rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Stare kawały, cytaty z programu urozmaicone słownictwem na poziomie szkoły ponad podstawowej.
Myśle, żę najlepsze podsumowanie tej książki to parafraza słów Bartosza Gajdy"Śmieszne historyjki przeplatane starymi kawałami potrafi nawet taki głupek jak ja".

Stare kawały, cytaty z programu urozmaicone słownictwem na poziomie szkoły ponad podstawowej.
Myśle, żę najlepsze podsumowanie tej książki to parafraza słów Bartosza Gajdy"Śmieszne historyjki przeplatane starymi kawałami potrafi nawet taki głupek jak ja".

Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka nawet dobrze napisana. Ale postacie to czysta tragedia. Główny bohater to totalny pantofel, a jego żona stara, zmierzła baba. Ciężko uwierzyć, że takie małżeństwa jak w tej książce istnieją.

Książka nawet dobrze napisana. Ale postacie to czysta tragedia. Główny bohater to totalny pantofel, a jego żona stara, zmierzła baba. Ciężko uwierzyć, że takie małżeństwa jak w tej książce istnieją.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka dobra. Może nawet na 7/10 ale ta poprawność polityczna niszczy całą książkę.

Książka dobra. Może nawet na 7/10 ale ta poprawność polityczna niszczy całą książkę.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wyobraź sobie świat z konsekwencjami, w którym bogowie przestrzegają standardów. Po tym, jak Turniej Mocy zdecydował, że wszechświaty są wystarczająco prawe, aby nadal istnieć, Wielki Zenos postanowił kontynuować uniwersalną reformę. Ponieważ powszechna ocena śmiertelników jest najniższa w historii, nadszedł czas na ogłoszenie zakończenia. Jeden z Bogów Zniszczenia zostanie zmuszony do ustąpienia. Kto go zastąpi? Son Goku!

Wszyscy bogowie, a nawet nasz bohater, są zszokowani i przeciwni tej decyzji, ale Zeno dokonał wyboru. Goku zostanie nowym Bogiem Zniszczenia, czy tego chce, czy nie. Co gorsza, grupa złoczyńców spoza multiwersum zdecydowała, że teraz jest idealny czas na uderzenie, a wszystkie anioły, bogowie, a nawet grupa zwana Niebiańskimi Strażnikami muszą teraz ufortyfikować się i walczyć z nimi, aby zapobiec podbojowi Zenoverse!

Wyobraź sobie świat z konsekwencjami, w którym bogowie przestrzegają standardów. Po tym, jak Turniej Mocy zdecydował, że wszechświaty są wystarczająco prawe, aby nadal istnieć, Wielki Zenos postanowił kontynuować uniwersalną reformę. Ponieważ powszechna ocena śmiertelników jest najniższa w historii, nadszedł czas na ogłoszenie zakończenia. Jeden z Bogów Zniszczenia zostanie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Od jakiegoś czasu w sieci wiedzie prym nowy doujin o wdzięcznym tytule Dragon Ball Kakumei

Rzucę spoilerem, gdyż twór ten posiada... w sumie wszystko o czym spekulują i chcieliby fani i co wydarzyć się może w przyszłości serii właściwej:

-rewanż między Goku, a Beerusem plus "zapieczętowanie" tego pierwszego
-konflikt opiekunów na linii Wszechświaty "istniejące", a Wszechświaty "przywrócone" po ToP
-podróż do U6

I dużo więcej by wymieniać. Kreska jest naprawdę kozacka, ale też miejscami bardzo naturalistyczna. Nie brakuje skromnych zabiegów turpistycznych, więc jak ktoś jest mocnym purystą "stylu DB" (cokolwiek to znaczy) to może się krzywić. Niemniej polecam, bo potencjał jest ogromny.

Od jakiegoś czasu w sieci wiedzie prym nowy doujin o wdzięcznym tytule Dragon Ball Kakumei

Rzucę spoilerem, gdyż twór ten posiada... w sumie wszystko o czym spekulują i chcieliby fani i co wydarzyć się może w przyszłości serii właściwej:

-rewanż między Goku, a Beerusem plus "zapieczętowanie" tego pierwszego
-konflikt opiekunów na linii Wszechświaty "istniejące", a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zacznijmy jednak od początku. A zaczyna się to wszystko dość niewinnie. Na tyle normalnie i nudno, że opowiadanie z początku może nie wciągać. Przyznam, że gdy czytałem je po raz pierwszy, jakieś 15 lat temu, byłem bliski odłożenia książki. Mamy wstęp na temat pracy w Klubie Krótkofalowców, zimę i siermiężną, polską rzeczywistość. Krótkofalowcem (niestety!) nie jestem, a dużych miast i pluchy nie lubię. Oczyma wyobraźni widzi się już zatem peerelowskie meble, małą klitkę klubu, drewniane boazerie, szary świat…

Ale po chwili głównego bohatera w jego klubie odwiedza bardzo tajemniczy mężczyzna o nazwisku Harden, prosząc o pożyczenie kilkunastu metrów drutu. Sytuacja jest już ciekawsza, jednak opowiadanie wciąż z lekka irytuje. Hardena jest czytelnikowi nieco żal, a jednocześnie cała jego uprzejmość, skrępowanie i nieporadność po prostu mnie drażniła. Mimo to jest dobrze - opowiadanie wciąga.

