-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać392
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik4
Biblioteczka
Pan Shaitana ma iście egzotyczne usposobienie i… Nietypowe hobby. Przejawia bowiem żywe zainteresowanie zbrodnią – nie tyle zresztą zbrodnią samą w sobie, co głównie sposobem jej zadawania; szczególny podziw Pana Shaitany wzbudza tzw. ‘przestępstwo doskonałe’, zaś bezkarni sprawcy – cisi geniusze mordu ukryci wśród społeczeństwa – zostają przez niego obdarzeni wielką estymą. Shaitana staje się niejako kolekcjonerem ludzkich okazów; dzięki sprytowi, przebiegłości i wyrachowaniu, zdobywa on wiedzę na temat popełnionych czynów oraz osób za nie odpowiedzialnych.
Gdy podczas przyjęcia, na którym ma dojść teatralnej demaskacji, ktoś ginie, światowej sławy detektyw Hercules Poirot, postanawia odkryć wszystkie karty.
****
Elementy książek Agathy Christie często bywają zbieżne, a motyw grupy podejrzanych występuje niemal w każdej z nich. To zadziwiające, że pomimo tak dużej powtarzalności, Christie nadal potrafi zaskoczyć swego czytelnika. Wynik skrupulatnie przeprowadzonego śledztwa – czy to za sprawą Poirota, Panny Marple, czy jeszcze innych postaci – nigdy nie sprowadza się do banalnych wyjaśnień. Jeśli jednak ów banalne argumentacje się pojawiają, to po pierwsze – tylko pozornie, po drugie – zawsze pozostają ubrane w fantastycznie nieoczywistą otoczkę; doprawdy trudno wówczas nie poczuć respektu przed bystrym umysłem autorki. W ,,Kartach na stół’’ mamy więc do czynienia z podobnymi okolicznościami.
Tajemnica ‘zamkniętego pokoju’, ‘zbrodnia w białych rękawiczkach’, teatralna inscenizacja skrytobójstwa, zawiła intryga i wręcz nierozwiązywalna zagadka śmierci, składają się na powieść zarówno nieprzeciętną, jak i szalenie pociągającą. Kreacja bohatera o hedonistycznym usposobieniu, objawiającym się nawet w jego powierzchownej – mefistofelicznej – osobowości, z miejsca zwraca uwagę, jednocześnie przełamując pewien schemat. Bo Christie już na samym początku tej historii postanawia jasno nakreślić czynniki, dziś powiedzielibyśmy, kryminogenne. Pierwszy plan zajmuje postać dwuznaczna, ze specyficznymi zainteresowaniami, z równie niecodziennymi przekonaniami, kierująca się wątpliwym kompasem moralnym. Indywidualność Shaitany wzbudza oczywistą ciekawość, doprowadzając odbiorcę do złożonych refleksji; z kolei potencjalnych sprawców – prowokując ku popełnieniu morderstwa uwarunkowanego konkretnym motywem.
Akcja nabiera tempa w momencie odkrycia zwłok, a próba rozpracowania przez Poirota zmyślnego spisku, może pochłonąć bez reszty. Sensacyjny aspekt dodaje całości smaczku, lecz prawdziwą fasadę ‘Kart’ budują wielowymiarowe portrety psychologiczne, błyskotliwe dialogi oraz wyjątkowo trafne spostrzeżenia dotyczące ludzkiej natury. Christie ukrywa je w gąszczu kilku pomniejszych, i wydawałoby się, nieco przeciętnych scenek kryminalnych, pozwalając cieszyć się z ich odkrycia. Całość układa w mozaikę tajemnic; nie tylko tych, które dotyczą zbrodni, ale i tych, które stoją u podstaw nieprzenikalności charakterów.
Pan Shaitana ma iście egzotyczne usposobienie i… Nietypowe hobby. Przejawia bowiem żywe zainteresowanie zbrodnią – nie tyle zresztą zbrodnią samą w sobie, co głównie sposobem jej zadawania; szczególny podziw Pana Shaitany wzbudza tzw. ‘przestępstwo doskonałe’, zaś bezkarni sprawcy – cisi geniusze mordu ukryci wśród społeczeństwa – zostają przez niego obdarzeni wielką...
więcej mniej Pokaż mimo to
Madeline Miller aranżując na własne potrzeby mit o Pigmalionie – rzeźbiarzu, który poślubił posąg kobiety – w istocie wykreowała opowieść różną od tej, jaką znał cały świat. Osadzając główną oś utworu w bliżej nieokreślonym miejscu i na bliżej niesprecyzowanej płaszczyźnie czasowej, nadała swojemu tekstowi cech anonimowości oraz uniwersalności.
Odmienna perspektywa ukazana tym razem - nie za sprawą męskiego bohatera poszukującego niewieściego ideału cnót wszelakich, a - kobiety postawionej w charakterze cennego artefaktu, pozwala na dostrzeżenie szerszego kontekstu. Tytułowa Galatea, powołana i uformowana podług kaprysu jej stworzyciela, stanowi u Miller pretekst do przedstawienia historii zgoła dalekiej od miłosnego mitu; mitu zupełnie odartego z romantyczności, sentymentalności, ułudnej wizji błogostanu absolutnego. Symbolika rzeźby jest tutaj więc aż nadto dosadna; personifikacja martwego przedmiotu, przydanie mu ludzkich atrybutów i fizjonomii, potem zaś odwrócenie ów procesu przez sprowadzenie jednostki posiadającej rozum, uczucia, duszę, do roli rzeczy – obrazuje ciemną stronę prawdziwej natury Pigmaliona i oprawcy Galatei.
