-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj „Chłopaka, który okradał domy. I dziewczynę, która skradła jego serce“LubimyCzytać1
-
ArtykułyCały ocean atrakcji. Festiwal Fantastyki Pyrkon właśnie opublikował pełny program imprezyLubimyCzytać1
-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę Julii Biel „Times New Romans”LubimyCzytać4
-
ArtykułySpotkaj Terry’ego Hayesa. Autor kultowego „Pielgrzyma” już w maju odwiedzi PolskęLubimyCzytać2
Biblioteczka
Starałem się, próbowałem, dawałem kolejne szanse (co zeszło mi bez mała dwa tygodnie!), ale po przeczytaniu sześćdziesięciu procent objętości ebooka poddałem się! Dawno nie czytałem książki tak absolutnie przeciętnej, takiej absolutnie o niczym! Po prostu szkoda mi tracić czas na pozostałe 40 procent, bo w tym czasie mogę przeczytać coś, co jest wartościowe. Ta powieść taka nie jest. Powiem więcej - przeczytany przeze mnie nie tak dawno "Szpieg Boga" tego samego autora a oceniony przez mnie na trzy gwiazdki - jawi się przy "Czerwonej królowej" jako arcydzieło literatury w szerokim pojęciu tego słowa. Po następne części tej bestsellerowej (?????) serii nie mam zamiaru sięgać, a tą szczerze odradzam.
Starałem się, próbowałem, dawałem kolejne szanse (co zeszło mi bez mała dwa tygodnie!), ale po przeczytaniu sześćdziesięciu procent objętości ebooka poddałem się! Dawno nie czytałem książki tak absolutnie przeciętnej, takiej absolutnie o niczym! Po prostu szkoda mi tracić czas na pozostałe 40 procent, bo w tym czasie mogę przeczytać coś, co jest wartościowe. Ta powieść taka...
więcej mniej Pokaż mimo to
Powiedziałem sobie DOŚĆ! po przesłuchaniu mniej więcej 1/3 objętości audiobooka, po prostu nie dam rady tego dłużej słuchać. Autora 'poznałem' przy okazji niezłego "HEX", i miałem nadzieję że utrzyma jego poziom. Nadzieja okazała się być złudna. Po bardzo obiecującym prologu następuje coś, co można a w zasadzie trzeba określić jednym słowem - NUDA! Sięgałem po ów audiobook z myślą o przesłuchaniu horroru, a tymczasem horrorem okazało się być wytrzymać przy tym. Tu nasuwa mi się taka analogia - otóż oglądałem ostatnio serial "The Last of Us", który dla mnie okazał się sporym rozczarowaniem in minus. Najsłabszym odcinkiem był odcinek nr 3, i treść "Echa" jako żywo przypomniała mi ów odcinek serialu, przy zachowaniu wszelakich analogii. I tam, i tu horror jest jakimś baaaardzo odległym tłem, tam się wynudziłem, i tu się wynudziłem praktycznie przy tej samej otoczce; kto oglądał serial będzie wiedział o co chodzi. I nie, że mam coś przeciw mniejszościom seksualnym, dla jasności. Trzy gwiazdki, z czego większość za wspomniany, obiecujący prolog, i półka "strata czasu", z dopiskiem - kompletna!
PS. Gdzieniegdzie spotkałem się z porównaniami do Stephena Kinga, że tu jest podobne 'wodolejstwo' itp. Otóż może i jest, tylko tą wodę trzeba umieć lać. King potrafi jak nikt, pan Heuvelt nie ma o tym bladego pojęcia.
Powiedziałem sobie DOŚĆ! po przesłuchaniu mniej więcej 1/3 objętości audiobooka, po prostu nie dam rady tego dłużej słuchać. Autora 'poznałem' przy okazji niezłego "HEX", i miałem nadzieję że utrzyma jego poziom. Nadzieja okazała się być złudna. Po bardzo obiecującym prologu następuje coś, co można a w zasadzie trzeba określić jednym słowem - NUDA! Sięgałem po ów audiobook...
więcej mniej Pokaż mimo to
Początkowe rozdziały tej powieści mnie sponiewierały, w pozytywnym sensie. Zapowiadało się na thriller a'la Chris Carter, zwłaszcza jeśli chodzi o wymyślną zbrodnię której nie powstydziłby się zapewne opisać ów amerykański autor brazylijskiego pochodzenia (lub odwrotnie). Ale na tym kończą się emocje, albowiem z czasem ta powieść robi się tak absurdalnie nijaka, że głowa mała! Policja kręci się w kółko, śledztwo jest absurdem tegoż, normalnie czytanie kolejnych rozdziałów zakrawało na czytelniczy sadomasochizm! Nawet zakończenie jest nijakie,
nie wzbudziło we mnie żadnych emocji. Powiedzieć że ta powieść jest nudna to obrazić wszystkie nudne książki! W trakcie lektury, a raczej męki w czasie lektury - dowiedziałem się że powieść tą popełniło trzech autorów ukrywających się pod pseudonimem. To niestety widać, bo o ile jeden z nich miał świetny pomysł i zaczął go realizować, to pozostała dwójka zmarnowała to koncertowo. Trzy gwiazdki, a i to tylko za ten początek. A przeraziło mnie jeszcze to że widzę 9-tki i 10-tki przyznawane tej książce. Wiadomo, opinia jest jak d***, każdy ma swoją, no ale... Serio??? Szczerze odradzam.
