-
Artykuły[QUIZ] Te fakty o pisarzach znają tylko literaccy eksperciKonrad Wrzesiński10
-
ArtykułyWznowienie, na które warto było czekaćInegrette0
-
ArtykułyDzień Bibliotekarza i Bibliotek – poznajcie 5 bibliotecznych ciekawostekAnna Sierant30
-
Artykuły„Kuchnia książek” to list, który wysyłam do trzydziestoletniej siebie – wywiad z Kim Jee HyeAnna Sierant2
Biblioteczka
Wielu czytelników "Chińskiego obwarzanka" zna już zapewne Autora nie tylko z innych jego książek, ale też z licznych wystąpień w mediach, zwłaszcza kanałach internetowych. Lubina pisze tak jak mówi - ze swadą, zwłaszcza w tej książce, która ma cele popularyzatorskie raczej, a nie ściśle naukowe. Nie unika ironii, sarkazmu, swoistego humoru, czyta się te teksty jak zapis wykładu czy prelekcji, i to prelekcji dla przyjaciół, dla znajomych zebranych na degustacji chińskich potraw. Mimo bardzo swobodnego, potocznego języka, merytorycznie pewnie bez poważnych zarzutów, co powinni ocenić eksperci. A zasięg tematów jest równie rozległy, jak ich terytorialny i historyczny obszar. Obwarzanek, to grupa narodów, kultur, które w wyniku procesów historycznych znajdują się lub mają się znaleźć w granicach dzisiejszej CHRL. Autor zaczyna od Tajwanu, gdzie powstawały zręby tej książki. Wychodząc na chwilę nieco poza jej treść, przykład Tajwanu jest dobrym punktem wyjścia dla ponownego przemyślenia kwestii determinizmu kulturowego, kwestii tego, czy dana kultura , "narodowy charakter" , mentalność determinuje panujący system polityczny. Albo, innymi słowy, czy możliwa jest demokratyzacja kraju wyrosłego w tradycji autorytarnej. I odwrotnie. To jednak zbyt poważna kwestia, aby ją tu choćby pobieżnie dyskutować.
Wspólnym motywem wszystkich rozdziałów jest konfrontacja "modernizacji o chińskiej [czytaj: maoistowskiej] specyfice" z tradycyjną, nieraz faktycznie bardzo konserwatywną kulturą, cywilizacyjnym zacofaniem poszczególnych terytoriów. Szczególnie uderzający w tym kontekście są , moim zdaniem, przypadki Tybetu i Mongolii. Ceną postępu i modernizacji jest stopniowe umieranie rdzennych kultur, narodowości, obyczajów, co Lubina pokazuje w sposób przygnębiająco konkretny. Żelazna ręka partii komunistycznej równie hojnie rozbudowuje przemysł, infrastrukturę, podnosi poziom życia mieszkańców 'obwarzanka", co gasi wszelkie przejawy niezależności i indywidualności. Co więcej, ręka ta pisze na nowo historię uzasadniającą wielkochiński nacjonalizm, pozbawia inne ludy ich świętych i bohaterów czyniąc z nich "Chińczyków", jak choćby Czyngiz Chana. Opisy te pozostawiają dość przygnębiające wrażenie, zmiany wydają się nieodwracalne. Michał Lubina zaznacza jednak, że być może pewna niecierpliwość i pośpiech, z jakim Xi Jinping forsuje autorytarne rozwiązania, sugeruje, że ma świadomość cyklicznego charakteru dziejów, że trend może się odwrócić.
Formalną zaletą pracy Lubiny jest opisowe ujęcie przypisów i bibliografii, gdzie każdy może sobie wyszukać dodatkowe pozycje dla pogłębienia wiedzy na poszczególne tematy. Ja już skorzystałem z jego sugestii, i sięgnąłem do tekstów Terzaniego oraz Dziaka i Bayera. Tę część książki czyta się niemal z równą przyjemnością, jak jej główne partie.
