-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać360
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
Biblioteczka
Pierwsze czytanie na baczność, w stanie uniesienia ducha mocnym, bo czułam, jakbym stała przed samym Kierkegaardem, który z ogromnej ambony by w pustym pomieszczeniu właśnie do mnie to wszystko wygłaszał.
Pierwsze czytanie na baczność, w stanie uniesienia ducha mocnym, bo czułam, jakbym stała przed samym Kierkegaardem, który z ogromnej ambony by w pustym pomieszczeniu właśnie do mnie to wszystko wygłaszał.
Pokaż mimo to
Tuż po przeczytaniu - natłok myśli wierszowanych, skierowanych jako H.H. do Dolores Haze. Mogłabym wierszem całą książkę opowiedzieć, lecz to będzie spojler. To dzieło jest, które nie doceniałam tyle razy: książka (po)rzucana w połowie, albo w 3/4, kilkakrotne podejście i ciągłe niezrozumienie; w końcu dorosłam. I sięgnęłam po nią, wróciłam do niej, z pewną, że tak to ujmę, ekscytacją. Znaczy się - dokładniej, tom po nią sięgnęła, bo chciałam sprawdzić wymiary 12-letniej Lo. A potem mnie wciągnęło i czułam to wszystko razem z nią i czułam też i H. i jego psychikę, słowem: zostałam wciągnięta. Moje wydanie starutkie, z piątką po-mową Nabokova załączoną.
Nie wiem, czy polecam. Wiem, że przeczytałam ją wtedy, gdy psychicznie nadszedł dla niej w końcu czas. Wystarczająco będąc w środku dzieckiem, wystarczająco będąc nieporadnym dorosłym.
Tuż po przeczytaniu - natłok myśli wierszowanych, skierowanych jako H.H. do Dolores Haze. Mogłabym wierszem całą książkę opowiedzieć, lecz to będzie spojler. To dzieło jest, które nie doceniałam tyle razy: książka (po)rzucana w połowie, albo w 3/4, kilkakrotne podejście i ciągłe niezrozumienie; w końcu dorosłam. I sięgnęłam po nią, wróciłam do niej, z pewną, że tak to ujmę,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Niewyobrażalnie straszna chwała na wysokościach, niewyobrażalne na ziemi i pod ziemią.
Piekielnie piękne wydanie, prawdziwy skarb. Poezja przewyższająca każdy mały ziemski, ludzki koszmarek dusz.
Niewyobrażalnie straszna chwała na wysokościach, niewyobrażalne na ziemi i pod ziemią.
Piekielnie piękne wydanie, prawdziwy skarb. Poezja przewyższająca każdy mały ziemski, ludzki koszmarek dusz.
9/10, ponieważ czuję NIEDOSYT.
No i przede wszystkim - po przeczytaniu pierwszych stron już miałam ochotę kupić z 5 takich książek i każdą z nich zalaminować, ustawić z nich ołtarzyk. Warum? Ponieważ to jest prawie - dokładnie TO, co sama chciałabym o Burrougsie napisać. Mam nadzieję, ze kiedyś napiszę coś lepszego o nim, że przeskoczę samego Autora, którego chciałabym poznać osobiście, ponieważ wiem, że myśli o nim [W.S.B.] podobnie i że zauważył w nim geniusz, który mało kto zauważa (chyba, że został zainfekowany Wirusem 23 i że potrafi znaleźć wskazówki między wierszami, ukryte w każdej jego [W.S.B.] książce). Polecam każdemu fanowi Billa, warto! Warto cholernie.