Początkowe rozdziały tej powieści mnie sponiewierały, w pozytywnym sensie. Zapowiadało się na thriller a'la Chris Carter, zwłaszcza jeśli chodzi o wymyślną zbrodnię której nie powstydziłby się zapewne opisać ów amerykański autor brazylijskiego pochodzenia (lub odwrotnie). Ale na tym kończą się emocje, albowiem z czasem ta powieść robi się tak absurdalnie nijaka, że głowa...
więcej mniej Pokaż mimo toJuan Gomez-Jurado najwyraźniej pozazdrościł Danowi Brownowi jego "Aniołów i demonów", i postanowił napisać swoją wariację słynnej powieści Amerykanina. Żeby było jeszcze lepiej, postanowił na kartach "Szpiega Boga" umieścić kogoś na wzór agentki Starling z "Milczenia owiec", tylko we włoskim wcieleniu. Przepis na sukces murowany? Może i tak, ale w tym przypadku mowy o sukcesie być nie może! "Szpieg Boga" ma swoje dobre momenty, ale jest ich tyle co kot napłakał. Reszta to niekończące się rozmowy o wszystkim tylko nie o głównym temacie powieści - brutalnych zabójstwach dwóch kardynałów mających uczestniczyć w konklawe, oraz niekończące się retrospekcje, w większości zupełnie niepotrzebne. Owszem, wątek zabójstw przewija się przez cały czas, ale w tak totalnie zdezorganizowany sposób, że głowa mała! Dodatkowy smaczek - idiotyzmy jakimi charakteryzuje się praca policji w Italii (ta włoska 'Clarence Starling' spotyka się z zabójcą, jeszcze nie wiedząc w tym czasie że to on - co zmienia się już wkrótce - i dostaje od niego pewien, nazwijmy to, artefakt, niezwykle istotny dla śledztwa... Przypomina sobie o tym na 325 stronie powieści, z 355 jakie ona liczy! Normalnie "Naga broń" Made in Italia! A takich smaczków jest dużo więcej!). Plus powieści - bardzo trafnie pokazany mechanizm działania państwa watykańskiego tuszującego niewygodne dla siebie sprawy, i nie mówię teraz tylko o pedofilii wśród duchownych, acz w tej powieści jest ona swego rodzaju katalizatorem działania sprawcy zabójstw. Drugi plus - pomimo że powieść jest jaka jest - czyta się to szybko. Nie zmienia to faktu że ląduje na półce "Strata czasu". Szkoda, potencjał był.
Juan Gomez-Jurado najwyraźniej pozazdrościł Danowi Brownowi jego "Aniołów i demonów", i postanowił napisać swoją wariację słynnej powieści Amerykanina. Żeby było jeszcze lepiej, postanowił na kartach "Szpiega Boga" umieścić kogoś na wzór agentki Starling z "Milczenia owiec", tylko we włoskim wcieleniu. Przepis na sukces murowany? Może i tak, ale w tym przypadku mowy o...
więcej mniej Pokaż mimo to
Kiepsko mi się zaczął czytelniczy rok 2023, bowiem powieść która go 'otwiera' jest bardzo słaba. Nie będę się długo rozwodził nad nią, napiszę tylko oczywiste fakty - najważniejszy jest taki że "Głusza" jest przeraźliwie nudna! Zero napięcia (no, może końcowe sekwencje w chatce w lesie - tu są śladowe ilości tegoż...), zero emocji, zero wszystkiego. Druga sprawa - debilne postępowanie niektórych bohaterów powieści. Dokładnie takie jak piszę - debilne! Szkoda na to słów. Akcja "Głuszy" dzieje się w ośrodku Płytkie Zdroje, i tu akurat zgadzam się co do pierwszego członu nazwy - słowo 'płytka' pasuje tu jak ulał. I słowo końcowe - w zamieszczonych tutaj blurbach jest odniesienie do Stephena Kinga; że jest w tej powieści - cytuję - odrobina Kinga, a z kolejnego można się dowiedzieć
że sam King nie powstydziłby się takiej powieści. Ludzie! Serio??? SERIO????? Kompletna strata czasu, odradzam.
Kiepsko mi się zaczął czytelniczy rok 2023, bowiem powieść która go 'otwiera' jest bardzo słaba. Nie będę się długo rozwodził nad nią, napiszę tylko oczywiste fakty - najważniejszy jest taki że "Głusza" jest przeraźliwie nudna! Zero napięcia (no, może końcowe sekwencje w chatce w lesie - tu są śladowe ilości tegoż...), zero emocji, zero wszystkiego. Druga sprawa - debilne...
więcej mniej Pokaż mimo to
Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o tej książce, i o tym że w jej powstanie "zamieszany" jest Stephen King, to już wiedziałem że to trzeba mieć i przeczytać (a jeszcze Lśnienie w tytule...). Jestem świeżo po lekturze, i... Z ogromną przykrością stwierdzam że jest ona okrutnie słaba! Dwanaście opowiadań, w zamierzeniu miały to być horrory... Czy były? Śmiem twierdzić że nie. No bo jeżeli takie opowiadanie "Opowieść o Holocauście" jest horrorem, to ja jestem kolejnym wcieleniem Dalajlamy Tybetu! Do tego opowiadania zresztą jeszcze wrócę... Kiedy przeczytałem zbiory opowiadań Jo Nesbo (w przeważającej większości beznadziejne, przypomnę...) to każde z nich oceniłem w szkolnej skali. Tak samo zrobię teraz - gradacja 1 - 6. I tak po kolei:
- "Niebieski kompresor" - 2 (przepraszam, Mistrzu, ale w przypadku tego opowiadania warto przypomnieć powiedzenie że nie wszystko złoto co się świeci...;
- "Sieć" - 5; (chyba) najlepsza rzecz w tym zbiorze, tylko - na pewno nie jest to horror...
- "Opowieść o Holocauście" - bez oceny, brak mi jakichkolwiek merytorycznych podstaw do ocenienia tego czegoś, bo co to jest, i o czym - nie wiem... I czym się kierował pomysłodawca/pomysłodawcy tego przedsięwzięcia umieszczając to coś w tym zbiorze? Pozostanie to chyba słodką tajemnicą...;
- "Aeliana" - 2;
- "Pidgin i Theresa" - 1;
- "Koniec wszystkich rzeczy" - 2;
- "Cmentarny taniec" - 2;
- "Wciągnięty w ogień" - 5; druga najlepsza rzecz w tym zbiorze, i tutaj rzeczywiście jest klimat horroru, na dodatek taki "kingowski"...;
- "Towarzysz" - 1;
- "Mowne serce" - 3;
- "Miłość matki" - 1;
- "Księga strażnika" - 4
Średnia 2,3333... Szału nie ma. Szkoda. Ogólnie - nie polecam tego ani fanom Kinga, ani fanom horroru, stracicie czas.
Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o tej książce, i o tym że w jej powstanie "zamieszany" jest Stephen King, to już wiedziałem że to trzeba mieć i przeczytać (a jeszcze Lśnienie w tytule...). Jestem świeżo po lekturze, i... Z ogromną przykrością stwierdzam że jest ona okrutnie słaba! Dwanaście opowiadań, w zamierzeniu miały to być horrory... Czy były? Śmiem twierdzić że nie....
więcej mniej Pokaż mimo to
Podejrzewam, a w zasadzie jestem pewien w stu procentach, że gdybym zrobił ranking najbardziej rozwleczonych książek jakie czytałem, to "Kościany galeon" jest CO NAJMNIEJ w pierwszej trójce! Ze sporym prawdopodobieństwem znalezienia się na - w tym przypadku - mało zaszczytnym pierwszym miejscu.
Autor jak do tej pory serwował zbiory opowiadań o Mortimerze - lepszych, gorszych, ale przeważnie 'zjadliwych'; w tym przypadku postanowił napisać pełnoprawną powieść. Cóż, nie udało się... Powieść jest rozwleczona, przegadana, wypełniona masą bezsensownych wątków, i najzwyczajniej w świecie nudna. A już najbardziej rozśmiesza mnie to, że tytułowe zagadnienie czyli rzeczony Kościany Galeon jest tu jakimś mało znaczącym zapełnieniem stron... Ale to i tak jeszcze nie jest najgorsze w tej powieści! Bo oto mamy epilog - prawie sto stron kompletnego bezsensu! Ostrzegę teraz tych, którzy kiedyś będą mieli zamiar przeczytać tą powieść - epilogu nie czytajcie, bo szkoda na to waszego czasu. Naprawdę, zapytałbym autora czym się kierował pisząc ów epilog, bo jest to dla mnie kompletnie niezrozumiałe.
Jak do tej pory - najsłabsza rzecz jaka wyszła spod ręki tego autora, jaką miałem okazję przeczytać. Honorowe miejsce na półce "Strata czasu".
Podejrzewam, a w zasadzie jestem pewien w stu procentach, że gdybym zrobił ranking najbardziej rozwleczonych książek jakie czytałem, to "Kościany galeon" jest CO NAJMNIEJ w pierwszej trójce! Ze sporym prawdopodobieństwem znalezienia się na - w tym przypadku - mało zaszczytnym pierwszym miejscu.
Autor jak do tej pory serwował zbiory opowiadań o Mortimerze - lepszych,...
CHYBA najbardziej przeciętna książka Cobena z tych przeczytanych przeze mnie, a już NA PEWNO najbardziej nijaka! Tu wszystko jest nijakie, począwszy od fabuły a skończywszy na postaciach tu występujących. Zwłaszcza ON, chyba pierwszy Cobenowski SuperBohater czyli Wilde. Autor najwyraźniej pozazdrościł Lee Childowi jego Reachera, i stworzył kogoś na jego podobieństwo, tylko coś nie pykło... Wyszła parodia jakiegoś megaherosa, nic więcej. Poznane przeze mnie powieści Childa przy tym to jest czytelniczy rarytas! Jutro nie będę pamiętał o czym ta powieść była. Do tego dochodzi tytuł, totalnie z d***! Finalnie miałem dać 5 gwiazdek, ale tyle samo ma przeciętny "O krok za daleko", więc jeszcze bardziej przeciętny "Chłopiec..." leci jeden stopień w dół. I dostaje awans na półeczkę 'Strata czasu'...
CHYBA najbardziej przeciętna książka Cobena z tych przeczytanych przeze mnie, a już NA PEWNO najbardziej nijaka! Tu wszystko jest nijakie, począwszy od fabuły a skończywszy na postaciach tu występujących. Zwłaszcza ON, chyba pierwszy Cobenowski SuperBohater czyli Wilde. Autor najwyraźniej pozazdrościł Lee Childowi jego Reachera, i stworzył kogoś na jego podobieństwo, tylko...
więcej mniej Pokaż mimo toWłaśnie skończyłem 544-tą, ostatnią stronę tej powieści, i ze zdumieniem stwierdzam że nie mam pojęcia o czym to było! Znaczy nie! - wiem, o bratobójczej walce słowiańskich bóstw, na ulicach Moskwy i Warszawy (CHYBA O TYM???). Tylko nie mam pojęcia o co w tej walce chodzi; kto, co, jak, dlaczego?! Dawno nie czytałem tak chaotycznie napisanej powieści, tak nieskoordynowanej i niespójnej! Tym większe zdumienie mnie ogarnia kiedy widzę że autor tego koszmarku napisał świetny znany mi kryminał "Glatz" (i jego kolejne części, które wciąż przede mną)! Tymczasem "Drogę do Nawi" (czy nie powinno być - Nawii...?) radzę omijać szerokim łukiem. Trzy gwiazdki tylko i wyłącznie dlatego, że mimo wszystko szybko się czyta.
Właśnie skończyłem 544-tą, ostatnią stronę tej powieści, i ze zdumieniem stwierdzam że nie mam pojęcia o czym to było! Znaczy nie! - wiem, o bratobójczej walce słowiańskich bóstw, na ulicach Moskwy i Warszawy (CHYBA O TYM???). Tylko nie mam pojęcia o co w tej walce chodzi; kto, co, jak, dlaczego?! Dawno nie czytałem tak chaotycznie napisanej powieści, tak nieskoordynowanej...
więcej mniej Pokaż mimo to
Słabizna! Megapotężna słabizna! Boli to niesamowicie, jak rozmienia się na drobne jeden z moich ulubionych 'kryminalistów'; autor który stworzył kilkanaście (-dziesiąt?) niesamowitych powieści, których lektura była niesamowitym rollercoasterem napięcia i rewelacyjną przygodą z książką. A tu? Poprzednie części cyklu oceniłem na TYLKO sześć gwiazdek, nie były złe ale... Łudziłem się że teraz będzie lepiej, tymczasem mamy sto kroków do tyłu!
