapo i zażąda, żeby mnie wreszcie zwolniono. I niech z tym nie zwleka! Proszę, proszę, proszę! Serce mi się rozdziera, kiedy myślę, że jesteście bez opieki i pozostawione same sobie. (…) Tak bardzo za Wami tęsknię, w myślach całuję Was 1000 razy i ściskam bardzo mocno.

Wasza Mama, która Was kocha nad życie!!!

Lubię książki z serii „historii prawdziwych”. I „Moje zranione serce” to właśnie taka historia… historia, która przede wszystkim zapada w serce swoim smutkiem (choć nie od wczoraj, wiem czym był Holocaust). Ale jak słusznie zauważył pomysłodawca książki, Martin Doerry, historia Holocaustu w przeważającej mierze znana jest nam z perspektywy tych, którzy go przeżyli, a o ile jest uboższa o losy i tragedie, tych którym się to nie udało… Ta książka wypełnia tą lukę, choć chciałabym, żeby nigdy nie powstała, żeby Lilli i jej rodzina miała piękne, normalne życie, takie na jakie się ono zanosiło…

Lilli Jahn była niemiecką Żydówką, lekarką, emancypantką i matką pięciorga dzieci. Poślubiła niemieckiego lekarza Ernsta Jahna, który po kilku latach porzucił ją i to w momencie, kiedy najbardziej go potrzebowała… Lilli w 1943 roku trafiła do obozu pracy w Breitenau, następnie do Auschwitz, gdzie zginęła.

„Moje zranione serce” to zbiór autentycznych listów Lilli, Ernsta, ich dzieci, przyjaciół i krewnych, które układają się w życiorys tej rodziny, a książkę ku mojemu zdziwieniu czyta się jak powieść. Wnuk Lilli, Martin Doerry w porozumieniu z jej siostrami postanowił je wydać. Droga do ich publikacji wyglądała tak, że w 1998 roku po śmierci Gerharda, jedynego syna Lilli i Ernsta, jego siostry odnalazły zapakowany w kartony niezwykle emocjonujący spadek; około 250 listów, które rodzeństwo Jahnów pisało do matki w latach 1943-44. Siostry choć pamiętały o nich, nie zdawały sobie sprawy, że przeszło przez 50 lat brat przechowywał je w pudłach, a one w jakiś cudowny sposób przetrwały wojnę. Swoją drogą, jakże musiały być ważne dla Lilli, skoro przeszmuglowała je poza mury Breitenau tuż przed deportacją do Auschwitz?! Każde z dzieci Lilli również przez te wszystkie lata przechowywało listy matki. Ostatecznie zgromadzono około 300 listów z lat 1918-44, które stworzyły „Moje zranione serce”.

Weźcie do ręki te listy i przygotujcie swoje serce na ranę, która się w nim pojawi w trakcie ich czytania…

Ps. Po przeczytaniu książki mam ochotę krzyczeć: Co w nim widziałaś Lilli?! Co w nim widziałaś…?

Lilli i jej zranione serce.

(…) Ach, Dzieci, kiedyż wolno nam będzie znowu się połączyć??? Nie potrafię już czekać i z dnia na dzień staję się coraz bardziej niecierpliwa. Niech tata pójdzie na gestapo i zażąda, żeby mnie wreszcie zwolniono. I niech z tym nie zwleka! Proszę, proszę, proszę! Serce mi się rozdziera, kiedy myślę, że jesteście bez opieki i pozostawione same...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Szary domek Natalia Jabłońska, Katarzyna Szestak
Ocena 8,4
Szary domek Natalia Jabłońska,&...

Na półkach: , ,

Mój przyjaciel Szary Domek.

(…) Pilnie szukam mieszkańca. Kogoś, kto będzie do mnie już zawsze wracał i wołał od progu: „Dzień dobry, mój Szary Domku!” Kogoś, kto lubi długie wieczory, grube książki i słodycze. Kogoś, dla kogo, będę wyjątkowy i niezastąpiony. Szukam i czekam już długo. Mój własny mieszkańcu, znajdź mnie, proszę. /Szary Domek/

„Szary Domek” Katarzyny Szestak to książka, która została napisana i zilustrowana przez laureatki pierwszej edycji konkursu „Piórko 2015. Nagroda Biedronki za książkę dla dzieci” – powiedział mój maż, a ja tą informację puściłam mimo uszu. Ale gdy zaszłam do sklepu i podeszłam do tych półek z książkami, bo zawsze to robię, odrazu moją uwagę przykuła książeczka w twardej okładce, z szarym domkiem z krzywym dachem. No i wróciły słowa męża. Z ciekawości zaczęłam ją przeglądać, no i stało się! Szary Domek skradł moje serce w te kilka minut. I bach, wylądował w koszyku, żeby znaleźć przyjaciół w naszym domu.

Książeczka opowiada historię tytułowego, który pewnego lipcowo – burzowego dnia ni stąd ni zowąd pojawił się w Herbatkowym Miastku. Wyrósł w nim jak grzyb po deszczu na jedynej niezamieszkanej przez żaden inny domek ulicy, ulicy Wietrznej. Wyróżniał się on swoją szarością na tle pozostałych kolorowych domków, nie wzbudzając sympatii ich mieszkańców i Wiatru, który ze wszystkich sił chciał się go pozbyć ze swojej ulicy. Ale domek tkwił sobie na niej, wierząc że prędzej czy później ktoś go polubi i zechce zostać jego przyjacielo – mieszkańcem. Kandydatów będzie kilku. I Srebrny Wilk i Wiedźma i Noc i Niszczydom. A nawet sam Wiatr!

