Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Miłe zaskoczenie. Nie spodziewałem się, że w tej książce, w sposób tak bardzo szczegółowy, zostanie dobrze opisany jeden z bardziej rzadkich samolotów Luftwaffe.

Mamy tutaj wszystko co przeciętny czytelnik chciałby wiedzieć. Bardzo obszerna sekcja o detalach konstrukcyjnych. Naprawdę drobnych sprawach jak termosy (w dwóch rozmiarach!) na ciepłe napoje, piecyki zapewniające ogrzewanie załodze i konstrukcji... a nawet specjalna toaleta na potrzeby lotów długodystansowych. "Gryf" (niem. Greif) był w wielu kwestiach bardzo nowoczesny na tle innych samolotów. Może nawet nieco absurdalny - Niemcy zbudowali bombowiec strategiczny, który mógł równocześnie pełnić rolę... bombowca nurkującego. Dodatkowo wymyślili nietypowe połączenie silników - po dwa na jedno śmigło.

W sekcji "prototypowej" opisano ile owo nowatorstwo spowodowało problemów (dużo katastrof). Zresztą maszyna po części pełniła rolę konstrukcji na której testowano najrozmaitsze koncepcje.


Sekcja "służba bojowa" cieszy mnie najbardziej gdyż Ledwoch tutaj nieco się przyłożył. Loty do oblężonego Stalingradu, bombardowania konwojów (niezbyt udane). Bardzo dużo o nalotach na Wlk. Brytanię w 1944, które były odpowiedzią Hitlera na bombardowania Niemiec. Jest tu nawet epizod z 307 Dywizjonem "Lwowskich Puchaczy" (polskim), który w nocy dopadł He 177.

Cala trasa lotów, z mapką, a także opisem poszczególnych faz. Super.

Jest też odrobinę o wyprawach bombowych (ok. 80 maszyn) na froncie wschodnim, a konkretnie o bombardowaniu Pskowa, Wielkich Łuków czy też Smoleńska.

Krótko: Dobra książka.

P.S. Z ciekawostek: "Tylny strzelec samolotu Obergefreiter
Emil lmm spadł na ziemię wraz z urwanym ogonem
bombowca i został odnaleziony przez jednego z okolicznych mieszkańców"

Stosunkowo rzadka sytuacja.

Miłe zaskoczenie. Nie spodziewałem się, że w tej książce, w sposób tak bardzo szczegółowy, zostanie dobrze opisany jeden z bardziej rzadkich samolotów Luftwaffe.

Mamy tutaj wszystko co przeciętny czytelnik chciałby wiedzieć. Bardzo obszerna sekcja o detalach konstrukcyjnych. Naprawdę drobnych sprawach jak termosy (w dwóch rozmiarach!) na ciepłe napoje, piecyki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dość dobra książka. Autor poświęcił ją jednostką latającym na Krogulcach (wł. Sparviero). Służba bojowa zaczęła się w Hiszpanii (wojna domowa), potem Francja 1940, następnie naloty na Maltę, Grecję, ataki na żeglugę, bitwy w Afryce Północnej i Wschodniej.

Mamy nawet tabelkę z wykazem statków i okrętów zatopionych przez SM. 79.

Na samiutkim końcu najciekawszy i najbarwniejszy tekst - lotnictwo RSI. Grupa bojowa "Buscaglia", która potrafiła w końcowym okresie wojny dokonać nalotu na Gibraltar. Choć ich maszyny były już mocno zużyte i przestarzałe. Do tego walczyła z terenu Grecji, Jugosławii i z samych Włoszech. Jest tam nawet wspomniany włoski pilot o nazwisku... Jasiński.

Trochę plansz barwnych, sporo zdjęć.

Minus? Nie ma tu nic o jednostkach jugosławiańskich, rumuńskich i irackich, które też miały te samoloty... i o których wspomniano na samym początku książki. O jugosławiańskich można się dowiedzieć z książki "Bałkany 1941" więc da się to przeboleć.

Dość dobra książka. Autor poświęcił ją jednostką latającym na Krogulcach (wł. Sparviero). Służba bojowa zaczęła się w Hiszpanii (wojna domowa), potem Francja 1940, następnie naloty na Maltę, Grecję, ataki na żeglugę, bitwy w Afryce Północnej i Wschodniej.

Mamy nawet tabelkę z wykazem statków i okrętów zatopionych przez SM. 79.

Na samiutkim końcu najciekawszy i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Minusem tej książki jest to, że nie pokazuje wzorów kamuflaży z samego końca wojny. Nie ma też tablic z wersją Ausf. J (ostatnią). Poza tym jest ok - mamy podstawowe informacje i garść ciekawostek dotyczących oznaczeń i numeracji pojazdów. Niemcy czasami odchodzili od przyjętego przez siebie systemu i poszczególne dywizje (a nawet pułki) miały te kwestie zorganizowane "po swojemu".

Minusem tej książki jest to, że nie pokazuje wzorów kamuflaży z samego końca wojny. Nie ma też tablic z wersją Ausf. J (ostatnią). Poza tym jest ok - mamy podstawowe informacje i garść ciekawostek dotyczących oznaczeń i numeracji pojazdów. Niemcy czasami odchodzili od przyjętego przez siebie systemu i poszczególne dywizje (a nawet pułki) miały te kwestie zorganizowane...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie ma się nad czym rozwodzić. W książce umieszczono informacje, które zazwyczaj stanowiły integralną część tytułów poświęconych konkretnej maszynie. Są bardzo skrótowe, a przesłanie z nich wynikające jest jedno - RKKA to skomplikowane normy doprowadzone do poziomu absurdu, których tak naprawdę mało kto przestrzegał. W efekcie do 1945 panował pewien chaos i samowolka tak w malowaniu jak i w oznaczaniu maszyn.

Na plus sporo sylwetek najprzeróżniejszych maszyn. W tym pojazdów zdobycznych (np. Hummel, Panzer 38(t)).

P.S. Na minus tytuł, który nie informuje czytelnika z czym tak naprawdę ma do czynienia.

Nie ma się nad czym rozwodzić. W książce umieszczono informacje, które zazwyczaj stanowiły integralną część tytułów poświęconych konkretnej maszynie. Są bardzo skrótowe, a przesłanie z nich wynikające jest jedno - RKKA to skomplikowane normy doprowadzone do poziomu absurdu, których tak naprawdę mało kto przestrzegał. W efekcie do 1945 panował pewien chaos i samowolka tak w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Panu Czubaczinowi należą się brawa. Fenomenalna pozycja, najlepsza z ostatnio przeze mnie czytanych z serii "militaria".
Czołgów T-50 powstało raptem 76 sztuk. Wliczając w tą sumę maszynę prototypową. W warunkach sowieckiej wielkoseryjnej produkcji były one rzadkie niczym biały nosorożec.

Można by się zatem spodziewać iż książka o wozie będzie cieniutka, prawie bez tekstu i zdjęć.

Okazało się, że nie tylko ma ona nieco większą objętość niż standardowa... ale przytłaczająca większość stronic jest zapchana tekstem. Jedyne czego zabrakło to informacji o malowaniu... ale to nadrabiają plansze. Od prac nad rozwojem i modernizacją wozu T-26, poprzez jego ulepszanie (np. zawieszeniem z czołgu czechosłowackiego Lt vz.35, skopiowane nielegalne). Następnie narodziny prototypu, ciągłe zmaganie się z zawyżonymi normami.

Przy okazji czytelnik pozna (nieco wygładzone) realia w jakich musieli pracować sowieccy konstruktorzy, którzy usiłowali wykonać niewykonalne. NKWD to całkiem dobrze opanowało "motywowanie ludzi". A jak człowiek czyta jakie normy produkcyjne narzucono zakładowi (5 TYSIĘCY SZTUK W ROK)... :)

Czołg to prawdopodobnie najnowocześniejsza konstrukcja sowiecka do czasu T-44. Uwzględniono doświadczenia z użytkowania T-26, wzięto poprawkę na jego dzieje bojowe (mała mobilność, zbyt cienki pancerz w 1940)... bardzo wnikliwie przebadano Panzer III ausf. g (kupiony legalnie). Powstał czołg lekki niemalże idealny - to potwierdzają raporty z użytkowania, bardzo mało wad występujących wśród wozów z serii "dziecięcej" jest najlepszym świadectwem.