O ile tamte uznawałem za troszkę "niedopracowane", to "Ostatni dowód" jest prze-pracowany. Deaver nawrzucał tu wątków do kociołka, wymieszał to wszystko, i wyszło z tego totalne BYLECO. Nudne, porozwlekane, niespójne, SŁABE! Colter Shaw nadal wszystko ocenia procentowo (najlepszy moment - retrospekcja z przeszłości, zmierzająca w jego stronę LAWINA poruszająca się z huraganową prędkością, a on wylicza jakie ma procentowo szanse uratować nieodpowiedzialną turystkę i siebie. Brzuch mnie rozbolał ze śmiechu!), wogóle zna się na wszystkim co go nauczył ojciec surwiwalowiec, i wszystko potrafi. A nie, fruwać nie potrafi, ale niewykluczone że w kolejnych (?) tomach cyklu posiądzie i tę umiejętność. I tak skacze z kwiatka na kwiatek, czytaj - z wątku na wątek, rozkminia wszystko, tylko
że niektóre wątki są tu tak potrzebne jak świni siodło! Wątek Adelle z poprzedniej części cyklu - na jaką cholerę Deaver go tu umieszcza? Ot, była, coś tam zrobiła, i znika. Jaki to ma sens i co to przyniosło w perspektywie całości??? Bezsens, bezsens, po trzykroć bezsens. Rozważania polityczne z początku XX wieku, które mogą zmienić politykę USA w wieku obecnym - więcej emocji i napięcia jest w instrukcji obsługi pompki do materaca, i to pisanej po chińsku! Ja naprawdę się zastanawiam czy to napisał Jeffery Deaver? TEN Jeffery Deaver??? Jeżeli powstaną kolejne tomy tego cyklu, przeczytam je na pewno, ale już z góry jestem do nich ustosunkowany negatywnie... I chciałbym się teraz pomylić, naprawdę.
Mocno zawyżone trzy gwiazdki, takie z sentymentu i po znajomości.
PS. Mam tu na LC własną półkę 'Mistrz Deaver', ale "Ostatniego dowodu" nie umieszczam tam z premedytacją; ten koszmarek ubliża większości jego doskonałych powieści i nie może stać na półce razem z nimi. Dziękuję za uwagę!
Słabizna! Megapotężna słabizna! Boli to niesamowicie, jak rozmienia się na drobne jeden z moich ulubionych 'kryminalistów'; autor który stworzył kilkanaście (-dziesiąt?) niesamowitych powieści, których lektura była niesamowitym rollercoasterem napięcia i rewelacyjną przygodą z książką. A tu? Poprzednie części cyklu oceniłem na TYLKO sześć gwiazdek, nie były złe ale......
więcej mniej Pokaż mimo to
Zanim napiszę słów kilka o tej, hmmm, powieści, podzielę się z Wami pewną historyjką... Otóż mamy lata 90-te ubiegłego stulecia, czasy licealne, i właśnie wtedy do szkół wraca religia. Jeszcze jako osobny "byt"; na katechezy chodziło się na tzw. wikarówki, świadectwo z religii dostawało się osobno.
Wtedy to naszym klasowym katechetą został ksiądz, z którym praktycznie od razu zaczęła się wojna. Nie pamiętam od czego się zaczęła, ale fakt jest jeden - nieważne czy była to rogata dusza, czy też osoba religijna - nieistotne; każdy w naszej klasie był zły! Klasa vs. ksiądz katecheta. Kulminacja tegoż miała miejsce na rozdaniu świadectw, bez wyjątku każdy uczeń i każda uczennica otrzymała ładny papierek, a na nim ocena - "brak podstaw do klasyfikacji" (w zamian za to katecheta otrzymał dwadzieścia kilka pustych kopert...).
Ale do czego zmierzam? Otóż ocena jaką ów ksiądz wystawił mnie i moim towarzyszom/towarzyszkom niedoli całkowicie kojarzy mi się z "Klątwą Lucyfera"! Bo najbardziej miarodajną oceną byłoby - brak podstaw do klasyfikacji! Ale... To było pierwsze wrażenie, potem nawiedziły mnie myśli - tak nie można, ta książka musi dostać ocenę. W końcu autor poświęcił swój czas (patrząc na efekt końcowy - pewnie ze dwa, trzy dni...), ktoś to wydał - musi być ocena. I jest! Z czystym sumieniem daję całkowicie zasłużoną jedną gwiazdkę. Bo kiedy myślałem że "Wachmistrz. Dogrywka" jest najsłabszą ze słabych (czyli prawie całego dorobku) powieścią autora, to "Klątwa Lucyfera" szybciutko to zweryfikowała! Nie chce mi się więcej pisać o tym gniocie, bo szkoda mi na to czasu, ale dwie rzeczy wspomnę. Superman, James Bond, Jason Bourne, Grey i Sherlock Holmes w jednej osobie czyli Berg to jeszcze większa alegoria męskiego narcyzmu, jeszcze większy obiekt westchnień i seksualnych pragnień wszystkich kobiet niż we wcześniejszych powieściach cyklu. Do tego jego częste i BEZSENSOWNE wspomnienia Miłki na kartach powieści równają się odruchowi wymiotnemu. Co to wnosi do powieści??? Druga sprawa? Tu posłużę się cytatem z książki - "...A dwie szóstki (część kodu do zamka szyfrowego - mój przypis)? No cóż... Uśmiechnął się w duchu. Ulubione cyfry Lucyfera... - koniec cytatu. Wydaje mi się że jak już, to JEDNA szóstka jest ulubioną cyfrą Złego, a jeżeli używa się jej w konfiguracji, to są to trzy szóstki... Ale dwie??? Cóż, fantazja ludzka nie zna granic, jak widać... Słowo końcowe... Grafomania level master! Powtórzę - zasłużona jedna gwiazdka za gniot jakich mało. I jest jeden plus w tym wszystkim; w posłowiu pisze że "Klątwa Lucyfera" domyka trylogię o Bergu. Oby! Niech pan nie rzuca słów na wiatr, autorze...
Zanim napiszę słów kilka o tej, hmmm, powieści, podzielę się z Wami pewną historyjką... Otóż mamy lata 90-te ubiegłego stulecia, czasy licealne, i właśnie wtedy do szkół wraca religia. Jeszcze jako osobny "byt"; na katechezy chodziło się na tzw. wikarówki, świadectwo z religii dostawało się osobno.
Wtedy to naszym klasowym katechetą został ksiądz, z którym praktycznie od...
UWAGA!!! OPINIA MODYFIKOWANA NA PROŚBĘ ADMINISTRATORA SERWISU. KTOŚ UZNAŁ PEWIEN FRAGMENT ZA OBRAŹLIWY I WULGARNY, I MOGĘ SIĘ TYLKO DOMYŚLAĆ KTO. I CHOĆ W SUMIE MNIE TO NIE INTERESUJE, TO MÓGŁBYM WYTOCZYĆ PEWNE KONTRARGUMENTY, ALE... PO CO SIĘ ZNIŻAĆ DO TAKIEGO POZIOMU... DZIĘKUJĘ!
