-
ArtykułyZnamy nominowanych do Nagrody Literackiej „Gdynia” 2024Konrad Wrzesiński1
-
ArtykułyMój stosik wstydu – które książki czekają na przeczytanie przez was najdłużej?Anna Sierant5
-
ArtykułyPaulo Coelho: literacka alchemiaSonia Miniewicz2
-
ArtykułySEXEDPL poleca: najlepsze audiobooki (nie tylko) o seksie w StorytelLubimyCzytać2
Biblioteczka
2024
2019-05
2019-05
Gdańskie wydawnictwo Marpress zajmuje się dość szczególną literaturą, której wspólnym mianownikiem jest morze. Jedną z książek wydanych na ich łamach jest opowieść o historii polskiego rybołówstwa spisana z perspektywy człowieka, który znał je od podszewki. Książka Stanisława Rymaszewskiego zatytułowana „Rozbitek z „Arki” Gdynia” to rozbudowane wspomnienia o tym, jak w powojennej rzeczywistości Polacy budowali rybacką flotę.
Autor książki w wieku jedenastu lat wraz z rodziną został zesłany do archangielskich lasów, gdy po sześciu latach powrócił do Polski, poszukiwał zajęcia, które pozwoli mu pracować nie tylko po to, by zarobić na chleb, ale by wspomóc rozwój powojennej rzeczywistości. Tak trafił do Gdyni i tam szybko znalazł swoje miejsce w tworzeniu floty rybackiej. Pracując w Przedsiębiorstwie Połowów i Usług Rybackich „Arka” miał okazję brać udział w wielu wyprawach, zaznaczając polską obecność na wodach międzynarodowych. W dalszych latach kontynuował swą działalność na rzecz rozwoju krajowego rybołówstwa, by w latach osiemdziesiątych znaleźć stałe miejsce w Stanach Zjednoczonych.
Opowieść Stanisława Rymaszewskiego, to nie tylko krótkie streszczenie tego, jak wyglądał rozwój floty kutrów, trawlerów i statków przetwórni. To przede wszystkim spojrzenie człowieka na ówczesną rzeczywistość mocno sterowaną polityką. Wspomina o wczesnych latach pięćdziesiątych, gdy z jednej strony Rosjanie byli postrzegani jako najeźdźcy, z drugiej zaś praca w tworzonych przez nich strukturach niekoniecznie wiązała się z upolitycznieniem. W odbudowie normalności po wojnie każdy sposób był dobry, a stworzenie znaczącej, dalekomorskiej floty rybackiej mogło zapewnić stałe źródło żywności dla ludzi, próbujących odnaleźć się w nowej rzeczywistości.
Autor nie unika tematów i postaci kontrowersyjnych. Wspomina trudności związane z centralnym zarządzaniem, które często skutkowało niezrozumiałymi i nielogicznymi decyzjami strategicznymi. Nie oskarża jednak nikogo w sposób bezpośredni, nie atakuje swych dawnych kolegów i przełożonych doskonale zdając sobie sprawę, że to nie były ani łatwe sytuacje, ani łatwe czasy. Jego przygoda z polskim rybołówstwem zaczyna się i kończy w czasach PRLu, stąd brakuje odniesień do dalszych losów tej dziedziny gospodarki naszego kraju. Stanisław Rymaszewski zdaje sobie również sprawę z tego, jak bardzo zmieniło się światowe postrzeganie zasobów morskich, które w połowie dwudziestego wieku uważano za niewyczerpane, by kilkadziesiąt lat później przekonać się, że jednak ich zmasowana eksploatacja przynosi dość konkretne skutki.
„Rozbitka z „Arki Gdynia” nie czyta się łatwo. Z jednej strony jest to książka, naszpikowana historią, zawierająca w sobie mnóstwo nazwisk, tłumacząca specyficzne zależności między poszczególnymi jednostkami, co sprawia, że jej lektura wymaga sporo skupienia i wypoczętego umysłu. Z drugiej zaś język jakim została napisana nie jest może nieprzystępny, ale nie jest również lekki, czy porywający. To dość sucha relacja, miejscami wręcz sprawozdanie, w którym brakuje odrobiny polotu. Czytania nie ułatwia też samo wydanie, w którym wykorzystanie drobnej czcionki oraz brak interlinii, sprawiają, że łatwo zgubić zdanie, które właśnie się czyta.
Opowieść Stanisława Rymaszewskiego to książka przeznaczona do szczególnych, mocno zainteresowanych tematyką odbiorców. Z pewnością znajdą w niej mnóstwo ciekawostek miłośnicy historii PRLu oraz osoby powiązane z rybołówstwem. Jednak jest to też książka bardzo hermetyczna i dla kogoś, kto tylko powierzchownie interesuje się tą tematyką, może być to pozycja nie do przejścia. Brakuje w niej lekkości pióra, która mogłaby sprawić, że lektura byłaby przyjemnością również dla tych, którzy z rybołówstwem nie mają wiele wspólnego.