A zawód, bo chciałam więcej i więcej, by ta książka nigdy się nie skończyła - jednocześnie kilka stron zajmują dokładne wypisy, gdzie można znaleźć Burroughsa w internecie, w tworzeniu czego uczestniczył, jakie płyty, książki, artykuły, wywiady et cetera. Książka piękna, napisana językiem zrozumiałym i jednocześnie pozwala osobom, które są już 'zburroughsowane' poznać Billa z jeszcze innej strony. Łączy elementy biograficzne z elementami zawartymi w jego książkach, tłumaczy okoliczności i pewne mechanizmy - rutyny, tłumaczy samego Burroughsa, nie narzuca jednocześnie ' jedynej prawdy ', daje pole dla czytelnika, dale pole do dyskusji czy rozmowy z książką, jest Drogowskazem, ale nie drogą. Gorąco, uparcie polecam.
A z przywiązania do niej nie pożyczyłam nawet swemu Lubemu, pozwoliłam jeno przez chwilę potrzymać, co jest dla mnie dość dziwnym zachowaniem, jednak ta książka ma w sobie To Coś, to coś co ja myślę i te myśli, które podzielam. Sprawiło mi wielką radość odkrycie, że ktoś może pojmować podobnie. Chciałabym móc uzupełnić i dokończyć tą książkę, chciałabym kiedyś napisać coś, co powali na kolana - tak jako i ja przed geniuszem Billa mam ochotę uklęknąć czasem.
9/10, ponieważ czuję NIEDOSYT.
No i przede wszystkim - po przeczytaniu pierwszych stron już miałam ochotę kupić z 5 takich książek i każdą z nich zalaminować, ustawić z nich ołtarzyk. Warum? Ponieważ to jest prawie - dokładnie TO, co sama chciałabym o Burrougsie napisać. Mam nadzieję, ze kiedyś napiszę coś lepszego o nim, że przeskoczę samego Autora, którego chciałabym...
2016-02-17
Oniryczny odpowiednik filmu Begotten (reż. E. Elias Merhige, rok bodajże 1990/91); dopiero na końcu "dowiadujemy się" (tj. dostajemy wskazówki na podstawie których możemy sobie domniemywać), CO właściwie było naszym udziałem. Pytanie kluczowe, definiujące książkę: CO TO JEST? Powtarzające się sekwencje fabuły, zdania, zwidy - przypominają psychotyczną post-benzodiazepinową amnezję, déjà vu. proroctwo o którym wiemy tylko my, na wpół zapomniany sen, który się spełnił. Walka z Rzeczywistością, o Rzeczywistość, a jednak bez jej udziału, choć z jej Wszechobecnością. Walka nic z Rzeczywistością wspólnego nie posiadająca. Rzeczywistość, której tak bardzo NIE MA, że nie jest nawet nam dane odczuwanie jej BRAKU. Świat i wszystkie jego poronione twory to projekcja naszych wątłych, rozgorączkowanych, będących w Transie umysłów. (A umysł to jeno narzędzie Myśli, ale to już dłuższa historia..) Książka eksperymentalna, w którą zostajemy wciągnięci tak, jak wrzucono nas w życie - nie tłumacząc zasad, każąc się godzić na zastaną sytuację. Niepewna, chybotliwa Przeszłość (która niby to stworzyła wszystko, co jest t e r a z), Teraźniejszość zaś jest próbowana być ratowaną przed szaleństwem przez bezsensowne, nic nie oznaczające definicje, słowa, powinności, powtarzające się czynności, rytuały etc.. - no i Przyszłość, na którą w tym całym rozgardiaszu miejsca nie starcza. A jednak - obiecano ją! Gorączkowo o nią się troszczymy, nieskończona walka o wyimaginowany świat.. o świat, któremu obce są nasze pragnienia i wymyły wszelakie, świat, w którym STAĆ SIĘ - to zwariować. Chwała chaosowi!
A teraz odwróćmy swój słuch nasłuchując sygnału s t a m t ą d, spokojni i szczęśliwi i nareszcie wolni pójdźmy dalej przez to, czego nie ma.
Książkę odebrałam bardzo osobiście, już od pierwszych słów. To książka o mnie, dyktowałam ją Autorowi w jego snach o zburzonych miastach.