Mobilny, solidnie opancerzony (na poziomie T-34, zwłaszcza gdy zobaczymy na kąt nachylenia płyt), bez słabych punktów. Z doskonałym polem widzenia zapewnianym przez liczne peryskopy, szczeliny obserwacyjne, a do tego kopułę dowódcy). Dobry układ jezdny, łatwa możliwość opuszczenia uszkodzonego pojazdu dzięki rozsądnie rozmieszczonym włazom. Wystarczy powiedzieć iż słynny T-34 miał zostać zmodernizowany w podobnym stylu... ale uniemożliwiła to wojna.

Bolączką tego wozu było to, że zbyt późno wszedł do produkcji. Ta rozkręcała się tak wolno, że ostatecznie w 1942 dano sobie spokój ze zbyt nowoczesną maszyną. W tym momencie kuto już masowo T-34/76 (mocniejsze działo) oraz leciutkie T-60 (zastąpione niebawem przez T-70). RKKA ponosiło tak duże straty przez swą niedbałość, marne wyszkolenie i styl dowodzenia ... iż nowoczesna maszyna stała się niepotrzebnym nikomu zbytkiem.

Ale i tak ostatni liniowy (w służbie sowieckiej, jeden zdobyli i użytkowali także Finowie) konstrukcja uchowała się aż do września 1943. Jak na Armię Czerwoną to niespotykane osiągnięcie dobrze świadczące o maszynie. Autor był tak skrupulatny w badaniach, że prześledził losy każdej jednostki mającej choćby w swym składzie pojedyncze egzemplarze T-50.

Dla zwykłego czytelnika ta pozycja będzie nużąca. Dla ludzi siedzących w temacie będzie to miła pozycja w kolekcji.

Panu Czubaczinowi należą się brawa. Fenomenalna pozycja, najlepsza z ostatnio przeze mnie czytanych z serii "militaria".
Czołgów T-50 powstało raptem 76 sztuk. Wliczając w tą sumę maszynę prototypową. W warunkach sowieckiej wielkoseryjnej produkcji były one rzadkie niczym biały nosorożec.

Można by się zatem spodziewać iż książka o wozie będzie cieniutka, prawie bez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Powstanie tej książki miało zapewne spory sens... ale autor nie sprostał zadaniu.

Książka miała w założeniu opowiadać o maszynach niemieckich, które zostały zdobyte przez Sowietów i wcielone do WWS. Na 80 stron mamy o tym... 1,5 strony. Trzy kolumny tekstu. Owszem- mamy informacje o maszynach estońskich (Hs-126), zakupionych przez Sowietów w III Rzeszy przed 22.06.1941 czy Junkersach Ju-52 zdobytych pod Stalingradem.

Ciekawe ale szczątkowe.

Pozostała część książki to głównie album z mnóstwem zdjęć maszyn... z których część zestrzelono, ustawiono jako trofea i nie nadawały się one do lotu. Plus całkowicie zbędny opis wojny powietrznej, z uwzględnieniem... Dalekiego Wschodu. Co Czarne krzyże mają wspólnego z czerwonym słońcem?

Jest to książka, którą mogłem sobie spokojnie darować.

Plus za okładkę. Fw-200 vs P-40. Ja naprawdę bym chciał przeczytać coś poświęconego właśnie takim wyprawom bombowo-rozpoznawczym przeprowadzanym w głębi ZSRR przez lotnictwo niemieckie. Ale to pewnie w książce o Ju-86.

Powstanie tej książki miało zapewne spory sens... ale autor nie sprostał zadaniu.

Książka miała w założeniu opowiadać o maszynach niemieckich, które zostały zdobyte przez Sowietów i wcielone do WWS. Na 80 stron mamy o tym... 1,5 strony. Trzy kolumny tekstu. Owszem- mamy informacje o maszynach estońskich (Hs-126), zakupionych przez Sowietów w III Rzeszy przed 22.06.1941 czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

O książeczce mogę powiedzieć tyle:

Lepszy rydz niż nic.

Niektórzy nie lubią Kruppa-Protze. Mnie natomiast widok tej "ciężarówki-ryjówki" zawsze wprawiał w dobry nastrój. Jest to wyjątkowo nietypowy pojazd, który pełnił rolę bardziej pomocniczą. W armii niemieckiej tyczyło się to zwłaszcza holowania działek flak 20-37mm oraz działem ppanc. 37mm, a po 1940 także ppanc. armatek francuskich 25-47mm.

Wyprodukowano ich raptem 7 tysięcy. Nie dawały dobie rady z cięższymi armatami więc zastąpiono je np. Oplem-Blitz.

Natomiast w samej książce prawie nic interesującego nie ma. Wersje pojazdu, kwestie techniczne, geneza konstrukcji i schemat organizacyjny. Tyle. Trochę o malowaniu.

Pojawiła się wzmianka o węgierskich Kruppach.

Polskiego czytelnika zainteresuje chyba jedynie obszernych fragment o trzech Kruppach z 10 Brygady Pancerno-motorowej Maczka. O tych, które kupiono przed wojną w III Rzeszy aby je przetestować. Mamy trochę zdjęć i jedną planszę barwną.

O książeczce mogę powiedzieć tyle:

Lepszy rydz niż nic.

Niektórzy nie lubią Kruppa-Protze. Mnie natomiast widok tej "ciężarówki-ryjówki" zawsze wprawiał w dobry nastrój. Jest to wyjątkowo nietypowy pojazd, który pełnił rolę bardziej pomocniczą. W armii niemieckiej tyczyło się to zwłaszcza holowania działek flak 20-37mm oraz działem ppanc. 37mm, a po 1940 także ppanc....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Uwaga: Opinia wstępna, która zostanie rozwinięta. Jutro dzień premiery książki.

Ta. Jest. Wybitna.
-----------------------------------------

Co do samej książki nie mam poważniejszych uwag. To tekst źródłowy, a te rządzą się swymi prawami. Wydawca musi jedynie zadbać o poprawność tłumaczenia, a jeżeli autor wspomnień świadomie kłamie bądź manipuluje to należy to podkreślić w przypisie. W przypadku tego konkretnego tytułu do takich sytuacji nie dochodzi. Czołgista miał za niski stopień, a do tego pisał wszystko na bieżąco. Nie miał ukrytego motywu jak to często bywa wśród autorów powojennych.

Same wspomnienia są fenomenalne ze względów historycznych, militarystycznych, a - zwłaszcza - w kategorii psychologicznej. Ta sfera jest tak autentyczna, złożona iż momentami myślałem, że mam do czynienia z wybitną literacką fikcją. Myślę iż książka nadaje się dla absolutnie każdego. Łącznie z powieściopisarzami. Psychologię Sandera wystarczy skopiować i umieścić w dowolnej postaci.

W edycji PDF nie było zdjęć. To da się przeżyć. Ale mym zdaniem warto by było popracować nad okładką aby lepiej zaakcentować z czym czytelnik będzie miał do czynienia. Lepiej przyciągnąć jego uwagę. Dla historyków i militarystów najbardziej w tym wszystkim może być ciekawe to, że Sander walczył głównie w czołgu Panzer 35(t). To rzadkość i gratka ze względu na specyfikę pojazdu oraz przyjęte stereotypy związane z operacją "Barbarossa". Do tego Sander wziął udział w wielkiej bitwie pancernej pod Rosienami. Jego malutki czechosłowacki czołg zetknął się z sowieckimi "mastodontami" pokroju KV-1 i KV-2 oraz tylko nieco mniejszymi T-34.