O jakie to słabe, jakie mdłe! Ludzie! Wiem że ten autor nie rozpieszcza jakością swoich powieści (z jednym wyjątkiem, ale to było chyba bardziej w myśl zasady że i ślepej kurze czasem ziarno się trafi...), ale teraz to już przeszedł sam siebie. MiSZCZostFo! Kolejna nieudolna próba dorównania kroku choćby Markowi Krajewskiemu, gdzie słabsze powieści wrocławianina jawią się przy tym jak arcydzieła godne literackiej Nagrody Nobla! Powieść niesamowicie płaska, czarno-biała! W kultowej polskiej komedii "Chłopaki nie płaczą" gangster Bolec wypożycza film "Śmierć w Wenecji", po czym z przybyszami z wybrzeża ogląda ów film, o facecie w łódce (...spokojnie, zaraz się rozkręci...). Otóż więcej napięcia było w tych sekwencjach faceta w łódce niż w tym czymś co opiniuję. Napady rabunkowe na rezydencje bogatych obywateli Wolnego Miasta Gdańska w czasie kryzysu (o owym kryzysie dowiadujemy się mniej więcej co kilka stron... Wow...), i detektyw wszechczasów Abell wraz ze swoim przydupasem Kukulką rozkminili
w try miga kto za tym stoi! Można? Normalnie Holmes i Watson wersja 2.0, tylko poziom nie ten. Powieść o "walorach" jakie niewątpliwie posiada "Wachmistrz. Dogrywka" mógłby napisać, nie wiem, samotny, utalentowany mężczyzna, niestety niestroniący jednak od wyskokowych napojów winopodobnych z niższego przedziału cenowego, lubiący przesiadywać pod wiejskim sklepem przemysłowo-spożywczym "U Krzysia". Gorzej zapewne by nie wypadło. I nie wiem - śmiać się czy płakać, ale 'powieść' ta otrzymywała szczodrze nawet i 10 gwiazdek, czyli jakichś swoich fanów ma... No ale z drugiej strony - Zenek Martyniuk też ma rzesze fanów. Przywołując zatem postać tego 'artysty' napiszę że ta powieść właśnie taka jest - jak disco polo udające muzykę, tylko w świecie literatury. Odradzam, kompletna strata czasu! Zawyżona jedna gwiazdka.
PS. Nie tak dawno przeczytałem "Behawiorystę" Mroza i oceniłem go na jedną gwiazdkę. Teraz muszę edytować swoją opinię i podnieść ocenę tamtej książki, bo w porównaniu do "Wachmistrza. Dogrywki" to jest kosmos i policzek dla Remigiusza Mroza.
UWAGA!!! OPINIA MODYFIKOWANA NA PROŚBĘ ADMINISTRATORA SERWISU. KTOŚ UZNAŁ PEWIEN FRAGMENT ZA OBRAŹLIWY I WULGARNY, I MOGĘ SIĘ TYLKO DOMYŚLAĆ KTO. I CHOĆ W SUMIE MNIE TO NIE INTERESUJE, TO MÓGŁBYM WYTOCZYĆ PEWNE KONTRARGUMENTY, ALE... PO CO SIĘ ZNIŻAĆ DO TAKIEGO POZIOMU... DZIĘKUJĘ!
O jakie to słabe, jakie mdłe! Ludzie! Wiem że ten autor nie rozpieszcza jakością swoich...
Sam nie wiem co mnie podkusiło żeby znów sięgnąć po książkę imć pana Mroza - w tym przypadku chyba serial na podstawie "Behawiorysty"; serial który (chyba) obejrzę. Powieść zaczyna się z grubej rury, normalnie Mróz zapragnął być chyba Chrisem Carterem, i to w jego najlepszym wydaniu. Taki własnie jest początek, i... na tym koniec. Reszta książki to w większości niekończące się mono- i dialogi, nudne jak flaki z olejem, okraszone od czasu do czasu śledztwem Beaty Drejer. Masa nielogicznych rzeczy (policja łapie przestępcę, ten w międzyczasie ucieka, a po TYGODNIU (sic!) jakiś światły umysł wpadł na pomysł żeby ustalić jego tożsamość...). Po skończeniu lektury byłem skłonny dać 3 gwiazdki (na więcej nie zasługuje), ale daję jedną. Bezwzględnie jedną. Za BEZMYŚLNE epatowanie totalnym okrucieństwem wobec dzieci. Nie jestem specjalnie wrażliwy na takie epatowanie przemocą, brutalną przemocą (wspomniany Carter też nie owija w bawełnę, że podam pierwszy przykład z brzegu), ale dzieci? Serio, panie Mróz? Nie będę się zarzekał że to moja ostatnia książka jaka wyszła spod ręki Mroza, ale wszystko jest na dobrej drodze żeby się tak stało.
PS. 22 stycznia bieżącego roku, edytuję swoją opinię i dokładam jedną gwiazdkę więcej. Powodem tego jest dopiero co ukończona książka "Wachmistrz. Dogrywka", która zasługuje na jedną gwiazdkę. A że "Behawiorysta" przy niej to kosmos, stąd taka a nie inna decyzja.