______________________________________________________________________
Recenzja z Ulvhel X, będąca również niejakim spojlerem:
"Ja jednak nie czuję się w nim (świecie} dobrze, rzekłem. Nie wiem, co istnieje, a co nie, i ten bezustanny brak rozeznania sprawia, że męczy mnie wszystko, co nie jest mną, tym bardziej że nie rozumiem, co powinienem uważać za siebie. "
Powyższe bardzo dobrze streszcza zasadniczy problem przerabiany w tej dziwacznej powieści. Nie, to nie polska oda do sartre'owskich mdłości, lecz dziełko wysoce chimeryczne i unikalne. Prawdopodobnie nigdy nie napatoczyłbym się na ten tytuł, gdyby nie niewiasta, która przypadkiem wypożyczyła to za lat nastoletnich w szkolnej bibliotece i po dekadzie doznała reminiscencji. Wydawałoby się, że oddani konsumenci anty-rzeczywistościowych treści dryfują ku nim pewnym nurtem i koniec końców nie przegapią żadnej perełki, ale akurat "Trans" jest perłą głęboko osiadłą w mule tejże "rzeczywistości", którego warstwę mam nadzieję niniejszym naruszyć.
Pod kątem fabularnym "Trans" można pokrótce zarysować następująco: cierpiący na amnezję i szereg bliżej nieokreślonych "schorzeń psychicznych" osobnik przebywa w odizolowanym domu swoich rzekomych ciotek. W szlafroku i kapciach, odarty z przeszłości, jak i zresztą całego systemiku powiązań, które wpasowują tzw. człowieka w tzw. świat, zajmuje się błądzeniem wśród amalgamatu zwidów, mętnych przemyśleń oraz bodźców tzw. rzeczywistości, istnienie i podporządkowanie której usiłują mu wpoić trzy zróżnicowane wiekowo kobiety, dla niepoznaki okraszone zwodniczą postacią widmowego - 1 kuszącego poprzez skontrastowany z kobietami pozór umysłu - dziadka Antoniego.
Cała książka ma strukturę pokrewną pogańskim misteriom; pewne sekwencje powtarzają się w sposób, który z uwagi na ich treściową modyfikację przez rozwój kontekstu można przyrównać do sekwencji stopniowo zniekształcających się fraktali. Irracjonalna (jak dalece trzeba wyjrzeć poza racjonalność aby uzyskać jakościową irracjonalność?) i rytualna jakość książki bynajmniej nie ma na celu wyłącznie podkopania fundamentów wiary w tzw. rzeczywistość, ale w swojej nieco nużącej formie przemyca też dużą dawkę spostrzeżeń o charakterze metafizycznym. Misteryjna specyfika "Transu" oprócz struktury zasadza się też na wysokim stężeniu archetypów w używanych przez autora postaciach. "Używanych" to nieprzypadkowe określenie - autor pociąga za sznurki kukiełek w przedstawieniu podminowującym wszystkie kopce i schrony, w których kulimy się odwracając oczy od egzystencjalnej zagadki.
„Czasami wydaje mi się, że jestem, i to męczy mnie tak, że niczym innym nie potrafię się już zająć."
Krakowskiego nie nazwałbym co prawda wybitnym literatą, lecz jako myśliciela należałoby go postawić w jednym szeregu z Otto Weiningerem czy Carlem Gustavem Jungiem, przy czym na podstawie opisywanego tytułu zauważę, że twórczość pana Jacka ma ten minus - plus, że w przeciwieństwie do pism wspomnianych jegomościów nie jest znormalizowana, a więc zawiera myśl wyrażoną chaotycznie, nieusystematyzowaną jak przesłanie niesione przez halucynacje, zubożone siłą rzeczy poprzez przekład na słowa, lecz zarazem dzięki temu utrwalone.