Główny bohater jest zafascynowany tajemniczą sprawą, z którą związane są kolejne, coraz to dziwniejsze prośby mężczyzny. Nic dziwnego, bo te prośby i pytania są z pozoru absurdalne. Drut? Zlutowanie czegoś “dla przyjaciela”? Pomoc w przeniesieniu gotowego układu? Prośba o nagranie płyty Dahlen-Gorskiego? Kwestia, gdzie można kupić żelatynę? Pojawia się istotne pytanie, czemu tytułowy przyjaciel, który tak bardzo potrzebuje tych wszystkich rzeczy, po prostu nie przyjdzie sam po pomoc. Czy jest chory, sparaliżowany? Szalony? Zagadek jest coraz więcej.

Bohater nie odpuszcza więc, postanawia rozwikłać tę zagadkę. Gdy Harden odwiedza go ponownie, prosząc o pomoc w skonstruowaniu aparatu na podstawie bardzo dziwnego, z pozoru bezsensownego schematu, dostarczonego oczywiście przez enigmatycznego „przyjaciela”, celowo nie odmawia. Ma swój plan. Nie ma też problemu z pomocą przy transporcie urządzenia, choć zostaje zobowiązany do zachowania tajemnicy - nie wie, dokąd właściwie idzie. Po pewnym czasie jest już jednak w stanie zidentyfikować to miejsce - po odczytanym numer transformatora. Aparat został najwyraźniej zaniesiony do podziemi Zjednoczonych Przedsiębiorstw Elektronowych. Ale dlaczego? Czemu ktoś pracujący w takiej instytucji miałby potrzebować pomocy z lutowaniem czy pożyczenia kabli?

Zacznijmy jednak od początku. A zaczyna się to wszystko dość niewinnie. Na tyle normalnie i nudno, że opowiadanie z początku może nie wciągać. Przyznam, że gdy czytałem je po raz pierwszy, jakieś 15 lat temu, byłem bliski odłożenia książki. Mamy wstęp na temat pracy w Klubie Krótkofalowców, zimę i siermiężną, polską rzeczywistość. Krótkofalowcem (niestety!) nie jestem, a...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyjaciel - Krótkie, łatwe i ciekawe opowiadanie.

Przyjaciel - Krótkie, łatwe i ciekawe opowiadanie.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dobra historia, aczkolwiek bardzo przewidywalna. Kim jest zabójca można wydedukować dość łatwo.

Dobra historia, aczkolwiek bardzo przewidywalna. Kim jest zabójca można wydedukować dość łatwo.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dziadek Oomori żyje sam na małej wysepce. Pewnej nocy na wodzie ląduje dziwny statek. Jego pilotem okazuje się kosmita Jako, członek kosmicznego patrolu. Musi on przez jakiś czas zostać na Ziemi, gdyż okazuje się, że pojazd, którym przybył, jest zepsuty.

Manga jest prequelem „Dragon Balla”, akcja rozgrywa się przed przybyciem Goku na naszą planetę.

Dziadek Oomori żyje sam na małej wysepce. Pewnej nocy na wodzie ląduje dziwny statek. Jego pilotem okazuje się kosmita Jako, członek kosmicznego patrolu. Musi on przez jakiś czas zostać na Ziemi, gdyż okazuje się, że pojazd, którym przybył, jest zepsuty.

Manga jest prequelem „Dragon Balla”, akcja rozgrywa się przed przybyciem Goku na naszą planetę.

Pokaż mimo to

Okładka książki Dragon Ball: Episode of Bardock Naho Ooishi, Akira Toriyama
Ocena 7,0
Dragon Ball: E... Naho Ooishi, Akira ...

Na półkach: ,

Spośród wielu dodatków do anime Dragon Ball Z największym uznaniem twórcy cieszył się wydany w 1992 roku odcinek specjalny opowiadający o śmierci Bardocka, ojca Songo, i zagładzie rasy kosmicznych wojowników. Akira Toriyama oficjalnie włączył tę historię do magowego kanonu, dając fanom nadzieję na kontynuację ciekawie rozpoczętych wątków. A że cuda czasem się zdarzają, 17 lat później odcinek doczekał się oficjalnej „kontynuacji” – trzyczęściowego komiksu autorstwa pani Naho Ooshi, opublikowanego w magazynie „V­‑Jump”. Uradowana recenzentka, zabierając się do lektury, przeoczyła jeden szczegół – manga jest reklamą nowej gry. Czerwona lampka nie zadziałała, może włączy się innym nieświadomym fanom po lekturze poniższej recenzji.

Autorka nie kłopotała się wprowadzeniem czytelnika w jakiekolwiek szczegóły, więc pozwolę sobie na krótki opis sytuacji przedstawionej, jaką przedstawiono nam w odcinku specjalnym. Songo, w przeciwieństwie do standardowych Wybrańców, nie wywodzi swego rodu od króla, naukowca czy innej elity. Ojciec jego to według standardów swojej rasy plebejusz o niskiej mocy, niespecjalnie interesujący się zarówno sprawami wielkich tego świata, jak i własnym potomkiem. Podczas jednej z rutynowych misji obrywa od przedstawiciela właśnie mordowanego gatunku znaną z mitologii klątwą jasnowidzenia. Niestety zamiast wyników kumulacji totolotka, nasz najemnik widzi zagładę swoich pobratymców z rąk dotychczasowego sojusznika – galaktycznego tyrana Freezera. Co robić, jak ich ostrzec w sytuacji, kiedy wszyscy mają go za wariata, a przeciwnik dopełnia dzieła zniszczenia ruchem ręki? I jest walka, i jest wzruszenie, i bohaterska śmierć, która stanie się początkiem… Tyle pokazała telewizornia.