Wielu czytelników "Chińskiego obwarzanka" zna już zapewne Autora nie tylko z innych jego książek, ale też z licznych wystąpień w mediach, zwłaszcza kanałach internetowych. Lubina pisze tak jak mówi - ze swadą, zwłaszcza w tej książce, która ma cele popularyzatorskie raczej, a nie ściśle naukowe. Nie unika ironii, sarkazmu, swoistego humoru, czyta się te teksty jak zapis...
więcej mniej Pokaż mimo to
Mottem tej książki mogłoby być zdanie, które jeden z jej bohaterów napisał na marginesie gazety: „Absurd jest bardziej realny niż samo życie”. Lata 80. w Chinach. Na kolacji spotyka się dwóch przyjaciół bez imion, „zawodowy pisarz” i „zawodowy krwiodawca” Ten drugi, po ciężkich doświadczeniach okresu maoizmu, urządził się w nowej rzeczywistości zainicjowanej przez Denga sprzedając w ogromnych ilościach swoją krew. Osiągnął dzięki temu pewien sukces materialny, stabilizację i poczucie wyższości wobec pisarza, który klepie biedę. Pisarz stara się uzyskać status państwowego artysty i uzyskać wpis do Słownika Pisarzy Chińskich pisząc powieść ku czci komunistycznego idola Li Fenga. Jednak jego myśli, wrażliwość i jego wyobraźnia spychają go ku postaciom i wydarzeniom dalekim od ideologicznych ideałów. Jest właściciel krematorium, który swoje krzywdy odreagowuje na zwłokach niegdyś wpływowych osób (nasuwają się skojarzenia ze znakomitą powieścią Ladislava Fuchsa „Palacz zwłok”). Jest malarz, który w nieludzkim świecie jest zdolny kochać tylko trójnogiego psa mówiącego ludzkim głosem. Jest dziewczyna malarza, aktorka walcząca poprzez sztukę i filozofię z poczuciem duchowej pustki i zamętu, która postanawia dać pożreć się tygrysowi na oczach publiczności, gdyż w zakłamanych społeczeństwie tylko taki desperacki akt może potwierdzić prawdziwość deklarowanych uczuć. Jest redaktor czasopisma literackiego, przeżarty kompleksami i zdominowany przez żonę pisarkę, który - często w sposób okrutny - wykorzystuje seksualnie kobiety aspirujące do świata literackiego. Jest pisarz uliczny wykonujący „usługi dla ludności”, w tym przede wszystkim prowadząc dla innych korespondencję miłosną i matrymonialną, ale też redagując wszelkiego rodzaju pisma urzędowe do władz. Pojawia się wreszcie „zagraniczny kot” (patrz: Bułhakow): „Zagraniczny kot wielkości psa” , który potrafił powiedzieć po angielsku „dzień dobry”, „do widzenia” i „niech żyje przewodniczący Mao”, a pod okiem ma zainstalowaną miniaturową kamerę, „która potajemnie rejestrowała ciemną stronę chińskiego systemu socjalistycznego”. Niekiedy drogi tych postaci przecinają się, często nie mamy pewności, czy są wytworem wyobraźni „zawodowego pisarza”, czy realnymi postaciami.
Lata 80-te i początek 90. to w Chinach okres „polityki otwartych drzwi” zapoczątkowany przez Deng Xiaopinga, to czas otrząsania się z okrucieństw maoizmu, paroksyzmów rewolucji kulturalnej. Wielu pragnie zacząć wszystko od nowa, zapomnieć o latach szaleństwa, koszmaru, nędzy i upokorzeń. Jednak wrażliwi pisarze, jak Ma Jian, nie chcą lub nie potrafią zapomnieć. Opisują okaleczony świat i okaleczone dusze „społeczeństwa okresu transformacji”, jak brzmi obiegowa formułka. Ideologia pozostała, i nadal o tym, co można mówić, myśleć, z kim spotykać czy uprawić seks, jaką muzykę grać - nadal decyduje władza („... przyszedł do mnie szef wydziału bezpieczeństwa i polecił mi, żebym nigdy więcej nie grał na tarasie. Oznajmił też, że Państwowy Wydział Bezpieczeństwa skonfiskował dźwięk mojego instrumentu, więc od tej pory będę się musiał zadowolić słuchaniem radia. Zabrał gitarę, ale na szczęście nie kazał złożyć pisemnej samokrytyki”).