W teorii powyższy koncept brzmi nęcąco, w praktyce wypada niestety nieco gorzej. Bo pomimo, że autorka sięgnęła po ciekawe wątki, intrygujące zabiegi literackie i językowe, całość ubrała jednak w miałką otoczkę ni to współczesnej baśni, ni to wariacji osławionego mitu, które – choć pozornie zmuszają swego odbiorcę do refleksji - w rzeczywistości objawiają mu prawdy boleśnie… Oczywiste. Feministyczny aspekt owszem, mógłby ,,Galateę’’ zasadnie uatrakcyjniać, lecz pobieżny szkic wątków, czyni z niej przeciwieństwo; piękną wydmuszkę, mającą niewiele wspólnego z historią kobiety silnej, odważnej, dążącej do pełni wolności i miłości.
Madeline Miller aranżując na własne potrzeby mit o Pigmalionie – rzeźbiarzu, który poślubił posąg kobiety – w istocie wykreowała opowieść różną od tej, jaką znał cały świat. Osadzając główną oś utworu w bliżej nieokreślonym miejscu i na bliżej niesprecyzowanej płaszczyźnie czasowej, nadała swojemu tekstowi cech anonimowości oraz uniwersalności.
Odmienna perspektywa ukazana...
Coś w sam raz dla pasjonatów literatury kryminalno – sensacyjnej, ze szczególnym uwzględnieniem tła epoki oraz zdarzeń zapisanych na kartach historii. Powieść Erica Fouassiera łączy bowiem wszystkie powyższe elementy, wzbogacając je o upragnione smaczki; podczas lektury ,,Biura spraw tajemnych’’ doprawdy trudno oprzeć się urokowi osiemnastowiecznego Paryża skąpanego w jesiennej aurze, i równie trudno oderwać się od perypetii charyzmatycznego Valentina Verne’a, który wpada na ślad pieczołowicie zadzierzgniętego spisku.
W cieniu lipcowej rewolucji, kiedy Francja powoli podnosi się z kolan, jej wrogowie nie śpią; ich oczy pozostają czujne, a buńczuczne umysłu otwarte; na przełomie wieków, w oparciu i rozwój medycyny, i nauki, łatwo w końcu sięgnąć po bardziej radykalne i… Bardziej wyrafinowane rozwiązania wszelkich konfliktów. Przekonuje się o tym właśnie Verne – wycofany i omotany tajemnicą z przeszłości – młody inspektor policji. Gdy najpierw w niewyjaśnionych okolicznościach samobójstwo popełnia syn szacownego dyplomaty, zaś chwilę później na swoje życie targa się kolejny członek elity, Valenitne postanawia podjąć rzucone mu wyzwanie.
Karkołomna szarada rozgrywa się więc w iście teatralnej scenerii - ciemne zaułki, ciasne uliczki pogrążane w mglistej nocy, deszczowe wieczory, opuszczone kamienice... Paryż tonie w oparach mroku, trącając goryczą krwawej vendetty. Obok medycznych eksperymentów i ezoterycznych sztuczek, prawo do pierwszoplanowej roli roszczą sobie głęboko skrywane sekrety oraz zawiłe intrygi. To właśnie one w książce Fouassiera ubarwiają fabułę, nadając jej charakterystycznego posmaku. Całość z miejsca hipnotyzuje, emanuje magnetyzmem, przyciąga; atmosfera niepokoju narasta ze strony na stronę, rozbudzając wyobraźnię czytelnika do granic możliwości. Przygód i mocnych wrażeń nie brakuje - gorączkowy pościg trwa. W akompaniamencie z wolna postępującego napięcia, brawurowych potyczek, misternych mistyfikacji i szczypty nienachalnego romansu, ,,Biuro do spraw tajemnych’’ stoi u piedestału jednych z najbardziej barwnych, plastycznych, lecz i również emocjonujących utworów w stylu retro.
Coś w sam raz dla pasjonatów literatury kryminalno – sensacyjnej, ze szczególnym uwzględnieniem tła epoki oraz zdarzeń zapisanych na kartach historii. Powieść Erica Fouassiera łączy bowiem wszystkie powyższe elementy, wzbogacając je o upragnione smaczki; podczas lektury ,,Biura spraw tajemnych’’ doprawdy trudno oprzeć się urokowi osiemnastowiecznego Paryża skąpanego w...
więcej mniej Pokaż mimo to
,,Żyję. Pracuję, rozmawiam z ludźmi, czasami nawet żartuję, ale nic nie jest już takie samo. W środku czuję, jakby umarł mi kawał serca. Nadzieja każe wierzyć do końca. Trwamy więc zawieszeni pomiędzy dwoma światami…’’
****
28 lat temu zaginęła Ania Jałowiczor, wracała ze szkolnej zabawy; do dzisiaj czeka na nią rodzina. W 2011 roku zniknęła 25-letnia Sabina Kondrat, po raz ostatni była widziana przez sąsiadkę; siostra bardzo za nią tęskni. Joanna wyszła w góry, ale nie wróciła; jej ciało odnaleziono parę miesięcy później. Bliscy Krzysztofa Dymińskiego, 16-latka spod Warszawy, nie ustają w poszukiwaniach; mimo upływu długich tygodni, starają się pozostać przy dobrej myśli. Ślad po Pawle, Brunie i Vladzie, urywa się nagle; gdzie są i co się teraz z nimi dzieje?
Takich i podobnych historii jest wiele. Przewijają się wszędzie. W mediach, gazetach, telewizji, internecie. Ale po upływie kilku miesięcy cichną i blakną. Społeczeństwo zapomina, życie toczy się dalej. Czas zatrzymał się jedynie dla trwających w oczekiwaniu; na list, na wiadomość, jeden telefon, choćby krótki sms – ‘jestem, będę za chwilę’.