Sam nie wiem co mnie podkusiło żeby znów sięgnąć po książkę imć pana Mroza - w tym przypadku chyba serial na podstawie "Behawiorysty"; serial który (chyba) obejrzę. Powieść zaczyna się z grubej rury, normalnie Mróz zapragnął być chyba Chrisem Carterem, i to w jego najlepszym wydaniu. Taki własnie jest początek, i... na tym koniec. Reszta książki to w większości niekończące...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Zazdrość"... Nowa książka Jo Nesbo; autora dla którego wyodrębniłem osobną wirtualną półkę, tu, na LC. 'Mistrz Nesbo' - tak ją nazwałem. Ta niestety na nią nie trafi; ta trafi na inną półkę - 'Strata czasu'... Od samego początku byłem do niej nastawiony 'anty', zapewne przez tytuł. Na okładce pisze że kiedy budzi się zazdrość, zasypia sumienie. Nie tylko. Człowiek opętany zazdrością potrafi w ułamku sekundy zniszczyć coś, na co czekał całe życie. Ale to ma być opinia o książce a nie o uczuciu, więc... Pamiętam czasy licealne, kiedy się "zaniedbało" obowiązki szkolne, kiedy po paru dniach laby wracało się na zajęcia, i klasowi koledzy/koleżanki pytali - masz zadanie? Jakie, (piiip), zadanie??? Kiedy okazało się że 'na dziś' trzeba napisać wypracowanie, brało się zeszyt i - potocznie stwierdzając - pisało się owo wypracowanie na kolanie. I tak właśnie najprawdopobniej postąpił pan Jo. Termin wydania był nazajutrz, więc na kolanie napisał kilka opowiadań. Trzymając się dalej szkoły i takiej nomenklatury, ocenię je po kolei, stosując gradację 1-6:
Londyn - 1;
Zazdrość - 1 (czyli jak totalnie (piiiiiiip) niezły pomysł na opowiadanie robiąc z niego farsę na poziomie wypocin ucznia środkowych klas szkoły podstawowej połączonego z reklamą wspinaczki sportowej; wisienka na torcie? - typ wysyła smsa o treści "Zabiłem Juliana" (przyp. - imię zaginionego brata typa), a odbiorczyni wiadomości i jednocześnie przesłuchiwana kobieta znająca zaginionego - myśli że chodzi o karalucha w pokoju hotelowym! Serio, panie Nesbo???)
Kolejka - 2;
Śmieć - 2;
Przyznanie się do winy - 2;
Odd - 1 (choć powinno być zero tudzież brak podstaw do klasyfikacji);
Kolczyk - 2.
Średnia 1,57... Mówiąc najbardziej optymistycznie - szału nie ma. Mówiąc bardziej realnie - ta książka to koszmar. Przykre jest to w jaki sposób 'stacza' się jeden z najlepszych autorów powieści kryminalnych jakie miałem okazje i przyjemność czytać. W Nesbo coś się ewidentnie zacięło, i to zacięcie trwa już trzecią książkę jaką napisał. Co gorsza ubywa wiary w to że wróci ten stary, dobry Jo Nesbo, ten z czasów niezapomnianych i doskonałych "Trzeciego klucza", "Pentagramu" i wielu innych kryminałów jakie wyszły spod jego pióra. Że to już będzie na zawsze autor takich miałkich rzeczy jak "Królestwo" czy "Zazdrość". Chciałbym się mylić, ale...
Odradzam, nawet (a może głównie) fanom Norwega.
"Zazdrość"... Nowa książka Jo Nesbo; autora dla którego wyodrębniłem osobną wirtualną półkę, tu, na LC. 'Mistrz Nesbo' - tak ją nazwałem. Ta niestety na nią nie trafi; ta trafi na inną półkę - 'Strata czasu'... Od samego początku byłem do niej nastawiony 'anty', zapewne przez tytuł. Na okładce pisze że kiedy budzi się zazdrość, zasypia sumienie. Nie tylko. Człowiek opętany...
więcej mniej Pokaż mimo to
7,6 - taką średnią ocenę ma ta powieść kiedy piszę te słowa. Do tego masa zachwytów, achów i ochów. Nie mogłem tego nie przeczytać, mając nadzieję - patrz wyżej - że będzie to coś w stylu 'Chris Carter spotyka agentkę Starling'. To się nie mogło nie udać. A jednak... Być może przeniosłem się do alternatywnego świata, gdzie ta powieść wygląda 'po mojemu', a nie tak jak głoszą słowa na LC. Bo takiej miernoty, tak idiotycznej powieści nie czytałem chyba dawno! Jedyny plus to pomysł na intrygę kryminalną - tu autor się wykazał. Reszta plusów? Nie stwierdzono! Popastwię się teraz troszkę, i wymienię z grubsza minusy (choć na pewno nie wszystkie, w końcu nie mam całego dnia bo do pracy trzeba iść).
Non stop powtarzające się wywody, myśli i retrospekcje głównej bohaterki na temat zmarłego męża, zmarłej córeczki, wizje Mrocznego pociągu i Smoczycy itp. - co to było??? To ma być thriller, a nie Harlequin dla Koła Gospodyń Wiejskich (z całym szacunkiem!!!), czytany przez jedną osobę kiedy reszta w tym czasie, nie wiem - obiera gęsi z piór!
Co gorsza - powieść jest pisana w pierwszej osobie, więc wtedy moja osoba miała odruch wymiotny! A, właśnie, wspomniałem Mroczny pociąg agentki Barrett, to pozwolę sobie przytoczyć fragment książki:
"...I znów kiwam głową. Mroczny pociąg turkocze po szynach 'tak-to-to, tak-to-to', i gwiżdże 'ciu-ciuuuuu! Oboje z Jamesem siedzimy na jego pokładzie...". Prawda jaki mrok, czuje się wręcz namacalną aurę Złego... Właśnie wtedy popłakałem się ze śmiechu!
Kolejny minus - ciąg idiotyzmów i nielogicznych zdarzeń występujący w tej książce to chyba rekord świata. Pierwszy przykład z brzegu - para zabójców wysyła policji film na którym za wszelką cenę chcą ukryć to, że działają w parze, że chcą zmylić organa ścigania iż zabójca jest tylko jeden - ale zostawiają przy życiu naocznego świadka zbrodni, podając go agentom FBI jak na tacy!
Po wypiciu sporej ilości alkoholu, kiedy umysł jest przytępiony - to i tak nie wymyśliłbym czegoś bardziej idiotycznego!
Jedziemy dalej - zaskoczenie na koniec, w sensie - czyli kim jest główny czarny charakter/psychopatyczny morderca? W życiu! - to można odkryć po pierwszym, góra! - po drugim liście który agentka Barrett dostaje od niego. Nawet zdarzyło się że podczas lektury łudziłem się że to nie będzie TA postać, że autor naprawdę mnie zaskoczy - nie, to była TA postać...
Creme de la creme mojego nie powiem czego żeby nie przekroczyć pewnych barier kulturalnych - agentka Thorne i jej powtarzane non stop - kochaneczku! Gdybym czytał MISTRZOWSKIEGO Sienkiewicza, i takiego zwrotu używałby niezapomniany imć Onufry Zagłoba - jest ok! Ale tu, w THRILLERZE? Wolne żarty.
I takich pereł jest więcej, ale umówmy się że więcej grzechów nie pamiętam.