Stany wizyjne jako projekcja podświadomości są zawiłym pismem, którego należyte odczytanie prowadzi do samopoznania. Ich dziwność bierze się stąd, że poznawana "samość" transcenduje rozum, osobowość i świat. Autor "Transu" dobrze zdaje sobie z tego sprawę, stąd w jego chimerycznym dziele natrafiamy na esencjonalnie gnostyckie spostrzeżenie:
"Ciągle odnoszę wrażenie, że znajduje się we mnie coś obcego i to „coś" właśnie nasyła na mnie swoje myśli.ja natomiast jestem tylko powłoką, w której się ono zagnieździło. "
Poprzez rozpoznanie tego obcego "coś" jako cząstki konstytuującej naszą wewnętrzną naturę i będącej jedyną niewysłowioną odpowiedzią na zakorzenioną w człowieku potrzebę prawdziwej tożsamości, poczucie nieprzynależności do świata nabiera znacznie bardziej świadomej postaci (choć w zasadzie są to dwie strony jednej monety, a proces jest dwukierunkowy):
„Rzeczywistości! rzekłem. Ty stara kurwo, oddająca się chętnie wszystkim, którzy ci płacą, robiąca wszystko, co ci każą, czy mało ci jeszcze tych leżących w rynsztoku? Ostatni grosz wysupłali zza staników swych żon, matek i nieletnich córek, aby chociaż raz czuć przy sobie twą wyszminkowaną namacalność. I co z nimi zrobiłaś? Kiedy byłaś już pewna, że zrujnowali swe zdrowie godząc się na wymagania, jakie im stawiałaś, i nie widzą już sensu dalszego życia bez ciebie, odpychałaś ich od swych bujnych piersi twierdząc, że inni już czekają w kolejce, aby trochę użyć tego świata. Kopałaś ich w sflaczałe pośladki, a oni mieli dużo szczęścia, jeśli wpadali głową prosto do rynsztoka, a nie do grobu. Wtedy przestają cię zupełnie interesować, bo już młodsi, prężni, energiczni i pełni nadziei zaspokajają twoją rozbestwioną zmysłowość, a tamci zmarli z nadmiaru kurewstwa, ubiegają się teraz o zbawienie i żywot wieczny!"
Zauważmy, że w powyższej antynomicznej laurce podstawowym zabarwieniem rzeczywistości (notabene optuję za wymyśleniem synonimu pozwalającego zachować dobrą miną podczas odnoszenia się do tego stworu) jest coś, co można określić jako przeciwieństwo suwerenności. Suwerenność zaś, i to przeciwstawiona światu rzeczy i użyteczności, jest kluczowym pojęciem w myśli Georgesa Bataille' a. Zbieżność nieprzypadkowa, na innej stronie bowiem znalazłem fragment jakby żywcem wyjęty z książek wspomnianego Francuza:
"Nikłypromyk ciemności, który od czasu do czasu napotyka nas na swej drodze, wzbudza prawdziwą pamięć, przebijając prawdziwą myślą wszystkie bariery jasności, chroniące człowieka przed nim samym. Chwila snu czy chwila przebudzenia mogą niespodziewanie otworzyć w nas przepaść."
Jest to w moim odczuciu najciekawszy tunelik w labiryntowej plątaninie tej groteskowej powiastki, niemniej jednak to chyba nie najlepsze miejsce, by rozwlekać zagadnienie. Skoro już wspomniałem o silnym stężeniu archetypów, jak również napomknąłem coś o Weiningerze, niechybnie nie omieszkam zwrócić uwagi na sposób ukazania - czy raczej przejrzenia - kobiecej natury w "Transie". W zasadzie wystarczy przytoczyć cytat:
„Czyżby to one właśnie - strażniczki rzeczywistości - obawiały się jej najbardziej?"
W całej książce bodaj tylko raz z ust żeńskiej postaci wychodzi coś, co me ma zaciemniać obrazu, jakby chwilowy błąd w systemie, pocieszający znak obecności wirusa, który zarazem jakkolwiek świadczy o beznadziejności sytuacji ontologicznej:
„Czyżby zatem nie było żadnej prawdy, czegokolwiek, co mogłoby nas o czymś przekonać ?