Omawiana manga dopowiada, że w ostatniej chwili, nie wiadomo jak, nasz bohater został rzucony w przeszłość. Rozpoznaje własną planetę, ale jakoś nie kojarzy, by ostatnio zamieszkiwali ją kuzyni Żaby Moniki z Ciuchci. Ludek dobry, rozsądny, przybysza opatrzy, nakarmi i obdarzy pełnym radości uśmiechem – aż prosząc się o kłopoty. I tak całkiem przypadkiem bierze tę planetę na cel przodek kochanego batiuszki Freezera. I co ma zrobić nasz Saiyanin, widząc znienawidzoną gębę? Zwyczajem swojej rasy transformować się w wielką małpę? A może użyć legendarnej, wymagającej olbrzymiej mocy transformacji, której nikt przed nim etc… Za właściwą odpowiedź możecie kupić sobie cukierka.

Teraz niczym Kopciuszek muszę oddzielić ziarno od plewy, bowiem w tej mandze znalazły się pomysły całkiem dobre i niekoniecznie udane. Plusem jest nawiązanie do Legendarnego Supersaiyanina – niezwyciężonego wojownika, który raz na tysiąc lat rodził się wśród Saiyan. Całkiem nieźle pokazano tutaj, skąd o tej legendzie dowiedział się Freezer i czemu myśl o niej doprowadzała wodza potężnej armii do niemałej paranoi. Jednakże mamy tu właśnie dość denerwującą plewę. Czemu to musiał być ktoś z rodziny Songo? Legendarna transformacja wymagająca wielkiej mocy etc, a wychodzi na to, że osoby połączone z Songo więzami krwi dostają ją w prezencie. Mam wrażenie, że złapanemu na ulicy kotu wystarczyłoby przetoczyć krew bohatera, żeby sierściuch zmienił kolor na blond i zaczął rzucać ognistymi kulami. Owszem, było powiedziane, że Bardock jak na wojownika niskiej klasy był silny, ale serial pokazuje, że od poziomu, z którego startowała ówczesna elita, do transformacji było jeszcze daleko.

Sama postać Bardoka jest dużym plusem. Bohaterski czyn zdarza mu się popełnić we własnym interesie, a zwykle pozostaje nie żadnym nobliwym szlachetnym wojownikiem, a prostym żołnierzem z zamiłowaniem do walki. Oprócz niego mamy tutaj przodka Freezera, który od swego potomka różni się kształtem rogów i cały tłum statystów. Niewiele tego, ale trudno wymagać więcej od tak krótkiej historyjki. Na okrasę dostajemy na plus kilka udanych dowcipów i nawiązań do oryginalnej serii. Na minus – parę dziur fabularnych (co się stało z Żabopodobnymi?) i brak prawidłowego zakończenia.

Kreska jest prosta i oszczędna, trochę kojarzy się z komiksami dla dzieci. W sumie nie odbiega bardzo od kreski oryginału i łatwo zapomnieć, że nie wyszła spod ręki Toriyamy. Do zalet zaliczam jeszcze nagą klatę Bardoka, do wad coś, co wygląda jak damskie piersi na klacie przodka Freezera. Czytać, nie czytać – fan pewnie przeczyta. W sumie ani ziębi, ani grzeje. Rewolucji czy innych mocniejszych wzruszeń nie zanotowano.

Spośród wielu dodatków do anime Dragon Ball Z największym uznaniem twórcy cieszył się wydany w 1992 roku odcinek specjalny opowiadający o śmierci Bardocka, ojca Songo, i zagładzie rasy kosmicznych wojowników. Akira Toriyama oficjalnie włączył tę historię do magowego kanonu, dając fanom nadzieję na kontynuację ciekawie rozpoczętych wątków. A że cuda czasem się zdarzają, 17...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ostatni wątek fabularny (tomiki dziewiętnasty – dwudziesty ósmy) to opowieść o ostatecznym starciu z Hadesem. Do Sanktuarium przybywają wojownicy boga śmierci z misją zabicia Ateny. Są wśród nich także dawno polegli towarzysze bohaterów. Złoci rycerze (a w mniejszym tym razem stopniu brązowi) stawiają im czoła, jednak aby pokonać Hadesa, trzeba udać się do świata umarłych. Tam włada Pandora, oczekująca niecierpliwie na odrodzenie się jej pana w nowym ciele. Wcieleniem Hadesa okazuje się ktoś, po kim nikt tego się nie spodziewał. Po walce z Pandorą brązowi rycerze udają się do Elizjum, by ocalić Atenę i raz na zawsze pokonać Hadesa.