Dobrze, tyle, nie będę się bardziej nakręcał. Ocena ogólna - dwie gwiazdki; pierwsza z urzędu, druga za potencjał - KOMPLETNIE niewykorzystany. Z przymrużeniem oka stwierdzę, że za jednym machem przeczytałem dwie książki McFadyena, albowiem to moja pierwsza i ostatnia jego powieść.
Absolutnie nie polecam, wręcz odradzam!
PS. Powieść ta zdopingowała mnie do tego żebym utworzył nową półkę na swoim profilu - Strata czasu. Stopniowo będę ją uzupełniał, ale "Cień Bestii" przejdzie do historii jako pionier tej mało chlubnej listy...
7,6 - taką średnią ocenę ma ta powieść kiedy piszę te słowa. Do tego masa zachwytów, achów i ochów. Nie mogłem tego nie przeczytać, mając nadzieję - patrz wyżej - że będzie to coś w stylu 'Chris Carter spotyka agentkę Starling'. To się nie mogło nie udać. A jednak... Być może przeniosłem się do alternatywnego świata, gdzie ta powieść wygląda 'po mojemu', a nie tak jak...
więcej mniej Pokaż mimo to
Krzysztof Bochus popełnił kolejną powieść. Na szczęście nie jest to kolejny mierny pseudokryminał o radcy Abellu, aczkolwiek postać ta pojawia się na stronach „Listy Lucyfera”. Marginalnie, ale jest… Tym razem mamy do czynienia z książką, w której – w przeciwieństwie do tych o Abellu – śledztwo jest sprawą najważniejszą, a chyba o to chodzi w tym gatunku literackim. Chciałbym powiedzieć, że „Lista Lucyfera” jest lepsza jak wszystkie trzy wcześniejsze powieści Bochusa razem wzięte, ale tak nie zrobię. Bo paradoksalnie tak jest, i jednocześnie nie jest. Nie dołączę (tradycyjnie) do Towarzystwa Wzajemnej Adoracji, czyli stałego chóru głosów wychwalających książki tego pana, jak to ma miejsce na LC. Podejrzewam że niektórzy daliby mu 10 gwiazdek bez względu na wszystko, nawet jakby wydał instrukcję obsługi, nie wiem, pompki do materaca? Smutne, ale tak jest. Ale być może w małych mieścinach ludzie mają bardziej otwarte spojrzenie na poziom książek takich jak ta…
Kilka rzeczy w „Liście Lucyfera” razi, i to bardzo. Przede wszystkim postać głównego bohatera, Adama Berga (wnuczka Abella, skądinąd…). Tak antypatycznego, narcystycznego osobnika jak on nie spotkałem chyba od czasów Dawida Wolskiego z powieści Wojciecha Chmielarza. Typowy pępek świata, zwłaszcza w relacjach z kobietami. Każda z tych kobiet myśli tylko o nim, a dokładnie o seksie z nim (pojawia się pytanie - czyżby to alter ego autora?). Sceny erotyczne z Mariką to była grafomania w najczystszej postaci. Kwestia tego, że to Marika odkrywa kto jest Lucyferem i w jaki sposób to robi? Mega naciągane! Kolejny minus – powtórka z powieści o Abellu, czyli moralizatorskie zapędy Berga w postaci rozmów na różne tematy (np. ta o Niemcach i Europie z Rodenem – być może autor stara się przez to przekazać własną opinię w temacie, tylko – kogo to obchodzi???). W pewnym miejscu powieści padają personalia „reżysera” (cudzysłów jak najbardziej adekwatny!) Patryka Vegi. No cóż, momentami ta książka ma wspólny mianownik z „filmami” (kolejny adekwatny cudzysłów) tego pana – KICZ! A teraz negatywny creme de la creme "Listy..." – kiedy, nazwijmy to, wątek Lucyfera zostaje rozwiązany, dostajemy totalnie niepotrzebny bonus w postaci kolejnego śledztwa Berga powiązanego z historią Gdańska i Drugą Wojną Światową (fakt, przedsmak tego dostajemy w prologu…). To klasyczny, przysłowiowy drugi grzyb w barszczu! Czy nie można tego było zostawić na przyszłość, otworzyć sobie furtkę (zabójstwo Antoniego Czecha!) i napisać sequel „Listy Lucyfera” zamiast nudzić czytelników? Wydaje mi się że można było… A tak czytamy m.in. jak to mocno poraniony Berg jedną ręką mistrzowsko radzi sobie z pitbullem, obezwładniając zwierzaka. No takim gierojem to nie był nawet mrozowski Forst w „Ekspozycji”!!! Ogólnie wszystko to co dzieje się po wątku śmierci Lucyfera jest miernym klonem czegoś w stylu „Bezcennego” Zygmunta Miłoszewskiego.
Jednak jak napisałem wyżej – są w tej powieści i plusy. Nieliczne bo nieliczne, ale są. Przede wszystkim to, co wspomniałem na początku – tu śledztwo jest sprawą numer jeden. Były też chwile, że powieść ta mnie WCIĄGNĘŁA, co w przeważającej większości nie miało absolutnie miejsca w książkach o Abellu. Mam na myśli fragmenty kiedy Berg nie myśli o kobietach obsesyjnie pragnących seksu z nim tylko podchodzi do sprawy Lucyfera niezwykle analitycznie – tu jest wszystko w porządku…
Tyle tylko że tych plusów jest zdecydowanie za mało, żeby orgiastycznie dawać tej książce 10 gwiazdek. Cztery (z opisem "może być") wystarczą w zupełności. Jeśli chodzi o nieformalny ranking autorów polskich kryminałów, to już nie mówię o takich nazwiskach jak Chmielarz czy Czubaj, ale tacy Panowie jak Bartosz Szczygielski czy Marek Stelar - może jeszcze nie tak popularni jak ci wcześniej wymienieni, ale z niemniejszym potencjałem twórczym! - machają panu Bochusowi z daleka. Z bardzo daleka.