****
Na Portalu polskiej Policji opublikowano dane statystyczne z przełomu dwóch dekad. Jeszcze w 2014 i 2015 zanotowano rekordową ilość zgłoszeń (ponad 20 tys.), która w porównaniu z 1997 (12 tys.) wypada zatrważająco. Wydawałoby się więc, że 2022 rok - najbardziej zbliżony pod względem liczb do 97’ – może stanowić zapowiedź poprawy; jednak na jak długo? Analiza przeprowadzanych badań wykazuje tendencję spadkową, lecz jest to raczej sytuacja krótkotrwała. Po okresie wyciszenia następuje nagły wzrost; ludzie w dalszym ciągu znikają.
Gdzie należy upatrywać przyczyn tego zjawiska? Z czego wynika dobrowolne opuszczenie aktualnego miejsca pobytu przez konkretną jednostkę? Dlaczego odbywa się ono w określonych – lub przeciwnie – okolicznościach?
Szymon J. Wróbel szuka właściwych odpowiedzi na stawiane pytania. Z różnym skutkiem. Okazuje się bowiem, że jednoznacznych wyjaśnień nie ma; temat zaginięć osób, choć w ostatnim czasie chętnie podejmowany, nie jest łatwy. Każdy przypadek ma indywidualne źródła, powiązane z czynnikami społecznymi, rodzinnymi, zdrowotnymi bądź kryminalnymi; często to splot nieszczęśliwych zdarzeń, stojących u podstaw tragedii. Nie pomaga szablonowe podejście do problemu, nie pomaga niewydolność służb, nie pomaga również prawo skonstruowane tak, aby – pozornie ułatwić rozwiązywanie spraw zniknięć, w rzeczywistości zaś - nie na tyle elastyczne, by móc dostosować je odpowiednio do incydentu.
W ,,Zawieszonych. O zaginionych i ludziach, którzy ich szukają’’ autor relacjonując prawdziwe historie, odnosi się do im pokrewnych motywów. Przedstawione opowieści nie są więc jedynym elementem składowym publikacji – stanowią raczej jej podwaliny oraz pretekst do kompleksowego opracowania wybranych zagadnień; zagadnień, które – być może – nie dla każdego odbiorcy będą oczywiste. Zakulisowa praca policji, działania zespołów ratowniczych, akcje organizacji pomocowych, wszelkiego rodzaju inicjatyw prowadzonych przez wolontariuszy, odgrywają tutaj niebagatelną rolę i zostały zasadniczo omówione. Należyte pogrupowanie, przejrzyste rozdziały, uporządkowana chronologia i podstawowa charakterologia wyszczególnionych aspektów, ułatwiają lekturę, niosąc za sobą współczynnik edukacyjny. Pierwsza część ,,Zawieszonych’’, choć emocjonalna, głęboko poruszająca, prezentuje realny obraz zmagań nie tylko z nagłą utratą bliskiej osoby, ale także z samym systemem i jego wadliwymi częściami.
,,Żyję. Pracuję, rozmawiam z ludźmi, czasami nawet żartuję, ale nic nie jest już takie samo. W środku czuję, jakby umarł mi kawał serca. Nadzieja każe wierzyć do końca. Trwamy więc zawieszeni pomiędzy dwoma światami…’’
****
28 lat temu zaginęła Ania Jałowiczor, wracała ze szkolnej zabawy; do dzisiaj czeka na nią rodzina. W 2011 roku zniknęła 25-letnia Sabina Kondrat, po...
Gdy w 2020 roku sięgałam po – jak mi się wówczas wydawało – pierwszą poważną powieść Tomasza Sablika, byłam pewna obaw. Niewiele wcześniej na rynku wydawniczym ukazała się debiutancka ,,Próba sił’; tytuł szumnie omawiany w mediach społecznościowych, lecz nieszczególnie zachęcający do zapoznania się z treścią. Los jednak okazał się dla mnie nader łaskawy; cztery lata temu, świeżo po lekturze ,,Windy’’, pisałam o książce z ogromnym entuzjazmem i ożywieniem; nie mogłam inaczej. Chwaliłam warsztat, chwaliłam styl, chwaliłam fabułę; pochwalałam również zdolność obserwacji ludzkich zachowań, daleko rozwinięta kreację bohaterów, wyśmienite portrety psychologiczne, umiejętność budowania napięcia, grozy, suspensu, wreszcie – zmysł pozwalający na czerpanie pełnymi garściami, zarówno z gatunku, jak i z twórczości najznamienitszych autorów.
Wszystko w ,,Windzie’’ wspaniale ze sobą współgrało, więc z czasem nabrałam ochoty na więcej.
****
Tensas ogarnęła świąteczna gorączka. Przygotowania do Bożego Narodzenia ruszyły pełną parą, gęsty śnieg oblepił nieliczne domostwa; miasteczko pogrążone w śnieżycy stulecia i wirze pracy, zostało jednak doświadczone czymś jeszcze – serią dziwnych przypadków, które nabierały nadzwyczaj niepokojącego wydźwięku. Krwawe samobójstwo pana Willisa, atak sfory wilków, tajemnicze postaci dzieci, senne majaki, przerażające wizje dręczące mieszkańców… Każde z tych wydarzeń składa się na zapowiedź nadchodzącego niebezpieczeństwa, a losy kilku pozornie niezwiązanych ze sobą osób splotą się w samym środku apokaliptycznego koszmaru.
Czy dobro zwycięży?
****
Szczególną inspirację dziełami Stephena Kinga dostrzec w ,,Próbie sił’’ można już na pierwszy rzut oka. Mnogość powielanych motywów, podobieństwo stosowania konkretnie wyselekcjonowanych elementów, zbieżność różnorakich aspektów, sposób prowadzenia akcji, konstrukcja, styl i maniera; bystry czytelnik powyższe zależności bez trudu odnotuje – uzna je jednak za swego rodzaju zaletę.
Przynajmniej po części.