Gdy brałem się za mangę, ciekaw byłem, do jakiego stopnia będzie ona lepsza od słabego, nie da się ukryć, anime. Okazało się, że w niewielkim. Wszystkie wady anime pojawiają się i tutaj. Postaci są jednowymiarowe i szablonowe, walki toczone zawsze wedle identycznych schematów, zachowania bohaterów łatwe do przewidzenia, a fabuła – odbijana na ksero. W zasadzie po kilku pierwszych tomikach wiadomo już, co będzie w kolejnych, zmieniają się jedynie imiona przeciwników i miejsca starć. Schematyczność tej historii jest wręcz zatrważająca, widać wyraźnie, że autor stworzył sobie pewien szkic i kopiował go tak długo, aż mu się znudziło. Tym, co względnie zyskało w mandze, jest psychologia postaci. Może tak tylko mi się wydaje, ale jednak bohaterów pod tym kątem nieco rozbudowano. Dotyczy to oczywiście w największym stopniu głównych postaci, gdyż źli dalej robią za masę niemal identycznych, różniących się jedynie imionami i kolorami zbroi, „mobków” (że posłużę się tym MMORP­‑gowym terminem, wyjątkowo tu pasującym). Z nich wszystkich najwięcej chyba w mandze skorzystał Posejdon – jego postać budzi momentami nawet sympatię czytelnika. W porównaniu z anime, manga wydaje się też bardziej brutalna, choć to akurat jest zapewne winą francuskich cenzorów, którzy z wyświetlanej u nas serii pieczołowicie wycinali co bardziej krwiste fragmenty.

Graficznie to oldschool, przy czym dotyczy to głównie projektów postaci – niekiedy wyglądających jak odrysowywane od jednego szablonu. Tła, zwłaszcza zaś detale architektoniczne, są rysowane z bardzo dużą dbałością o szczegóły. Podobnie sprawa się ma ze zbrojami noszonymi przez bohaterów – w porównaniu z anime prezentują się o klasę lepiej. Co więcej, przez pięć lat powstawania, rysunek nieco się zmienił, widać to zwłaszcza w ostatnich tomikach, które dość wyraźnie różnią się od pierwszych. Dodam jednak uczciwie, że zmiany te następują w obrębie stylu. Nie mamy natomiast włosów we wszystkich kolorach tęczy – zielonowłosy w anime Shun tutaj jest brunetem, zaś niebieskowłosy Saga – blondynem. Jeśli ktoś nie lubi stylu Kurumady, nie ma co się brać za Saint Seiya. Mamy bowiem do czynienia z jednej strony z autorem niezwykle płodnym, z drugiej jednak – powtarzalnym, balansującym wręcz momentami na krawędzi autoplagiatu (a niekiedy, mam wrażenie, ją przekraczającym).

Czy warto się brać za tę mangę? Nie czuję się władny do udzielenia odpowiedzi „tak” lub „nie”. Uczciwie rzecz ujmując, patrząc czysto technicznie, jest to manga słaba, momentami nawet bardzo. A jednak jest w niej coś, co sprawia, że chce się ją czytać, a kolejne tomiki są względnie przyjemne w lekturze, mimo ewidentnej tasiemcowości. Odpowiem zatem przekornie – nie polecam, ale i nie odradzam. Fani Saint Seiya, o ile jeszcze tacy u nas są, mogą spokojnie po ten komiks sięgać. Na pewno nie będą nim zawiedzeni. Wszyscy inni mogą zaś go spokojnie sobie darować. To już raczej zabytek minionej epoki niż manga mogąca zainteresować współczesnego czytelnika, mającego do dyspozycji lepiej napisane i narysowane historie, utrzymane w tym samym duchu.

Ostatni wątek fabularny (tomiki dziewiętnasty – dwudziesty ósmy) to opowieść o ostatecznym starciu z Hadesem. Do Sanktuarium przybywają wojownicy boga śmierci z misją zabicia Ateny. Są wśród nich także dawno polegli towarzysze bohaterów. Złoci rycerze (a w mniejszym tym razem stopniu brązowi) stawiają im czoła, jednak aby pokonać Hadesa, trzeba udać się do świata umarłych....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tomy czternasty – osiemnasty to historia starcia Ateny i jej rycerzy z Posejdonem. To w zasadzie interludium między dwiema dłuższymi historiami, a jako to z takimi opowieściami bywa – w zasadzie mogłoby ich nie być i nie bylibyśmy wiele stratni. Julian Solo, czyli wcielenie Posejdona, władcy mórz i oceanów, już od dłuższego czasu miał ochotę na małżeństwo z Ateną. Kiedyś nawet jej się oświadczył, dostał jednak kosza. Teraz przyszedł czas na zemstę. Oceany zatapiają całą Ziemię, zabijając niewinnych ludzi. Atena, aby to powstrzymać, dobrowolnie godzi się na zamknięcie w jednej z kolumn świątyni Posejdona, gdzie woda, zamiast zatapiać świat, będzie podtapiać naszą boginię. Główni bohaterowie muszą ją ocalić, zanim utonie. Na ich drodze, poza morskimi wojownikami służącymi władcy mórz oraz nim samym, stanie ktoś jeszcze, kto, jak się okaże, uknuł całą intrygę.