Na Sanderze te potwory zrobiły bardzo wielkie wrażenie i do końca wspomnień bojowych czuł do nich wielki respekt. Tym bardziej, że podczas obrony jednego z Kołchozów (odwrót spod Moskwy) jego oddział spieszonych czołgistów został zmasakrowany przez KV-1. Tak potwornie, że autor nabawił się "stresu pourazowego".

Na okładkę dałbym jakiś malunek sporządzony np. przez J. Wróbla. Czerwiec 1941, czołg Panzer 35(t) mija rozbitego / porzuconego KV-1/2. Sander jako dowódca mógłby spoglądać z włazu na sowiecki czołg, ze zdziwieniem w oczach.

Myślę iż to zwiększyło by sprzedaż, a już na pewno przyciągnęłoby uwagę odbiorców.

Uwaga: Opinia wstępna, która zostanie rozwinięta. Jutro dzień premiery książki.

Ta. Jest. Wybitna.
-----------------------------------------

Co do samej książki nie mam poważniejszych uwag. To tekst źródłowy, a te rządzą się swymi prawami. Wydawca musi jedynie zadbać o poprawność tłumaczenia, a jeżeli autor wspomnień świadomie kłamie bądź manipuluje to należy to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka jest w porządku. Cóż można rzecz więcej... to standard dla tej serii. Plany modelarskie, plansze barwne, mnóstwo zdjęć czarnobiałych i kolorowych.

Chciałbym więcej historii ludzi, którzy jeździli i walczyli w Panhardach 178. Ale pewnie trudno do tego dotrzeć.

Trochę szkoda. Mały Panhardzik to najlepszy lekki samochód pancerny pierwszej połowy wojny. Szybki, sprawnie poruszający się w każdych warunkach, dobrze uzbrojony, z mocną radiostacją. Wystarczy zresztą popatrzyć na jego wygląd - wszystkie późniejsze tego typu pojazdy mniej bądź bardziej przypominały właśnie tą francuską konstrukcję. Otrzymywały tylko więcej kół jak np. słynna Sd.Kfz 234/2 "Puma".

Oprócz opisu konstrukcji jest tu lista jednostek francuskich, które użyły Panhardów w latach 1939-1945. Tak, Panhardy -oprócz "śmiesznej wojny" i kampanii 1940 - utrzymały się w linii także w armii Vichy (jako główny pojazd pancerny w metropolii, z tajnym planem ich modernizacji). Te autka, po ich odbiciu z rąk Niemców, zasiliły także Forces Françaises de l'Intérieur. Dzięki czemu znów powalczyły z "boszami" w sposób aktywny.

Do tego doszła także służba powojenna. W koloniach. Zmodernizowane autka, z nową wieżą i działem 47mm, służyły chociażby w Wietnamie do 1954.


Panhardy 178 były na tyle doskonałym wozem, że Niemcy masowo wcielali je do swej służby. Jeszcze w trakcie walk w 1940, po przemalowaniu na kolor panzergrau i naniesieniu na nie wielkich balkenkreuz. To był hit roku 1941, gdy ogromna masa samochodów trafiła do 7 i 20 Dywizji Pancernej. "Barbarossa" była kolejnym okresem triumfów Panharda... i zarazem początkiem wymierania. Natura długiej kampanii powodowała iż straty okazały się ogromne. To zepchnęło wóz do drugiej linii. Działań okupacyjno-antypartyzanckich, na terenie zachodniej Europy (Francja, w tym wersje będące niszczycielami czołgów z działem 50mm) oraz Wschodniej (drezyny pancerne i normalne wozy).

Fajnie, że jest wzmianka o Panhardach 178 na terenie Czechosłowacji (Powstanie Praskie, wozy odbite). Szkoda iż pominięto w książce epizod wileński (1944, podczas Operacji "Bagration", pojazdy broniły Wilna - mamy nawet zdjęcia).


Ogólnie było fajnie. Aczkolwiek ta książka dla militarystów, historyków, modelarzy. Reszta może co najwyżej zerknąć na zdjęcia i grafiki. :)

Książka jest w porządku. Cóż można rzecz więcej... to standard dla tej serii. Plany modelarskie, plansze barwne, mnóstwo zdjęć czarnobiałych i kolorowych.

Chciałbym więcej historii ludzi, którzy jeździli i walczyli w Panhardach 178. Ale pewnie trudno do tego dotrzeć.

Trochę szkoda. Mały Panhardzik to najlepszy lekki samochód pancerny pierwszej połowy wojny. Szybki,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Zgroza! Zgroza!" (Joseph Conrad, "Jądro Ciemności").


Miałem napisać szczegółową opinię popartą całym mnóstwem cytatów. Ale chyba nie ma nic bardziej demotywującego niż samo myślenie o tym co tam przeczytałem.

Przygłupy z kasty rządzącej (jeżeli kogoś - nie z tego kręgu - uraziłem to przepraszam... ale mym zdaniem jest to słowo adekwatne) napisały książkę w której chciały przedstawić swe sukcesy w czasie wojny na Ukrainie. Świadczy o tym choćby służalczy stosunek do Kaczyńskiego, Dudy i Dworczyka. Książka to laurka ku ich czci.

Wybaczcie... ale jeżeli czytam iż Andrzej Duda boi się "ośmieszenia" (przy kreowaniu go na inteligentnego, przewidującego męża stanu)... NAWET PANEGIRYKI WYMAGAJĄ UMIARU ABY NIE PRZEISTOCZYŁY SIĘ W SATYRY.

Dodam tutaj... co jest bardzo, bardzo ważne... iż przygłupy w ogóle nie zrozumiały (po kilkunastu miesiącach, książka jest z listopada zeszłego roku) co zrobiła z nimi dyplomacja zarówno Ukrainy jak i USA. Ukraińska, będąca spadkobierczynią tej ze ZSRR, nie mogła uwierzyć iż jesteśmy aż tak bardzo głupi. My wręcz się jej podkładaliśmy, byliśmy na każde skinienie. Nic nie żądaliśmy w zamian. Ukraińscy dyplomaci w rozmowie z polskimi mimochodem o tym wspominali ("myśleliśmy iż zajmiecie Lwów"), a ludzie z MSWiA, od Dudy i Morawieckiego... uznały to za dowód zaufania. Poważnie. Nawet tego nie zrozumieli.

Zełeński w okresie marzec-maj grał na polskim kompleksie niemieckim. Przygłupy też tego nie ogarniały... choć jednocześnie piszą tam całe stronicie o "złych, niewdzięcznych Niemcach". Dodajmy iż rozmowy z Niemcami polegały na tym, że Polska najpierw działała, zrobiła... a potem negocjowała cenę. Jak w przypadku Leo 2 i KPO. Nasze przygłupy w tej książce dziwią się, że to nie wyszło i wylewają żale wobec Niemiec. W tym samym czasie Zełeński dzwoni do Andrzeja Dudy i skarży się "zły Berlin". Co skutkuje tym iż Polska jest jeszcze większym sługą Ukrainy. Kijów gra na polskim kompleksie niższości i jednoczesnym przeroście ambicji.

Już w maju Zełeński traktował ich (nas?) jak pożytecznych idiotów. Dawał przygłupom medale (o które ci wojowali, robili sobie PR wojenny)... i kazał do tych medali dołączać MISIE. Z A B A W K I. Żaden polityk z innego narodu nie był tak "uhonorowany". Poniżał ich, publicznie, wręcz O S T E N T A C Y J N I E. Nasza "elita" i tego nie zauważyła.

Przewodów to nie tyle "Napoleon Zełeński" co próba wyciągnięcia z "polskich przygłupów" jeszcze więcej. Wciągnięcia ich do wojny według myśli "oni będą chcieli nam zaimponować". Ale przygłupy zostały uratowane przez USA. I oczywiście tego nie zrozumiały (co jest w książce). Piszą tam o "wygrywającej Ukrainie" gdy Przewodów to pierwszy zgrzyt w narracji propagandowej, a potem już było tylko gorzej i gorzej pod tym względem.