Początek powieści stanowi bowiem genialne odbicie kingowskich scenariuszy. Sugestywnie zarysowane tło - pogrążoną w błogiej atmosferze zimy mieścinkę, zamieszkaną przez gros sympatycznych postaci, które dręczone niewytłumaczalnymi zjawiskami wikłają się w szereg makabrycznych intryg – Tomek Sablik przedstawia wyjątkowo atrakcyjnie. To prawdziwy smaczek dla entuzjastów grozy, zwłaszcza biorąc pod uwagę wszelkie wabiki zarzucone przez autora; akcja przyciąga uwagę odbiorcy niczym magnes. Swobodna, niewymuszona narracja utrzymana w gawędziarskim tonie, porywa i intryguje; za sprawą dusznej aury, kameralnego nastroju oraz z wolna postępującego uczucia zagrożenia, wpada się w sam środek misternie uknutej fabułki. Z przyjemnością śledzi się również perypetie głównych bohaterów, zapoznaje z ich charakterami, osobistymi przeżyciami, wewnętrznymi rozterkami, przemyśleniami. To poprawne, dość dobrze rozbudowane osobowości, z którymi łatwo się utożsamiać i łatwo je polubić. Zresztą i sam ogół dostarcza pozytywnych skojarzeń; Sablik sięga po znane elementy, tworząc wokół nich estetyczną kompozycję. Motyw proroczego śnienia, wzbogacony w wątek drogi oraz wątek starcia dwóch sił - nadprzyrodzonej z rzeczywistą – uzupełniony o wieloznaczną symbolikę odkupienia świata, gra kluczową rolę w ‘Próbie’ i stanowi jej zasadniczy trzon.
Ale niestety, na bardziej zaawansowanym etapie historii, gdy akcja się zagęszcza, a do głosu dochodzą kolejne postaci, coś zaczyna zgrzytać. Choć ogólna idea została zachowana i odpowiednio zamanifestowana, ma się wrażenie, jakby momentami przysłaniały ją inne, mniej istotne okoliczności. Na pierwszy plan wysuwają się błahostki otoczone sensacyjnym wydźwiękiem, na wadze traci potencjał, gdzieś pomiędzy załamuje się ciąg przyczynowo – skutkowy. Im bliżej finału, tym więcej niedopowiedzeń i głupotek; zabrakło właściwego poszerzenia treści, rozwinięcia wybiórczych konceptów oraz ostatecznego, pełnego domknięcia całości. Pośpiech doprowadził do pobieżności.
Mimo to, oceniając ,,Próbę sił’’ przez pryzmat debiutu, pierwszych nieśmiałych prób literackich, należy uznać ją za przyjemną, całkiem satysfakcjonującą rozrywkę. Przede wszystkim jednak, to wspaniały przykład ewolucji kariery autorskiej - dla fanów pióra Tomka Sablika rzecz z pewnością ciekawa; dla nowych czytelników raczej tytuł do przeczytania ‘na później’. 😉
Gdy w 2020 roku sięgałam po – jak mi się wówczas wydawało – pierwszą poważną powieść Tomasza Sablika, byłam pewna obaw. Niewiele wcześniej na rynku wydawniczym ukazała się debiutancka ,,Próba sił’; tytuł szumnie omawiany w mediach społecznościowych, lecz nieszczególnie zachęcający do zapoznania się z treścią. Los jednak okazał się dla mnie nader łaskawy; cztery lata temu,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Lynnette Tarkington należy grupy ostatnich ocalałych – tzw. final girls; dziewczyn, którym udało się ujść cało z masakry zgotowanej przez seryjnych zabójców. Życie z tak ciężkim doświadczeniem nie należy do najłatwiejszych i chyba nikt, prócz samej Lynette oraz jej przyjaciółek, nie wie tego lepiej; ich los został przypieczętowany, a one na zawsze naznaczone.
Po latach sesji terapeutycznych, po setkach spotkań, dziesiątkach wymienionych wiadomości, mejli, gorączkowych telefonów i burzliwych rozmów, część kobiet podejmuje decyzje o wycofaniu się z zrzeszenia; chcą iść dalej, pożegnać traumatyczną przeszłość, zacząć od nowa. Lynn jednak nie może pogodzić się z ostatecznym rozpadem grupy. Robi więc wszystko, by przekonać do swoich racji pozostałe członkinie.
Kiedy dochodzi do ataku na jedną z nich, jest przekonana, że to początek pieczołowicie uknutego spisku, mającego na celu wyeliminowanie ostatnich ocalałych ze społeczeństwa. Niestety, żadna z przyjaciółek nie wierzy Lynn. Kobieta salwuje się ucieczką, ale w międzyczasie poznaje przerażającą prawdę… Ktoś, komu ufała, pragnie jej śmierci.
****
Obcowanie z powieściami Grady’ego Hendrixa to czysta przyjemność. Uwielbiam gawędziarski styl autora, lekkość jego pióra, ogromne pokłady czarnego humoru, groteski i ironii. Świeże koncepty ubrane w horrorową otoczkę robią wrażenie; sprawiają, że współczesna literatura grozy ma się dobrze – nawet bardzo dobrze. Odwracanie ról, przekręcanie ogranych schematów, wcielenie pozornie banalnych motywów do odważnych i z lekka szalonych zabiegów fabularnych, wyróżniają Hendrixa na tle współczesnego rynku wydawniczego. Nie dziwi więc popularność tychże dzieł; począwszy od ,,Moja przyjaciółka opętana’’, skończywszy na ,,Final girls’’, można mówić o szeroko pojętym sukcesie i powodzeniu, jakim wyżej wspomniany Pan się cieszy.
Zeszłoroczna premiera przyciągnęła – z oczywistych względów – i moje oko. Nastawiałam się na lekturę w pełni intrygującą, satysfakcjonującą, w ogólnym rozrachunku po prostu przyjemniutką; połowiczne takową otrzymałam. A połowicznie nie.