Tomy czternasty – osiemnasty to historia starcia Ateny i jej rycerzy z Posejdonem. To w zasadzie interludium między dwiema dłuższymi historiami, a jako to z takimi opowieściami bywa – w zasadzie mogłoby ich nie być i nie bylibyśmy wiele stratni. Julian Solo, czyli wcielenie Posejdona, władcy mórz i oceanów, już od dłuższego czasu miał ochotę na małżeństwo z Ateną. Kiedyś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po mangę, na bazie której nakręcono Rycerzy Zodiaku, sięgnąłem początkowo wyłącznie z czystej ciekawości, zastanawiając się, czy może w papierowej wersji odnajdę coś innego niż to, co mieliśmy okazję oglądać na ekranach telewizorów. Saint Seiya nie było bowiem, przyznajmy to szczerze, anime szczególnie udanym. Ba, z dzisiejszego punktu widzenia trudno nawet bronić tego tytułu w jakikolwiek sposób. A jednak jest w nim coś, co sprawia, że jakoś trudno mi w sposób jednoznaczny określić przygody piątki brązowych rycerzy słowem „gniot”. Sentyment? Zapewne tak, ale mam świadomość, że nie tylko ja go odczuwam.

Młody Japończyk imieniem Seiya, wychowany w sierocińcu, w wieku kilku lat został wysłany do Grecji, aby tam szkolić się na rycerza Ateny. Odziani w zbroje poświęcone poszczególnym konstelacjom i noszący imiona tychże rycerze (zwani saintami) od wieków chronią pokój na Ziemi, broniąc jej przed zakusami różnych mrocznych sił, zwłaszcza zaś odwiecznego wroga Ateny – Hadesa. Dzielą się oni na złotych, najpotężniejszych spośród tego grona, srebrnych, niewiele ustępujących mocą złotym, oraz najsłabszych w tym towarzystwie – brązowych. Spośród najstarszych i najbardziej doświadczonych złotych rycerzy wybiera się Wielkiego Mistrza, pełniącego rolę namiestnika wszystkich rycerzy i rzecznika Ateny. Co jakiś czas bowiem rodzi się jej kolejne wcielenie i do chwili, kiedy nie osiągnie dorosłego wieku, przebywającymi w Sanktuarium rycerzami dowodzi de facto Wielki Mistrz (w niektórych tłumaczeniach – papież).

Szkolony przez jedną z nielicznych w rycerskim gronie kobiet, srebrnego rycerza Orła Marin, Seiya pokonuje trudy szkolenia, by w ostatecznym rozrachunku zdobyć upragnioną brązową zbroję Pegaza. Nie wszyscy są z tego zadowoleni, zwłaszcza zaś srebrny rycerz Wężownika Shaina, która usiłuje powstrzymać Seiyę przed wywiezieniem zbroi z Grecji. Podczas pojedynku z nią objawia się moc brązowego rycerza, dalece wykraczająca poza przeciętność i zwiastująca młodemu Seiyi wielką przyszłość. Po licznych perypetiach nasz bohater powraca do Japonii, aby, tak jak mu obiecano, ponownie spotkać się z ze swoją jedyną krewną – siostrą o imieniu Seika. Niestety okazuje się, że jego siostra zaginęła.

Saori Kido, przywódczyni fundacji, do której m.in. należy sierociniec, obiecuje pomóc Seiyi, jednak nie za darmo. W zamian ma on wziąć udział w turnieju walk, gdzie nagrodą jest złota zbroja. Nie mający innego wyjścia, młody rycerz zgadza się. W toku walk poznaje trójkę innych brązowych rycerzy – Smoka Shiryu, Andromedę Shuna oraz Łabędzia Hyogę. Mimo iż są przeciwnikami, zaprzyjaźniają się, i gdy ktoś wykrada zbroję, będącą główną nagrodą, we czwórkę wyruszają, aby ją odzyskać. Jednak zarówno Saori, jak i główny antagonista naszych bohaterów nie są do końca tymi, za których się podają. Starcie z czarnymi rycerzami to dopiero preludium znacznie poważniejszych perypetii, z którymi przyjdzie się zmierzyć piątce bohaterów. Owszem, piątce, gdyż do Seiyi, Shuna, Hyogi i Shiryu dołączy jeszcze jeden rycerz. Kto? To już niespodzianka… Gdy zaś już w komplecie bohaterowie wrócą do Grecji, okaże się, że wcale nie czekają tam na nich z otartymi ramionami.

Mangowa wersja Saint Seiya różni się nieco konstrukcją od swojej animowanej adaptacji. Pierwsze trzynaście tomów obejmuje historię zatytułowaną umownie „Sanktuarium”. Ta pierwsza historia jest chyba najciekawsza z tu przedstawionych. Cała intryga osnuta najpierw wokół brata Shuna – Ikkiego, a następnie związana z działaniami Wielkiego Mistrza została pokazana, przynajmniej moim zdaniem, ciekawiej i czytelniej. Więcej miejsca poświęcono także dzieciństwu głównych bohaterów i działaniom fundacji Kido, zajmującej się wyszukiwaniem kandydatów na brązowych rycerzy. Wreszcie, złoci rycerze, zwłaszcza zaś Camus, Shaka i Mu, zostają przedstawieni dokładniej. Choć nadal jest to historia bardzo długa, pełna nużących niekiedy walk i przepełnionych patosem przemów oraz scen, wydaje mi się bardziej dynamiczna od tej znanej z anime. W ostatnim zaś, trzynastym tomie znalazło się miejsce dla krótkiej opowieści poświęconej Hyodze, która w anime była wstępem do sagi Asgardu. Tutaj jest tylko małym epizodem.