W sumie do listopada oni tej klęski nie ogarnęli.

A te serwilizm względem Waszyngtonu.... USA nie musi nic mówić. Polscy politycy sami jej nadskakują i wymyślają jak zadowolić swego pryncypała. Wg. tej książki to nie Biden chciał czołgów dla Kijowa. To Andrzej Duda... wyprosił możliwość udzielenia Kijowowi takiej darowizny.

Nawet nie zauważyli oczywistej manipulacji Waszyngtonu w kwestii MiGów, gdy wypychano nas przed szereg. W razie czego to my bylibyśmy winni, a USA mogłaby umyć ręce.

Treść mną wstrząsnęła. Nie wierzyłem do tamtej pory iż my mamy u sterów ludzi na poziomie intelektualnym Mietka spod Monopolowego. Krótkowzroczni, bezrefleksyjni, posługujący się pojęciami których nie rozumieją, nie ogarniający w żaden sposób rzeczywistości, zadufani i bardzo, bardzo głupi. Obecnej ekipy nie uważam za lepszą o czym świadczą jej działania w kontekście ukraińskim przy jednoczesnym karmieniu kremlowskiej propagandy. Tej, która usiłuje Polskę (wywiad Carlson-Putin) ukazać Zachodowi jako wściekłego, rusofobicznego psa. Po to aby w przypadku agresji np. NATO mogło odwrócić głowę.

Do tego różnice kulturowe pomiędzy narodem polskim, a ukraińskim. Tutaj to już przepaść (znawcy strefy postsowieckiej mogą to potwierdzić). Ładnie pokazuje to przykład Granatnika Szymczyka. Na Ukrainie źle przyjęto tą sprawę... ponieważ Szymczyk się tłumaczył i starał zrzucić winę na Kijów. Byłby szanowany przez Ukraińców gdyby walnął w stół i powiedział "Byłem pijany. I co mi zrobicie?"
Dla nas taka postawa byłaby nie do przyjęcia.

W męskiej (do poziomu toksycznego), "machowskiej", ceniącej nade wszystko SIŁĘ, kulturze postosiweckiej bito by mu brawo. Klepano po pleckach. Mówiono "swój chłop"

Dlaczego ocena to tylko 6? Bo autor nie postarał się w drugiej części książki. W komentarzu, które były przygotowywane na gorąco i nie są zbyt spójne. Do tego wyziera z nich ów "panegiryzm"

Należało usiąść, wziąć książki z dziedziny antropologii kulturowej, dyplomacji postsowieckiej itd. Napisać choćby popularnonaukowy (ale lepiej z przypisami) artykulik przybliżający zarówno mentalność postsowiecką, wschodniosłowiańską, jak i cechy polityki ze szkoły sowieckiej. Wówczas książka mogłaby mieć dość fajny walor edukacyjny i BYĆ MOŻE POZWOLIŁABY W PRZYSZŁOŚCI UNIKNĄĆ PODOBNYCH BŁĘDÓW.

Brak zrozumienia strony ukraińskiej przez Polaków jest tu grzechem kardynalnym. Mamy specjalistów... ale politycy "wiedzą lepiej". Tak naprawdę "stary pis", dziadki 70-80 lat, wiedziały najlepiej jak powinny się zachować. Przeżyli komunizm, przyjaźń polsko-sowiecką i kulturę jeszcze pamiętają. Ale wg. tej książki oni nie podejmowali decyzji. Siedzieli z boku.

Opinia jest trochę emocjonalna. Skorzystałem z okazji iż komuś dzisiaj opisałem tą książkę w wiadomości prywatnej. Potem ten opis rozszerzyłem.


P.S. Jeszcze raz podkreślę - to Panagiryk. Czyli ktoś chciał się pokazać od jak najlepszej strony. Ewentualnie poskarżyć się na "Złą Ukrainę" (która mym zdaniem po prostu robiła swoje i działała zgodnie ze sowiecką szkołą dyplomacji. Bezwzględnie, bezlitośnie, cynicznie, wyciągając ile tylko się da).

Ta najlepsza strona wygląda tak jak opisałem.

Ci, którzy dotarli do końca tej opinii... niech sobie wyobrażą jak to musiało wyglądać naprawdę. Bez lukrowania, pudrowania, przekłamywania.

Zgroza. Prawda? Conradowska Zgroza. "Jądro Ciemności" i "Czas Apokalipsy" (oby nie dosłownie).

"Zgroza! Zgroza!" (Joseph Conrad, "Jądro Ciemności").


Miałem napisać szczegółową opinię popartą całym mnóstwem cytatów. Ale chyba nie ma nic bardziej demotywującego niż samo myślenie o tym co tam przeczytałem.

Przygłupy z kasty rządzącej (jeżeli kogoś - nie z tego kręgu - uraziłem to przepraszam... ale mym zdaniem jest to słowo adekwatne) napisały książkę w której...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytałem na potrzeby analizowania treści zawartej w innej książce.

Dość standardowa - jak na to wydawnictwo - pozycja o czechosłowackim czołgu LT vz.35, który jest bardziej znany ze służby bojowej w armii niemieckiej. W tej nosił miano Panzer 35(t). Ta maszyna stanowiła też podstawę rumuńskich sił pancernych (jako R-2), ich słowackiego odpowiednika, a także znalazła swe miejsce w arsenale Bułgarii. Czechoslowacja, gdy jeszcze była niepodległa, była słynna z eksportowania swej broni na cały świat. Dobra jakość, przyjazna cena.

W książeczce znajdziemy dzieje zakładów Skoda (skrótowe) i okoliczności powstania czołgu... który był słaby. Po prostu. Zawodziła jego "niezawodność", łatwo łapał usterki układu mechanicznego (np. skrzynia biegów) i to wszystko wyszło już podczas jego służby w każdej armii. Armia Czechoslowacka w tym okresie (połowa lat 30-stych) dopiero raczkowała w produkcji czołgów (Lt vz.34 był JESZCZE GORSZY) toteż nie wybrzydzano. W "papier" wbito "konstrukcja przejściowa", wyprodukowano kilkaset wozów i czekano na LT vz.38 (bardzo dobry czołg, bardzo dobre podwozie - w oparciu o doświadczenia z jego użytkowania stworzono Hetzera).

Smaczku temu wszystkiemu dodają realia "czechosłowackiego wolnego rynku". Koncerny CKD (ten od vz.38) i Skoda oficjalnie były konkurentami i walczyły z sobą o kontrakt na nowy dobry czołg... a w praktyce miały " tajną umowę kartelową" w której dbały o równy podział łupów. Konstrukcja CKD nie przeszła? Spokojnie - zadbano o to aby LT vz. 35 był produkowany przez obydwie firmy. :)

Trochę tu mało o wadach czołgu od strony mechanicznej. Więcej o modyfikacjach zakładowo-polowych. Pod tym względem najwięcej miejsca poświęcono rumuńskiemu niszczycielowi czołgów TACAM R-2 czyli połączeniu podwozia czołgu z sowieckim działem 76,2mm F-22 M1936. Taki bukaresztański Marder I.

Służba bojowa, która została omówiona w tej książce, dotyczy przede wszystkim 1 Dywizji Lekkiej (potem przeformowana w 6 Dywizję Pancerną). Kampania w Polsce (w tym epizod z TKSem Orlika, gdy Niemcy stracili trzy Panzer 35(t)), kampania francuska i kampania w ZSRR do grudnia 1941 gdy utracono wszystkie czołgi. Około 5 stron dość szczegółowo opisanych działań wojennych.

O słowackich LT vz.35 mamy kilka akapitów. Bardzo krótko i najciekawsza informacja w nich zawarta to ta o możliwym ich użyciu w Polsce.

O rumuńskich R-2... jeden akapit.

O służbie bułgarskich Panzer 35(t) nic tu nie ma. Kto chce o tym poczytać (tzn. o bojach przeciwko III Rzeszy w 1944-1945) ten niech sięga po "Sojuszników Panzerwaffe".