- Prawda, jest to, co nas omija, rzekła babka, gdyż nie podlega ono naszym przypuszczeniom. My natomiast skazani jesteśmy na martwy sezon rzeczywistości, który przyszło nam przeczekać. "
Tymczasem, tkwiąc w tej zatęchłej poczekalni, mamy chociaż możliwość kierunkowania uwagi poza nią: „Mój słuch odwraca się od ciebie, nasłuchując sygnału s t a m t ą d."
Starczy. "Trans" jest książką wysoce chimeryczną, chaotyczną i mętną - i potwierdza spostrzeżenie, że w tego typu fenomenach można dosłyszeć parę szeptów s p o z a, co mam nadzieję - poprzez ten klawiaturowy podryg zglątwionego umysłu - wykazałem. Uważajcie!
nichtig
(recenzja pochodzi z Ulvhela X, bla bla bla, nichtig [patrz: autorzy na LC]
Oniryczny odpowiednik filmu Begotten (reż. E. Elias Merhige, rok bodajże 1990/91); dopiero na końcu "dowiadujemy się" (tj. dostajemy wskazówki na podstawie których możemy sobie domniemywać), CO właściwie było naszym udziałem. Pytanie kluczowe, definiujące książkę: CO TO JEST? Powtarzające się sekwencje fabuły, zdania, zwidy - przypominają psychotyczną post-benzodiazepinową...
więcej mniej Pokaż mimo to
Mojego zakochania w panu Obarskim ciąg dalszy..
Już nie uważam, że Obarski to Schulz lasów! O nie! Próbowałam tuż po Tańczącym Gronostaju wziąć się na nowo za Schulza, ale nie mogłam! To niemożliwe. Schulzowi daleko do Obarskiego, oj daleko! I nie piszę tak dlatego, że nie lubię Schulza - uwielbiam go! Ale moje uwielbienie na nic; Obarski to geniusz, przebieglolisia zguba czyha na każdej karcie jego książki. Wiele rzeczy się nie zgadza: małemu meszuge ze 'Słomianego Olbrzyma' dziadek umarł pod kołami wozu, rozlewając swą żydowską krew na ulicę, jego ojciec odszedł do innej kobiety. 'Tańczący Gronostaj': dziadek się topi - ale gruźlica mamy się zgadza. Siostra popełnia samobójstwo z kazirodczym dzieckiem w łonie, kilka stron dalej mordując białą łasiczkę martwi się, że morduje Zieloną Mamę.. Choć i niektóre rzeczy się zgadzają, powtarzają się. Sen łączy się z jawą, jawa ze snem. Chłopiec jest genialnie wrażliwy, ale zwierzęco okrutny. Czyny nie pokrywają się z myślami, lecz baśnie pokrywają się ze snami i stają się rzeczywistością; a może to rzeczywistość zawsze byłą (JEST) snem? Okrucieństwo jest na porządku dziennym, zdarzają się co chwila rzeczy, które dziś sprawiłyby, że dziecko wylądowałoby u terapeuty z traumą. O włos od śmierci. Jak przetrwać w okrutnym świecie? Zamień go w sen, zamień go w baśń. Ucisz króliczy strach zamieniając go w kłusowniczą nienawiść. Walcz i gryź, ale nie bój się płakać nad niewinnością. Żyj, a będzie Ci wybaczone. Bój się rzeczy wymyślonych, gdyż ludzie to potwory - wymyśl bestie tysiąckroć gorsze, by zamienić swój strach w mały płaski kamyczek, który włożysz pod język by przeprowadził Cię na drugą stronę. W 'Tańczącym Gronostaju' ku swemu zaskoczeniu (ale i - jeszcze bardziej o dziwo - bo ku radości) znalazłam elementy onirycznej prawie- erotyki. I było to piękne, tak cudownie współgrało.