Bo mimo, że ‘Final’ zdecydowanie ma w sobie to ‘coś’, to jednocześnie czegoś także nie ma. Trudno w zasadzie sprecyzować o czym mowa, ponieważ kiedy weźmie się pod uwagę całokształt książki, należy ją uznać za jak najbardziej poprawną; ba! Spełniającą każdą z powyższych zalet: nowatorska idea, doskonałe tło, plejada barwnych postaci, element zaskoczenia, surrealizmu, napięcia, absurdu, makabry. Hendrix potrafi świetnie łączyć każdy z powyższych aspektów, pomimo jego zasadniczych różnic. Slasher w ujęciu popkulturowym, z ukłonem w stronę hipotetycznych, a jednocześnie najbardziej abstrakcyjnych scenariuszy? Czemu nie, to da się zrobić. I rzeczywiście – wychodzi świetnie. Przynajmniej w teorii.
Miałam bowiem wrażenie, że ‘Final’ cechuje się przede wszystkim nierównym tempem, wybiórczo angażującymi fragmentami i niedopracowaną odsłoną charakterologiczną postaci. Wabik w postaci z wolna odkrywanych tajemnic dotyczących głównej bohaterki, Lynette Tarkington, mógł sprawdzić się rewelacyjnie. Sam zamysł zresztą zasługiwał na poklask - zamiast kawy na ławę, prywatne śledztwo na bieżąco przeprowadzane podczas lektury – dobre, lecz nieskuteczne, gdy akcja ciągnie się do granic możliwości. A to kolejny zarzut; na prawie czterystu stronach powieści Hendrix rozprawił się z całym mnóstwem pomniejszych wątków i zawiązań fabularnych - co z tego, skoro nieszczególnie ciekawych i wyjątkowo przegadanych. Mnogość nijakich przemyśleń, powtarzalność dziwacznych refleksji, jednostajność wypowiadanych kwestii; momentami naprawdę ciężko przebrnąć przez tę manierę.
Lynnette Tarkington należy grupy ostatnich ocalałych – tzw. final girls; dziewczyn, którym udało się ujść cało z masakry zgotowanej przez seryjnych zabójców. Życie z tak ciężkim doświadczeniem nie należy do najłatwiejszych i chyba nikt, prócz samej Lynette oraz jej przyjaciółek, nie wie tego lepiej; ich los został przypieczętowany, a one na zawsze naznaczone.
Po latach...
Kiedy pewnego wrześniowego wieczoru 1785 roku, kupiec Jonah Hancock z niecierpliwością oczekuje wieści na temat swojego zaginionego statku, nie wie jeszcze, że oto nadchodzi przełomowy moment. Szczęście się wreszcie do Pana Hancocka uśmiecha; nietypowe znalezisko, które skutkiem przeróżnych perturbacji wpada w jego ręce, przynosi mu zaskakującą sławę oraz bogactwo.
Zainteresowanie wokół syreny - cennego artefaktu – rośnie; mieszkańcy Deptford tłumnie gromadzą się, aby doglądać ów stworzenia, a chęć zorganizowania szczególnej wystawy wyraża nawet Pani Chappell – właścicielka najznamienitszego domu uciech. Kupiec, choć początkowo sceptyczny, daje zgodę na podobne przedsięwzięcie. Podczas balu wyprawionego na cześć istoty, mężczyzna poznaje elektryzującą Angelicę Neal – kobietę, która w jeden wieczór przewraca cały jego świat do góry nogami.
***
Powieść Imogen Hermes Gowar skutecznie umiliła mi kilka długich wieczorów. Ta pozycja, pomimo nieco rozrywkowego wydźwięku, okazała się jednocześnie szalenie angażującą i maksymalnie absorbującą. Osadzona na tle historycznym, podzielona na dwie odmienne perspektywy i narracje, które po czasie kształtują jedną spójną całość, uzupełniona o kilka pomniejszych wątków, wzbogacona w istotne elementy, realia epoki i czarujące wręcz opisy, stanowi gratkę dla wielbicieli wszelkich nastrojowych publikacji.
Losy tytułowej Pani Hancock, zagadkowej syreny oraz kupca z Deptford, śledzi się bowiem z rosnącym zainteresowaniem. Styl Gowar obfituje nie tyle lekkością, co nienachalną elegancją i wyważoną swadą. Swoboda w operowaniu językiem zdecydowanie stanowi tutaj niepomierny atut. Pozornie niefrasobliwe pióro, kreśli nadzwyczaj sugestywne wizje; plastyczne, malownicze obrazy doskonale pasują do ciężkiej, gęstej atmosfery unoszącej się nad tajemnicą pochodzenia morskiej istoty. Mnogość poruszanych kwestii, zaadaptowanie interesujących schematów, dalece rozwinięta charakterystyka postaci, ich motywacje, zależności, wewnętrzne przemyślenia, głębsze pobudki, trudne przemiany, wreszcie zaś – sposób konstruowania intryg i budowania z wolna narastającego napięcia, wszystko to – tworzy szczególną opowieść mitu i legendy, jaki narósł wokół pewnego stworzenia…
Kiedy pewnego wrześniowego wieczoru 1785 roku, kupiec Jonah Hancock z niecierpliwością oczekuje wieści na temat swojego zaginionego statku, nie wie jeszcze, że oto nadchodzi przełomowy moment. Szczęście się wreszcie do Pana Hancocka uśmiecha; nietypowe znalezisko, które skutkiem przeróżnych perturbacji wpada w jego ręce, przynosi mu zaskakującą sławę oraz bogactwo....
więcej mniej Pokaż mimo to
Lata 80., Nowa Anglia, wyspa Moose – Lookit. Na jednej z publicznych plaż para nastolatków natrafia na ludzkie zwłoki. Sprawa od początku wydaje się być oczywista. Ślady, które zostają odkryte na miejscu, jednoznacznie wskazują przyczynę śmierci – niefortunny wypadek jakich wiele. Zagadką natomiast pozostaje tożsamość mężczyzny; mimo starań służb oraz mediów, w promieniu wielu mil nikt nie słyszał o bezimiennym przybyszu.