Kto w nim/z nim zamieszka? Czy Domek odnajdzie upragnione szczęście przy boku prawdziwego przyjaciela?

Polecam gorąco! Szary Domek na pewno nie odmówi Wam przyjaźni, a i na filiżankę deszczowej herbaty zaprosi, a Wasze dzieci zdobędą cenny morał, że nie warto oceniać czegokolwiek i kogokolwiek po przysłowiowej okładce, a utarte stereotypy niewiele mają wspólnego z prawdą.

Ps. Książka bardzo ładnie wydana, z bajkowymi ilustracjami.

Mój przyjaciel Szary Domek.

(…) Pilnie szukam mieszkańca. Kogoś, kto będzie do mnie już zawsze wracał i wołał od progu: „Dzień dobry, mój Szary Domku!” Kogoś, kto lubi długie wieczory, grube książki i słodycze. Kogoś, dla kogo, będę wyjątkowy i niezastąpiony. Szukam i czekam już długo. Mój własny mieszkańcu, znajdź mnie, proszę. /Szary Domek/

„Szary Domek” Katarzyny...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Magiczne bagna, magiczne kobiety.

Zatykam uszy poduszkami, którymi tak hojnie obłożono mnie w fotelu, bo wiem, co to oznacza. Każdy pretekst do sięgnięcia w przeszłość jest dla Rozy dobry, by snuć wspomnienia rodzinne, nieprawdopodobne (żeby nie powiedzieć dziwaczne) historie, w które niestety muszę wierzyć, bo niejednego nieprawdopodobnego wydarzenia byłam tutaj naocznym świadkiem.
(…)Zastępowały mi bajki na dobranoc, historyjki, które zazwyczaj opowiada się dzieciom. Modyfikowane na najrozmaitsze sposoby, w zależności od nastroju Rozy czy też jej starań o poszerzanie horyzontów mojej wyobraźni, przypominały czasem horrorki. /Kornelia/

A co mi tam, od razu będzie z grubej rury… ja tą książkę kocham, uwielbiam i ubóstwiam. Jest to taka książka jaką chciałabym napisać. I ileż miałam szczęścia, że na nią trafiłam, a musicie wiedzieć, że z polską książką było mi nie po drodze przez ładnych parę lat. A tu COŚ co od samiutkiego początku, do samiutkiego końca zachwyciło i przywróciło wiarę, że rodzima literatura też może mi się podobać!

Mowa o „Kobietach z Czerwonych Bagien” Grażyny Jeromin-Gałuszka. W zasadzie tytuł mówi wszystko, ale parę słów dodam, oprócz wyższej pochwały nad pochwałami 🙂

No więc sięgając po tę książkę znajdziecie się gdzieś na krańcu świata, mniej więcej takiego jak na okładce, wśród Czerwonych Bagien, które od zawsze zamieszkiwały kobiety, kobiety, którym los nie szczędził tragicznych doświadczeń, które marząc o miłości dostawały ją tylko na krótką chwilę (przypadek czy przeznaczenie?!), by znów pozostać same z piętrzącymi się problemami. Na przełomie tych 100 lat, których toczy się ta wielopokoleniowa historia, te zmartwienia zmieniały swoje oblicza, ale one radziły sobie z nimi, tak czy siak, tak a nie inaczej, czerpiąc siłę z miejsca, w którym przyszło im żyć, które dawało siłę i poczucie bezpieczeństwa. Wydaje się, że jedynie Kornelia, najmłodsza z pokoleń „wiedźm z bagien” (nie licząc jej córeczki) , nie czuje ich magii, mając wszystkiego dość, a już w szczególności tej krainy i brzęczących jej nad uchem ciotek, babci i matki. Ale na przekór sobie samej, to właśnie tu, odnajdzie coś czego szukała i czego tak bardzo potrzebowała. Moment ten zbiegnie się ze świętowaniem setnej rocznicy urodzin prababki Rozy, królowej Czerwonych Bagien, która (gdy tylko zechcecie sięgając po tą książkę), uraczy Was niejedną, fascynującą i magiczną historią, a niekiedy niezłym horrorkiem, (używając słów Korneli), które się tu wyczarowały.

Więc dajcie się zaprosić do Czerwonych Bagien, znajdziecie tam prawdziwą magię, więc abrakadabra, hokus pokus, niech do Twoich rąk ta książka jak najszybciej wskoczy! 🙂

Magiczne bagna, magiczne kobiety.

Zatykam uszy poduszkami, którymi tak hojnie obłożono mnie w fotelu, bo wiem, co to oznacza. Każdy pretekst do sięgnięcia w przeszłość jest dla Rozy dobry, by snuć wspomnienia rodzinne, nieprawdopodobne (żeby nie powiedzieć dziwaczne) historie, w które niestety muszę wierzyć, bo niejednego nieprawdopodobnego wydarzenia byłam tutaj naocznym...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to