Po mangę, na bazie której nakręcono Rycerzy Zodiaku, sięgnąłem początkowo wyłącznie z czystej ciekawości, zastanawiając się, czy może w papierowej wersji odnajdę coś innego niż to, co mieliśmy okazję oglądać na ekranach telewizorów. Saint Seiya nie było bowiem, przyznajmy to szczerze, anime szczególnie udanym. Ba, z dzisiejszego punktu widzenia trudno nawet bronić tego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Krótko po przyjściu na świat nowego wcielenia Ateny, do komnaty, w której przebywa noworodek, wkracza Wielki Mistrz, uzbrojony w sztylet. Jedynym rycerzem, który znajduje się w okolicy jest Aiolos, złoty rycerz Strzelca. Słusznie domyślając się, że przywódca nie ma dobrych intencji względem niedawno narodzonego dziecka, Aiolos porywa Atenę i ucieka. Zostaje okrzyknięty zdrajcą, a w pościg za nim wyrusza złoty rycerz Koziorożca Shura, który dopada Aiolosa i zabija go bez większych skrupułów, mimo że nawet jego dziwi łatwość, z jaką przyszło mu pokonać potężnego, bądź co bądź, przeciwnika. Mija sześć lat. Młodszy brat Aiolosa, złoty rycerz Lwa Aioria, wciąż chowa w sercu urazę do pozostałych rycerzy i Wielkiego Mistrza. Oni zresztą odpłacają mu tym samym, mając go za osobę niepewną. Podczas jednej ze swoich misji młody Lew pokonuje opętanego przez mroczne moce człowieka, który przed śmiercią prosi, aby rycerz zaopiekował się jego dzieckiem. Przekonany, że chodzi o syna, Aioria zgadza się bez wahania, by jakiś czas potem, podczas przypadkowej kąpieli, stwierdzić ze zdumieniem, że wziął pod swoje skrzydła… dziewczynę. Lithos, bo tak ma nasze dziewczę na imię, stanie się dla złotego rycerza jedną z najbliższych osób, ale i źródłem kłopotów.

Skoro to jednak Saint Seiya, możemy być pewni, że czas nie upłynie na sielance i kłótniach wewnątrz rodziny. Tym razem zagrożeniem dla Sanktuarium są tytani, mitologiczny ród dzieci Uranosa i Gai. Tysiące lat temu Kronos, najpotężniejszy z tytanów, obalił swojego zbrodniczego ojca. Jego potęga niepokoiła jednak Zeusa, który, wraz z innymi bogami, wypowiedział tytanom wojnę i zesłał ich do Tartaru. Teraz tytani odrodzili się, zaś rycerze Zodiaku są jedynymi, którzy mogą ich powstrzymać. To zbyt potężni przeciwnicy, aby w walkę mogli angażować się srebrni lub brązowi rycerze, dlatego cały ciężar walki spada na złotych, z których pierwszoplanowym bohaterem jest Lew Aioria, rozdarty między niechęcią do pozostałej jedenastki a lojalnością wobec Ateny i Sanktuarium. Nie ma wśród złotych rycerzy zbyt wielu przyjaciół, a niektórzy, jak np. Shura, tylko czekają na okazję, aby udowodnić, że Aioria nie różni się niczym od swojego brata i pro publico bono należałoby go także zabić. Tymczasem okazuje się, że Wielki Mistrz wcale nie jest tym, za kogo go wszyscy uważają. Kolejni tytani, jeden po drugim, atakują dwanaście świątyń, zmuszając złotych rycerzy do morderczej walki.

Od dawna miałem ochotę na ten tytuł. Po obejrzeniu Saint Seiya: Hades Chapter nabrałem sporej sympatii do złotych rycerzy, którzy, nie da się ukryć, byli znacznie ciekawszymi bohaterami od piątki brązowych, wokół których koncentrowała się akcja klasycznej serii Saint Seiya. Masami Kurumada postanowił wyjść naprzeciw oczekiwaniom takich fanów jak ja i stworzył historię rozgrywającą się przed wydarzeniami z Saint Seiya, w której na pierwszym planie mamy wyłącznie dwunastu złotych rycerzy. „Stworzył” to może nieco zbyt mocne słowo, gdyż tak naprawdę Kurumada rzucił tylko ogólny pomysł, zostawiając wykonanie Megumu Okadzie. Powstała historia nad wyraz udana, oczywiście jeśli weźmiemy pod uwagę, że jest to nadal Saint Seiya. Bo i owszem, Episode G zawiera wszystkie elementy układanki, z której były skonstruowane poprzednie historie o przygodach rycerzy Zodiaku. Jednak, co trzeba zaznaczyć, znajdziemy tu także sporo rzeczy, których wcześniej próżno było szukać.