Choć po pewnym czasie, sprawa faktycznie osiąga swoje szczęśliwe zakończenie, dwójka lokalnych dziennikarzy nie może uwierzyć w jej rozwiązanie; do tego stopnia, że wydarzenia z Moose – Lookit przez kolejne lata nie dają im spokoju. Gdy któregoś sierpniowego dnia, młoda i błyskotliwa stażystka Stephanie zagaduje ich o najdziwniejszy temat, jaki przytrafił się im podczas pracy w ,,Weekly Islanderze’’, Vince i Dave dzielą się niezwykłą opowieścią o Colorado Kidzie.
*****
To był dobry pomysł na… Opowiadanie. Tyle i aż tyle mogę powiedzieć o krótkiej nowelce Stephena Kinga. Zwięzłe historie Mistrzowi Grozy wychodzą niekiedy na zdrowie; wszak wielu wiernych czytelników potrafi wymienić chociaż jeden tytuł, który mimo iż ciekawy i obiecujący, znacznie lepiej sprawdziłby się w odchudzonej wersji. Jednak ta Kingowa zależność, mam wrażenie, działa w obu kierunkach. Nie szukając zbyt daleko: osławione, młodsze ,,Uniesienie’’ także wydane jako osobna książka, wcale osobną książką być nie musiało; oszczędny tekst, duża czcionka, naprędce skleciona fabuła, papierowe postaci i… Voilà – oddzielna powieść (ze skutkiem miernym) została wydana.
Co prawda w ,,Colorado Kidzie’’ pozornie atrakcyjnych wabików oraz świetnych przyciągaczy uwagi pojawiło się dużo więcej - począwszy od interesującego zamysłu, na nietypowej ekspozycji skończywszy – ale tutaj należałoby już przerwać. Słowem kluczem jest bowiem słowo ‘pozornie’ – choć wszystkie te elementy jawią się jako wstęp do fantastycznej, trzymającej w napięciu historii, w rzeczywistości nie mają one ze sobą nic wspólnego. Potencjał ‘Kida’ został zmarnowany praktycznie na samym wstępie, kiedy to trójka (znów – potencjalnie) charyzmatycznych bohaterów spędza leniwe popołudnie w nadmorskiej mieścince na (znów – potencjalnie) absorbujących dywagacjach dotyczących niewyjaśnionych wypadków, jakie miewały miejsce na wyspie Moose - Lookit. Dyskusja toczy się spokojnie, dwoje starców w akompaniamencie bystrej ślicznotki wymienia własne spostrzeżenia, raz po raz, przeplatając je osobistymi uwagami i refleksjami. Gdzieś jakby pomiędzy i jakby mimowolnie, wyłania się temat mężczyzny z plaży. Teraz – przynajmniej w zamyśle – powinno nastąpić zawiązanie fabuły, a zaraz potem logiczny zwrot akcji. I (znów – potencjalnie) takowy nastąpił, oczywiście w mało spektakularnych okolicznościach. Senna atmosfera Moose – Lookit najwidoczniej udzieliła się również autorowi, bo najistotniejsze wydarzenia w ‘Kidzie’ King jakby przespał; nakreślił je dość pobieżnie, okraszając słowotokiem starych (69 i 91 lat) grzdyli. Ledwo (bo ledwo) odczuwalna ekscytacja dokonała żywota, zaś główne składowe konstrukcji powieści zostały sprowadzone do nieciekawych przerywników.
Forma książki wypadała intrygująco, w oczywisty sposób nasuwając skojarzenie z ,,Dolores Claiborne’’ - przez wzgląd na dogłębny dialog (tam akurat monolog) osadzony na kanwie precyzyjnie wykrojonego przedziału czasowego. Ten wyjątkowo chwytliwy zabieg, w towarzystwie okrutnie przegadanej historii, okazał się jednak prawdziwym gwoździem do trumny ,,Colorado Kida’’.
Lata 80., Nowa Anglia, wyspa Moose – Lookit. Na jednej z publicznych plaż para nastolatków natrafia na ludzkie zwłoki. Sprawa od początku wydaje się być oczywista. Ślady, które zostają odkryte na miejscu, jednoznacznie wskazują przyczynę śmierci – niefortunny wypadek jakich wiele. Zagadką natomiast pozostaje tożsamość mężczyzny; mimo starań służb oraz mediów, w promieniu...
więcej mniej Pokaż mimo to
Po śmierci wikarego - w Combehurst, w domu na wrzosowisku - wdowa po mężu wychowuje dwójkę dzieci. Chłopiec i dziewczynka tworzą zgodną parkę, choć trzeba przyznać, że to Edward - będąc faworyzowanym, a jednocześnie temperamentnym i szczególnie ożywionym dzieckiem - góruje nad siostrą. Maggie jednak bez większych oporów poddaje się woli brata; wrodzona skromność oraz troska o dobrobyt najbliższych każą usuwać się w cień, zaś wygody rodziny przekładać nad swoją przyjemność. Życie Margaret składa się więc z pomniejszych poświeceń oraz ustępstw, lecz wraz z upływem czasu dziewczyna dostrzega pewną niesprawiedliwość, jaką jest na co dzień otaczana.
Prawdziwy dramat rozpoczyna się, gdy Ned uwikławszy się w sieć skomplikowanych malwersacji okrywa rodzinę hańbą; lojalność Maggie zostaje wówczas wystawiona na poważną próbę - od decyzji, którą podejmie zależy przyszłość brata i matki albo… Jej własne szczęście.