Gdańskie wydawnictwo Marpress zajmuje się dość szczególną literaturą, której wspólnym mianownikiem jest morze. Jedną z książek wydanych na ich łamach jest opowieść o historii polskiego rybołówstwa spisana z perspektywy człowieka, który znał je od podszewki. Książka Stanisława Rymaszewskiego zatytułowana „Rozbitek z „Arki” Gdynia” to rozbudowane wspomnienia o tym, jak w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-09
Gdy przed kilkoma laty nastąpił boom na książki okołoprzyrodnicze na półkach sklepowych pojawiło się wiele różnych tytułów. Ogromna ich część poświęcona była ptakom, niewiele mniejsza roślinom, sporo było też takich, gdzie główną rolę odgrywały inne niż ptaki grupy zwierząt. Była też niemała grupa książek wiążąca ludzi z przyrodą, gdzie dostrzec można było swego rodzaju terapię naturą. Jednak ostatnie z królestw, gdzie znaleźć możemy ogrom gatunków widocznych gołym okiem długi czas było omijane. Nieśmiało tematykę rozruszało „Tajemnicze życie grzybów” Roberta Hochriftera. Ta książka była przepustką i grzyby zaczęły liczyć się jako bohaterowie książek.
Wśród jesiennych premier (w końcu jaki inny okres byłby lepszy, by publikować książki o grzybach!) uwagę zwraca książka „Powrót do życia. O żałobie i grzybach” autorstwa Long Litt Woon. Jej podtytuł jest bardzo wymowny, bo dokładnie o tym jest właśnie ta książka. Znajdziemy tu informacje o tym, jak to jest zagłębić się w świat grzybów i odkryć coś więcej niż sklepowe kurki. Jednak równie wiele możemy poczytać o powolnym radzeniu sobie z żałobą po nagłej śmierci ukochanego męża.
Obydwie części przeplatają się ze sobą i obie opowieści – tę o odkrywaniu królestwa grzybów oraz tę o znajdowaniu wewnętrznego spokoju uzupełniają się wzajemnie. Co nie dziwi, gdyż właśnie ta pierwsza umożliwiła tę drugą. Pochodząca z Malezji Long Litt Woon nie miała łatwego zadania, gdy stawiała pierwsze kroki w grzybowym świecie. Z rodzimej Malezji nie wyniosła żadnych wspomnień związanych z grzybobraniem, a i Norwegowie, jako naród grzybosceptyków (jak swych rodaków nazwał Pal Karlsen w „Biografii prawdziwka”) nie mają silnych tradycji w zbieraniu. Z drugiej strony, autorka nie miała większych problemów, by w Oslo znaleźć kurs dla początkujących grzybiarzy, gdzie pod okiem grzyboznawców stawiała w tym świecie pierwsze kroki.
Autorka, będąca z wykształcenie antropologiem, nie uwalnia się ze swojego zawodowego spojrzenia i zagłębia się w świat zbieraczy grzybów, niczym w zupełnie nową, nieodkrytą kulturę. Równie analityczne podchodzi do swoich wewnętrznych rozterek, w których powoli tłumi ból na tyle, by móc normalnie funkcjonować. Nie bez znaczenia są tu drastycznie różne zwyczaje i pogrzebowe i już w późniejszym okresie występujące w kulturze, z której Long Litt Woon wyrosła, w porównaniu z zimnym i pragmatycznym więc podejściem Norwegów.
Książkę czyta się bardzo dobrze, zarówno fragmenty poświęcone radzeniu sobie z bólem i nagłą samotnością, jak i te dotyczące odkrywania ścieżki początkującego grzyboentuzjasty, aż do zostania zawodowym grzyboznawcą. Long Litt Woon ma lekki, bardzo przystępny styl, który czasem może wydać się zbyt wylewny i przesadnie egzaltowany, gdy dotyczy emocji, by po chwili przejść w dość rzeczową relację z kolejnej grzybowej przygody.
„Powrót do życia. O żałobie i grzybach” to dobra lektura, która sprawdzi się idealnie, by umilić czas po grzybobraniu. To mądra opowieść o tym, że żałobę każdy przeżywa inaczej i czasem potrzebne jest znalezienie innego świata, by móc sobie z nią poradzić. To w końcu książka o grzybach, gdzie wspomnianych jest cały szereg gatunków (mały minus za brak zdjęć), gdzie opisane jest, co pomaga w ich rozróżnianiu, tu nawet średniodoświadczony grzybiarz znajdzie coś nowego. Aż na deser natrafimy tu na kilka intrygujących przepisów na grzybowe dania.