Autor „Wytwórcy makaronu” posługuje się formą opowieści szkatułkowej, tragigroteską, surrealistycznymi onirycznymi koszmarami. Paradoksem jest, że choć powieść Ma Jiana pełna jest drastycznych, obscenicznych wręcz obrazów (budzących sprzeciw niektórych polskich czytelników), którymi zapewne przede wszystkim chciał wstrząsać dusze swoich rodaków, „obudzić sumienia”, nie pozwolić zapomnieć, itd. , to przecież w jego kraju ta książka jest zakazana i Chińczycy nie mają do niej dostępu. Jedną ze scen pod koniec książki jest publiczny zbiorowy gwałt i uciecha bądź obojętność świadków. ”Być może inne zwierzęta są równie obojętne na cierpienia swojego gatunku, ale wątpię, czy któreś z nich umiałoby wymyślić tyle sposobów zadawania bólu, ile wynalazł człowiek”, komentuje trójnogi pies.
Trudno, moim zdaniem, nie zauważyć pewnego pokrewieństwa stylu pisarzy urodzonych po 1949 roku, takich jak Mo Yan, Wang Xiaobo, Yan Lianke, Yu Hua, Ma Jian i zapewne jeszcze innych nie znanych mi. Tragizm, duchowy holokaust chińskiej kultury, ujmują oni w poetykę magicznego realizmu, w groteskę, a sprzeciw i krytykę wyrażają w formie pozornie zimnej, szyderczej ironii. A jednak emocje w nich zawarte są ekstremalnie silne i bolesne. „Absurd jest bardziej realny niż samo życie”.
Mottem tej książki mogłoby być zdanie, które jeden z jej bohaterów napisał na marginesie gazety: „Absurd jest bardziej realny niż samo życie”. Lata 80. w Chinach. Na kolacji spotyka się dwóch przyjaciół bez imion, „zawodowy pisarz” i „zawodowy krwiodawca” Ten drugi, po ciężkich doświadczeniach okresu maoizmu, urządził się w nowej rzeczywistości zainicjowanej przez Denga...
więcej mniej Pokaż mimo to
Szykując się do mojej pierwszej wyprawy do Hiszpanii, postanowiłem wciągnąć się w tamtejszy duchowy klimat, i w lokalnej bibliotece sięgnąłem po nieznaną mi powieść Eduardo Mendozy. Autora znałem już z czytanych przed laty inteligentnych i zabawnych powiastek kryminalnych, a także z ciekawej powieści rozgrywającej się w Barcelonie i będącej poniekąd kroniką tego miasta. Chyba nie mogłem trafić lepiej. Wspaniała powieść, którą pochłania się jak najlepszy netflixowy serial.
Kundera pisał gdzieś, że forma powieściowa daje możliwości ujmowania rzeczywistości (zwłaszcza tej społecznej i kulturowej) w sposób pełniejszy i głębszy niż jakakolwiek szczegółowa dyscyplina. Z takiego punktu widzenia książka spełniła wszystkie moje oczekiwania – jest inteligentną rozrywką, a zarazem przedstawia wydarzenia i klimat ważnego momentu w dziejach ojczyzny Cervantesa, kilka dni roku 1936, kiedy kraj stał w przededniu wojny domowej. Misja angielskiego historyka sztuki, wezwanego do Madrytu w celu oceny prywatnej kolekcji malarskiej księcia de la Igualada wrzuca go – i nas czytelników - w wir najpoważniejszych sił i nurtów politycznych tamtego czasu. Choć jest to fikcja literacka, to postaci hiszpańskich osobistości pojawiających się w powieści są jak najbardziej realne, jak choćby generał Franco. Do tego dochodzą przeróżne relacje między licznymi postaciami pierwszo i drugoplanowymi. Kryminał, romans, historia, sztuka splatają się tu w bardzo naturalny i wiarygodny sposób, nawet gdy autor z przymrużeniem oka popuszcza nieco wodze fantazji i kreuje slapstickowe sytuacje w duchu przygód fryzjera damskiego. Mendoza jest znakomitym opowiadaczem, jego styl jest bardzo tradycyjny, wyczuwalny jest duch Cervantesa i innych klasyków literatury, imponująca jest erudycja, z jaką opisywana jest twórczość Velasqueza, Tycjana czy innych artystów, a przy tym tematyka wybranych obrazów poniekąd stanowi komentarz do samej powieści. A wszystko przenika subtelna ironia i nieco smutny uśmiech autora, świadomego że historia ludzkich błędów i złudzeń toczy się kołem. Tak przynajmniej ja odebrałem tę opowieść. Nie mogłem się też oprzeć wrażeniu pewnych analogii z naszym polskim podwórkiem, na przykład jeśli idzie o swoiste „plemienne” (klasowego?) postrzeganie rzeczywistości społecznej.