Panie Obarski, napisz Pan moje sny zza grobu.
Mojego zakochania w panu Obarskim ciąg dalszy..
Już nie uważam, że Obarski to Schulz lasów! O nie! Próbowałam tuż po Tańczącym Gronostaju wziąć się na nowo za Schulza, ale nie mogłam! To niemożliwe. Schulzowi daleko do Obarskiego, oj daleko! I nie piszę tak dlatego, że nie lubię Schulza - uwielbiam go! Ale moje uwielbienie na nic; Obarski to geniusz, przebieglolisia zguba...
Bardzo mi przypomina twórczość ukochanego Williama S. Burroughsa. Czuję się Piotrem Pusto, a mały palec Buddy jak kawałek lustra z Królowej Śniegu - tkwi we mnie i obnaża prawdziwą postać rzeczywistości. Rzeczywistości, która nie istnieje.
Recenzja zamieszczona w Ulvhel X:
""No wie pan, Piotrze - powiedział z uśmieszkiem Ungern - kiedy urządza pan, na przykład, rozróbę w jakiejś knajpie w rodzaju ''Muzycznej Tabakierki", to można przypuszczać, że i pan i pozostali goście widzicie mniej więcej to samo. Choć to też wielkie pytanie. Ale tam, gdzie dopiero co byliśmy, wszystko jest nader indywidualne. Nie ma tam nic, co istniałoby, jak to się mówi, w rzeczy samej. Wszystko zależy od tego, kto na to patrzy. Dla mnie, na przykład, wszystko wokół zalewa oślepiające światło. A dla moich chłopców (...) jest to samo, co pan widzi. A dokładniej, pan widzi wokół siebie to, co oni (...)"
Oto przypadkowo wylosowany cytat z książki "Mały palec Buddy". Autorem jest rosyjski pisarz Wiktor Pielewin, którego twórczość została wpisana na czarną listę książek "niesłusznych", utworzoną przez organizację popierająca Władimira Putina. W sumie nic dziwnego - słowa wyplute przez pióro moskiewskiego masakratora skutecznie rozwalają poukładaną i "poprawną" wizję świata wyznawaną przez ludzkość od zarania dziejów.
Już sama okładka "Małego palca Buddy" powoduje umysłowe turbulencje. Czerwona acz przezroczysta komunistyczna gwiazda, a za nią krzyż łaciński... a może to świątynia widziana z lotu ptaka... albo wielka kwadratowa brama, a za nią długi czerwony korytarz, na końcu którego można dostrzec nie wiadomo co. A wszystko to zawarte w okręgu orientalnych wielokolorowych wzorów. Małe symetryczne różowe słonie... a może to są jednak gołe baby... albo chmury... albo dalekowschodnie bóstwa. Podejrzewam, że czegokolwiek tu nie zobaczę - będę miała rację.
Przejdźmy do treści. Bohater, Piotr Pusto, żyje w dwóch równie nierealnych przestrzeniach. Jednocześnie jest komisarzem w dywizji Czapajewa w 1919 roku i pacjentem szpitala psychiatrycznego gdzieś w latach dziewięćdziesiątych. Obie (nie) rzeczywistości płynnie przeplatają się ze sobą, tworząc złudzenie budzenia się z jednego snu, by za chwilę znaleźć się w drugim. Jakby tego było mało - historie Piotra Pusto przeplatają się z historiami innych bohaterów, gdzie właściwie jedno nie ma nic wspólnego z drugim. Każdy żyje we własnym świecie - i to nie jednym - i każdy z tych światów jest równie absurdalny.
Tłem dla całej powieści jest okrutny obraz sowieckiej Rosji - zatracającej się w wojnie domowej, tonącej w litrach wódki i zakopanej w kilogramach kokainy, a do tego przyprawionej magią. Tu wszyscy - Czapajew, Furmanow, Kotowski, Ungern von Sternberg, a nawet Arnold Schwarzeneger są tak samo fikcyjni jak sam Pusto.