Krzysztof Bochus popełnił kolejną powieść. Na szczęście nie jest to kolejny mierny pseudokryminał o radcy Abellu, aczkolwiek postać ta pojawia się na stronach „Listy Lucyfera”. Marginalnie, ale jest… Tym razem mamy do czynienia z książką, w której – w przeciwieństwie do tych o Abellu – śledztwo jest sprawą najważniejszą, a chyba o to chodzi w tym gatunku literackim....
więcej mniej Pokaż mimo to
Analizując "Trylogię zła" jako całość, to z każdym kolejnym tomem użyję określenia "słabo, coraz słabiej". Ostatni tom cyklu przeczytałem, a na drugi dzień po fakcie ja nie pamiętałem niczego, co utkwiłoby mi w pamięci. Pozwolę sobie tu użyć takiego porównania, że dziś - kilka lat po przeczytaniu - mogę streścić np. genialny "Krucyfiks" Cartera, a więc książkę tożsamą "Diabelskim zaklęciom" biorąc pod uwagę gatunek powieści.
No, ale - de gustibus...
Analizując "Trylogię zła" jako całość, to z każdym kolejnym tomem użyję określenia "słabo, coraz słabiej". Ostatni tom cyklu przeczytałem, a na drugi dzień po fakcie ja nie pamiętałem niczego, co utkwiłoby mi w pamięci. Pozwolę sobie tu użyć takiego porównania, że dziś - kilka lat po przeczytaniu - mogę streścić np. genialny "Krucyfiks" Cartera, a więc książkę tożsamą...
więcej mniej Pokaż mimo to
Bardzo lubię książki Nelsona DeMille, a zwłaszcza te, których bohaterem jest John Corey. Sięgając po „Żywioł ognia” też liczyłem, że pożytecznie spędzę z tą książką czas, czyli będę zadowolony jak z innych powieści DeMille’a. Niestety, stwierdzam, że zawiodłem się okrutnie; a ukończyłem tą powieść tylko i wyłącznie dlatego, że nie mam w zwyczaju odkładać książki na półkę nie skończywszy jej. „Żywioł ognia” można określić czterema literkami – N.U.D.A. Książka „przegadana”; śledztwo (o ile w tym przypadku można napisać o czymś takowym!) ciągnie się mozolnie przez około 600 stron z 669-ciu, jakie tworzą objętość „Żywiołu…”, i WRESZCIE zbliża się koniec powieści – nagle akcja przyspiesza, dobro wygrywa, zło przegrywa, i tyle. The End.
Pomysł przedstawiony w książce jest naprawdę ciekawy, tylko szkoda że autor rozciągnął go bezsensownie i przede wszystkim nudnie do bólu. O jakieś 300 stron za dużo.
Bardzo lubię książki Nelsona DeMille, a zwłaszcza te, których bohaterem jest John Corey. Sięgając po „Żywioł ognia” też liczyłem, że pożytecznie spędzę z tą książką czas, czyli będę zadowolony jak z innych powieści DeMille’a. Niestety, stwierdzam, że zawiodłem się okrutnie; a ukończyłem tą powieść tylko i wyłącznie dlatego, że nie mam w zwyczaju odkładać książki na półkę...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wydawnictwo Dolnośląskie potrafi odpalić kryminalną petardę, że wspomnę tu choćby książki Jo Nesbo, co już powinno być wystarczającą rekomendacją; czy na naszym rodzimym podwórku powieści małżeństwa Kuźmińskich. Zatem biorąc pod uwagę tak zacne towarzystwo, wypożyczyłem książkę Ellory’ego wydana przez to wydawnictwo, spodziewając się świetnej lektury. Niestety, po fakcie stwierdzam że jestem na NIE.
Ciekawie zapowiadający się początek, i… to wszystko. Akcja, o ile możemy o takowej mówić, jest rozwleczona na maksa, co jakiś czas mamy jakieś retrospekcje, i dopiero przy końcu coś tam się zaczyna klarować. Trochę za późno, bo do doczytania końcowych stron Czytelnik może się wynudzić setnie. A przynajmniej ja tak miałem.
Nie wątpię, że książka ta znajdzie swoich fanów, zresztą przeglądając opinie na LC – znalazła. Ja się jednak do tego grona nie zaliczę.
No cóż, jak widać nie wszystko złoto co się świeci, i Wydawnictwo Dolnośląskie może też wypuścić na rynek taką śliwkę-robaczywkę.
Wydawnictwo Dolnośląskie potrafi odpalić kryminalną petardę, że wspomnę tu choćby książki Jo Nesbo, co już powinno być wystarczającą rekomendacją; czy na naszym rodzimym podwórku powieści małżeństwa Kuźmińskich. Zatem biorąc pod uwagę tak zacne towarzystwo, wypożyczyłem książkę Ellory’ego wydana przez to wydawnictwo, spodziewając się świetnej lektury. Niestety, po fakcie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Zrobiłem trzy podejścia do przeczytania i skończenia tej książki, niestety poddałem się po tej trzeciej próbie. Ukończyłem niewiele ponad 50 procent objętości ebooka, i sam sobie gratuluję że wogóle tyle wytrzymałem. Dawno nie czytałem książki tak nudnej, i takiej zupełnie o niczym! Paliwem tej powieści są, a raczej - powinny być narkotyki, ale trzymając się tej terminologii to autor najwyraźniej zapomniał zatankować. Może ze trzy procent tego co przeczytałem jest związane z narkotykami, a reszta? Boks, kościoły, prostytutki, trzęsienie ziemi i creme de la creme treści czyli niekończące się rozmowy O NICZYM - do wyboru do koloru. Ja to wszystko określę innym słowem - NUDA! Spotkałem się z opinią że książka ta to w sam raz coś dla fanów serialu "Narcos" - a jestem ultrasem tegoż! - tyle tylko że ów wyśmienity serial z Netflixa i powieść "Z psich pazurów" są przeciwległymi biegunami oddalonymi od siebie o lata świetlne, jeśli chodzi o jakość. Szczerze odradzam.
PS. Na okładce jest opis że jest to epos na miarę "Ojca Chrzestnego"... Rekomenduję intensywne leczenie psychiatryczne dla autora tego stwierdzenia!
Zrobiłem trzy podejścia do przeczytania i skończenia tej książki, niestety poddałem się po tej trzeciej próbie. Ukończyłem niewiele ponad 50 procent objętości ebooka, i sam sobie gratuluję że wogóle tyle wytrzymałem. Dawno nie czytałem książki tak nudnej, i takiej zupełnie o niczym! Paliwem tej powieści są, a raczej - powinny być narkotyki, ale trzymając się tej...
więcej Pokaż mimo to