****
Zanim sięgnęłam po ,,Dom na wrzosowisku’’ – cieniutką książeczkę liczącą zaledwie 130 stron – byłam w oczywisty sposób nastawiona na lekturę z suspensem. Tytuł przywodził na myśl dość oczywiste skojarzenie, dokonania Pani Gaskell na literackim poletku grozy również. A jednak. Powieść ta, dziś już nieco przestarzała i zapewne trochę zapomniana, z historią o duchach ma niewiele wspólnego, ba! Jest jej dokładnym przeciwieństwem; ‘Dom’ to bowiem przykład klasycznego dramatu obyczajowego osadzonego w realiach epoki oraz w okowach schematu. Utwór mimo, że pod wieloma względami urokliwy i staroświecko romantyczny, trąca po prostu… Wyjątkową przewidywalnością podszytą kaznodziejskim przesłaniem.
Akcja nowelki rozgrywa się w małej wiosce, w domostwie oddalonym o dobre kilka mil od sąsiedzkich zabudowań, w obrębie trzech jednostek – matki, syna i córki – którzy muszą ze sobą koegzystować. Muszą także, wedle odgórnie przyjętych norm oraz konwenansów, wpasować się w system społeczny i właściwą mu hierarchię. Pani Browne dokłada więc wszelkich starań, aby przygotować dzieci do przypisanych im ról; niestety, faworyzując w widoczny sposób jedno z nich, czyni jednocześnie krzywdę obojgu – Edwardowi psuje morale, natomiast Margaret szczędzi uwagi i względów czułości. Ów krzywda chociaż dotkliwa niewinnej ofierze, dla jej sprawczyni pozostaje niezauważona.
Elizabeth Gaskell kreśli przejmujący obraz młodej kobiety rozdartej pomiędzy miłością do rodziny, a naturalnym niezrozumieniem wszystkich przykrości, jakich z ich strony doświadcza. Nie jest to jednak ani prosta, ani zbyt banalna charakterystyka osoby odczuwającej urazę wobec niesprawiedliwego traktowania. Wręcz przeciwnie; postawa Maggie zaskakuje pokorą, wyrozumiałością, gotowością do poświęceń. Naturalnie wrodzona dobroć, daleko rozwinięta moralność i pragnienie szczęścia, pchają Margaret w stronę właściwej ścieżki – pomimo różnorakich animozji, dziewczyna podejmuje trud wyrzeczeń.
Podobna – w tym sensie, że obfitująca w mnogość zbożnych cech – koncepcja dziewczęcia opierającego się pokusom hedonistycznego i samolubnego życia, w literaturze wiktoriańskiej pojawia się często. Pochwała dla nieugiętości i wstrzemięźliwości przed gorącymi porywami serca, od zawsze stanowiła ciekawy przyczynek do dyskusji, ale w ,,Domu na wrzosowiskach’’ wypada on nieco szablonowo. Zaczyna się jednak obiecująco – kreacja głównej postaci wzbudza podziw i… Na tym w zasadzie można skończyć. Owszem, autorka sięga po wachlarz atrakcyjnych zagadnień, lecz nadal ubiera go w nieco wyświechtane schematy. Pojawia się w tym utworze całe mnóstwo wzniosłych (aż nazbyt wzniosłych) ideałów ubranych w otoczkę pompatycznego melodramatyzmu i sentymentalnej naiwności. Trudno doprawdy wyzbyć się przeświadczenia, że ‘Dom’ stanowi coś ponad moralizatorską opowiastkę o takim samym wydźwięku. Z historii, która winna inspirować, zmuszać do autorefleksji i głębszych przemyśleń, dziełko Gaskell przeistoczyło się w powieść jakich wiele – pouczającą lekturę o srogiej poincie.
Po śmierci wikarego - w Combehurst, w domu na wrzosowisku - wdowa po mężu wychowuje dwójkę dzieci. Chłopiec i dziewczynka tworzą zgodną parkę, choć trzeba przyznać, że to Edward - będąc faworyzowanym, a jednocześnie temperamentnym i szczególnie ożywionym dzieckiem - góruje nad siostrą. Maggie jednak bez większych oporów poddaje się woli brata; wrodzona skromność oraz troska...
więcej mniej Pokaż mimo to
Życie Sophie Duguet jest idealne. Tak idealne, jak tylko być może życie młodej, atrakcyjnej i dobrze wykształconej kobiety. Sophie ma bowiem wszystko: począwszy od pracy, w której świetnie się realizuje, poprzez wspierających bliskich, na przytulnym mieszkanku w paryskiej dzielnicy skończywszy.
Do czasu.
Kiedy w codzienność Sophie wkradają się drobne, acz niepokojące incydenty, nie podejrzewa ona nawet, że większość z tych pozornie błahych wydarzeń stanowi wstęp do prawdziwej tragedii. Zapodziane klucze, zgubione dokumenty, skradzione auto, znikające przedmioty… Problemy się mnożą, kłopoty piętrzą, niefortunne wypadki urastają do rangi katastrof. Kobieta z dnia na dzień traci grunt pod nogami i nabiera przekonania o własnej niepoczytalności. Gdy wokół niej dochodzi do serii wyjątkowo makabrycznych morderstw, przerażona postanawia podjąć karkołomną ucieczkę. Nie jest w końcu pewna, czy podejrzenia policji dotyczące jej udziału w sprawie są zasadne; Sophie nic nie pamięta…
***
Pozorność fabuły, jaka wybrzmiewa z opisu ,,Ślubnej sukni’’ Pierra Lemaitre, każe przyporządkować ów tytuł do grona szumnych ‘bestsellerów’ zalewających rynek wydawniczy. I owszem, wszak trudno się nie zgodzić – mamy tutaj do czynienia z mnogością współcześnie popularnych wątków: idealne życie, nieoczekiwany szereg nieszczęść, bohaterka uwikłana w sieć skomplikowanych intryg, podejrzenia, spiski, pościgi. Brzmi sztampowo, brzmi znajomo. Ale wszystkie te elementy w rękach Lamaitre, zebrane w całość i ułożone w mozaikę suspensu, napięcia oraz mistrzowskiej szarady kryminalnej, ze sztampą nie mogą w ogóle sympatyzować.