Nihilizm, surrealizm i groteska na najwyższym poziomie. Po przeczytaniu "Małego palca Buddy" nie idzie pozbyć się wrażenia, że pojęcia takie jak "rzeczywistość", "prawda" czy "logika" są największym kłamstwem ludzkości. Pielewin mistrzowsko pokazuje, że wszystko co widzimy, słyszymy, mówimy, robimy i myślimy jest czystą iluzją. Tak jak i my sami.
Lektura obowiązkowa dla każdego Wątpiącego. Amen.
Eva Chersin"
Bardzo mi przypomina twórczość ukochanego Williama S. Burroughsa. Czuję się Piotrem Pusto, a mały palec Buddy jak kawałek lustra z Królowej Śniegu - tkwi we mnie i obnaża prawdziwą postać rzeczywistości. Rzeczywistości, która nie istnieje.
Recenzja zamieszczona w Ulvhel X:
""No wie pan, Piotrze - powiedział z uśmieszkiem Ungern - kiedy urządza pan, na przykład, rozróbę w...
Książka on-line: http://www.gnosis.art.pl/e_gnosis/anthropos_i_sophia/banasiak_dziennik_teologiczny.htm
Mimo to, że tekst niezbyt obszerny (110 stron jeno, przy czym dużo tylko do połowy zapełnionych kartek - jakby strony z dziennika właśnie), to - ano właśnie- jaki? Nie powiem, że ciężkim językiem książka pisana, bo to by było kłamstwo - prosto, jasno i wyraźnie wyrażane myśli. Konkretnie. Myśli spisane również nieprzytłaczające, nienachalne. A jednak czytanie zajęło mi kilka dni. Czasem po jakimś zdaniu czy rozdziale musiałam książkę ową odłożyć, aby przemyśleć sobie to i owo, pokłócić się czy też wysłać Autorowi w myślach głęboki ukłon - ale to dopiero po osobistej analizie - a co JA właściwie myślę, co myślałam, dlaczego z tym się zgadzam, a czemu tamto bym ujęła inaczej? I rzeczywiście, niektóre myśli bym dopełniła (pewnie w sposób niejasny dla każdej istoty rożnej ode mnie), lub też inaczej je nazwała, niektóre rzeczy wykreśliłabym etc. etc. - lecz książka jest właśnie Ścieżką myśli, ot: drogowskazem - "tędy szło ludzkie rozumowanie i w tamtą stronę poszło, samo się zgubiło, przekreśliło się, naprawiło i nie chciało ustać". Tak mogę książkę opisać. Nie jest ona ani filozoficzna, ani teologiczna, ani filologiczna czy naukowa. Nie mogę powiedzieć, by należała do którejś z tych kategorii - gdy autor dowodzi, że każda z tych dziedzin to za mało, za mało by pojąć Boga, wykreśla (sprawdźcie, czy Was nie kłamię) możliwość pojęcia Boga w ogóle. Co więcej mogę napisać? Jak zawsze - nienasycenie w pewnym stopniu. Ostatni rozdział nie jest jakimś podsumowaniem, grą finałową jak to w książkach bywa, jest ciągiem dalszym Myśli, które nigdy nie mają końca, ponieważ Bóg milczy, a jedynie On mógłby zakończyć tą książkę, albo: nie tyle 'zakończyć książkę', co 'zakończyć ciąg ludzkich pytań i rozważań'.
Książka on-line: http://www.gnosis.art.pl/e_gnosis/anthropos_i_sophia/banasiak_dziennik_teologiczny.htm
więcej Pokaż mimo toMimo to, że tekst niezbyt obszerny (110 stron jeno, przy czym dużo tylko do połowy zapełnionych kartek - jakby strony z dziennika właśnie), to - ano właśnie- jaki? Nie powiem, że ciężkim językiem książka pisana, bo to by było kłamstwo - prosto, jasno i wyraźnie wyrażane...