Reszta tekstu to opis konstrukcji, malowania, oznakowania, dużo zdjęć (w tym egzemplarzy muzealnych) i kolorowe sylwetki maszyn.

Jak na 32 strony to książka prezentuje się ok.

Przeczytałem na potrzeby analizowania treści zawartej w innej książce.

Dość standardowa - jak na to wydawnictwo - pozycja o czechosłowackim czołgu LT vz.35, który jest bardziej znany ze służby bojowej w armii niemieckiej. W tej nosił miano Panzer 35(t). Ta maszyna stanowiła też podstawę rumuńskich sił pancernych (jako R-2), ich słowackiego odpowiednika, a także znalazła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie ma się nad czym rozwodzić. To typowa książka od tego wydawnictwa. Opowiada ona o mym ulubionym pojeździe Wehrmachtu z czasów II wojny czyli Jagdpanzerze 38(T) "Hetzer".

Bardzo ładny (estetycznie też) triumf pragmatyzmu w świecie niemieckiej produkcji zbrojeniowej, która traciła czas, zasoby i energię na tworzenie wielu pojazdów. Zbyt wielu. Z tendencją do ich duplikowania, a to utrudniało ich "żywot" praktycznie na każdym etapie.

"Hetzer" (przydomek nieoficjalny) powstał w gruncie rzeczy jako "ersatz". Pojazd zastępczy, który miał nadrobić braki sprzętowe wynikające z niedostatecznej produkcji StuGa III. Choć nazwa "Jagdpanzer" wskazuje na należenie do rodziny niszczycieli czołgów to jednak nie miał wiele wspólnego ze starszą generacją takich pojazdów (Marder, Nashorn).

StuG III spisywał się świetnie... jako substytut czołgu... więc Niemcy stworzyli substytut substytutu. Dobry pancerz przedni (pochyły, 60mm), w miarę dobra manewrowość, porządne działo zdolne zniszczyć każdy czołg przeciwnika. Jak pokazują doświadczenia bojowe (Uwaga: NIE MA TEGO W TEJ KSIĄŻCE) był używany nie tylko w obronie, w strzelaniu z zasadzki, ale też podczas szturmów na pozycje wroga w których wspierał aktywnie własną piechotę. I to pomimo tego iż "ersatz" przeznaczano do jednostek drugiej kategorii jak dywizji grenadierów ludowych bądź kawalerii.

Jeszcze większą zaletą tego pojazdu było to, że jednym z dwóch zakładów-producentów była czeska Skoda. Wykorzystano tutaj bardzo bogate doświadczenia z produkcji bazowej konstrukcji w postaci czołgu Panzer 38(t) i wozów na bazie tego podwozia. Prototyp "Hetzera" zbudowano szybko, a choć produkcja potrwała zaledwie nieco ponad rok to zaowocowała ona blisko 3000 sztukami Jagdpanzerów 38(t). I to pomimo tego, że były płynnie modyfikowane w jej trakcie. To suma wręcz astronomiczna jak na warunki niemieckie.

Podwozie tego pojazdu było na tyle udane, że zaczęto myśleć (i część wdrożono do produkcji) o innych wozach na jego bazie. Pojazdach zwiadowczych, miotaczach ognia, wozach wsparcia technicznego.

Żywot "Hetzera" nie skończył się wraz z III Rzeszą. Czechosłowacka Skoda kontynuowała ją jeszcze przez jakiś czas na potrzeby swojej armii, a także zrealizowała zamówienie dla Szwajcarii (zmodyfikowany "Hetzer" o nazwie G13.

W środku książek (mamy dwa tomy) znajdziemy:

- Powstanie, rozwój i modyfikacje konstrukcji "Hetzera" wraz z ilustrującymi ją zdjęciami i rysunkami. Tak aby każdy mógł rozpoznać z której serii produkcyjnej pochodzi dany pojazd.
- Trochę o "Hetzerze Star". Prostszy i lepszy. Nie wszedł do produkcji z powodu przegrania wojny przez III Rzeszę.
- Informacje o czechosłowackim ST-1 (249 sztuk) i szwajcarskim G-13.
- Sekcję o "obcych" Hetzerach. Jeden akapit o wozach w służbie Królewskiej Armii Węgierskiej, wozach zdobytych przez US Army i LWP... i dość długa notka o rumuńskim projekcie niszczyciela czołgu "Maresal". Rozwijany równolegle miał zainspirować pewne rozwiązania zaimplementowane w "Hetzerze".
- Bardzo krótko i raczej dość "sucho" o użyciu bojowym. Bez jakiś anegdotek gdy mowa o walce w Wehrmachcie tudzież bitwach. Dość przydatne informacje ale nic poza tym.

Ciekawie zaczyna się robić w momencie gdy autor omawia Powstanie Warszawskie. W miarę szczegółowy opis działań niemieckiego 743 batalionu niszczycieli czołgów, a także okoliczności zdobycia i odremontowania pojazdu znanego jako "Chwat".

- Jest tu też o Powstaniu Praskim w którym "Hetzery" odegrały o wiele większą rolę. Posiadali je zarówno Niemcy, jak i Czesi (pojazdy zdobyte, wyciągnięte z zakładów Skody, nieco improwizowane), a także... Rosjanie z 1 Dywizji "ROA", która przeszła na stronę aliantów i uratowała powstańców przed klęską.

- Następnie opis techniczny i bardzo przydatna lista dywizji użytkujących Jagdpanzera 38(t). "Hetzera" otarł się nawet o Fallschirmjagerów i Kriegsmarine.


- Tom drugi to lista pojazdów opartych o podwozie. Flammpanzer 38(t) z krótką historią dziejów 352 i 353 kompanii, które je posiadały. Ciężkie działo samobieżne, wóz dowodzenia, pojazdów zwiadowczych, do tego bergepanzer 38(t). Na sam koniec czechosłowackie z których udał się jedynie wóz treningowy ST-III. Tam jest też króciutko o malowaniu wozów (te odbywało się już w zakładach), z ciekawą informacją o tym iż Skoda swój wzór kamuflażu wzorowała na tym z przedwojennej armii czechosłowackiej.

Ogólnie mówiąc: Książki są ok. Ale dla modelarzy, pasjonatów, historyków. Seria miewała bardziej pasjonujące tomiki niż te.

Nie ma się nad czym rozwodzić. To typowa książka od tego wydawnictwa. Opowiada ona o mym ulubionym pojeździe Wehrmachtu z czasów II wojny czyli Jagdpanzerze 38(T) "Hetzer".

Bardzo ładny (estetycznie też) triumf pragmatyzmu w świecie niemieckiej produkcji zbrojeniowej, która traciła czas, zasoby i energię na tworzenie wielu pojazdów. Zbyt wielu. Z tendencją do ich...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Pachnąca apteka. Tajemnice aromaterapii Władysław Stanisław Brud, Iwona Konopacka-Brud
Ocena 6,3
Pachnąca aptek... Władysław Stanisław...

Na półkach:

Miałem w ręku pierwsze wydanie. Myślę, że w obecnych czasach to przede wszystkim taka ciekawostka . Książkę można szanować za choćby to iż była pierwszą na naszym rynku, która próbowała naświetlić zagadnienie aromaterapii. Opisano jej dzieje od starożytności oraz poszczególne aromaty.

Potem wychodziły nowe publikacje, bardziej rozbudowane. Polecam zainteresowanym zajrzeć choćby do książki "Aromateriapia i inne terapie naturalne" Piotrowskiej. O wiele więcej informacji, ostrzeżeń i terapii w jakiś sposób powiązanych ze zastosowaniem rozmaitych zapachów.

Miałem w ręku pierwsze wydanie. Myślę, że w obecnych czasach to przede wszystkim taka ciekawostka . Książkę można szanować za choćby to iż była pierwszą na naszym rynku, która próbowała naświetlić zagadnienie aromaterapii. Opisano jej dzieje od starożytności oraz poszczególne aromaty.