Zacznijmy od kreski, gdyż ta najbardziej rzuca się w oczy. Jedna z moich redakcyjnych koleżanek stwierdziła, że gdy po raz pierwszy ujrzała Episode G, była przekonana, że to jakieś doujinshi. Okada narysował komiks po swojemu, całkowicie zrywając z oldschoolową kreską Kurumady. Rezultaty tego są… dziwne. Z jednej strony cieszą oczy wypełnione po brzegi szczegółami kadry, dopracowane do najmniejszych detali zbroje (które wreszcie wyglądają jak zbroje, a nie jak plastikowe wersje strojów magical girls dla facetów). Z drugiej, projekty postaci są cokolwiek kontrowersyjne. Lifting, jakiemu Okada poddał znane bądź co bądź postaci, niektórym wyszedł na dobre (jak w przypadku Aldebarana), ale niekiedy efekty są wręcz komiczne (vide Shura czy Maska Śmierci). Wielu bohaterów zostało koszmarnie odchudzonych (Aioria) i wyglądają jak żywcem wyjęci z jakiegoś yaojca. Mimo tego uważam, że kreska Okady sprawdza się w Saint Seiya: Episode G całkiem nieźle, nadając tej serii pewną świeżość, której zapewne zabrakłoby, gdyby rysował ją Kurumada. Co prawda wielu fanów narzeka, że autor zbyt odszedł od klasyki, ale sądzę, że kopiowanie oryginału nie wyszłoby mu na dobre.

Dalej, zmieniło się nieco podejście do postaci. Co prawda młody Aioria przypomina w swoim narwaniu i bardzo emocjonalnym podejściu do wielu spraw znanego i nielubianego Seiyę, ale jest jednak złotym rycerzem i to widać, nie tylko w mocy, jaką dysponuje, ale także w kontaktach z innymi. Ma faktycznie dobry powód, aby nie przepadać za tymi, z którymi musi współpracować, i zmiany na tej linii następują bardzo powoli. Mimo że Episode G również obfituje w długiej pojedynki, podniosłe tyrady i patos, mamy tutaj nadspodziewanie dużo humoru. Być może niektórym z was zestawienie „Saint Seiya” i „humor” wyda się dziwne, ale owszem, Okada potraktował postaci bardziej po ludzku i nie stronił, mimo rozgrywających się walk oraz tryskającej krwi, od scen wywołujących uśmiech. Sceny, kiedy Aioria odkrywa prawdziwą płeć swojej protegowanej, czy złoty rycerz Byka na zakupach muszą budzić u czytelnika uśmiech, nie mówiąc już o całej sprawie związanej z farbowaniem przez złotego rycerza Lwa włosów na czerwono. Dzięki takim momentom przesadny niekiedy patos zostaje skutecznie rozładowany.

Ciekawiej wypadają też wrogowie. Mają dość dobre umocowanie fabularne i jak na Saint Seiya ich mitologiczna geneza jest względnie spójna (zaznaczam – jak na Saint Seiya, broń boże nie należy informacji tu zawartych traktować jako podręcznika mitologii greckiej, bo mimo wszystko przeinaczeń tu pełno). Tytani, którzy kojarzą się raczej z olbrzymami, tutaj zostali pokazani jako istoty kształtem całkowicie ludzkie. O ile rycerze używają Kosmosu jako źródła swojej siły, tak Tytani dysponują Somą, podarowaną im przez Gaię.

Tym, co mnie zdecydowanie rozczarowało, jest niezwykle skromna ilość postaci kobiecych. Poza Lithos, na zaledwie kilku stronach drugiego tomu pojawia się srebrny rycerz Orła Marin. Rozumiem, że na Shainę jeszcze ciut za wcześnie, ale szkoda, iż w rycerskim gronie nie pojawiła się żadna nowa dziewczyna. Po drugiej stronie jest ciut lepiej, są tu Rea, Mnemosyne, Fojbe, Teja, Temida i Tethys. Generalnie jednak widać, że styl Okady nie służy kobietom. Cóż, Saint Seiya to jednak manga shounen. Jeśli zaś już jesteśmy przy wadach, to w miarę kolejnych tomów widać, że autor początkowo chciał chyba pójść własną drogą, po czym się zagalopował i zaczął ponownie wpychać całą historię w typowe dla Saint Seiya koleiny. Że niby nie ma Ateny, którą można by ratować? Spokojnie, od czego jest Lithos? Pojedynki, które generalnie są dość dynamiczne, niekiedy się dłużą. No i największy problem – inflacja mocy. W oryginalnym Saint Seiya bohaterami byli najsłabsi spośród rycerzy (przynajmniej w teorii), przez co nawet przeciętny wróg mógł być dla nich wyzwaniem. Tutaj w rolach głównych obsadzono rycerską crème de la crème. W rezultacie poziom mocy wywindowano do tak absurdalnych rozmiarów, że powstrzymanie eksplozji reaktora atomowego przez Aiorię wcale nie jest jakimś osiągnięciem.

Saint Seiya: Episode G to mimo wszystko bardzo udana manga. Komiks ten naturalnie adresowany jest do fanów Rycerzy Zodiaku, bez przynajmniej podstawowej znajomości klasycznej sagi lektura przygód złotych rycerzy może być ciężkim doświadczeniem. Seria w chwili obecnej liczy już szesnaście tomów i wiele wskazuje na to, że Megumu Okada chce stworzyć opowieść dorównującą rozmachem klasycznej sadze. Jako wierny fan serii mam nadzieję, że mu się uda, gdyż póki co idzie mu, mimo wszystkich ww. zastrzeżeń, całkiem nieźle. Jeśli zatem oglądaliście kiedyś na RTL7 Rycerzy Zodiaku i wciąż macie sentyment do tej historii, sięgnięcie po Episode G będzie całkiem niezłym pomysłem.