Szykując się do mojej pierwszej wyprawy do Hiszpanii, postanowiłem wciągnąć się w tamtejszy duchowy klimat, i w lokalnej bibliotece sięgnąłem po nieznaną mi powieść Eduardo Mendozy. Autora znałem już z czytanych przed laty inteligentnych i zabawnych powiastek kryminalnych, a także z ciekawej powieści rozgrywającej się w Barcelonie i będącej poniekąd kroniką tego miasta....
więcej mniej Pokaż mimo to
Wszędzie na świecie, są jacyś my i oni, jacyś nasi i wasi, ci i tamci. Nie możemy być pewni, czy pewnego dnia nie przyjdą zburzyć nasze/ich domy, zniszczyć ich/naszą flagę,. Spalą nam szkołę, zmasakrują sąsiadów, wpędzą na styczniowy deszcz i mróz kobiety, dzieci, żeby błąkały się nie wiedząc, dokąd uciekać. Niekiedy nawet nie jesteśmy pewni, czy "tamci" nie okażą się lepsi, bardziej ludzcy od "naszych". Spowija nas mgła niepewności, zagubienia, lęku. Niewielu dysponuje takim talentem, jak Serhij Żadan, żeby opisać surrealizm wojny w tak przejmujący, a zarazem niepozbawiony piękna i poetyckiej wrażliwości sposób. Jego powieść to w istocie rozwinięcie wiersza Szymborskiej:
Jacyś ludzie w ucieczce przed jakimiś ludźmi.
W jakimś kraju pod słońcem
i niektórymi chmurami.
Zostawiają za sobą jakieś swoje wszystko,
obsiane pola, jakieś kury, psy,
lusterka, w których właśnie przegląda się ogień.
Mają na plecach dzbanki i tobołki,
im bardziej puste, tym z dnia na dzień cięższe.
Odbywa się po cichu czyjeś ustawanie,
a w zgiełku czyjeś komuś chleba wydzieranie
i czyjeś martwym dzieckiem potrząsanie.
Przed nimi jakaś wciąż nie tędy droga,
nie ten, co trzeba most
nad rzeką dziwnie różową.
Dokoła jakieś strzały, raz bliżej, raz dalej,
w górze samolot trochę kołujący.
Przydałaby się jakaś niewidzialność,
jakaś bura kamienność,
a jeszcze lepiej niebyłość
na pewien krótki czas albo i długi.
Coś jeszcze się wydarzy, tylko gdzie i co.
Ktoś wyjdzie im naprzeciw, tylko kiedy, kto,
w ilu postaciach i w jakich zamiarach.
Jeśli będzie miał wybór,
może nie zechce być wrogiem
i pozostawi ich przy jakimś życiu.
Wszędzie na świecie, są jacyś my i oni, jacyś nasi i wasi, ci i tamci. Nie możemy być pewni, czy pewnego dnia nie przyjdą zburzyć nasze/ich domy, zniszczyć ich/naszą flagę,. Spalą nam szkołę, zmasakrują sąsiadów, wpędzą na styczniowy deszcz i mróz kobiety, dzieci, żeby błąkały się nie wiedząc, dokąd uciekać. Niekiedy nawet nie jesteśmy pewni, czy "tamci" nie...