Potem wychodziły nowe publikacje, bardziej rozbudowane. Polecam zainteresowanym zajrzeć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nic nadzwyczajnego. Dla modelarzy i rekonstruktorów. Bardzo dużo zdjęć wnętrza poszczególnych wersji pozwala lepiej zorientować się co gdzie należy zamontować.

Opisano tutaj każdą wersję Sd.Kfz. 250, transporter amunicji Sd.Kfz. 252 i wóz obserwacyjny z jednostek artylerii szturmowej Sd. Kfz. 253. Mamy tutaj krótko o ich malowaniu i sposobie oznaczania. Dużo o parametrach technicznych, a nawet plansze ukazujące organizację typowych jednostek użytkujących te pojazdy.

Ale zwykły czytelnik się tu nie odnajdzie.

Tych, którzy chcieliby poznać czym była służba w niemieckich jednostkach rozpoznawczych (aufklärung), odsyłam do "Zmierzchu Bogów". 11. SS. "Nordland", wspomnienia szwedzkiego ochotnika, 1944-1945. Całkiem udana, niewielka książeczka.

Nic nadzwyczajnego. Dla modelarzy i rekonstruktorów. Bardzo dużo zdjęć wnętrza poszczególnych wersji pozwala lepiej zorientować się co gdzie należy zamontować.

Opisano tutaj każdą wersję Sd.Kfz. 250, transporter amunicji Sd.Kfz. 252 i wóz obserwacyjny z jednostek artylerii szturmowej Sd. Kfz. 253. Mamy tutaj krótko o ich malowaniu i sposobie oznaczania. Dużo o parametrach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po pierwsze - OGROMNY plus za okładkę. Jedna z lepszych w serii. Jest wspaniała. Klimatyczna, z "Luchsem" (z niem. "Ryś") ukazanym od najlepszej strony i w ładnym kamuflażu.

Po drugie... to już mamy typowy dla serii standard. Jeżeli ktoś chce jakiś porywających anegdot, historii z użytkowania tych wozów to raczej nie tu. Solidny (choć jednocześnie skrótowy) opis techniczny tych pojazdów, przyczyn powstania obu z nich (głębokiego rozwinięcia Panzer II i projektu czechosłowackiej Skody, który zaowocował wersją rozwojową Panzer 38(t)).

Dla przeciętnego odbiorcy najciekawsze będzie to gdzie czołgi trafiły. Np. do 116 Dywizji Pancernej, tej z mniej znanych, dzięki czemu "Rysie" powalczyły w Normandii. Oprócz tego w 3 i 4 Dywizji. Dodajmy, że "Luchsy" były żywotnym pojazdem i niektóre z nich dotrwały do końca wojny. Ale z tego co kojarzę (można łatwo sprawdzić) Dywizja Pancerna "Lehr" ich nie otrzymała. Zamiast tego użytkowała "Pumy".
"Ryś" otarł się też o 1 Dywizję Pancerną Maczka podczas jej bitwy pod Falaise. Tzn. padły jej ofiarą.

Poza tym "Luchsy" z działem 50mm miał mieć jednak zamkniętą wieżę.

O Aufklärungspanzer 38(t) jest jeszcze mniej. To głównie próba stworzenia czegoś na bazie przestarzałego sprzętu. Jeżeli ktoś chce się dowiedzieć o np. Skoda T-15 to natrafi na takie informacje. Użycie bojowe? Jeden akapit i wzmianka o zdobyciu takowego wozu przez Aliantów w Belgii.

Co poza tym? Jedna strona o opisie malowania, wiele kolorowych sylwetek bocznych, plany i dużo zdjęć. W tym kolorowe ukazujące egzemplarze ze zbiorów muzeum w Bovington i Samur.

Można mieć na półce. Ucieszy militarystów, modelarzy, historyków, rekonstruktorów. Reszta raczej może sobie odpuścić. Albo przejrzy i odłoży na półkę.

Po pierwsze - OGROMNY plus za okładkę. Jedna z lepszych w serii. Jest wspaniała. Klimatyczna, z "Luchsem" (z niem. "Ryś") ukazanym od najlepszej strony i w ładnym kamuflażu.

Po drugie... to już mamy typowy dla serii standard. Jeżeli ktoś chce jakiś porywających anegdot, historii z użytkowania tych wozów to raczej nie tu. Solidny (choć jednocześnie skrótowy) opis...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Sd.Kfz.234 Stanisław Jabłoński, George Parada
Ocena 7,0
Sd.Kfz.234 Stanisław Jabłoński...

Na półkach:

Ta książka to przede wszystkim album. Bardzo dobry, z mnóstwem szczegółowych zdjęć zachowanych egzemplarzy legendarnego, charakterystycznego samochodu pancernego Sd. Kfz 234. Jego różnych wersji. Poza tym kilka kolorowych rysunków ze wzorami kamuflażu, które stosowano podczas wojny. Niektóre z nich mogą być błędne ale taki już urok pracowania z kiepskiej jakości fotografiami z czasów II wojny.

Dobre czarno-białe plany pojazdu.

Dla kogo? Przede wszystkim dla modelarzy. Może też dla rekonstruktorów wszelakich.

Tekstu jest tu mało... nawet bardzo.. i zasadniczo sprowadza się do krótkiej notki o przyczynach powstania oraz poszczególnych wersjach wraz z przydziałem do poszczególnych dywizji. Przy czym jedynie ten dla "Pumy" (234/2) jest pełny.

W opisie Sd.Kfz 234/4 (Pakwagen) jest chyba błąd. 1 Dywizja ROA generała Własowa nie tyle otrzymała taki pojazd co weszła w jego posiadanie podczas odwrotu / walk w powstaniu praskim. Mamy takowe zdjęcie.

Jej etatowymi samochodami pancernymi były sowieckie (znane użytkownikom) BA-10, wsparte czołgami T-34/76, a do tego jednostką niszczycieli czołgów Hetzer.

Ta książka to przede wszystkim album. Bardzo dobry, z mnóstwem szczegółowych zdjęć zachowanych egzemplarzy legendarnego, charakterystycznego samochodu pancernego Sd. Kfz 234. Jego różnych wersji. Poza tym kilka kolorowych rysunków ze wzorami kamuflażu, które stosowano podczas wojny. Niektóre z nich mogą być błędne ale taki już urok pracowania z kiepskiej jakości...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Jak dla mnie - za lekki, ale mimo to, wspaniały samolot!"
Wernera Móldersa, niemiecki as z okresu II wojny, którego myśliwiec został zestrzelony przez D.520 w 1940.

Jestem trochę zdziwiony, że nikt wcześniej nie dodał tej książki.

Dewoitine D.520 to wyjątkowy samolot, który charakteryzował się wieloma pozytywnymi cechami. Był bardzo zwrotny, miał dobrą prędkość nurkowania, wznoszenia i zadowalającą (jak na 1940) prędkość maksymalną. Do tego zamontowano w nim dość mocne uzbrojenie - zwłaszcza gdy porównamy go z innymi francuskimi myśliwcami. Tragedią tej konstrukcji było przede wszystkim to... iż pewne rozwiązania wykraczały poza pojmowanie bardzo konserwatywnego dowództwa Armée de l'air. Przez co jej rozwój złapał opóźnienia, a konstruktor przez kilka miesięcy musiał kontynuować prace nad nią w "prywatnym zakresie".

D.520 poświęcono na rzecz... M.S. 406. Tej maszyny, która w 1940 była przestarzała do tego stopnia... iż Francja, w miarę możliwości, wycofywała je pośpiesznie. W ich miejsce wprowadzano zlekceważonego konkurenta.

Dewoitine D.520 okazał się maszyną bardzo dobrą. Perspektywiczną. Cierpiącą co najwyżej z powodu dostępności silników, z których produkcją Francja miała wieczny problem. Do tego stopnia, że w 1938 rozważano kupno silników... z III Rzeszy. Dość powiedzieć, że płatowiec wyposażony w silnik eksperymentalny o dużej mocy dał radę przekroczyć barierę 700km/h, a w tym okresie (przed czerwcem 1940) była to prawdziwa rzadkość.