Gdy przed kilkoma laty nastąpił boom na książki okołoprzyrodnicze na półkach sklepowych pojawiło się wiele różnych tytułów. Ogromna ich część poświęcona była ptakom, niewiele mniejsza roślinom, sporo było też takich, gdzie główną rolę odgrywały inne niż ptaki grupy zwierząt. Była też niemała grupa książek wiążąca ludzi z przyrodą, gdzie dostrzec można było swego rodzaju...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Sięgając po „Rejs do Indonezji” Kazimierza Ciemnego spodziewałam się relacji z podróży w egzotyczne rejony świata. I dokładnie tym ta książka jest, ale po pierwsze: przedstawiony świat jest na dwójnasób egzotyczny, gdyż „Wspomnienia marynarza” dotyczą rejsu, który się odbył jesienią w roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym. Poza odległościom liczoną w milach morskich znajdziemy tu również wcale nie mniejszą odległość liczoną w latach. Po drugie zaś, są to wspomnienia marynarza, członka załogi, któremu całe dnie, tygodnie i miesiące upływają na pracy, wachtach i odpoczynku w każdej możliwej ku niemu chwili. Takie spojrzenie na rejs na drugi koniec świata, to coś zupełnie innego niż wspomnienia pasjonatów – podróżników.
Gdy późnym latem tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego roku Kazimierz Ciemny oczekiwał w końcu zamustrowania nie spodziewał się nawet, że los rzuci go w tak niesamowitą wyprawę. Już sam cel rejsu niewielkiego statku handlowego Duwet nie był oczywisty – zbudowany w Stoczni Komuny Paryskiej w Gdyni drobnicowiec miał zostać dostarczony do armatora z Dżakarty, który zamówił wykonanie statku. By nie robić pustych kursów, na statek załadowano ładunek, który sprzedawany był w mijanych po drodze portach. W całej podróży wyjątkowym był niewielki skład załogi, liczący raptem jedenaście osób: kapitan, dwóch oficerów, trzech „starszych marynarzy”, trzech mechaników, kuk oraz student – pasażer spełniający w tej niewielkiej grupie rolę pomocnika od wszystkiego.
Kazimierz Ciemny przytaczając zapiski sprzed prawie sześćdziesięciu lat przenosi czytelników w zupełnie inną rzeczywistość. Przybliża z jakimi formalnościami borykali się marynarze, by w ogóle wyjść w morze. Opowiada też o mijanych portach, które robią na nim ogromne, niezapomniane wrażenie. W czasach głębokiego PRLu, wizyty w zagranicznych portach były dla Polaków, nawet dla marynarzy czymś niezwykłym. Tym bardziej, że jak się dość szybko okazało, dla całej trójki „starszych marynarzy” był to dziewiczy rejs w tej roli.
„Rejs do Indonezji” jest w równej mierze opowieścią o nieznanym, zdumiewającym świecie, co o nieodłącznej dla żeglarzy tęsknocie. Narrator wyruszył w świat zostawiając w domu ukochaną żonę i maleńkie dziecko. I choć wiedział, że wróci do nich już po dwóch miesiącach, to jednak tęsknota jest nieodłączna. To również opowieść o tym, że los każdego marynarza zawsze wiąże się z balansowaniem pomiędzy rozłąką z najbliższymi a możliwością zdobycia pieniędzy, by zapewnić im byt.
Książkę czyta się całkiem nieźle, pomimo że najeżona jest wręcz żeglarskim żargonem. I choć dla czytelnika takiej pojęcie jak „rzucenie logu” wydaje się zrozumiałe w swej przenośni, to jak czytamy we wspomnieniach nie było to aż tak oczywiste. Trochę zabrakło wyjaśnień odnośnie tych ściśle branżowych terminów, czemu w sumie nie sposób się dziwić, skoro książka jest na dobrą sprawę tylko przeredagowaniem wspomnień marynarza dobrze znającego się na swoim fachu. Ponadto język choć dość łatwy w odbiorze nie zachwyca i czasem można odnieść wrażenie braku płynności w snutych wspomnieniach.
„Rejs do Indonezji” to ciekawa pozycja, a tym, których zainteresowania wiążą się z morzem z pewnością wyda się warta lektury. To również książka o tyle interesująca, że stoi w pewnej kontrze do licznie wydawanych wspomnień podróżników, którzy z pisania o własnych podróżach uczynili źródło dochodu. Tu znajdziemy spojrzenie człowieka pracy, marynarza, dla którego odkurzony po latach dziennik jest nie tylko wspomnieniem tego, co było, ale i okazją do przybliżenia świata, do jakiego nie każdy ma swobodny dostęp.
Sięgając po „Rejs do Indonezji” Kazimierza Ciemnego spodziewałam się relacji z podróży w egzotyczne rejony świata. I dokładnie tym ta książka jest, ale po pierwsze: przedstawiony świat jest na dwójnasób egzotyczny, gdyż „Wspomnienia marynarza” dotyczą rejsu, który się odbył jesienią w roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym. Poza odległościom liczoną w milach morskich...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to