więcej mniej Pokaż mimo toOd reportażu oczekuję, że przełamie stereotypowe przekonania, uprzedzenia, nastawienia wobec opisywanego miejsca, społeczności. W przypadku książki Weroniki Gogoli owo oczekiwanie zostało spełnione w stopniu zaskakującym. Okazuje się, że tak naprawdę nic wiem o najbliższym mi sąsiedzie zza miedzy i podejrzewam, że w tej samej sytuacji znajduje się spora część moich rodaków. Autorka nie ukrywa się za opisywanym tematem, wręcz przeciwnie, patrzymy na Słowację przez jej emocjonalno-intelektualne okulary. Nie ukrywa swych sympatii i antypatii do rozmaitych osób i zjawisk ze świata polityki czy kultury. Nie stroni od wyrażania zachwytu, sceptycyzmu, nie unika sarkazmu, ironii, a nawet autoironii. Dzięki temu czyta się świetnie mimo wrażenia pewnego chaosu w przeskakiwaniu od tematów poważnych i fundamentalnych - jak trudna historia i związane z nią traumy, kwestie polityczne (w tym tak ponurzy aktorzy tej sceny jak populista dyktator Meciar czy faszysta Kotleba), mafie przy których nasze polskie wydają się jakby mniej straszne, relacje z mniejszościami narodowymi (Węgrzy, Rusini, Romowie, Czesi, ongiś również Żydzi) - do lżejszych, jak wakacyjne wyjazdy na jedno ze słowackich „mórz” czy słowacka popkultura, Dowiadujemy się, od czego zaczęło się zainteresowanie, które z czasem przerodziło się w fascynację i miłość, choć nie ślepą. Książka wymaga lektur uzupełniających, gdyż nie brak w niej luk, także w odniesieniu do najnowszej historii i postaci. Nie brak w niej pobieżnych ocen i niedopowiedzeń. Z drugiej strony, reportaż to nie dysertacja naukowa. Ważniejsze jest to, czy wzbudza zainteresowanie i chęć na dalszy ciąg. Ja poczułem się zachęcony, aby sięgnąc po inne teksty i odwiedzić ten „egzotyczny” kraj , a zwłaszcza te miejsca, które są poza standardowymi szlakami turystycznymi, a które szczególnie pociągały autorkę tej ciekawej książki, i popatrzeć choć częściowo jej oczami. Ach, byłbym zapomniał o Janosiku. Tak pisze pani Weronika o idolu z dzieciństwa: ”Choć całe dzieciństwo przeżyłam w przeświadczeniu, że Janosik jest tylko jeden, polski, i że ma twarz Marka Perepeczki, wystarczyło pojechać na wycieczkę do Bardejowa, żeby usłyszeć okrutną prawdę: to my, Polacy, jesteśmy złodziejami. Janosik był Słowakiem z krwi i kości (…) Pozostała jedyna deska ratunku: pokazanie słowackim przyjaciołom fotosów z ukochanego serialu (…) reakcja była zawsze ta sama. - Wygląda jak Rambo!”
Od reportażu oczekuję, że przełamie stereotypowe przekonania, uprzedzenia, nastawienia wobec opisywanego miejsca, społeczności. W przypadku książki Weroniki Gogoli owo oczekiwanie zostało spełnione w stopniu zaskakującym. Okazuje się, że tak naprawdę nic wiem o najbliższym mi sąsiedzie zza miedzy i podejrzewam, że w tej samej sytuacji znajduje się spora część moich rodaków....
więcej mniej Pokaż mimo toZ tej opowieści chyba najlepiej zapamiętam postać "kosmitki" Marianny. Miejscami trochę nużyła mnie narracja i te zwyczajne/niezwyczajne losy mieszkańców polskiej, podlaskiej prowincji z wieloma wątkami i szkatułkową formą. Z drugiej strony, żałowałem, że tak jak Misza, autorka porzuciła postać jego pierwszej miłości. Podobnie niedosyt pozostawiła mi rodzinna wyprawa Miszy do Azerbejdżanu. Podzielam uznanie części recenzentów dla pięknego języka pani Julii Fiedorczuk, obfitującego w zmysłowe obrazy i filozoficzne refleksje. [P.S. Powyższe wrażenia z lektury sformułowałem jakieś 30 stron przed końcem książki sądząc, że już nie doczytam jej. Jednak wróciłem i muszę przyznać, że warto było. Niektóre postaci i epizody znalazły w tych końcowych akapitach dopowiedzenia. Podwyższyłem też swą ocenę powieści, może jeszcze do niej wrócę]
Z tej opowieści chyba najlepiej zapamiętam postać "kosmitki" Marianny. Miejscami trochę nużyła mnie narracja i te zwyczajne/niezwyczajne losy mieszkańców polskiej, podlaskiej prowincji z wieloma wątkami i szkatułkową formą. Z drugiej strony, żałowałem, że tak jak Misza, autorka porzuciła postać jego pierwszej miłości. Podobnie niedosyt pozostawiła mi rodzinna wyprawa...