Pięknie zapowiadającą się karierę konstrukcji przerwał rozejm 1940, gdy Francja przegrała wojnę z Niemcami. Wówczas to Niemcy zablokowali jej rozwój, a także bardzo restrykcyjnie kontrolowali produkcję D.520.

Jednakże sam myśliwiec nie zniknął z kart historii. Nie trafił też do lamusa. Jak wiemy Wlk. Brytania błyskawicznie zmieniła swą politykę wobec swego byłego sojusznika i podjęła przeciwko niemu w miarę intensywne działania wojenne. Siłą rzeczy Francja Vichy (od siedziby rządu) musiała podjąć działania obronne, a zatem D.520 znów wzbił się w niebo aby zwalczać samoloty noszące na skrzydłach prawie takie same kokardy.

W książce opisano w zwięzły sposób wszystkie te starcia. Naloty na Gibraltar w 1940 i sporadyczne starcia z RAFem wzdłuż wybrzeża północnoafrykańskiego. Bardzo ale to bardzo zażarte bitwy nad Syrią w czerwcu i lipcu 1941 (dodam, że autor - bardzo rozsądnie - wstrzymał się od politycznej oceny i nie powtarza brytyjskiej propagandy mającej usprawiedliwić najazd na to francuskie terytorium mandatowe). Oczywiście Operacja "Torch" (listopad 1942, obrona przed inwazją brytyjsko-amerykańską) także tu jest.
Krótka historia działań każdego dywizjonu, najważniejsze akcje, bilans zwycięstw i strat. D.520 był ciągle na tyle dobrą maszyną, że walka z nim nie była jednostronna. Niezależnie jak w nowoczesnej maszynie zasiadał pilot brytyjskie, australijski bądź amerykański.

Potem przechodzimy do służby w ramach lotnictwa Wolnych Francuzów. U boku niedawnych wrogów przeciwko wrogowi pierwotnemu. W Afryce Północnej nie potrwała ona długo... z powodu radiostacji, która działała na innych falach niż te w maszynach amerykańskich i brytyjskich. Brak łączności poskutkował szybką decyzją o wycofaniu tych maszyn do szkolenia, a w ich miejsce wkroczyły P-40 i P-39. Tutaj ujawniła się kolejna bolączka. D.520 był maszyną specyficzną w pilotażu, delikatną i wrażliwą. To powodowało, że pilot miał nieco inne nawyki, które "karały go" gdy leciał w maszynach bardziej "topornych". Efekt? Liczne katastrofy P-40 i P-39, a w jednej z nich zginął najlepszy pilot francuski w Północnej Afryce. Zresztą w drugą stronę też to działało - Niemcy wiele z D.520 przechwycili i używali jako maszyny treningowe. Liczne wypadki pokazują, że nie była to najrozsądniejsza decyzja.

Ale Wolna Francja to nie tylko Afryka. To też metropolia, którą zaczęto wyzwalać w 1944. Władze Francji, chcąc podkreślić iż są ciągle Imperium, gwałtownie rozbudowywały wszelkimi środkami swoje siły zbrojne. Dotyczyło to także lotnictwa. D.520, które odbito z lotnisk niemieckich bądź wyciągnięto z fabryk, dość licznie wciągnięto w skład nowo utworzonych eskadr. Trzy z nich utworzyły dość słynną "Grupę Doreta" i od drugiej połowy 1944 do 1945 (końca wojny) prowadziły aktywne działania bojowe polegające na eskorcie własnych samolotów bombowych oraz (w obliczu słabości Luftwaffe w tym okresie) intensywne działania szturmowe.

Oczywiście to jeszcze nie wszystko. Na D.520 latali także polscy piloci, lotnicy czechosłowaccy (odnosząc piękne sukcesy), wspomniani wyżej piloci Luftwaffe, do tego Włoscy... a także Bułgarzy. Te dwa narody potraktowano bardzo skrótowo. Nie dowiemy się z tej książki jak Bułgarzy bardzo się starali sprostać ogromnej przewadze USAAF gdy bronili swego kraju w 1943-1944. Zainteresowanych odsyłam do "Sojuszników Luftwaffe" oraz do wspomnień pilota Stojanowa ("Messerschmitty nad Sofią").

Całość książki wzbogacono o opis konstrukcji, liczne rysunki jej detali, barwne plansze z sylwetkami samolotów w kamuflażach poszczególnych krajów oraz z bardzo przejrzystym opisem malowania i oznakowania.

Plus nie zabrakło krótkiej notki o Le Gloanie, najlepszym pilocie latającym na D.520. 18 zwycięstw powietrznych odniesionych nad lotnikami niemieckimi, włoskimi i brytyjskimi. To on ma na koncie słynny wyczyn gdy w jednej akcji (czerwiec 1940) strącił aż 5 włoskich maszyn (4 Fiaty Cr.42 i 1 Br.20).

Polecam książkę. :)

"Jak dla mnie - za lekki, ale mimo to, wspaniały samolot!"
Wernera Móldersa, niemiecki as z okresu II wojny, którego myśliwiec został zestrzelony przez D.520 w 1940.

Jestem trochę zdziwiony, że nikt wcześniej nie dodał tej książki.

Dewoitine D.520 to wyjątkowy samolot, który charakteryzował się wieloma pozytywnymi cechami. Był bardzo zwrotny, miał dobrą prędkość...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Może być. To solidna, choć króciutka, książka. Francuski autor miał bezpośredni dostęp do źródeł zatem raczej nie ma w niej błędów.

Zawartość standardowa dla serii. M.S. 406 nie był wybitnym samolotem. Ba - jako myśliwiec zestarzał się już w chwili podjęcia jego masowej produkcji. Silnik miał za słabą moc, a to odbijało się na prędkości maksymalnej i prędkości wznoszenia. Do tego ta wielka, wysuwana chłodnica powodowała spadek prędkości. Nawet uzbrojenie było za słabe (co próbowano zmienić).

Niemniej był to główny myśliwiec francuski z 1939-1940 (obok amerykańskiego H75), na którym latali też Czesi i Polacy. Opis jego służby, choć skrótowy, został zawarty w książce. Podobnie jak te dotyczące walk w lotnictwie Francji Vichy - boje z lotnictwem japońskim i syjamskim w latach 1940-1942, walki nad Syrią przeciwko Brytyjczykom w 1941 i obrona Madagaskaru w 1942. Plus wzmianki o obecności maszyny w siłach powietrznych Wolnych Francuzów.

Mamy też sekcję poświęconą zagranicznym użytkownikom M.S. 406. Przede wszystkim Finom (którzy stworzyli Morko Morane, modernizacja przy pomocy mocnego sowieckiego silnika), Niemcom, Turcji i Szwajcarii (produkcja na licencji jako D-3800).

Najciekawszy fragment:

"W walkach z myśliwcami Francuzom towarzyszyło
zmienne szczęście. Na początku czerwca 1940
r. kpt. Wuillame z GC I/2 zestrzelił trzy Bf 109 w 15
sekund, ustanawiając tym rekord „Bitwy o Francję."

Może być. To solidna, choć króciutka, książka. Francuski autor miał bezpośredni dostęp do źródeł zatem raczej nie ma w niej błędów.

Zawartość standardowa dla serii. M.S. 406 nie był wybitnym samolotem. Ba - jako myśliwiec zestarzał się już w chwili podjęcia jego masowej produkcji. Silnik miał za słabą moc, a to odbijało się na prędkości maksymalnej i prędkości wznoszenia....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Doki doki" skłoniło mnie do otwarcia się na inne zagadnienia i ich choćby pobieżne poznanie. W wypiekam radzę sobie dobrze zatem wybór padł na kolejne zagadnienie.

Aromaterapię.