‘Suknia’ jest powieścią nietypową, żeby nie powiedzieć wprost: intrygującą i magnetyczną. To żadna nowinka gatunkowa, jednak biorąc pod uwagę rok jej publikacji (2009) można śmiało rzecz, że niejako świeżą, oryginalną, ukazującą nader ciekawy oraz złożony koncept literacki. Napisana surowym, choć pięknym językiem, doskonale korespondującym z prezentowanym przez siebie motywem obłędu i szaleństwa udanie wpisała się w gusta nieco bardziej wymagającego czytelnika. Bo prócz oczywistego wabiku w formie sensacyjnych zagrań, tytuł stanowi genialne studium przypadku; przypadku owładniętego umysłową aberracją, surrealistycznym wręcz oderwaniem od tego co rzeczywiste i namacalne, powolną agonią umęczonej psyche; przypadku, który z trudem podejmuje walkę z demonami przeszłości, lawiruje pomiędzy ułudą, fantazją, a faktyczną egzystencją; przypadku absolutnie fatalistycznego.
Na kanwie tych właśnie motywów Lemaitre osadza główną oś historii, wzbogacając ją o kryminalny aspekt. Tutaj rolę pierwszoplanową gra z wolna postępujący obłęd, który jest przyczynkiem do powstawania szeregu trudno wytłumaczalnych zdarzeń, lecz nie stanowi on jednoznacznej odpowiedzi na towarzyszące mu zjawiska. Akcja pędzi z zawrotną prędkością balansując na granicy grozy i pełnokrwistego thrillera psychologicznego. Chaos, gorączkowość emocji, niemożliwa do zniesienia niepewność i klaustrofobiczna atmosfera czynią z ,,Ślubnej sukni’’ powieść absolutnie pochłaniającą!
Życie Sophie Duguet jest idealne. Tak idealne, jak tylko być może życie młodej, atrakcyjnej i dobrze wykształconej kobiety. Sophie ma bowiem wszystko: począwszy od pracy, w której świetnie się realizuje, poprzez wspierających bliskich, na przytulnym mieszkanku w paryskiej dzielnicy skończywszy.
Do czasu.
Kiedy w codzienność Sophie wkradają się drobne, acz niepokojące...
,,Opowieść o dwóch morderstwach’’ pióra Heather Redmond – pisarki, anglofilki, prywatnie także miłośniczki dzieł Charlesa Dickensa – to fantastycznie nastrojowa i wcale nie mniej angażująca historia. Stworzona w oparciu o klasyczny wiktoriański kryminał oraz o postać wspomnianego Dickensa, składa się na powieść lekką, nieco rozrywkową, choć w znacznej mierze także nieprzeciętną.
Główną oś fabularną stanowią bowiem nieoczekiwane zgony młodych panien; dziewczęta, w pewien sposób podobne przez wzgląd na aparycję, szlachetne urodzenie, wysoką pozycję społeczną i materialną, umierają podczas Świąt Objawienia Pańskiego. Ów okoliczności, co prawda tajemnicze, lecz nie niepokojące, mimo wszystko zaczynają wzbudzać zainteresowanie dziennikarza ,,Evening Chronicle’’ – powolnie debiutującego Charlesa Dickensa. Przy pomocy czarującej córki swego pracodawcy, Katherine Hogarth, Dickens rusza tropem zagadki. Śledztwo początkowo niekoniecznie obiecujące, z czasem zyskuje na wartości - podejrzenia samozwańczych detektywów okazują się być słuszne, zaś oni sami siłą przeznaczenia i przypadku, wikłają się w sieć skomplikowanych konspiracji.
Zasadnicza część akcji zostaje więc zawiązana, a wątek morderstw pcha fabułę do przodu. Ta toczy się nieśpiesznym tempem, ma się nawet wrażenie, że i utartym, ale – nic bardziej mylnego - Heather Redmond sięga po szereg atrakcyjnych środków oraz bogaty wachlarz nietypowych rozwiązań. Skrzętnie budowane napięcie, malownicze tło epoki, klimat rasowej powieści z dreszczykiem otoczonej rodzinnymi sekretami, głęboko chowanymi urazami, spiskami, knowaniami i mglistą przeszłością, czynią z ów zbiorowiska sensacyjny kąsek, w sam raz dla pasjonatów literatury gatunkowej. Na tym jednak nie koniec.
Usatysfakcjonowani będą również ci, którzy przepadają za momentami miłosnych uniesień. Uczucie rodzące się pomiędzy fikcyjnymi kreacjami Charlesa Dickensa i Kate Hogarth, może przyprawić o rumieńce. Odrobina pikanterii zresztą nie zaszkodzi – wątek prezentowany przez Redmond, napisany ze smakiem i właściwą mu wrażliwością, nadaje ogółowi niepowtarzalnego charakteru. Wspólnie prowadzona sprawa, gorączkowe dysputy, teatralne mistyfikacje, brawurowe prowokacje… Trudno nawet określić moment, gdy atmosfera piekielnej nadpobudliwości udziela się i nam. Autorka kreśli chaotyczną, niemal przewrotną intrygę, nie do końca zrozumiałą dla zdezorientowanego czytelnika – wszak pozory mylą, tropy się urywają, kłamstwa zwodzą; narasta za to suspens i namacalna groza. Śmiertelne niebezpieczeństwo czyha tuż za rogiem.
,,Opowieść o dwóch morderstwach’’ pióra Heather Redmond – pisarki, anglofilki, prywatnie także miłośniczki dzieł Charlesa Dickensa – to fantastycznie nastrojowa i wcale nie mniej angażująca historia. Stworzona w oparciu o klasyczny wiktoriański kryminał oraz o postać wspomnianego Dickensa, składa się na powieść lekką, nieco rozrywkową, choć w znacznej mierze także...
więcej Pokaż mimo to