Krótko po przyjściu na świat nowego wcielenia Ateny, do komnaty, w której przebywa noworodek, wkracza Wielki Mistrz, uzbrojony w sztylet. Jedynym rycerzem, który znajduje się w okolicy jest Aiolos, złoty rycerz Strzelca. Słusznie domyślając się, że przywódca nie ma dobrych intencji względem niedawno narodzonego dziecka, Aiolos porywa Atenę i ucieka. Zostaje okrzyknięty...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki The Hedge Knight Ben Avery, George R.R. Martin, Mike Miller
Ocena 6,8
The Hedge Knight Ben Avery, George R...

Na półkach: ,

Bardzo dobrze przeniesione opowiadanie na komiks. Autor nic nie usunął, ani nic nie dodał od siebie.

Bardzo dobrze przeniesione opowiadanie na komiks. Autor nic nie usunął, ani nic nie dodał od siebie.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bez Wina to nie to samo.

Bez Wina to nie to samo.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przewidywalna. Mordercę można wywnioskować bardzo szybko.

Przewidywalna. Mordercę można wywnioskować bardzo szybko.

Pokaż mimo to

Okładka książki Potterowa Myślodsiewnia Lewis Constable, Karen Farrington
Ocena 5,7
Potterowa Myśl... Lewis Constable, Ka...

Na półkach:

+
Jest w nich kilka informacji naprawdę ciekawych, o których wcześniej nie wiedziałem.

-
Błędy
Ciężko się czyta
Chaotycznie poukładane
Mnóstwo niepotrzebnych bzdur (np horoskopy)
Bzdurny sposób porównania książek o Harrym do Władcy Pierścieni (brak rzetelnej wiedzy autora)

To tyle po pierwszych 50 stronach. Dalej pewnie będzie gorzej.
Ogólnie badziew, nie polecam.

+
Jest w nich kilka informacji naprawdę ciekawych, o których wcześniej nie wiedziałem.

-
Błędy
Ciężko się czyta
Chaotycznie poukładane
Mnóstwo niepotrzebnych bzdur (np horoskopy)
Bzdurny sposób porównania książek o Harrym do Władcy Pierścieni (brak rzetelnej wiedzy autora)

To tyle po pierwszych 50 stronach. Dalej pewnie będzie gorzej.
Ogólnie badziew, nie polecam.

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Johnny znalazł wieżę popiołów prawie 4 lata temu. Razem ze swoim kotem opuścił Port Jamison. Budowla jest znacznie starsza niż ludzkie miasto, prawdopodobnie wzniesiono ją przed nastaniem wieku kosmicznego.
Co noc powraca z zimnych lasów i czyści strzały z czarnej, zakrzepłej krwi. Johnny poluje na pająki snu – ogromne białe potwory, w których workach jadowych znajduje się halucynogenna substancja. Handel drugorzędnymi snami i używanymi tęczami zakrawa na paserstwo. Pająki w swoim naturalnym środowisku zastawiają pułapki, ich sieć pokrywa trucizna, a ofiary umierają szczęśliwe, otumanione wizjami.
Johnny wędruje przez lasy porośnięte niebieskim mchem, który oświetla mroki nocy. Zastanawia się, czy jego obecny dom to dawna wieża strażnicza, czy może placówka handlowa? Kot, którego przywiózł z Avalonu, cieszy się swobodą i polowaniem na jadowite gryzonie. Gdy do myśliwego wpadają z wizytą goście, nie cieszy się na ich widok. Gerry rozprawia o likwidacji handlu trucizną snów. Crystal zastanawia się nad niezwykłymi artefaktami. Johnny jest zirytowany, gdy jego eksżona przyznaje rację swojemu kochankowi. Gerry, jak każdy miłośnik oceanu, gardzi kontynentem i najchętniej wypaliłby prastare puszcze do gołej ziemi. Myśliwy postanawia zabrać Crystal i swojego najlepszego przyjaciela na polowanie.

Johnny znalazł wieżę popiołów prawie 4 lata temu. Razem ze swoim kotem opuścił Port Jamison. Budowla jest znacznie starsza niż ludzkie miasto, prawdopodobnie wzniesiono ją przed nastaniem wieku kosmicznego.
Co noc powraca z zimnych lasów i czyści strzały z czarnej, zakrzepłej krwi. Johnny poluje na pająki snu – ogromne białe potwory, w których workach jadowych znajduje się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Paskudny zawodowiec

– Paskudny zawodowiec
– Bohater (The Hero)
– Zjazd do San Breta (The Exit to San Breta)
– Drugi rodzaj samotności (The Second Kind of Loneliness)
– Mgły odpływają o świcie (With Morning Comes Mistfall)

Paskudny zawodowiec

– Paskudny zawodowiec
– Bohater (The Hero)
– Zjazd do San Breta (The Exit to San Breta)
– Drugi rodzaj samotności (The Second Kind of Loneliness)
– Mgły odpływają o świcie (With Morning Comes Mistfall)

Pokaż mimo to