Muszę przyznać iż ta mała książeczka to całkiem sensowne wprowadzenie do tematu. Bardzo klarowny podział w celu lepszego orientowania się w całym tym gąszczu informacji. Po wstępie mówiącym czym jest, a czym nie jest aromaterapia, przechodzimy do około 100 stron, które poświęcono aromatom i ich ich zastosowaniu.

Do wczoraj nie wiedziałem, że część z nich może być szkodliwa jeżeli nie będziemy przestrzegać reguł ich aplikowania. Nawet kontakt bezpośredni ze skórą może być groźny. Choć z drugiej strony istnieje kilka bardzo przyjemnych zapachów, które nie uczynią nikomu krzywdy. Wręcz przeciwnie. Cała gama aromatów uspokajających, odprężających, inspirujących, odświeżających, afrodyzjaków, środków antyseptycznych, substancji regenerujących, a jedna z nich (rozmaryn) pobudza także pamięć.

Super. :)

Wszystkie aromaty ułożono alfabetycznie. Bardzo pomocne. Do tego mamy przygotowaną bazową listę zapachów, które powinny znaleźć się w naszej apteczce. Jest też zestawienie dobrze współpracujących ze sobą aromatów gdybyśmy chcieli bawić się w ich mieszanki.

30 stron mówi nam o technikach masażu. To też warto sprawdzić. Krok po kroku, z rysunkami tłumaczącymi co i jak gładzić, naciskać, ugniatać i mówiących jaki to ma wpływ na samopoczucie masowanego.

Reszta to już z mojego punktu widzenia spora egzotyka. Refleksjologia, Siatsu, Akupresura i Reiki. Razem ok. 80 stron. Takie zapoznanie się z tematem medycyny dalekowschodniej.

To wydanie zbiorowe. Doceniam jednak poziom humoru, który nie jest nachalny i pojawia się tylko tam gdzie ma on sens. Np:

"Przeciwwskazania
Stosując olejek czosnkowy sprawisz, że wszyscy się od ciebie
odwrócą - dosłownie i w przenośni. Ostrzeżenie: Stosować
wyłącznie pod kontrolą terapeuty"

:D

"Doki doki" skłoniło mnie do otwarcia się na inne zagadnienia i ich choćby pobieżne poznanie. W wypiekam radzę sobie dobrze zatem wybór padł na kolejne zagadnienie.

Aromaterapię.

Muszę przyznać iż ta mała książeczka to całkiem sensowne wprowadzenie do tematu. Bardzo klarowny podział w celu lepszego orientowania się w całym tym gąszczu informacji. Po wstępie mówiącym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Sięgnąłem po ten tytuł gdyż chciałem czegoś lekkiego co pomoże mi odpocząć od znoju dnia codziennego, a przede wszystkim od polskiej sceny politycznej i jej skrajnie nieodpowiedzialnych wypowiedzi w kontekście wojny oraz sąsiedniego mocarstwa...

... i wszedłem na minę.

Tą książkę powinni przeczytać wszyscy, którzy bagatelizują słowa np. o "wdeptywaniu w ziemię", "sile" czy też "kładzeniu do grobu" przywódcy kraju wielokrotnie silniejszego od naszego. Te 15% społeczeństwa, które jest niczym AK w Warszawie osławionego dnia 1 sierpnia 1944.

Niedobory żywności były na tyle duże, że umysły mieszkańców miast i miasteczek krążyły głównie wokół jedzenia. Było to celowe działanie okupanta mające z jednej strony doprowadzić ludzi do stanu apatii i tępoty umysłowej, a z drugiej przekierować ich uwagę z działań propolskich (państwowych, walki podziemnej) na pozyskiwanie jedzenia.

Dzięki głodowi na masową skalę kwitł w Polsce przemyt. W działalności nielegalnej musiał w jakimś stopniu uczestniczyć praktycznie każdy bo na racjach kartkowych nie dało się przeżyć. Taka skala zjawiska doprowadziła do rozkwitu czarnego rynku, a wraz z nim elementu przestępczego chcącego się dorobić na nędzy innych. Sytuacja była tak krytyczna... iż ludność nie tylko patrzyła na to "przez palce" ale wręcz była gotowa bandytów gloryfikować. Tych, którzy mogli np. wywołać strzelaninę z obronie swych towarów co potem doprowadzało do masowych egzekucji.

Nie mnie ich osądzać. Sytuacje ekstremalne to też rozwiązania ekstremalne. Politycy (wręcz cały naród) powinni dążyć do tego aby sytuacja nigdy nie zaistniała.

Bo cywilni członkowie narodu mogą np. zostać "stratami pobocznymi". Jak choćby właściciele lokali-kawiarni, którzy starali się przeżyć z dnia na dzień i karmili kogo się da... tylko po to aby zginąć od kul "egzekutorów" AK. Tak przez przypadek bo owi jegomoście chcieli dopaść jakiegoś kolaboranta. Cel uświęca środki, przypadkowi ludzie cierpią, a reszta kiwa głową ze "zrozumieniem".
Albo też cywile stają się mimowolnymi uczestnikami powstania wywołanego przez "patriotyczną młodzież", która tak jakoś nie myślała iż powstanie może nie być "trzydniowym spacerkiem". Zatem nie zrobiła zapasów żywności bo ta miała być "zdobyta na wrogu". Ostatecznie skończyło się to wszystko samobójczymi wyprawami po ziemniaki, które Warszawiacy uprawiali na... miejskich klombach. Potem zeszli do poziomu zjadania padliny pełnej robaków i marzenia o tłustym piesku oraz kotku tudzież gołębiu. Do szczurów nie doszli.


Ta książka to tylko popularnonaukowy zarys tematu, który podzielono na kilka zagadnień. Nie wyczerpuje go ale z pewnością zestawienie tych wszystkich informacji w jednym miejscu jest ważne. To pozwala czytelnikowi wypracować sobie obraz wojennej sytuacji bytowej.

Jeżeli ma ta książka jakąś istotną wadę to to iż nie poruszono tutaj zasadniczo tematyki wsi. Sam znam przypadek gdy chłopka zadenuncjowała AKowców... którym zamarzyła się cielęcinka więc wyprowadzili jałówkę z zagrody, a kobietę potraktowali z pogardą. Nie bacząc iż to był 1944, niemiecka aprowizacja szwankowała, a ze zwierzęcia trzeba było rozliczyć się z okupantem.
10-tka AKowców została wybita i są dzisiaj traktowani jako bohaterowie. To wydarzyło się w mych stronach.

Można też było szerzej opisać kwestię alkoholu w rzeczywistości okupowanej Polski. To byłoby ciekawe.

Reszta to wartościowe opisy prozy życia mieszkańców, którzy starali sobie radzić na wszystkie możliwe sposoby. Hodowla klatkowa królików (z instrukcją ich skórowania, załączona do książki). Miejska uprawa warzyw gdzie tylko się dało. Przerabianie żywności kartkowej na nadającą się do czegokolwiek. Zresztą jest tu sporo całkiem fajnych przepisów na np. własną kawę zbożową czy herbatę jabłkową. Ciasta i torty na bazie niezbyt atrakcyjnego chleba także są niczego sobie. Przepisy mają swoją własną sekcję pod koniec książki zatem można je łatwo odnaleźć.

Warto po pozycję sięgnąć aby zderzyć się z tą smutną, nieciekawą rzeczywistością. Wraz z książką kupcie "ręczny młynek do kawy". Książka powie wam dlaczego. ;)

Sięgnąłem po ten tytuł gdyż chciałem czegoś lekkiego co pomoże mi odpocząć od znoju dnia codziennego, a przede wszystkim od polskiej sceny politycznej i jej skrajnie nieodpowiedzialnych wypowiedzi w kontekście wojny oraz sąsiedniego mocarstwa...

... i wszedłem na minę.

Tą książkę powinni przeczytać wszyscy, którzy bagatelizują słowa np. o "wdeptywaniu w...

więcej Pokaż mimo to