więcej mniej Pokaż mimo to
W angielskim posłowiu do swej debiutanckiej książki, która kilka tygodni po opublikowaniu została wycofana z księgarni i zakazana w Chinach, Ma Jian pisze: “W 1985 roku, po trzech latach uciekania przed władzami w Chinach, dotarłem do Tybetu (...) Miałem nadzieję, że tu znajdę w końcu schronienie od bezdusznego społeczeństwa, jakim stały się Chiny. Pragnąłem ucieczki do innego krajobrazu i kultury oraz głębszego wglądu w mą buddyjską wiarę.(..) Tybetańczycy traktowali mnie albo obojętnie, albo pogardliwie. Niekiedy wręcz rzucali we mnie kamieniami. Jednak im bliżej przyglądałem się Tybetowi i zniszczeniu, jakie chińskie rządy poczyniły w tym kraju, tym lepiej rozumiałem ich gniew. Po raz pierwszy w życiu poczułem, że wędruję po kawałku świata, w którym nie mam prawa przebywać.
Również nadzieja uzyskania religijnego oświecenia spełzła na niczym. Tybet był krajem, któremu wyrwano duchowe serce. Tysiące świątyń leżało w ruinie, a kilka klasztorów, które przetrwały, było zdemolowana i zniszczone, Wydawało się, że mnisi, którzy wrócili do klasztorów, w większości uczynili to raczej z powodów materialnych niż duchowych (..) Zdawało mi się, że w tej świętej krainie Budda nie zdołał zbawić nawet samego siebie, więc jak mogłem oczekiwać, że zbawi mnie?(...)
Wróciłem do Pekinu w stanie nerwowego wyczerpania. Zamknąłem się w mej jednoizbowej budzie i zacząłem gorączkowo pisać.(...) chciałem wyrazić swoją dezorientację i oszołomienie, współczucie dla zmarginalizowanych i ograbionych, frustrację w obliczu ślepej wiary, a także rozpacz z powodu strat, jakie spowodowaliśmy tak zwanym procesem “cywilizacyjnym”.
Takie jest tło tej krótkiej książeczki. Kilka tybetańskich historii w niej zawartych porusza swym głębokim dramatyzmem i niezwykłym klimatem. Oczywiście, władze nakazały konfiskatę i zniszczenie całego nakładu, zwolniły wydawcę, a autor został oskarżony o zniesławianie narodu tybetańskiego i “szerzenie pornografii”, co niezamierzenie spowodowało niezwykłą popularność pozycji, sprzedawanej na czarnym rynku po astronomicznych cenach. Odtąd jednak żadna kolejna książka Ma Jiana nie mogła już ukazać się w Chinach kontynentalnych. “Stick out your tongue” nie doczekała się niestety polskiego przekładu, ale w wydanym u nas znakomitym “Czerwonym pyle” fascynujący wątek tybetański jest również obecny. Polecam gorąco!.
W angielskim posłowiu do swej debiutanckiej książki, która kilka tygodni po opublikowaniu została wycofana z księgarni i zakazana w Chinach, Ma Jian pisze: “W 1985 roku, po trzech latach uciekania przed władzami w Chinach, dotarłem do Tybetu (...) Miałem nadzieję, że tu znajdę w końcu schronienie od bezdusznego społeczeństwa, jakim stały się Chiny. Pragnąłem ucieczki do...
więcej Pokaż mimo to